Skocz do zawartości

gokudragon

Użytkownicy
  • Zawartość

    10
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez gokudragon

  1. Książka Ericha von Mansteina pod tytułem „Żołnierskie życie” jest pozycją, która zdaje się została przez historię zupełnie zapomniana. Napisana pod koniec lat 50-tych, pokryła się kurzem i tylko bardzo skromna grupa najbardziej znanych osobistości wiedziała, że najsłynniejszy oraz przez wielu uznawany za najlepszego, generał Hitlera spisał również swoje wspomnienia z okresu poprzedzającego II wojnę światową (słynne „Stracone zwycięstwa” – które w najbliższym czasie również ukażą się nakładem wydawnictwa Wingert). Szczęściem w nieszczęściu owej sytuacji jest fakt, że polski czytelnik może się zapoznać z ich pierwszym (oraz jedynym!) tłumaczeniem – książka nigdy nie została w Niemczech wznowiona ani nawet jednokrotnie przełożona na język obcy. Rodzi się zatem pytanie – jaki sens ma publikacja pozycji, która na rynku nie wyrobiła sobie na tyle mocnej pozycji żeby trafić do większej grupy odbiorców? Odpowiedź na to pytanie składa się z kilku czynników. Po pierwsze famy jaka towarzyszyła wydaniu „Straconych zwycięstw”, przez wielu uznawanych za najbardziej fachowe wspomnienia generała dotyczące II wojny światowej. Po drugie słynniejsza z dwóch książek była tematem, który stanowi dużo większe zainteresowanie czytelników niż same wydarzenia poprzedzające największy konflikt XX wieku. Tutaj należy przejść do roli samej książki. Myślenie przedstawione w poprzednim akapicie zawiera bowiem ogromną słabość. Wszystkie bowiem działania, decyzje, oraz ogólne postępowanie kasty dowódczej w Niemczech, miało swoje źródło właśnie w latach opisywanych przez Mansteina w „żołnierskim życiu”. Lektura tej pozycji jest idealnym wstępem do „straconych zwycięstw”, gdyż odpowiada na liczne pytanie, które czytelnik czytający wyłącznie te drugie będzie stawiał tuż po lekturze. W moim odczuciu tylko lektura „żołnierskiego życia” pozwoli lepiej oraz pełniej zrozumieć „stracone zwycięstwa”. Sama lektura książki diametralnie różni się od „straconych zwycięstw”. Nie jest w najmniejszym stopniu opanowana przez szczegółowe opisy relacji wojskowej z przyczyn oczywistych – dotyczy ona czasu pokoju. Dowiadujemy się sporo natomiast na temat środowiska w którym dorastał młody Erich oraz koeli jego życia, które ostatecznie doprowadziły go na jedne z najbardziej prominentnych stanowisk w armii niemieckiej. W sposób bardzo logiczny i jasny autor prowadzi swój wywód, z którego dowiadujemy się jaki sposób myślenia cechował niemiecką generalicję, która przecież przyłożyła rękę do spektakularnych zwycięstw Hitlera. Czytelnik znajduję tutaj odpowiedzi na dręczące pytania – dlaczego ci ludzie, postępowali tak a nie inaczej i czemu oddali swoje nieprzeciętne umiejętności na służbę zbrodniczemu reżimowi. Również bardzo szczegółowy opis postepowania zbrojeń oraz samej roli w nich autora jest z punktu widzenia polskiego czytelnika bardzo ciekawy, gdyż tematyka ta wciąż nie została u nas dostatecznie zbadana. Militarna słabość Niemiec po I wojnie światowej oraz implikacje jakie ona wywarła na myślenie ówczesnych wojskowych zajmuje w książce poczesne miejsce. Kwestia ta jest swoistą bazą, na której autor opiera swój wywód i jako taka pozwala spojrzeć na owe czasy z zupełnie nowej perspektywy. Lektura przebiega nad wyraz przyjemnie – autor posiada lekkie pióro, zaś barwne koleje jego życia wciągają czytelnika bez reszty co sprawia, że dość opasła lektura – ponad 400 stron – przebiega gładko i bezproblemowo. Wydarzenia, które opisuje Manstein to między innymi jego bardzo ciekawe wizyty w armiach zagranicznych podczas których miał styczność z najważniejszymi osobistościami danego kraju – podając tylko pierwszych z brzegu – Mussolinim czy regentem Horthym. Na osobne słowa uznania zasługuję fakt, co bynajmniej nie jest regułą w przypadku wspomnień, że książka została bogato okraszona przypisami specjalistycznymi dr Centka (często krytycznymi czy też prostującymi pewne nieścisłości!) – autora biografii Hansa von Seeckta oraz znawcy tematyki Reichswehry. Moja ocena książki to absolutne pięć gwiazdek. Książka ta poza walorami poznawczymi oraz dobrym stylem, który zachęca do lektury wypełnia bardzo ważną lukę na rynku polskiej książki historycznej. W oczekiwaniu na „stracone zwycięstwa” żaden czytelnik zainteresowany tematyką Wehrmachtu nie powinien tej pozycji przegapić. Czy jest na to w ogóle jakaś szansa przy pozycji promowanej takim nazwiskiem?
  2. Erich von Manstein - Żołnierskie Życie

    amon - nigdzie nie napisałem, że był to przypadek. Absolutnie było to celowe a powody takiego działania wyjaśniłem powyżej - oczywiście masz pełne prawo do odrzucenia takiego rozumowania, tym nie mniej nazywanie tego nieuczciwością jest zapewne przypadkiem złego użycia tego słowa. Podobnie jak określanie moich przemyśleń jako spam reklamowy. Jak już powyżej wspomniałem masz pełne prawo do niezgadzania się z moją opinią. Weź jednak pod uwagę, że być może są ludzie, którzy myślą inaczej niż ty - w takim przypadku Twoje słowa są dla mnie i dla nich mało sprawiedliwe. W ten sposób generalizujesz każdego komu książka się podobała - de facto określasz ich jako propagatorów bohaterów wykreowanych przez nazistowską propagandę oraz ludzi którzy tworzą swoimi wypowiedziami wyłącznie jak to określiłeś "spam reklamowy. Odnosząc się do kwestii "spamu reklamowego". Moje odczucia (podkreślam MOJE) po lekturze książki były jednoznacznie pozytywne. Nie chce się powtarzać, ale to wcale nie oznacza że książka zostanie tak odebrana przez wszystkich. Jeżeli jakiś produkt oceniasz pozytywnie to każda ocena będzie swoistą reklamą. Jeżeli wrażenia byłyby negatywne również nazwałbyś to spamem antyreklamowym? Na czym w ogóle polega w takim wypadku rzetelność? Każda recenzja jest zawsze SUBIEKTYWNA bo pokrywa się z zapatrywaniami i odczuciami autora. Nie muszą się przecież one zawsze pokrywać z Twoimi. Swoją drogą przecież nic nie stoi na przeszkodzie żebyś sam (miejmy nadzieję że już po lekturze) napisał swoje odczucia w których zrównasz lekturę z ziemią. To Twoje prawo - tak samo jak moim jest podzielnie się entuzjastyczną opinią związana z lekturą. Interesujące, że dalej ciągniesz wątek kupowania słabych książek - dla mnie nie ma to żadnego sensu. Jak jakąś książkę uznaję za słabą to ją po prostu omijam - nikt Cie do kupowania nie zmusza. A zakładam, że każdy zainteresowany historią prędzej stanie przed problemem składowania wszystkich swoich pozycji niż nadmiaru miejsca. W tym momencie powstaje pytanie: albo kupujesz te słabe pozycje po przecenach w sieciach danej książki i poniekąd sam sobie przeczysz (po co czytać słabą historię?) albo krytykujesz nie mając z tytułami styczności. Wciąż oczywiście zachowujesz do tego prawo - w takim jednak przypadku nie zdziw się jeśli Twoje argumenty nie będą przedstawiały odpowiedniego ciężaru gatunkowego.
  3. Erich von Manstein - Żołnierskie Życie

    Każdy ma prawo do własnej oceny. Oczywiście są ludzie, którzy mają opinię, że jest to kolejna próba gloryfikowania niemieckiego Wehrmachtu. I mają do tego pełne prawo. Podobnie jak Amon, który piszę o Mansteinie jako o kolejnym produkcie propagandy. Nie zamierzam wchodzić w dyskusję w stylu X był lepszy od Y. Jest to subiektywna opinia każdego. Są również ludzie, którzy uważają ze Żukow był wybitnym dowódcą. I mają do tego prawo. Ale generalizowanie w tym przypadku również dla mnie jest nie fair - to trochę próba forsowania swojej opinii. Tak samo odnośnie serii "zdarzyło się w XX wieku". Uważam, że błędem jest postrzeganie całej serii przez pryzmat kontrowersyjności Irvinga. A właśnie tak ja odbieram post wspominający o tym, że jest to seria wypełniona pozycjami, które gloryfikują Wehrmacht. Jeżeli tą tematyką nie jesteś zainteresowany to nie widzę problemu żeby ją po prostu pominąć. Co do podwójnego postu - powód jest prozaiczny. Napisałem SWOJĄ opinię o książce. Jest ona SUBIEKTYWNA. Każdy ma prawo się z nią nie zgodzić czy uznać za nieprawdziwą. Czyniąc tak również jest SUBIEKTYWNY - wyraża swoją opinię, która nie musi być wspólna dla wszystkich. Byłem ciekawy reakcji szerszej grupy internautów stąd taki zabieg - szkoda tylko, że jest to piętnowane bez konkretnego powodu. PS. Nie będę nawet komentował wypowiedzi ludzi, którzy chętnie zabierają głos i wygłaszają ostatecznie opinie a nie zapoznali się nawet z książką - smutne to bo typowe dla Polaków. Też cieakwe, że Amon wydał swój sąd a jeszcze nie przeczytał książki. Również biorąc pod uwagę jego niechęć do tytułów Wingerta ciekawa jest znajomość owych pozycji - czyżby masochizm? Po co kupować skoro uważasz te książki za słabe? Pieniądze na pewno można lepiej zainwestować.
  4. Do książki Borysa Sokołowa pod tytułem „Prawdy i mity wielkiej wojny ojczyźnianej 1941 – 1945” podchodziłem z niejaką obawą. Książka autora rosyjskiego, napisania w stosunkowo krótkim czasie po upadku ZSRR, odbierana była przeze mnie jako kolejna próba pisania historii na nowo. Czy to możliwe, że pomimo tytułu sugerującego swoistą rozprawę z historią największego konfliktu w dziejach ludzkości, autor rosyjski zdobył się na obiektywizm? Odpowiedzią na powyższe pytanie jest już sam wstęp. Autor bez żadnego skrępowania pisze o powszechnej tendencji jego kolegów po fachu do tworzenia historycznych fikcji oraz o potrzebie odrzucenia takiej postawy jako jedynej drogi do uzdrowienia statusu Rosji, zarówno na polu wewnętrznym jak i zewnętrznym. Pewnym zaskoczeniem również może być bezceremonialne rozprawianie się autora z wszelkimi winami ZSRR (w tym otwarte mówienie o potrzebie rozwiązania kwestii Katynia, jednocześnie podkreślając winę, która za tą zbrodnię ciąży na dzisiejszej Rosji czy na przykład inwazji Sowietów na republiki bałtyckie oraz Finlandię). Podsumowując głosy, które w dzisiejszej Rosji powoli zaczynają się pokazywać (np. Mark Słonin), wpisują się w retorykę Sokołowa. Tym nie mniej należy przypomnieć, że książka swoja premierę miała w Rosji wiele lat temu i w tamtym okresie z pewnością tezy te były dużo bardziej odosobnione niż są dzisiaj. Przechodząc do zawartości samej książki – składa się ona z 15 rozdziałów, wśród których każdy traktuje o innym aspekcie wojny niemiecko – sowieckiej. Poruszane są tematy czysto wojskowe, między innymi bardzo ciekawa historia rozmaitych dowódców sowieckich z tamtego okresu. Pomimo, że kwestie czysto operacyjne wojsk zajmują tu zdecydowanie drugorzędne znaczenie (wszak pozycji na ten temat na rynku nie brakuje), Sokołow bezlitośnie skupia się na uwypukleniu wszelkich wad zarówno w odniesieniu do Armii Czerwonej jak i całego systemu komunistycznego. O ile pod względem samego wywodu, kwestie te są dzisiaj powszechnie znane, autor idzie znacznie dalej i stara się dociec jaki wpływ na przebieg wojny miała koalicja Sowietów z państwami Zachodu. Dochodzimy tutaj do jednego z najbardziej intersujących rozdziałów książki a mianowicie wpływu jaki miał układ Lend – Lease na wysiłek zbrojny ZSRR. Dzisiaj kwestia ta jest już szerzej znana i opisana ale w czasie gdy pisał o nich Sokołow pozostawała ona tematem tabu. Należy przy tym przyznać autorowi gwiazdkę za sposób w jaki opisuję owo znaczenie. Rzuca się w oczy pozytywne wyważenie tego zagadnienia. Autor uznaje, że bez pomocy Amerykanów i Brytyjczyków Armia Czerwona nie byłaby w stanie wygrać wojny. Z drugiej strony jednak wciąż niepodważalny pozostaje fakt, że bez ofiary krwi złożonej przez Sowietów w owej walce, nawet największa ilość sprzętu nie byłaby w stanie przeważyć szali zwycięstwa na ich stronę. W książce znajdziemy skrupulatną analizę i wyliczenia dotyczące skali pomocy nie tylko w kwestii samego sprzętu wojskowego ale i surowców, bez których radziecka gospodarka nie byłaby w stanie pokryć gigantycznych strat poniesiony w latach 1941 – 1942. Kolejną kwestią, którą porusza autor jest próba oszacowania liczby ofiar wielkiej wojny ojczyźnianej po stronie radzieckiej. Metodologia badań, oraz zastrzeżenia autora są w stanie przekonać czytelnika o słuszności owych wyliczeń. Próba usystematyzowania tych liczb, jest podstawą na której Sokołow twierdzi: wielka wojna ojczyźniana była największa klęską w historii Rosji, pomimo tego, że została ona wygrana. Liczbę bezpowrotnych strat w ludności oraz żołnierza wylicza on na ponad 40 milionów! Na tym tle porównuje straty niemieckie, gorzko puentując, że Niemców ta porażka, przynajmniej w kwestiach strat, kosztowała znacznie mniej niż Sowietów zwycięstwo. Nie chcąc odbierać czytelnikom wszystkich niespodzianek zawartych w książce wspomnę jeszcze o jednym z rozdziałów, w którym Sokołow podnosi tezę dotycząca prawdziwego tła wojny pomiędzy Hitlerem a Stalinem. Mianowicie dowodzi on, że Hitler ubiegł Stalina swoim atakiem, gdyż to sowiecki dyktator planował jako pierwszy zaatakować Niemcy. Z uwagi na powolną mobilizację i rozmaite problemy data tego ataku została przesunięta, zaś plan ten, pod kryptonimem „Burza” ubiegła hitlerowska „Barbarossa”. Jakkolwiek wywód logiczny oraz argumenty przedstawiane przez Sokołowa do mnie osobiście trafiały, to jednak brakuje na ostateczne poparcie tej tezy żelaznych dowodów – na przykład podpisanych rozkazów, które być może znajdują się gdzieś w utajnionych rosyjskich archiwach. Dopóki nie otrzymamy takich niezbywalnych dowodów wciąż będzie możliwy spór o to, czy Stalin faktycznie szykował się do wojny ofensywnej już w 1941 roku. Autor między innymi jako takie podaje zapiski na mapie, podczas jednej z gier sztabowych, oraz liczne warianty ofensywne rozgrywane w takowych podczas roku 1940 i na początku 1941. Wielka szkoda zatem, że nie znajdziemy tutaj pod tym kątem mocniejszej kwerendy archiwalnej, tym nie mniej również logika wywodu nie pozwala na odrzucenie tych wniosków. Podsumowując powyżej znajdują się wszystkie kwestie, które mi osobiście w pozycji wydały się interesujące. Przechodząc jednak do mówienia o pewnych mankamentach pozycji. Książka jest niestety nie równa. Bardzo ciekawe rozdziały traktujące na przykład o strukturze sowieckiego dowodzenia stoją w jaskrawym kontraście do potrzebnych, acz nużących, rozdziałów dokładnie wyliczających przybliżone straty ludzkie. Z tego też powodu w pewnym momencie lektura zaczyna się robić bardziej wymagająca. Zapewne było to nieuniknione z uwagi na fakt, że książka jest kompilacją różnych tekstów autora. Oczywiście mowa jest o samej przyjemności z lektury, abstrahując od wartości poznawczej owych wyliczeń. Inna kwestią są źródła na których pracuje Sokołow. Co prawda z duża swobodą punktuje on wszelkie braki oraz przekłamania radzieckich dowódców (na przykład pamiętniki Żukowa, który, co zostało już nie raz udowodnione, był notorycznym kłamcą historycznym). Pytanie, które się rodzi to czy praca na tak trudnych źródłach nie przypomina trochę chodzenia po polu minowym. Należy zachować wielką ostrożność na każdym kroku, bo inaczej można przekazać dalej fałszywą informację. Wnioskując po wielu miejscach, w których autor punktuje nieścisłości tych źródeł należy założyć, że posługuje się nimi z duża zręcznością. Tym nie mniej trudno się wyzbyć pewnego niepokoju, czy można w takich przypadkach pozostać bezbłędnym. Książce wystawiam w pełni zasłużone 4 gwiazdki. Gdybym mógł oceniać pomiędzy być może pokusiłbym się nawet o 4,5. Niestety nierówności książki pod kątem czytelniczym, oraz miejscami brak poparcia ciekawych tez stuprocentową kwerendą archiwalno – historyczną, zaniżają ocenę tej naprawdę dobrej pozycji.
  5. Borys Sokołow Prawdy i MIty Wielkiej Wojny Ojczyźnianej 1941-1945

    Oczywiście masz rację z podanymi tytułami. Co ciekawe sam Sokołow w książce się nimi posługuje i podaje do nich przypisy.
  6. Witam, bylbym zaintereseowany "Straconymi Zwyciestwami". Prosze o kontakt
  7. Martin Bormann- wierny sługa Hitlera czy superszpieg NKWD?

    Andreas, podczas prac remontowych na dworcu Anhalckim szkielet został wyciągniety i poddany analizie dentystycznej. Nie może być wątpliwości, iż należał do Martina Bormanna. Podobna sytuacja była ze szkieletem Mengele. Także 'powojenne losy Bormanna' to chyba najbardziej obecnie eksploatowana bajka w literaturze wojennej. Reinahrd Gehlen pisał o Bormannie jako o szpiegu, stąd również powstały publikacje, o wartości historycznej porównywalnej do opniotwórczości "Super Expressu". Gehlen przyznal się potem, iż wszystko wymyślił aby sprzedać książkę w dobrym nakładzie, wiec nie bardzo jest o czym dyskutować, w tym sensie, że należy ludzi uświadamiać a nie powodować, że będą trwali w błędnym przekonaniu.
  8. Albert Speer

    Tylko na boku: Mylicie tutaj dwie postacie - Rudolfa Hoessa pisanego również Hös i Rudolfa Hessa. Pierwszy był komendantem obozu w Auschwitz, i po wojnie w ramach ekstradycji do Polski został powieszony w Auschtwitz. Drugi to oczywiście sekretarz Fuhrera, druga osoba w partii do maja 1941 roku kiedy to postanowił na własną rękę udać się do Wlk. Bryt. aby wynegocjować pokój. Został skazany w Norymberdze na dożywotnie więzienie. W latach 90 w dziwnych okolicznościach popełnił samobójstwo w więzieniu Spandau. Do dzisiaj faktów śmierci nie wyjaśniono. Co do Speera. Jego syn proejktował stadiony w Korei na MŚ 2002. Odnalezione dzienniki Speera rzucają nowe światło na jego udział w działaniach przeciw Żydów w III Rzeszy. Najświeższą publikacją jest tutaj książka G. Sereny Speer and his battle with the truth. Co do samego Speera to gdyby nie on, wojna skończyła by się szybciej. Zostając po śmierci F. Todta w katastrofie lotniczej, ministrem ds. uzbrojenia udoskonalił wydolność wojenną III Rzeszy do tego stopnia, iż w roku 1945, gdy wojna była już przegrana osiągneła ona szczytowy poziom. Mógłbym jescze o nim napisać kilka zdań, ale generalnie zalecam zerknąć do biografii J. Festa, która jest przetłumaczona na Polski, biorąc poprawkę na to że Fest nie wiedział o zapiskach Speera, które wypływając rzuciły nowe światło na jego działania w ramach wyśiedlania Żydów z ich posesji.
  9. Kto był najwybitniejszym dowódcą II wś?

    Witam, najwybitniejszym dowódcą II Wojny Światowej, moim zdaniem, był Erich von Manstein. Przeprowadzę w tym poście równanie drogą eliminacji dlatego ten dowódca a nie inny. Jeżeli chodzi o porównanie z dowódcami radzieckimi posłużę się trafną opinia samego feldmarszałka - aby sprawdzić ich prawdziwe umiejętności należałoby ich najpierw postawić w sytuacji Niemców, gdzie balans siły nieraz wynosił 5, 6 czy nawet 7:1. Fantastyczna wydolność, uwarunkowania terenowe oraz upór oraz pogarda dla życia żołnierza sowieckiego spowodowała, że pomimo, iż należy wyróżnić kilku dowódców sowieckich (moim zdaniem z grupy najbardziej znanych na pierwszym froncie powinni stanąć Leluszenko, Szaposznikow, Koniew - była to wyższa liga niż Żukow) to ich umiejętności były mniejsze niż ich niemieckich odpowiedników. Jest to oczywiście lekkie generalizowanie, mówię tu jednak o wyciągnięciu pewnej średniej wskazującej na Niemców. Teraz pora na dowódców alianckich. Jeśli chodzi o Brytyjczyków to tutaj nie ma za bardzo o czym mówić z uwagi na marginalne znaczenie armii naziemnej. Nie posunąłbym się tak daleko jak niektórzy poprzednicy, żeby uważać Montgomerego za dyltanta. Niewątpliwie był on bardzo zarozumiały, mawiał iż sam jego beret wart jest 3 dywizje. Niemożna jednak przecenić jego wpływu na morale żołnierza brytyjskiego oraz mimo wszystko osiągnięcia pierwszego sukcesu naziemnego aliantów zachodnich - pokonania Rommla w Afryce. Amerykanie są ciekawym materiałem do rozważenia. Jeśli chodzi o ich dowódców to mamy tutaj formę "do wyboru, do koloru". Zarówno porywczego Kalifornijczyka Pattona jak i zachowawczego Bradleya, a po środku między nimi "Ike" Eisenhower. Eisenhower był typowym sztabowcem, osobą która była bardziej mózgiem operacji niż ich bezpośrednim uczestnikiem, z tego powodu muszę go wykreślić podobnie jak Bradleya, który nie miał w sobie tej brawury która z dowódcy dobrego i solidnego robi prawdziwego geniusza. Cięższym orzechem do zgryzienia będzie Patton, który swoim porywczym charakterem potrafił wycisnąć ze swoich żołnierzy wszystko co się da, a co za tym idzie osiągnąć spektakularne sukcesy. Ponownie jednak stajemy przed faktami które nie pozwalają na niego wskazać. Sytuacja w 1944 roku była już przesądzona, "Wacht am Rein" był ostatnią rozpaczliwą próbą zmiany sytuacji, który jak wiadomo skończyła się tylko popularyzacją słowa "nuts?". Siły niemieckie były już wtedy bardzo uszczuplone a wraz ze zdobywaniem terenu alianci coraz śmielej poczynali sobie w akcjach ofensywnych. Nierówność sił i środków zatem moim zdaniem wyklucza Pattona, dodać jednak należy, iż z zachodnich dowódców byłby on najsolidniejszym kandydatem, gdyby dajmy na to miał możliwość walki z Niemcami w 1940 roku, zakładając oczywiście odpowiednie siły. Tak więc generałowie niemieccy. Moja ścisła czołówka byłaby szeroka ale pochylmy się nad nią: Manstein, Bock, Rundstedt, von Leeb (tutaj z lekkim znakiem zapytania), Guderian, Rommel. Poprzestanę tutaj na największych nazwiskach. Warto w tym miejscu zwrócić uwagę, iż siłą Wehrmachtu nie był tylko fakt posiadania genialnych dowódców. Duży stopień wykształcenia i umiejętności oraz możliwość podejmowania decyzji na każdym szczeblu dowództwa była największą zaletą tej armii i prawdopodobnie kompleksowość i fachowość dowódców poszczególnych formacji i szczebli uczyniła z Wehrmachtu tak potężną armię. Ponownie przejdę tutaj przez drogę eliminacji. Von Leeb, był dowódcą specyficznym, bardzo chłodnym, podobno nigdy nikt nie widział go uśmiechniętego. Jego wiedza i umiejętności pomogły najsłabszej grupie armii "północ" osiągnąć bardzo zadowalające cele, zaś jego dymisja nastąpiła z inicjatywy samego feldmarszałka, który nie mógł się pogodzić z zakazem brania Leninagradu z marszu. Nie jest dowódcą o którym szczególnie dużo można znaleźć w dzisiejszej literaturze, nie pozostawił po sobie również żadnych dokumentów, którymi można by podeprzeć jego kandydaturę. Imponujące postępy, w świetle siły swoich zgrupowań, pozwalają o nim wspomnieć w każdym opracowaniu o "Barbarossie" aczkolwiek trudno szukać u niego spektakularnych operacji. Odpada. Innym typem dowódcy był Fedor von Bock. Urodził się w dzisiejszym Kustrzynie (wtedy Kustrin). Tytuł szlachecki został nadany jego ojcu przez samego cesarza, stąd zapewne można zrozumieć jego posłuszeństwo względem monarchii, którego zresztą do końca nigdy się nie pozbył. Był dowódca eleganckim, stonowanym ale niezwykle zaangażowanym. Tym zaangażowaniem zasłużył sobie na tytuł "Świętego ognia z Kustrzyna". Był wychowany w pruskiej tradycji wojskowej i zachował wszystkie jej najlepsze cechy. Uczestniczył we wszystkich kampaniach Hitlera począwszy od Anschlussu aż po Barbarosse. Był jednym z nielicznych (warto tutaj wspomnieć rekordzistę pod tym względem Rundstedta), który pomimo utraty przydziału (z grupy armii "Środek") został ponownie obsadzony - tym razem w roli dowódcy grupy armii "Południe". Pozostawił po sobie dziennik wojenny, z którego lektury można wywnioskować jak bardzo zaangażowany był w sprawy wojskowe. Był jednym z generałów, który optował za jak najszybszym wysłaniem związków pancernych w stronę Dunkierki aby zapobiec ewakuacji Brytyjczyków. Problemem Bocka było jednak nieopuszczające go poczucie zwierzchnictwa. W jego dziennikach krytykuje między innymi ciągłe przekładanie Fall Gelb czy brak wyznaczenia punktu ciężkości Barbarossy, lecz nie potrafił tego przekuć na choćby spór z OKW czy Hitlerem. Również ostatecznie nie musiał mierzyć się z największymi kryzysami kampanii wschodniej, co nie pozwala jednoznacznie zweryfikować jego umiejętności w momencie gdy sytuacja przybiera bardzo nieciekawy rozwój. Odpada. Gerd von Rundstedt pochodził ze starej arystokratycznej rodziny z tradycjami wojskowymi. Warto zwrócić uwagę, iż był jednym z najstarszych dowódców (rocznik 1875) i teoretycznie jeszcze przed wojną przeszedł na emeryturę, z której został odwołany aby uczestniczyć we wszystkich wielkich kampaniach. Rundstedt był dowódca bardzo stanowczym i opanowanym, jego doświadczenie sprawiało, że jak to opisywał jego ówczesny szef sztabu Manstein od feldmarszałka czuło się autorytet na odległość. Jest słynnym autorem rozmowy z Keitlem: Co Pan sugeruje żeby zrobić? - Zakończyć tą wojnę idioci! Oficjalnie zły stan zdrowia (Rundstedt faktycznie w czasie Barbarossy przeszedł zawał serca) wpłynęły na jego dymisję, aczkolwiek uzyskał on potem przydział na zachodzie podczas obrony Normandii. Tutaj wdał się w spór z Rommlem dotyczący rozmieszczenia dywizji pancernych. Lis pustyni dobrze znający siłę rażenia alianckiego lotnictwa zaklinał go aby umieścić dywizje pancerne SS blisko wybrzeża, tak aby w razie czego mogły szybko zareagować. Rudnstedt nieznający realiów wojny z aliantami zachodnimi, nie zgodził się zaś skutki były opłakane. Lotnictwo alianckie zdołało zbombardować drogi zaś czołgi w czerwcu 44 gdy były tak bardzo potrzebne rozwijały niekiedy prędkość 30 km / doba ! Był to oczywiście duży błąd, który być może kosztował Niemców utratę Francji. Odpada. Kilka osób, a także ankieta wskazuje na Guderiana jako najlepszego dowódcę. Moim zdaniem Guderian to najlepszy teoretyk II Wojny Światowej. Ojciec blitzkriegu, twórca kooperacji czołgów z piechotą - po szczegóły oczywiście można zajrzeć do Achtung! Panzer (można spokojnie uzyskać w j. angielskim jeśli komuś nie po drodze z niemieckim). Jego osiągnięcia na froncie oczywiście też są znaczące, ale nie był on ojcem żadnego sukcesu a tylko częścią zwycięskiego pochodu. Dodatkowo w wyniku konfliktu z Klugem został odsunięty od swojej grupy pancernej i powrócił do służby dopiero po klęsce pod Stalingradem przez co 1,5 roku spędził jedynie w rezerwie. Odpada. Mój wybór rozstrzygał się pomiędzy Rommlem oraz Mansteinem. Wybór padł na Mansteina. Zainteresowanych dłuższym wywodem odsyłam do swojego posta na temat Mansteina w temacie o nim, tam pokusiłem się o dłuższa analizę tych dwóch, niewątpliwie wybitnych, dowódców. W ramach krótkiego streszczenia jednak: Manstein - planista, strateg, świetny sztabowiec ale w ramach "transformacji" równie sprawny dowódca korpusu, armii, grupy armii. Rommel - doskonały dowódca frontowy, typowy strateg pokerzysta umiejący postawić wszystko na jedną kartę oraz bezlitośnie wykorzystujący nadarzające się okazje i niekompetencje wroga. Dlaczego Manstein? Służył na dużo trudniejszym froncie, był prawdziwym symbolem pomimo tego, że propaganda to Rommla opisywała jako tego najlepszego. Potrafił znaleźć rozwiązania tam gdzie inni ich nie widzieli. Został uznany za najlepszego dowódcę zarówno przez samego Rommla, który gotowy był się oddać pod jego rozkazy, jak i licznych pozostałych, często bardzo wytrawnych dowódców, - Guderiana (w Panzer Leader), Rundstedta, czy Keitla. PS. Na temat Rommla moim zdaniem warto jest zwrócić uwagę na pewien aspekt jego dowodzenia. Otóż moim zdaniem Rommel był dobrym napastnikiem, ale genialnym obrońcą. Jego odwrót z Egiptu, biorąc pod uwagę środki i sytuacje na froncie, jest absolutnym majstersztykiem. Sam ten manewr, moim zdaniem, zasługiwał już na buławę feldmarszałkowską a jak dobrze wiemy tylko Ewald von Kleist otrzymał nominacje na feldmarszałka za działania obronne.
  10. Erich von Manstein

    Witam, postanowiłem że wypowiem się w tym wątku, odnosząc się bezpośrednio do wypowiedzi Amona. A więc po kolei - na początku mogę się zgodzić - Manstein nie był typem dowódcy, który walczył ramie w ramie ze swoimi żołnierzami - doskonałym przykładem był fakt, iż nigdy osobiście nie poleciał do kotła Stalingradzkiego a jedynie wysyłał tam swoich adiutantów - po wojnie oczywiście zostało wytknięte to jako podstawowy błąd i ciężko z tym polemizować - na pewno zobaczenie tragedii 6 armii na własne oczy miałoby większy wpływ na jego poczynania, zwłaszcza znając upór Mansteina w spieraniu się z Hitlerem o decyzje strategiczne. Piszesz, że Manstein to typowy kajzerowski oficer sztabowy - i tutaj znowu masz rację ale nie oddajesz całej prawdy a nawet rzekłbym oceniasz zbyt surowo kompetencje Mansteina. Owszem praca w sztabie nie była mu obca - był szefem sztabu Rundsteda w trakcie kampanii przeciwko Polsce, a później jego praca sztabowo - planistyczna doprowadziła do wyklarowania planu "Sichelschnitt". Już wówczas Rundstedt - stary prusak, jeden z najstarszych dowódców niemieckich w II Wojnie Światowej (rocznik 1875), który wedle wszelkich opinii był bardzo wstrzemięźliwy oraz oszczędny w pochwałach miał o Mansteinie wyrobioną bardzo wysoką opinie. Czego w tej części wypowiedzi mi brakuje to zauważenia faktu, iż "transformacja" Mansteina z typowo sztabowej pracy na dowódce korpusu, armii a ostatecznie grupy armii przebiegła bezboleśnie - jego elastyczność w tym zakresie nie miała sobie równych. Stoi to w jaskrawym kontraście z pozycją Rommla, który był typowym dowódcą pierwszego frontu ale nie posiadał tak rozwiniętych zdolności sztabowych. Piszesz, że nie prawdą jest, iż żołnierze go kochali. Sir B. H. Liddell - Hart przesłuchując po wojnie bardzo licznych wysoko postawionych dowódców niemieckich, zadając im pytanie o dowódce pod którym najchętniej chcieliby służyć w ogromnej większości wypadków uzyskiwał nazwisko - von Manstein (książka "Other side of the hill" - w polskim nakładzie bodajże "karmazynowe bractwo"). Sam Lidell - Hart który uznawany jest za znaczący autorytet w dziedzinie wojskowości również oceniał kompetencje Mansteina jako najwyższe w Wehrmachcie. Jeśli zerkniesz do jakiejkolwiek relacji powiązanej z 11 armią walczącą na Krymie odkryjesz, że prawie każdy żołnierz uważał, iż służy pod dowództwem najbardziej kompetentnego dowódcy jaki był dostępny. Ostateczną chyba sprawą jest podejście Mansteina do swojego najbliższego kręgu - nie wiem czy znana ci jest sprawa hrabiego Hansa von Spoencka, który za odwrót na półwyspie kreczeńskim miał zostać skazany na karę śmierci - jedynie interwencja Mansteina bezpośrednio u Hitlera pozwoliła zmienić ten wyrok. Dochodzą tutaj do tego osobiste przeżycia Mansteina z kampanii - poza stratą jednego z synów, czego ból jest oczywisty, bardzo podkreśla że nie mniej zasmuciła go wieść o śmierci swojego adjutanta i bodajże szofera "Pepo" Spechta - wobec tych faktów nie mogę się zgodzić z opinią iż jego żołnierze ani go nie lubili ani go nie szanowali. Tuż przed dymisją w marcu 1944 roku Hitler powiedział do Mansteina, iż zastąpi go Model, gdyż potrzebna jest indoktrynacja narodowo - socjalistyczna. Manstein odparł na to iż nie wierzy, że jakikolwiek żołnierz może dać z siebie więcej niż w ostatnim czasie jednostki pod jego rozkazami. I dużo się nie pomylił. Piszesz, że nie był dowódcą na miarę Rommla - a trochę wyżej mieszasz do tego swoje sympatie i antyaptie polityczne - przykro mi stwierdzić ale sam padasz ofiarą propagandy. Erwin Rommel jako pierwszy dowódca sztafety ochronnej Hitlera a następnie dowódca związków pancernych, gdzie wsławił się głównie we Francji - jego dywizja zwana była dywizją duchów, z uwagi na szybie i zdecydowane uderzenia, był pupilem propagandy nazistowskiej. Hitler mówił o nim - "On nie tylko nas popiera, on jest przekonanym narodowym - socjalistą". Goebbels oraz jego machina propagandowa zrobiły z Rommla bożyszcze i symbol siły niemieckiego wehrmachtu, zapominając jednak o kilku aspektach. Rommel był niewątpliwie jednym z najbardziej przenikliwych i zdolnych dowódców - fakt, że był najmłodszym feldmarszałkiem mówi chyba sam za siebie - ale spójrzmy na suche fakty. Afrika Korps mierzyła się początkowo z miernym przeciwnikiem. Wojska alianckie - pomimo swojej przewagi w sprzęcie i ludziach były nieudolnie prowadzone przez generała Archibalda Wavella a poźniej Achinlecka. Rommel był o tyle świetnym dowódcą ale również doskonale wykorzystywał dyletanctwo powyższych dowódców. Gdy do Afryki przybył Montgomery a przewaga siły coraz bardziej rysowała się na korzyść Brytyjczyków Rommel zaczął przegrywać (w momencie rozpoczęcia bitwy o El-Alamejn nie było go w Afryce). Dlaczego zamieszczam tutaj tak rozległy opis feldmarszałka Rommla skoro temat jest o Mansteine? Aby uzmysłowić tą zasadniczą różnice pomiędzy nimi. Manstein jako typowy arystokrata z bogatymi szlacheckimi korzeniami w porównaniu do Rommla wywodzącego się z mieszczańskiej rodziny był zawsze mniej mile widziany przez organy nazistowskie. Prywatnie Goebbels nie znosił Mansteina, jego sukcesy były raczej pomijane i wielokrotnie radził Hitlerowi aby ten go zdymisjonował. Natomiast wokół Rommla narósł mit - oczywiście był genialnym dowódcą ale siła propagandy jeszcze to rozdmuchała. Jaki był tego efekt? Manstein i Rommel spotkali się tylko raz - w dość zabawnych okolicznościach. O ile mnie pamięć nie myli było to podczas narady dotyczącej ciągu dalszego operacji "Cytadela" - bodajże 14 lipca 1943 roku. Manstein, który na miejsce przybył wcześniej wraz ze swoim adiutantem postanowił wykąpać się w pobliskim jeziorze. Niestety nie miał przy sobie kąpielówek wobec czego kąpiel została uskuteczniona na golasa. W trakcie pływania nagle zauważył postać która pojawiła się na brzegu - był to nikt inny jak słynny Wustenfuchs - Lis Pustyni. Komiczność sytuacji nie przeszkodziła obu panom nawiązaniu kontaktu i umowie, iż po skończonej naradzie wspólnie w hotelu oficerskim przy alkoholu porozmawiają o sytuacji wojennej Rzeszy. W spotkaniu uczestniczyli: Manstein, Rommel, Kluge oraz adiutant Mansteina. Jego przebieg jest niezwykle interesujący. Alkohol, który rozwiązał języki doprowadził do specyficznej konwersacji. Pierwszy od stołu wstał feldmarszałek von Kluge, który postanowił udać się na spoczynek Kluge - Mówię panu Manstein, to się wszystko źle skończy. Ale w razie potrzeby jestem gotowy służyć pod pańskimi rozkazami. Przy stole zostali zatem Manstein z Erwinem Rommlem. Oczywiste było pytanie - co dalej? Tutaj Rommel wykazał się przenikliwością której Mansteinowi zabrakło. Rommel - Wszystko zawali się jak domek z kart. Manstein - Wierzę, że Hitler wkrótce zrzeknie się dowództwa wojskowego i powoła dowódcę dla każdego frontu w pełni odpowiedzialnego za działania wojskowe. Rommel - Nie zrobi tego nigdy. Chyba znam go lepiej niż pan herr von Manstein W ramach konkluzji Rommel na odchodne również potwierdził gotowość oddania się pod rozkazy Mansteina. Bardzo klarownie uznał geniusz feldmarszałka i nawet znając swoją wartość był gotowy na służbę pod jego rozkazami. Jeśli taka legenda jak Rommel oraz równie utalentowany dowódca jak von Kluge złożyli taka deklarację, to na jakiej zasadzie twierdzisz, że nie był szanowany? Tutaj jest przykład 2 feldmarszałków uznających jego kunszt, więc sprawy zachodzą dużo dalej w przypadku żołnierzy niższych stopniem. Zgodzę się z tobą w kwestii jego upodobań dla przepychu. W "straconych zwycięstwach" nieraz zachwyca się miejscami wyznaczonymi na nowe kwatery główne i daje się tutaj wyczuć jego słabość do takich spraw. Niemniej jednak posuwasz się za daleko mówiąc, że w trakcie walk wiódł życie w przepychu. Był amatorem cygar, podobno zawsze miał przy sobie pudełeczko, w którym je przechowywał i bardzo je lubił palić. Według najnowszej literatury to właśnie owe cygara, czemu czasami towarzyszył jakiś dobry alkohol - np brendy - były największymi luksusami na jakie sobie pozwalał. Zbyt bardzo generalizujesz w tej kwestii. W ramach swoich wspomnień miał prawo do takiego punktu widzenia. Słusznie ktoś wcześniej napisał - sięgnij do jakichkolwiek wspomnień - Krieg ohne Haas Rommla, Panzer Leader, Guderiana czy wspomnienia Kesselringa - każdy w nich mniej lub bardziej podkreśla swoje zdolności i wybiela swój udział w ramach zbrodni. Nikt z nich jednak bardziej nie zasłużył sobie na miano owego geniusza - co napisałeś w sposób pejoratywny ale fakty mówią same za siebie. Czy był wielkim fanem Hitlera? Myślę, że to za mocne słowo. Ewidentnie czuł zadowolenie, które spowodowane było faktem, iż Hitler przywrócił Wehrmachtowi siłę i bardzo inwestował w rozwój wojska. Manstein był typem starego pruskiego żołnierza - dla którego przysięga znaczyła wszystko. W ramach jego 85 urodzin Bundeswehra wydała pamiątkową książkę - Nie auser Dienst. (Zawsze na służbie / nigdy poza służbą). Był osobą bezgranicznie zaangażowaną w sprawy wojska i służył temu, dla kogo składał przysięge. Oczywiście nie w żaden sposób to go nie usprawiedliwia, ale fan Hitlera bardziej mi pasuje do Modela czy Richenaua, nie potrafię się zgodzić, że Manstein przejawiał tą samą fascynację nazizmem. Opinia, że jego relacji z podwładnymi były fatalne jest już kompletną bzdurą. Theodor Busse, jego długoletni przyjaciel i szef sztabu w swoich dokumentach daje jasno do zrozumienia że dałby się za szefa pociąć. Jeden z jego adiutantów, który poznał Mansteina w środku wojny w 1943 roku wspominał, iż był osobą na pozór chłodną i nieprzystępną. Wszelkie lody zostały jednak przełamane gdy w trakcie długiej podróży koleją feldmarszałek zagaił czy chciałbym z nim zagrać w szachy. Podobno preferował bardzo agresywny styl gry przy wykorzystaniu gońców, scharakretyzowany został za bardzo dobrego gracza który starał się szachować swojego świeżo upieczonego adiutanta za każdym razem na inny sposób. Następną pasją feldmarszałka był brydż. Gdy po kilku partiach szachów zapytał o tą najpopularniejszą grę karcianą, ze zdziwieniem dowiedział się iż jego nowy adiutant nie umie w nią grać. Szybki kurs przeprowadzony w pociągu sprawił, że adiutant mógł cieszyć się brydżem w towarzystwie oficerów starszych stopniem. Co do działania Einsatzgruppen D (bodajże), to sąd uniewinnił go od winy. Oczywiście nie wierzę w to, że nie zdawał sobie sprawy z tego co się dzieje, bardziej skłaniam się ku opcji ze wykazał się biernością, która w świetle zdarzeń może zostać zinterpretowana jako wina, tutaj jest to kwestia indywidualnego podejścia do sprawy. Nie był zwykłym biurokratą jak piszesz, był, sensu stricte militarnego, wybitną postacią, na pewno wśród niemieckiego Wehrmachtu ale jego kompetencję docenione zostały na świecie. Dzisiaj uznawany jest za najlepszego dowódcę niemieckiego, a również najlepszego dowódcę całej II Wojny. Rady feldmarszałka Mansteina zostały uwzględnione przez kanclerza Adenauera w ramach budowy Bundeswehry. Był jedynym feldmarszałkiem mianowanym przez Hitlera, który po wojnie został doceniony a jego umiejętności zyskały sławę. Do końca jego życia na jego urodziny przyjeżdżały największe osobistości związane z wojskiem - w tym głównie generałowie NATO. Samuel Mitcham Jr. w swojej książce wydanej na dniach "Dowódcy Barbarossy" pisze o Mansteinie jako człowieku, który urodził się by być generałem. Wśród niemieckiego dowództwa i ludzi z nim związanych gdzie jak słusznie zauważa ego niektórych było rozbrzmiałe do granic możliwości tylko jeden dowódca zyskał powszechne uznanie. Zarówno Guderian, który jak zauważa rzadko chwalił kogokolwiek poza sobą, jak i Rundstedt czy Keitel niejednokrotnie proszący o zastąpienie go na czele OKW przez Mansteina uznawali go za "najtęższy umysł w niemieckim sztabie generalnym". Na koniec drobna ciekawostka. Erich von Manstein urodził się jako 10 dziecko Eduarda von Lewinskiego i Heleny von Sperling. Eduard von Lewinski miał kuzyna - Georga von Mansteina który niestety nie mógł mieć wraz ze swoją żoną dzieci. Umówili się zatem, iż 10 dziecko z rodziny Lewinskich, zostanie przekazane pod opiekę Mansteinom. W ten sposób Erich dostał nazwisko Manstein. Początkowo przedstawiał się von Lewinski genammt von Manstein by potem ostatecznie przejść na von Manstein. Co ciekawe niechęć Himmlera do feldmarszałka doprowadziła do badania jego pochodzenia, aby sprawdzić czy nie miał on przodków żydowskich. I tutaj ciekawostka - nazwisko Lewinski - a więc biologiczny ród pochodzenia Mansteina należy do herbu szlacheckiego Brochwicz, pochodzącego z okolic Opola. Co za tym idzie Manstein miał polskie pochodzenie. Ironią losu jest, że w Armii Krajowej służył Janusz "Gryf" Lewiński. W ten sposób historia postawiła w stan wojny dwóch Lewińskich.
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.