Speedy
Użytkownicy-
Zawartość
1,103 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez Speedy
-
Z czołgów które wymieniłeś jedynie rosyjski T-90 i francuski Leclerc mają mechanizm automatycznie ładujący armatę nabojami dosyłanymi z magazynu. T-90 strzela w tempie około 8-9/min, Leclerc do 12/min. Pozostałe z wymienionych czołgów mają armaty ładowane ręcznie przez ładowniczego. Tak więc trudno tu mówić o jakiejś ustalonej szybkostrzelności - zależy ona od warunków fizycznych ładowniczego, jego wyszkolenia, zmęczenia... Orientacyjnie przyjmuje się, że wyszkolony ładowniczy jest w stanie strzelać ze 120 mm armaty na scalone naboje szybciej od automatu w T-72 (a T-90 jest jego wersją), a 2 - 3 strzały oddać w tempie nawet ponad 10-12/min. Ale dotyczy to właśnie tylko kilku strzałów, potem jak się zmęczy to już działa wolniej. Z Challengerem jest jeszcze troszkę inaczej. On ma armatę rozdzielnego ładowania: oddzielnie wkłada się pocisk, oddzielnie pojemnik z ładunkiem miotającym, oddzielnie zapłonnik (ale jego można nie liczyć w zasadzie - zapłonniki podawane są automatycznie z magazynka w obsadzie zamkowej na 10 bodajże sztuk czy 15, więc tylko co te 10 czy 15 strzałów trzeba wymienić ów magazynek). Czyli niby powinno być wolniej, ale nie tak do końca. Bo jednak ładuje się lżejsze i krótsze przedmioty; i zdaje się też że Challenger ma taki podajnik wspomagający ładowanie - układa się na nim pocisk a mechanizm pakuje go do lufy. Brytyjczycy twierdzą, że da się strzelać w tempie 6-10/min. "Jakaś" osłona magazynu amunicji to zawsze jest, no nie? Przypuszczam, że bardziej chodziło ci o zabezpieczenie załogi przed wybuchem/pożarem amunicji. Najdoskonalsze pod tym względem rozwiązanie zastosowano w amerykańskim M1. Główna część zapasu amunicji przechowywana jest w magazynie (w zasadzie to są dwa oddzielne magazyny po 18 naboi) w tyle wieży, za pancerną ścianką z drzwiczkami otwieranymi przez ładowniczego tylko na kilka sekund dla wyjęcia naboju i zamykającymi się automatycznie zaraz potem. Płyty pancerne nad magazynem są celowo słabiej umocowane i stanowią tak zwane "panele wybuchowe" czy wydmuchowe (blow-out panels). W przypadku zapalenia się amunicji skok ciśnienia powoduje wyrwanie tych paneli i swobodny wypływ gazów spalinowych na zewnątrz, a nie do przedziału bojowego. I jeszcze kilka naboi (8 chyba) jest w magazynie w kadłubie, również oddzielonym pancerną ścianką, z automatycznymi drzwiami i panelami wybuchowymi. Gorzej nieco jest w Leopardzie 2. Część amunicji (15) jest w magazynie z tyłu wieży, zabezpieczonym podobnie jak w M1 (pancerna przegroda i drzwiczki, panele wybuchowe). Reszta (27) jest w magazynie z przodu kadłuba, obok kierowcy, w indywidualnych pancernych rurach. Tu już nie ma paneli wybuchowych. Leclerc ma podobnie. 22 naboje są w magazynie automatu ładującego z tyłu wieży (pancerne drzwiczki, panele wybuchowe), pozostałe 18 w przodzie kadłuba - tu nie jestem pewien jak są zabezpieczone, chyba tylko indywidualne gniazda rurowe jak w Leo 2. Challenger ma naboje w indywidualnych gniazdach w pancernych pojemnikach i zdaje się w dodatku "mokrych" (z podwójnymi ściankami wypełnionymi wodą dla zmniejszenia ryzyka pożaru). Ale niestety nie jest to tak dobra ochrona, bo one są jednak wciąż w przedziale załogi. W incydencie typu friendly fire w 2003 w Iraku jeden Challenger ostrzelał innego, trafiając go pociskiem HESH w strop wieży (być może też w otwarty właz). Odłamki pancerza (a może też gazy wybuchowe przez otwarty właz) wywołały pożar i wybuch amunicji. 2 członków załogi zginęło, 2 pozostałych odniosło ciężkie obrażenia. W automacie ładowania rosyjskiego T-72 (T-90 to kolejna jego wersja) znajdują się 22 naboje, w obrotowym magazynie - podajniku pod wieżą. Nie są one oddzielone od załogi. Pozostałe 21 porozrzucano po kątach. Najwięcej jest w magazynie z tyłu przedziału bojowego za wieżą, trochę z przodu z prawej strony i jeszcze kilka naboi z przodu z lewej. Stąd niestety te koszmarne eksplozje rosyjskich czołgów, regularnie powtarzające się przy niemal każdym trafieniu z przebiciem pancerza.
-
Czuję się w obowiązku dopisać coś o pocisku Pomeroy. Chociaż wyjaśnienie jakie znalazłem nie przekonuje mnie specjalnie, wcale nie wiem czy taki był mechanizm całego procesu, to wypada się chyba tą informacją podzielić. Otóż było to zrobione tak, że w pocisku znajdowała się nitrogliceryna zaadsorbowana na porowatym materiale w rodzaju bibuły. Ten swoisty dynamit był tak zbilansowany że miał bardzo niską wrażliwość i nie wybuchał przy wystrzale. Ale gdy pocisk przeszedł przez gwint lufy i uzyskał ruch obrotowy, NG ulegała "odwirowaniu" z bibuły i w postaci ciekłej gromadziła się na ściankach wewnętrznych płaszcza. W momencie uderzenia w przeszkodę ta warstewka ciekłej NG była na tyle wrażliwa, że eksplodowała. Cóż, może i tak... Jeśli faktycznie Pomeroy jako tako eksplodował o te płócienne balony i sterowce no to kto wie. Bo przy porządnym uderzeniu to ja bym obstawiał, że NG/dynamit bibułowy był ściskany między ołowianym rdzeniem z tyłu a wgniatającym się czepcem z przodu i od tego wybuchał.
-
Jutlandia - nawiększa bitwa morska
Speedy odpowiedział Andreas → temat → Działania na morzach i w koloniach
Powiedziałbym, że coś było nie tak już na etapie projektowania Wspomniane okręty były tzw. krążownikami liniowymi (battlecruiser). Był to brytyjski pomysł z początku wieku: okręt wielkości pancernika i z podobną artylerią główną, mający większą prędkość i zasięg dzięki rozbudowanej siłowni, ale kosztem wyraźnie słabszego opancerzenia. Zasadniczo miały służyć do polowania na wszystkie słabsze i starsze krążowniki, a starcia z pancernikami raczej unikać. Ale też pełniły rolę szybkiego skrzydła floty liniowej, prowadząc rozpoznanie, pościg, tak że i tak starcia z pancernikami były nieuniknione. Te które eksplodowały w bitwie jutlandzkiej (w kolejności wylatywania w powietrze): - około 16 HMS Indefatigable oberwał trafienia w rufę 2-3 pociskami 280 mm z niemieckiego krążownika liniowego Von der Tann z odległości 11,8 km. Prawdopodobnie doszło wówczas do eksplozji w komorach amunicyjnych wieży rufowej i zniszczenia dna okrętu; Indefatigable odpadł z szyku i zaczął tonąć w przegłębieniu na rufę. W tym momencie spadła na niego jeszcze jedna salwa - trafiona została przednia nadbudówka i dziobowa wieża. Tym razem ewidentnie doszło już do eksplozji amunicji, dym, płomienie i fragmenty konstrukcji zostały wyrzucone wysoko w powietrze. Z 1019 osób załogi uratowały się 3. - o 16:26 HMS Queen Mary wymieniająca ciosy z niemieckim krążownikiem liniowym SMS Derfflinger z odległości 13,2 km została trafiona pociskiem 305 mm w dziób, co spowodowało eksplozję komór amunicyjnych wieży A (zapewne potem także pozostałych). Okręt przełamał się i szybko zatonął. Zginęło 1266 marynarzy, uratowano 18. - o 18:30 HMS Invincible został trafiony również przez Derfflingera lub przez bliźniaczy okręt Lützow. Pocisk wypatroszył wieżę Q (na śródokręciu) przebijając jej przednią część i wyrywając dach, i doprowadził do eksplozji jej magazynów, która przełamała okręt. Invincible zatonął w ciągu kilkudziesięciu sekund; Zginęło 1026 marynarzy, uratowało się 6 (w tym co ciekawe jedna osoba z personelu wieży Q!) W przeciwieństwie do brytyjskich, niemieckie krążowniki liniowe nie były aż takie ekstremalne i miały jednak w miarę sensowny pancerz. Dla porównania: - Invincible i Indefatigable miały maksymalną grubość psa burtowego 152 mm, a czoła wież i barbety - 178 mm, pokład max. 64 mm - Queen Mary, troszkę nowszy miał maksymalną grubość psa burtowego a także czoła wież i barbety równe 229 mm, pokład również 64 mm - Von der Tann, rówieśnik w przybliżeniu Indefatigable'a miał pas burtowy max. 250 mm, czoła wież 230 mm - Derfflinger miał 300 mm pas burtowy i 270 mm czoła wież (za to pokład zdaje się jakiś zupełnie symboliczny) Hood, mimo że formalnie też klasyfikowany jako battlecruiser, miał już ten pancerz w miarę przyzwoity: pas burtowy max. 305 mm, czoła wież max.381 mm, barbety max. 305 mm, pokład niestety nadal słaby (76 mm). Walczący z nim Bismarck radykalnie grubszy miał tylko pokład (100-120 mm), pas burtowy grubszy był nieznacznie (320 mm) a czoła wież miały 360 mm. -
He he, no a nie? Gdyby nie chińska interwencja, to byłoby po Kimie. Po kontrataku z września 1950 wojska ONZ kontrolowały w pewnym momencie 90% Korei Pn. Chińska ofensywa rozpoczęta w listopadzie zepchnęła je daleko na południe, pozbierali się jednak i kontratakowali. W lipcu 1951 front ustalił się na płn. od 38. równoleżnika i rozpoczęły się rozmowy pokojowe - co i raz zrywane i dochodziło do starć, ale już o lokalnym charakterze, mającym na celu "uporządkowanie" linii frontu (np. zajęcia jakiegoś wzgórza z którego wróg miał wgląd w pozycje przeciwnika) - generalnie wygrywanych przez oddziały ONZ. he he, no a nie? Ilekroć dochodziło do konfrontacji z amerykańskim wojskiem, to Północni zbierali bęcki. Słynna ofensywa Tet, propagandowo wygrana przez komunistów, pod względem wojskowym zakończyła się klapą, a Vietcong praktycznie przestał istnieć (potem jego rolę pełniły jednostki specjalne armii Północnego Wietnamu). Dopiero w dwa lata po wycofaniu się Amerykanów Północ zebrała dość sił, by pokonać Wietnam Południowy w błyskawicznej kampanii.
-
W 1945 siły ZSRR na froncie wschodnim liczyły około 6 mln. Alianci zachodni byli mniej liczni (4,5 mln), co jednak w pewnym stopniu mogli nadrabiać większą ruchliwością z uwagi na nieporównanie większy stopień zmotoryzowania swoich wojsk (ciekawy przykład: 1. Dywizja Pancerna gen. Maczka, jednostka PSZ licząca etatowo ok. 15 tys. ludzi miała nieco ponad 5 tys. samochodów różnego rodzaju; całe Ludowe Wojsko Polskie mające wiosną 1945 ponad 330 tys. ludzi dysponowało ponad 12 tys. samochodów). O wiele nowocześniejsza była też artyleria Zachodu, dysponująca samobieżnymi działami i własnym lotnictwem do korygowania ognia. Ponadto w tej hipotetycznej wojnie po stronie aliantów zach. wzięłyby zapewne udział jakieś oddziały niemieckie. Trudno powiedzieć ile alianci mogliby (i chcieliby) ich sformować w sensie liczebności, ale nawet jakby ich tylko wykorzystać do zadań tyłowych to już byłoby sporo. W lotnictwie z kolei było na odwrót: Rosjanie dysponowali około 15 tys. samolotów, Alianci zachodni ok. 21 tys. w dodatku generalnie mocniejszych i nowocześniejszych niż rosyjskie. Sądzę, że nie - raczej utknęliby dość szybko w środkowych Niemczech. Wąskim gardłem zaopatrzenia rosyjskiego frontu była Polska, przez którą prowadziły wówczas w zasadzie tylko 4 linie kolejowe wschód-zachód. Większość mostów została zniszczona w toku działań wojennych, nieliczne odbudowano prowizorycznie. Niewiele wcześniej, wiosną 1945 lotnictwo aliantów zachodnich zdołało praktycznie sparaliżować niemiecką sieć kolejową, nieporównanie gęstszą i bardziej rozbudowaną, niż ta w Polsce, przez systematyczne, wielokrotnie ponawiane ataki na węzły kolejowe, mosty i same pociągi. Należy przypuszczać, że odcięcie Rosjanom zaopatrzenia nastąpiłoby w podobny sposób. Kolejny słaby punkt to przeprawy przez Odrę, których Rosjanie nie byli w stanie obronić nawet przed rachityczną Luftwaffe. Mosty saperskie i pontonowe były regularnie niszczone, a Rosjanie regularnie je odbudowywali - zaś Niemcy nie mieli już dość samolotów i paliwa by im w tej odbudowie przeszkadzać. Z aliantami zachodnimi byłoby jednak inaczej - dysponowali oni znacznie większymi zasobami i mogliby sobie na to pozwolić. Z drugiej zaś strony Rosjanie nie byliby w stanie poważnie zagrozić alianckim liniom zaopatrzenia. Nie dysponując lotnictwem strategicznym ani silną flotą nie byliby w stanie operować przeciwko atlantyckim szlakom komunikacyjnym, brytyjskim czy europejskim portom. ... Aż do momentu przebazowania do Europy jakichś jednostek B-29. Z Londynu do Moskwy jest jakieś 2500 km (z baz na kontynencie, np. w Niemczech setki km bliżej). Promień działania wspomnianego bombowca to jakieś 2600-2800 km. Faktycznie natomiast czy dałoby się na masową skalę prowadzić ataki na tak odległe cele... na pewno nie od razu, nie od samego początku.
-
Dlatego też wątek zatytułowany jest "Stalin atakuje zachód...". On się akurat nie musiał nadmiernie przejmować tym, na co chęć ma jego społeczeństwo. He he, gdyby Stalin ocenił, że ma szanse na podbój Europy Zachodniej lub przynajmniej sporego jej kawałka - całych Niemiec, Danii, Benelux-u, Francji... to myślisz że wolałby zamiast tego Kuryle i Sachalin? Ale słusznie chyba ocenił że takich szans nie ma i na nowy konflikt się nie zdecydował.
-
Panjandrum i inne niezbyt udane wynalazki
Speedy odpowiedział Budweiser → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie - ogólnie
Podstawowa wada Pantery to skomplikowany układ jezdny i układ przeniesienia napędu, który miał opinię awaryjnego i wymagającego wykwalifikowanej obsługi przy serwisowaniu. To chyba cena jaką zapłacono za wysokie stosunkowo osiągi. Przy prawie 1,5x większej masie Pantera miała podobne parametry jezdne co T-34-85 o którego ktoś tu pytał. A przy tym dało się zrobić sensowny pancerz - 80 mm z przodu kadłuba i 100 mm z przodu wieży. T-34-85 pancerz kadłuba grubości 45 mm odziedziczył po swoim przodku i nie dało się z tym wiele zrobić - z uwagi na posadowienie wieży nieco z przodu kadłuba przód ten był i tak przeciążony i pogrubienie pancerza nie wchodziło w grę. A jak na rok 1944-45 to już było o wiele za słabo. Co do uzbrojenia, tu można chyba przytoczyć to co wcześniej mówiłem o IS-ie. Rosjanie przywiązywali równie wielką wagę do niszczenia umocnień polowych i obiektów fortyfikacyjnych co i wrogich czołgów. Preferowali więc działa o większym kalibrze, aby uzyskać większy pocisk odłamkowo-burzący. Niemcy przede wszystkim nastawiali się na obronę przed wrogimi czołgami, bo w tym zakresie przewaga aliantów była przytłaczająca. Zdecydowali się więc na armatę przeciwpancerną o bardzo wysokich parametrach balistycznych i nie tak dużym kalibrze, żeby mieć większą szybkostrzelność w sytuacjach pojedynku. -
Ja zaś przejrzałem zdjęcia ruin po nalocie, bo moją uwagę zwracał właśnie brak ulicznych latarń. Ale jednak były - tam było to zrobione tą nieco archaiczną metodą, z przewodami puszczonymi po budynkach i latarniami wiszącymi na przewodach przeciągniętych w poprzek ulic lub na budynkach właśnie. A nie na słupach, może nie było tam na nie miejsca po prostu. Te pytania to w związku z hipotezą Andreasa, że bomb zapalających nie zrzucano w ogóle, a pożary mogły być wynikiem samych bomb burzących. Jak mówię to nie jest niemożliwe, ale mniej jednak prawdopodobne. To się zdarza przede wszystkim w sytuacji, gdy bomby burzące trafiły w cel w rodzaju wielkich magazynów paliwa i właśnie rozlewające się wokoło paliwo podpaliło całą okolicę. W miastach zelektryfikowanych jeden ze schematów powstawania pożarów to iskrzenie zerwanych przewodów powodujące podpalenie gazu wyciekającego z przerwanych rur. To nie jest wbrew pozorom bardzo powszechne, bo w razie nalotu łatwo jest centralnie wyłączyć prąd po prostu i już. W miastach niezelektryfikowanych takim typowym źródłem są lampy naftowe, których nie zdążono zgasić przed ucieczką do schronów czy zapomniano o nich itd. Bliskie detonacje mogą powodować ich pękanie z wiadomym skutkiem. I jeszcze jeden nieco egzotyczny efekt to fale ciśnienia od bliskich detonacji spiętrzające się w kominach i powodujące wyrzucenie płonących węgli z pieców czy wszelkich palenisk do wnętrza pomieszczenia z owymi piecami. Ale to raczej nie w tym przypadku, bo zrzucano raczej małe bomby, które dałyby taki efekt w zasadzie przy trafieniu w dany budynek, a więc i tak byłby zniszczony niezależnie od tego co się stało z piecami.
-
Owszem, mogło. To też się zdarza, choć nie tak znowu często. Jakiś taki "masywny" pożar raczej na bomby zapalające by wskazywał. BTW, sorry za głupie być może pytania, ale po prostu nie znam realiów panujących w miastach kraju Basków w latach 30. Czy Guernica była zelektryfikowana? To że były tam jakieś fabryki to jeszcze za mały dowód, np. w Pruszkowie przed 1914 były liczne fabryki i one miały prąd i niektóre sąsiednie osiedla robotnicze przy nich ale miasteczko jako całość nie. Czy była tam sieć gazowa?
-
Hmm... ty? żartuję sobie oczywiście troszeczkę, ale w swoim artykule na wiki wspominasz o bombach zapalających, również w cytowanym tu niemieckim raporcie jakiejś jednostki badawczej jest mowa o Brandbomben. A w 1937 co to jeszcze mogło być innego? Oczywiście wiem, że nie zawsze jest łatwo z całą pewnością ustalić dokładnie kiedy jaka amunicja weszła na uzbrojenie. Niemniej wg mojej wiedzy w tym momencie były do dyspozycji w zasadzie tylko te termitówki B 1E (wówczas oznaczanie niekiedy EC B1). Mogły być dostępne próbne serie mniejszej termitówki B 0,2 z którą wówczas eksperymentowano, ale mam wrażenie że do 1937 wyeksperymentowano już, że jest ona w zasadzie nieskuteczna, gdyż dachów w ogóle żadnych nie przebija (ja to uważam za grubą przesadę, strzechę na pewno by dała radę, albo np. jakieś namioty, byle nie z za grubego płótna :) ) i jako źródło ognia też powiedzmy jest taka sobie, za mała po prostu.
-
No może i tak. Ja się tak w ogóle staram bardzo wstrzemięźliwie używać takich słów jak "niemożliwe", "całkiem pewne" itd. Gdybyś napisał "mało prawdopodobne", absolutnie bym się z tobą zgodził. I dodałbym, że i mało prawdopodobne rzeczy się zdarzają, a pożary bywają nieobliczalne. O ile dobrze kojarzę, tokijska burza ogniowa z marca 1945 rozprzestrzeniała się liniowo, w łożu wiatru (tylko nie pamiętam już z wiatrem czy pod wiatr). Może i w Guernice taki układ wiatru się zdarzył? Jeśli tak, jeśli nastąpiło to długo po nalocie, to tym bardziej jest prawdopodobna moja hipoteza, że James nie widział wielu lejów po bombach, bo większość z nich już zasypano i uprzątnięto. Z kontekstu całej sytuacji wynika, że Guernica była lokalnym węzłem komunikacyjnym (po to w zasadzie był ten cały nalot, by uniemożliwić odwrót "czerwonym" oddziałom) można by się więc spodziewać, że kratery po bombach szybko i sprawnie zlikwidowano, by przywrócić przejezdność ulic. Jeszcze ta wypowiedź Jamesa w parlamencie: Z całym szacunkiem dla sir Archibalda, ale jakich by on efektów oczekiwał? Jeśli bomby zapalające przebiły dach i wywaliły wewnątrz budynku, no to przecież właśnie nastąpiło podpalenie od środka. Jednoczesne, bo przecież jeden dom zapewne został trafiony w ataku jednego samolotu więc te bomby też uderzyły jednocześnie. Niemcy w instrukcji twierdzili, że ich 1 kg bomba termitowa B 1 zrzucona z 2000 m może przebić żelbetowy strop grubości 5 cm. Niezależnie od tego czy to prawda (raczej nie) to w Guernice pewnie w ogóle takich betonowych stropów nie było więc nawet te małe bomby, trafiając nawet budynki z całymi dachami, nieuszkodzone przez bomby burzące, efektywnie wnikały w nie i podpalały od środka.
-
Po polsku - pocisk wskaźnikowy, ponieważ jak sam słusznie zauważyłeś służył do wskazywania celu np. obserwatorom naprowadzającym ogień artylerii. Tzn. w radzieckim pocisku ZP przed spłonką był materiał wybuchowy typu pirotechnicznego (chloran potasu z magnezem o ile się nie mylę). W niemieckim był fosfor, ponieważ autorzy uznali że utrzymująca się dłużej chmurka dymu daje lepszy "efekt wskaźnikowy". Mówiąc ściślej, to co oni nazywają nitrogliceryną, my jednak też określilibyśmy jako dynamit - NG nie była tam luzem w stanie cekłym tylko zaadsorbowana na nośniku jakimś. Albo zmieszana z NC (czyli powiedzmy żelatyna wybuchowa, no ale formalnie to też jest dynamit). W ogóle generalnie to jest źle zrobione, bez zrozumienia przebiegu zjawiska. Goście po prostu bezrefleksyjnie wsadzili do pocisku najmocniejszy materiał jaki mieli do dyspozycji, taki by był w stanie detonować w takich małych ilościach i już. A to wcale nie daje dobrego efektu. Wybuch takiej NG jest może i gorący, ale produkty daje w zasadzie wyłącznie gazowe, a więc momentalnie stygną one na powietrzu i szansa że od tego coś się zapali jest bardzo taka sobie. Lepsze już efekty dałby czarny proch, może nie sam (w tak małym pocisku trudno byłoby go w sposób pewny i szybki zapalić) ale powiedzmy zastąpić nim część NG. Albo wspomniane materiały zawierające proszek aluminiowy czy magnezowy. Przy ich wybuchu powstaje mnóstwo stałych rozżarzonych cząstek, rozpryskujących się wokoło, szansa że zapalą one cokolwiek, nawet jakąś palną ciecz czy gaz jest bez porównania większa. W XIX wieku spotykana była specyficzna ciężka broń palna, tzw. karabin wałowy - dłuższy, cięższy i o większym kalibrze od typowego karabinu piechoty. Broń taka stosowana była przy oblężeniach i obronie twierdz, często wyposażona była w łoże z hakiem do zaczepiania o mury, wały czy wory z piaskiem dla zaabsorbowania odrzutu. Do karabinów wałowych nierzadko stosowano rozmaite pociski zapalające i wybuchowe do podpalania wozów taborowych czy drewnianych elementów fortyfikacji. Pod koniec wieku były nawet pepance z rdzeniem z kutego żelaza, do przebijania np. tarcz dział czy ogólnie takich pancernych rzeczy. Na fińskiej stronie Gunwriters (po angielsku) jest dość obszerny artykuł o pociskach wybuchowych/ wskaźnikowych i jest tam pocisk do 22 mm karabinu wałowego Dreyse z 1864. http://www.guns.connect.fi/gow/QA15.html
-
No to jeszcze ja. Po pierwsze małe tłumaczenie, jako że forum jest polskie i nie każdy musi znać niemiecki (mój trochę zardzewiał ale w miarę daje radę) czy angielski. Cytowany wcześniej fragment niemieckiego artykułu K.A.Maiera "Zniszczenie Guernici" Cytowany przez Andreasa tekst A. Jamesa: Na ile się orientuję, był on na miejscu dłuższy czas po nalocie? Nie były to powiedzmy godziny ale co najmniej kilka dni? James nic nie mówi o niewybuchach bomb, a musiało być ich sporo. 31 ton to byłoby na przykład 620 bomb 50 kg. Niemieckie zapalniki elektryczne dawały średnio do 5% niewybuchów przy pogodzie ciepłej i suchej, do 10% przy wilgotnej i mokrej. Czyli powiedzmy kilkadziesiąt niewybuchów powinno się trafić. Skoro zrzucano też bomby zapalające "w aluminiowych rurach" czyli zapewne termitowe B 1 w zasobnikach BSK 36 to są kolejne ich setki a nawet tysiące. Skoro jednak żadnych nie widział, to był na miejscu już po sprzątnięciu niewybuchów. Czy przy tym sprzątaniu nie zasypano też lejów po bombach tarasujących ulice? Może stąd tak niewielka ich liczba? A leje po trafieniach w budynki były zasypane gruzami; w gruzach jak mi się zdaje James nie kopał. Ponadto bomby 50 kg w twardym ubitym gruncie w mieście mogły nie zostawić dużych lejów. Zastanawiam się jeszcze, czy nie mieliśmy do czynienia z przypadkiem burzy ogniowej (takiej w skali mini powiedzmy). Stąd być może niewielka skuteczność straży (takiego czegoś raczej nie ma jak gasić, można próbować ograniczać rozprzestrzenianie powiedzmy). No i te zniszczone wodociągi.
-
Panjandrum i inne niezbyt udane wynalazki
Speedy odpowiedział Budweiser → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie - ogólnie
Dla Niemców był lepszy. Dla Rosjan by nie był. Niemcy w momencie wprowadzenia tego czołgu znajdowali się w defensywie. Jednym z głównych problemów z jakim się wówczas borykali była ogromna przewaga liczebna rosyjskich wojsk pancernych. Budując więc swój czołg ciężki uzbroili go w armatę ppanc. 88 mm o bardzo wysokich osiągach balistycznych, pozwalającą na niszczenie rosyjskich czołgów z dużej odległości. Rosjanie prowadzili działania ofensywne. Przy ich znacznej przewadze liczebnej w czołgach, przeciętny czołg rosyjski miał mniejsze szanse napotkania czołgu wroga niż na odwrót. Istotną rolę odgrywała natomiast konieczność zwalczania umocnionych stanowisk obronnych wroga, fortyfikacji polowych i stałych, umocnionych budynków itp. Do tego niezbędne były pociski burzące ze znaczną zawartością materiału wyb. Dlatego Rosjanie zdecydowali się na większy kaliber działa (122 mm) ale jednak była to armata, o przyzwoitych osiągach balistycznych, bo jednak jakiś niemiecki czołg zawsze mógł się trafić. Rosjanie napędzali swój czołg silnikiem Diesla bo i powszechnie w siłach pancernych stosowali diesle (zresztą głównie był to jeden i ten sam silnik W-2 w różnych wersjach). Niemcy używali silników benzynowych. Jednocześnie bowiem prowadzili intensywną wojnę podwodną, a UBooty napędzane były właśnie silnikami Diesla. Dzięki temu wojska pancerne nie konkurowały z flotą o dostawy paliwa. Rosjanie nie mieli tego problemu, aktywność ich floty przez całą wojnę była minimalna. To za co mogę przede wszystkim skrytykować Tigra II w wersji o której mówisz (bo chyba masz na myśli ten pierwszy model, 50 szt. wyprodukowanych z wieżą Porsche, taką opływową) to troszkę słaby pancerz tej wieży, 105 mm z przodu. Obiektywnie to może i nie tak źle, ale jak na ciężki czołg z 1944, można by sobie życzyć więcej. W tej docelowej wieży ("kanciatej" ) było w tym miejscu bodajże 180 mm. Bo reszta to takie mniej ważne rzeczy. Tygrys II był cięższy od IS-a ale i silnik miał większej mocy. W efekcie moc jednostkowa była niewiele niższa (10,3 KM/t vs. 11,3 KM/t czyli różnica raptem koło 10%). Na osiągach niespecjalnie się to odbiło, może dzięki lepszym układom przeniesienia mocy. Prędkość po drodze miał nawet nieco większą od IS-a.Średni nacisk jednostkowy na grunt u Tigra II był istotnie większy - 1,02 kg/cm2 vs. 0,82 w IS. Ale to też powiedzmy nie jest dramat. Ogólnie jak pojazd gąsienicowy ma nacisk około 1 kg/cm2 to jest OK; jak ma więcej to już się robią powoli problemy z zapadaniem w ziemi, jak ma trochę mniej to niby lepiej, ale jak za mało (0,6) to z kolei robią się inne problemy. Co prawda można wtedy jeździć po błocie i śniegu, ale pojawia się skłonność do poślizgów i trudności z podjazdem pod górę. Podstawowy problem Tigra II zaś to niska jakość wykonania wynikając z narastających problemów niemieckiego przemysłu pod koniec wojny (brak surowców, brak wykwalifikowanych robotników, nieustanne wyłączenia prądu...). Pancerz wobec braku odpowiednich dodatków stopowych zaczęto produkować coraz bardziej kruchy (chociaż twardy oczywiście bardzo) ze skłonnością do pękania przy trafieniu i do spallingu (generowania przy trafieniu odprysków od wewnętrznej strony nawet jeśli pancerz nie został przebity). Nieustannie zachodziły awarie przeciążonego silnika, systemu chłodzenia i układu przeniesienia mocy. Debiut Konigstigrów na froncie wschodnim (501. Batalion pod Sandomierzem w sierpniu 1944) wypadł w związku z tym dość kompromitująco: najpierw wszystkie czołgi batalionu zepsuły się po przejechaniu kilku - kilkunastu km od wyładunku na stacji kolejowej. Następnie gdy po naprawieniu weszły do akcji, wpadły w rosyjską zasadzkę, w której korzystnie rozlokowane działa pancerne (SU-85, ISU-122 i -152) strzelając z boku z relatywnie bliskich dystansów kilkuset metrów zniszczyły bodajże 11 Tigrów II,a w trakcie odwrotu zepsuły się jeszcze jakieś i zostały porzucone (i zdobyte przez Rosjan). -
Panjandrum i inne niezbyt udane wynalazki
Speedy odpowiedział Budweiser → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie - ogólnie
Owszem; niestety projektując toto bardzo łatwo jest spowodować taką sytuację, że ta część opadająca w dół nie wytwarza siły nośnej przytrafiło się to Bv 138, po którego oblataniu (tzn. start, lot po prostej i desperackie przymusowe wodowanie) pilot wysiadł roztrzęsiony i stwierdził coś w rodzaju "możecie już sobie zabrać ten samolot, ja na nim więcej nie polecę". Niemniej można sobie z tym poradzić, a dodatkowa stateczność też jest nie do pogardzenia w pewnych sytuacjach. Corsair np. nie był jakoś szczególnie trudny w prowadzeniu (chociaż i do tych przyjaznych nie należał) a za to osiągi miał super. Czy ja wiem... ostatecznie zbudowano tylko parę prototypów. Z pewnością nie było to jakieś straszne obciążenie dla niemieckiej gospodarki. A produkcji seryjnej w ówczesnych realiach i tak podjąć by się nie udało. Ot, przetestowali sobie koncepcję czołgu superciężkiego i wyszło, że nic sensownego nie wyszło :). Dużo bardziej od dzieła Porsche'go podoba mi się pokrewny wyrób E100 firmy Adler. Bardzo podobny poziom osłony pancernej i uzbrojenie (zdaje się że wieża była nawet ta sama?) udało się upchnąć w pojeździe o wyraźnie mniejszej masie (140 t vs. 188 t). Zastosowano klasyczną mechaniczną przekładnię, co lepiej rokowało na przyszłość niż wymyślna transmisja elektryczna, ulubiona przez Porschego. W efekcie z 1200 KM silnikiem takim jak w Mausie, E100 miał rozwijać prędkość max. 40 km/h; a gdyby zdecydować, że wystarczy mu podobna jak w Mausie prędkość 20-25 km/h, to można by zastosować standardowy silnik Maybach 700 KM taki jak w Tygrysach i Panterach. -
Jak to administrator Forum: secesjonista uczestniczy w procederze łamania prawa
Speedy odpowiedział secesjonista → temat → Hyde park
Co do tego, że czyn naganny to nikt z nas tu raczej nie ma żadnych wątpliwości. Natomiast co do odpowiedzialności faktycznego autora to wybacz ale mam poważne wątpliwości. Jeszcze co do tego Art. 272 KK od biedy mógłbym się zgodzić, chociaż to mocno naciągane. Artykuł ten mówi konkretnie: Rozumiem, że tym "funkcjonariuszem publicznym lub inną osobą" byłby tutaj nauczyciel akademicki czy przewodniczący komisji egzaminacyjnej czy coś takiego, od którego podstępnie wyłudzono dokument poświadczający ukończenie szkoły? No nie wiem czy coś takiego by się utrzymało w sądzie. Ale może i tak. Z tym że znowuż, przestępstwo to popełnił ktoś, kto tę pracę przedstawił nauczycielowi. A nie ten co ją napisał. Bo to z ustawy prawo autorskie kompletnie mi nie pasuje: Punkt pierwszy zgoda, ktoś kto przedstawia nauczycielowi napisaną przez kogoś innego pracę, podając się za jej autora, ewidentnie "wprowadza w błąd co do autorstwa całości lub części cudzego utworu". Ale sam autor co tu ma do rzeczy? On sobie przecież niczego nie przywłaszcza ani w błąd nie wprowadza. Punkt drugi odpada, przedstawienie pracy do oceny na uczelni nie jest jej rozpowszechnianiem. Punkt trzeci także wątpliwy: "Kto w celu osiągnięcia korzyści majątkowej [...]narusza cudze prawa autorskie ..." Ukończenie szkoły czy zdanie egzaminu raczej nie ma charakteru korzyści majątkowej. Niewątpliwie jest to korzyść, ale nie majątkowa przecież. No i znowuż, tego dokonuje osoba przedstawiająca kupioną pracę jako własną. Ten co pracę sporządził, nie narusza przecież cudzych praw autorskich, skoro sam jest autorem. -
Nazywa się to dźwig okrężny, winda o ruchu okrężnym lub paternoster. Dość dobry opis całego systemu jest na polskiej wiki https://pl.wikipedia.org/wiki/Dźwig_okrężny Osobiście się z tym ustrojstwem nie spotkałem, ale na wspomnianej wiki jest informacja, że kilka takich jeszcze funkcjonuje w Polsce (Katowice, Opole, Wrocław...) . Montowano to w budynkach o charakterze biurowym czy administracyjnym, gdzie jest duży ruch pasażerów i czas oczekiwania na zwykłą windę byłby długi, a zrobienie większej liczby wind z jakichś względów niepraktyczne czy niewykonalne (koszty, brak miejsca...)
-
Jak to administrator Forum: secesjonista uczestniczy w procederze łamania prawa
Speedy odpowiedział secesjonista → temat → Hyde park
Ja bym nawet poszedł dalej. Wydaje mi się że pisanie prac dyplomowych za pieniądze, chociaż moralnie naganne, nie mieści się w zakresie prawa karnego. Ogólnie mamy wolność słowa i każdy może wypowiedzieć się na dowolny temat (dla uproszczenia pomijam tu kwestie w rodzaju obrazy uczuć religijnych i podobne historie). Taka wypowiedź może mieć też formę pisemną. Mało tego, zamówienie u kogoś napisania tekstu na dowolny temat też przestępstwem nie jest. Przestępstwo (? - a nawet i tego nie jestem pewien, może nawet tylko wykroczenie przeciw regulaminowi szkoły czy uczelni) powstaje tu w momencie gdy ktoś pracę cudzego autorstwa przedstawia jako własną. Ale to właśnie on popełnia przestępstwo, a nie osoba, co mu tę pracę napisała. Od biedy można by tu podciągnąć pojęcie plagiatu, czyli przypisanie sobie autorstwa cudzego utworu. Ale takie coś o ile wiem nie jest ścigane z urzędu, tylko na wniosek pokrzywdzonego autora. A w danym przypadku autor, który napisał tę pracę na czyjeś zamówienie oczywiście nie będzie się tego ścigania domagał. Poza tym przecież nie ścigano by jego samego, tylko właśnie tego kto dokonał plagiatu, czyli tę cudzego autorstwa pracę przedstawił jako własną. -
Bombardowanie szlaków komunikacyjnych
Speedy odpowiedział Speedy → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie
Jako że była tu wcześniej mowa o niemieckiej bombie/minie SD 2, postanowiłem wrzucić zdjęcie znalezione dzisiaj na pewnym rosyjskim portalu (warspot.ru). Jest to w zasadzie seria zdjęć wykonanych z pokładu bombowców Ju 88, przeprowadzających ataki szturmowe z małej wysokości z wykorzystaniem tych właśnie bomb (zabierały ich 360 w komorze w specjalnym wyrzutniku). Widać tu, że zastosowano się do zalecenia niemieckiej instrukcji, by w każdym ataku zrzucać "mix" SD 2 z różnymi zapalnikami i różnymi ich nastawami. Na zdjęciach niektóre bomby ewidentnie eksplodują w powietrzu, niektóre przy upadku, a niektóre zdają się nie eksplodować, nastawione zapewne na działanie "minowe" lub czasowe z długą zwłoką. -
Proszę bardzo, chociaż nie wiem po co ci to: Focke Wulf Fw 190 v 1 - oblatany 1.06.1939, w czasie prób osiągnął 595 km/h (czyli praktycznie tyle ile ów odrzutowiec - 598 km/h) Messerschmitt Bf 109 v 22 (późniejszy F) - obl. w styczniu 1939, prędkości nie jestem pewien prawdopodobnie 606 km/h Bell XP-39 (późniejsza Airacobra) - oblatany 6.04.1938, w czasie prób 630 km/h Lockheed XP-38 (późniejszy Lightning) - obl. 27.01.1939, w czasie prób 665 km/h Hawker Tornado - obl. 6.10.1939, w czasie prób 641 km/h; nie produkowany seryjnie z uwagi na nieudany silnik R-R Vulture, ale wariant z silnikiem Napier Sabre - Hawker Typhoon obl. w lutym 1940 - zrobił sporą karierę Mam więcej powyszukiwać? Ależ oczywiście, jak najbardziej się z tym zgadzam. A cały mój poprzedni wpis dotyczył jedynie sprostowania błędnej informacji, jaką podałeś, że He 178 był "myśliwcem odrzutowym" - nie był i nie miał być, to był samolot czysto doświadczalny. Służył jedynie do testów napędu turboodrzutowego i nie stawiono przed nim wymogu osiągania jakichś rekordowych prędkości itd. I tyle tylko miałem tam do dodania.
-
Tu akurat się mylisz - He 178 nie był myśliwcem (prototypem myśliwca) lecz samolotem czysto doświadczalnym, do testów napędu turboodrzutowego. Prędkość 600 km/h jak na samolot eksperymentalny nie była w tym momencie niczym nadzwyczajnym. Oblatywane w tym samym czasie prototypy myśliwców o napędzie tłokowym osiągały również prędkości rzędu 600 km czy nawet więcej. Maszyny doświadczalne były jeszcze szybsze. Me 209, samolot zaprojektowany pod kątem bicia rekordów prędkości osiągnął w kwietniu 1939 prędkość 755 km/h.
-
Panjandrum i inne niezbyt udane wynalazki
Speedy odpowiedział Budweiser → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie - ogólnie
Właśnie nie bardzo te szczegóły... Konkretnie chodzi o to, że przed lądowaniem Aliantów we Włoszech - ale właśnie nie pamiętam którym, czy w lipcu 1943 (operacja Husky - inwazja Sycylii) czy na samym półwyspie we wrześniu 1943 (operacja Avalanche - lądowanie pod Salerno, stawiałbym chyba na to, bo to okolice Neapolu) - amerykańskie lotnictwo zbombardowało krater Wezuwiusza z myślą o sprowokowaniu erupcji, która zdezorganizowałaby działania ewentualnych obrońców. Jak łatwo zgadnąć nic z tego nie wyszło. Teoretycznie erupcja mogłaby być mniej czy bardziej dokuczliwa dla broniących się wojsk, ale przecież i dla atakujących również. W kilka miesięcy później Wezuwiusz faktycznie wybuchł, w marcu 1944. Na lotnisku w Pompejach bazowały wówczas jednostki amerykańskiej 340. Grupy Bombowej (samoloty B-25 Mitchell). W wyniku opadu gorącego popiołu około 80 samolotów doznało uszkodzeń silników, powierzchni usterzenia krytych płótnem oraz oszklenia (pleksi) kabin i wieżyczek . Niemniej spowodowanie erupcji w opisany sposób raczej nie wydaje się możliwe. -
Ująłbym to raczej tak, że jeśli pojawią się jakieś siły z tym związane, to kula zacznie się obracać. Ale dlaczego miałaby skończyć? Raczej będzie wirować powoli aż do uderzenia w cel (czy w coś innego), tak jak napisałeś, przypadkową stroną. Czy takie coś mogło się rozpaść przy wystrzale... może i tak, stop był bardzo miękki... a może i nie bo plastyczny przecież... ale przede wszystkim nie bardzo łapię sens takiej kombinacji. Przecież można by od razu nabić broń "siekańcami" - ołowianymi odpadami po odlewaniu kul (odcięte nadlewy, połówki nieudanych kul itp.). Chyba też był i podobny ładunek w regulaminie pruskiej służby wartowniczej, 3 czy 5 kul o mniejszej średnicy od standardowej.
-
Skutki strzelania na wiwat, spadających fragmentów bomb i pocisków plot. itp.
Speedy odpowiedział gregski → temat → Historia sztuki wojennej i broni
Tak jak mówię, z tych paru kilometrów to już hamowały do prędkości swobodnego spadania. W dodatku mówimy o Niemcach więc pewnie nie było dużo jakichś nietypowych, wielkich odłamków o wadze kilograma na przykład. Pocisk 8,8 cm to jeden z rzadkich w tamtych czasach przypadków zastosowania wymuszonej fragmentacji w amunicji art. (nacięcia wewnętrzne) i takich "odjazdów" od normy pewnie za wiele nie dawał. -
Po wprowadzeniu na wielką skalę amunicji karabinowej o małym kalibrze (7-8 mm) z pociskami z metalowym płaszczem, co nastąpiło pod koniec XIX w. u wielu doświadczonych (ciężko ) weteranów pojawiły się wątpliwości, czy takie pociski mają dostateczną siłę rażenia, szczególnie wobec rozmaitych plemiennych dzikusów, szczególnie jakoby zażartych w walce z wojskami białego człowieka. Wychodząc im naprzeciw, arsenał w Dum Dum w okolicach Kalkuty przygotował pierwsze chyba nowoczesne pociski JSP (Jacketed Soft Point, z obciętym płaszczem, odsłaniającym ołowiany rdzeń na wierzchołku) i JHP (Jacketed Hollow Point, to co poprzednio tylko jeszcze z wgłębieniem wywierconym na wierzchołku). Takie pociski silnie się odkształcały (grzybkowały) no i przez to ich siła rażenia wzrastała. Długo się tak zresztą nie pobawili, wymyślili toto w 1892 bodajże, a już w 1899 UK podpisało konwencję haską zakazującą takich zabaw. To nie całkiem tak. Nabój pośredni tak w ogóle pojawił się podczas II wojny (sam pomysł "chodził" zresztą znacznie wcześniej, ale mniejsza o to). Głównym "motorem" jego wprowadzenia była chęć skonstruowania lekkiej indywidualnej broni automatycznej, z której dałoby się prowadzić "z ręki" ogień ciągły z sensownym skutkiem. Owszem były już znane pistolety maszynowe, ale donośność skuteczna broni na pistoletowe naboje, choćby i z dłuższą od pistoletu lufą była rzędu 100 m, może 200 maksymalnie przy niektórych szybkich i mocnych nabojach. Uważano, że to jest jednak trochę za mało. Z kolei automatyczny karabin na naboje pełnej mocy (energia pocz. około 3 kJ) wychodził zazwyczaj duży i ciężki. I jeśli nawet miał przełącznik ognia, to odrzut przy strzelaniu seriami był tak potężny, że broń trudno było kontrolować i w zasadzie celność była żadna. Z drugiej strony statystyki wykazywały, że odległość typowego starcia z użyciem broni ręcznej to w 96% przypadków do 400 m (86% do 300 m, 70-ileś tam chyba do 200 m i 28% do 100 m). Tymczasem nabój karabinowy zachowywał zabójczą energię na dystansach rzędu 2000 m (w wielu przypadkach nawet większych) a więc na odległość gdzie nikt nawet strzelać nie będzie, a jakby próbował to pewnie nie uda się trafić w żaden sposób). Więc po cholerę komu taka energia i takie wielkie naboje? I tak narodził się nabój pośredni, o energii pocz. tak z 1,5-2 kJ powiedzmy, a więc leżącej pomiędzy energią naboju karabinowego a pistoletowego. Początkowo naboje takie konstruowano w normalnym kalibrze 7 - 8 mm ale z odpowiednio lżejszym (krótszym) pociskiem i zmniejszoną łuską ze zredukowanym ładunkiem. Ale to nie do końca był dobry pomysł, bo jednak tor pocisku wychodził trochę mało płaski, chociaż na te kilkaset metrów trafić się dało. I na zdolności przebijania też to się negatywnie odbiło. No i w latach 50. w USA wpadli na pomysł żeby zrobić to inaczej, zastosować amunicję o małym kalibrze rzędu 5-6 mm ale o dużej prędkości początkowej 900-1000 m/s. I przy okazji zrobiło się to co napisałeś, nabój był lżejszy i żołnierz mógł wziąć ich więcej i sama broń zrobiła się lżejsza i z mniejszym odrzutem, a więc celność na tej odległości 300-400 m wzrosła. I tak jak w poprzedniej epoce znów pojawiły się wątpliwości na temat siły rażenia takich małych pocisków i też się nie potwierdziły (teraz się dopiero zaczęły problemy w XXI w., jak powstały sensowne pancerze osobiste z jednej strony, a z drugiej powszechnie zaczęto wprowadzać karabinki z krótszymi lufami co negatywnie oczywiście odbiło się na balistyce).
