Skocz do zawartości
  • Ogłoszenia

    • Jarpen Zigrin

      Zostań naszym fanem. Obserwuj nas w social mediach : )   12/11/2016

      Daj się poznać jako nasz fan oraz miej łatwy i szybki dostęp do najnowszych informacji poprzez swój ulubiony portal społecznościowy.    Obecnie można nas znaleźć m.in tutaj:   Facebook: http://www.facebook.com/pages/Historiaorgp...19230928?ref=ts Twitter: http://twitter.com/historia_org_pl Instagram: https://www.instagram.com/historia.org.pl/
    • Jarpen Zigrin

      Przewodnik użytkownika - jak pisać na forum   12/12/2016

      Przewodnik użytkownika - jak pisać na forum. Krótki przewodnik o tym, jak poprawnie pisać i cytować posty: http://forum.historia.org.pl/topic/14455-przewodnik-uzytkownika-jak-pisac-na-forum/
Albinos

Stres w konspiracji

Rekomendowane odpowiedzi

Albinos   

Furiusz w temacie o przyjaźni w konspiracji poruszył niezwykle ciekawe i obszerne zagadnienie:

A ja się tak zastanawiam, jak w warunkach regularnych armii radzono sobie ze stresem pola bitwy a jak w warunkach konspiracji?

Co nieco na temat radzenia sobie ogólnie ze stresem przez żołnierzy konspiracji pisałem już tutaj:

https://forum.historia.org.pl/topic/11988-konspiracja-a-moralnosc/

https://forum.historia.org.pl/topic/12163-problemy-dnia-codziennego-zolnierzy-konspiracji/

https://forum.historia.org.pl/topic/8527-tadeusz-wiwatowski-olszyna/page__view__findpost__p__222068 [tutaj zaraz po fragmencie wpisu odnoszącym się do Bojarskiego]

W tym wątku należałoby zacząć od wymienienia elementów składowych doznań ludzkich związanych z walką zbrojną, jaką na podstawie lektury prac socjologów i psychologów wojskowości wymienił prof. Strzembosz [Oddziały szturmowe konspiracyjnej Warszawy 1939-1944, Warszawa 1983, s. 443]:

1) silne poczucie zagrożenia, występujące tak w trakcie przygotowań do walki, jak i samej walki,

2) poczucie odpowiedzialności - które spoczywa zawsze na wszystkich uczestnikach walki,

3) tempo działań bojowych i związany z nim bezpośrednio wzmożony wysiłek fizyczny i psychiczny,

4) bardzo silne wrażenia, wywołane między innymi, wstrząsającymi widokami i odgłosami,

5) znoszenie niewygód i trudów wojennych,

6) niepokój o losy bliskich,

7) konieczność zadawania śmierci i związane z tym drastyczne decyzje wszystkich uczestników walk.

No i teraz zastanawiamy się, które z tych elementów można przypasować do konspiracji zbrojnej (z racji jako takiej znajomości tematu konspiracji miejskiej pozwolę sobie skupić się na tym przypadku). Dwa pierwsze elementy nie budzą żadnych wątpliwości.

Przypadek trzeci już jednak zmusza do chwili zastanowienia. Tempo działań bojowych armii regularnej siłą rzeczy jest zdecydowanie inne niż konspiracji. Największe starcia Kedywu w Warszawie trwały po kilka minut maksymalnie. Ideałem było wykonanie uderzenia i odskok zamykające się razem w jakiejś minucie. Stąd tak istotne było na etapie przygotowań, aby akcję mieć rozpracowaną co do sekundy. Na froncie drobne potyczki patroli mogły trwać te kilka minut. Ale normalna bitwa była doznaniem, jakiego warszawska dywersja doświadczyła dopiero w Powstaniu Warszawskim.

Element czwarty też jest dyskusyjny. Żołnierz podziemia nie miał do czynienia z ostrzałem artyleryjskim, bombardowaniem lotniczym, wojskami pancernymi. Owszem, śmierć była i na froncie i na ulicy, podczas wykonywania wyroku, ale jednak skala doświadczeń zupełnie inna.

Punkt piąty to także kwestia skali. Akcja trwająca maksymalnie kilka minut siłą rzeczy wymagała mniejszego wysiłku fizycznego niż całodzienna walka na froncie. Większy wysiłek fizyczny na pewno pojawia się w przypadku oddziałów leśnych (tudzież miejskich, które akurat wykonują akcję w terenie), lub też kiedy trzeba w mieście wykonać błyskawiczny odskok. Czyli znowu mamy do czynienia z czymś, co trudno zestawiać ze sobą, kiedy mówimy o armii regularnej i podziemnej.

Tak samo niepokój o losy bliskich - punkt szósty - był różny. Żołnierz armii regularnej jednak w większości przypadków zostawia bliskich poza frontem. Oczywiście strach o to, co się z nimi stanie, jeśli jego armia przegra, jest rzeczą bezdyskusyjną, ale jednak żołnierz konspiracji, który walczy w mieście, gdzie mieszkają jego bliscy, doświadcza tego w zdecydowanie większym stopniu. Tutaj oczywiście wchodzi w grę sytuacja ludności polskiej podczas drugiej wojny światowej, gdzie tak na dobrą sprawę nikt nie mógł być pewien tego, czy przeżyje. Pisałem już w innym temacie o Warszawie, jako mieście "paragrafu śmierci", jak to trafnie ujął prof. Tomasz Szarota, i jak to moim zdaniem można to określenie rozciągnąć na całość ziem GG, a także i tych wcielonych do rzeszy. Tak więc żołnierz konspiracji musiał radzić sobie z mimo wszystko większym napięciem wynikającym ze strachu o najbliższych.

No i punkt ostatni, siódmy. Pozornie nie ma o czym mówić. I żołnierz na froncie i konspirator muszą zabić wroga. Tutaj jednak trzeba uczynić kilka zastrzeżeń. Przykład wojen z początku XIX wieku, jaki przywoływał przez pisanie o polskim wojsku w królestwie Polskim, należałoby zastąpić jednak tym, co działo się w latach 1939-45. Wojną, która była wojną zabijania na odległość. Taką, gdzie żołnierz nie patrzy w twarz swojego przeciwnika. Oczywiście nie zawsze. Ale na pewno procentowo mniej było takich starć twarzą w twarz, niż te sto-kilka lat wcześniej. Tymczasem w konspiracji, na ulicach miasta, to była norma. Człowiek widział swoją ofiarę. Musiał ją widzieć. Jeśli ktoś dostawał rozkaz eliminacji tego czy innego osobnika, to musiał wiedzieć jak ten wygląda, żeby się nie pomylić. Nie przez przypadek ludzie, którzy wykonywali wyroki nie opowiadają o nich (Dąmbski jest tutaj dlatego tak znany). No i kwestia narodowości tego, do kogo strzelamy. Jeśli celem akcji był Niemiec, to problem był na pewno mniejszy. To oni nas najechali, oni nas zabijają. Ale kiedy trzeba było strzelić do Polaka, do swojego? Tutaj już mogły pojawić się spore wątpliwości.

Z racji na niezwykłą obszerność tematyki na razie pozwolę sobie zakończyć na tym krótkim i siłą rzeczy ogólnym omówieniu. Jeśli wywiąże się z tego dyskusja, to będziemy wszystko omawiać sobie na bieżąco. Jeśli natomiast okaże się, że chętnych do podjęcia polemiki nie będzie, to wtedy postaram się sam jakoś te co ciekawsze zagadnienia jakoś rozwinąć. Oczywiście proszę brać tutaj poprawkę na to, że moja wiedza na temat konspiracji leśnej oraz armii regularnych jest zdecydowanie mniejsza od i tak nie za dużej wiedzy nt. konspiracji miejskiej. Dlatego wszelkie uzupełnienia w tej kwestii będą mile widziane.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Furiusz   

Polemika to może za dużo powiedziane :P

Tak mi przyszło do głowy po lekturze artykułu Molloy'a i Grossmana - Why Can't Johnny Kill? The Psychology and Physiology of Interpersonal Combat. Autor zastanawia się nad uwarunkowaniami psychologicznymi i fizjologicznymi starcia, oczywiście w czasach gdy dominowały starcia na broń białą. Natomiast często gęsto, z konieczności, odnosi się do sytuacji występującej współcześnie. Autorzy przedstawiają pięć kondycji ludzkich oznaczonych kolorami, a będące wynikami reakcji obronnej człowieka na atak, co jest jednocześnie połączone z pewnymi czynnościami fizjologicznymi np zwiększaniem się tępa bicia serca. Na osi wyglądałoby to tak stan biały, żółty, czerwony, szary i czarny. Autorzy dochodzą do wniosku, ze im stan bliższy białemu tym lepszy dla żołnierza/wojownika gdyż daje nam większe możliwości samokontroli i tym wyższe umiejętności manualne. W stanie czarnym kontrole nad naszym ciałem przejmuje śródmózgowie, przez co nie kontrolujemy naszych odruchów etc. Jako optymalny stan autorzy wybrali stan czerwony. Pewnie to co pisze tutaj wszyscy znają i nie jest to nic nowego, więc kończąc ten wstęp, autorzy dochodzą do wniosku, że w dużej mierze w trakcie silnego wzburzenia/strachu (walki) tracimy stopniowo zdolność logicznego rozumowania i znaczną część zdolności manualnych a zostają nam jedynie wyćwiczone odruchy. Stąd wielka waga treningu dla jakiegokolwiek żołnierza z jakiejkolwiek epoki. Autorzy uznali, że jedynie poprzez długie, intensywne szkolenie w najlepiej stresujących warunkach żołnierz jest w stanie wyrobić sobie i utrwalić niezbędne odruchy które pozostaną mu gdy stopniowo śródmózgowie zacznie przejmować kontrole nad ciałem człowieka. Znów nic nadzwyczajnego.

Ja zastanawiam sobie jak radzono sobie z tym w warunkach konspiracji miejskiej (bo w partyzantce odpowiednie ćwiczenia etc można, czy też znacznie łatwiej przeprowadzić), no bo ciężko mi wyobrazić sobie przed czasem PW zorganizowanie jakiś większych ćwiczeń/manewrów. Bodaj we wspomnieniach S. Likiernika (choć pewnie coś pomyliłem) trafiła się informacja, że część ludzi wysyłano na przeszkolenie do oddziałów leśnych, pytanie na ile było to przeszkolenie masowe? Jak sobie z tym radzono?

W dużej mierze zapewne szkolenie mogło być zastąpione przez bezpośredni udział w akcjach bojowych, także tych poza miastem (jak np wysadzenie pociągu pod Teresinem - jedna z niewielu takich akcji o których wiem), tylko nie wysyłano na takie akcje nieprzeszkolonych ludzi, bo byłoby to zbyt niebezpieczne. Jak więc to z tym było?

Kolejna sprawa która mnie ciekawi to to jak sobie radzono z zabijaniem? Było nie było zabicie drugiego człowieka, może podczas samej walki nie niesie ze sobą jakiś przemyśleń metafizycznych (no bo i ciężko o to podczas samego starcia) ale już po nim? W jakiś sposób na pewno każdy z tym sobie próbował radzić, ale czy starano się to jakoś unormować odgórnie? We wspomnieniach bardzo rzadko trafiam (ale ja ich wiele nie czytałem) na informacje o tym, że odbijało się to jakoś na psychice bohatera. Chyba jedynie we wspomnieniach Egzekutora z Podkarpacia wydanych przez ośrodek KARTA, trafiłem na jako taki opis tego (ale tu znów dawno i nie prawda),a przecież i w Warszawie musiano mieć z tym problem. Zapewne starano się zdehumanizować przeciwnika - co pewno w przypadku okupacji i Niemców nie było wielkim problemem.

Kolejna sprawa, choć łącząca się z poprzednią to odległość na która prowadzono walkę choćby w PW, czyli stosunkowo mała. To też musiało wpływać na psychikę konspiratorów, bezpośrednia bliskość przeciwnika (nie mówiąc już nic o egzekucjach) - ponoć znacznie łatwiej zabić kogoś gdy jest się od tego kogoś oddalonym. Tu można się odwołać do przykładów z innych epok. natomiast mnie interesuje czy ta bezpośrednia, niekiedy, bliskość wroga wpływała na psychikę czy morale oddziałów (zwłaszcza w okresie PW) i jeśli tak to jak?

Punkt piąty to także kwestia skali. Akcja trwająca maksymalnie kilka minut siłą rzeczy wymagała mniejszego wysiłku fizycznego niż całodzienna walka na froncie. Większy wysiłek fizyczny na pewno pojawia się w przypadku oddziałów leśnych (tudzież miejskich, które akurat wykonują akcję w terenie), lub też kiedy trzeba w mieście wykonać błyskawiczny odskok. Czyli znowu mamy do czynienia z czymś, co trudno zestawiać ze sobą, kiedy mówimy o armii regularnej i podziemnej.

Tu moje kolejne pytanie i ciekawość - jak wyglądało przygotowanie fizyczne oddziałów miejskich? Czy było ono możliwe jako takie? Z pośredniego powiązania, wspomnianych na początków stanów psychicznych człowieka, z biciem serca, wynikałoby, że odpowiednia zaprawa fizyczna, ułatwiała utrzymywanie się w odpowiednim stanie psychofizycznym a zmęczenie potęgowało jedynie strach i stopniową utratę kontroli.

Tak więc żołnierz konspiracji musiał radzić sobie z mimo wszystko większym napięciem wynikającym ze strachu o najbliższych.

Ja wiem? czytając wspomnienia Deca, niekoniecznie. On w nich pisze, jak strasznie denerwował się o los córki gdy wybuchło Powstanie Warszawskie. Choć oczywiście to jedyny taki przypadek z jakim ja się spotkałem.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   
Ja zastanawiam sobie jak radzono sobie z tym w warunkach konspiracji miejskiej (bo w partyzantce odpowiednie ćwiczenia etc można, czy też znacznie łatwiej przeprowadzić), no bo ciężko mi wyobrazić sobie przed czasem PW zorganizowanie jakiś większych ćwiczeń/manewrów. Bodaj we wspomnieniach S. Likiernika (choć pewnie coś pomyliłem) trafiła się informacja, że część ludzi wysyłano na przeszkolenie do oddziałów leśnych, pytanie na ile było to przeszkolenie masowe? Jak sobie z tym radzono?

Jeśli mówimy o oddziałach dywersyjnych, czyli tych, które były przeznaczone do walki, to jak najbardziej starano się dbać o ich przygotowanie tak teoretyczne jak i praktyczne. Jeśli pojawiała się możliwość to oczywiście wysyłano oddział na kilka dni do lasu, aby tam mógł sobie przećwiczyć strzelanie, kondycję. Ale także od strony psychologicznej miało to spore znaczenie. Pozwalało na te kilka dni odpocząć od przygniatającej rzeczywistości okupowanego miasta. Na ile było to masowe, to już ciężko powiedzieć, bo to trzeba by jakieś większe badania przeprowadzić na ten temat. Na pewno starano się, aby każdy żołnierz dywersji mógł w czymś takim wziąć udział. W końcu to oni mieli być potem trzonem sił stających do otwartej walki z wrogiem. Ale to trzeba pamiętać, że to wszystko pojawiało się dopiero z czasem. W takim 1940 czy 1941 r. na pewno nie były to rzeczy powszechne.

W dużej mierze zapewne szkolenie mogło być zastąpione przez bezpośredni udział w akcjach bojowych, także tych poza miastem (jak np wysadzenie pociągu pod Teresinem - jedna z niewielu takich akcji o których wiem), tylko nie wysyłano na takie akcje nieprzeszkolonych ludzi, bo byłoby to zbyt niebezpieczne. Jak więc to z tym było?

No to też tak nie do końca było tak, że tylko tych przeszkolonych. No bo co oznacza przeszkolony w tych warunkach? Z doświadczeniem bojowym? Z przećwiczeniem teoretycznym? Na akcje kolejowe poza miastem wychodzono jednak stosunkowo często. Czasem taki oddział miejski sam takie wysadzanie organizował, a czasem wspólnie z oddziałem leśnym. Jeśli mówimy o Warszawie, to wystarczy wspomnieć współpracę Oddziału Dyspozycyjnego "A" i Oddziału Dyspozycyjnego "B" z Grupą "Skrytego" (choć ta nie była w pełni oddziałem leśnym).

Kolejna sprawa która mnie ciekawi to to jak sobie radzono z zabijaniem? Było nie było zabicie drugiego człowieka, może podczas samej walki nie niesie ze sobą jakiś przemyśleń metafizycznych (no bo i ciężko o to podczas samego starcia) ale już po nim? W jakiś sposób na pewno każdy z tym sobie próbował radzić, ale czy starano się to jakoś unormować odgórnie? We wspomnieniach bardzo rzadko trafiam (ale ja ich wiele nie czytałem) na informacje o tym, że odbijało się to jakoś na psychice bohatera. Chyba jedynie we wspomnieniach Egzekutora z Podkarpacia wydanych przez ośrodek KARTA, trafiłem na jako taki opis tego (ale tu znów dawno i nie prawda),a przecież i w Warszawie musiano mieć z tym problem. Zapewne starano się zdehumanizować przeciwnika - co pewno w przypadku okupacji i Niemców nie było wielkim problemem.

W jednym z linków, które podałem na początku, jest trochę na ten temat. Ogólnie rzecz biorąc nie ma się co dziwić, że rzadko trafiasz na tego typu wspomnienia. Ci ludzie po prostu nie lubili o tym wspominać. I trudno się im dziwić. To jak radzili sobie oni sami z tym podczas wojny, to jedno. Możliwości było multum, wszystko zależało zapewne od konkretnego przypadku. Jeden skupiał się na nauce, inny szukał kontaktu z bliskimi, trzeci robił coś jeszcze innego. Byle się zająć czymś, co robił przed wojną, tak żeby chociaż na chwilę spróbować wrócić do tamtego przedwojennego życia. Ale oczywiście odgórnie też z tym walczono. W samych oddziałach dowódcy tłumaczyli swoim ludziom, że muszą jakoś sobie z tym poradzić, że nie wolno im przekraczać pewnych granic, bo jeśli to zrobią, to oni mogą stać się celem do likwidacji. Starano się dbać o poziom moralny oddziałów. Są zachowanie notatki "Alka" Dawidowskiego z przełomu 1942/1943 r., gdzie właśnie zastanawia się nad tym, do czego konspiracja, dywersja ogólnie może człowieka zaprowadzić. W dokumencie zatytułowanym "Kontyngenty akcji sabotażowo-dywersyjnej za m-ce lipiec i sierpień 1944 r." znajdujemy fragment [Kedyw Okręgu Warszawa Armii Krajowej. Dokumenty - rok 1944, oprac. H. Rybicka, Warszawa 2009, s. 128]:

Do akcji ter[ror]ystycznej i likwidacyjnej wyznaczyć ludzi starszych, z charakterem. Zabraniam u[ży]wać do tych akcji młodzieży poniżej lat 20.

Oczywiście w różnych oddziałach wyglądało to różnie. Czasem lepiej, czasem gorzej. Znamy przecież reakcje "Radosława" i "Pługa" na pewne wątpliwości GS-ów co do akcji, w których ich używano. Po akcji "Wilanów", kiedy zginęło 5 harcerzy, a 4-5 zostało rannych, "Radosław" miał powiedzieć: Czy oni powariowali? Zginęli jak tysiące ludzi. A od czego oni są? Od tego, żeby walczyli i ginęli, przecież to naturalne. Przyjdzie powstanie, to będą ginąć kopami...

Z kolei przed likwidacją Stamma "Pług" powiedział: Panowie, nie przyszliście tu po to, żeby przeżyć wojnę, tylko po to, żeby wykonać zadanie.

Nie będzie chyba wielkim nadużyciem stwierdzenie, że takie słowa mogły negatywnie wpływać na stan psychiczny tych ludzi. Z relacji jednego z braci Witkowskich znamy historię z oddziałem "Skrytego". Kiedy por. Czuma chciał wysłać kilku swoich ludzi na kurs podchorążówki usłyszał od dowództwa, że to niemożliwe, bo jego ludzie są tak zaangażowani w dywersję, że albo bardzo szybko zginą, albo jeśli uda im się przeżyć, to będą mieli tak głębokie ślady w psychice, że nie będą się nadawali do normalnego życia. Z drugiej strony mamy dra Rybickiego i jego dbanie o poziom moralny swoich oddziałów. Tak więc problem jest szalenie złożony.

Kolejna sprawa, choć łącząca się z poprzednią to odległość na która prowadzono walkę choćby w PW, czyli stosunkowo mała. To też musiało wpływać na psychikę konspiratorów, bezpośrednia bliskość przeciwnika (nie mówiąc już nic o egzekucjach) - ponoć znacznie łatwiej zabić kogoś gdy jest się od tego kogoś oddalonym. Tu można się odwołać do przykładów z innych epok. natomiast mnie interesuje czy ta bezpośrednia, niekiedy, bliskość wroga wpływała na psychikę czy morale oddziałów (zwłaszcza w okresie PW) i jeśli tak to jak?

Wspominałem już trochę o tym we wcześniejszym wpisie. Przede wszystkim oddzieliłbym tutaj konspirację od Powstania Warszawskiego, które moim zdaniem należałoby już rozpatrywać w kategoriach normalnej bitwy miejskiej. Otwarta walka, gdzie wróg staje się w zasadzie anonimowy. Idąc wykonać wyrok człowiek musiał wiedzieć, jak on się nazywa, jak wygląda, jaki jest jego plan dnia. Oczywiście łatwiej było sobie poradzić z Niemcem. Wiadomo, okupant, morduje na Szucha, na Pawiaku, wyłapuje moich. Gorzej, jeśli tym, kogo trzeba było zabić, był Polak. Wtedy mogły pojawić się jakieś wątpliwości. Problem niestety polega na tym, że - jak już to było wspomniane - mamy bardzo mało relacji samych wykonawców. Nie wiemy, co tak naprawdę myśleli, jak sobie z tym radzili.

Ale kontynuując wątek różnic w stosunku do Powstania Warszawskiego, należałoby zwrócić uwagę na sam charakter toczonych walk, oraz jakie napięcie im towarzyszyło. W psychologii wojskowej mówi się, że tym, co poważnie niweluje uczucie lęku, jest stan równowagi miedzy napięciem psychicznym, a aktywnością zewnętrzną, czyli walką. W normalnej walce (czyli w Powstaniu Warszawskim), ta równowaga występuje w zdecydowanie większym stopniu, niż podczas nawet największej akcji dywersyjnej. W normalnej walce żołnierz to swoje napięcie może przełożyć na zapał bojowy. Biegnie, krzyczy, strzela. Konspirator przeciwnie. Akcja dzieliła się zawsze na trzy etapy. Pierwszy, to wyczekiwanie na cel, tzw. wystawienie. Tutaj uczestnik akcji musiał zachować na zewnątrz pełen spokój. Musiał być naturalny. Jego ruchy nie mogły zwracać na niego uwagi. Raz, że mógł "spalić" akcję, a dwa, mógł sam wpaść. A przecież "w środku" wszystko się w nim "gotowało". Wiedział, że jest wystawiony jak kaczka na strzelnicy. Dookoła żandarmi, patrole, policja, może jakiś agent gestapo. A on musi stać. No nie było siły, to musiało wpływać na psychikę. Etap drugi, czyli sama akcja. Tutaj już mamy to zrównoważenie napięcia psychicznego z aktywnością zewnętrzną. Ale też nie u wszystkich. Ubezpieczenie nie zawsze wchodziło do walki, a nawet jeśli, to i tak później niż bezpośredni wykonawcy. A co dopiero kierowcy samochodów. Problem z drugim etapem polegał na tym, że był on nadzwyczaj krótki, człowiek miał mało czasu na to, aby wyładować swoje emocje (choć fakt faktem starcia były zazwyczaj bardzo dynamiczne). No i w końcu odskok. Tak to wyglądało, kiedy akcja przebiegała według planu. A co jeśli mamy do czynienia z tzw. "pustym wystawieniem", czyli kiedy cel nie pojawia się? Nie ma etapu wyładowania się. A tutaj trzeba podjąć decyzję o zwinięciu akcji i spokojnym, nie budzącym czyjejkolwiek uwagi, wycofaniu się. A człowiek jest cały czas napięty do granic możliwości.

Do tego wszystkiego dochodziło jeszcze coś. Normalny żołnierz na froncie wie, gdzie jest jego wróg. Jest zawsze gdzieś oddalony. Siedząc w swoim okopie, jakimś domu, czy gdzie tam akurat się zatrzymał, żołnierz wie, że to jedno miejsce jest wolne od wroga. Jeśli nie nadleci samolot, albo wróg nie przyciągnie artylerii, to ma jakąś taką swoją enklawę bezpieczeństwa (przypadek szczególny to okrążenie). A jaką enklawę bezpieczeństwa w okupowanym kraju miał konspirator? Żadnej. Wszędzie dookoła siebie miał wrogów. Stykał się z nimi na co dzień, tak w swojej robocie organizacyjnej jak i w załatwianiu normalnych spraw zawodowych, szkolnych, rodzinnych. I tak właśnie w Powstaniu Warszawskim człowiek wiedział, że Niemcy siedzą w tych i tych domach, ale dom, gdzie ja jestem, jest od nich wolny. Nie wejdą tutaj bez walki. Konspirator tego "luksusu" nie miał.

Tu moje kolejne pytanie i ciekawość - jak wyglądało przygotowanie fizyczne oddziałów miejskich? Czy było ono możliwe jako takie? Z pośredniego powiązania, wspomnianych na początków stanów psychicznych człowieka, z biciem serca, wynikałoby, że odpowiednia zaprawa fizyczna, ułatwiała utrzymywanie się w odpowiednim stanie psychofizycznym a zmęczenie potęgowało jedynie strach i stopniową utratę kontroli.

Przygotowanie fizyczne? Bardzo kiepskie. Brak należytego wyżywienia, co powodowało, że człowiek siłą rzeczy był słabszy. Rozpadające się buty, płaszcze "podszyte wiatrem". Oczywiście wiosną czy latem problemu nie było, ze względu na odpowiednią temperaturę. Ale już jesienią czy zimą problem się pojawiał, bo to jednak człowiekowi było zimno. A tu stój na ulicy i czekaj, aż pojawi się cel. Albo idź kilkanaście kilometrów w lesie i po polu, aby dojść na miejsce akcji kolejowej. Dla przykładu trochę wspomnień:

Oddziały biorące udział w grudniowych akcjach na 'Urlaubzugi' z całą jaskrawością wyciągnęły na światło dzienne fakt, że poza uzbrojeniem nie mniej ważnym elementem walki są dobre nieprzemakalne buty i chroniąca przed zimnem odzież. Pod tym względem sytuacja w tych oddziałach była wręcz rozpaczliwa. Prawie połowa ludzie nie miała zimowych palt czy ciepłych jesionek, a większość wychodziła na akcje w podartych i zniszczonych półbucikach, które po jednym marszu rozpadały się w kawałki. Poza tym brak odpowiedniego odżywiania sprawił, że część ludzi kondycyjnie nie wytrzymała trudów nawet niezbyt forsownego kilkugodzinnego marszu w ciężkich zimowych warunkach.

Za: H. Witkowski, L. Witkowski, Kedywiacy, Warszawa 1973, s. 267.

Marsz w jedną stronę ok. 10 km. Zauważyłem bardzo niski poziom fizyczny ludzi. Przy powrocie w szybkim tempie (zależało mi na szybkim opuszczeniu zabudowań) ludzie byli bladzi i niezdatni do poważniejszej akcji.

Ludzie nie mają butów do marszu większego. Kilku z konieczności wzięło pantofle, mimo że kazałem przewidywać marsz ok. 40 km. (w wypadku niemożności powrotu koleją).

Za: T. Jaegermann, J. Pietrzykowski, Mokotowski Oddział Kedywu Okręgu Warszawa Armii Krajowej, oprac. H. Rybicka, Warszawa 1997, s. 110.

Ja wiem? czytając wspomnienia Deca, niekoniecznie. On w nich pisze, jak strasznie denerwował się o los córki gdy wybuchło Powstanie Warszawskie. Choć oczywiście to jedyny taki przypadek z jakim ja się spotkałem.

No tak, ale to jednak ciągle przypadek Polaka podczas ostatniej wojny. Wiadomo, jeśli ktoś miał rodzinę w okupowanym kraju, to przeżywał takie same męczarnie jak ten, co siedział sam w tym okupowanym kraju. Ale to też napisałem: Żołnierz armii regularnej jednak w większości przypadków zostawia bliskich poza frontem.

W większości, czyli nie zawsze. Wyjątki od reguły zawsze się trafią. Ale jednak w ogólnym rozrachunku żołnierz armii regularnej rzadziej musiał się martwić o swoją rodzinę niż konspirator. No to już tak na logikę. Nie każda wojna angażuje ludność cywilną wszystkich stron. Za to każda konspiracja (albo prawie każda), jest organizowana na terenie zajętym przez wroga, gdzie żyją rodziny tych, co to wchodzą do podziemia.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   

Zagadnienie z lekka zaniedbane, a nadające się do fantastycznej dyskusji. Wystarczy sięgnąć do opracowań poświęconych stresowi bojowemu, jak chociażby zbiorowe prace pod redakcją Nasha i Figleya [Stres bojowy. Teorie, badania, profilaktyka i terapia, Warszawa 2010] czy też Kennedy'ego i Zillmera [Military psychology. Clinical and operational applications, The Guilford Press 2006], albo Grossamana [O zabijaniu, Warszawa 2010].

Furiusz w wątku o konfidentach zwrócił uwagę na dwa wątki:

Hmm ale chyba nie każdy tak miał. S. Dąmbski w swoich wspomnieniach opublikowanych przez Ośrodek KARTA (ale w czasopiśmie, w skróconej formie, nie w wersji książkowej), wspomina jedną likwidację przy której miał i wątpliwości i wyrzuty sumienia etc (o ile dobrze pamiętam bo dawno czytałem) - inna sprawa, ze chodzić miało o jakiegoś jego znajomego. Inna sprawa, ze czytałem, że są problemy z jego wiarygodnością.

Jasne, nie każdy tak miał. Ale też nie pisałem o ogólnym obrazie, ale o jednostkowej historii. Od dawna powtarzam, że konspiracja to nie jest zjawisko, które można uogólniać. Liczba zmiennych, które trzeba brać pod uwagę, sama specyfika konspiracji opierającej się na niewielkich komórkach, wymagają pamiętania, że to co stanowiło normę w jednym miejscu, gdzie indziej było wyjątkiem - to nie ułatwia pracy.

Dąmbskiego też dość dawno czytałem, ale nie zestawiałbym go tak łatwo z konspiracją wielkomiejską, z jaką mamy do czynienia w Warszawie. Powiem więcej, dla mnie sam Oddział Dyspozycyjny "A" z uwagi na Rybickiego, Sosabowskiego, Zajdlera czy w końcu Wiwatowskiego, to zjawisko na tyle specyficzne, że bałbym się rozciągać badania nad nim na inne oddziały.

No i to na co sam zwróciłeś uwagę, Dąmbski pisał o człowieku, którego znał. Likiernik chyba nawet raz nie miał takiej historii. Sosabowski raz - i wątpliwości miał. Chodzi rzecz jasna o sprawę Wiatra.

Zastanawiające jak musiało to wpływać na psychikę - chodzi mi o samo wykonanie wyroku. Ciekawe ilu tego nie wytrzymywało.

To pytanie musimy zostawić bez odpowiedzi. Natomiast same reakcje możemy rzecz jasna postarać się jakoś scharakteryzować w świetle badań psychologów pola walki. Ostatnio wyszła u nas praca Glassa o dezerterach. Skąd brały się dezercje? Może i to spróbować przełożyć na warunki konspiracji? Ponoć podczas drugiej wojny światowej tak z 3/4 (mogłem pomylić, ale dość sporo) żołnierzy anglo-amerykańskich podczas walki świadomie strzelało gdzieś w powietrze. Stres? A walka na froncie to jednak coś innego niż wyrok wykonywany twarzą w twarz. Tutaj rzecz jasna w grę wchodzą motywacje takiego amerykańskiego żołnierza i polskiego konspiratora. Jeden i drugi znajdował się pod wpływem zupełnie innych czynników.

Cały problem polega na tym, że takie badanie konspiracji od tej psychicznej strony, to jedna wielka biała plama. Na razie zajmując się tym czuję się, jakbym poruszał się po bagnie, które co chwila mnie wciąga i nie pozwala iść dalej. A brzegu nie widać.

Rozmowa Wójcika i Marata z Likiernikiem może być tutaj ciekawym przyczynkiem do rozważań. Ale to dopiero po 4 czerwca. Choć jak znam siebie to zapomnę o tym. Albo nie będzie mi się chciało. Albo będę oglądał Mundial i nie będę miał czasu na głupoty. Ewentualnie coś mnie przejedzie. Więc jeśli ktoś chciałby pogadać czy coś, to niech korzysta póki jestem.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   

Z rzeczy wartych uwagi polecałbym, w ramach porównań:

Charles Glass, Dezerterzy. Ostatnia nieopowiedziana historia II wojny światowej, Poznań 2014.

Leo Murray, Psychologia wojny. Strach i odwaga na polu bitwy, Warszawa 2014.

Do interesujących wniosków można dojść po lekturze Ucieczki od wolności Fromma. Warto by się np. zastanowić nad tym, czy bycie w konspiracji nie okazywało się rozwiązaniem lepszym dla ludzkiej psychiki, niż pozostawanie poza nią. Ślady tego problemu można odnaleźć w wielu źródłach - a nawet i w powieściach, ot chociażby u Stawińskiego.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.