Skocz do zawartości

Grzesio

Użytkownicy
  • Zawartość

    152
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez Grzesio

  1. Nähmaschine czyli kukuruźnik

    No to czytania o 46 Gwardyjskim ciąg dalszy... Jednostkom nocnych U-2 zdarzało się stacjonować nawet 15 minut lotu od linii frontu. A z reguły latano na tyle blisko, że cały przebieg akcji bojowej był widziany z macierzystego lotniska. Na skutek tego w ciągu letniej nocy załogi były w stanie wykonać kilka lotów bojowych, a w czasie długich nocy zimowych rekordziści dochodzili do 15-18 lotów. Jako największe zagrożenie dla nocnego pociaka określony został samolot myśliwski, 46 GLBAP stracił w ten sposób bodaj 8 maszyn, czyli połowę wszystkich strat - pozostałe to chyba mniej więcej po połowie artyleria i wypadki. Od wiosny 1942 do maja 1945 w jednostce poległo 30 osób personelu latającego, w sytuacji, gdy liczba lotniczek w 2, a potem 3 eskadrach bojowych wynosiła jednorazowo 40-60. Podkreślana jest też niezwykła łatwopalność U-2. Pewnym ciekawym elementem, na jaki natrafiłem tak we wspomnieniach radzieckich, jak i polskich, było zakleszczenie się bomby na wyrzutniku - w tej sytuacji nawigator musiał wyjść na skrzydło i spróbować jej pomóc spaść... Co do celności bombardowania - jedna z kobiet wspomniała, że U-2 nie miał w ogóle celownika bombowego i pomagano sobie namalowanymi na skrzydle liniami. (jak mniemam dotyczyło to raczej początkowego okresu walk, o ile w ogóle było prawdą). W każdym razie opisany został przypadek, gdy U-2 zbombardować miał interwencyjnie niemieckie pozycje za dnia - pierwszy samolot zrzucił bomby z 900 m (czyli podobnie jak w nocy) i chybił. Dopiero drugi z 600 m trafił w cel. To daje cokolwiek do myślenia na temat skuteczności nocnego bombardowania. Pzdr Grzesiu
  2. Patrz, a ja mam dokładnie odwrotne odczucia? Co prawda na sucho, bez strzelania, ale w mauserze otwierał się bezproblemowo, a w mosinie trzeba się było nadąć. Pzdr Grzesiu
  3. Bo i chyba nie ma o czym wspominać... Nawet Niemców nie można podejrzewać o to, że widzieli w mausie czołg podstawowy, a co dopiero narzędzie do zmiany losu wojny. Z tego co wiem, to dwie były na chodzie, z czego jedna z wieżą, kilka innych w budowie. Ten zbudowany miał armatę główną kalibru 12,8 cm, kaemów chyba też mu nie brakwało. A co miał do tego Hitler? Zresztą ten czołg na zdjęciu został wysadzony przez Niemców, a nie zniszczony w walce. Po wojnie zamontowano jego wieżę na kadłubie pierwszego prototypu i tegoż składaka można po dziś dzień obejrzeć w muzeum w Kubince. Pzdr Grzesiu
  4. II WŚ, a nowa broń

    Tylko kilka uwag formalnych... Gwoli ścisłości - takie cuś nazywa się wiroszybowiec. Wiatrakowiec ma własny napęd do lotu postępowego, czasem także do wstępnego rozkręcania wirnika nośnego. Bez przesady z onym podobieństwem. Fl 282 był śmigłowcem w, jak to się ładnie mówi, układzie dwuwirnikowym z krzyżującymi się wirnikami. Ja tu podobieństwa do Fa 330 nie widzę... Pzdr Grzesiu
  5. Nähmaschine czyli kukuruźnik

    No z tymi zapalnikami to jest całkiem prosto. To były wszystko granaty trzonkowe. W RPG-40 i 41 na trzonku znajdowała się taka blaszana "listwa zabezpieczająca" - czyli pasek blachy obejmujący pół obwodu trzonka i zabezpieczony zawleczką. Przed rzutem wyjmowało się zawleczkę, trzymając granat za trzonek. Po rzucie oswobodzona z ręki listwa pod wpływem oporu powietrza odpadała od trzonka, wyciągając z umieszczonego w jego wnętrzu zapalnika kolejną zawleczkę, oswobadzając w ten sposób jego ruchome elementy. RPG-43 i RPG-6 jako granaty kumulacyjne wyposażone były w tekstylne taśmowe stabilizatory, które rozwijały się po rzucie, zapewniając, że granat będzie leciał głowicą do przodu. W RPG-43 stabilizator był nawinięty na trzonek u podstawy głowicy, wokół zapalnika i osłonięty z zewnątrz blaszanym kielichem. Na trzonku, jak i w poprzednich granatach, znajdowała się blaszana listwa zabezpieczona zawleczką, utrzymująca kielich na miejscu. Po wyjęciu zawleczki i rzuceniu granatu znajdująca się wewnątrz kielicha sprężyna odpychała go od głowicy, tak że spadał on z trzonka, wyciągając za sobą taśmy stabilizatora, na końcu których był przyczepiony. Natomiast po rozwinięciu taśm z zapalnika po prostu wypadał z niego oswobodzony w ten sposób sworzeń blokujący bezwładnik - i granat był uzbrojony. W RPG-6 taśmy stabilizatora znajdowały się wewnątrz blaszanego trzonka. I ogólnie było podobnie - po wyjęciu zawleczki rzucało się granatem, z trzonka którego pod działaniem sprężyny odpadała listwa zabezpieczająca (utrzymywana przed rzutem ręką), która wyciągała zawleczkę z zapalnika i jednocześnie otwierała pokrywkę na końcu trzonka, wywlekając z niego taśmy stabilizatora, rozwijające się pod wpływem oporu powietrza. Jedna z taśm była za pomocą sznurka połączona z zapalnikiem, tak, że po rozwinięciu ściągała z zapalnika kołpak zabezpieczający, co powodowało uwolnienie kuleczki dodatkowo blokującej bezwładnik - i zapalnik był uzbrojony. Pzdr Grzesiu PS Tu ładna ilustracja RPG-43: http://www.inert-ord.net/russ02i/rpg43/index.html
  6. Nähmaschine czyli kukuruźnik

    Tzn. ustalmy jedną rzecz - na niskim pułapie działały rozpoznawcze U-2. Im istotnie zdarzało się wyrzucać ręcznie granaty i ostrzeliwać Niemców z km obserwatora. Natomiast "prawdziwe" bombowe U-2 to zupełnie inna bajka. Wracając do warunków atmosferycznych - wczoraj wyczytałem np., że bombowe U-2 mogły działać przy minimalnym pułapie chmur powyżej 600 m, co brało się z minimalnego pułapu zrzutu bomb - 400 m - powiększonego o 200 m na lot ślizgowy ku celowi. W chmurach bowiem nie wolno im było latać ze względu na wzrokową nawigację. W ZSRR stosowano kilka typów granatów ppanc z zapalnikami uderzeniowymi - burzące RPG-40 i RPG-41 oraz kumulacyjne RPG-43 i RPG-6. Kwestia niewybuchania w chwili rzutu była tu całkiem prosto rozwiązana - po prostu zapalnik uzbrajał się dopiero w locie, po wypuszczeniu granatu z ręki. W granatach burzących na skutek odpadnięcia listwy zabezpieczającej z rękojeści, w kumulacyjnych - na skutek rozwinięcia taśm stabilizatora. Pzdr Grzesiu
  7. Nähmaschine czyli kukuruźnik

    Właśnie tak się zastanawiam, w jakiej odległości od frontu stacjonowały jednostki bombowych U-2. Rozpoznawczym zdarzało się i poniżej 10 km. Ale pamiętać trzeba, że bombowiec musiał się jeszcze wdrapać na te 1500 m, a osiągi miał z ładunkiem mocno takie sobie... Czasem wykonywano jednej nocy 3-5 lotów. Stosowano także czasowe przebazowanie pułku z zasadniczej bazy na wysunięte lotnisko, tzw. "podskok", przybliżone do rejonu działań. A propos wyrzucania bomb ręcznie - czytałem właśnie o naszej 103 samodzielnej eskadrze lotnictwa łącznikowego, zdarzało się w niej załogom podczas lotów rozpoznawczych, gdy samolot nie miał bomb a nawinęli się jacyś 'faszyści' w pobliżu, używać po prostu zwykłych granatów ręcznych wyrzucanych przez nawigatora. 103 eskadra - sporadycznie używana jako bombowa - zastosowała także na Pomorzu taktykę nalotu ze swego rodzaju oznaczaniem celu. Najpierw, za dnia, został on rozpoznany przez dwie doświadczone załogi, które następnie jako pierwsze zrzucały nań bomby w nocy, aby reszta jednostki mogła go odnaleźć. Natomiast z drugiej strony - Spaete opisuje co nieco taktykę walki z U-2. Myśliwiec dyżurował kilka km wgłąb własnego terytorium i wchodził do akcji kierując się na dostrzeżony przez pilota ogień przeciwlotniczy. Ponadto na pierwszej linii umieszczony był oficer łącznikowy, z którym można było nawiązać łączność - zajmował się on tak naprowadzaniem myśliwca, jak i przerywaniem ognia plot, a także późniejszym ewentualnym potwierdzeniem zestrzału. Ale Spaete pisze, że żołnierze sami przestawali strzelać na dźwięk nadlatującego myśliwca. No i co nas jeszcze może zainteresować - zaznacza, że nocne bombowe pociaki rzadko w cokolwiek trafiały, ale były mimo wszystko bardzo dokuczliwe swą obecnością. Pzdr Grzesiu
  8. Nähmaschine czyli kukuruźnik

    Tak, określenie "dobrej widoczności" obejmuje loty nocne w szczególności. Widoczność musiała być na tyle dobra (wysoki pułap chmur, światło księżyca itp.), żeby możliwe było prowadzenie zwykłej wzrokowej nawigacji - zupełnie tak, jak za dnia. Oczywiście w rejon celu czy lotniska można było dotrzeć obliczając położenie za pomocą azymutu lotu+czasu, ale samo odnalezienie celu było już kwestią czysto wzrokową. Oczywiście pomocne były charakterystyczne punkty nawigacyjne - zwłaszcza wody, ale też widoczna linia frontu itp. Np. pierwsza akcja bojowa "Krakowa" była kilkukrotnie przekładana ze względu na złą pogodę właśnie. Samo lotnisko natomiast wskazywane było za pomocą ulokowanego w jego pobliżu reflektora, pracującego w odpowiedni, unikatowy sposób, umożliwiający identyfikację. Pułki nocnych bombowców wchodziły formalnie w skład dywizji lotniczej - ale same jednostki operowały, o ile się orientuję, głównie w zależności od potrzeby - lokowane były np. na wysuniętych przyfrontowych lotniskach w rejonie, gdzie ich wsparcie było potrzebne. Charakterystyczne dla jednostek radzieckich było całkowite rozdzielenie formacji latających i obsługi lotnisk - wobec czego jednostka lotnicza mogła się łatwo przebazowywać, nie ciągnąc za sobą logistycznego ogona. Jednostki operowały też tam, gdzie ich było trzeba - na przykład 46 GLBAP walczył początkowo na Ukrainie, nad Kubaniem i na Krymie, potem został przerzucony na Białoruś i dalej jego szlak prowadził przez północną Polskę do północnych Niemiec. Pzdr Grzesiu
  9. Nähmaschine czyli kukuruźnik

    Tyle, że U-2LNB działały jedynie w warunkach dobrej widoczności, stąd nie było specjalnych problemów z wysokością. Wszak nie miały żadnego zaawansowanego wyposażenia nawigacyjnego, ani nawet zwykłej radiostacji - jedyne "specjalistyczne wyposażenie" to były bomby oświetlające i rakiety sygnalizacyjne. Nawigacja odbywała się całkowicie wizualnie - wg terenu, stąd wystarczyła chwila nieuwagi i załoga się gubiła. Np. zdarzyło się to pociakowi z 2. pnb - przez chwilę zajęli się bombą, która się nie wyczepiła - i już nie wiedzieli, gdzie są, co zakończyło się utratą samolotu, po lądowaniu gdzieś w polu (najpierw zresztą omal nie wylądowali na niemieckim lotnisku). Ale latano wysoko - poniżej 200 m schodzono dopiero przy podejściu do lądowania, samo zbliżenie do lotniska następowało na 400 m. Z tymi reflektorami, to chyba chodziło o ogólne wskazanie rejonu celu, gdy był jakiś niecharakterystyczny, tak sobie myślę... U-2 dolatywał w okolicę, wywalał bombę oświetlającą i patrzył, co tam może się znaleźć. Zaś z reflektorami przeciwlotniczymi, to w przypadku złapania przez nie samolotu stosowano taką procedurę, że pilotowi nie wolno było patrzeć na zewnątrz, leciał wg przyrządów i wskazówek nawigatora. Jeszcze wracając do szans U-2LNB w nocnym spotkaniu z myśliwcem - Natalia Krawcowa nazwała tę sytuację w swych wspomnieniach "bezkarnym rozstrzeliwaniem"... I na koniec ciekawostka - w 2. pnb Kraków nie zginął w czasie wojny ani jeden lotnik, choć kilka samolotów stracono. Pzdr Grzesiu
  10. Nähmaschine czyli kukuruźnik

    Nie przypominam sobie takich patentów - raczej atakowali to, co się samo ujawniło. Wczoraj czytałem jeszcze o 2. pnb "Kraków" - tam z kolei oprócz dwóch wspomnianych technik stosowano i taką, że najpierw nad rejonem celu przelatywał na pełnym gazie na wabia jeden samolot, co miało ujawnić wrogą OPL, która była następnie atakowana przez samoloty pierwszej fali, za którą z kolei nadlatywała druga, atakująca to, co się w międzyczasie udało wypatrzeć. Podobnież stosowano także wskazywanie celu z ziemi przez reflektory, których światła krzyżowały się nad nim, względnie za pomocą amunicji smugowej czy wskaźnikowej. Szczerze mówiąc ten patent z reflektorami to dość desperacki mi się wydaje. Jeśli o pułap nalotów chodzi - 400 m to był minimalny dopuszczalny pułap zrzutu bomb z zapalnikami natychmiastowymi, podyktowany bezpieczeństwem samolotu. Co prawda zrzucano ponoć i ze 100 m, ale musowo były wtedy zapalniki z solidną zwłoką - pewnie jakiś AWSz-2, albo coś koło tego. Zaś co do skuteczności bombardowań - jakoś tak czytając opisy działań "Krakowa" odnoszę, na podstawie ilości lotów i wyliczonych zniszczeń, niejasne wrażenie, że szansa załogi na trafienie bombami w cokolwiek wynosiła jakieś 25-50%, w praktyce pewnie jeszcze mniej. Pzdr Grzesiu
  11. Nähmaschine czyli kukuruźnik

    Z tym niewielkim dystansem, to bez przesady - standardową techniką nalotu było zejście na cel w płytkim zniżaniu, ze zredukowanymi obrotami silnika - bomby zrzucano z pułapu rzędu 1000 m. Poniżej 400 m nie było ich wolno zrzucać w ogóle. Najczęstszą taktyką był tzw. nalot strumieniowy, cała np. eskadra leciała gęsiego w odstępach 2-5 minut pomiędzy samolotami, co miało wyeliminować ryzyko wzajemnego zderzenia w locie. Ale z czasem stosowano także naloty parami, gdy jeden samolot atakował zasadniczy cel, a drugi ujawnione w międzyczasie stanowiska OPL. A propos dziennych lotów - Czeczniewa opisywała przypadek dziennego lotu łącznikowego, przy którym napotkała na myśliwiec - na sam widok wrogiego samolotu natychmiast wylądowała pod lasem i przeczekała zagrożenie; ale leciała na minimalnym pułapie. Natomiast 'kiwanie' myśliwca na U-2, to już osobny rozdział. W dzień może i by się udało do jakiegoś stopnia. W nocy - o ile mogę wnosić z tego, co czytałem - główny problem polegał na tym, że załoga pociaka z reguły nawet nie wiedziała, co w nią rąbnęło - o ataku myśliwca dowiadywała się praktycznie w chwili, gdy ten otwierał ogień, albo w jej samolot trafiały już pociski... Wyglądało to tak, że nawet gdy wiedząc o obecności wrogich samolotów zachowywali wzmożoną czujność, to nagle po prostu znikąd gwizdnęło, błysnęło, huknęło, obok przemknął ciemny kształt - i to by było na tyle wojowania na tę noc. Pzdr Grzesiu PS Maszyna do szycia to jest Naehmaschine.
  12. Nähmaschine czyli kukuruźnik

    Oprócz SzKASa używano także DA i DT na obrotnicy. Z tym, że nie było z tym tak różowo, jak by się wydawać mogło - np. we wspomnianym 46 GLBAP przez większość wojny U-2LNB nie miały żadnego uzbrojenia defensywnego (no poza pistoletami załogi) - SzKASy pojawiły się w tej jednostce dopiero późną jesienią 1944 po kilku dotkliwych stratach zadanych przez myśliwce (i także dopiero wtedy kobitki zaczęły latać ze spadochronami!). Trzeba zaznaczyć, że SzKAS na podstawie WU-U-2 miał niewystarczające pole ostrzału, zwłaszcza w dół, a także za mały zapas amunicji - na ledwo 7 s ognia. Myślę, że nie ma co powielać mitów - przynajmniej z literatury wspomnieniowej wynika, że właśnie wrogi samolot był dla U-2 najbardziej śmiercionośnym przeciwnikiem. Pzdr Grzesiu
  13. Nähmaschine czyli kukuruźnik

    No z tymi bombami łopatami to nie za bardzo. U-2LNB miał sześć normalnych wyrzutników bombowych pod skrzydłami, mógł na nich brać 200-300 kg bomb, także kaset. Zdarzało się natomiast, że nawigator wyrzucał ręcznie z kabiny bomby oświetlające. Nie wydaje mi się natomiast, żeby U-2LNB były specjalnie skuteczną bronią. Psychologiczną i nękającą były na pewno, acz sądzę, że rzeczywista skuteczność ich nalotów była - wbrew imponującym liczbom przytaczanym w radzieckiej literaturze - mizerna. Biorąc pod uwagę, że promień skutecznego rażenia 50 kg bomby burzącej przeciwko celowi nieopancerzonemu wynosi 10 m, a np. przeciw linii kolejowej - 2 m, to nocne zniszczenie przez pociaka czegokolwiek staje się w zasadzie kwestią przypadku. Bombardowano bowiem przeciętnie z pułapu rzędu 1000 m, a celownik bombowy... ekhm, mi nieodparcie kojarzy się z celownikiem do granatnika karabinowego, taki patyczek z muszką i szczerbinką zamocowany na burcie kadłuba. Największym chyba dla "łastoczki" zagrożeniem był w nocy inny samolot - o ile sobie przypominam lekturę kilku książek poświęconych żeńskiemu 488 LBAP / 46 GLBAP (jedyna całkowicie żeńska jednostka lotnicza WWS), to najwięcej strat zadały mu myśliwce właśnie - ze sztandarowym przypadkiem nad Kubaniem 31.07.1943, gdy jeden Bf 110 we współpracy z reflektorami zestrzelił cztery pociaki, piąty uszkodził. Wbrew bowiem pozorom, i rozsiewanym tu i ówdzie opiniom, zestrzelenie U-2 nie było dla myśliwca najmniejszym problemem. Pzdr Grzesiu
  14. Ju 87 Stuka

    BK 3,7 sama w sobie ważyła 275 kg, MK 103 - 145 kg. Pzdr Grzesiu
  15. Hans-Ulrich Rudel

    Tak na 100% jest błędnie, bo końcówkę oddzieloną apostrofem stosuje się zasadniczo w przypadku wystąpienia niemych zgłosek na końcu wyrazu obcojęzycznego. Ależ podlega, podlega - w znakomitej większości przypadków wyrazy obcojęzyczne odmienia się po polsku dokładnie tak samo, jak wyrazy polskie, wg najbliższych im polskich wzorców. W zasadzie różnice i ewentualne pułapki związane są tylko z fonetyką, czy też jej transkrypcją (choćby fonetyczny zapis końcówek - np. zastępowanie c przez k). A wyjątki od odmiany są sporadyczne - np. Kościuszko się odmienia, a Franco - nie. No to popatrzmy, zasady pisowni, odmiana nazwisk niemieckich kończących się na -el... http://so.pwn.pl/zasady.php?id=629628 Pzdr Grzesiu
  16. Hans-Ulrich Rudel

    Rudla. Kto, co: Rudel; kogo, czego: Rudla. Pzdr Grzesiu
  17. Ręczna broń ppanc podczas II WŚ

    Poglądowo, sztuk trzy: Swoją drogą, intrygowało mnie zawsze, dlaczego Niemcy nie zmajstrowali takiego "schreckfausta", łącząc wyrzutnię PzF z głowicą panzerschrecka? Zwłaszcza, że pakowali tę głowicę na lewo i na prawo do różnych mniej lub bardziej dziwnych pocisków. Przebijalność niewiele by na tym ucierpiała, a balistyka znacznie zyskała... Tzn. w końcu zrobili unifikację głowicy, ale dopiero w charakterze musztardy po obiedzie tudzież łabędziego śpiewu - dotyczyło to już PzF 150 m i panzerschrecka 10,5 cm. Pzdr Grzesiu EDIT: Obok luftfausta zachowanego w CMSZ w Moskwie znany jest jeszcze jeden, ale to ewidentna podróbka, wykonana na podstawie nieprecyzyjnego rysunku, zamieszczonego m.in. w książce Hogga:
  18. Ręczna broń ppanc podczas II WŚ

    Na tym zdjęciu widać trzy Luftfausty-B. Z nazwą pocisku nigdy się nie spotkałem, zaś kaliber był ciut większy, tak koło 21 mm pewnie. Czy używano ich w Berlinie jako broni przeciwpiechotnej - może, ale nie ma na ten temat żadnych informacji poza dwoma zdjęciami destruktów pod hotelem Adlon. Tak samo znane są niedawne znaleziska LF z Saksonii, ale wiadomo jeno z relacji z epoki o skierowaniu próbnej partii wyrzutni na front zachodni. E tam, pod koniec wojny to już była klepanina i manufaktura, wynikła z oszczędności, pośpiechu i rozśrodkowania produkcji. Luftfaust jest tak dziergany z blachy, że wygląda jak robota kowala amatora, nawet zwykłego spustu nie ma. Wracając do panzerfausta - jego późne wersje, PzF 100 m czy PzF 150 m zbliżały się już masowo (odp. 6,8 i 7 kg) do odchudzonego w międzyczasie panerschrecka, który w wersji 54/1 ważył bez tarczy, ale z pociskiem, 7,8 kg. Pzdr Grzesiu
  19. Ręczna broń ppanc podczas II WŚ

    Ja mam kilka przemyśleń... Lepsza rzekomo celność panzerschrecka od bazooki. Masz, Iwanie, jakieś dane na ten temat? O ile można znaleźć dane dotyczące rozrzutu bazooki (bodaj rzędu 7 tysięcznych), to o panzerchrecku nic mi się wyszukać nie udało. Ba, natrafiłem na jakąś wzmiankę o testach poligonowych, gdzie w cel (czołg?), i to chyba nieruchomy, trafiło bodaj 10% pocisków. Teoretycznie panzerschreck miał tu przewagę wynikającą z szybszego i cięższego pocisku, ale pozostaje jeszcze kwestia jakości wykonania i przyrządów celowniczych. Panzerfaust rzeczywiście pomyślany był w późniejszym okresie jako stosunkowo wielozadaniowy - opracowywano do niego pociski odłamkowe (i to z zapalnikami czasowymi, wybuchające w powietrzu), zapalające, gazowe etc... A nawet rakietowe. Z kolei do panzerschrecka istniał pocisk przeciwlotniczy, szrapnel zapalający Fliegerschreck - użyty przeciw naziemnym celom miękkim też mógłby być zabójczy. Jeśli bazooki chodzi - w wersjach M9, M9A1 i M18 miały one już mechanizm zapłonowy z generatorem miast baterii. Bazookę i schrecka jak najbardziej tak. Pzdr Grzesiu
  20. A owszem - i co lepsze w trakcie poligonowych testów przed wojną ojczyźnianą czy na jej początku, przetestowano kadłub pod kątem odstrzału z armat ppanc 37 czy 45 mm - okazało się, że często pocisk nawet jeśli nie przebił czołowej płyty (na co skądinąd nie miał szans) to powodował zerwanie spawów i czołg nie nadawał się do użytku. Pzdr Grzesiu
  21. Friendly Fire

    Dmitrij Łoza opisuje dwa takie incydenty, które trafiły mu się w trakcie służby w l. 1943-45. W roku 1943 radziecka artyleria przeciwpancerna otworzyła ogień do powracających na przełaj na pozycje wyjściowe własnych matild, czołgi zresztą odpowiedziały ogniem. Zanim wystrzelone zostały rakiety identyfikacyjne, a inni obserwujący zdarzenie czołgiści powstrzymali artylerzystów, zniszczeniu uległy dwie matildy i dwie armaty, poległo 10 żołnierzy. Przyczyną była raz, że nieznajomość obcej konstrukcji czołgów przez artylerzystów, a dwa, że czołgi powracające po odparciu nieprzyjacielskiego ataku pojawiły się od strony, z której teoretycznie zaatakować mogli Niemcy. W drugim przypadku, z roku 1944, podczas zamykania pierścienia okrążenia, T-34 zniszczył na miejskim placu M4A2 z jednostki nadjeżdżającej z przeciwka - zginął dowódca czołgu. Tutaj jako przyczynę ustalono nieuprzedzenie jednostki T-34, że w jej sąsiedztwie operują czołgi zagranicznej produkcji oraz niewydanie jej odpowiednich tablic identyfikacyjnych, a także niewystrzelenie rakiet identyfikacyjnych w chwili zbliżenia się obu formacji. No i jeszcze taki bardziej 'celowy' incydent, gdy dwie BM-13 ostrzelały ogniem na wprost własny M4A2 ugrzęzły w błocie, który został osaczony przez niemiecką piechotę usiłującą dobrać się do załogi i kilku żołnierzy desantu zamkniętych we wnętrzu. W efekcie ostrzału oraz odsieczy ze strony dwóch kolejnych shermanów Niemcy zostali rozgromieni, a czołg wraz z pasażerami ocalał, lekko uszkodzony (choć załoga była cokolwiek ogłuszona i mało zachwycona tym stylem walki). Z tego, co pamiętam podczas bitwy pod Lenino doszło do ostrzelania polskich oddziałów drugiej fali ataku przez katiusze. No i niestety 1939 rok przychodzi mi do głowy, gdy polska artyleria plot strzelała do wszystkiego, co latało. Pzdr Grzesiu
  22. Pistolet jednostrzałowy

    Mała uwaga semantyczna - kolby to on nie miał, co najwyżej chwyt pistoletowy. :)I - o ile pamiętam - mieścił więcej amunicji, chyba 8 czy 10 sztuk? Pzdr Grzesiu
  23. Most w Remagen

    Jakiego bombardowania?! 7 marca? Co do ilości żołnierzy broniących mostu, są niewielkie rozbieżności. Z twórczości własnej: A tak w ogóle, to pierwszy amerykański żołnierz na wschodnim brzegu nosił nazwisko Drabnik czy Drabik, bo spotkałem obie wersje? Pzdr Grzesiu
  24. Most w Remagen

    Jakiej propagandy? The Bridge at Remagen to moim zdaniem całkiem niezły film jak na owe czasy, z powstaniem którego wiąże się zresztą równie pasjonująca historia - kręcony był w Czechosłowacji w roku 1968. Przywiązano w nim sporą uwagę do realiów, z wybudowaniem makiety kościoła św. Apolinarego włącznie. I warto zwrócić uwagę na sceny walk miejskich - one są kręcone w prawdziwym mieście i walą się tam prawdziwe domy... Szczerze mówiąc 100 razy wolę "Most w Remagen" od nadętego balonika "Szeregowca Ryana". Pzdr Grzesiu PS Mch90, dzięki za szczegóły.
  25. Najlepszy czołg II Wojny Światowej

    Co nie zmienia wagi suchych faktów podanych w zalinkowanym wątku. To jest jeden z punktów spornych mitu T-34. Nie pamiętam już w tej chwili gdzie, ale któryś z dokumentów lat 1942-43 (raport Chłopowa albo materiały z posiedzenia GABTU i NKSP z jesieni 1943) wyraźnie określa T-34 jako czołg trudny w obsłudze na tle innych konstrukcji. Pzdr Grzesiu
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.