Skocz do zawartości

Mateuszc1

Użytkownicy
  • Zawartość

    20
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez Mateuszc1

  1. Witam wszystkich użytkowników forum, w załączniku zamieszczam mój artykuł "„Polityka pamięci”, „polityka historyczna” nowego prezydenta? Głos w dyskusji.". Wyrażam w nim swoją opinię w jakim kierunku powinna zmierzać polska polityka pamięci w najbliższych latach. Serdecznie zapraszam do czytania, a także do komentowania i wyrażania swoich (zarówno pozytywnych jak i negatywnych) opinii! Polityka pamięci.pdf
  2. Donos mógł być rzeczywiście kiepskim przykładem. Chodziło mi ogólnie o trudność ocen moralnych podejmowanych w czasach wyjątkowych (wojna, okupacja, totalitaryzm), gdy każda decyzja moralna może prowadzić do śmierci swojej lub bliskich. Jeśli ktoś skazuje innych na pewną śmierć w imię czystego antysemityzmu albo zawiści, to to jest oczywiście zjawisko skrajne - odrażające i godne potępienia. Ale po wielokroć częstsze zjawisko - odmowa pomocy w obawie przed utratą wlasnego życia jest już niejednoznaczna moralnie
  3. "Nie czas", ponieważ za parę godzin jadę nad morze i będę dopiero za ok. 5 dni z powrotem w domu. Teraz się szykuję ;-). Nie, chodziło mi o Carla Schmitta ;-). Ależ przedstawiłem te wypowiedzi - to są te osoby, które wypowiadały się na kongresie programowym PiSu. "Obóz polityczny pana prezydenta" to partia Prawo i Sprawiedliwość, a więc osoby zaproszone i wypowiadające się na kongresie tej partii, uznaję za reprezentatywne dla tego tematu. Widziałem kiedyś pojedyncze osoby z flagami sierpa i młota na demonstracji, ale środowiska te nie są mi niestety znane. Myślę więc, że są to środowiska na tyle marginalne, że można je zignorować. Otwarta sympatia do idei stalinizmu nie jest w Polsce znaczącym zjawiskiem społecznym. Gdyby takie sympatie zaczęły wykazywać szersze rzesze Polaków (co można by wykazać za pomocą sondaży społecznych), to wtedy byłby pewien asumpt do dyskusji. Taka osoba jest dla mnie osobiście bohaterem, ale już osoby, która na Żydów donosiła w obawie o swoje życie, nie byłbym w stanie jasno skategoryzować. O ile pojęcie 'bohaterstwa' bywa często oczywiste, o tyle pojęcie 'zdrajcy' jest po stokroć trudniejsze i bardziej skomplikowane. A rolą historyka jest - w moim odczuciu - ukazywanie tego skomplikowania i tłumaczenie go. Osobiste emocje zawsze są, ale nie powinny stanowić motoru polityki pamięci w pluralistycznym społeczeństwie.
  4. W takim razie zapraszam do mojego obszernego artykułu na temat pamięci i historii: http://pikio.pl/klamstwo-ipnu-czyli-polakow-problemy-z-pamiecia-oraz-historia/ Artykuł ten później nieco zmieniałem (niektóre zbędne zdania czy akapity, albo niefortunne sformułowania) ale w zmienionej formie go jeszcze nie publikowałem publicznie. Ale co do głównych tez - podtrzymuję je w całej rozciągłości. Chodzi mi m.in. o wypowiedź pana A. Dudy w trakcie debaty prezydenckiej nt. Jedwabnem oraz o spotkanie i pośrednie wyrażenie poparcia dla pana Jana Żaryna i jego miesięcznika "W sieci Historii". Co do przedstawicieli PiSu to bardzo mi się nie podoba np. następująca wypowiedź z ostatniego kongresu programowego tej partii: "Chodzi o to, aby nasza młodzież potrafiła określić, kto jest bohaterem, a kto zdrajcą". Jestem zdecydowanym przeciwnikiem patrzenia na historię w kolorach czarno - białych. Szczególnie, że mianem 'zdrajcy' określono nie tylko wybitnego intelektualistę, ale też osobę bliską mojemu sercu jaką jest prof. Zygmunt Bauman. Nie podobają mi się słowa, że należy " pomóc IPN-owi, aby mógł skutecznie ścigać antybohaterów, zaprzańców, kolaborantów". Uważam, że kwestie rozliczeń karnych powinny zostać przekazane w całości zwyczajnym sądom. Cytaty są z tego źródła: http://wpolityce.pl/historia/258200-chodzi-o-to-aby-nasza-mlodziez-potrafila-okreslic-kto-jest-bohaterem-a-kto-zdrajca-wazny-panel-o-polityce-historycznej-na-kongresie-myslac-polska-nasza-relacja To jest świetne i bardzo trudne pytanie. Po pierwsze, trzeba wyraźnie zdefiniować i odróżnić 'zwolennika totalitaryzmu' od 'zwolennika/sympatyka PRL'. Te dwa pojęcia się ze sobą z całą pewnością nie pokrywają. PRL był ustrojem totalitarnym tylko przez parę lat a symbolicznym końcem był Październik 1956. 'Zwolennicy totalitaryzmu' czyli ludzie wierzący w komunizm to z całą pewnością rzesza członków KPP z lat przedwojennych oraz rozmaici 'fellow-travelers' (ot, Bruno Jasieński). Potem mamy ludzi, którzy uwierzyli w komunizm i poparli stalinizację Polski w latach 1949-1956. Po 1956 komuniści znaleźli się w odwrocie, a po marcu 1968 możemy zaryzykować stwierdzenie, że byli w ogromnej mniejszości (chociaż bywali jacyś komunistyczni ortodoksi, ale stanowili raczej wyjątki. Na przykład Jarosław Ładosz albo Stanisław Kociołek). Rok 1989 położył ostateczny kres utopii komunistycznej. Stwierdziłbym więc, że sympatyków totalitaryzmu w Polsce nie ma od co najmniej 1989 roku, a byli marginalnym zjawiskiem już przez pewien czas PRL. Jedyne wyjątki jakie przychodzą mi na myśl to Kazimierz Mijal, ale w sferze społecznej sympatia do komunizmu (czyli totalitarnej idei) jest czymś martwym. Co innego sympatia do PRLu, ale to już inna sprawa. Co zrobić z tymi, którzy poparli totalitaryzm? Co zrobić z Jakubem Bermanem, Bruno Jasieńskim, KPP-owcami i innymi ortodoksyjnymi komunistami? Tu znowu trzeba odróżnić, tych którzy się od tej idei później odcięli i często wręcz przyczynili się do jej upadku (Leszek Kołakowski, Zygmunt Bauman), a tymi którzy zostali wierzącymi komunistami do samego końca. Tych pierwszych można czasami powoli rehabilitować (oczywiście pamiętając o ich 'brudnej' przeszłości), ale z tymi drugimi sprawa jest o wiele trudniejsza. Na pewno człowiek, który ma krew na rękach (Bierut, Berman) nie zasługuje na nobilitację typu pomnik czy nawet nazwa ulicy. Ale z drugiej strony nie można tych ludzi ot tak wymazywać - trzeba wgłębiac się w ich motywy i analizowac ich poczynania oraz brać pod uwagę okoliczności, które skłoniły ich do tych wyborów. Podobnie jest z rozmaitymi sympatykami nazizmu/faszyzmu jak Heidegger, Schmitt, Cioran, Celine, Brasillach? Jak podchodzić do Sartre'a, Morelau-Ponty'ego, Simone de Beauvoir, Pabla Picassa i wielu innych zdeklarowanych komunistów? To jest bardzo trudny i skomplikowany temat, którym bardzo mocno się interesuję. Ale nie czas tutaj na takie rozprawki. Aby odpowiedzieć w skrócie na Twoje pytanie - ludzi reprezentujących 'pamięć totalitarną' w Polsce nie ma od dłuższego czasu. Można się spierać czy taki Adam Schaff był komunistą do końca i w jakim sensie, ale to przypadki naprawdę marginalne. Utopia komunistyczna jest w Polsce martwa i to chyba definitywnie. Z kolei pamięc osób, które szanowały i lubiły PRL są odrębną kategorią, moim zdaniem wartą pielęgnowania (oczywiście, musi byc równowazona przez pamięć anty-PRLowską, pamięć o ofiarach represji itp). Co zrobić z pamięcią po dawnych komunistach i zwolennikach totalitaryzmu? Na pewno ich nie opiewać, ale mimo to starać się ich zrozumieć. Prowadzić seminaria, wydawać książki, być może stworzyć muzeum pamięci o niektórych z nich. Różnicować na tepych katów stalinowskich, skazanych na potępienie i osoby, które poza miłością do komunizmu obdarowały nas piękną i wartościową spuścizną (vide ten nieszczęsny Jasieński). Tych drugich oceniać w sposób wywazony i upamiętniać także dobre rzeczy, które zrobili. Być może obdarowac niektórych z nich jakimiś ulicami, uważam bowiem ze nazwa ulicy (szczególnie jakiejś podrzędnej) wcale nie musi oznaczać opiewania kogoś (opiewaniem jest na pewno pomnik czy nazwanie imieniem jakiejś głównej, znanej ulicy). Takie 'totalitarne' uliczki mogą się za to przyczynić do pluralizmu pamięci i do przypomnienia, że ci ludzie żyli. Temat jest na pewno bogaty i warty dyskusji.
  5. Jest to krótki ;-) komentarz publicystyczny, z tego też powodu operuje on uproszczeniami czy nie do końca naukowym słownictwem. Chodziło mi nie o tworzenie rozprawki popularno-naukowej (chociaż często je tez piszę) tylko o rodzaj pewnego przemyślenia, komentarza, który można swobodnie przeczytać w parę minut. Jest on skierowany do osób, które interesują się tym tematem, dlatego też darowałem sobie definiowanie wszystkich pojęć (wyszła by dłuższa rozprawka popularno-naukowa). I wydaje mi się, że pojęcia 'polityka pamięci, 'polityka historyczna', pamięć narodowa' są pojęciami ogólnie znanymi, chociaż istnieją różnice w dokładnych definicjach. Poza niuansami, zakładam że jednak przeciętny czytelnik powinien wiedzieć "o co biega" ;-). Odwołuję się dużo do potocznej wiedzy w bieżącym dyskursie historyczno-publicystycznym. "Obóz prezydenta-elekta" czy "winy Niemców" wydają mi się być terminami powszechnie funkcjonującymi w tym dyskursie i chociaż nie muszą być w 100% precyzyjne w takiej krótkie formie, to wydają mi się być wystarczająco klarowne. Zawsze mogę sprecyzować w komentarzu ;-). Ogółem - chodziło mi o luźny komentarz w toczącej się obecnie dyskusji publicystyczno-politycznej, bez tłumaczenia świata od początku i bez wdawania się w naukowe niuanse. Możliwe, że powinienem był być w niektórych punktach bardziej precyzyjny - dzięki za uwagi, postaram się nad tym popracować. Zgadzam się co do justowania i zbyt częstego "moim zdaniem" (chciałem podkreślić, że jest to stricte subiektywny komentarz publicystyczny, ale jak teraz patrzę, to rzeczywiście było to niepotrzebne). Moja nieuwaga, mea culpa.
  6. Witam wszystkich użytkowników forum, poniżej zamieszczam mój artykuł "Zarys historii intelektualnej liberalizmu.". Jest to artykuł historyczno-publicystyczny, w którym polemizuję z utożsamianiem pojęcia 'liberalizm' z apologią wolnego rynku,które często występuje w naszej przestrzeni publicznej. Serdecznie zapraszam do czytania, a także do komentowania i wyrażania swoich (zarówno pozytywnych jak i negatywnych) opinii! Zarys historii intelektualnej liberalizmu. Mój niedawny artykuł „Prawica i Kaczyński do władzy. Jak najszybciej”Link do artykułu spotkał się z pewnym odzewem w komentarzach, co jednak ciekawe – niemalże żaden z tych komentarzy nie odnosił się do meritum sprawy, czyli do pomysłu dopuszczenia Jarosława Kaczyńskiego i PiSu do władzy na sposób ‘koncesjonowany’. Zamiast tego, główną kością niezgody stały się podstawowe definicje – prawicy oraz lewicy a także liberalizmu. Jest to ciekawa tematyka i z całą pewnością zasługuje na szersze potraktowanie, szczególnie że pojęcie „liberalizmu” uległo w Polsce (i nie tylko) wielu procesom deformującym, które sprawiają, że używanie tego terminu w dyskursie publicznym przypomina igranie z ogniem. Głównym problemem, przed jakim - jak mi się wydaje - stoimy to szkodliwy proces odcięcia pojęcia „liberalizmu” od całej jego bogatej spuścizny intelektualnej ostatnich paruset lat i kompletna negacja rozwoju tej doktryny, która w tym czasie się dokonała. Oczywiście, są grupy liberałów (chociaż pojawiają się spory, czy środowiska te można jeszcze pod miano ‘liberałów’ podciągnąć), które tą tradycję neguję jako zwyczajny, szkodliwy „socjalizm”. Warto jednak mieć świadomość, że niezależnie od wyznawanych poglądów, środowiska te były zawsze marginalne względem głównej tradycji liberalnej, która w przeciągu XIX i XX wieku uległa procesowi ‘socjalizacji’ albo ‘uspołecznienia’ i sprowadzanie pojęcia ‘liberalizmu’ do apologii wolnego rynku jest zwyczajnym oszustwem intelektualnym. Przyjęcie najbardziej nawet radykalnego odłamu ideologii za swoją własną, nie zwalnia nas od uznania legitymizacji jej bardziej umiarkowanych odłamów i nie upoważnia do zawłaszczania całej bogatej tradycji i spuścizny tej ideologii na swój własny, wąski użytek. Różne liberalizmy i brak klarownej definicji Główny problem z liberalizmem polega na tym, że jest on na tyle szerokim pojęciem, denotującym tak wiele różnych postaw i poglądów życiowych, że jasna i klarowna definicja liberalizmu jest z góry wykluczona. Możliwe jest jedynie wyznaczenie pewnych myśli i idei przewodnich tego nurtu, zdając sobie jednak sprawę, że oferując pewną bardzo ograniczoną odpowiedź, pozostawiają one nas z jeszcze szerszym zakresem pytań, na które odpowiedzi nie mamy. Najogólniej rzecz biorąc - w centrum liberalizmu znajduje się „wolność jednostki”, a ‘nurt liberalny’ jest tym wszystkim co dąży do poszerzenia bądź utrzymania tejże wolności. Wbrew pozorom, tego rodzaju założenie nie jest wcale czymś oczywistym i istnieje dużo innych ideologii, które wolności jednostki może bezpośrednio nie negują, ale z całą pewnością nie czynią z niej wartości najwyższej i nadrzędnej. Jedną z takich ideologii jest nacjonalizm, który ponad wolnością jednostki stawia wolność narodu. Owszem, te dwie wartości nie muszą się wcale wykluczać (a niejeden nacjonalista stwierdzi, że wolność jednostkowa jest naturalną konsekwencją wolności narodowej), ale w przypadku ich konfliktu, wolność jednostki może zostać zanegowana albo przynajmniej zawieszona. Wolność jednostki nie jest tutaj bowiem celem najwyższym i nawet jeśli jest wprowadzona w życie, to nigdy jako wartość sama w sobie. Innym nurtem ideologicznym, który neguje wolność jednostki jest marksizm. Tutaj najwyższą wartością jest wolność klas społecznych i całego gatunku ludzkiego. W swojej najbardziej radykalnej, komunistycznej wersji, wolność marksistowska stanowi dokładne zaprzeczenie wolności liberalnej – ‘skok do królestwa wolności’ o którym pisał Engels, ma oznaczać zniesienie jakiejkolwiek indywidualnej przypadkowości i możliwości do samodecydowania pojedynczego człowieka. Wolnością jest tutaj współuczestniczenie w kolektywie, które realizuje uniwersalną ‘naturę gatunkową człowieka’. Wolność w rozumieniu liberalnym wykluczał zarówno determinizm historyczny jak i utopia komunizmu. Ponad wolnością liberalną (która była nazywana ‘wolnością burżuazyjną’) stały obiektywne prawa Historii, które w efekcie miały doprowadzić do przejęcia do ludzkości pełnej kontroli nad swoim losem, ale w sensie kolektywistycznym. Skoro wszyscy jesteśmy w gruncie tacy sami (czytaj: mamy taką samą naturę gatunkową), jakiekolwiek różnice w czynionych przez nas decyzjach mogą być jedynie efektem nie do końca przezwyciężonej alienacji. Duży problem ze spuścizną marksowską miały środowiska reformistyczne i socjaldemokratyczne. Początkowo także dążyły one do budowy komunizmu/socjalizmu, tyle że na drodze przemian pokojowych i parlamentarnych. Stopniowo jednak teoria ta została zarzucona, a socjaldemokraci zaadoptowali w pełni liberalną koncepcję wolności, tyle że w jej ‘uspołecznionej’ formie (o czym będzie mowa za chwilę). Symboliczną datą tej zmiany był listopad 1959 roku i przyjęcie przez niemieckich socjaldemokratów (SPD) programu godesberskiego, który zerwał w dużej mierze z tradycją marksistowską. Należy też wspomnieć o tradycji republikańskiej, która także stoi w sprzeczności z koncepcją wolności liberalnej. W przypadku republikanów, podmiotem wolności jest wspólnota polityczna obywateli (res publica), która stoi ponad wolnością indywidualną. Pewną formą wolności kolektywistycznej (a więc nie-liberalnej) jest też wolność rynku, rynek jest bowiem strukturą ponadosobową, łącząca ze sobą większe grupy osób. Różne są opinie co do relacji między wolnością rynku a pojedynczego człowieka, ale zakładając, że doszłoby tutaj do jakiegoś konfliktu – liberał z zasady powinien stanąć po stronie pojedynczego człowieka (którego wolność jest dla niego najważniejsza). Ale relacje te są tematem ciągłej debaty i kontrowersji, które tutaj streszczone zostaną tylko częściowo. Dwa główne nurty liberalizmu Uznanie ludzkiej, indywidualnej wolności za wartość nadrzędną daje nam pewne pojęcie na temat istoty liberalizmu, jednak określenie co naprawdę znaczy ‘wolność’ było i pozostaje punktem spornym w rozmaitych dyskusjach intelektualnych. W obrębie myśli liberalnej, ukształtowały się pojęcia dwóch rodzajów wolności: negatywnej oraz pozytywnej. Ta pierwsza oznacza wolność od wszelkiego rodzaju zewnętrznych nacisków i przymusów; ta druga oznacza z kolei posiadanie środków oraz siły, aby swoją wolność urzeczywistnić i spełnić. Tym dwóm pojęciom wolności towarzyszą dwa główne nurty myśli liberalnej. Zwolennicy tzw. ‘starego liberalizmu’, a także libertarianizmu, kładą nacisk na wolność negatywną oraz stoją w obronie maksymalnie wolnego rynku, we wszelkim interwencjonizmie państwowym widząc zagrożenie dla ludzkiej wolności. Doprowadzony do skrajnego rozwinięcia, nurt ten jest znany także jako socjaldarwinizm. 1) „stary” liberalizm Czołowym – chociaż nieco zapomnianym – ideologiem socjaldarwinizmu był wybitny filozof i socjolog brytyjski Herbert Spencer. O ile Polacy bardzo dobrze znają jego twórczość jako zasłużonego socjologa, który zainspirował polskich pozytywistów, o tyle jego twórczość polityczno-ekonomiczna została w większości przemilczana. I nie wydaje się być to niczym dziwnym. Z jego dzieł (a szczególnie z najpopularniejszego „The Man versus the State” z 1884 roku) możemy wyczytać skrajnie wolno-rynkową i socjaldarwinistyczną wizję ludzkiego społeczeństwa. Spencer uważa, że każde, najmniejsze nawet ograniczenie wolności rynku stanowi prostą drogę do zniewolenia. Postęp wymaga ofiar, biedy i nędzy, a osoby które w nią popadły są same sobie temu winne. Nie powinna istnieć powszechna służba zdrowia, znieść należy też wszelkie rodzaje ubezpieczeń społecznych. Wykluczona jest powszechna oświata, która stanowi tylko narzędzie manipulacji i indoktrynacji. Rząd powinien ograniczyć się tylko i wyłącznie do gwarantowania wolności rynku. W swoim dziele, Spencer oburza się na kolejne przykłady ustawodawstwa, które uderzają w wolny rynek. Krytykuje zakaz pracy chłopców do lat dwunastu, nakaz szczepień, obowiązek szkolny jak i zakaz zatrudniania kobiet w warunkach niebezpiecznych dla ich zdrowia. Naturalną konsekwencją tego typu poglądów była u Spencera awersja do demokracji i dążenie do odwrócenia postępującego procesu demokratyzacji. Jeśli jakaś ustawa była sprzeczna z żelaznymi prawami wolnego rynku, nie miała ona racji bytu. Poglądy Spencera były nie tylko radykalne, ale też motywowane religijnie. Uważał on m.in., że prawo do życia nie jest wcale prawem absolutnym i może ustąpić słusznej karze za grzechy, a także że potomkowie odpowiadają bezpośrednio za grzechy swoich przodków. Ten nurt ‘starego liberalizmu’ miał swoich kontynuatorów, spośród których najwybitniejszymi byli Ludwig von Mises oraz Friedrich Hayek. Ten drugi znany jest głównie ze swojego słynnego dzieła „The Road to Serfdom” (1944) w którym kontynuuje tok myśli Spencera i dowodzi, że jakikolwiek interwencjonizm państwowy musi prowadzić do powstania dyktatury. Hayek oparł się na swoich osobistych doświadczeniach, sam bowiem w młodości zobaczył na swoje własne oczy dojście Hitlera do władzy. Wśród pomysłów Hayeka znajdowały się koncepcje jak najbardziej ciekawe i – nawet z punktu widzenia ‘społecznego’ liberała – słuszne, jak np. nadrzędność prawa nad polityką czy idea spontanicznej i harmonicznej samoregulacji. Większość pomysłów Hayeka jest jednak otwarcie antydemokratyczna, a jej sztandarowym przykładem jest utworzenie Izby Prawodawczej w której zasiadaliby wybrani na 15-letnią kadencję legislatorzy (minimum wieku to 45 lat), którzy zajmowaliby się nie tyle tworzeniem prawa co twardych i niepodważalnych reguł wolnorynkowych. Była to więc koncepcja zdecydowanie antydemokratyczna. Prezentowany przez mnie tutaj ‘stary liberalizm’ nie bez powodu nosi właśnie taką nazwę. Stanowił on bowiem zawsze tą mniej popularną wersję liberalizmu, a z biegiem czasu jeszcze tracił na powabie. Od przełomu XIX i XX wieku postępował proces ‘socjalizacji’ liberalizmu, a w okresie po II wojnie światowej myśliciele tacy jak Hayek zostali uznanie za ostatecznie skompromitowanych i przestali się liczyć w dyskursie naukowym. Osoby wierzące w moc wolnego rynku stanowiły bardzo wąską grupę liberałów. Ten stan rzeczy zaczął się zmieniać w latach ’70 XX wieku. W 1974 roku Robert Nozick opublikował swoją rozprawę „Anarchy, State and Utopia” gdzie dowodził, że rola państwa powinna zostać sprowadzona do pozycji ‘nocnego stróża’. Mało tego, dowodził że poglądy te – w istocie libertariańskie – stanowią pełnoprawną i właściwie słuszną wykładnię liberalizmu. Towarzyszył temu istny renesans na poglądy von Misesa, Hayeka czy Miltona Friedmana. Do głosu doszli radykalni anarchokapitaliści jak Murray N. Rothbard czy pisarka Ayn Randt. Było to wszystko spowodowane częściowym kryzysem dotychczasowego modelu keynesowskiego połączonym z problemami demograficznymi Europy oraz zmianami strukturalnymi w gospodarce (odejściem od kompromisu z Bretton Woods czy upłynnieniem przepływu kapitału). Powody były również inne i bardziej złożone, ale nie czas tutaj na ich przywoływanie. „Stary liberalizm” - określony teraz często mianem ‘neoliberalizmu’ - zyskał jeszcze na sile po 1989 roku, kiedy wydawało się, że wolny rynek stanowi ostatnie słowo w rozwoju ludzkości. Ale trwało to tylko do 2008 roku – wybuch kryzysu finansowego załamał tą wiarę w jedynie słuszne, neoliberalne rozwiązania i przywrócił w dużej mierze do łask rozwiązania keynesowskie, których głównymi orędownikami stali się Paul Krugman, Joseph Stiglitz czy nawet przyznająca się do dotychczasowej dogmatycznej i nieskutecznej polityki Międzynarodowego Funduszu Walutowego Christine Lagarde. 2) „nowy” liberalizm Ewolucję „starego”, socjaldarwinistycznego modelu liberalizmu zapoczątkowuje w symboliczny sposób dzieło wybitnego filozofa brytyjskiego Johna Stuarta Milla „O wolności” z 1859 roku. Niektóre myśli Milla z tego traktatu zbliżały go do innych liberałów. Zaznaczał m.in. że istnieją pewne sfery wolności osobistej, w którą żaden rząd ingerować nie może. Stawiało to liberalizm w pewnej opozycji do demokracji, a za rzeczy należące do sfery prywatnej Mill uważał nie tylko wolność słowa czy wyznania ale też własność prywatną. Ale była to wolność prywatna definiowana inaczej niż przez Spencera. Mill poszedł tu w ślady Johna Locke’a i za własność prywatną uznał własność stanowiącą „rozszerzenie osobowości” a więc własność prawdziwie prywatną, połączoną nierozerwalnymi więzami z osobowością danego człowieka. Zgodnie z tą wizją, nie są prawdziwą własnością prywatną wykupywane przez biznesmenów obligacje, kupione tylko po to aby je następnie sprzedać i w ten sposób spekulować na rynku. Musi być ona niezbędna do życia jednostki, stanowić jej odzwierciedlenie i rozszerzenie, nie może być ona używana jako instrumentalne narzędzie do poszerzania zakresu swojej władzy. Coś takiego własnością prywatną – w rozumieniu Locke’a i Milla – nie jest. Ale poszanowanie własności prywatnej nie oznaczało wcale pełnego poparcia dla polityki leseferystycznej. Wprost przeciwnie, Mill dopuszczał politykę protekcjonistyczną państwa jako sposób na zabezpieczenie swoich obywateli przed konkurencją zagraniczną. Ale chodziło tez o coś więcej – kwestie ekonomiczne musiały być rozstrzygane w sposób pragmatyczny a nie dogmatyczny, a wolny rynek nie może być wartością samą w sobie. Mill pisze: „zasada wolności jednostki nie ma związku z doktryną wolnego handlu ani z większością kwestii wyłaniających się przy określaniu granic tej doktryny”. Angielski filozof stwierdza, że owszem – lepiej jest kontrolować mniej niż więcej – ale kwestie takie jak handel czy polityka zatrudnienia powinny należeć do uprawnień rządu i rząd ma prawo je regulować. Było to wyraźne odstępstwo od dotychczasowej ortodoksji liberalnej. John Stuart Mill wprowadza tutaj podstawy wolności pozytywnej, apelując nie tylko o uwolnienie ludzi od ograniczeń zewnętrznych ale także o utworzenie „enabling conditions” czyli „umożliwiających warunków”. Albowiem nawet jeśli uwolnimy jednostkę od zewnętrznych ograniczeń, ale nie utworzymy jej pozytywnych warunków do realizowania swojej wolności (czyli będzie ona np. bez pieniędzy) to taka wolność jest tylko iluzoryczna i niewiele warta. Oznaczało to tez odejście od wiary w „obiektywne prawa rynku”. Mill zaznacza, że prawa gospodarcze nie są wcale prawami naturalnymi, tylko stanowią konstrukty zależne od danej sytuacji społeczno-politycznej i mogą one ulegać zmianie oraz ewolucji wraz ze zmianą sytuacji społeczno-politycznej. Myśl Milla spotkała się ze znaczną krytyką Ludwiga von Misesa czy Friedricha Hayeka, którzy zarzucali Millowi odejście od pryncypiów liberalizmu. Jak miała jednak pokazać historia, to właśnie koncepcje tego „nowego” liberalizmu miały zyskać na ogromnej popularności i stać się dominującym nurtem myśli liberalnej. Nurt „nowego liberalizmu” rozwinęło trzech brytyjskich filozofów: Thomas Hill Green, John Hobson i Leonard T. Hobhouse. W swoich pracach ostatecznie odeszli od ‘starego’ liberalizmu i zaproponowali rozwiązania, które wprowadzał koncepcję ‘enabling state’ czyli ‘państwa umożliwiającego’. Jednym z jego fundamentów były progresywne opodatkowanie (które zalecał już zresztą Adam Smith), publiczna oświata i służba zdrowia czy system ubezpieczeń społecznych. Słowem – wszystko to co złożyło się na system ‘welfare state’ czyli ‘państwa opiekuńczego’ tudzież ‘państwa dobrobytu’. Kluczową koncepcją towarzyszącą temu nurtowi myśli była kwestia redystrybucji kapitału. Czy jest czymś sprawiedliwym nakładanie na bogatych o wiele większych podatków i zmuszanie ich do składania się na dobro wspólne? Socjalni liberałowie dowodzili, że tak i znajdowali tutaj poparcie wśród francuskich ‘solidarystów’ z kręgu Emile’a Durkheime’a. Ich argumentacja była następująca: kapitaliści i przedsiębiorcy zawdzięczają swoje bogactwo nie tylko sobie, ale też swoim robotnikom oraz otaczającym ich warunkom społeczno-gospodarczym. W ten sposób zaciągają u społeczeństwa „dług społeczny”, który powinni spłacić poprzez progresywne opodatkowanie i redystrybucję dóbr przez państwo. John Hobson nacisk kładł głównie na obronę pracowników w ich relacjach z pracodawcami (jako, że z natury są w tych relacjach słabsi i jest im potrzebne wsparcie ze strony państwa) oraz na społeczną kontrolę nad rozwojem gospodarczym. Ujął to w następujących słowach: „Nie istnieje rzeczywista sprzeczność między wolnością jako taką a kontrolą jako taką, ponieważ każda wolność wymaga odpowiedniego aktu kontroli. Prawdziwa sprzeczność zachodzi między kontrolą, która dławi życie osobiste i ład duchowy, a kontrolą, która zapewnia warunki zewnętrzne i materialne dla ich swobodnego, nieskrępowanego rozwoju”. Innymi słowy – społeczeństwo musi kontrolować swoich przedsiębiorców i ogólny rozwój państwa, tak aby odpowiadało ono interesom jak największej liczby osób. Koncepcję wolności pozytywnej możemy podsumować w następujący sposób: nie liczy się tylko niezależność od ograniczeń zewnętrznych i od tyranii, ważne jest również stworzenie warunków, które sprawią, że jednostka będzie mogła realizować swoją wolność nie tylko potencjalnie ale też realnie. Człowiek, który urodził się w biednej rodzinie spotyka się na starcie z problemem natury społecznej, z którym on – jako jednostka – nie zawsze może sobie sam poradzić. Problem społeczny trzeba więc rozwiązywać na szczeblu społecznym, czyli na poziomie stowarzyszeń, związków zawodowych i w końcu aparatu państwa. Odebranie części majątku bogaczowi w żaden sposób nie ogranicza jego wolności, albowiem nie zabiera mu ono możliwości samorealizacji. Nawet jeśli zamiast dziesięciu motorówek będzie mógł kupić tylko sześć – nie wpłynie to realnie na zakres jego wolności. Z kolei pieniądze, które poprzez redystrybucję trafią do człowieka biedniejszego, żyjącego w nędzy, uczynią go realnie wolnym, dadzą mu bowiem możliwość samorealizacji, której wcześniej nie posiadał. Interwencja państwa jest więc o tyle usprawiedliwiona o ile poszerza ona zakres wolności swoich obywateli oraz oferuje realne warunki do zrealizowania tej wolności. Najwyższą wartością jest wolność jak największej liczby osób. To jak te osoby korzystają z tej wolności (o ile nie ograniczają jej innym) jest już tylko i wyłącznie ich sprawą, albowiem po zagwarantowaniu wolności państwo nie interesuje się już sposobem jej realizacji i nie ingeruje w życie prywatne ludzi (w ich wiarę, przekonania, myśli czy słowa). Na sam koniec warto wspomnieć o dwóch najwybitniejszych chyba liberałach XX wieku. Pierwszym z nich jest Sir Isaiah Berlin, który jest w dużej mierze autorem koncepcji o dwóch wolnościach – negatywnej i pozytywnej. Berlina uznaje się często za piewcę tej pierwszej, co nie jest jednak do końca zgodne z prawdą. Owszem, Berlin mocno akcentował wolność negatywną, wynikało to jednak w dużej mierze z sytuacji geopolitycznej i faktu, że Berlin brał aktywny udział w konflikcie zimnowojennym po stronie świata kapitalistycznego. Sam przyznał jednak w rozmowach pod koniec swojego życia, że idee wolności pozytywnej są mu bardzo bliskie i się pod nimi podpisuje. Friedricha Hayeka określił mianem „okropnego doktora Hayeka”. Chciałbym tu jednak zwrócić uwagę na tylko jedną koncepcję Sir Isaiaha Berlina jaką jest „value pluralism” czyli „pluralizm wartości”. Zgodnie z tą zasadą, na świecie istnieje wiele różnych wartości, z których ‘wolność’ jest tylko jedną. Żadna wartość nie jest jednak lepsza od drugiej, są one wobec siebie ‘niewspółmierne’. Mądry liberalizm polega na tym, aby nie absolutyzować żadnej z wartości i pozwalać na to aby jedna wartość równoważyła wartość drugą. Jeżeli stwierdzimy, że istnieje jakaś jednak wartość (może to być wolność) którą trzeba egzekwować kosztem innych wartości – jest to najkrótsza droga do despotyzmu i zniewolenia. Także wartości takie jak ‘sprawiedliwość społeczna’ muszą być również brane pod uwagę. Drugim wybitnym liberałem XX wieku jest John Rawls, twórca wpływowej „A Theory of Justice” (1971), która stanowiła teoretyczne uzasadnienie modelu państwa opiekuńczego. Najważniejszą myślą tej książki jest koncepcja sprawiedliwości jako maksymalizacji społecznego minimum. Oznacza to tyle, ze nierówność społeczna jest usprawiedliwiona o tyle o ile przyczynia się do wzrostu ogółu dobra społecznego, z którego korzystają tez najniższe warstwy społeczeństwa. Innymi słowy – nierówności mogą się pogłębiać wtedy i tylko wtedy gdy korzystają z tego także ci najbiedniejsi oraz reszta społeczeństwa. Można by wymieniać wielu innych reprezentantów „nowego liberalizmu” takich jak chociażby Włoch Benedetto Croce, które posunął się na tyle daleko, że stwierdził, iż idea w pełni wolnego rynku nie mieści się w ogóle w tradycji liberalizmu i należy ją ochrzcić innym mianem (Croce proponował „liberyzm”). Nie wydaje się to jednak konieczne, ponieważ wydaje mi się, że ogólna problematyka oraz rozwój doktryny liberalnej został już naświetlony w sposób wystarczający aby uchwycić istotę naszych nieporozumień z pojęciem „liberalizm” (chociaż oczywiście to co zaprezentowałem to jedynie wierzchołek góry lodowej bardzo szerokiej tematyki). Rozwój liberalizmu w praktyce politycznej Koniec XIX wieku to rosnące wpływy idei „nowego liberalizmu”, które zaczynały być stopniowo wprowadzane w życie przez kolejne rządy. Ku rozpaczy Herberta Spencera Wielka Brytania wprowadziła w 1868 roku obowiązek szkolny, czemu towarzyszyły również inne reformy socjalne. Największy krok do przodu postawił jednak zatwardziały konserwatysta, czyli Otto von Bismarck. W latach 1882, 1884 i 1889 wprowadził on na terenie Niemiec system przymusowych ubezpieczeń zdrowotnych oraz ubezpieczeń emerytalnych, których głównym celem było osłabienie środowisk liberalnych i socjaldemokratycznych oraz złączenie silniejszymi więzami obywateli Rzeszy ze swoim krajem. Mimo to, koncepcja państwa opiekuńczego jest koncepcją na wskroś liberalną, o czym pisałem już wyżej. I to właśnie liberałowie rozpoczęli realizację pierwszego całościowego i kompletnego modelu „welfare state” w Wielkiej Brytanii. Swoje poparcie dla niego wyraził między innymi Winston Churchill, który w 1908 roku zaapelował o prawo do „powszechnego minimum”, które gwarantowałoby wszystkim ludziom – niezależnie od ich zarobków – godziwe życie. Churchill był jeszcze wtedy członkiem partii liberalnej. Ta sama partia liberalna, pod wodzą lorda H. H. Asquitha i z pomocą lorda Beveridge’a, wprowadziła w Anglii w latach 1906-1914 pierwszy całościowy model państwa opiekuńczego. Składały się na nią ustawa o systemie emerytalnym (Old Pensions Act), ustawa o minimalnych płacach (Trade Board Act) czy ubezpieczenie od chorób i bezrobocia (Health and Unemployment Insurance Bill). Okres po II wojnie światowej był czasem powszechnego „konsensusu socjaldemokratycznego” (o czym pisał m.in. Tony Judt) i w zasadzie wszystkie kraje zachodnie wprowadzały w ten czy inny sposób politykę państwa opiekuńczego. Również za oceanem, od czasów Franklina D. Roosvelta aż do lat ’70 XX wieku rząd amerykański prowadził politykę umiarkowanie interwencjonistyczną i socjaldemokratyczną. Był to zarazem okres największego rozkwitu gospodarczego, politycznego i – pod wieloma względami – kulturowego Zachodu. Nikt w zasadzie nie śmiał negować tego, że rząd odpowiada nie tylko za bezpieczeństwo prywatne swoich obywateli, ale także za ich dobrobyt i zatrudnienie. Jak już pisałem powyżej – konsensus ten załamał się w latach ’70 XX wieku i był uznawany za nieaktualny aż do wybuchu kryzysu w 2008 roku. Od tego czasu żyjemy w swoistym okresie przejściowym i nie udało się Zachodowi póki co wypracować nowej formuły polityczno-gospodarczej. Keynes wraca do łask, ale sposób jego zastosowania do dzisiejszej zglobalizowanej i upłynnionej gospodarki jest cały czas kwestią debat. Abstrahując od polityki ekonomicznej – także model ‘demokracji liberalnej’ jako gwaranta zapewnienia pewnych podstawowych zdobyczy wolności negatywnej znajduje się pod obstrzałem. W obliczu zagrożenia terroryzmem sporo mówi się o ukróceniu pewnych wolności liberalnych, kontrowersje wzbudza też wszechwładza instytucji monitorujących naszą prywatność. Jak z tymi problemami powinien się uporać liberalizm w XXI wieku? Na Zachodzie Europy trwają na ten temat debaty, tymczasem Polacy trwają ciągle w prehistorycznym rozumieniu liberalizmu jako naiwnej apologii wolnego rynku. Budowa liberalizmu w Polsce Tekst powyższy pełni jedną funkcję – stara się on wykazać, że pochwała wolnego rynku nie stanowi warunku koniecznego bycia liberałem, a stanowi wręcz mniejszość biorąc pod uwagę całokształt tego nurtu myśli. Nie oznacza to, że ta czy tamta koncepcja liberalizmu jest słuszna lub nie. Wstrzymuję się od takich sądów. Zwracam jednak uwagę, że sprowadzanie całej dyskusji do pochwały wolnego rynku zubaża dyskusję i – jeśli towarzyszą temu autorytatywne stwierdzenia sprowadzające cały problem do radykalnego leseferyzmu – stanowią przekłamanie historyczne. Oczywiście, liberał nie może być zwolennikiem gospodarki centralnie sterowanej, takiej jakiej chcieli marksiści. Sęk w tym, że między tymi dwoma skrajnościami rozciąga się cały wachlarz rozwiązań pośrednich. Żadne rozwiązanie nie jest ostateczne i do każdego społeczeństwa pasują inne modele gospodarczo-polityczne, tak że wiara w to, że wolny rynek stanowi optymalne rozwiązanie dla wszystkich krajów i gospodarek jest myśleniem życzeniowym i utopijnym. Problem Polski polega głównie na tym, że w kraju naszym nie ma tradycji liberalnej. Wbrew obiegowym opiniom, I Rzeczpospolita ze swoją „złotą wolnością szlachecką” nie może być uznana za prekursora myśli liberalnej. Po pierwsze, wolność ta tyczyła się bardzo wąskiej grupy społecznej (na Zachodzie Europy w tym samym czasie nie było oczywiście o wiele lepiej), po drugie, wolność ta była koncepcją kolektywistyczną a nie indywidualną (czego wyrazem była instytucja ‘liberum veto’, zakładająca, że kolektyw szlachecki musi być jednomyślny) i w końcu po trzecie – nie stanowiła ona narzędzia modernizacji, ale wręcz przeciwnie – była hamulcem rozwoju i umacniała tendencje konserwatywne, które przyczyniły się nie tylko do zacofania Polski oraz jej rozkładu, ale też do zapóźnienia cywilizacyjnego, które trwa po dziś dzień. Wbrew kłamliwym twierdzeniom propagowanym przez środowiska związane z IPNem, to nie PRL jest winny zacofaniu Polski (chociaż mógł je umocnić), tylko jego główna przyczyna leży w bezmyślnej polityce polskiej szlachty w wieku XVII czy XVIII. Przez okres zaborów myśl liberalna także się nie wykształciła, chociaż jej pojedyncze elementy przenikały do bardziej wykształconych grup społecznych. Były to jednak elementy, a nie spójna i całościowa filozofia. Głównie była ona zresztą używana instrumentalnie przez m.in. ziemiaństwo i arystokrację aby umocnić swoją pozycję społeczno-ekonomiczną. Także w dwudziestoleciu międzywojennym polska myśl liberalna nie ukazała się jako samodzielna siła, chociaż jej elementy ‘prześwitywały’ w działaniach polskich socjalistów z PPS. Jest to jednak o tyle zrozumiałe, że okres dwudziestolecia międzywojennego był czasem ogólnego kryzysu liberalizmu w Europie. W końcu okres PRL – kraju, który na swoich sztandarach miał wywieszone najbardziej antyliberalną koncepcję jaka tylko może istnieć. Owszem, po 1956 roku doszło do daleko idącej liberalizacji systemu, ale liberalizm pozostawał formalnie głównym wrogiem realnego socjalizmu do samego końca. W latach ’70 XX wieku zaczęła się w Polsce wykształcać formacja, którą prof. Jerzy Szacki określił mianem „protoliberalizmu”. Stawali oni w obronie praw człowieka i ludzkiej godności (KOR, ROPCiO, Solidarność), ale popełnili parę zasadniczych błędów. Należały do nich przesadnie wrogi stosunek do instytucji państwa, brak programu ekonomicznego i nieuwzględnienie problemu pluralizmu społecznego. Za powszechnie przyjętą normę uznano „jedność moralną” wszystkich Polaków, która objawiła się m.in. w okresie karnawału Solidarności. Nie wzięto pod uwagę, że konflikty stanowią naturalną i niezbędną część istnienia współczesnego społeczeństwa i dlatego trzeba nauczyć się żyć z tą atmosferą ambiwalencji, która stanowi nierozłączny element naszej egzystencji. Sęk w tym, aby konflikty przybrały cywilizowany kształt i znajdowały ujście w polskim życiu publicznym. Popularność osób takich jak Paweł Kukiz to pokłosie tego pragnienia „jedności narodowej” która jest czystą utopią. Piosenkarz ten śpiewa w jednym ze swych utworów na temat uczestników obrad Okrągłego Stołu: „Naród pokłócili, Polskę zrujnowali”. To drugie stwierdzenie jest kwestią do dyskusji, ale to pierwsze to przejaw utopizmu, który stanowi – moim zdaniem – konsekwencję błędów myślowych polskich (proto)liberałów. Ignorancja w kwestiach ekonomicznych połączona z jeszcze jedną cechą polskich liberałów – poczuciem moralnej wyższości i paternalistycznym spojrzeniem na resztę społeczeństwa –doprowadziły do szeregu błędów, które po dziś dzień odbijają się cieniem na III RP. Kwestię tę omówiłem szczegółowo w innym swoim artykuleLink do artykułu. Warto tu jednak dodać, że ignorancja ekonomiczna wczesnych polskich liberałów sprawiła, że kwestie ekonomiczne dostały się w ręce skrajnych neoliberałów (z Leszkiem Balcerowiczem na czele). W tym należy też upatrywać przyczyn dla utożsamiania przez Polaków liberalizmu z apologią wolnego rynku. ------------------------- Wielką szansą dla polskiej lewicy może być próba odzyskania pojęcia „liberalizmu” dla siebie. Ale zadanie należy to do wszystkich sił politycznych oraz do intelektualistów i zwykłych ludzi, którzy przyjmują bardzo szeroki konsensus liberalny. Zanim zacznie się apelować do uczuć liberalnych, najpierw trzeba ten liberalizm zbudować od podstaw. A budowla taka może się udać tylko przy podstawowej świadomości i wiedzy historycznej. Mateusz Kuryła Bibliografia: Andrzej Walicki, „Od projektu komunistycznego do neoliberalnej utopii” Andrzej Walicki, „Marksizm i skok do królestwa wolności. Dzieje komunistycznej utopii” Jerzy Szacki, „Liberalizm po komunizmie” Tony Judt, „Powojnie: Historia Europy po 1945 roku”
  7. Konkretne liczby podane są w tej dużej tabelce poniżej: http://www.itep.org/whopays/states/washington.php Także w XIX. Środowiska pracodawców, wielkiego biznesu, ich organizacje lobbingowe, media, które ich wspierały oraz politycy szeroko rozumianej prawicy. Ot, dwa przykłady: wprowadzenie w USA Social Security w 1935 roku i utworzenie Meidcaid i Medicare przez Lyndona Johnsona w 1965, które było oprotestowane przez większość Republikanów jak i dużą część ekonomistów jako "socjalizm" i cios w gospodarkę amerykańską. Ciosem się nie okazało. Podobnie, w 1903 roku na spotkaniu National Conference of Charities and Corrections wielebny Murphy opisywał sprzeciw bardzo dużej części biznesmenów wobec zakazu pracy małych dzieci. Wszędzie ten sam motyw - zakaz pracy małych dzieci, płaca minimalna, 8-godzinny czas pracy zrujnują gospodarkę. Nigdy nie zrujnowały. Radykalnie tnąc wydatki społeczne czy zatrudnienie, uszczuplasz konta gospodarstw domowych, które ograniczają drastycznie swoją konsumpcję. Pojawia się bariera popytu, ludzie mało kupują i gospodarka tkwi w marazmie. W efekcie możesz skończyć z jeszcze większym długiem. Przede wszystkim był libertarianinem i sam się tak określał. Swoją twórczością starał się wykazac, że libertarianizm jest pelnoprawną częścią mysli liberalnej. W tym fragmencie, który cytujesz, referuję poglądy ówczesnych intelektualistów tłumacząc dlaczego uważali wolny rynek za ideę skompromitowaną. Nie oznacza to, że podpisuję się pod wszystkimi argumentami. Sam jestem zwolennikiem rozsądnej polityki socjaldemokratycznej i redystrybucyjnej, ale jestem przeciwnikiem wszelkich szeroko zakrojonych wizji inżynierii społecznej. LOL. Jeśli w Wielkiej Brytanii, Francji, Belgii, Szwecji czy USA panowała w latach 1945-1975 gospodarka centralnie planowana - to tak, jestem jej zwolennikiem ;-))). W piątym wydaniu popularnego amerykańskiego uniwersyteckiego podręcznika ekonomii (z 1961 roku) laureat nagrody Nobla Paul Samuelson zamieścił wykres, z którego wynikało, że wzrost PKB w ZSRR jest znacznie wyższy niż w USA. Jeszcze w 1989 roku - tuż przed upadkiem systemu - Samuelson pisał, że "radziecka gospodarka dowodzi, wbrew temu, w co wierzyli sceptycy, że socjalistyczna gospodarka może funkcjonować, a nawet rozkwitać." Jeszcze w 1987 roku inny uznany i powszechnie wówczas cytowany specjalista, Gur Ofer, szacował średnią stopę wzrostu w gospodarce radzieckiej w latach 1928-1985 na 4,2 procenta rocznie - "jedną z najwyższych [jakie zaobserwowano] w tak długim czasie"
  8. Oczywiście, oto przykłady podatkowych systemów regresywnych (gdzie biedni płacą wyższe podatki niż bogaci) w samych USA: w stanie Waszyngton jeden procent najbogatszych mieszkańców płaci 2,4% swojego dochodu domowego w formie podatku zarówno stanowego jak i federalnego; najbiedniejsi płacą 16,8% w Alasce najbogatsi - 2,5%; najbiedniejsi - 7% w Idaho najbogatsi - 6,4%; najbiedniejsi - 8,5% w Oregonie najbogatsi - 6,5; najbiedniejsi - 8,1% w skali całego kraju 20% najbiedniejszych gospodarstw domowych płaci średnio 10,9% podatku stanowego i federalnego; a 1% najbogatszych płaci podatki w skali średnio 5,4%. Dane za raport "Who Pays?", który przygotował Institute on Taxation and Economic Policy (link: http://www.itep.org/whopays/full_report.php) Zasada "prawa dżungli" jest oczywiście prosta, wygodna i spójna. Można ją przyjąć, oczywiście. Ale środowiska nowych liberałów zwracają uwagę na dwa aspekty: 1) moralny (to że można spekulować, manipulować, niszczyć bezwzględnie konkurencję czy zatrudniać ludzi na głodowych pensjach nie znaczy, że czynić tak należy.) 2) praktyczny (brak wystarczających regulacji i pozwolenie na swobodną spekulację prędzej czy później prowadzi do baniek finansowych i kryzysów, z których ten z 2008 roku jest tylko ostatni z szeregu wielu innych. Nie mówiąc o rosnących nierównościach, a przez to krótszym okresie życia, gorszym dostępie do kultury etc Do tego dochodzi eksploatacja surowców naturalnych, która może doprowadzić do katastrofy ekologicznej. Krótko mówiąc - system ten jest nie do utrzymania na dłuższa metę). Nie widzę uzasadnienia dla twierdzeń o "bankrutującym państwie opiekuńczym". To samo środowiska wielkiego biznesu mówiły, gdy wprowadzano regulacje zabraniające zatrudniania małych dzieci, 8-godzinny dzień pracy etc. Nic z tego się nie sprawdziło, a kryzys modelu welfare state w latach '70 wcale nie był tak wielki jak go później przedstawiano. Nadmierne zadłużenie sporej części państw europejskich nie było efektem polityki socjalnej, tylko polityki skrajnej oszczędności, która została im później narzucona. co do polityki pani Thatcher to: forsal.pl/artykuly/876546,naukowcy-z-cambridge-reformy-margaret-thatcher-zaszkodzily-gospodarce-wielkiej-brytanii.html O efektach społecznych nawet nie wspominam. Nic. Oddali władzę bez płaczu i rozdzierania szat. Tymczasem polskie środowiska opiniotwórcze lamentują jakby w Polsce miała się kończyć demokracja. To jest pytanie do setek albo tysięcy ekonomistów, pisarzy, naukowców którzy działali w latach 1930-1970. Praktycznie żaden z nich nie wierzył w wolny rynek, a entuzjastów polityki leseferycznej była mała gromadka i nikt nie brał ich na poważnie. To nie jest mój wymysł tylko stwierdzenie obiektywnego faktu, co do którego był powszechny konsensus. Nawet takie organizacje jak MFW czy Bank Światowy proponowały krajom rozwijającym się planowanie gospodarcze i politykę etatystyczną. Była to oczywiście w dużej mierze "moda intelektualna", często dosyć ślepa i nie widząca oczywistych ułomności polityki socjaldemokratycznej. Ale po tej stronie opowiadały się naprawdę wybitne umysły epoki i poza kwestią mody stały również za tym racjonalne argumenty. Czemu wolny rynek był uważany za skompromitowany? Przede wszystkim pamięć Wielkiego Kryzysu i jego doświadczenie - stanie w kolejkach po marny zasiłek, bieda i bezrobocie które dotknęło miliony osób były uważane za wielki krach całego kapitalizmu. Po tym przyszło jeszcze doświadczenie II wojny światowej - kraje kapitalistycznej zachodniej Europy runęły niczym domki z kart (albo prawie runęły i były zdewastowane jak W. Brytania)i powszechne było poczucie, że czas zachodniego, wolnorynkowego kapitalizmu się skończył i pora na coś nowego. Pamiętano, że za Hitlerem czy faszystami zagłosowała cała masa rolników czy mieszczan dotkniętych kryzysem i czująca się wykluczona społeczno-ekonomicznie. Obowiązkiem rządu było więc teraz zaopiekowanie się obywatelami, aby już więcej taki tragiczny scenariusz się nie powtórzył. Była rywalizacja z ZSRR. Od samego początku wiadomo było, że polityka ZSRR jest zbrodnicza i niesie za sobą wiele wyrzeczeń i ludzkich cierpień. Ale jeszcze nawet w latach 1970-tych wierzono powszechnie, czy to w USA, czy w Europie zachodniej - że na dłuższą metę model radziecki (albo jakaś jego odmiana, imitacja) może zatriumfować nad kapitalizmem. Poza tym komunizm - który obiecywał swoim społeczeństwom powszechny dobrobyt, oczywiście głównie propagandowo - niejako motywował przywódców świata kapitalistycznego, aby nie być gorszym. Stąd powszechne świadczenia zdrowotne, emerytalne etc. Była tez ogólna wiara w nowoczesność. Wiara w to, że prawa ekonomiczne są prawami obiektywnymi, które da się przewidzieć i racjonalnie wykorzystać. Wiara w racjonalny porządek i możliwość racjonalnej inżynierii społecznej. W to, że można zaprojektować społeczeństwo racjonalne. Tych czynników było jeszcze pewnie więcej, ale myślę że to te najważniejsze. Edith Nesbit i wcześni fabianie nie byli liberałami, chociaż kierunek ich reform pokrywał się z ówczesną Partią Liberalną. Ale na przestrzeni następnych dekad doszło do zbliżenia z ideami liberalnymi i obecnie laburzyści i fabianie mieszczą się w łamach socjalliberalizmu.
  9. Jeśli zwolnisz pewną grupę osób od płacenia podatku, to wpływy z tych podatków do budżetu państwa będą mniejsze od sumy, którą zapłaciłaby ta grupa. Zależy gdzie. Zgodnie z raportem Congressional Research Service 1/4 amerykańskich milionerów płaci niższe podatki niż typowa rodzina z klasy średniej (milionerzy ok. 20%, ci drudzy do 27-28%).
  10. No normalnie dopuścić ;-), jak konserwatyści w 2010 roku wygrali w Wielkiej Brytanii to laburzyści też ich dopuścili do władzy. Może to słowo jest niezbyt zgrabne, bo sugeruje że strona 'dopuszczająca' ma jakiś monopol władzy, którym się łaskawie dzieli. Nie o to mi oczywiście chodziło. Moim zdaniem PiS powinien po prostu dojść do władzy jak najszybciej, póki poparcie dla nich nie jest jeszcze bardzo wysokie. Jak stanie się inaczej no to trudno, nie zrealizuje się mój scenariusz ;-). Słowo "dopuszczenie do władzy na sposób koncesjonowany" jest tutaj pewnym uproszczonym zwrotem publicystycznym, którego nie należy brać dosłownie. Stroną 'dopuszczającą' (z przymrużeniem oka) byłyby liberalne środowiska opiniotwórcze, które dostają histerii na samą mysl o PiSie u władzy. A powinny się z nią pogodzić i wykorzystać na swoją korzyść. Ale to z historią nie ma nic wspólnego, więc tylko gwoli wyjaśnienia i sprostowania odpowiadam ;-).
  11. 1) Jeżeli bardzo wąska grupa osób trzyma w swoich rękach większość majątku i dochodów w danym kraju i przez to de facto, także ogromną część władzy politycznej - to to jest dla mnie oligarchia. W przykładowym USA 1% najbogatszych biznesmenów jest w posiadaniu 40% majątku tego kraju. Nie zamierzam twierdzić, że USA to oligarchia, ale pewna niebezpieczna tendencja w tym kraju występuje. Czy wartość pracy przykładowego biznesmena jest kilka milionów razy wyższa niż wartość pracy urzędnika średniego szczebla? Mi się wydaje to kolidować z pewnym elementarnym poczuciem sprawiedliwości. 2) W Wielkiej Brytanii pięć rodzin (książe Westminsteru, bracia Reuben, bracia Hinduja, rodzina Cadoganów oraz Mike Ashley) posiadają majątek o większej wielkości (28,2 mld funtów) niż 20% najbiedniejszych Brytyjczyków (12,6 milionów Brytyjczyków posiada dobra o równowartości 28,1 mld funtów. Na całym świecie - 85 najbogatszych miliarderów ma tyle bogactw co połowa ludzkości (3,5 miliarda). To z raportu Oxfam. W dużej części dochody te nie stanowią efektu "pracy", tylko pobierania rent kapitałowych i spekulacji na rynkach finansowych. Twardej granicy gdzie kończy się stan 'normalny' a 'nienormalny' nie wyznaczę, ale mogę bez problemu wskazać moment gdy sytuacja jest już po stokroć nienormalna. 3) Gdzie? W USA, w Anglii, w Niemczech, we Francji, we Włoszech. We wszystkich tych krajach w tym okresie rząd miał duże wydatki, opodatkowanie było mocno progresywne, a płace - stopniowo i powoli co prawda - rosły. Wszystko to było realizowane w ramach 'welfare state' i towarzyszyła temu spora doza planowania gospodarczego (we Francji) czy nacjonalizacji (Wielka Brytania). Wszystko oczywiście w obrębie kapitalizmu, tyle że regulowanego. I jednocześnie rósł standard życia, zwiększała się produkcja, malało ubóstwo etc. Nie chcę tego idealizować, ale wskaźniki z tamtego kresu są naprawdę dosyć jednoznaczne. Czemu z tego zrezygnowano? Wspominam o tym w swoim artykule. Częściowo był to kryzys ówczesnego systemu, połączony z problemami demograficznymi i zmianami strukturalnymi gospodarki. Ale wcale nie na taką skale jak sądzono. Równie wielką rolę odegrała zmiana paradygmatu intelektualnego. W dużej mierze jest to kwestia "mód intelektualnych" o czym wie każda osoba studiująca historie intelektualną. Zacytuję tutaj Adama Smitha, który o tym pisał: "Ludzie bogaci wydają głównie na dobra luksusowe i na zaspokajanie próżności (...) Dlatego też podatek (...) zazwyczaj najbardziej obciąża bogatych i nie byłoby może nic nierozumnego w nierówności tego rodzaju. Nie jest rzeczą nierozsądną, aby bogaci uczestniczyli w publicznych wydatkach nie tylko proporcjonalnie do swych dochodów, ale nieco powyżej tej proporcji,"
  12. 1) Właśnie dlatego po II WŚ wprowadzano w życie praktykę tzw. demokracji liberalnej. Jest to ustrój, który dąży do pewnego kompromisu i równowagi pomiędzy demokracją i liberalizmem, które często stoją ze sobą w sprzeczności. Przymiotnik 'liberalna' oznacza tutaj, że żadna wola demokratyczna nie może znieść pewnych podstawowych ludzkich wolności jak wolność sumienia, słowa, życia etc Oczywiście, że demokracja pozbawiona tego typu zabezpieczeń może się łatwo przekształcić w tyranię większości nad mniejszością (vide skrajny przypadek Niemiec hitlerowskich). To jest jeden z głównych problemów nad którym rozprawiali liberałowie i ten powojenny system 'demokracji liberalnej' jest efektem pewnego jego rozwiązania. Całkiem osobiście - tak samo jak jestem przeciwnikiem wszelkich dyktatur i autorytaryzmów, tak samo uważam pozostawienie 'woli demokratycznej' jako jedynego czynnika stanowiącego prawo (bez zabezpieczenia liberalnego) za rzecz niemądrą. Dawnym sporem jest włączanie prawa własności do szeregu tych liberalnych, niezbywalnych praw. Ale - jak pisałem w swoim artykule - nie jest to wcale oczywistością, a samo prawo własności może być rozumiane na różne sposoby. 2) Co do kwoty wolnej od podatku to popieram. Przy czym ten ubytek w budżecie powinien być uzupełniony wyższymi wpływami podatkowymi od najbogatszych. Istnieją systemy podatkowe w których wyższe podatki od milionera płaca ich sekretarki (vide Warren Buffet). I nie są to odosobnione przypadki.
  13. Nie do końca, utopia skoro rozwiązania te były z powodzeniem stosowane w dekadach powojennych (1945-1975). Owszem, obecna gospodarka jest o wiele bardziej zglobalizowana a kapitał upłynniony i zdelokalizowany co sprawia, że trzeba myśleć o nowych rozwiązaniach. Ale te pomysły się pojawiają i chociaż wymagają współpracy ponadnarodowej, walki z rajami podatkowymi, wprowadzania chociażby podatków obrotowych etc to na pewno nie sprowadzałbym ich do 'utopii'. Mają one wzięcie nawet u znanych ekonomistów czy szefów poważanych instytucji finansowych. Oczywiście, można założyć wersję że wszyscy żyjemy w dyktaturze wielkiego kapitału, który może zaszantażować każdą demokratyczną decyzję. Ale poprzestanie na takiej kontestacji byłoby na wskroś antyliberalne, w końcu liberał musi na różne sposoby walczyć o możliwość samodecydowania jednostki (w starciu z globalnymi sieciami przedsiębiorstw). Liberalizm ekonomiczny (w dzisiejszych czasach zazwyczaj neoliberalizm) stanowi oczywiście poniekąd odrębną gałąź liberalizmu, która często nie idzie w parze z demokracją. Ba, pełna wolność rynków finansowych i w pełni wolny handel są w wyraźnej sprzeczności z podstawami demokracji. W skrajnych przypadkach, dla liberała gospodarczego optymalnym ustrojem jest dyktatura, gwarantująca sprawne i nieskrępowane działanie wolnego rynku, którego nie zakłóci 'roszczeniowy motłoch'. To napięcie między 'liberalizmem' a 'demokracją' jest znane od bardzo dawna, ale niestety nie zmieściło się w moim artykule . Kompromisowym rozwiązaniem była i jest oczywiście 'liberalna demokracja', w której oba te człony się nawzajem samoograniczają i kontrolują. Jest to ustrój, który wiecznie negocjuje właściwy balans między wolnością rynku, a wolnością pojedynczego obywatela, no ale zobaczymy jak rozwinie się on w przyszłości. Wydaje mi się, że pewien 'całościowy' czy też 'integralny' liberalizm, który na serio bierze swoje zapewnienia o wolności jednostki, musi brać pod uwagę zarówno wolność ekonomiczną jak i społeczną. Możliwość wolnej działalności gospodarczej połączona z otwartym łamaniem praw człowieka (jak np. w Chile Pinocheta) albo centralnie sterowana gospodarka połączona z poszanowaniem wolności słowa, wypowiedzi i reszty praw człowieka - oba te typy ustrojowe nie określiłbym mianem liberalnych (chociaż pewne elementy liberalne adaptują), aczkolwiek mogą stanowić krok na etapie przyswajania sobie liberalizmu integralnego. Jednoznacznego zakresu, wyznaczonego z linijką, nie ma i nie będzie. Można za to bez większego problemu wskazywać na patologie, wtedy gdy dysproporcje dochodowe w sposób jednoznaczny rozmijają się z realnym nakładem pracy. Dotyczy to głównie osoby z pierwszego oraz ostatniego decybela dochodowego, pomiędzy którym różnice są czasami niebotyczne i na pierwszy rzut oka można stwierdzić, że przypominają strukturę oligarchiczną. Uniwersalną kwestią jest z całą pewnością likwidacja ubóstwa. Tymczasem w krajach w których jest większa skala nierówności, więcej osób jest też zazwyczaj pozbawiona podstawowych warunków do zycia. Punktem odniesienia mogą byc w końcu kraje, które z tym problemem poradziły sobie relatywnie najlepiej. W krajach o najniższym wskaźniku Giniego (Szwecja, Dania, Belgia, Holandia) jest tez zazwyczaj większe zadowolenie z życia, większa moblilnośc społeczna, mniej ubóstwa. Wszystkie te kraje mają swoje problemy i żaden nie jest ideałem, ale na pewno stanowią pewien pozytywny wzorzec akurat pod tym względem.
  14. Nie KC i nie "Trojka CzK" tylko demokratycznie wybrany rząd, odpowiedzialny przed swoimi wyborcami. Tak są tworzone systemy podatkowe w większości krajów zachodnich. Przykład totalitarnego przywódcy, odpowiedzialnego za śmierć milionów ludzi wydaje mi się być marną figurą retoryczną, biorąc pod uwagę, że progresywne opodatkowanie, o którym tutaj mowa, jest rozwiązaniem praktykowanym od dawna w krajach chociażby Europy Zachodniej i do wielkich tragedii raczej nie doprowadziło. Oczywiście, posiadanie "zbędnego" kapitału, nie oznacza że ma być on bezwzględnie konfiskowany. Chodzi o proporcjonalnie wyższą stawkę podatkową i wprowadzenie takich przepisów i reguł aby przypadki skrajnego rozwarstwienia były jak najrzadsze. To, że rozwarstwienie było jest i będzie jest czymś naturalnym i wręcz pożądanym, chodzi o zdrowy jego zakres ;-). Mówimy tu o rozwiązaniach, które wprowadzono już w życie i się sprawdziły. To co opisuję to "teoretyczna" nadbudowa i uzasadnienie. Pytanie - czy "piramidalnymi farmazonami" są te właśnie rozwiązania, czy też uzasadnienie do nich ;-)
  15. Wszelka literatura, która jest mi znana utożsamia generalnie "wolność negatywną" z "wolnością od" (czynników zewnętrznych, które uniemożliwiają nam czynić to co chcemy czynić) a "wolność pozytywną" z "wolnością do" (do kontrolowania i sterowania własnym życiem). Na takim rozróżnieniu bazuję, chociaż wiem że jest ono mocno niedoskonałe i uproszczone. Po pierwsze, cytowany fragment o odbieraniu majątku i jego redystrybucji nie prezentuje moich poglądów, tylko przytacza argumenty jakie prezentowali klasyczni myśliciele liberalni (John Hobson, Leonard Hobhouse etc) i je relacjonuję, po drugie - nie zawsze fałszywe, ponieważ zależy to od tego jak duża część majątku jest temu bogaczowi odbierana w procesie redystrybucji. Można śmiało stwierdzić, że istnieje pewien próg dochodowy (to się tyczy już tych najbogatszych z najbogatszych) po przekroczeniu którego człowiek zaczyna gromadzić "zbędny" kapitał, to znaczy że ma tyle pieniędzy, że nie jest w stanie ich nie tylko wydać, ale nawet nigdzie zainwestować. O tym zjawisku pisała już chociażby Hannah Arendt w "Korzeniach totalitaryzmu". Odebranie takiej osobie części kapitału w niczym jej nie szkodzi i nie ogranicza w niczym jej swobody samodecydowania. W przypadku osób nie aż tak bogatych, ale jednak znacznie zamożnych - odebranie jakiejś części dochodów/majątku może oczywiście wpłynąć na stopień jej wolności, ale tutaj konieczne jest wprowadzenie gradacji. Jeden z czołowych brytyjskich liberałów, Herbert Samuel, wprowadzał rozgraniczenie między "brakiem wolności" osoby, której nie stać 1) na podstawowe potrzeby życiowe 2) na niektóre produkty luksusowe/komfortowe. W takim wypadku, pierwszej osobie odbierana jest wszelka wolność, a osobie drugiej tylko mała, bardzo nieznaczna jej część (albo żadna - jak w akapicie wyżej). Biorąc pod uwagę, że dla liberała wolnośc jednostki jest wartością nadrzędną, ale nie jedyną (pluralizm wartości I. Berlina) może to - w świetle tych rozważań - usprawiedliwiać progresywne opodatkowanie (które zalecał zresztą nawet guru liberalizmu ekonomicznego - Adam Smith). Biorąc pod uwagę całokształt relacji społeczno-ekonomicznych (1) pieniądze z redystrybucji są inwestowane w sferę publiczną, co może pomóc nakręcić popyt i np. otworzyć nowe rynki zbytu dla biznesmena 2) redystrybucja może zapobiec wybuchowi niezadowolenia społecznego, a w skrajnej sytuacji rewolucji i utracie większości majątku przez bogatsze klasy) istnieją powody, aby pewną doże progresywnego opodatkowania uznawać wręcz za element konieczny wolności na dłuższą metę. Można się z tą argumentacją zgadzać lub nie, ale stwierdzenie że "Odebranie części majątku bogaczowi w żaden sposób nie ogranicza jego wolności" na pewno nie może być uznane za jednoznacznie fałszywe. Być może wyrażenie "w żaden sposób" powinno zostać zastąpione przez "zasadniczo", ale to drugie słowo chyba rozmyłoby zasadnicze znaczenie tego argumentu.
  16. Czyli innymi słowy "wolność negatywna" i "wolność pozytywna" o której mowa w tekście ;-). Wydaje mi się dosyć oczywiste, że oprócz gwarantowania szeroko pojętej wolności negatywnej (która jest jak myślę oczywistością), środowiska lewicowe powinny odnosić się i 'resuscytować' też głównie hasła wolności pozytywnej czyli liberalizmu uspołecznionego. Oczywiście, kwestią dyskusji i debat jest jak te teorie i hasła odnieść do dzisiejszego zglobalizowanego świata z maksymalnie upłynnionym kapitałem. Ale myślę, że jak będzie pewna fundamentalna zgoda co do wartości, to środki do ich egzekwowania tez się jakoś znajdą ;-).
  17. Jako, że jest to mój pierwszy tutaj post, to witam serdecznie wszystkich użytkowników forum W załączniku zamieszczam artykuł mojego autorstwa pt. "Bój to jest nasz ostatni. Zarys historii intelektualnej komunizmu" do zapoznania się z którym serdecznie zapraszam. Kilka uwag: artykuł jest dosyć mocno uproszczony i napisany w przystępny sposób, jako że 1) obejmuje on niezwykle szeroki i złożony temat, na który można napisać wiele książek 2) pełni przede wszystkim funkcję popularyzatorską, a więc historyk zajmujący się profesjonalnie tą tematyką pewnie wiele się nie dowie, za to laik może (mam nadzieję) sporo się dowiedzieć 3) pełni poniekąd funkcję polemiczną wobec pewnych obecnych tendencji historiograficznych (dlatego jest on być może nieco kontrowersyjny - mam tego świadomość) Jest on w pełni mojego autorstwa i z wielką chęcią zapoznam się z opiniami innych użytkowników forum. Pozdrawiam Boj_to_jest_nasz_ostatni.pdf
  18. Oczywiście, de Toqueville to tylko czerwiec 1848 - poparł krwawe represje Cavaignaca, wprowadzenie stanu wyjątkowego oraz inne formy 'przywracania porządku'. W okresie Komuny ważną negatywną rolę odegrał za to chociażby Adolphe Thiers, jak też ogół opinii publicznej, w tym prasa (Chicago Tribune żeby z głowy przywołać tylko jedną). Określenia 'liberałowie', 'klasy średnie' czy 'burżuazja' używam więc dosyć ogólnie wskazując na pewne wspólne cechy tego nurtu polityczno-myślowego. Jeśli mówimy o intelektualistach to tu oceny bywały oczywiście bardziej zniuansowane, ale mówię tu raczej o ogólnym klimacie intelektualnym, który był wspólny 'klasom średnim'. Poza tym dziękuję za uwagi oraz pytania, czekam na jeszcze więcej jak i na ogólne komentarze/recenzje co do mojego tekstu
  19. To jest cały czas żywa i niedokończona dyskusja. Zdaniem G. Clarka początki wychodzenia Anglii z pułapki maltuzjańskiej to już rok 1640, z finałem około 1800 roku. W tym czasie liczba ludności wzrosła z 6-7 milionów do 10 milionów, a poziom życia minimalnie rośnie (chociaż tylko o 10 procent na pokolenie). Można by więc rozciągnąć ten proces na o wiele dłuższy okres czasu. Początek rewolucji przemysłowej niekiedy datuje się już na ok. 1760 rok, ale dopiero ok. 1780 wzrost staje się na tyle gwałtowny, że można śmiało mówić o 'rewolucji'. Tak czy inaczej, to właśnie wtedy z całą pewnością Anglia wydobywa się z reguł maltuzjańskich na dobre. Bieda wynikała z ogromnej akumulacji kapitału - bez praktycznie żadnej redystrybucji bogactwa, bez płacenia znaczących podatków, klasy średnie akumulowały kapitał, który głównie inwestowały za granicą (potem także w koleje). Ale zarówno wzrost ludności jak i wzrost gospodarczy były gwałtowne (chociaż poprawa warunków socjalnych miała przyjść później)
  20. 1) Już na samym początku lat 1830-tych organizacje komunistyczne istniały w USA, Anglii i Francji. Spośród bardziej znanych warto przypomnieć Niemca Wilhelma Weitlinga czy Mosesa Hessa (który podobno przekonał do komunizmu Engelsa). Ale tych postaci było sporo więcej. Co do analizy ich rozumienia ‘komunizmu’ to tu wchodzimy w całkiem odrębną kwestię, na która można by napisać wiele odrębnych artykułów. Główną inspirację możemy znaleźć w trzech utopijnych socjalistach: Saint-Simonie, Owenie oraz Fourierze. Generalnie, już wtedy Marks i Engels krytykowali ustrój burżuazyjny, uważali, że zostanie on obalony w wyniku rewolucji na której czele stanie proletariat i powstanie w wyniku tego gospodarka uspołeczniona w której zanikną podziały międzyklasowe. Te poglądy oczywiście ewoluowały i były o wiele bardziej złożone (ale w tym artykule nie wchodzę zbytnio w samą myśl marksistowską jako taką). 2) W tych latach Anglia wyrwała się z maltuzjańskiej pułapki – to znaczy udało jej się ‘wystrzelić w samo-napędzający się wzrost’ co znaczy możliwość nieograniczonego wzrostu produkcji, nie przerywanego już przez czasowe załamania zewnętrzne. I nie ma sprzeczności w tym fakcie i w tragedii społecznej, która dotknęła Anglię. W trakcie tego, co Marks nazywał akumulacją kapitału, rozwój ekonomiczny i cywilizacyjny był możliwy tylko i wyłącznie przy czasowym pogorszeniu się poziomu życia proletariatu. Większość ówczesnych intelektualistów uznawała fakt, że ceną za wyjście z gospodarczego zacofania jest tymczasowy ‘czyściec’ robotniczej nędzy. Było to często uznawane wręcz za uniwersalne prawo i przywoływane w kontekście ZSRR czy Chin. 3) „Wszystkie” to oczywiście uproszczenie. 4) Francois Guizot, Alexis de Tocqueville, Adolphe Thiers – najbardziej znane postaci z „Partii Porządku”, które poparły czerwcową masakrę. Co do pana Plechanowa – sporo innych nazwisk się nie zmieściło, bo – jak już napisałem – jest to nie tyle historia myśli marksistowskiej (a’la Kołakowski) co historia jej recepcji i rozumienia przez ‘sympatyków demokracji’ szczególnie tych z lewicy ;-). Możliwe, że inna nazwa tego artykułu byłaby bardziej na miejscu tylko nie wiem do końca jaka.
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.