Skocz do zawartości

Grzesio

Użytkownicy
  • Zawartość

    152
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Posty dodane przez Grzesio


  1. Flak Towers (aka Flakturms)

    Liczba pojedyncza Flakturm, mnoga Flaktuerme (ue = u umlaut). :D

    Takie przerośnięte schrony typu Dombunker, wykorzystane poza funkcją schronową do obrony przeciwlotniczej. Wznoszone były wyłącznie w Berlinie, Wiedniu i Hamburgu. Stawiane były w zespołach po dwa - G-Turm uzbrojony w 4 ciężkie działa przeciwlotnicze (najpierw 10,5 cm Flak, potem 12,8 cm Flak 40, w końcu 12,8 cm Flakzwilling 40) oraz zlokalizowany nieopodal mniejszy L-Turm ze stanowiskiem kierowania ogniem, także radiolokatorem. Pierwsze zdjęcie TT pokazuje L-Turm, drugie G-Turm w wersji okrągłej. Na balkonach poniżej znajdowały się stanowiska armat automatycznych do obrony przeciwszturmowej (m.in. 2 cm Flakvierling 38 i 3,7 cm Flakzwilling 43).

    Co do liczby - w Berlinie wzniesiono 3 zespoły, w Wiedniu też 3, w Hamburgu tylko 2.

    Myślę, że rolę to spełniało dobrze - raz, że stanowiło schron dla ludności, dwa że było de facto jedyną możliwością zlokalizowania ciężkiej baterii przeciwlotniczej w środku dużej metropolii, a trzy wreszcie, że w przypadku walk o miasto - vide Berlin - stanowiły flakturmy silne i istotne punkty obrony.

    To fajna strona o wiedeńskich budowlach: http://www.wien.gv.at/stadtentwicklung/flaktuerme/

    Pzdr

    Grzesiu


  2. Pax, pax, Panowie! :roll:

    Po czwarte! Może wiedzę masz olbrzymią, ale jak do tej pory nie poparłeś swojej wypowiedzi przykładem.

    Wiesz, Towarzyszu, ja przykład podałem w postaci linka, aż zanadto dobitnie mówiący, co na berlińskich flakturmach montowano... Ty zaś każesz mi dokonać wyczynu niezwykłego - wykazać, że działa przeciwlotniczego kalibru 38 cm nie było.

    To może zróbmy odwrotnie - to Ty wykaż nam, że działo takie istniało. Masz wszak do dyspozycji wszechzasoby internetu tudzież książek. Jak więc się nazywało niemieckie działo przeciwlotnicze kalibru 38 cm, jaka firma i kiedy je opracowała, w ilu egzemplarzach zostało zbudowane?

    tutaj już nie chodzi o to że gość nie jest super żetelny, ale ten sam fakt spotkał się w trzech książkach!

    Tyle, że wszyscy trzej autorzy mogli korzystać z jednego źródła względnie tekstu pierwotnego, który niekoniecznie musi być prawidłowy. Co więcej - metod statystycznych - acz jak najbardziej powinny one w takim momencie skłaniać do uważnego przyjrzenia się problemowi, w żadnym razie nie można stosować jako rozstrzygających. Np. w przypadku samolotu Me 263 jakieś 99% poświęconych mu opracowań podaje w opisie historii jego powstania stek kompletnych bzdur.

    Więc nie wiem, może się mylę, ale narazie zostaje przy swoim!

    A my mamy rację i też pozostajemy przy swoim. :mrgreen:

    Pzdr

    Grzesiu


  3. No olbrzymią, jak olbrzymią, ale akurat w tematyce niemieckiej artylerii przeciwlotniczej cokolwiek lepiej się orientuję. :D

    Prosiłbym więc Tow. Trockiego o poparcie swych twierdzeń o posiadaniu przez Niemców na flakturmach w Berlinie podwójnie sprzężonych armat przeciwlotniczych kalibru 38 cm za pomocą literatury nie wspomnieniowej, a poświęconej technicznym aspektom uzbrojenia.

    A jesteś pewien, że w cytacie tym chodzi o działa przeciwlotnicze, a nie zwykłe?

    Dziwne jest też to, że pada tam słowo trzystaosiemdziesiątki - Niemiec powiedziałby bowiem "trzydzieski ósemki".

    Pzdr

    Grzesiu


  4. A przepraszam, nie doczytałem nader istotnej kwestii...

    [Nie było takich dział plot.!
    Były i na dodatek montowano je podwójnie! Jeśli mnie pamięć nie myli szybkostrzelność wynośiła ok 24 strzały na minutę!!
    Działa te istniały, było o nich wspomniane w kilku książkach: teczka Hitlera, Berlin 1945, Wojsko, technika uzbrojeni II wojna światowa wyd. 1960. Nawet było tam przytoczone kilka słów adiutanta na pytanie Gunschego: "Co tam się dzieje??

    - To z ogrodu walą nasze trzystaosiemdziesiądki"

    a co do szybkostrzelności nie jestem pewien, więc prosze nie mieć do mnie pretensji!!

    Muszę, niestety, poprzeć to, co napisał Speedy: NIE BYŁO DZIAŁ PRZECIWLOTNICZYCH O KALIBRZE 38 CM! I niezależnie od tego, jakimi cytatami byś swego zdania nie poparł, prawdy historycznej nie zmienisz. Największe niemieckie działa przeciwlotnicze kiedykolwiek użyte bojowo, właśnie te zdwojone montowane na flakturmach, to 12,8 cm Flakzwilling 40: http://www.net.bialystok.pl/~hess/plot_cap...cm_flakz_40.htm . Koniec, kropka.

    Pzdr

    Grzesiu


  5. W takim układzie 12 strz./min dla działa kalibru 28 czy 38 cm to raczej dużo - zwłaszcza w przypadku tego ostatniego. Wspomniane powyżej przez Speedy'ego niedoszłe działa przeciwlotnicze kalibru 24 cm miały mieć - przy całkowicie zautomatyzowanym procesie ładowania - szybkostrzelność teoretyczną ledwo 7 strz./min.

    Pzdr

    Grzesiu


  6. Tak szybciutko...

    Konstruktor samolotow, Alexander Lipisch, zaprojektowal ten "Volksjäger" DM-1. Dla pladrujacych Niemcy amis samolot ten byl tak utopijny, ze do dzisiaj nie potrafili zadnej jego repliki zbudowac, szczegolnie ow mechanizm napedowy pracujacy na bazie wegla. Zbudowano tylko kilka prototypow,- które amis wywiezli i do dzisiaj rdzewieja w jakiejs magazynach/halach.

    Owszem, zbudowali dość wierną lippischowskiej koncepcji aerodynamicznej konstrukcję XF-92. Poza tym błąd na błędzie - DM-1 nie miał w ogóle żadnego napędu, to był drewniany doświadczalny szybowiec - coś się z projektem P.13a pomyliło. I był to JEDEN jedyny prototyp, znajduje się konkretnie w Smithsonian Institution. I po co Amerykanom silnik strumieniowy pracujący na węglu, skoro a.) konwencjonalnych paliw ciekłych mają pod dostatkiem i b.) silniki strumieniowe w ogóle kiepsko się sprawdzają w zwykłych samolotach? Ich budowa nie jest żadną tajemnicą od dziesięcioleci - ale poza pociskami kierowanymi i pojedynczymi konstrukcjami doświadczalnymi się ich nie stosuje z kilku przyczyn czysto ekonomiczno-funkcjonalnych.

    podobnie jak to zrobił testpilot latającego spodka Dr. Richard Miethe, który po zakończonej wojnie współpracował nad konstrukcją owego AVRO-Car i postarał się o to, że ten latający obiekt pozostał nieudaną konstrukcją.

    Jak wykazały ostatnio kwerendy archiwalne, Miethe był mitomanem bez pokrycia - wiadomo o nim to, co sam o sobie w gazetach naopowiadał.

    Te urządzenia które budowano w czasie wojny, zwano "Flugkreisel", "Rundflügel-Flugzeuge" albo "Flügelräder". One istniały w rzeczywistości, pod koniec lat trzydziestych pracowali różni niemieccy technicy (- Grupy) niezależnie od siebie nad zbliżonymi do krążków latającymi obiektami z różnorodnym napędem.

    A wiemy to z...? Bo na razie są to słowa bez pokrycia.

    W podziemiach Junkers-Zwiegwerk w Böhmisch-Rabstein pod Pilznem i na Junkers-Flugplätzen w Bernburg'u i Meresburg'u również pracowano nad tymi "Flugkreiseln". Na lotniskach Rechlin-Lärz i Rechlin-Tarnewitz dwa prototypy "Flugkreiseln" miały zostać lub zostały wyposażone w działa ("Maschinenkanonen").

    Zachęcam bardzo do spojrzenia na mapę. Rechlin i Tarnewitz dzieli kilkaset kilometrów. Największe lotnisko świata?

    W kwietniu 1945 zarządził specjalny pełnomocnik dla rakiet i odrzutowców SS-Oberguppenführer Dr,- Inż. Kammler, by w warsztatach Letov w pobliżu Pragi, ten skonstruowany i sporządzony "Flugkreisel" pod egidą specjalnego pełnomocnika w Reichsprotektorat Böhmen und Mähren, naczelnym inżynierem Georg'em Klein'em, w małej serii wyprodukować. Klein donosił o tym w wielu powojennych gazetowych artykułach (Gehring/Rothkugel, Flugscheiben-Mythos, S. 18).

    A proszę, kolejny mitoman palnie coś bez pokrycia w lanserskim wywiadzie dla Welt am Sonntag, SAM nazywając SIEBIE głównym inżynierem - i już mamy udowodniony fakt? W dodatku w sytuacji, gdy współpracujący z nim rzekomo (wg jego oczywiście własnej relacji) Schriever już nie żył i nie mógł tych rewelacji spuścić na bambus / do kibla?

    Można przyjąć za pewnik, że krótko przed zakończeniem wojny wyprodukowano conajmniej 15 latających spodków które nadawały się do akcji i które nie tylko w ówczesnym czasie dysponowały fantastycznymi właściwościami lotniczymi i przewyższały pod każdym względem każdy wrogi konwencjonalny samolot. To potwierdzają też całe rzędy naocznych świadków.

    To ja poproszę choć kilku. Nie muszą być całe rzędy.

    Zostały one w pojedynczych przypadkach wprowadzone do walk przeciwko nadlatującym w ogromnych falach bombowców. Naoczni świadkowie donosili, że kilka tych "krążków" w stosunkowo krótkim czasie mogło zlikwidować całą flotę bombowców włącznie z towarzyszącymi im myśliwcami. Te rzadkie operacje nie mogły jednak przeciwko przeważającej sile alianckiej nic zmienić.

    To jawne kpiny czy czysta głupota? Przylatuje kilka Flugkreisli, likwidują ot tak sobie flotę bombowców - ergo kilkaset samolotów - wraz z eskortą i nie ma to żadnego wpływu na przebieg wojny powietrznej? A archiwa alianckie i świadkowie co, jajco? Milczą? Nikt nic nie widział / nie słyszał / nie wie?

    Liczne obseracje dokonane po II W.S. potwierdzają jednak, że jedna czy druga maszyna wojnę przetrwać mogła, szczególnie że Obserwatorzy sporo lat po wojnie na tych latających objektach zidentyfikowali godło III Rzeszy.

    Jeden z lepszych dowcipów, jakie ostatnio czytałem.

    Te nieliczne uczestniczące w akcjach Flugkreisel funkcjonowały właściwie na zasadzie pracy helikoptera, to znaczy, główny napęd składał się najczęściej z jednego obracającego się pierścienia/wirnika, przy czym te skrzydełka (Rotorblätter) umieszczone były, w przeciwieństwie do helikoptera, najczęściej na zewnętrzej krawędzi prowadnicy co umożliwiło, podobnie jak w turbinie umieścić cały wieniec, który przy relatywnie niskich obrotach osiągał relatywnie wysoki wypór.

    Taaa? I dzięki takiemu czemuś stworzono super hiper ponadprzeciętnej wartości bojowej pojazd? Oczywiście pokonano przy tym - bez najmniejszego problemu - problemy zbudowania wirnika o naddźwiękowej prędkości łopat, przy których zbudowanie zwykłego naddźwiękowego samolotu, z czym Niemcy nie za bardzo dawali sobie radę, to mały pikuś?

    Ta technologia, która o dziwo również popadła w całkowite zapomnienie, umożliwiała osiąganie niesamowitych szybkości ( świadkowie mówią o 60,000km/h) bez tego by została przekroczona bariera dźwięku z którą do tej pory mają do czynienia nowoczesne myśliwce.

    Moja móc prosić przetłumaczyć to zdanie na polski, bo ni cholery nie rozumieć? Że niby osiągnięto 60 000 km/h NIE PRZEKRACZAJĄC bariery dźwięku? A jakiś podręcznik do fizyki jest tam gdzieś pod ręką? Bo bzdura jest to piramidalna.

    Mimo że te pierwsze budowane Flugkreise w części nie były pozbyte dziecięcych chorób, co też przed kilkoma laty przyznał konstruktor tych aparatów J.Andreas Epp, to te ostatnio tworzone i uczestniczące w akcjach były relatywnie sprawne. Nie jest znany żaden przypadek, iż którykolwiek z tych aparatów w jakichkolwiek akcjach został przez wrogie myśliwce zestrzelony.

    AAAAAA......ndreas Epp, no tylko tego pana nam tu brakowało z jego bajaniami, jak to się, panie, te Flugkreisle budowało.

    Już od lat trzydziestych również alianci dokonywali prób z tego rodzaju latającymi pojazdami, n.p. przez J. E. Caldwell'a i z tym "Latającym naleśnikiem" w latach czterdziestych przez usowską marynarkę [Geh ring/Rothkugel, Flugscheiben-Mythos, S. 85]. Te aparaty z ich nędznymi właściwościami lotnymi przypominały właściwie ów samolocik o okrągłych skrzydłach który z drzewa skonstruował Athur Sack i wyposażył w konwencjonalne śmigła na bazie sportowego samolotu.

    Ponownie zapytam, to kpiny w żywe oczy czy naiwność? Co ma koncepcja amerykańskiego naleśnika czy płata talerzowego Sacka (skądinąd, jak to się okazało na przykładzie AS 6, zupełnie chybiona) do super hiper latających spodków? A tak w ogóle, to amerykańskie naleśniki latały bardzo dobrze, w przeciwieństwie właśnie do samolociku Sacka, który latać nie chciał w ogóle.

    Opowiedział mi on niezmiernie interesującą historię : na wiosnę 1943 musiał międzylądować w Breslau żeby w jego Arado dokonać wymiany silnika Junker'sa na silnik Heinkel'a. Prace miały trwać całą noc

    Przecież tu aż zęby bolą od natłoku bzdur... Leci sobie kolo na Arado (może jeszcze Ar 234, co?), ląduje sobie we Wrocku, a kolesie w ciągu nocy ot tak sobie wymieniają mu silnik Junkersa na Heinkla. Ot tak sobie - żadnych testów, zmiany instalacji paliwowej, płatowca, mocowania silników, ot pstryk i jest? I dlaczego we Wrocławiu, skoro nie prowadzono tam żadnych tego rodzaju prac, a na Arado to już w ogóle? A, już wiem, bo we Wrocławiu przecież budowano Haunebu czy inne Vrile, więc dlatego musiano tej karkołomnej operacji z silnikiem tam dokonać...

    Poproszę o konkret, to nie jest trudne do sprawdzenia. Jaki konkretnie samolot Arado miał wiosną 1943 zmieniany silnik z Jumo na HeS. W przeciwnym razie proszę nie powielać bredni bez pokrycia.

    Pzdr

    Grzesiu


  7. Co do Hanebu to było wiele osób które potwierdzają projekt i nawet prototypy hanebu

    Poproszę o konkrety. Andreas Epp? Justo Miranda? Igor Witkowski?

    KBF_dcn2387.jpg

    Niestety, nie oszukujmy się - Niemcy nie zbudowali żadnego dyskokształtnego obiektu latającego, czy to antygrawitacyjnego :roll: czy nawet zwykłego wentylatorowca. Wszystko to wyssane z palca fantazje. No chyba, że uznamy za Haunebu niesławny samolot z płatem kolistym Sack AS 6 V1, który wszakże miał tę wadę, że nie latał...

    Pzdr

    Grzesiu


  8. OK masz racje V-1 nie była rakietą. V-2 nią była. Jednak europejscy alianci chyba nie posiadali ani zalążków takich pocisków jak V-1 moim zdaniem jedynie katiusz mogła być takim małym zalążkiem wiec był to jak na tamte czasy niebywały cud techniki.

    Nie zapominaj, że Amerykanie też posiadali artyleryjskie pociski rakietowe, nie gorsze od skądinąd niezbyt doskonałych katiusz. Zresztą artyleria rakietowa to żadna nowość, była już w powszechnym użyciu w początku XIX w, gdy wiele armii posiadało regularne jednostki rakietowe. Nijak ma się to do samolotów-pocisków. A jeśli już o zaawansowanych broniach kierowanych mówimy, to Niemcy byli niestety daleko w tyle za Amerykanami - przynajmniej jeśli o układy kierowania i naprowadzania chodzi.

    co do tego ze alianci nie potrzebowali takich rakiet bo posiadali lotnictwo to sie nie zgodzę ponieważ wyprodukowanie jednego samolotu jest dużo droższe niż takiej latającej bomby, bombowiec jest dużo wolniejszy od pocisku latającego, istnieje większe prawdopodobieństwo zestrzelenia samolotu niż rakiety i oczywiście ogromna możliwość straty dobrego pilota.

    A teraz to ja się nie zgodzę. :( Przede wszystkim trzeba na to patrzeć z punktu widzenia wyniku ekonomicznego w odniesieniu do osiąganych celów. Co z tego, że samolot jest droższy i niby łatwiej go zestrzelić, skoro nie jest w przeciwieństwie do V-1 jednorazowy, a i w jednym locie przenosi kilkakrotnie więcej ładunku bojowego? I teraz okazuje się, że z tej perspektywy - masy ładunku bojowego dostarczanej nad cel za życia jednego płatowca - jeden B-17 wart jest minimum kilkanaście a raczej kilkadziesiąt V-1, do tego robi to bez porównania precyzyjniej - może np. zbombardować fabrykę, rzecz zupełnie nie do pomyślenia w przypadku Fi 103. I uważasz, że bombowiec łatwiej zestrzelić? Coś mi się wydaje, że pod koniec wojny zestrzeliwano większość V-1, co nijak ma się do strat wypraw bombowych. Nie zapominaj, że bombowce mogą się bronić, manewrować, można też skutecznie oszukać przeciwnika co do planowanego celu nalotu. A V-1 to bezwolna krowa wystawiona na odstrzał.

    trzeba sobie jednak wyobrazić jak sie musieli bać ludzie mieszkający w Londynie tych pocisków. niby mała celność ale choćby 2/3 wszystkich wyprodukowanych pocisków trafiła w miasto to zadały by one ogromne straty. Proszę sobie jeszcze wyobrazić jaki byłby przed nimi strach bo nie wiadomo gdzie spadną

    Tak i tylko tak. V-1 i V-2 nie były w efekcie niczym więcej jak psychologiczną bronią nękającą - zwłaszcza V-1, zapowiadająca się dźwiękiem silnika. Zniszczenia jakieś tam były, w coś tam trafiały, ale były one rozłożone w czasie i na olbrzymiej przestrzeni. Jakiekolwiek straty istotne dla wysiłku wojennego byłyby nie dość, że trudne do osiągnięcia, to zupełnie przypadkowe. Ja, szczerze mówiąc, wolałbym wysłać nad cel 400 bombowców na raz niż 1000 V-1 w kilka miesięcy.

    Pzdr

    Grzesiu

    [ Dodano: 2007-10-31, 17:37 ]

    Geeez, coś się kitwasi z tym forum, nie mogę nawet przeedytować postu... :evil:

    W Wielkiej Brytanii też były w czasie wojny masowo używane rakiety bojowe - choćby przeciwlotnicze.

    Pzdr

    Grzesiu


  9. Jakie rakiety aliantów mogły sie z nimi równać? Żadne. Jedynie katiusza rosyjska ale jej celność i zasięg V-1 ani do stup nie sięgała.

    Tyle, że V 1 nie była rakietą, stąd porównanie jest z lekka nieuprawnione. :( Zupełnie nie ta skala problemu - porównujemy bowiem pocisk co by o nim nie mówić - strategiczny napędzany pulsacyjnym silnikiem przepływowym do rakietowych pocisków artyleryjskich, przeznaczonych do strzelania na wprost. Zupełnie nie ta skala problemu, nie to przeznaczenie, nie ten napęd... Jeśli już to do Katiuszy porównać można podobnie stojącą technologicznie V 4 (Rheinbote), której kilkukilometrowy rozrzut nie odbiegał specjalnie od V 1 czy V 2.

    Alianci tak na dobrą sprawę nie mieli potrzeby tworzyć tego rodzaju broni w czasie wojny (mimo, że w USA wzięto się za Loona, a i w ZSRR kombinowano już w l. 30. z samolotami pociskami PRAB o co najmniej kilkudziesięciokilometrowym zasięgu), jako że doskonale wystarczały im posiadane siły lotnicze.

    Kwestia czy rozrzut V 1 był duży czy mały to inna sprawa. Jak dla mnie - był za duży, pocisk z największą trudnością był w stanie trafić w dużą aglomerację, nadawał się więc jedynie do ataków nękających, nie oferując żadnej możliwości atakowania celów taktycznych. Statystyk dotyczących efektywności V 1 (% pocisków, które osiągnęły rejon celu, zetrzelonych, rozbitych...) niestety na podorędziu nie mam.

    Pzdr

    Grzesiu


  10. Przede wszystkim należałoby rozróżnić pomiędzy faktycznie istniejącymi czy planowanymi Wunderwaffen, a powojennymi mżonkami i bajeczkami tworzonymi przez wszelakiej maści fantastów, frustratów i komercyjnie nastawionych cyników. W tej drugiej grupie zdecydowanie plasuje się, niestety, V 7 czy inne Haunebu, bazy na Antarktydzie i inne podobne fantazje.

    Zaś gładko do A 9/A 10 przechodząc... :( Projekt był niewątpliwie nader ciekawy, tym niemniej cokolwiek przekraczający możliwości niemieckiej techniki. Tzn. może nie tyle nie dający się zrealizować, co stawiający przed konstruktorami znacznie więcej problemów, niż mogliby się tego spodziewać - głównie ze względu na olbrzymie na ówczesne czasy prędkości lotu i konieczność opracowania odpowiednich systemów kierowania. Widać to bardzo wyraźnie na przykładzie opracowywania rakiety A 4 (V 2), gdy zespół projektowy błądził po prostu niczem dziecko we mgle, szerek problemów rozwiązując metodą prób i błędów (np. kwestię rozlatywania się rakiet w powietrzu kilka km przed celem).

    Pzdr

    Grzesiu


  11. No nie wiem... V 1 raczej cudem techniki ówczesnej nie była - prędzej można tak V 2 postrzegać. Był to zupełnie banalny samolot pocisk z prostym niczym budowa cepa silnikiem. Ciekawszy był na pewno sam pomysł niźli jego wykonanie.

    Nie zapominaj wszak, pisząc o użyciu V 1 przeciw lotniskom alianckim, że ze względu na wspomnianą małą celność pocisk ten absolutnie nie nadawał się do atakowania takich celów - wszak nie był w stanie niezawodnie trafić w Londyn.

    Niszczenie V1 też nie sprowadzało się do ich zestrzeliwania przez samoloty - skutecznie można było im przeciwstawić także artylerię przeciwlotniczą i zapory balonowe. Do tego z powodzeniem niszczyć można było wyrzutnie, które wymagały przecież wzniesienia stałej kilkudziesięciometrowej katapulty. Owszem, nauczeni przykrymi doświadczeniami Niemcy, którym alianci skutecznie niszczyli umocnione ski sites wprowadzili do użytku zmodyfikowane, zamaskowane zespoły wyrzutni modified sites, tym niemniej nadal były to obiekty stałe, możliwe do wytropienia i zniszczenia.

    Pzdr

    Grzesiu


  12. W 1927 powołana została do życia niemiecka szkoła wojsk pancernych Kama w Kazaniu, faktycznie funkcjonująca od 1929 roku. Korzystali z niej także radzieccy kursanci, zapoznając się z niemieckimi doświadczeniami oraz sprzętem. W ZSRR funkcjonowało także do jesieni 1931 niemieckie biuro konstrukcyjne Grote, zajmujące się czołgami - jego dzieckiem był faworyzowany przez Woroszyłowa czołg TG, zaś wywodząca się z biura Grote radziecka kadra stworzyła następnie czołg ciężki T-35.

    Pzdr

    Grzesiu


  13. Do prób zniszczenia tego czołgu trzeba jeszcze doliczyć ostrzał artyleryjski armat 10 cm.

    Kilka rzeczy trzebaby zaś sprostować. :)

    Incydent z KW-2 pod Rosieniami trwał znacznie krócej, niż to w popularnej wersji pokutuje (rzekomo 48 godzin) - nie już od 23 czerwca, ale dopiero od południa 24 do ranka 25, czyli niecałą dobę (inna rzecz, że to wystarczająco długo). :(

    Nie doszło też do zatrzymania ataku 6 Pz.Div. - dlatego, że czołg ten, zawieruszony gdzieś z radzieckiej 2 DPanc, objawił się na niemieckich tyłach, dzień po tym, jak wydzielona z 6 Pz.Div. Kampfgruppe Raus uchwyciła przyczółek na drugim brzegu Dubissy - KW zablokował jedynie łączność tej grupy z tyłami i drugą grupą bojową 6. dywizji - Kampfgruppe von Seckendorff, z którą następnie walczył. Doszło w tym czasie faktycznie do zatrzymania niemieckich postępów, ale przyczyną tego był kontratak przypuszczony na drugim brzegu rzeki przez 12 miechkorpus.

    Czy większe nasycenie jednostek KW mogłoby cokolwiek zmienić? I tak, i nie moim zdaniem - problem jest nie tyle w ic samej obecności, ale taktyce użycia, co RKKA nie za bardzo jeszcze wychodziło. Jak widać na przykładzie Rosień najważniejsze było znaleźć się we właściwym miejscu i we właściwym czasie. :)

    Pzdr

    Grzesiu


  14. 183 pociski (po ok. 100 kg) spowodowały 45 ofiar.

    Używany bojowo 15 cm Sprgr. 4481 ważył 97 kg z sabotem, 85 kg w locie i zawierał 7-9 kg mw, do tego 72,8 kg ładunku miotającego. Teraz trzeba jeno obliczyć, co bardziej się opłaca. :wink: Pamiętajmy też, że w przypadku bojowego użycia HDP mówimy o broni o zasięgu maksymalnym tylko 60 km.

    Ponieważ celowanie działem V-3 było bardzo trudne, bateria w Mimoyecques była ustawiono już w kierunku Londynu, stąd też nazwa "London Gun".

    Ja bym raczej powiedział, że z założenia było w ogóle niemożliwe. :wink: Można było jedynie wprowadzać niewielkie korekty w zakresie na jaki pozwalała regulacja podpór poszczególnych segmentów lufy.

    Natomiast celowość używania broni V na ówczesnym poziomie rozwoju techniki to już osobne zagadnienie - dość dobitnie podsumowane zresztą przez Speera.

    Ja tam w każdym razie uważam, że HDP - przynajmniej ta pięćdziesięciometrowa - sama w sobie była całkiem ciekawym i racjonalnym pomysłem na dalekosiężne działo do ostrzału nękającego (choćby ze względu na masę, gabaryty i możliwość zamaskowania).

    Pzdr

    Grzesiu


  15. Pociski V-3 z kolei zostały użyte jedynie przeciwko Antwerpii i miastu Luksemburg

    Tylko przeciw Luxemburgowi - to strzelano bardziej w początku 1945 niż w końcu 1944.

    Działa te wpadły w ręce Amerykanów, którzy przetransportowali je do Stanów, testując ją na poligonie Aberdeen.

    Nie ot tak sobie wpadły. Niemcy spokojnie je w Lampaden zdemontowali i po rozformowaniu uzbrojonej w nie jednostki odesłali do zakładów Roehlinga w Wetzlarze. Nie wiem, jaki był dalszy los czterech bojowych HDP, ale Amerykanie na pewno zdobyli elementy stonóg na poligonie w Hillersleben.

    Pzdr

    Grzesiu


  16. Myślę że się opłacało choćby np. Sturmgeschutz 40 miało lepszy kaliber niż PzKpfw 4 robiony na tym samym podwoziu

    :shock:

    Ej, chyba to nie tak. Na podwoziu PzKpfw IV robiony był StuG IV, który miał ze współczesnymi sobie wersjami czołgu identyczną balistycznie armatę (7,5 cm StuK 40 L/48 vs 7,5 cm KwK 40 L/48). I taką samą jak StuG 40 Ausf. G.

    Pzdr

    Grzesiu


  17. A prototyp T34, o ile się nie mylę BT 7, był przecież wzorowany na czołgu amerykańskim.

    No nie, aż tak prosto to było. :P BT-2 był faktycznie licencyjnym kołowo-gąsienicowym czołgiem amerykańskim Christie, następnie cokolwiek zmodernizowanym (BT-5, BT-7). Bazując na koncepcji jego konstrukcji skonstruowano czołg kołowo-gąsienicowy A-20 (ukształtowany już na modłę późniejszego T-34), z którego poprzez pozbawienie możliwości jazdy na kołach powstał A-20G (A-32), a następnie A-34. Czyli, żeby było śmieszniej, układ jezdny T-34 (z dużymi kołami etc.) był niejako machinalnie pozostawioną zaszłością po czołgu kołowo-gąsienicowym, a nie celowym działaniem konstruktorów.

    Według mnie lepsze było T3485 choćby za prostotę konstrukcji, poza tym szybkość do ok. 50 km/h, jest również duża (jak na czołgi) zwrotność.

    No sorry, ale w praktyce T-34 nie był ani prosty konstrukcyjnie, ani szybki, ani zwrotny. Posiadał bezużyteczną skrzynię biegów (z reguły na stałe wrzucano drugi bieg i w ogóle go nie zmieniano), do tego ze źle dobranymi przełożeniami, co niekorzystnie odbijało się na dynamice jazdy. Zawieszenie typu Christie nie dość, że znacznie ograniczało przestrzeń wewnątrz kadłuba, posiadało jeszcze kiepskie charakterystyki - podatność do kołysań.

    Warto jeszcze zwrócić uwagę, że panthera, choć podobna do T-34 jeśli chodzi o rozplanowanie pancerza, posiadała znacznie rozsądniej dobrane kąty jego nachylenia - T-34 był przez swą ciasnotę (wynikłą właśnie z technokratycznego dyktatu ukształtowania pancerza) czołgiem wyjątkowo nieergonomicznym.

    Myślę, że oceniając T-34 nie można robić tego w oderwaniu od oceny tego czołgu wystawionej w ZSRR jesienią 1940, po próbach porównawczych z PzKpfw III. W jej rezultacie w lipcu 1941, a potem - po poślizgu - w styczniu 1942 T-34 miał być zastąpiony w produkcji przez całkowicie nowy czołg T-34M (charakteryzujący się m.in. przekonstruowanym podwoziem - małe koła + drążki skrętne, nowym kadłubemz powiększonym przedziałem bojowym, wieżą z wieżyczką obserwacyjną - no i last but not least - przekonstruowaną transmisją).

    Pzdr

    Grzesiu


  18. W ZSRR, choć nie tak powszechnie, to jednak sprzęt niemiecki - choćby pancerny - był używany.

    Podjęto nawet produkcję seryjną dwóch typów dział samobieżnych na podwoziach zdobycznych pojazdów na podwoziu PzKpfw III - SU-76I (204 sztuki, jako doraźne rozwiązanie wymuszone potrzebą natychmiastowego przerwania produkcji i gruntownego przekonstruowania rodzimego SU-76M (SU-12M)) oraz SG-122(A) (z haubicą 122 mm, ledwo kilkanaście sztuk, jako że podwozia poszły dla SU-76I).

    Pzdr

    Grzesiu


  19. Ale te skórzane płaszcze co nosili w SS to były okropne i wstrętne!

    Ale te płaszcze bynajmniej nie były standardem mundurowym - raczej wyjątkiem od reguły.

    No zaraz, jak ktos wychodzi w zimie na mróz w letnim ubraniu, to jest ubrany dobrze czy źle?? Moim zdaniem jest bardzo źle ubrany. Dlatego armia niemiecka w zadnym razie nie jest "najlepiej ubrana". ciekawe, ze Rosjan "dyskwalifikujecie" za braki w umundurowaniu wynikajace z fatalnego zaopatrzenia, a niemieckich braków zaopatrzeniowych nie widzicie. tymczasem wielu Niemców za to "złe umundurowanie" zapłaciło życiem.
    Zamarznięci żołnierze pewnie mieliby na ten temat inne zdanie, ale oni nie mają dostepu do netu

    Tia, jedno ALE - trudności, jakich doświadczyli Niemcy zimą na froncie wschodnim spowodowane były właśnie głównie logistyką - po prostu nie przewidywano potrzeby posiadania takich mundurów. Ale bardzo szybko się one pojawiły, w postaci choćby bardzo praktycznych zimowych dwuczęściowych kombinezonów odwracalnych...

    Tak samo ciemną kartą US Army jest liczba tysięcy żołnierzy zmarłych z zimna w zimie 1944/45 - powód był ten sam, kwatermistrzostwo nie przewidziało i mundurów nie dowieziono (pojawiają się nawet zarzuty o ich rozkradzenie). Swoją drogą ciekawe, ilu bojców zmarło z zimna...

    Nie rozmawiajmy więc o zaopatrzeniu, ale mundurach jako takich.

    Pzdr

    Grzesiu


  20. Ha, ale nadmierna uniwersalność jest w przypadku uzbrojenia niekoniecznie zaletą. W przypadku armat 8,8 cm Flak L/56 ich funkcja przeciwlotnicza okupiona była dużą masą i wymiarami jak na rolę ppanc (210 cm wysokości). Niestety, trudno tu przeprowadzić bezpośrednie porównianie, z braku analogicznego działa ppanc, ale biorąc pod uwagę następną generację osiemdziesiątekósemek, czyli 8,8 cm Flak 41 i 8,8 cm Pak 43, to armata przeciwpancerna (choć i tak postawiona na łożu krzyżowym z pełnym polem ostrzału w azymucie) jest ponad 2 razy lżejsza od swej przeciwlotniczej odpowiedniczki (na stanowisku 3650 kg vs 7840 kg, w transporcie 4750 kg vs 11240 kg) i niższa - 205 cm vs 236 cm.

    8,8 cm Pak 43 jest nawet o 1/5 lżejsza od 8,8 cm Flaka L/56, mimo że posiada znacznie większą przebijalność pancerza, niemal dwukrotnie - np. na 500 m dla pocisku pełnokalibrowego 207 mm, w porównaniu do 117 mm Flaka L/56.

    Jeżeli weźmiemy teraz pod uwagę, że nawet 7,5 cm Pak 40 przebijał porównywalny pancerz jak 8,8 cm Flak L/56 (przykładowo, na 500 m 132 mm vs 117 mm i na 1000 m 116 mm vs 106 mm), ważąc przy tym trzy razy mniej i będąc niemal dwa razy niższym, okazuje się że od roku 1943 ta armata przeciwlotnicza w ogóle staje się mało atrakcyjna jako broń ppanc (paka wyprodukowano łącznie w l. 1942-45, razem z wersjami samobieżnymi, bodaj koło 23 000 sztuk). Zaś jako broń wsparcia strzela zbyt płaskotorowo, nabojem scalonym - co w wielu przypadkach utrudnia czy wręcz uniemożliwia prowadzenie ognia pośredniego - zresztą ponad 90% 8,8 cm Flaków L/56 znajdowało się w systemie obrony przeciwlotniczej Luftwaffe, więc Niemcy najwyraźniej też ich roli w walce frontowej nie przeceniali.

    Pzdr

    Grzesiu


  21. Owszem, do działa 8,8 cm Flak L/56 robione było kilka typów pocisków ppanc - kinetyczne pełnokalibrowe 8,8 cm PzGr, 8,8 cm PzGr 39 (ze zmniejszoną ilością materiału wybuchowego, ergo pogrubioną skorupą i przez to zwiększoną o cca 20% przebijalnością), kinetyczne podkalibrowe 8,8 cm PzGr 40 i wreszcie kumulacyjne 8,8 cm HlGr.

    W 1939 roku powstała nawet specjalna przeciwpancerna wersja działa 8,8 cm Flak 18, nazywana potocznie Bunkerflak lub Bunkerpak, która przeznaczona była do prowadzenia wyłącznie ognia do celów naziemnych, bez opuszczania z podwozia na ziemię (bowiem działa 8,8 cm Flak od samego początku posiadały podwozia transportowe, z tym że strzelanie 'z marszu', bez demontażu podwozia dopuszczalne było tylko w sytuacjach nagłych - acz najzupełniej było wykonalne). Wyprodukowano jej kilkadziesiąt sztuk, używana była już podczas kampanii wrześniowej.

    Nie wiem też, dlaczego uważacie, że dział 8,8 cm Flak L/56 wyprodukowali Niemcy zbyt mało? Nie wiem, ile ich łącznie powstało, ale biorąc pod uwagę jednorazową ilość w służbie, wyprodukowano ich na pewno znacznie więcej niż 10 000 - z tym, że znakomita większość wchodziła w skład obrony przeciwlotniczej, z czego połowa dział stacjonarnych na łożach fortecznych. Z tym, że pod koniec wojny te ostatnie działa także przerabiano na przewoźne.

    Pzdr

    Grzesiu

×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.