Skocz do zawartości
  • Ogłoszenia

    • Jarpen Zigrin

      Zostań naszym fanem. Obserwuj nas w social mediach : )   12/11/2016

      Daj się poznać jako nasz fan oraz miej łatwy i szybki dostęp do najnowszych informacji poprzez swój ulubiony portal społecznościowy.    Obecnie można nas znaleźć m.in tutaj:   Facebook: http://www.facebook.com/pages/Historiaorgp...19230928?ref=ts Twitter: http://twitter.com/historia_org_pl Instagram: https://www.instagram.com/historia.org.pl/
    • Jarpen Zigrin

      Przewodnik użytkownika - jak pisać na forum   12/12/2016

      Przewodnik użytkownika - jak pisać na forum. Krótki przewodnik o tym, jak poprawnie pisać i cytować posty: http://forum.historia.org.pl/topic/14455-przewodnik-uzytkownika-jak-pisac-na-forum/
mch90

Korespondenci wojenni

Rekomendowane odpowiedzi

mch90   

Wojna to bardzo wdzięczny temat dla rozmaitych magazynów i czasopism opiniotwórczych. Relacje, sprawozdania z pola walki, z najważniejszych wydarzeń na froncie, tak, na tym można było zarobić. Dlatego też podczas II wojny światowej korespondenci wojenni tak tłumnie ruszyli na front. Należeli do nich zarówno tacy ludzie, jak uwielbiany przez wszystkich, a przede wszystkim przez frontowych żołnierzy Amerykanin Ernie Pyle, który w swoich reportażach ukazywał cały brud wojenny i żołnierską niedolę. Był też wśród nich Ernest Hemingway, asystujący 4. Dywizji Piechoty podczas wrześniowo-październikowych walk na Wale Zachodnim i w lesie Hurtgen. Inni, jak Brytyjczyk Cyril Ray doczekali się nawet kilku pochwał w oficjalnych meldunkach i brali aktywny udział w walce- Ray podczas walk miejskich we włoskiej Ortonie- przejął w krytycznym momencie dowodzenie nad plutonem kanadyjskiej piechoty, który stracił wszystkich oficerów i podoficerów.

Co o nich sądzicie? Jak oceniacie ich pracę a jak oceniali ich żołnierze frontowi?

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Przekazywali ludziom w kraju co się dzieje z ich rodakami na froncie, więc ważna funkcja.

Chciałem także pprzedstawić fragment przemówienia Johna F. Kennedy`ego dla American Newspaper Publishers` Association:„W czasach wojny rząd i prasa tradycyjnie zawierają szeregi i kierują się samodyscypliną, aby nie pozwolić na nieopatrznie odsłonięcie się przed przeciwnikiem. Dzisiaj w każdej redakcji w przypadku każdej wiadomości pada pytanie: "Czy nadaje się do publikacji?" a ja sugerowałbym, żebyście także stawiali przy tej okazji jeszcze jedno pytanie: „Czy publikacja zgodna jest z interesem narodu?". I mam nadzieję, że każda grupa w społeczeństwie — związkowcy, biznesmeni, urzędnicy państwowi wszystkich szczebli — będą sobie stawiać to pytanie w kręgu swych zawodowych poczynań"

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
mch90   
Przekazywali ludziom w kraju co się dzieje z ich rodakami na froncie, więc ważna funkcja.

Pytanie w jaki sposób. Sposób przekazywania relacji z frontu Erniego Pyle'a był skrajnie różny od Ernesta Hemingwaya. Moim zdaniem o klasie korespondenta wojennego świadczyły jego relacje z żołnierzami frontowymi o których to w końcu pisali. Jak E. Pyle był uwielbiany przez żołnierzy amerykańskich (zabity 18 kwietnia 1945 na wyspie le Shima przez japońskiego snajpera, doczekał się na miejscu śmierci obelisku z napisem "W tym miejscu 77. Dywizja straciła kumpla, Erniego Pyle'a"), tak trudno to powiedzieć o Hemingwayu.

Dzisiaj w każdej redakcji w przypadku każdej wiadomości pada pytanie: "Czy nadaje się do publikacji?" a ja sugerowałbym, żebyście także stawiali przy tej okazji jeszcze jedno pytanie: „Czy publikacja zgodna jest z interesem narodu?".

Przypomina mi się historia spoliczkowania szer. Charlesa H. Kuhla 10 sierpnia 1943 roku w 93. Szpitalu Ewakuacyjnym przez gen. Pattona. Świadkiem zajścia było dwóch reporterów: Brytyjczyk Noel Monks i Amerykanin H. R. Knickerbocker, którzy jeszcze tego samego dnia podzielili się tą informacją ze swoimi kolegami po fachu. Dalej cytuję Hirshsona:

"W obozie korespondentów w pobliżu gaju oliwnego zebrało się około 20 dziennikarzy, "większość ich to wielkie nazwiska amerykańskiej prasy", którzy chcieli przedyskutować sprawę spoliczkowania żołnierza. (...) Dziennikarze zdecydowali, że żaden z nich nie wyśle tej historii do swojej gazety. Mówili jeden po drugim. (...) W końcu dziennikarze zdecydowali się wyekspediować Demaree Bessa z "Saturday Evening Post" do Algieru na spotkanie z Ikiem. "Miał ze sobą zabrać list podpisany przez nas wszystkich, w którym prosiliśmy, żeby generał Patton został zmuszony do przeproszenia spoliczkowanego żołnierza". Gdyby tego nie uczynił, pisano dalej w liście, dziennikarze zamierzali "poprosić biura prasowe o odwołanie i podać przyczynę tego kroku"".

Za: "Generał Patton" Stanley Hirshson, str. 444-446.

A nasz Polski Melchiow Wańkowicz i jego reportaż dt. Monte Cassino?

To co? "Szkice spod Monte Cassino" Wańkowicza to klasyka polskiego reportażu wojennego i przede wszystkim bodaj najważniejsza pamiątka polskiego wysiłku wojennego na Linii Gustawa. Można powiedzieć, że to właśnie Melchior Wańkowicz był jednym z tych, którzy najbardziej przyczynili się do utrwalenia pamięci o polskiej bitwie o Monte Cassino.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Leuthen   

Powyżej mowa jest o korespondentach państw alianckich - a co z korespondentami państw Osi? Dla przykładu - tekst autorstwa korespondenta wojennego Richarda Fricka z "Schlesische Tageszeitung. Frontzeitung der Festung Breslau", nr 81 z 26 marca 1945 r., pod tytułem "Kampf um das I-Werk 41", dotyczący walki o jeden z fortów wybudowanych przed I wojną światową na północ od Wrocławia (obecnie w granicach miasta) w dniu 15 marca 1945 r.:

"Walka o I[nfanterie]-Werk 41

Festung Breslau, 25 marca:

Na północnym odcinku frontu wokół Wrocławia główny rejon niemieckich działań jest przesycony pochodzącymi z dawnych czasów umocnieniami, które tu rzeczywiście były rozmieszczone jak bastiony Festung Breslau.

Te duże płaskie betonowe kloce posiadają w swoim w swoim wnętrzu korytarze i kazamaty; zewnętrzny krąg tworzony jest przez pierścień wybetonowanych stanowisk ogniowych i położonych pomiędzy nimi bunkrów ziemnych. To wszystko gęsto porosło w okresie dziesiątków lat posadzoną w celu maskowania roślinnością tak, że z daleka widać jedynie maleńki zagajnik.

Dzisiaj te gniazda obrony piechoty (GOP) wydają się być tak nienowoczesne ten, kto ma je we władaniu stanowi dla przeciwnika twardy orzech do zgryzienia. Dowiódł tego w ostatnich dniach bój o 41. GOP. Przebiegał on w dwóch etapach: pierwszy etap charakteryzował się silnymi, ciągle powtarzanymi atakami Sowietów, które doprowadziły do wyłomu w 41. GOP. Decydujące znaczenie miała tu dzielna obrona niemieckiej załogi, która, będąc otoczona przez nieprzyjaciela, z najwyższym wysiłkiem utrzymywała rejon gniazda.

Drugi etap mogą zapisać na swoje konto młodzi spadochroniarze, którzy z przykładnym duchem bojowym przystąpili do natarcia na okopanych bolszewików i odtwarzając poprzednią rubież obrony zadali im dotkliwe straty. Moi grenadierzy i przydzieleni pod koniec ludzie z pododdziałów spadochronowych zasługują na to, aby o nich mówić po tym, co w tych dniach zrobili, mówi dowódca pułku, pułkownik, rodowity Niemiec sudecki i stary oficer austriacki, który jest jak ojciec dla młodych i starych żołnierzy pułku. Tak samo jak oni w tym krytycznym czasie nie spał całymi dniami i nocami. Ale o sobie nie mówi ten stary żołnierz, u którego na pierwszy rzut oka widać ludzką dobroć i osobistą skromność jako najważniejsze cechy. Teraz, w niedzielę po skutecznie przeprowadzonym kontrataku, mógł i on sobie pozwolić na drobny odpoczynek, na wpół napisany list do żony leży na jego biurku, a z radioodbiornika rozbrzmiewa koncert muzyki niemieckiej ...

W poprzednich dniach było inaczej! Wówczas krzyżowały się meldunki o ciągłych atakach nieprzyjaciela, gdyż Sowieci próbowali przy pomocy czołgów, miotaczy ognia i ataków koncentrycznych wtargnąć w pozycje pułku, aby tym samym wyłamać filar wrocławskiego frontu północnego, wspieranego przez GOP-y. Na drodze, która prowadzi do niemieckiej rubieży obrony, przeciwnik coraz to używa czołgów do osłony i wsparcia ruchów swoich batalionów. Ale niszczone są one zarówno za pomocą pancerzownic jak i przez sprawdzoną na wszystkich odcinkach frontu artylerię twierdzy.

W sąsiednim GOP-ie udało się Sowietom dojechać ciężkim wozem bojowym aż do skarpy betonowego kloca. Ale jeden z członków załogi tego gniazda zdołał go zniszczyć, a to dzięki przystawieniu po drugiej stronie bunkra drabinki, dzięki czemu mógł zajšć pozycję do oddania strzału z pancerzownicy. Również w rejonie innego obiektu fortyfikacyjnego czołgi bolszewików dokonały włamania i załogę trzymały w szachu ogniem od tyłu, podczas gdy sowiecka piechota nacierała w sile kompanii nadużywajšc białej flagi. Mimo to atak został krwawo odparty, a przeciwnik stracił w tym dniu łącznie pięć czołgów i ok. 200 żołnierzy. Podczas gdy również w następnych dniach na zachód od owej drogi wszystkie ataki Sowietów zostały odparte, to przeciwnikowi, dzięki budowaniu podkopów i użycia zmasowanych sił, udało się podejąć do położonego od wschodniej strony 41. GOP. Siłami batalionu karnego, którego żołnierzy, jak to wynikało z późniejszych wypowiedzi jeńców, przy każdej próbie odwrotu czekał strzał w potylicę, udało się przeciwnikowi ostatecznie zdobyć lasek i zająć pojedyncze stanowiska bojowe wokół zasadniczego rejonu obrony.

Teraz rozpoczęły się długie i zacięte zmagania pomiędzy niemiecką załogą zasadniczego rejonu obrony i otaczającymi ją ze wszystkich stron, a nawet z dachu, bolszewikami, które przypominały walkę na małe odległości w budynkach i piwnicach na południowym odcinku Festung Breslau.

Odcięci grenadierzy z otoczonej w GOP-ie kompanii pułkowej bronili się uporczywie i zaciekle przed wszystkimi próbami nieprzyjaciela chcącego wykurzyć ich z kazamatów. Miotacze ognia i ciężkie ładunki wybuchowe, których Sowieci używali z dachu w atakach na otwory wejściowe, pomagały bolszewikom niewiele, tak jak i inne próby opanowania wnętrza zasadniczego rejonu obrony. W końcu podjęli próby przewiercenia dachu bunkra, aby przy użyciu ognia i ładunków wybuchowych wykończyć obrońców. Ci natomiast przez radio zażądali ognia całej broni ciężkiej skupionego na ich obiekcie, aby w ten sposób zniszczyć oblegającego nieprzyjaciela.

Wprawdzie wykonywane przez pułk kontrataki dochodziły aż do gniazda obronnego, lecz równocześnie wzmocnione siły nieprzyjaciela stale odcinały połączenie walczącym grenadierom i żołnierzom sił powietrznych, tak że i oni zostali otoczeni w gnieździe. Położenie niemieckiej załogi GOP-a stawało się wraz z upływem czasu coraz groźniejsze, tym bardziej że wśród żołnierzy znajdowała się pewna liczba rannych. Lecz wówczas rozpoczął się drugi etap boju o 41. GOP: siódmego dnia walki pod dowództwem dowodzšcego pododdziałami spadochronowymi Festung Breslau rozpoczęło się przeciwnatarcie, które miało za zadanie odzyskanie GOP-a i ostateczne odtworzenie niemieckiej zasadniczej rubieży obronnej. Krótkie, lecz zmasowane uderzenie ogniowe na okopanych w rejonie GOP-a Sowietów rozpoczęło to przedsięwzięcie. Następnie z prawej strony ruszyły pododdziały podporządkowane spadochronowej grupie bojowej. Dowódca zbudował swój plan po szczegółowych przemyśleniach na momencie zaskoczenia. A mianowicie, podczas gdy nacierające siły niemieckie ściągały na siebie uwagę bolszewików, spadochroniarze, którzy mieli wykonać główne uderzenie, czekali na odpowiedni moment w ukryciu oddaleni tylko 30 m od gniazda, aby jednym skokiem zaatakować GOP z lewej strony. Ze śmiertelną siłą ogniową swoich karabinów szturmowych przeskoczyli wczesnym świtem do zagajnika i zdobyli przewagę nad Sowietami, zanim udało się im stworzyć skoncentrowaną obronę i użyć zamontowanych już ciężkich miotaczy ognia.

Każda grupa uderzeniowa spadochroniarzy miała swoje dokładnie określone zadanie, tak że gniazdo udało się odbić w walce wręcz z trzech stron jednocześnie. Na tę decydującą chwilę również odcięta załoga otrzymała drogą radiową od dowódcy grupy bojowej swoje dokładnie określone zadania, tak że mogła wziąść udział w kontrataku od strony gniazda.

Bolszewicy stawiali zaciekły opór, zwłaszcza że sami tej samej nocy w gnieździe przygotowywali cały batalion do ataku. Na tym w całości liczącym tylko 30 x 30 m placu było to krwawe żniwo, gdzie bolszewicy poza 82 szt. broni maszynowej, 12 zamontowanymi miotaczami ognia, 10 000 szt. amunicji strzeleckiej stracili ponad 200 zabitych i dużą ilość różnorakich materiałów. Straszne działanie zmasowanego ognia niemieckiej artylerii było widać nie tylko przez rozszarpane wątroby bolszewików, którzy padli jego ofiarą, lecz bardziej jeszcze z obrazu całego terenu, a szczególnie połamanych i powalonych wokół GOP-a drzew.

Z nie wzruszonym zdecydowaniem spadochroniarze wraz z nacierającymi towarzyszami z innych batalionów kontynuują kontratak, aż jeszcze tego samego dnia odtworzona została w większej części zasadnicza rubież obrony przed gniazdem. Ta część akcji wcale nie była łatwiejsza, gdyż trzeba było pokonać płaską jak stół wolną przestrzeń, która z wielu stron była silnie ostrzeliwana przez przeciwnika.

Najgorsze było oddziaływanie czołgów nieprzyjaciela, które początkowo uniemożliwiały nam odbicie ostatniego odcinka okopów. Dopiero następnego ranka po nowym ataku grupy uderzeniowej udało się w pełni odtworzyć poprzednie położenie. Od tej chwili stara rubież obrony wraz z umocnieniami na północy Wrocławia znalazła się ponownie w naszych rękach.

Dowódca spadochroniarzy, wysoki, jasnowłosy major gdzieś z Meklemburgii, powiedział o tej akcji: Że odbijemy północny filar naszej twierdzy, było mi wiadome. Ale z jaką siłą będą szturmować i fanatycznie jak tygrysy rzucą moi spadochroniarze się odważnie na bolszewików, sam bym nigdy nie przypuszczał i to powoduje, że z moich chłopaków jestem jeszcze bardziej dumny!"

Dla porównania - Hans-Jürgen Migenda, w 1945 r. służący w 9. kompanii III/FJR 26 tak wspomina po latach wydarzenia tamtego marcowego dnia:

„Wczesnym rankiem z pobliskiego klasztoru [bonifratrów, przy obecnej ul. Poświęckiej; obecnie mieści się w tym budynku hospicjum] rozpoczął się atak przy wsparciu artylerii. Ponieważ było to o świcie i wszystko pogrążone było jeszcze w mroku, szło nam to trochę bezładnie. Ja sam potknąłem się o niewidoczny drut, poleciałem do przodu, a karabin wypadł mi z ręki. Kiedy przede mną wynurzyło się 5 cieni Rosjan, byłem przez chwilę bezbronny. Na szczęście za mną szło paru ludzi, karabin maszynowy szczeknął i trafił prosto w Rosjan. Dwóch lub trzech natychmiast się przewróciło, reszta zniknęła we mgle w błyskawicznym tempie.”

Udział w ataku zakończył się dla Migendy 8 ranami w plecy, lewą nogę i pośladki. Ranny spadochroniarz trafił do lazaretu mieszczącego się w tzw. „bunkrze” na obecnym placu Strzegomskim. Potem dowiedział się czegoś o drucie, o który się potknął w czasie ataku: „w Werku 41 dobrze napiętymi i zamaskowanymi drutami połączone były miotacze ognia, które na nasze szczęście odmówiły posłuszeństwa; w przeciwnym razie zmiotłyby i mnie za jednym zamachem!”."

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.