Speedy
Użytkownicy-
Zawartość
1,103 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez Speedy
-
Mówiąc ściśle, jak najbardziej Sycylii broniły wojska niemieckie (40 tys.; do tego ponad 200 tys. Włochów). Walki o nie tak wielką znów wyspę (niecałe 26 tys. km2, mniej więcej tyle co woj. lubelskie) toczyły się ponad miesiąc. Tu też masz trochę racji. Z dzisiejszego punktu widzenia gen. Lucas dowodzący desantem działał za mało agresywnie i nie wykorzystał uzyskanego zaskoczenia. W obawie przed niemieckim kontratakiem i zepchnięciem do morza starał się najpierw maksymalnie umocnić przyczółek, co w efekcie dało Niemcom czas na zorganizowanie silnej obrony. Niemniej moim zdaniem cała włoska kampania to był dobry pomysł. Nie całkiem wyszedł tak do końca, jak być miało, ale przynajmniej "wyjęto" Niemcom silnego sojusznika, dysponującego znaczących rozmiarów flotą, lotnictwem i bazami nad M.Śródziemnym. Z baz we Włoszech alianckie lotnictwo strategiczne mogło podjąć ataki na cele położone w takich regionach Niemiec i okupowanych przez nie krajów, które były zbyt daleko od baz w Anglii. To samo dotyczyło lotów z zaopatrzeniem dla ruchu oporu w okupowanych krajach. Związanie sił na froncie włoskim dotyczyło obu stron i wg mnie bardziej dokuczliwe było dla słabszych Niemców, niż dla silnych aliantów. Słuszne jest moim zdaniem dość powszechne przekonanie, że inwazja na Sycylię (10 lipca 1943) była istotnym czynnikiem wpływającym na decyzję Hitlera z 13 lipca o przerwaniu ofensywy pod Kurskiem. Führer zaczął się wówczas liczyć z koniecznością przyszłego wzmocnienia sił stacjonujących we Włoszech wojskami przerzuconymi z frontu wschodniego.
-
Paradoksalnie, to co pisze jancet, wcale nie nie jest bez sensu. Moim zdaniem, głównym "motorem" przewrotu we Włoszech i ich późniejszej kapitulacji byli wojskowi. Gdy Amerykanie wylądowali na Sycylii, dowódcy armii zdali sobie sprawę, że stoją w obliczu konfrontacji z całą potęgą alianckich sił zbrojnych na własnej ziemi, konfrontacji, w której włoskie wojska obiektywnie rzecz biorąc nie miały wielkich szans wygrać. Przyspieszyło to działania różnych grup wojskowych i cywilnych spiskujących wraz z królem w celu odsunięcia Mussoliniego od władzy. Lądowanie na odległych Bałkanach nie byłoby takim dramatycznym bodźcem. I nawet jakby stacjonujące tam wojska włoskie też szybko skapitulowały, to i tak Włosi mogliby nadal efektywnie walczyć z aliantami za pomocą sił powietrznych i morskich z baz na obszarze macierzystego terytorium.
-
Mniejszy kaliber ale czy mniej skuteczną... na pewno przez brak zapalników zbliżeniowych. Ale w sumie na lotniskowcu ona służy głównie jako przeciwlotnicza jednak. Armaty o mniejszym (ale nadal dużym) kalibrze, za to o większej szybkostrzelności i większej prędkości początkowej moim zdaniem są w pełni porównywalne. Powiedziałbym, że na Taiho nie sprawdziła się koncepcja zamkniętego pokładu hangarowego. Pomijam tu już kwestie nieco kuriozalnych okoliczności utraty okrętu (a może zresztą napiszę o nich szerzej za moment, nie każdy z forumowiczów musi znać takie niuanse, nie każdy interesuje się zagadnieniami marynarki wojennej, Japonią, wojną na Pacyfiku itd.). Ale nawet w normalnych warunkach to jest przestrzeń, gdzie prowadzi się różne prace, gdzie operuje się lotnym lotniczym paliwem czy np. gazami spawalniczymi itp. I jeszcze w gorącym klimacie. Wentylacja ma tu moim zdaniem bardzo istotne znaczenie i najwyraźniej nie udało się Japończykom w pełni tej kwestii rozwiązać. A w warunkach wojennych doszły jeszcze dodatkowe czynniki no i skończyło się tak jak się skończyło... A jak się skończyło: 19.VI.1944 Taiho brał udział w bitwie na Morzu Filipińskim. Krótko po wypuszczeniu swojej grupy lotniczej około godz. 8:10 został ugodzony torpedą z amerykańskiego okrętu podwodnego USS Albacore. Torpeda uderzyła przed nadbudówką, uszkadzając burtę i przedni podnośnik (windę) dla samolotów. Doszło także do przecieków zbiorników paliwowych okrętu, jak i zbiorników paliwa lotniczego. Dla dużego i nowoczesnego okrętu, ze starannie zaprojektowanym systemem ochrony podwodnej pojedyncza torpeda to zazwyczaj nie był wielki ból. Taiho tylko nieznacznie zmniejszył prędkość, a ekipy ratunkowe skoncentrowały się na przywróceniu możliwości operacji lotniczych czyli zakryciu "dziury" w pokładzie - luku przedniego podnośnika, który pozostał w dolnym położeniu. Udało się tego dokonać za pomocą prowizorycznej konstrukcji m.in. z blatów stołowych pozbieranych po całym okręcie i o 9:20 latanie znów było możliwe, Tymczasem jednak na pokładzie hangarowym zrobił się inny problem. Na dnie szybu podnośnika zgromadziła się znaczna ilość wody, paliwa i benzyny lotniczej. Na domiar złego, z powodu wojennej nędzy okręty japońskie zamiast typowego paliwa (olej opałowy, mazut - tego typu substancje, o relatywnie niewielkiej lotności) zatankowały na Borneo surową ropę z procesu technologicznego (zapewne jednak chociaż odwodnioną), bogatą w lekkie, lotne frakcje. W gorącym klimacie opary paliwa zaczęły wypełniać hangar i atmosfera zrobiła się tam nie do wytrzymania, nie mówiąc już o zagrożeniu pożarowym. Ekipy ratownicze pracowały w tym miejscu jakoś wybitnie nieudolnie i niekompetentnie, czy to ze względu na brak doświadczenia, czy wyszkolenia, a ja zastanawiam się też czy nie ogłupiały ich te opary - wiadomo że niektóre węglowodory działają narkotycznie, np. butan, a jest on obecny w ropie jak najbardziej. Próby odpompowania wody z szybu podnośnika szły im bardzo niemrawo. Nikt jakoś nie wpadł, by np. pokryć jej lustro pianą z systemu gaśniczego, co ograniczyłoby parowanie. Wentylację w hangarze włączono na pełne obroty, otwarto też luk tylnego podnośnika, żeby zrobić większy przeciąg, niemniej nie za wiele to wszystko pomagało, ponadto trwały działania lotnicze i co jakiś czas trzeba było podnieść tę tylną windę - a wtedy robiło się już nieznośnie. W desperacji załogi w pomieszczeniach mających okna czy świetliki wybijały je młotkami, żeby uzyskać dopływ powietrza. W końcu gdzieś po 14:00 dowódca grup ratunkowych zarządził pełne wietrzenie okrętu - uruchomienie całej wentylacji na pełną moc przy otwarciu wszystkich możliwych drzwi, włazów i luków. W efekcie opary paliwa wypełniły cały okręt i doskonale wymieszały się z powietrzem. Teraz wystarczyła już tylko jedna przypadkowa iskra lub otwarty płomień. Jak łatwo zgadnąć, na wielkim okręcie pełnym instalacji elektrycznych i palących tytoń marynarzy nie trzeba było na to długo czekać. Około 14:30 Taiho wstrząsnął potężny wybuch paliwowo-powietrzny, który rozerwał i podwinął w górę pokład startowy, wybił dziury w burtach na pokładzie hangarowym, prawdopodobnie także w dnie okrętu. Lotniskowiec momentalnie stanął w płomieniach, zaczął odpadać z szyku i zwalniać aż zastopował. Pożar był tak gwałtowny i intensywny, że jednostki ratownicze miały trudności z podejściem do okrętu. O 16:28 po kolejnej potężnej eksplozji Taiho zatonął. Z liczącej 2150 ludzi załogi zginęło 1650. (większość info z angielskiej wiki)
-
Dodam, że niemieckie granaty trzonkowe z I ws miały z boku głowicy blaszaną "skuwkę" do zatknięcia za pas. (granat M1915, fotka z serwisu Lexpev) Z jakichś powodów nie było to ponoć za wygodne, użytkownicy częściej podobno zatykali za pas po prostu ten długi trzonek. Może w pozycji leżącej łatwiej było wtedy wyplątać granat zzatego pasa. W zmodernizowanej wersji M1924 Niemcy zlikwidowali skuwkę, w zamian za to wydłużyli nieco trzonek.
-
Nie nie, jak mówiłem tak nie jest. Jak najbardziej stosuje się zapalniki zbliżeniowe. Owszem samoloty są odporniejsze, ale i pociski bardzo daleko poszły naprzód. Tutaj taki sztandarowy zapalnik 3P firmy Bofors z lat 80. chyba, zwany z którego autorzy są bardzo dumni bo faktycznie jest bardzo wykręcony i fajny. zasadniczo skonstruowano go do pocisków 40 mm armaty Boforsa w najnowszej odmianie Trinity ale potem zrobiono i pocisk odpowiedni do starszych Boforsów i do ich większej armaty 57 mm powstała wersja. Jest to zapalnik wielofunkcyjny, jego podstawowy sposób działania to właśnie działanie zbliżeniowe. Przy czym odległość detonacji od celu jest różnicowana zależnie od jego rozmiarów (większy cel odłamki mogą porazić z większej odległości). Wprowadzono też system "bramki", dzięki któremu zapalnik aktywuje się w określonym przedziale odległości (np. przy strzelaniu na małych kątach podniesienia, aby uniknąć detonacji na skutek sygnału odbitego od ziemi czy wody). Można też odłączyć w ogóle funkcję zbliżeniową i pozostawić samo działanie uderzeniowe, natychmiastowe lub ze zwłoką (0,3 s - wybuch po wniknięciu w przeszkodę). Przy okazji sam pocisk systemu Trinity znacznie odbiega od tych z II wojny. Ówczesny pocisk brytyjski ważył 0,9 kg i zawierał 68 g m.w. (trotyl). Ten nowy - odpowiednio 1,1 kg i 140 g m.w. (oktol - mieszanina oktogenu i trotylu, znacznie silniejsza od czystego TNT). Ponadto prócz odłamków wytwarzanych tradycyjnie przez fragmentację skorupy pocisk Trinity zawiera dodatkowo 1100 gotowych odłamków w postaci 3 mm kulek wolframowych. Powiedziałbym, że nie do końca podobna sprawa. W przypadku ciężkiej artylerii plot. zapalniki zbliżeniowe miały skompensować małe prawdopodobieństwo trafienia bezpośredniego. Dzięki nim nawet pociski które minęły cel (byle odpowiednio blisko) także eksplodowały rażąc go przynajmniej odłamkami. Wcześniej stosowano w tym samym celu zapalniki czasowe, starannie ustawiane według danych z dalmierza i kalkulatora balistycznego, tak by moment wybuchu wypadał w momencie trafienia w cel, tak by pociski które nie trafią wybuchły przynajmniej gdzieś w pobliżu. Tyle że nieuniknione niedokładności w określaniu dystansu, prędkości i kursu celu, rozrzut prędkości początkowej i czasu zwłoki samego zapalnika powodowały, że duża część pocisków wybuchała przedwcześnie lub za późno by efektywnie razić cel. Zapalnik zbliżeniowy wyeliminował ten przynajmniej problem. W przypadku torped zaś chodziło o co innego: nie o prawdopodobieństwo trafienia, które przecież dla torped z zapalnikiem magnetycznym i uderzeniowym się nie różniło, ale właśnie tak jak napisałeś, o bardziej efektywne rażenie celu. Już w czasie jakichś wczesnych testów nad działaniem podwodnych eksplozji na okręty, chyba w Royal Navy i chyba w czasie I wojny (ale nie jestem pewien) stwierdzono, że kontaktowy wybuch torpedy czy miny powoduje zniszczenia sięgające daleko w głąb okrętu, natomiast wyrwa w burcie ma ograniczone rozmiary. Oznaczało to, że w przypadku okrętu z nowoczesnym systemem podwodnej ochrony, z licznymi przedziałami wodoszczelnymi, grodziami itp. zalaniu ulegnie prawdopodobnie tylko jeden przedział, w każdym razie niewielka ich liczba. Natomiast przy wybuchu niekontaktowym, w pewnej optymalnej odległości wyrwa nie jest aż tak głęboka, natomiast bez porównania rozleglejsza. Prawdopodobne jest więc zatopienie licznych wodoszczelnych przedziałów, a co za tym idzie znacznie większe zagrożenie dla pływalności. Stąd późniejszy wynalazek zapalnika magnetycznego. Zresztą tutaj właściwie zaszedł efekt podobny do tego, jaki błędnie przewidywałeś przy samolotach. Chodzi o to, że w latach 50. ub.w. skonstruowano małe torpedy przeciw okrętom podwodnym (najczęstszym dziś standardem jest kaliber 324 mm ale inne też bywały), bardzo lekkie i wygodne. Mogły być przenoszone nawet przez niewielkie samoloty i śmigłowce albo jako głowice rozmaitych pocisków (rakietotorpedy), nie mówiąc już o okrętach i stały się do dzisiaj bardzo rozpowszechnione i popularne. Ale od tego czasu okręty podwodne znacznie urosły - największy rosyjski proj.941 ma wyporność podwodną 48.000 t (!) ale większych od 10.000 t boomerów jest całkiem sporo - i pojawiły się wątpliwości czy taki mały ładunek rzędu 50 kg jest w stanie poważnie je uszkodzić. Dlatego w nowych (i starych modernizowanych) torpedach tego typu zwykle stosuje się zapalnik uderzeniowy i głowicę kumulacyjną nawet.
-
Nie chodziło o za dużą zwłokę - wtedy mielibyśmy liczne przypadki przebicia kadłuba okrętu i późniejszej eksplozji bomby w wodzie. A czegoś takiego z Falklandów raczej nie kojarzę. Chodziło o to, że zapalniki te nie były dostosowane do ataków z małej wysokości - potrzebowały określonego czasu od zrzucenia bomby, aby uzbroić się prawidłowo, a w danej sytuacji tego czasu nie było. Stąd bardzo wiele brytyjskich okrętów (7-8 chyba?) zostało trafionych bombami, które utkwiły w kadłubie lecz nie eksplodowały. Gdyby tak się stało to cóż, były to bomby 227 i 454 kg, niemal z pewnością taki wybuch skutkowałby zatopieniem okrętu wielkości niszczyciela czy fregaty, a co najmniej bardzo poważnymi uszkodzeniami, totalnym pożarem itd.
-
???? Nie bardzo rozumiem co masz na myśli. Kiedy i z czego zrezygnowano? Do dzisiaj w amunicji przeciwlotniczej powszechnie stosuje się zapalniki zbliżeniowe.
-
Za portalem Money.pl "Szef MON przekonuje, że przy obecnym stanie zagrożenia dla Polski należy rozważyć szybsze procedury zakupów dla armii. W praktyce może to oznaczać realizowanie ich z pominięciem korzyści dla naszego przemysłu, czyli bez umów offsetowych." Nieco dziwna deklaracja ze strony pana ministra; bo wszak niedawne zerwanie kontraktu na śmigłowce Caracal było uzasadniane przez MON właśnie nie dość korzystną umową offsetową zawartą przez poprzedni rząd.
-
Widzę że wcięło mojego posta więc jeszcze raz dodam, że z tego co wyszperałem w necie feralny (?) pocisk przeszedł NAD głównym pasem pancernym pod takim kątem że z tym 10 cm pancerzem dał sobie jeszcze radę
-
Szczerz mówiąc takie założenie wydaje mi się dosyć kosmiczne i nierealne. Okręt liniowy to coś, czego nie można szybko zbudować skrycie gdzieś w piwnicy i z nagła zaskoczyć przeciwnika jego posiadaniem. Nie sposób ukryć takiej budowy, a trwa ona kilka lat. I to Brytyjczycy mieli większy od Niemców potencjał przemysłowy i doświadczenie w zakresie budowy takich jednostek. Jest więc mocno nieprawdopodobne założenie, że Brytyjczycy wiedząc o budowie w Niemczech serii nowych pancerników nie zareagowaliby w adekwatny sposób, rozbudową własnej floty liniowej.
-
Z. Flisowski w książce "Burza nad Pacyfikiem" w podsumowaniu rozdziału o bitwie pod Kuantan pisze: "Korpusy japońskiej 22. Floty Powietrznej odniosły nad brytyjskimi pancernikami zwycięstwo szybkie i druzgocące, za cenę trzech zestrzelonych spośród 85 atakujących maszyn. " A wg mnie jest: brak automatycznych działek kal. ok. 35-45 mm, działka 20 mm nieliczne jak na okręt tej wielkości, większość w dodatku na pojedynczych ręcznie poruszanych stanowiskach, tylko 2 poczwórne zestawy w elektrycznie obracanych wieżach. PoW miał 4 zestawy po 8 działek 40 mm w elektrycznie obracanych wieżach. Może i nie rewelacja, ale dużo lepiej niż Bismarck. Tyle że i ataki japońskie na brytyjski zespół były potężniejsze, niż brytyjskie ataki na Bismarcka. O przewadze liczebnej była tu już mowa, dodam więc jeszcze tylko, że samoloty japońskie były szybsze i nowocześniejsze. Typowa prędkość ataku torpedowego dla samolotu Swordfish wynosiła 167 km/h, samolotów japońskich - 333-378 km/h. Dotyczy to jednak nie tylko ognia z tych małych automatów. Od końca 1942 rozpoczęły się dostawy dla USNavy pocisków do ciężkich dział plot (127 mm, potem i 76 mm i in.) wyposażonych w radiowy zapalnik zbliżeniowy VT. Zwiększyło to skokowo efektywność ognia plot. Pierwszy przypadek zestrzelenia wrogiego samolotu tą amunicją miał miejsce 5.01.1943 (USS Helena trafił japoński samolot drugą salwą).
-
Chyba nie; strona https://www.bismarck-class.dk podaje, że dozbrojono go w czerwcu 1942.
-
Z drugiej strony na pełnym morzu, gdy okręt ma swobodę manewru, trafienie weń jest bez porównania trudniejsze. Dysproporcja między małokalibrową artylerią plot. Bismarcka w 1941 a Tirpitza w 1944 jest dosyć drastyczna. O ile ciężka artyleria była taka sama - 16 dział 105 mm - to ich rolą jest obrona przed bombowcami operującymi na dużej wysokości, przeciwko manewrującym nisko lecącym celom ich efektywność była słaba (do czasów wynalezienia zapalnika zbliżeniowego, ale tego Niemcy się w czasie wojny nie dorobili). Małokalibrową artylerię w obu przypadkach stanowiło 16 dział 3,7 cm SK C/30 - były to archaiczne i dziadowskie półautomaty, ręcznie ładowane pojedynczymi nabojami przez obsługę. Tyle że podwójnie sprzężone i zamontowane w stabilizowanych wieżach no i tej obsługi też było całe stado, chyba z 7 osób, więc szybkostrzelność krótkotrwała z takiej wieży wynosiła 60-80/min - czyli powiedzmy sobie uczciwie nadal bardzo słabo. No i do tego dochodził automatyczne działka 20 mm - broń bardziej już efektywna, co prawda o nie tak już wielkiej donośności skut. (ze 2 km) ale to jest właśnie ten dystans na który trzeba się zbliżyć by efektywnie zaatakować torpedą. Niemcy mieli je dwóch wersjach (2 cm C/30 o szybkostrzelności 280/min czyli nie za dużej i C/38 - 480/min, bardziej już do rzeczy) i w dwóch rodzajach instalacji: pojedyncze naprowadzanie ręcznie i poczwórne zestawy z napędem elektrycznym. I dopiero to powiedzmy była naprawdę groźna broń. Bismarck miał wedle wszelkiego prawdopodobieństwa 20 takich działek: 12 pojedynczych i 2 zestawy po 4, broniące sektora rufowego. Tirpitz u szczytu (lato '44) miał ich 84(!) - 18 poczwórnych zestawów i 12 pojedynczych.
-
To też nie jest do końca prawda. Gdzieś tak do końca lat 40., może nieco dłużej, pancerniki miały swoją "niszę ekologiczną", unikalne zdolności, których nie było czym zastąpić. Była to możliwość zwalczania innych okrętów - w tym także pancerników wroga - w dzień i w nocy, w dowolnych w zasadzie warunkach atmosferycznych. Lotnictwo długo jeszcze nie miało takich zdolności; mniejsze okręty nie poradziłyby sobie z pancernikami wroga; okręty podwodne musiałyby liczyć na farta: do czasów wynalezienia napędu jądrowego (pomijam tu inne egzotyczne wynalazki w rodzaju turbiny Waltera) "ubooty" nie były w stanie ścigać nikogo pod wodą. W zasadzie to nawet statki handlowe były od nich szybsze. Dlatego atak na okręt nawodny wymagał przede wszystkim wielkiej dozy szczęścia: żeby cel napatoczył się na takim kursie i przy takiej prędkości, żeby możliwe było zajęcie pozycji do strzału. Oczywiście jeśli dana flota była silna i utrzymywała bardzo liczne okręty podwodne (jak np. Amerykanie) to szansa że któremuś trafi się taki pomyślny układ była większa. Jeszcze pod koniec lat 40. eskadra pancerników NATO liczyła chyba z 10 jednostek. Co do zatopienia Hooda, wybuch w komorach amunicyjnych wieży X jest raczej bezsporny. Wg obecnego stanu wiedzy zaczął się on w magazynach artylerii przeciwlotniczej 102 mm i stamtąd rozprzestrzenił się na magazyny głównego kalibru. Ponieważ działo się to podczas wymiany ognia z Bismarckiem, ponieważ stało się to moment po nakryciu 5. jego salwą, ponieważ w poprzedniej 4. salwie Hood oberwał trafienie, które wywołało niewielki pożar na pokładzie (prawdopodobnie amunicji plot.40 mm, prawdopodobnie bez związku z późniejszą eksplozją magazynów - bardzo szybko został ugaszony lub samorzutnie wygasł) - jest wielce prawdopodobne że również ten fatalny w skutkach wybuch został spowodowany trafieniem niemieckiego pocisku. Kontrowersje dotyczą tego, że sytuacja była dynamiczna, okręty zbliżały się do siebie, Hood wykonywał zwrot i nie wiadomo dokładnie w jakiej pozycji znajdował się w momencie trafienia. A przy niektórych kombinacjach odległości i kątów niemieckie pociski nie były w stanie przebić jego pancerza. Stąd takie "egzotyczne" teorie - że trafienie wywołał pocisk "nurkujący" który po przejściu pewnego dystansu pod wodą przebił burtę pod głównym pasem pancernym; że to było trafienie z Prinz Eugena, który strzelając z większej odległości miał większą szansę trafić pod większym kątem w pokład (to raczej nieprawda), że to w ogóle nie była kwestia trafienia tylko wypadek/ awaria/ błąd obsługi wieży X który doprowadził do wewnętrznej eksplozji... więcej jeszcze tego było. Ale generalnie zazwyczaj najlepsze są proste wyjaśnienia: moim zdaniem to było po prostu trafienie z Bismarcka, a kombinacja owych odległości i kątów była taka, że akurat tak szczęśliwie (a nieszczęśliwie dla Brytyjczyków) "weszło".
-
FRAGMENTACJA!!! Chyba nie sądzisz, że ten pocisk składa się tam w środku z powrotem z kawałków w jedną całość...
-
Trochę dziwne te liczby. "Allies" wygląda raczej jakby to sam RAF był; w kwietniu '45 mieli na stanie ponad 10 tys. samych myśliwców w Europie. link Oczywiście część mogła być niesprawna, w remontach itd. No i mgło się już zacząć przerzucanie sił na Daleki Wschód. I ciekawe co po stronie Rosjan policzono jako "strategic aircraft". Produkowali oni tylko 1 typ ciężkiego 4-silnikowego bombowca, Pe-8 (TB-7), w mikroskopijnych jednak ilościach (przez całą wojnę 93 szt., w służbie nigdy nie było jednocześnie więcej niż 30-kilka). W Dalnoj Awiacji służyły zaś głównie stare bombowce Ił-4 (DB-3), coś na poziomie Wellingtona czy He 111, otrzymywane z Lend Lease bombowce taktyczne A-20 i B-25, a nawet przebudowane na bombowce samoloty transportowe Li-2/PS-84/C-47/DC-3/ jak go tam zwać.
-
Proszę o pomoc - wartość rubla 1940-1945
Speedy odpowiedział bababa → temat → Pomoc (zadania, prace domowe, wypracowania)
Może dobrze byłoby tłumaczyć takie rzeczy. Język rosyjski nie jest dzisiaj zbyt popularny, zwłaszcza wśród młodszego pokolenia. CENTRALNY KOMITET WYKONAWCZY ZSRR, RADA KOMISARZY LUDOWYCH ZSRR, POSTANOWIENIE z 10 lipca 1926 roku "O ZASADACH WYWOZU, PRZESYŁKI I PRZEKAZYWANIA WARTOŚCI PIENIĘŻNYCH ZA GRANICĘ" "5. Wywóz i przesyłka za granicę banknotów Banku Państwowego ZSRR, państwowych bonów skarbowych ZSRR i monet metalowych, a także wystawionych w walucie ZSRR czeków i innych dokumentów płatniczych, z wyjątkiem wymienionych w art.4, jest zabroniony. Uwaga. Rada Pracy i Obrony, na wniosek Ludowego Komisariatu Finansów ZSRR, może ustanawiać odstępstwa od przepisów niniejszego artykułu w odniesieniu do sąsiednich państw na wschodniej granicy ZSRR. " "4. Wywóz i przesyłka za granicę wystawionych w walucie ZSRR czeków i innych nakazów płatniczych na rachunki bieżące, otwierane w instytucjach kredytowych ZSRR specjalnie dla rozliczeń w handlu zagranicznym (rachunki handlu zagranicznego) i na rachunki zagranicznych korespondentów w instytucjach kredytowych ZSRR (rachunki "Łoro") jest dozwolony bez ograniczenia sumy." EDIT Widzę, że w międzyczasie sam już streściłeś to postanowienia. Ale pomyślałem że jednak wrzucę i pełne tłumaczenie tego fragmentu, ot tak, na wszelki wypadek. -
Hmm ja słyszałem inną wersję, która jest z tym nieco sprzeczna (oczywiście nie twierdzę absolutnie że to prawda). Gdy po śmierci Breżniewa zaczęła się walka o władzę, podobno skłócone frakcje doszły do tymczasowego porozumienia, żeby na I sekretarza wybrać Jurija Andropowa. Cierpiał on na ciężką chorobę nerek i wiadomo było, że ma przed sobą najwyżej kilka lat życia. Każda z grup uważała,że do tego czasu wzmocni się, zawrze nowe sojusze i będzie mieć większe szanse w kolejnym rozdaniu. Ale Andropow umarł trochę za szybko (po kilkunastu miesiącach sprawowania władzy) i nic się do tego czasu nie rozstrzygnęło. Postanowiono powtórzyć więc ten sam manewr - nowym I sekretarzem został Konstantin Czernienko, także ciężko chory (płuca). Ten zmarł jeszcze szybciej, nieco ponad rok po objęciu władzy, więc znowu nic to nie zmieniło. Tyle, że zaczęło to wyglądać karykaturalnie, że co i raz władca ZSRR pada trupem, co jeden to szybciej, co i samemu państwu dobrze nie wróży. No i wybrano reformatora Gorbaczowa, który był w dobrym zdrowiu i młodszy (żyje zresztą do dzisiaj).
-
Bombardowanie szlaków komunikacyjnych
Speedy odpowiedział Speedy → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie
Jeszcze jeden motylkowy trop, dzięki kolegom z forum BOCN. Zdjęcie przedstawia 3 tzw. "kanistry" - pojemniki z różnego rodzaju ładunkiem, stanowiące elementy zasobnika kasetowego Gladeye. Był on przenoszony przez samoloty USNavy na początku lat 60. ub.w. Zasobnik składał się z belki nośnej, mieszczącej elektroniczne i elektroniczne komponenty systemu oraz pironaboje wyrzucające, 7 takich kanistrów, a także przedniej i tylnej owiewki, nadającej całości aerodynamiczne kształty. Jak widzimy, pierwszy z prawej kanister, często błędnie opisywany w sieci jako "napalmowy", zawiera właśnie "motylki" M83. Jest ich widocznych 10 w jednej warstwie; sądząc po rozmiarach kanistra, mieści on najpewniej dwie takie warstwy czyli 20 bomb, a cały Gladeye - 7 x 20 = 140 bomb. Do Gladeye faktycznie istniał kanister napalmowy, ale zbudowany był całkiem inaczej: cały stanowił jeden pojemnik z napalmem, a nie z mniejszą, napalmową amunicją. Cały zaś Mk.17 Gladeye wyglądał tak: (zdjęcia z sieciowej kolekcji China Lake Alumni http://www.chinalakealumni.org oraz skyhawkowej strony http://a4skyhawk.info) -
Po czym rozróżniamy samoloty cywilne od wojskowych
Speedy odpowiedział secesjonista → temat → Historia sztuki wojennej i broni
No, ale to jednak nie takie proste. Większość samolotów, które wymienił Razor, projektowana była z takim założeniem, że większość drogi pokonają one z prędkością poddźwiękową, dopiero w "sąsiedztwie" celu wykonają 2-machowy "skok" (supersonic dash), trwający około 30 min, aby pokonać najsilniej broniona strefę, przeprowadzić atak i zwiać. Tymczasem samoloty w rodzaju Concorde i Tu-144 rozwijały owszem również ponad 2 Ma (jakieś 2100-2200 km/h), ale mogły utrzymać taką prędkość przez długi czas (do wyczerpania paliwa, czyli powiedzmy rzędu 3 godz.) Z wymienionych, jedynie M-50 i B-70 miały podobne cechy, zdolność do długotrwałych lotów naddźwiękowych. M-50 miał jednak dosyć słabe, zastępcze silniki, bo docelowych jakoś nie udało się skończyć, rozwijał niecałe 2000 km/h max. i przelotową jakieś 1500-1600, a więc dużo mniej niż Concorde. Niemniej była to prędkość naddźwiękowa i mógł ją utrzymać przez kilka godz. B-70 był w stanie długotrwale utrzymywać prędkość 3 Ma (jakieś 3200 km/h), jednak on z kolei nie był "czystym" samolotem, lecz po części falowcem (waverider) - wykorzystywał wytwarzaną przez siebie falę uderzeniową, spiętrzającą się na płaskiej dolnej powierzchni kadłuba i bloku gondoli silnikowych do generowania dodatkowej siły nośnej w locie z dużą prędkością. Jakkolwiek 3 Ma to jeszcze nie jest tak do końca strefa prawdziwego surfingu - ta rozciąga się dalej, przy prędkościach większych o połowę albo lepiej kilkakrotnie, wtedy już nawet skrzydeł nie potrzeba zbytnio mieć - to jednak w porównaniu z układem aerodynamicznym rozmaitych Concordów oznacza to wielką różnicę.- 13 odpowiedzi
-
- lotnictwo cywilne
- lotnictwo wojskowe
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Po czym rozróżniamy samoloty cywilne od wojskowych
Speedy odpowiedział secesjonista → temat → Historia sztuki wojennej i broni
To jednak nie te czasy. Nie przerobisz Concorde na bombowiec. Od biedy mógłbyś zbudować samolot z tym samym płatem i być może zespołem napędowym ale odmiennym, "bombowym" kadłubem - ale ja bym się wahał przed nazwaniem tego "przeróbką". Podstawowy ból jest taki, że samoloty pasażerskie mają przestrzeń ładunkową w górnej części kadłuba, a pod nią znajdują się rozmaite ważne rzeczy. A bombowiec wolałby mieć odwrotnie, komorę bombową w dolnej części kadłuba, ze zrozumiałych względów. Ciężko jest obejść ten problem (praktycznie totalna przebudowa kadłuba) i dlatego takich przeróbek się za bardzo nie spotyka. Można by się zastanowić nad układem w którym pociski nuklearne wyrzucane są do góry, ma to pewne zalety (ataki z małej wysokości) i rozwiązanie takie rozważano w latach 50-60. wielokrotnie - nawet prozaiczny Su-24 jeszcze jako projekt T-58 miał mieć takie ustrojstwo. Ale to też nie takie łatwe, osłabienie konstrukcji mnóstwem luków wyrzutni, przemieszczenie środka masy w miarę wystrzeliwania pocisków, konwencjonalnych bomb też za bardzo by się nie dało tak miotać... Bo druga opcja to pociski czy bomby podwieszane zewnętrznie pod skrzydłami czy kadłubem, ewentualnie w jakichś opływowych zasobnikach. Ale w przypadku tak szybkiego samolotu jak Concorde lepiej byłoby bardzo wstrzemięźliwie podchodzić do zewnętrznych podwieszeń. O ile wiem, Rosjanie rozważali wojskowa wersję Tu-144, miał to jednak być samolot walki radioelektronicznej /zwiadu elektronicznego, a więc problem komory bombowej nie był tutaj zbyt istotny.- 13 odpowiedzi
-
- lotnictwo cywilne
- lotnictwo wojskowe
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Tego nie wiem; nie bardzo już nawet szczerze mówiąc pamiętam, skąd zaczerpnąłem informacje do tego co pisałem 7 lat temu :). Interesowałem się wtedy tą sprawą w związku z wojną partyzancką w Missouri. Rzeczywiście masz rację, wygląda na to że było trochę inaczej. Z braćmi Ford konspirowali gubernator Thomas T. Crittenden oraz szeryf James Timberlake i marszal Henry H. Craig, którzy wcześniej ścigali już gang Jamesów-Youngerów. Za zabicie Jesse Jamesa obiecano Fordom ułaskawienie oraz 10.000$ nagrody (wg innej wersji po 5000 za każdego z braci James). Oczywiście to śmierdząca sprawa, władza nie może sobie ot tak spiskować w celu skrytobójczego zabicia jakiegoś faceta, choćby i niebezpiecznego bandyty. Po śmierci Jamesa gubernator oficjalnie wszystkiemu zaprzeczył, Fordów owszem ułaskawił, ale jak podaje wiki wypłacono im tylko drobną część nagrody, większość otrzymali Timberlake i Craig.
-
Ejże, pocisków HEAT to chyba do tego nie było. Tę rolę pełni u Brytyjczyków właśnie HESH. Były za to, oprócz APDS, wprowadzone później APFSDS. I był pocisk dymny z białym fosforem (WP) oraz kartacz (Canister). Ideałem byłby uniwersalny pocisk do wszystkiego, ale oczywiście tak się nie da. Niemcy w swej 120 mm armacie Rheinmetall zakładali początkowo tylko dwa rodzaje pocisków: ppanc. APFSDS (u nich zwany wtedy KE - Kinetische Energie) oraz kumulacyjny HEAT, pełniący też rolę pocisku odł.-burz. (zwany MZ - Mehrzweck - wielocelowy, wielozadaniowy, coś w tym rodzaju). Nie jestem pewien czy był już w nim ten chytry zapalnik z funkcją "graze" - zagłębiania się - czy dodali go dopiero Amerykanie w swojej wersji tego pocisku oznaczonej M830 HEDP (High Explosive Dual Purpose - burzący podwójnego przeznaczenia, a później MPAT - Multipurpose Anti Tank). Zapalnik ten rozróżnia sytuację uderzenia w twardą przeszkodę - wtedy następuje natychmiastowa detonacja dla uzyskania optymalnego efektu kumulacyjnego - oraz w przeszkodę miękką, w tym przypadku detonacja następuje z krótką zwłoką, po zagłębieniu się pocisku w przeszkodę. Ale nie podobała im się taka duża różnica w balistyce: podkalibrowy (zwany u nich później KEP - Kinetic Energy Penetrator) miał te swoje 1500-1600 m/s a HEDP 1100. No i zrobili nowy MPAT M830A1, mimo podobnego oznaczenia kompletnie inny, podkalibrowy, żeby było śmieszniej, a ponieważ był lżejszy to miał prędkość pocz. 1340 m/s i tę trajektorię już bardziej podobną. I jeszcze jeden miał bajerek, opcjonalny zapalnik zbliżeniowy na podczerwień (ta funkcja musiała być ręcznie odblokowana przez ładowniczego) wprowadzony z myślą o strzelaniu do śmigłowców w zawisie. Na jego podstawie opracowano jeszcze taki przeciwbetonowy M908 Obstacle Defeating Round, zastępując ten czołowy zapalnik zbliżeniowy stożkowatą kształtką z litej stali, pozwalającą na efektywne wbijanie się w przeszkody. No i Amerykanie zrobili jeszcze kartacz M1028 (z wolframowymi lotkami).
-
Teraz nie pomogę, bo jeszcze w pracy siedzę a tu mam takie rzeczy poblokowane. Może jutro lub w długi weekend. Tu cię tak do końca nie zrozumiałem. Wydaje mi się, że jedno z drugim nie ma nic wspólnego. Współcześnie stosowane automaty ładujące dają ładowniczemu możliwość wybrania dowolnego naboju z magazynu. Czyli jak ma ich kilka rodzajów no to też ma wybór. Nawet chyba stare T-64 tak miały - 3-4 rodzaje naboi i programowanie automatu przy napełnianiu magazynu, w której jego "kasecie" co jest. Na ile się orientuję, Armata ma karuzelowy automat umieszczony pod wieżą, na wzór wcześniejszych rosyjskich czołgów. Być może jest tam taka różnica ("chodziły" takie rysunki) że zarówno pociski jak ładunki miotające są w nim ułożone pionowo. Ważne jest co innego, przedział bojowy jest tam bezzałogowy. Załoga zajmuje miejsce w przodzie wozu, oddzielona od przedz. boj. pancerną ścianką, i stamtąd zdalnie steruje wieżą, uzbrojeniem itd. korzystając z obrazu transmitowanego z przyrządów obserwacyjnych i celowniczych w wieży. Co do jakichś zaawansowanych zabezpieczeń, paneli wybuchowych itp. nic niestety nie wiadomo. No ale powiedzmy przy typowo rosyjskiej sytuacji wybuchu ładunków miotających zapewne cała wieża zostanie wyrwana, jako taki swego rodzaju panel dobra, to taka złośliwość była moja tylko. Ogólnie to nie jest zły pomysł, projekty koncepcyjne takiego rozwiązania pokazywały się chyba jeszcze w l. 70., fajnie że ktoś to zrobił. Czego bym się czepnął... oczywiście rosyjskiej bylejakości (spektakularne awarie wektroniki unieruchamiające czołg na pokazach i defiladach). A z takich innych rzeczy, może jednak warto byłoby założyć z powrotem system przedmuchiwania lufy. Nie zrobiono go, bo po co, w bezzałogowym przedziale nikt się przecież nie zaczadzi. Ale na filmikach ze strzelań widać masę dymu wydobywającego się po strzale wszelkimi szczelinami, spod wieży itp. Po większym starciu czy ćwiczeniach goście będą kubłami stamtąd sadze wygarniać...
-
Znaczy w Abramsie to chyba się samo robi. Ładowniczy naciska nogą przycisk otwierający drzwiczki, a jak go zwolni to drzwi się zamykają. W Leo 2 nie wiem szczerze mówiąc.
