podam garść danych tzn. bezpośrednią relację uczestnika desantu kanałowego strzelca Edmunda Welke ps. MUŁEK.
......po jakimś czasie, kiedy kolumna kanałowa ustawiła sie, ruszyliśmy w drogę.......Byliśmy pod Placem Bankowym i wtedy z czoła poszedł rozkaz: "Wychodzimy na Plac Bankowy, tam są Niemcy, po wyjściu czołgać sie na trawnik". Rozkaz od por. CEDRO dla mnie nakazywał ,abym podał mu Kbk i trzymał sie przy nim.Byłem w kolumnie szósty lub siódmy. Przede mną był kanalarz por. MOTYL, ppor.CEDRO a koło mnie MAREK-KURIER.Przyszła moja kolej wyjścia.Kanalarz stał na dole studzienki i pomagał wychodzić.Zobaczyłem nad sobą gwiazdy, wyczołgałem się, jest mokry ślad od włazu do trawnika i tam podążyłem.Byli tam obaj porucznicy i paru innych.W tym momencie usłyszeliśmy kroki i widzimy idącego z papierosem żołnierza niemieckiego, który stanął i zbaraniały przyglądałsię mokrym śladom.Rzuciliśmy sie na niego, ale coś nie wyszło.Rozległ sie strzał, rzekomy niemiec zaczął krzyczeć "pany pomyłujte" czy coś w tym sensie i zaczął uciekać, ale następny strzał położył go.Rozpętało sie nieliche piekiełko, w tym czasie reszta wyskakiwała z kanału.Przebiegliśmy w gruzy koło wejścia do jakiejś knajpy."Espalandy" bodajże.W tych gruzach pojawili się niemcy, ale szybko uporaliśmy sie z nimi.Dobiegł mnie głos porucznika CEDRO:"MUŁEK do mnie".Wśród bzykających pociskó pobiegłem i runąłem koło ppor CEDRO. Już nie żył.Dostał kulą w czoło.Leżałem tam chwilę, jednak zebrałem sie i skoczyłem do miski fontanny. Tam już był ktoś z naszych.Krótka rozmowa i kilka granatów poleciało od nas na miotających sie po Placu niemców.Jak długo urzędowaliśmy w tej fontannie nie pamietam. Byłem jak w transie.Jednak wobec cichnącej strzelaniny postanowiliśmy wrócić do kanału.Kiedy dobiegałem do włazu, własnie MAREK trzymał ręce na brzegu włazu, dostał serię po lewej ręce i spadł na dno studzienki. W tej chwili zobaczyłem nadbiegającego z granatem w ręku niemca, który chciał rzucić granat do kanału.Na mój widok zmienił zamiar i rzucił granatem we mnie.Granat odbił sie ode mnie a ja cały czas biegnąc strzelałem przed siebie. Granat wybuchł, zakołowało mi w głowie ale jeszcze dwa razy strzeliłem do szwaba i pakuje sie do włazu. Spadłem tam na łeb na szyję, podniosłem sie i biegiem ruszyłem przed siebie.Byłem lekko ranny w kolano od odłamków granatu.Kawałek dalej spotkałem MARKA. Przyciskał rękę do piersi i skapywała mu krew.Sformowaliśmy kolumnę i poszliśmy. Po kilku postojach dotarliśmy do włazu na Nowym Świecie przy ul.Wareckiej. Potem trafiłem do szpitala na Chmielną w Hotelu Terminus. Tam położono nas z MARKIEM do jednego łóżka. Broni jednak nie oddalismy..........
Może te wspomnienia i relację pomoga tym, którzy ten temat tu wymoderowali. Pozdrawiam.