![](https://forum.historia.org.pl/uploads/monthly_2017_09/J.png.a972af437fdbca38e32ed55591c559f9.png)
jachu
Użytkownicy-
Zawartość
741 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez jachu
-
Spokojnie, kolego. Studia to nie tylko dobra impreza okraszona piciem, paleniem i piep***eniem :mrgreen: Oczywiście na porządku dziennym i na każdej uczelni, każdym roku, w każdej grupie nawet - znajdą się osoby, które żyją od imprezy do imprezy, a zajęcia na uczelni i w ogóle całe studia są dla nich tylko niemiłym dodatkiem :shock: To jest oczywista oczywistość i potępiam ich w sposób nie podlegający dyskusji.Trzeba w tym miejscu zaznaczyć to, co ja napisałem w swoim poprzednim poście. Cytuję: "Od razu mówię, że ciężko jest trafić na tak zgrany rok, jak się miało w szkole średniej. To jest zupełnie co innego. Zwykle trzymałem się tylko z garstką ludzi od siebie z uczelni." U mnie większość ludzi to były totalne osły, które żyły dobrą imprezą. Potrafili wyjść w poniedziałek wieczorem na imprezę i wrócić w piątek rano, tylko po to, aby zabrać ciuchy i wrócić do domu w rodzinnym mieście :shock: Na szczęście skończyło się to tak jak powinno, czyli nieukończeniem przez nich studiów Ja mogę tylko napisać od siebie, że i ja i wszyscy ludzie z którymi mieszkałem i imprezowałem, zawsze widzieliśmy różnicę pomiędzy studiami, oznaczającymi naukę i pracę, a tym, co się rozumie pod pojęciem "Życie akademickie", czyli beztroskim bimbaniem sobie i nic-nie-robieniem, przerywanym non-stopowym imprezowaniem w akademiku, tudzież w różnorakich klubach studenckich... Grupa moich znajomych skupiała ludzi ambitnych, zdolnych i pracowitych, ale też jednocześnie lubiących się oderwać od nauki i rozerwać, stąd te imprezy o których pisałem w poprzednim poście I pomimo sporej ilości dobrej zabawy, powtarzam raz jeszcze - nie byliśmy grupą leserów chcących się jedynie prześlizgnąć, a grupą ludzi, której naprawdę zależało na dobrym notach. Świadczy o tym fakt, że w zasadzie oprócz mnie i jeszcze jednego kumpla, wszyscy mieli średnią około 4,5... Mój kumpel i ja mieliśmy gorsze oceny tylko dlatego, że jesteśmy misiami o bardzo małych rozumkach :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: Podsumowując: we wszystkim trzeba znaleźć umiar. Także w studiowaniu i w życiu akademickim. Pisałem już wcześniej, że większość ludzi z którymi się studiuje, to osły :mrgreen: Więc już na wstępie musisz sobie odpowiedzieć na pytanie, w jakim gronie ludzi się obracać? A jeśli ci towarzycho nie będzie ci odpowiadać, zawsze możesz zmienić tryb studiów na zaoczny - tam ludzie nie piją :mrgreen: Więc najważniejsza sprawa - studia to nie tylko imprezy, ale głównie klimat oraz miłe wspomnienia. Dla mnie np. nie imprezy były najważniejsze, ale fakt słodkiego nieróbstwa, leniuchowania, klimat na uczelni, uwolnienie się od rodziców i wyrwanie się z małego miasteczka, poczucie przestrzeni, czy uświadomienie sobie faktu, że za kilka lat zmieni się całe moje życie... I tak faktycznie się stało - teraz studiuję zaocznie, ludzie z mojej grupy to w większości 40-latkowie z dziećmi o zupełnie innym spojrzeniu na świat... Ponadto skończyło się błogie lenistwo, bo muszę codziennie wstawać do pracy i muszę zarabiać, aby się utrzymać i opłacić sobie uczelnię. Czuję się, jakbym był niewolnikiem dorosłości... Choć z drugiej strony, człowiek dorasta i pewne zachowania odchodzą w niepamięć - na dobre typowo "studenckie" imprezy jestem już za stary Teraz wolę się spotkać ze znajomymi, posiedzieć w domu, pogadać, wypić 3-4 piwka i pójść grzecznie spać, a to było nie do pomyślenia parę lat temu :mrgreen: Światopogląd i podejście do życia zmieniają się z wiekiem Nie da się tak po prostu odtworzyć pewnej atmosfery, ona tworzy się samoistnie każdego dnia i każdego dnia się zmienia. Jednym zdaniem: "już nigdy nie będzie tak jak kiedyś"...
-
Tabloidy i ich rola w społeczeństwie
jachu odpowiedział jachu → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Gazety staram się czytać codzienne, choć często nie wychodzi. Zwykle kupuję "Rzeczpospolitą". Jeśli chodzi o "Fakt" i "Super Expres", to jedyną rubryka w obu gazetach, która nadaje się do czytania, jest sport :mrgreen: Jedna i druga wyciągają takie bzdury na światło dzienne, że aż żal ich czytać. Ale tak właśnie mają wyglądać tabloidy, mają być sensacje, zdjęcia, gołe dupy, zdrady, pijani posłowie, puszczające się gwiazdy, czyli to, co każdego interesuje. Co można pisać o tabloidach? Że ich wartość merytoryczna jest równa zeru? Każdy to wie. Dla mnie te gazety nic nie wnoszą do życia, bo nie interesuje mnie to czy Janusz Wójcik jadąc po pojanemu miał 1,3 promila czy 2,23 promila, czy pił na Balu Mistrzów Sportu, czy w jakiejś melinie, czy Jacek Poniedziałek jest gejem czy trenswestytą, czy Kuba Wojewódzki nakopał fotoreporterowi, czy Mucha jest gruba i czy Britney Spears chodzi bez majtek. Te informacje obchodzą mnie tak samo, jak pogoda na Antarktydzie. Dla mnie tych gazet mogłoby w ogóle nie być... Raz miałem w ręku "Fakt" i poczułem się lekko urażony, bo czytelnika traktuje się tam jak półidiotę, który chce czytać o tego typu sesnacjach. Poza tym język jakim posługują się autorzy też jest specyficzny i według mnie w jakiś sposób uwłacza osobie, która przynajmniej w minimalnym stopniu wykorzystuje swoje szare komórki. Chociaż zależy do jakiego poziomu to porównujemy Czytelnicy szmatłowego faktu mogą być o wiele mniej wymagający A to tylko xle świadczy o społeczeństwie. Ale czego sie tu spodziewać, skoro połowa Polaków to wtórni analfabeci? Jak tak dalej poziom będzie się obnizał, to wkrótce połowa Polaków nie będzie rozumiała artykułów w "Fakcie" ;D -
To efekt przerośniętej administracji w naszym kraju. Niestety, nie zapowiada się aby w najbliższym czasie biurokratyzacja w Polsce zmniejszyła się. W Stanach Zjednoczonych wyrobienie dowodu tożsamości, to 15-20 minut, w skład czego wchodzą procedury administracyjne i nadrukowanie danych na plastikowy prostokąt... A u nas? W najlepszym czasie 2-3 miesiące... Welcome to Socjalist Poland
-
Sylwek spędzony u znajomych (oczywiście w Szczecinie) w towarzystwie radosnej bandy psychopatów i meneli oraz wódy, Heinekena, malibu, ginu i kurakao. Powrót do domu nastąpił wczesnym rankiem około godziny 05.00 i zaowocował walnięciem się spać. Kaca nie stwierdzono, mimo ilości i różnorodności wypitego alkoholu 8) Poczynione przed sylwkiem zapasy procentów ("ojj, no bo zawsze biegamy w trakcie każdej imprezy do nocnego, to może tym razem kupmy tyle, żeby nie trzeba było") okazały się aż nadto wystarczające, w wyniku czego przytachano nam do domu i teraz stoją i się smutno patrzą cztery flaszki wina, 0,5 batorego, 3/4 żubrówki i piwo (drugie wypiłem rano na dobry sen :mrgreen:) i czekają na najbliższą imprezę, tym razem u nas (zapewne już w piątek ) w składzie sylwestrowym i praktycznie stałym przy wszelakich balangach.
-
Jestem ciekaw waszego podsumowania kończącego się roku i kilka słów wstępu do nowego. Plany, marzenia i ogólne zestawienie wszystkiego co się ze zmianą daty wiąże :wink: O imprezie sylwestrowej pisać nie będę, bo choć jest o czym pisać, to nie będzie na temat :mrgreen: W kwestii podsumowań: dla mnie kończący się rok przyniósł kilka zmian (zmiana miejsca pracy, rozwój osobowościowy :wink: czy choćby udane zaliczenie kolejnego roku studiów, co jest jednoznaczne z uniknięciem płacenia uczelni za powtarzanie roku itp. 8) czy też trafienie na forum :mrgreen:). Zawiedzionych nadziei i porażek specjalnie nie było (jedynie kilka nietrafionych decyzji i raczej średniotrafione wakacje), ale też nie wszystko się w pełni udało. Obiektywnie jednak podsumowanie roku musi wypaść pozytywnie, choć nie można powiedzieć, żeby było różowo :arrow: Co do planów na nowy rok. Przede wszystkim muszę postawić na naukę - zaliczyć wszystkie przedmioty na studiach, przysiąść w końcu nad pracą magisterską, skończyć ją i obronić oraz zacząć szlifować język angielski, bo jest on u mnie na zatrważająco niskim poziomie. Poza tym, chciałbym osiągnąć w końcu jakiś znaczący sukces w pracy zawodowej, o który wbrew pozorom wcale łatwo nie jest. Oczywiście taki sukces powinien stanowić jednocześnie ekwiwalent pieniężny, na którym mi zależy, bo jak na razie moje zarobki są bardzo niskie i z ledwością wystarczają na życie Rodzice ciągle muszą mnie i brata utrzymywać. W związku z tym chciałbym albo awansować albo po prostu zamienić pracę nad ciekawszą i bardziej płatną. Poza tym, chciałbym mieć więcej czasu na czytanie interesujących mnie książek, bo z tym różnie bywa. Jak już czytam, to zawsze kosztem czegoś innego, często równie ważnego... Chciałbym więc, nauczyć się dobrze zarządzać własnym czasem. Oprócz tego, życzę sobie, aby Manchester United wygrał Ligę Mistrzów, Pogoń Szczecin awansowała klasę wyżej, PiS się rozleciał, a DJ Rydzyk wraz z Radiem Maryja, Moherowe Berety i Młodzież Wszechpolska zostali wysłani na Księżyc :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:
-
Hauer, a w ogóle, pamiętasz Kaskadę? To była taka oranżada (chyba parę smaków było) w szklanych butelkach. Pamiętam jak się szło kupić, to zawsze miało się ze sobą butelkę na wymianę :mrgreen: Pamiętam też, jak weszły napoje w puszkach. Toż to był rarytasik. I nie mówię już o samym napoju, ale o posiadaniu samej puszki :mrgreen: Później ludzie masowo zbierali takie puszeczki. Pamiętam też (to chyba było pod koniec lat 80-tych), że w Katowicach (mieście mojej ciotki) funkcjonował jakiś niemiecki sklep. Nie pamiętam jak się nazywał (i to nie żaden Pewex ani Baltona), ale wszyscy mówili na niego "niemiecki sklep". To była taka namiastka Zachodu. Szło tam kupić różne rzeczy sprowadzane z Niemiec, co oczywiście przyciągało długaśne kolejki. Mi też PRL kojarzy się oprócz wspomnianych już saturatorów z... watą cukrową. Tego też zawsze było sporo :mrgreen: Poza tym pamiętam, że kiedyś zawsze było mnóstwo festynów, gdzie można było wygrać sporo nagród. Ja oczywiście będąc dzieckiem zawsze z tego korzystałem. Tu wyrecytowałem jakiś wierszyk, tam coś zaśpiewałem i już obładowywano mnie słodkościami :mrgreen: Pamiętam też, że jak nie było jeszcze kablówek, to dużo czasu poświęcało się na słuchanie radia. Niektóre słuchowiska wciągały jak bagno. No i sprawa, którą pewnie dużo osób pamięta - mundurki szkolne, przyszywane tarcze, obowiązkowe rozpoczynanie szkoły z rogiem obfitości, etc. :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:
-
Ocena Wespazjana musi być zdecydowanie pozytywna. Może nie osiągnął sukcesów na miarę Juliusza Cezara czy Oktawiana Augusta, ale na pewno był to bardzo dobry cesarz. Był czwartym cesarzem, który doszedł do władzy w krwawym roku 69 i pierwszym, który rządził dłużej niż kilka miesięcy. Udało mu się podporządkować sobie wszystkie legiony rzymskie. Był reformatorem i reorganizatorem państwowości rzymskiej, umocnił granice cesarstwa. Założył dynastię Flawiuszów. Po krótkich rządach jego dwóch synów - Tytusa i Domicajna, nastąpił okres panowania pięciu dobrych cesarzy, który zakończył Marek Aureliusz.
-
Wojna domowa w Hiszpanii była jedną z najokrutniejszych w dziejach tego kraju. Okrucieństwo wobec przeciwnika było w ogóle wpisane w mentalność Hiszpanów od zawsze - vide wojny z Francuzami w latach 1808-1814. W latach 1936-1939 absolutnie nie było tak, że tylko frankiści byli okrutni, a republikanie nie. Przypadki okrucieństwa oddziałów republikańskich wobec swych przeciwników, czy duchowieństwa są porażające, ale oczywiście czerwoni udają, że nic się nie stało i tylko "nacjonaliści" byli źli. W czasie wojny domowej republikanie wcale nie byli łagodniejsi od Franco, więc pewnie ich dyktatura byłaby gorsza od dyktatury Franco. Już w czasie wojny domowej raczej widać było, że elementy radykalne biorą górę nad umiarkowanymi. Komunizm gospodarczo byłby na pewno rujnujący (tak jak to było np. w Polsce). Tymczasem Franco stosunkowo szybko złagodził swoją dyktaturę, a w sprawach ekonomicznych dał później całkowitą wolność (z początku był zwolennikiem interwencjonizmu państwa, później już nie).A ja troszeczkę zmienię kierunek dyskusji. Jakiś czas temu miałem zajęcia na uczelni obok grupy, która miała egzamin z historii, a ściślej mówiąc, właśnie z czasów generała Franco. Przez przypadek podsłuchałem rozmowę dwóch gości, którzy dyskutowali namiętnie na temat generała. Jeden z nich rzucił tezę, że zarówno Hitler jak i Franco to zbrodniarze jednej kategorii... Argumentował tę tezę następująco: obalenie przemocą legalnej, demokratycznej władzy, wieloletnia dyktatura, tortury czy prześladowania przeciwników jako metody dyskursu politycznego. Czyli notabene Hitler o ograniczonych ambicjach i bez uprzedzeń rasowych. Ja osobiście się z takim poglądem nie zgadzam. Owszem, nie twierdzę, że rządy generała Franco nie miały charakteru autorytarnego i nie trwały długo (do 1975 r.). Absolutnie jednak sprzeciwiam się traktowaniu na równi Franco i Hitlera, bo to jest po prostu niezgodne z faktami i nienaukowe. Franco nie był aniołem, ale uratował swój kraj od czegoś x razy gorszego, niż jego rządy. Ocena tej postaci była i jest kontrowersyjna, ale i tak uważam, że per saldo jest dodatnia. A wy jak myślicie?
-
Ach, te złote lata PRL-u ;D Byłem ledwie szczylem, kiedy przyszła transformacja i sporo się zmieniło, ale pamiętam kilka rzeczy :mrgreen: Oranżady w szklanych brązowych butelkach. Piątek z Pankracym, 5-10-15, Teleranek i Tik-Tak. Klocki Lego z Pewexu traktowane jak święty Graal :mrgreen: Koncert życzeń, Kwant i Rambit :mrgreen: Miałem jakieś niemieckie katalogi m.in. z zabawkami i oglądałem je z kumplami godzinami :mrgreen: Na ulicach Syrenki, Warszawy, Wartburgi i Trabanty. Kartki na mięso, orenżada w proszku, guma Donald i wiele innych... To były czasy :mrgreen:
-
A gdzieżby tam To tak samo jak byś powiedział, że ludzie uczą się na błędach. Ludzie przez te wszystkie wieki, niczego się nie nauczyli. Dalej robią te same błędy. Historia średniowiecza i obecna wykazują dziwne podobieństwa. A dlaczego? Bo i tu i tam żyli ludzie, tacy sami w sumie. I Ci ludzie po prostu nie mogą się zachowywać jakoś strasznie inaczej.Historia nie tyle lubi się powtarzać, co musi się powtarzać.
-
Ja na sylwestra razem z dziewczyną idziemy do znajomych. Będzie impreza na około 15-17 osób. Alkohol będzie się lał strumieniami i w ogóle będzie fantastycznie 8) Najciekawszy jest jednak fakt, że będzie to impreza tematyczna - PRL ;D Zaraz z dziewczyną biegniemy do lumpeksów, żeby znaleźć coś, w czym można sie pokazać w sylwestrową noc ;D Zabawnie będzie :mrgreen:
-
Wielu było w historii ludzi, którzy może nie tyle zmienili jej bieg, co mieli znaczny na historię wpływ. Potem jednak czas upływał, zmieniały się dominujące "prawdy historyczne", część ludzi usuwano jako niewygodnych, innych forsowano jako wręcz "najwygodniejszych"... i niektórzy z tych ludzi ginęli w pomroce dziejów, a przynajmniej schodzili z tego "powszechnego" punktu widzenia. Jasne, w monografiach historycznych może i gdzieś o nich coś jest, może nawet w encyklopedii mają swoje hasełko. Ale nie są tak znani jak chociażby Juliusz Cezar, Mieszko I, Napoleon czy Józef Piłsudski... chociaż i ich dokonania na pamięć zasługują Może więc warto by było ich tutaj przypomnieć, przedstawić ich sylwetkę, może też zanalizować czemu "straciliśmy ich z pola widzenia"? :wink:
-
Skończyłem "Elantris" Brandona Sandersona", czyli moją drugą od marca 2007 książkę beletrystyczną. Cóż mogę o niej powiedzieć? Ano tylko tyle, że to wspaniała ksiażka, która "zabrała" mnie w drugi dzień świąt i sprawiła, że w ogóle nie chciało mi się siadać do kompa! Takie zjawisko bardzo rzadko się zdarza, więc książka naprawdę musi być wyjątkowa. Pochłonęła mnie całkowicie, zabierając do pieknej krainy Arelonu i mrocznych przedmieść Elantris pokrytych lepkim szlamem... Około 400 stron przeczytałem w jeden tylko dzień, to mi się nie zdarzyło od kilku lat 8) A teraz zabieram się za książkę "Ocalić cara Mikołaja II". Ale że musze kończyć magisterkę i uczyć się do zaliczeń i egzaminów, bede miał o wiele mniej czasu, więc to będzie dłuuuuga lektura :?
-
Biblioteka ostatnią deską ratunku :arrow: Oczywiście, że nie. Ważnym czynnikiem jest brak tradycji czytania w rodzinie, co można zauważyc poprzez fakt, że rodzice nie czytają bajek na dobranoc swoim dzieciom. Ja bardzo lubiłem jak mi rodzice i dziadkowie czytali :arrow: Ale to nie były jakoś typowe książki dość obszerne stronnicowo, tylko jakieś opowiadania, bajki, baśnie itp. A już najbardziej lubiłem bajki opowiadane przez babcię. Takie typowe i standardowe, ale mogłem słuchać po sto razy :arrow: W sumie sam czytałem od najmłodszych lat, więc jak już potrafiłem, to brnąłem przez książki sam 8)Przy okazji, naszła mnie refleksja. "O! Refleksja!" :mrgreen: (to z kabaretu Grzesia Halamy ;D) Uważam czytanie dzieciom za bardzo ważny obowiązek rodziców. Pełni namiastkę dawnych opowieści przy ognisku, "ku uciesze starszych, a nauce młodych". Przez te historie, dzieci oswajają się z otaczającym je światem, nawet jeśli my myślimy, że to tylko pierdoły o motylku. Ale do rzeczy: Nie mogę już patrzeć na kastrowanie klasycznych baśni przez wielkie koncerny wydawnicze z Disney?em na czele, które dosładzają wszystko na maksa. Opowieści zostają wyprane całkiem z pierwotnego przesłania. Dziewczynce z zapałkami nie dane jest zamarznąć pod oknami sytych i szczęśliwych, wilka rozpruwają co prawda, ale po wyjęciu babci zszywają i wsadzają do zagrody, co by się zagoił. Ta poprawność nie niesie niczego dobrego. Nie znaczy to, że własne dzieci będę katował co wieczór jakąś krwawą jatką, tudzież dramatem społecznym, ale nadal obstaję przy tym, że dawne lektury miały w sobie mądrość, z której niepotrzebnie się teraz rezygnuje :evil:
-
A tam. PRL nadawał się tylko dla najbiedniejszych, najgłupszych i nie chcących przejąć odpowiedzialności za siebie. Wszyscy byli biedni, nikt nie musiał się martwić o przetrwanie, jeśli tylko siedział cicho. Cóż, mnie to nie odpowiada :arrow:Poza tym, znane zdanie "za komuny było lepiej" to zazwyczaj mówią 40 i dalej latkowie, którym tak się akurat złożyło, że kiedy byli młodzi, piękni i zakochani... To akurat wypadło między '45 a '89. Ot, najczęściej sentyment do czasów młodości i nic więcej. No - czasami oczywiście więcej, bo faktycznie wielu ludziom lepiej żyło się w czasach PRL (sekretarze PZPR, pracownicy PGR), bezrobotni mówią że wtedy mieli pracę, a teraz niekoniecznie, ale w większości przypadków jest to typowe polskie narzekanctwo. Bo patrząc obiektywnie, porównując do dnia dzisiejszego - średnia jakość życia była znaaaacznie niższa, nie mówiąc już o wydatkach na konsumpcję :arrow: Reasumując - ludzie mają tendencję do idealizowania przeszłości. Pamięć ludzka tak jest skonstruowana, że rzeczy przykre się z niej wyrzuca. Oczywiście człowiek bardziej świadom mechanizmów zdaje sobie z tego sprawę i potrafi oddzielić własne wspomnienia od obiektywnej oceny rzeczywistości. Np. jemu było fajnie, bo poznał miłość swego życia, ale fakt, że np. były kolejki uzna za rzecz obiektywnie złą. Tu zgoda. Nie ma sensu demonizacja PRL-u, że był do szczętu zepsuty. Tak jak nie ma sensu go gloryfikować. Prawda stoi gdzieś pośrodku. Dla mnie PRL miał wiele zalet, ale przegrał ze swoimi wadami.
-
No niestety (albo stety :wink:) osobiście nie miałem okazji czytać jakiegokolwiek dzieła Włodzimierza Iljicza Lenina. Pamiętam jednak, że w biblioteczce mojej babci była kilka książek przywódcy Rewolucji Październikowej. Zresztą za czasów mojej babci w każdej polskiej bibliotece były obowiązkowo dzieła Lenina, a na dodatek była to bardzo popularna wśród młodziezy lektura ;DBabcia opowiadała też, że dzieła zebrane Włodka wręczano przy wielu okazjach. Rzadko kto kupował, skoro było pewne, że wkrótce dostanie prezent :mrgreen:
-
Nie wiem czy "asassin" to słowo istniejące w języku angielskim, ale na pewno istnieje w języku francuskim "assasin" oraz w języku włoskim "assasino" i rzeczywiście znaczy morderca. Oczywiście słowa te są śladami leksykalnymi wyczynów asasynów, których uważa się za pierwszych zorganizowanych terrorystów, którzy podjęli bezwzględną podstępną walkę z kalifatem Abbasydów oraz mordowali przywódców krucjat do Ziemi Świętej. Oczywiście, że tak. Był to arabski zakon skrytobójców z Persji (obecny Iran), działający w pierwszych wiekach minionego tysiąclecia. Zakon ten, wywodzący się z od skrajnych ismailitów (szyitów), czyli konserwatywnego odłamu muzułmańskiego, jako pierwszy zastosował terror, zamachy i skrytobójstwa w grze politycznej i wyścigu do władzy.(to cytat z przypisu z mojej pracy magisterskiej 8))
-
Nie mam zielonego pojęcia - podobnie jak ty, też jestem kiepski z tego okresu historii :wink:Według mnie, wojna prewencyjna i wszelkie próby jej usprawiedliwiania... cóż, doprowadzą do paradoksu pewnego. USA zaatakowało Irak, bo podobno była tam broń chemiczna i istniała obawa jej użycia. Więc prewencyjnie zrobimy "kęsim" i spokój. Mniejsza z tym, że broni nie było USA zaatakuje (może) Iran, bo tam podobno jest broń atomowa i istnieje obawa jej użycia. Więc prewencyjnie "kęsim" i spokój. Sprawiedliwe? Dla wielu tak. Bo państwo atakuje swojego wroga i nie daje mu zabić swoich obywateli. Jednocześnie chroni jakieś tam wartości (amerykański styl życia, ideę demokratycznego liberalizmu itp.). Wydaje się więc, że takie ataki wyprzedzające można... cóż zaakceptować. Ale ja mam pytanie. Czy jakby Iran, wiedząc o amerykańskich planach (a każdy takie coś przeczuwa) postanowił prewencyjnie zaatakować USA i np. zbombardować Washington, to też by to uznali fani wojen prewencyjnych, za usprawiedliwione? Przecież Iran atakuje swojego wroga, nie daje zabijać swoich obywateli. Jednocześnie chroni jakieś wartości sporego kręgu cywilizacyjnego (prawo koraniczne, islamskie spojrzenie na świat itp.). No właśnie. Dla większości ludzi, te dwie sytuacje nie są równe. Jest to trochę rasistowskie podejście, bo uznaje się racje białego człowieka, zachodniej kultury, za "słuszne", a racje islamisty... za gorsze. Akceptując politykę wojen prewencyjnych, w zasadzie akceptuje się rasizm i uznaje się, że niektóre kraje nie mają prawa do samostanowienia o sobie (i bronienia się), a niektóre poglądy nie mogą być realizowane (co jest zaprzeczeniem podstawowych zasad liberalizmu, że poglądy nie powinny wpływać na pozycję jednostki w świecie). Barber w "Imperium Strachu" dowodził, że wojny prewencyjne są z tego powodu niemoralne, że tak na prawdę nie są to wojny, które społeczeństwa zachodu powinny akceptować. Na dodatek uznał je za dużo gorsze w skutkach od zimnowojennych doktryn... choć uznał też, że wojna prewencyjna, jako pewien sposób prowadzenia polityki, jest w zasadzie przerobieniem (złym) tych doktryn.
-
I o to właśnie chodzi - to jest sedno problemu. Wojna prewencyjna jest bardzo często tylko wymówką i kłamstwem pod publiczkę. Można wprowadzić psychozę strachu i później na tej podstawie wytłumaczyć atak na inne suwerenne państwo. Jednak w historii można znaleźć autentyczne przypadki, gdy taka wojna mogła zmienić bieg historii na inny, nieznany nam tor. Co by się stało, gdyby Czesi nie dali się zastraszyć i razem z Polską ruszyli na hitlerowskie Niemcy w 1939 roku? Oczywiście zdaję sobie sprawę, że temat z cyklu "Co by było, gdyby..." i kwalifikujący się do działu "Historia Alternatywna", ale mi chodzi tylko o przykład.
-
Obrazek hiehie :wink: Mocno nieprzyzwoite dowcipy - czytać na własną odpowiedzialność. Co to jest, jak biały kocha sie z murzunką? Walenie w ciemno :mrgreen: Co to jest, jak murzyn kocha się z białą kobietą? Wciskanie ciemnoty :mrgreen: Rozmawiaja 2 sekretarki: - Ile dostalas za ostatnia delegacje??? - 100 PLN - Qrde ja tylko 80... - A do buzi bierzesz ?? - Tak - A polykasz ??? - Tak - No widzisz.. to szef ci diete odliczyl... ;D Ziewając mężczyzna pokazuje swoje złe wychowanie, kobieta swoje możliwości :mrgreen: - Mam dla pani 3 propozycje. - W pupę nie dam! - W takim razie dwie... ;D
-
Dla mnie takimi postaciami są też m.in. "żołnierze wyklęci", czyli ci, którzy, będąc prześladowanymi po wojnie przez komunistyczne władze, postanowili walczyć do końca, niż dać się schwytać, poddać torturom i zginąć w kazamatach UB od strzału w potylicę - a z wieloma z nich mimo to tak się właśnie stało. Oni są znani głównie w ich rodzinnych stronach, ale nie w Polsce "ogólnie" - np. Marian Bernaciak "Orlik" w rejonie Puław, Józef Kuraś "Ogień" na Podhalu (choć on jest stosunkowo lepiej znany od wielu innych, z racji sporu, jaki się o niego toczył i toczy), Jan Tabortowski "Bruzda" w łomżyńskiem i grajewskiem, Leon Taraszkiewicz "Jastrząb" i Edward Taraszkiewicz "Żelazny" we wschodniej Lubelszczyźnie, Hieronim Dekutowski "Zapora" na południowej Lubelszczyźnie, Antoni Żubryd "Zuch" na południowej Rzeszowszczyźnie, Stanisław Sojczyński "Warszyc" w rejonie Piotrkowa Trybunalskiego i Radomska, Jerzy Franciszek Jaskulski "Zagończyk" w rejonie kielecko-radomskim, Eugeniusz Kukolski "Groźny" w rejonie Łęczycy, Franciszek Olszówka "Otto" w okolicach Kępna i Namysłowa, czy nieco lepiej znany Zygmunt Szendzielarz "Łupaszko".
-
Aniołek całkiem całkiem, choć nie w moim typie :wink: Niemniej, taki prezent na pewno byłby satysfakcjonujący, ale gdyby moja kobieta się o tym dowiedziała, to by mi dała do wiwatu ;D Szybko odechciałoby mi się aniołów :mrgreen: Ja bym wolał za to, aby Mikołaj się u mnie pojawił w takiej postaci:
-
Przed chwilą wypatrzyłem ciekawą książkę na serwisie aukcyjnym Allegro, którą postanowiłem zakupić. Jest to kolejna pozycja z serii "Historyczne Bitwy" wydawnictwa Bellona, a jednocześnie dotycząca mojego ulubionego okresu historii, czyli Rzymu Chodzi o książkę autorstwa Krzysztofa Kęcieka "Benewent 275 p.n.e." za 30 zł. Link do zakupu 8) Otworzyłem paczki znalezione pod choinką i dostałem dwie książki o Starożytnym Rzymie :mrgreen: Dostałem: * Paweł Rochala "Imperium u progu zagłady. Najazd Cymbrów i Teutonów" - od dziewczyny, która prezent przekazała przez mojego ojca (okładka); * Rupert Matthews "Rzym mroczny, ponury i krwawy" - od brata okładka). Fantastyczne prezenty na święta :mrgreen:
-
Tak sobie czytam wypowiedzi i głosy co niektórych osób i się zastanawiam, czy przypadkiem dla niektórych forumowiczów może sama szkoła jest nielegalna? Cała ta sytuacja z tym rzecznikiem zakrawa na absurd. Określenie "swobodny wypoczynek ucznia" jest dość niejasne. Bo na tej samej zasadzie można by uważać, że sprawdzian czy kartkówka też to prawo łamie, zmuszając uczniów by się uczyli w domu. Prace domowe powinny być uzupełnieniem nauki w szkole i utrwalać zdobytą wiedzę. Szkoła zawsze zajmuje czas, ale w zamian daje wiedzę. Jeżeli rzecznik chce, żeby po wyjściu ze szkoły można było o niej zapomnieć, to jest niepoważnym człowiekiem. Wiedzę zdobytą na lekcji się uzupełnia, utrwala i powtarza. Nauczyciel nie zrobi wszystkiego za ucznia. Chodzi o to, aby szkoła nie była sensem i treścią życia ucznia oraz aby prace domowe nie zajmowały mu całego wolnego czasu. U mnie w szkole panowała zasada, że prac domowych nie zadaje się na święta i weekendy :wink: Ciekawe jak pan rzecznik zapatruje się na lektury obowiązkowe. Przecież można uznać to za formę pracy domowej ograniczającej swobodny wypoczynek. Ważny jest rozsądek i umiar. Szkoła wymaga pracy poza szkołą... Człowiek w życiu jeszcze wielokrotnie będzie znajdował się w niezręcznej sytuacji. Chronienie go przed konsekwencjami własnego lenistwa nie pomoże mu w zdobywaniu doświadczeń. Pytanie na lekcjach jest normalnym sposobem wystawiania ocen i jest inny od formy pisanej. Od ucznia wymaga się ustnej odpowiedzi, umiejętności zaciekawienia swoją wypowiedzią i sposobu formułowania zdań. Trudno, aby nauczyciel zapowiadał się z pytaniem, bo to trochę mija się z celem. Co do stresu, to towarzyszy nam on zawsze. Jeżeli ktoś nie umie, to można założyć, że to wina jego lenistwa czy braku umiejętności. Upokorzenie jest tu subiektywne i najczęściej wmawiamy je sobie sami. Klasa jest najczęściej obojętna. Można przyjąć, że rodzić też chce dla dziecka jak najlepiej. Rzecznik praw ucznia powinien dbać o interes uczniów, a nie o ich wygodę. Ten człowiek kosztem uczniów wysuwa zupełnie nieprzemyślane opinie, tylko po to, aby zrobić koło swojej osoby szum medialny :?
-
Dla mnie takimi cichymi bohaterami byli/są mieszkańcy Wielkopolski z okresu zaborów. W czasie kiedy inne zabory, szczególnie rosyjski, wykrwawiały się w bezsensownych powstaniach, oni siali, zakładali sklepy, modernizowali fabryki. Szkoda, że w naszym narodzie chętniej wspomina się Piotra Wysockiego niż księdza Piotra Wawrzyniaka czy Karola Marcinkiewicza. A to przecież oni wygrali "najdłuższą wojnę nowoczesnej Europy" a i ich pogrobowym dziełem stało się jedyne zwycięskie powstanie w historii naszego narodu czyli powstanie wielkopolskie z 1918/1919 roku.