adamos
Użytkownicy-
Zawartość
15 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
O adamos
-
Tytuł
Ranga: Licealista
Poprzednie pola
-
Specjalizacja
II wojna światowa
-
Widłobrody napisał: Coś w tym jest. Bo inną wartość mają nawet skromne warunki wywalczone w trudzie i znoju, gdy ma się poczucie, że dało się z siebie wszystko i już więcej nie sposób było osiągnąć. A inaczej smakuje sukces, który nie został okupiony poświęceniem, wyrzeczeniami i ofiarami. Bo w tym drugim przypadku zawsze rodzi się pytanie o ile więcej można by osiągnąć, gdyby te wyrzeczenia i poświęcenie miało miejsce. Przypominam, że Krucjata to wyprawa zbrojna czyli układy powinny mieć miejsce po walce, a nie zamiast niej. Moim zdaniem nie zachodzi tu korelacja. I znane są przypadki dobrych krzyżowców, którzy nie byli dobrymi ludzmi. Litości, jakie "gubi swoich poddanych"? Ten święty człowiek był też żołnierzem i wodzem, a ci ostatni raz wygrywają a innym razem przegrywają. Ludwikowi akurat zdarzyło się przegrać. Normalna rzecz na każdej wojnie. To Napoleon też "gubił swoich poddanych"? Albo Hannibal? Albo Gustaw Adolf? Albo każdy inny wódz z wyjątkiem Macedończyka? Smardz napisał: Pisząc o kwiecie rycerstwa miałem akurat na myśli zakonników, których Saladyn bestialsko wymordował. A co do Renalda z Chatillon, to on również upokorzył Saladyna- na 10 lat przed swoją śmiercią dowodząc garstką krzyżowców i rozbijając w pył kilkudziesięciotysięczne wojska Saladyna. Choć akurat w przypadku Renalda zaważyła chyba jednak prywatna niechęć Saladyna do pana Zajordanii. Rozumiem. Słowa uznania zatem, że mimo braku sensu próbowałeś jednak dyskutować. Pa.
-
Smardz napisał: Nie, to nie tak. "Dzieje wypraw krzyżowych" uznaję za najlepszą pozycję kompleksowo opisującą problematykę Krucjat. Co nie znaczy, że bezkrytycznie zgadzam się z jej autorem. Przeciwnie, Runciman jest zdecydowanie probizantyjski i nierzadko nawet nie ukrywa swego emocjonalnego zaangażowania po stronie Bizancjum. Mnie taka optyka spojrzenia nie specjalnie odpowiada, bo choć staram się patrzeć na Krucjaty obiektywnie, to oczywiście sercem jestem za krzyżowcami. A "baśniowość", którą dostrzegam nie ma nic wspólnego z Runcimanem. Zresztą z żadnym innym autorem również nie. Po prostu jak patrzę na I Krucjatę, pełną niezwykłych wydarzeń, to jawi mi sie ona właśnie niemal jak baśń. Jak legenda o Świętym Graalu lub o królu Arturze, a nie jako historyczny fakt. Tyle tam heroizmu, wzniosłości, poświęcenia i mistycyzmu. I jeszcze ta mozaika barwnych postaci. Coś pięknego. Jej znalezienie to nie jest kwestia wiary, to historyczny fakt. Kwestią wiary może być co najwyżej to czy faktycznie przed wiekami tej włóczni użył Longinus? Tyle, że akurat ta kwestia nie ma większego znaczenia, bo ważniejsze od tego czy to właśnie tą włócznią przebito bok Chrystusa było to czy uwierzyli w to krzyżowcy i czy dodało im to sił. Wynik bitwy pod Antiochią jednoznacznie rozstrzygnął tę kwestię. Jak dla mnie to błąd logiczny- oni nie przeżyli dlatego, że poddali sie akurat Rajmundowi, tylko poddali cytadelę, by przeżyć. Gdyby podobnie skapitulowała cała Jerozolima, to pewnie do żadnej rzezi by nie doszło. I odwracając sytuację, gdyby Wieża Dawida broniła sie do końca, to wojska Rajmunda zapewne wybiłyby w pień jej obrońców. Bo takie były ówczesne zwyczaje wojenne. Podobnie jak wyżej. Jerozolima poddała się Saladynowi, to ten darował mieszkańcom. Ale nie darmo tylko za ogromnym okupem. Ale niechby tylko Jerozolima się broniła... Nie podzielam tego powszechnego zachwytu nad Saladynem. On był miłosierny, gdy było mu to na rękę. A raz jeden, gdy mógł okazać autentyczne miłosierdzie, to niezrównanych wojowników wydał na śmierć swoim rzeżnikom. Kwiat łacińskiego rycerstwa, które tyle razy upokarzało muzułmańskie armie czekała smierć po torturach na skutek decyzji "rycerskiego" Saladyna. Za to co zrobił z templariuszami i szpitalnikami po Hattin on w pełni zasłużył na epitet drania. Widłobrody napisał: Nie dlatego. Dlatego, że było to osiągnięcie bez znaczenia. Tak odzyskana Jerozolima była bezbronna. Najdobitniej świadczył o tym fakt, że na mocy układów chrześcijanie mieli zakaz wznoszenia murów obronnych wokół Jerozolimy. I musieli meczety Al-Aksa oraz Omara oddać muzułmanom. Musieli oddać nie dlatego, że sami tak wspaniałomyślnie zdecydowali ale dlatego, że w układach zastrzegli sobie to muzułmanie. To ile było warte takie odzyskanie Jerozolimy? Nawet ówcześni arabscy kronikarze pisali, że cesarz jest materialistą i nie traktuje poważnie chrystianizmu. A jeśli chodzi o porównania wyklętego cesarza ze świętym monarchą, to ja akurat utożsamiam sie z Regine Pernoud, która "doskonałego krzyżowca" Ludwika przeciwstawia Fryderykowi "krzyżowcowi bez wiary". Cóż, jaka wiara takie i odzyskanie Jerozolimy.
-
Smardz napisał: Są rzeczy tak doskonałe, że nie da się stworzyć czegoś lepszego. Przykładem na to są "Dzieje wypraw krzyżowych". Powstanie pewnie jeszcze wiele opracowań poświęconych krucjatom, ale już wiadomo, że nic nie przebije dzieła Runcimana. Więc jeśli polecać jakąś lekturę z tej tematyki, to podstawą winno być arcydzieło Runcimana. Takie jest moje zdanie. Z kolei z tego co ja pamiętam przynajmniej jeden z nich oblegał Jerozolimę. Pamiętam, bo jego wojska stały razem z wojskami Gotfryda. Tylko który to był z Normanów, Boemund czy Tankred? Zwyczaj tak stary jak stare są wojny. Gdyby Jerozolimczycy poddali sie, to pewnie włos nie spadłby im z głowy. A gdyby jednak spadł, to byłoby to barbarzyństwo. Ale skoro oblegani zdecydowali się stawiać opór, to oblegający zgodnie z tym starym zwyczajem mogli postąpić z obleganymi wedle własnego uznania. Uznali, że mieszkańców wyrżną w pień- ot prawo zdobywców. Może to i mało wspaniałomyślne, ale oni przebyli tysiące mil nie po to, by okazywać wspaniałomyślność swoim przeciwników, ale aby uwolnić od nich święte miasto i Grób Zbawiciela. I powtórzę- takie potraktowanie załogi i mieszkańców walczącego i niepoddającego sie miasta było normą na długo przed rokiem 1099 i jeszcze długo potem. Tak czynili i Asyryjczycy i Rzymianie i Mongołowie i wiele innych nacji w tym również Polacy. Ja się nie dziwie mieszkańcom Jerozolimy, że nie poddali miasta. Komu mieli je poddać? Tej garstce przybyłych pieszo lub na wychudzonych koniach, osłach lub mułach? Tym umęczonym, bez wody, spragnionym i głodnym? Tym pozbawionym nawet odpowiedniej ilości machin oblężniczych przeciw potężnym murom? Nic dziwnego, że mieszkańcy drwili i urągali chrześcijanom. Ale do czasu. Bo szybko przekonali się, że mają przeciw sobie nie tyle walecznych żołnierzy, co po prostu osobną kategorię ludzi- krzyżowców. I po tych wszystkich upokorzeniach, po latach udręki, niekończących sie walkach, obleganiu Antiochii, zmaganiu się z zarazami i palącym słońcem nic dziwnego, że dali upust swoim emocjom w postaci rzezi mieszkańców. Zresztą to oblegani pierwsi zachowali sie w sposób urągający rycerskim zasadom zatruwając ujęcia wody dzięki czemu wielu krzyżowców zginęło nie od miecza czy strzały tylko od zatrutej wody. A co mogło sie stać z obleganymi, gdyby złożyli broń pokazuje przykład załogi jerozolimskiej cytadeli. Złożyli oni bez walki broń przed krzyżowcami i mogli za to opuścić miasto i udać się do Askalonu. Dla mnie akurat wzorem cnót rycerskich jest Gotfryd z Bouillon, ale to w sumie rzecz gustu. Nie podzielam tej opinii. Sukces Fryderyka był pozorny. Odzyskał Jerozolimę w wyniku dyplomatycznych zabiegów, ale tak odzyskana Jerozolima była właściwie bezbronna i narażona w każdej chwili na atak muzułmanów. Po prostu za tym dyplomatycznym sukcesem nie stała siła oręża i dlatego był to sukces nietrwały i bardzo wątły. A i sam Fryderyk nie czuł chyba specjalnej więzi z Outremer. Natomiast Ludwik miał zapał, żarliwą wiarę i był krzyżowcem z przekonania. I nie tak znowu wiele brakło mu do zdobycia Egiptu. Cóż los bywa przewrotny- jeden dostał Jerozolimę bez walki choć na nią nie zasłużył, a drugi choć całym sercem utożsamiał się z Królestwem Jerozolimskim dostał się do niewoli i musiał przełknąć gorycz porażki.
-
Oceniam Krucjaty bardzo pozytywnie. Entuzjazm wobec tego papieskiego projektu był niebywały. Zresztą niezwykłych rzeczy było tam wiele- mam na myśli I Krucjatę, bo ona ze wszystkich była najwspanialsza. Taka niemal baśniowa. Płomienny zapał, wyraziste i urzekające postaci jak Gotfryd, Ademar, Rajmund, Boeumund, Tankred, Baldwin, Robert z Flandrii i inni, zapierające dech zwycięstwa poprzedzone chwilami zwątpienia i wreszcie końcowy sukces wieńczący dzieło. Jeśli z czymś miałbym to porównać to chyba jedynie ze zwycięstwem Corteza nad krwiożerczymi Aztekami. I tylko szkoda Hattin, bo tą jedną klęską zaprzepaszczono to wszystko co osiągnęli ci wspaniali rycerze I Krucjaty. Po Hattin koniec Outremer był już tylko kwestią czasu, dlatego choć zdarzały sie jeszcze pozytywy jak choćby działalność Ludwika Świętego, to dla mnie osobiście interesujące są dzieje Królestwa Jerozolimskiego tylko do 1187 roku.
-
Nie chodzi mi o biografię generała czy jakąś całościową ocenę jego wojskowej kariery. Różnie potem toczyły się jego losy. Dowodził między innymi 19 Armią, którą przejął po Łukinie- choć wtedy to on raczej "dowodził", bo przez cały ten czas przeleżał w szpitalu, ale formalnie jednak był dowódcą. Wytracił swoje wojsko pod Wiazmą, a w 45 roku Rokossowski po prostu musiał go zdjąć ze stanowiska dowódcy 50 Armii, po tym jak Bołdin najpierw zwlekał kilka dni z atakiem na niemieckie pozycje, a potem rozpoczął z dużym rozmachem operacje okrążające Niemców- problemem było tylko to, że w tych kotłach żadnych Niemców nie było. To też jest jakieś osiągnięcie- zasłużyć sobie swoją nieporadnością na dymisję w 45 roku, gdy Wehrmacht już konał i rzęził ostatkiem sił. Spalenie Szczytna i kilku pomniejszych miejscowości to również jakieś osiągnięcie Bołdina. Gwoli sprawiedliwości trzeba mu jednak oddać, że ma na koncie jeden bardzo wartościowy sukces- pod Tułą zatrzymał samego Guderiana. Nie sam oczywiście, bo bardzo mu pomógł niemiecki system zaopatrzeniowy, jednak w dużej mierze właśnie dzięki Bołdinowi zgasła gwiazda twórcy niemieckiej Panzerwaffe. Jak się okazało to nie Patton, Bradley, Rokossowski czy Montgomery tylko dowódca dość mierny, ale przy tym charakteryzujący się znaczną nieustępliwością w obronie przyczynił sie do końca frontowej kariery wielkiego Guderiana. Ale przecież nie o tym ma być. Chodzi mi o czerwiec 41 i rolę jaką w katastrofie Frontu Zachodniego odegrał ten człowiek. Dowódca Frontu- generał Pawłow wysłał go do sztabu 10 Armii celem zorganizowania grupy uderzeniowej tzw. Grupy Konno- Zmechanizowanej i ataku na północ, wzdłuż zachodniego brzegu Niemna. Bołdin nie wykonał tego zadania, zresztą nawet nie próbował. I co go za to spotkało? Nic! Jego koledzy z Frontu Zachodniego zostali rozstrzelani, a Bołdin dowodził nadal. A przecież jeśli ktoś zaslużył na egzekucyjny pluton, to właśnie Bołdin. Tymczasem głowy położyli ci, ktorych wina była dyskusyjna lub wręcz tacy, którzy dzielnie walczyli i właściwie ich jedyną winą bylo tylko to, że starali się rzetelnie wywiązywać ze swoich obowiązków, a ten który ewidentnie nie wykonał rozkazu wyszedł bez szwanku z pogromu dowództwa Frontu Zachodniego. Co więcej nie tylko w czasie wojennej zawieruchy upiekło się Bołdinowi, ale również w okresie powojennym. Sam Bołdin napisał wspomnienia, a ci którzy po wojnie głowili się jak propagandowo wyjaśnić katastrofę Armii Czerwonej latem 41 roku też rozgrzeszyli generała. Właściwie poza jednym Sołoninem nie spotkałem sie z jakąś głębszą krytyką poczynań Bołdina w czerwcu 41. W sumie jeśli porusza sie tę tematykę, to pisze się w taki sposób jak to stoi u Wołoszańskiego- że Pawłow wydał dziwne, nierealne rozkazy, że Boldin chocby chciał, to nie mógłby ich wykonać, że brak paliwa i amunicji, że brak łączności, że lotnictwo niemieckie, czasami okraszone jakimś cytatem z pamiętników Bołdina jak o tych czołgach co to z których czerwonoarmiści mogli rzekomo strzelać jedynie do wróbli. Czyli bajki, mity i legendy. Przemieszane z propagandą. A przecież Rosjanie mieli niemal wszystkie atuty po swojej stronie, trudno sobie wręcz wyobrazić lepszą sytuację od tej jaką miała tam Armia Czerwona. Sowieci są na swoim terenie, niemieckie rozpoznanie wykryło radzieckie czołgi dopiero pod koniec drugiego dnia wojny, o najnowszych radzieckich czołgach Niemcy w ogóle nie mają pojęcia, sowieci mają ponad półtora tysiąca czołgów z czego kilkaset najnowszych- choć Bieszanow [czy raczej tłumacz lub korekta] myli się w "Pogromie pancernym", gdy pisze o 740 czołgach nowych typów, ale i tak 380-480 sztuk nowych to ogromna liczba zważywszy, że Niemcy mają zawrotną liczbę 0 czołgów. Bo czołgi Hotha już sforsowały Niemen i wkraczają do Wilna, a Guderian idzie na Mińsk. Czyli wojskom Grupy Bołdina może przeszkodzić raptem kilka dywizji piechoty niemieckich 8 i 20 Korpusów Armijnych bez żadnego wsparcia czołgów. I rozumiałbym gdyby Bołdin rozbił wrogą piechotę po czym niemieckie czołgi dla ratowania sytuacji zawróciły i go pokonały- to dałoby sie jakoś wyjaśnić. Ale Bołdin kryje się gdzieś po lasach, a potem bredzi coś o braku paliwa[ na 100 km marsz!] etc. I po takim dowodzeniu w czerwcu 41 roku historia obeszła się z generałem Bołdinem nad wyraz łaskawie. Umie ktoś wyjaśnić trwałość tego historycznego fałszu? A może się mylę i także inni autorzy poza wspomnianym Sołoninem odważyli się na krytykę Bołdina za to co zrobił w czerwcu 41 roku z podległymi sobie wojskami?
-
A ja nie podzielam tej dominującej w sowieckiej historiografii opinii, że Korsuń był wielkim sukcesem Armii Czerwonej. Raczej przeciwnie- sowieci zaprzepaścili wtedy okazję przetrącenia kręgosłupa całemu południowemu zgrupowaniu Wehrmachtu na froncie wschodnim i odnieśli zaledwie ograniczony sukces operacyjny, który propaganda rozdmuchała do rangi niemal drugiego Stalingradu. Najpierw na początku stycznia 44 nastąpiło fiasko pierwotnego planu zgodnie z którym wojska 1 Frontu Ukraińskiego atakując na południe oraz wojska 2 Frontu Ukraińskiego atakując na zachód miały się spotkać w rejonie Perwomajska. Gdyby Rosjanom się udało, to w kleszczach znalazłaby się niemiecka 8 Armia. A po jej zniszczeniu los niemieckiej 6 Armii również byłby przesądzony, podobnie jak wojsk na Krymie. Ponadto dojście Rosjan do Perwomajska oznaczałoby osiągnięcie granicy rumuńskiej, bo po zdobyczach roku 41 właśnie na Bohu znajdowała się granica Rumunii. To wszystko łącznie groziło rozgromieniem południowego skrzydła frontu wschodniego. Ale Rosjanom się nie udało. Wojska Watutina powstrzymywała 1 Armia Pancerna generała Hube, a wojska Koniewa 47 Korpus Pancerny generała Vormanna. Szczególnie wyróżniła sie w tych walkach 3 Dywizja Pancerna generała Bayerleina, który w nagrodę za to co zrobił dostał potem dowództwo nad dywizją Panzer Lehr. Pomimo porażki Rosjanie nie zrezygnowali ze swoich planów. Co prawda odpuścili sobie już ten wielki strategiczny zamiar wzięcia w kleszcze Niemców i spotkania sie wojsk Watutina i Koniewa nad Bohem, ale postanowili zrealizować mniej ambitne zadanie ataku kleszczowego na niemieckie wojska pod Kaniowem. I tu Rosjanom dopisało szczęście. 6 Armia Pancerna Krawczenki spotkała się pod Zwenyhorodką z 5 Armią Pancerną Gwardii Rotmistrowa. I gdyby wtedy tam pod Korsuniem Rosjanie mieli kogoś pokroju Mansteina, to zostawiliby siły do dozorowania kotła, a resztą sił uderzyliby w kierunku Bohu i osiagnęli to czego nie udało im się 3 tygodnie wcześniej. Niemiecki front na południu pewnie by tego nie wytrzymał i skończyłoby się drugim Stalingradem. Tyle, że Manstein był po drugiej stronie frontu, a Koniew wybrał bezpieczniejsze rozwiązanie czyli likwidację kotła. Prawdopodobnie Rosjanie popełnili błąd i przeszacowali liczebność wojsk w kotle. A były tam ledwie dwa korpusy- 11 generała Stemmermanna i 42 generała Lieba, łącznie jakieś 6-7 dywizji. Niemcy podają 56 tys odciętych w kotle i pewnie tyle ich było. Z kotła przedarło się do swoich ponad 30 tys żołnierzy, ponad 2 tys rannych ewakuowano drogą powietrzną. Wychodzi, że Niemcy stracili w kotle około 20 tys ludzi. Na tyle dużo, by uznać to za niemiecką klęskę i taktyczny sukces Rosjan. Ale zarazem na tyle niewiele, by stwierdzić strategiczną porażkę Rosjan, bo zamiast rozbić południowe skrzydło niemieckiego frontu wschodniego zdziesiątkowali ledwie 6 czy 7 niemieckich dywizji.
-
Capricornus napisał: Nie no jasne, że to rzecz gustu, a że "de gustibus non..." to i nawet nie mam zamiaru Cie przekonywać do wad lub zalet tego czy owego produktu danego browaru. Jednak ja sam uważam, że w "temacie browarnictwa" niestety odstajemy od sąsiadów. I o ile rozumiem taki stan rzeczy w stosunku do Niemców i Czechów- bo te nacje mogły kultywować swoje piękne tradycje warzenia tego wspaniałego napoju, gdy my zmagaliśmy się z innymi problemami, to już nie pojmuję jak mogli nas na tym polu zdystansować tacy Ukraińcy. Ukraina to w moich oczach nadal dziki kraj, a jego mieszkańcy to naród rezunów, a jednak z ich Obolonem niestety nie może konkurować żadne nasze piwo. Przynajmniej zdaniem moich kubków smakowych. A wracając do muzyki skins, to dochodzę do wniosku, że człowiek jest jednak zakładnikiem swoich wyobrażeń i uprzedzeń. Choć znam tę muzykę to jestem negatywnie do niej nastawiony, bo nie pojmuję jak w tym kraju można wychwalać Waffen SS czy Hessa co czyniła Konkwista, Honor i inni z nurtu NS. Dlatego raczej stronię od takiej muzy. Ale jakiś czas temu, może kilka miesięcy, a może i ze dwa lata wstecz usłyszałem pewien kawałek i nawet przypadł mi do gustu. Żadne tam artystyczne wyżyny, ale też nie hophipowy chłam czy inny szajs w rodzaju Dody. Po prostu niezła nuta. Nie wiedziałem kto to śpiewa, nie dawał mi jednak spokoju ten wokal, jakoś dziwnie znajomy, ale nie mogłem go do nikogo przykleić. Zapamiętałem słowa refrenu i potem wpisawszy je w google wyskoczył mi zespół Contra Boys. To nadal mi nic nie mówiło. I dopiero po sprawdzeniu tej kapeli okazało się, że ten specyficzny głos należy do byłego wokalisty Konkwisty. Gdybym wiedział od razu, to pewnie bym się zniechęcił, bo wiadomo to Konkwista czy raczej jej kolejne wcielenie. A tak to nawet dało się tego słuchać.
-
Mariusz 70 napisał: Pisząc, że ten ruch zamiera miałem na myśli nasz polski grajdołek, a nie Europę. Ale jest to jedynie moje przypuszczenie nie poparte żadnymi dowodami. Co więcej ten swój osąd opieram na tym co widzę u siebie czyli w prowincjonalnym interiorze. Być może w dużych metropoliach sytuacja jest inna. I masz rację Mariuszu, starzejemy się. Przynajmniej ja. Co prawda nie jest jeszcze tak żle, bym musiał przyznawać, że dziś na trzeżwo czuję się gorzej niż kiedyś na kacu, niemniej czas płynie nieubłaganie i człowiek ma już młodość za sobą. Cóż, taka kolej rzeczy. Akurat Konkwista w Hiszpanii mnie nie dziwi, bo oni wydali nawet płytę po hiszpańsku, a i sama nazwa kapeli nawiązywała do dziejów Hiszpanii, więc jakieś związki z Półwyspem Iberyjskim mieli. Jak już jesteśmy przy Konkwiście to chyba była jedyna kapela obecna na szerszym muzycznym rynku- jej kasety i płyty były dostępne w muzycznych sklepach, a niektóre jej kawałki puszczano nawet w dyskotekach. Piszesz o pompatyczności Legionu. Coś w tym jest, bo ja sam nabijałem się na przykład z tego ich fragmentu "...gdzie piwo najlepsze na świecie, a chleb smakuje jak miód...". Bo chleb to może i smakuje komuś jak miód, ale z tym piwem to ich zdecydowanie poniosło, bo niestety i na wschodzie i na zachodzie robią dużo lepsze, o południu to już nawet nie wspominając. I tej oceny nie zmieniał fakt, że akurat wtedy popijało się produkty naszych rodzimych browarów, bo to był tylko skutek zasobności portfela i dostępności produktu, a nie jakiś świadomy wybór- takie rozmowy jak pamiętam się wtedy prowadziło szydząc nieco z muzycznego gustu kumpla. Ale z drugiej strony to ten sam Legion śpiewał o krucjatach, Wandei, krzyżowcach czy starej Europie- czyli o czymś niezmiernie ważnym, a mam wrażenie, że zapominanym, spychanym na margines, a często niestety wręcz obrzydzanym. Czyli była pompatyczność, był radykalizm, był też niestety i antysemityzm, było trochę głupot, ale i były poruszane kwestie o których nikt inny nie chciał mówić, a co dopiero o nich śpiewać. A tak z ciekawości Mariuszu, wiesz może jak od strony muzycznej wygląda obecnie ta scena? Bo Legion się rozpadł, Konkwista również już nie gra, a i Honor po śmierci wokalisty z oczywistych powodów zaprzestał tej swojej nazistowsko-neopogańskiej działalności. Życie zazwyczaj nie znosi pustki i podejrzewam, że na miejsce tych starych kapel pojawiły sie jakieś nowe, a czy są jakieś wyróżniające się? Bo ile by złego nie powiedzieć o Konkwiście czy zwłaszcza Honorze to jednak już w latach 90-tych w środowisku skinów zdobyły sobie one wręcz kultową pozycję. Czy jakiś zespół zdobył sobie po nich zbliżoną sławę?
-
A ja z moich młodzieńczych lat pamiętam skinów jako może niezbyt liczną, ale za to dość prężną i widoczną subkulturę. I chyba jak każda młodzieżowa grupa wymykała sie ona stereotypom. Bo byli tam zarówno tacy, z którymi dało się sensownie pogadać i wielu z nich pokończyło potem studia, jak i tacy od których lepiej było stronić, bo raz, że ich horyzonty myślowe były dość ograniczone, a dwa dla kogoś nie mogącego ścierpieć prostackiej nazistowskiej propagandy kontakt z takimi osobnikami mógł skutkować nieprzyjemnymi konsekwencjami. I pamiętam, że był wtedy zasadniczy podział tego ruchu na dwa odłamy- nazistów i narodowców. To było widoczne zwłaszcza na płaszczyznie muzycznej. Z jednej strony były nawet nie takie najgorsze pod względem muzycznym Honor czy Konkwista 88 za to z koszmarnym przekazem rasistowskim, antysemickim, nazistowskim i o zgrozo! antychrześcijańskim[ tu Honor]. A z drugiej strony był Legion może i słabszy muzycznie, ale za to z tekstami nawet miłymi dla ucha. Pamiętam, że pierwszy raz o ludobójstwie w Wandei usłyszałem słuchając właśnie u kolegi na jego przeciągającym jamniku jednej z kaset Legionu. Oczywiście podziały były liczniejsze- było kuriozum w postaci Sztormu 68, byli Sharpowcy, gdzieś bodajże na Pomorzu byli zwolennicy wyłącznie faszyzmu włoskiego, ale generalnie podział sprowadzał się do dwóch wcześniej wymienionych grup- nazioli i nacjonalistów. Nie wiem czy moje spostrzeżenia są prawidłowe, ale wydaje mi sie, że obecnie ta subkultura zanika. Być może jest to spowodowane tym, że kiedyś widziałem ich niejako od środka, bo na początku lat 90-tych sam byłem nastolatkiem i pewnie łatwiej mi było ich zauważyć pośród rówieśników. Natomiast obecnie, po blisko 20 latach mogę wnioskować jedynie po tym co widzę wokół siebie, na ulicy czy na osiedlu i jakoś nie przypominam sobie bym ostatnimi czasy widział takiego klasycznego skina jakich niemało było w tych moich młodzieńczych latach 90-tych czyli takiego z ogoloną głową, w glanach, we fleku i z celtyckim krzyżem na rękawie. I tylko nie mogę sie zgodzić z Widłobrodym, że bazgroły na murach "Juden raus" są tożsame z hipotetycznymi napisami precz z Arabami czy Murzynami. Wystarczy znać tylko nieco historię XX wieku by wiedzieć, że określenie "Juden raus" ma jednoznaczne konotacje historyczne i każdy używający takiego hasła świadomie bądz nieświadomie nawiązuje do haniebnych poczynań reżimu hitlerowskiego. Natomiast hasełka w stylu precz z Arabami abstrahując już od tego na ile są mądre, a na ile głupie po prostu nie mają nic wspólnego z nazizmem. I to jest moim zdaniem kolosalna różnica.
-
Hmm, nie ma odpowiedzi to może kolejna podpowiedz. Ten żołnierz od początku wojny pełnił najwyższe funkcje dowódcze. Aż do mniej więcej połowy wojny- wtedy został zdjęty ze stanowiska i mimo wielu starań jego kariera dobiegła końca. Choć był tym faktem rozgoryczony i jak wskazują cytowane wcześniej jego słowa o Goebbelsie bywał krytyczny wobec narodowosocjalistycznego reżimu, to jednak jego wierność Hitlerowi była bezdyskusyjna. Choć musiał wiedzieć o spisku, to nigdy się do niego nie przyłączył. A swojego wodza, któremu okazywał lojalność przeżył raptem o kilka dni.
-
Dlaczego nie ewakuowano wojsk z Kurlandii? Z różnych względów, zaczynając od politycznych- stosunki ze Szwecją, poprzez czysto militarne- wiązanie[zdaniem Hitlera] poważnych sił sowieckich. Duży wpływ na tę decyzję miała też opinia admirała Doenitza- z jego zdaniem Hitler się liczył, a ewakuacja mogła odbić się negatywnie na szkoleniu załóg jego U-bootów na Bałtyku. Zresztą trzymanie wojsk w Kurlandii wpisuje się w dłuższą listę marnowania szczupłego potencjału Wehrmachtu na rozciągniętych liniach frontu- Hitler nie zgodził się także na ewakuację Bałkanów i Norwegii czy skrócenie frontu we Włoszech. Co do samej ewakuacji to do rozpoczęcia przez sowietów ofensywy styczniowej coś tam ewakuowano, ale te pięć dywizji to były jednak żałosne resztki. Chyba tylko 61 Dywizja Piechoty oddana 3 Armii Pancernej przedstawiała jakąś większą wartość. I jeszcze jedna kwestia. Poprzednicy wspomnieli o walońskiej dywizji SS[nr 28]. Tymczasem w wykazie z 14 pażdziernika 44 oraz ze stycznia 45 nie ma wymienionej tej dywizji w składzie Grupy Armii Północ. Także czytając wspomnienia Leona Degrelle'a, dowódcy tej jednostki również nie przypominam sobie wzmianki o jego bojach w odciętej Kurlandii. To jak to było z tą jednostką?
-
Mała podpowiedz- ostatnie słowa naszego bohatera brzmiały: "Manstein, niech pan ratuje Niemcy!".
-
Dzięki za wyjaśnienie Secesjonisto, bo już się zastanawiałem jakich to pułkowników i kiedy Goering zwolnił z OKL. Zacytowałeś w poprzednim poście ministra propagandy Rzeszy- może więc zostańmy przy tej osobie. "Czy nie można by powiesić tej świni Goebbelsa?" po Kryształowej Nocy w generalskim gronie zapytał jeden z wyższych dowódców Wehrmachtu. Który z generałów Hitlera wypowiedział te słowa?
-
Książe Paweł wypowiedział te słowa do marszałka Hermanna Goeringa- podpowiedz w postaci znanej wypowiedzi Galeazzo Ciano nie pozostawia tu wątpliwości. Natomiast nie mam pewności co do budynku wzbudzającego taki zachwyt regenta- ale z marszałkiem Goeringiem kojarzy się oczywiście Karinhall, więc to na tę jego rezydencję stawiam.