Skocz do zawartości

Grzesio

Użytkownicy
  • Zawartość

    152
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez Grzesio

  1. Czolgi niemieckie vs radzieckie ad '41

    T-34 mod. 43 z dodatkowym opancerzeniem przodu kadłuba można sobie obejrzeć w czerniakowskim oddziale MWP w Warszawie (a raczej nie można, bo fort jest obecnie zamknięty). Z tym, że podział jego dodatkowych płyt jest ciut nietypowy. Pzdr Grzesiu
  2. Nähmaschine czyli kukuruźnik

    A mnie w ogóle intryguje, jak wyglądał taki rzut wiązką granatów... Tyle wyczytałem, że nawlekano je na metalowe kółko (czyli chyba za zawleczki?!), nawet w locie - obserwator wyjmował np. cztery granaty ze skrzynki, zaczepiał razem - no i co dalej? Wyciągał zawleczkę z jednego? Ze wszystkich? I jak taka wiązka cała wybuchała - w przypadku RG-42 to jeszcze jestem sobie w stanie wyobrazić, ale F-1 (bo takich używano)? Pociaki KBW głównie działały z lądowiska w Sanoku. Z innymi lądowiskami różnie było - pewnego razu Po-2 lądując w Hrubieszowie zakończył dobieg w rzeczce na skraju lądowiska - bowiem obsadzającej lotnisko piechocie było wszystko jedno i wyłożyła znak "T" z wiatrem miast pod wiatr, w wyniku czego samolot lądował ze złej strony. Ale po wymianie śmigła i wylaniu wody z silnika mógł wkrótce wrócić do służby. Pzdr Grzesiu
  3. Nähmaschine czyli kukuruźnik

    Akurat to mnie też nie dziwi - mała prędkość była ewidentnym atutem w warunkach bieszczadzkich, np. Iły-2 miały poważne kłopoty z wynajdywaniem celów i używano dlatego Po-2 do ich wskazywania. Intryguje mnie jeno, dlaczego - skoro już tak się do walk z UPA natężano - skierowano w Bieszczady zwykłe łącznikowe Po-2, a nie bombowe Po-2 ŁNB. Zapewne przeważył tu czynnik organizacyjny - były to samoloty z 9 sam. esk. łącznikowej KBW, czyli po prostu KBW wziął sobie do zabawy własne lotnictwo, do tego po rozformowaniu "Krakowa" nieliczne Po-2 przesunięte już były w pułkach bombowych i szturmowych do zadań szkolnych i nie było ich na stanie eskadr bojowych. Granaty zrzucano na pewno poniżej 100 m - biorąc pod uwagę, że opóźnienie zapalnika wynosiło 3-4 s, musiał być to pułap maksymalnie 40-70 m. Do tego Po-2 i tak latały w Bieszczadach bardzo nisko, także dlatego, aby być trudniejszymi celami. Co zresztą im nieźle wychodziło, bo stracono tylko dwa samoloty i zginął jeden lotnik - obserwator trafiony w głowę, pilot wylądował na macierzystym lotnisku. Pzdr Grzesiu
  4. Nähmaschine czyli kukuruźnik

    Chyba się nie udało wskrzesić... A propos - ja czytałem właśnie o działaniach Po-2 nad Bieszczadami w l. 1946-47. Służyły tam one głównie do zadań rozpoznawczo-łącznikowych, FAC (na potrzeby iłów-2), sanitarnych, ale i używano ich w charakterze samolotów szturmowych. O tyle ciekawe, że były to akurat samoloty bez uzbrojenia bombowego - załogi "bombardowały" więc wiązkami granatów i ostrzeliwały cele naziemne z pokładowych SzKASów czy DT. W jednym przypadku, ataku na schron bojowy, Po-2 zrzucił skutecznie dwie zwykłe miny z 4 s zapalnikami czasowymi. :-) Pzdr Grzesiu
  5. ... i przestarzałe

    I tu leży po części pies pochowany. Znana jest sytuacja z nowymi czołgami T-34 i KW, które właśnie były nowe... W rezultacie często trafiały od razu po przybyciu do jednostki na długotrwałe składowanie, żeby się przypadkiem nie zużyły. Dochodziło wręcz do takich absurdów, że czołgi te w jednostce były i to na chodzie, ale nie było do nich instrukcji obsługi - bo te były tajne. W rezultacie na przykład tankowano silniki W-2 benzyną, co prowadziło do ich trwałego unieruchomienia, czy też niewprawni kierowcy masowo palili sprzęgła w T-34. Kwestia resursów to jeszcze kolejna sprawa - na przykład we wrześniu 1939 szereg jednostek pancernych znalazło się u końca działań bojowych na skraju resursów właśnie i gdyby trzeba było pojeździć jeszcze trochę, to byłyby problemy. A w 1941 nie było już w takiej sytuacji przebaczenia. Pzdr Grzesiu
  6. Naloty dywanowe

    A skąd w ogóle sugestia, że nie miał? W pierwszej fali nalotu na przykład bardzo gruntownie zbombardowano historyczne centrum miasta, nie ruszono natomiast dworca kolejowego. Pzdr Grzesiu
  7. Naloty dywanowe

    Z tego, co pamiętam, to wszystkie fale zrzucały bomby i burzące, i zapalające. Zasadniczo nalot był celowo obliczony na wywołanie burzy ogniowej, a nie na burzenie miasta i dlatego na początku zrzucano w stosunkowo niewielkiej ilości bomby burzące, aby pozrywać dachy, powybijać okna i w ogóle "pootwierać" budynki, a następnie leciały na tak przygotowany grunt bomby zapalające. Pzdr Grzesiu
  8. Naloty dywanowe

    Niestety jak najbardziej była. Nalot na Drezno, a przynajmniej jego pierwsza fala, nie był powierzchniowym nalotem dywanowym jako takim, z trafieniem dużym fartem mniej więcej w miasto - to już nie te czasy. Był to nalot strefowy, przeprowadzony względem precyzyjnie wyznaczonego punktu celowania (naziemny marker zrzucony przez mosquito z niskiego pułapu) na terenie stadionu Friedrichstadt, względem którego każdy samolot pierwszej fali zrzucał bomby w określonym indywidualnie punkcie. Stare miasto zbombardowano jak najbardziej, nie zbombardowano natomiast dworca. Dopiero w drugiej fali nalotu ze względu na zadymienie zastosowano do oznaczenia celu flary spadochronowe. Pzdr Grzesiu
  9. Naloty dywanowe

    Tia, ale Peenemuende AD 1943 to jest raczej argument za nalotami dywanowymi, a nie przeciw. Bo ten nalot był zasadniczo chybiony, ze względu na błędne, za późne oznaczenie punktu celowania zbombardowano obszar na południe od zamierzonego celu - w rezultacie pruefstandy HAP nie ucierpiały wcale, nie pamiętam już czy aby Versuchsserienwerkowi też się nie upiekło. W zasadzie najdonioślejszym sukcesem bezpośrednim nalotu była chyba śmierć dr Thiela. Pzdr Grzesiu PS W Peenemuende nie było fabryki V 1, tam była jeno bardzo ograniczona produkcja V 2 na cele doświadczalne (nie pokrywająca zresztą nawet całości zapotrzebowania).
  10. Vickers E i jego kopie - ocena

    Ale to nie były ich silniki. To były licencyjne vickersy, liberty, BMW, fordy czy dodge. Jedyny jako taki radziecki silnik to był diesel W-2 i jego połówka W-4 (używana w śladowym T-50). Na tym cały witz polega - oni nie byli w stanie od końca lat dwudziestych skonstruować żadnego silnika czołgowego. Szły całe programy rozwojowe, całe rodziny silników wszelkich możliwych rozmiarów - a koniec końców powstał z tego jeden jedyny BD-2 czyli W-2. Pzdr Grzesiu
  11. Vickers E i jego kopie - ocena

    Z tą mocą radzieckiego silnika nie było tak prosto. Ona rosła bardzo powoli i stopniowo, a nawet się momentami cofała. Wg Kołomijca T-26 aż do 1936 roku miał silnik o mocy 90 KM, w roku 1937 zwiększonej do 93 KM, a wreszcie w dwóch ostatnich wersjach, od roku 1938, do 95 KM (średnio, o ile pamiętam, 95-97 KM zależnie od egzemplarza). Czyli silnik o mocy 90 KM napędzał czołgi o masie 8,2-9,65 t, 93 KM - 9,75 t, a 95 KM - 10,25 t. Po drodze był jeszcze krótki epizod z nieudaną serią silników mocy 105 KM, która okazała się już przefajniona. Ale, z tego co pamiętam, moc była żyłowana jedynie przez optymalizację konstrukcji samego silnika. Pzdr Grzesiu
  12. Vickers E i jego kopie - ocena

    Tyle, że wikipedię w kwestii przedwojennych radzieckich czołgów trzeba obchodzić baaardzo szerokim łukiem. Zmiany konstrukcyjne T-26 nastąpiły już jesienią 1931 roku - poza przeliczeniem dokumentacji na metryczną zmodyfikowano wieże, dodając charakterystyczne nadbudówki z wizjerem i przesunięto nieco silnik. Od marca 1932 weszła do serii kolejna wersja, ze zmodyfikowanym kadłubem i zbiornikami paliwa oraz oleju (skierowana do produkcji już w styczniu 1932). Tym niemniej możemy założyć, że aż do wiosny 1932 produkcja T-26 znajdowała się jeszcze na etapie rozruchu - co np. przejawiało się montowaniem na czołgach niskiej jakości pancerzy (za pomocą śrub zamiast nitów), które potem planowano wymienić na dobre. Co nie zmienia faktu, że jak już były czołgi w GB wcześniej zakupione, to je dostarczono. Pzdr Grzesiu
  13. Vickers E i jego kopie - ocena

    Wiesz, z sufitu tego nie wziąłem, ale jeden z rosyjskich autorów nadmienił, że pełna realizacja dostawy 15 czołgów wcale nie jest taka pewna. Strona 128 trylogii jest o tyle mało wiążąca, że podaje planowane terminy dostaw. Bariatinski w swej monografii T-26 podaje wprawdzie, że Vickers zdawał czołgi zamawiającemu od 22 października 1930 do 4 lipca 1931 (co już nie zgadza się z planem wg Swirina), za to pierwszy tom nieukończonej monografii Swirina i Kołomijca właśnie wskazuje na brak świadectw co do kompletności dostawy - piszą jeno, że "bezspornym [jest], że w końcu 1930 do ZSRR przyszły dwa czołgi z uzbrojeniem i dwa bez niego. Także [jest] bezspornym, że siedem "sześciotonnych" było przyjętych przez stronę radziecką dopiero w początku 1932 (...)". Na str. 376 trylogii jest zestawienie czołgów w gestii UMM z listopada 1932 - wymienia tylko 12 sztuk W-26, co oczywiście nie musi o niczym świadczyć, bo trzy brakujące mogły zostać w jakikolwiek sposób spożytkowane. Pzdr Grzesiu
  14. ... i przestarzałe

    Tzn. tak - jeśli chodzi o klasyfikację radzieckiej broni pancernej, co mniej więcej pozwala znaleźć punkty odniesienia do niemieckiej broni pancernej, to aż do 1941 roku wyglądała ona tak: - tankietki, potem małe czołgi pływające - zadania głównie rozpoznawcze; - czołgi lekkie - podstawowy sprzęt jednostek piechoty i pancernych; - czołgi średnie - czołgi wsparcia przy przełamywaniu umocnień polowych; - czołgi ciężkie - wsparcia przy przełamywaniu umocnień stałych. Wg pierwszej kategoryzacji z przełomu l. 20./30. itd. były to kolejno małe T-27, T-37A, T-38, lekkie T-26, średnie T-28, czołgów ciężkich w zasadzie nie zbudowano (T-35 nie spełniał założeń tej klasy), za to przybył nie uwzględniony w pierwotnym planie szybki BT. Jeszcze w 1941 roku wyglądać miało to tak: pływający T-40, lekki T-50, średni T-34(M) i ciężki KW-3. T-26 i BT były w 1941 czymś pośrednim pomiędzy PzKpfw II (masa, opancerzenie), a PzKpfw III (uzbrojenie). Choć PzKpfw II Ausf F miał już zdecydowanie grubszy pancerz czołowy (30 mm), a PzKpfw III był już jednak czołgiem pod wieloma aspektami bliższym T-34. Tak najbliżej to im było do PzKpfw 38(t) - ale, nawet na tym przykładzie widać, że była to już kategoria ustępująca pola nowym konstrukcjom. Czołgu solidnego, przyzwoitego, ale przed wojną. O ile PzKpfw III miał jeszcze spory potencjał modernizacyjny, BT i T-26 nie miały żadnego - zresztą nie były już w 1941 produkowane, co najlepiej świadczy o ich pozycji. Taki PzKpfw III utrzymał się w produkcji jeszcze dobrze w 1943 roku. Pzdr Grzesiu
  15. Vickers E i jego kopie - ocena

    Ależ chce mi się, chce - tylko muszę jeszcze tu zajrzeć. W ogóle pierwsza seria próbna 10 sztuk T-26 wytworzona została w lecie 1931 żywcem wg calowej dokumentacji angielskiej; a czy Vickers dostarczył wszystkie 15 zamówionych czołgów - nie wiadomo. Podkreślić trzeba, że ZSRR wtedy radośnie nie kopiował, jak to się potem zdarzało - grzecznie natomiast kupował zagraniczne konstrukcje do prób i całe licencje, czy wręcz korzystał z zagranicznych biur konstrukcyjnych (konkretnie niemieckich). W zasadzie jedyny przykład "kopiowania" w tym okresie, to czołg T-33 zbudowany jako podróbka pływającego vickersa - ale przyznać też trzeba, że tenże vickers i tak został do ZSRR zakupiony w kilku sztukach. Nawet - o ile pamiętam - nie było żadnych przekrętów z produkcją w ZSRR silnika Liberty dla czołgu BT, czasem bowiem piszą, że zakupując licencję na BT ZSRR niejako za jednym zamachem przywłaszczył sobie produkcję silnika, którym czołg był napędzany, a którego licencja nie obejmowała - tymczasem Liberty już dawno był wtedy w ZSRR produkowany jako silnik lotniczy. Jeśli o ocenę radzieckiej linii rozwojowej vickersa można się pokusić - był to swego czasu zupełnie dobry czołg lekki, silnie uzbrojony (armata o zdolnościach ppanc porównywalnych z 37 mm boforsem, ale znacznie skuteczniejsza przeciw celom miękkim, przestronna wieża, 1-3 km, zapas amunicji sięgający w późnych wersjach ponad 200 naboi), dobrze jak na owe czasy wyposażony, odpowiednio swej klasie opancerzony (do 15 mm pancerza cementowanego lub 20 mm homogenicznego) i w sumie niezły technologicznie (spawanie późniejszych wersji). Problem jeno w tym, że rozwój konstrukcji nie szedł w parze z możliwościami przemysłu - z czasem zaczęto pchać w ten czołg coraz więcej, masa rosła, a zawieszenie, transmisja, a przede wszystkim silnik, pozostawały takie same. Już w drugiej połowie l. 30. widziano dla T-26 jako docelowy silnik (gaźnikowy lub diesel) o mocy 130-160 KM, ale za Chiny ludowe przemysł radziecki nie był w stanie takiego silnika stworzyć. W ogóle nie był w stanie stworzyć żadnego silnika czołgowego poza W-2. W wyniku tego moc silnika T-26 udało się podnieść z 90 KM do ledwo ~96 KM, a krótkotrwałą produkcję silników T-26 o mocy 105 KM (gdzieś koło 1937, o ile pamiętam) trzeba było szybciutko przerwać ze względu na ich awaryjność. W rezultacie pod koniec l. 30. T-26 był już czołgiem przeciążonym i awaryjnym, spadały mu np. gąsienice podczas manewrów w terenie. A nowych wersji, o adekwatnie do masy zmienionych rozwiązaniach konstrukcyjnych (T-26-5, T-26M, T-126) produkować się nie dało choćby z powodu braku silnika. Zresztą wtedy była to i tak musztarda po obiedzie - i z programu rozwojowego czołgu lekkiego wyszedł koniec końców T-50. Pzdr Grzesiu
  16. ... i przestarzałe

    Ale T-40 wcale nie był przestarzały. To był zupełnie nowiutki czołg, dopiero co wchodzący do produkcji. Natomiast pozostałe czołgi przestarzałe były w istocie. A na pewno moralnie - wszystkie wywodziły się z systemu uzbrojenia na pierwszą pięciolatkę i powstały według założeń taktyczno-technicznych końca lat dwudziestych (głównie dlatego, że chybione założenia systemu uzbrojenia na drugą pięciolatkę doprowadziły do jego widowiskowej klapy i czołgi te nie doczekały się następców). Pomijając już konstrukcje mniej lub bardziej wadliwe (tj. niepływające czołgi pływające T-37A i T-38), potencjał modernizacyjny tych konstrukcji wyczerpał się w realiach radzieckich w drugiej połowie lat trzydziestych i ostatnie ich wersje były już przefajnione - co szczególnie widać na T-26-1 czy BT-7M, gdzie przeciążenie konstrukcji doprowadziło do wzrostu awaryjności - BT-7M nie mógł już np. jeździć na kołach. Jeśli o wartość bojową chodzi - późny T-26 był zasadniczo zupełnie porównywalny z 7TP - za wyjątkiem słabszego niż w polskim czołgu silnika. Pzdr Grzesiu PS T-37A nie miał armaty 20 mm! Ta się pojawiła dopiero na późniejszych seriach T-40.
  17. Nähmaschine czyli kukuruźnik

    Do pewnego stopnia pewnie tak, ale tylko do pewnego stopnia - bo tak poza tym reguł nie widzę żadnych. Jeden pułk latał praktycznie całą wojnę z km i spadochronami, inny z km ale bez spadochronów, kolejny używał km i spadochronów od 1943 roku, a jeszcze inny praktycznie całą wojnę latał i bez km i bez spadochronów. Jeden pułk bombardował średnio z 700 m, inny z 800-1200 m, no chyba, że cel był silnie broniony to wtedy z 1500 m, a jeszcze inny poniżej 1500 m nie schodził, a przy silnie bronionych celach wdrapywał się na 2500-3000 m. W jednych pułkach podchodzono do celu ze zdławionym silnikiem, w innych latano tylko i wyłącznie na silniku. W jednym pułku brano zarówno bomby 'ostre' jak i oświetlające na zamki podskrzydłowe, w innym pod skrzydła wieszano tylko bomby 'ostre', SABy zaś brał nawigator do kabiny, a w jeszcze innym pułku SABów nie używano w ogóle. W jednym pułku stosowano fotograficzną dokumentację każdego nalotu, w innym tylko przy ważniejszych celach, a w jeszcze innym - w ogóle. W jednym pułku po każdym locie pilot i nawigator drałowali na stanowisko dowodzenia aby złożyć raport (a w międzyczasie uzbrajano i tankowano im samolot), w innym pułku szedł tylko nawigator, pilot zaś zostawał w kabinie, a w jeszcze innym pułku obaj pisali zbiorczy ze wszystkich lotów dopiero rano. Ttp., itd... Pzdr Grzesiu
  18. Nähmaschine czyli kukuruźnik

    Jeszcze ciekawą rzecz znalazłem w kwestii strat... Do tej pory wychodziło mi, że były one mniej więcej takie, jak wyżej przytoczone dla 46 GNBAP. Ale jeden nawigator z 661 NBAP twierdzi, że jego pułk tracił nawet 1-2 samoloty w ciągu nocy (co oczywiście nie znaczyło, że załogi ginęły - ci sami bywali zestrzeliwani i po 3 razy i przeżyli), a przez całą wojnę pułk stracił trzykrotność personelu latającego - wojnę przeżyło tylko pięciu lotników z pierwotnego składu (czyli 8%). Zasięg lotu U-2 za linię frontu sięgał nawet 130 km, zaś nad silnie bronionymi celami stosowano bombardowanie nawet z pułapu 2500-3000 m; aby wdrapać się na taką wysokość U-2 leciał najpierw przeciwnie do celu, wgłąb własnego terytorium, a potem zawracał - cały czas się wznosząc. :wink: Ogólnie wychodzi mi, że w kwestii taktyki walki, przenoszonego uzbrojenia, zakresu działań, weryfikacji skutków nalotów etc. panował kompletny brak reguł i każdy pułk funkcjonował po swojemu, nierzadko diametralnie inaczej od innych. Co ciekawe, mniej więcej podobnie było z odznaczeniami. W jednej dywizji czy armii (skleroza, wybaczcie) lotniczej dawano Bohatera Związku Radzieckiego niejako z automatu za 500 nocnych lotów, a w drugiej - dokładnie nie wiadomo za co i kiedy. Pzdr Grzesiu
  19. Nähmaschine czyli kukuruźnik

    A ja cały czas drążę kwestię różnych aspektów nocnych U-2, niestety na podstawie dość względnych materiałów, jakimi są wspomnienia radzieckich lotników. Wychodzi zasadniczo z tego obraz, że standardowym ładunkiem bomb było 200 kg, przy czym najczęściej zabierano bomby po 50 kg, rzadziej 100 kg. Czasem zwiększano ilość bomb do 250-300 kg, jeden gość stwierdził, że brano i 400 kg, ale drugi z kolei utrzymywał, że raz wystartował z 400 kg z betonowego lotniska - samolot potrzebował ponad pół pasa na rozbieg i ogólnie był ciężki w pilotażu, z tendencją do zwalania się. Z innych podwieszeń - wspominane są kasety z bombami 2,5 kg oraz 10 kg, kasety z KS (czyli pewnie ampuły AŻ-2) i raz jeszcze pojawiają się pociski rakietowe - tym razem w 646 NBAP podwieszano czasem dwa. Co do uzbrojenia obronnego i spadochronów - 45 GNBAP najwyraźniej całą wojnę latał z km nawigatora, a od początku 1942 był tam nakaz używania spadochronów, z kolei 597 NBAP otrzymał kaemy gdzieś w połowie 1943 roku; większość jednostek natomiast najwyraźniej latała bez spadochronów. Co ciekawe, dwaj piloci, którzy ustosunkowali się do sławnego redukowania obrotów przy podejściu do celu , kategorycznie zaprzeczyli, aby coś takiego praktykowano - jeden nawet stwierdził, że to bajki, bzdury i było bez sensu, bo Niemcy stosowali nasłuchowniki i i tak słyszeliby nadlatujący U-2. Jeśli o żeński 46 GNBAP chodzi, faceci twierdzą, że latał on "dużo, ale blisko", oraz, że jego zadania były prostsze. I muszę stwierdzić, na podstawie opisów działań 46., że coś w tym jest i kobitki ewidentnie działały dość ulgowo jeśli chodzi o zakres zadań. Nocne U-2LNB w męskich jednostkach wykonywały bowiem dość powszechnie niespotykane w 46 GNBAP działania rozpoznawcze (były samoloty wyposażone w aparaty fotograficzne - wbudowany do zdjęć pionowych i ręczny do ukośnych, stosowane razem z bombami FOTAB), stosowano też fotograficzną dokumentację celu przed i po nalocie. Rozpoznawcze U-2 (w 45 GNBAP tylko one miały rakiety) miały przypisane stałe sektory, w których operowały, tak, że załoga mogła wychwycić wszystkie zmiany. Wykonywano ponadto zrzuty dywersantów lub zwiadowców, zaopatrzenie i wywóz rannych z okrążonych oddziałów lub zgrupowań partyzanckich. Co ciekawe, występowała też wersja U-2 z dodatkowym zbiornikiem paliwa, zwiększającym długotrwałość lotu do 4 godzin. Potencjalne oślepianie przez rakiety i ich rzekoma wielka celność też mnie zastanawia... Co ciekawe, prawie wszyscy twierdzą zgodnie, że U-2 nie posiadał celownika bombowego, a celowano wg krawędzi skrzydła. Jeden nawigator wprawdzie przyznał, że nastawny celownik był, ale on go i tak nie używał i zrzucał bomby na oko. Raisa Aronowa w swych wspomnieniach napisanych w l. 60., próbując wyobrazić sobie skutki własnych nalotów przyjęła, że co dziesiąta bomba trafiała (komentując to słowami "założenie całkiem realne" - czyli przypuszczam, że w praktyce raczej nierealne) - innymi słowy U-2LNB trafiał w COKOLWIEK w najlepszym razie w co trzecim locie. Pzdr Grzesiu
  20. Nähmaschine czyli kukuruźnik

    A ja właśmie wyczytałem taką ciekawostkę ze wspomnień GSS Konstantyna Michalenki z 901 GNBAP (997 lotów bojowych jako pilot i 33 jako nawigator): Michalenko także pisze, że w początkowym okresie U-2 nie były wyposażone w żadne celowniki i bomby zrzucano na oko. Wspomina także próby wzmocnienia strzeleckiego przez zamontowanie dwóch km strzelających przez śmigło, co specjalnie dobrze nie wyszło, a potem dwóch SzKASów na skrzydłach, które jednak się zacinały - w efekcie pozostał tylko km nawigatora. Pzdr Grzesiu
  21. Nähmaschine czyli kukuruźnik

    Dziękuję, tak sobie tylko złorzeczę, jak to tetrycy mają w zwyczaju. W sumie brano, zależnie od okresu i jednostki, do 200, 250, 300 kg, nie licząc bomb oświetlających. Ciekawe 'asymetryczne' podwieszenie na wszystkie sześć zamków znalazłem w opisie jednej z akcji "Krakowa" - 4xFAB-50 + AO-25 + bomba oświetlająca (nie napisano jaka, pewnie SAB-15 lub SAB-25) - razem ~305kg (jako, że wojennej produkcji FAB-50 ważył w praktyce 60-65 kg). Pzdr Grzesiu
  22. Nähmaschine czyli kukuruźnik

    A ja wykonałem jeszcze trochę dobrej, nikomu niepotrzebnej roboty i podliczyłem przez ciekawość straty 46 GNBAP, aby zobaczyć, jak (nie)bezpieczne było latanie na nocnym U-2. W czasie wojny zmarły w nim 32 lotniczki. Z tego - 11 na skutek ataku myśliwca, 7 zestrzelonych przez OPL, 6 w wypadkach podczas lotów treningowych, 3 w kolizji w powietrzu, 2 zginęły w wypadkach na ziemi, 2 zmarły z chorób i 1 zginęła w nalocie. Zusamen straty personelu latającego w lotach wynosiły 27 - czyli 21% ogółu stanu personelu latającego za całą wojnę, w tym bojowe 21 osób - 16,4%. Co ciekawe, gdyby przyrównać straty bojowe do pierwotnego stanu personelu latającego w chwili wejścia pułku do walki, to stracił on tu 57% ludzi. A do "wydajności" pułku straty bojowe przyrównując - tracono statystycznie jednego człowieka na 1140 lotów bojowych. Pzdr Grzesiu PS Z tym teoretycznym trafieniem w cel, to masz chyba rację - jak skomentował kukuruzniki któryś z Niemców: "rzadko w cokolwiek trafiali".
  23. Sposoby walki piechoty z czołgami

    Ale kierowca zwykle miał na podorędziu zapasowe szklane wkładki do szczelin obserwacyjnych. Nie wiem, ile trwała wymiana, ale pewnie raczej szybko. Z tym przypadkiem w Grodnie - to chyba musiał trafić w otwarty właz? Radzieckie czołgi miały szczeliny obserwacyjne wyposażone w szklane wkładki, tzw. tripleks. Więc albo szkła nie dowieźli , albo też kierowca miał otwarty właz - co było możliwe choćby z powodu na zabrudzenie szkła podczas jazdy. Pzdr Grzesiu
  24. Bf 109 czy Fw 190 - który lepszy?

    No niestety, jak już mamy być dokładni, P@blo ma ciut-ciut racji - pierwszy Bf 109 istotnie posiadał silnik Rolls-Royce Kestrel. Pierwsze wersje seryjne (B, C, D) też zresztą nie miały DB, tylko Jumo 210. Dopiero kolejne modele posiadały DB 601 i DB 605. Pzdr Grzesiu
  25. Nähmaschine czyli kukuruźnik

    Ja jednak podejrzewam, że przez większość czasu stosowano jednak zwykłe celowniki działające na zasadzie muszki i szczerbinki. Doczytałem jeszcze dwie rzeczy - lot bojowy U-2LNB trwał średnio około 45 minut, natomiast tak duża liczba lotów jednej nocy była wyjątkowa w 46 pułku, inne jednostki takich wyników nie osiągały. Przyczyną była tu metoda obsługiwania samolotów wymyślona przez d-cę pułku, J. Bierszanską. Odstąpiła ona od obowiązującej w WWS zasady, że każdy samolot obsługiwany był przez przypisanych mu 'własnych' mechaników i uzbrojeniowców, i stworzyła coś w rodzaju obsługi taśmowej, gdzie grupy stworzone z serwisantów poszczególnych specjalności obsługiwały kolejno każdy lądujący samolot - w wyniku tego był on przygotowywany do następnego lotu w ciągu nawet 5 minut. Ale jako, że było to niezgodne z odgórnymi przepisami, nigdzie indziej nie było stosowane. Palność U-2 jest podkreślana w zasadzie przez wszystkich - więc naprawdę musiał to być problem, natomiast intryguje mnie w tym kontekście kwestia nieużywania aż do końca 1944 roku przez 46 pułk spadochronów. Oficjalnie pisało się, że lotniczki chciały zaoszczędzić w ten sposób na masie samolotu, mogąc zabrać jeszcze więcej uzbrojenia. Natomiast trafiłem na jeszcze inne "wytłumaczenie" - otóż uważano podobnież, że spadochrony nie są potrzebne, bo gdyby samolot zestrzelony został nad terytorium wroga, to uratowanie się na spadochronie oznaczało niewolę, co oczywiście było hańbą dla człowieka radzieckiego, który w takiej sytuacji wolał śmierć, zaś nad terytorium własnym "zawsze jakoś uda się wylądować". Z reguły się jednak nie udawało... Co prawda w 46. pułku spadochrony przydały się tylko raz - 13 grudnia 1944 dwie lotniczki wyskoczyły z płonącego samolotu, lądując jednak na polu minowym ziemi niczyjej - nawigatorka miała więcej szczęścia i trafiła na pole przeciwpancerne, skąd wyprowadzili ją żołnierze radzieccy, pilotka zginęła na minach przeciwpiechotnych. Pzdr Grzesiu
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.