jesli sie nie myle 27 czerwca juz alianci byli po lądowaniu.
jedyne czym mozna sie martwic w zakresie zeglugi to (w razie przesuwania sie frontu w strone morza, a nie w glab ladu) jak ewakuowac te ~200 tysiecy alianckiego chłopa ktore wylądowało na nie swojej ziemi, przed sobą ma stado rozjuszonych szwabów, a za sobą przynajmniej po horyzont morze.
"W zasadzie brakowałoby wszystkiego" o to chodzi. i czy w obliczu tego stwierdzenia Hitler miałby szanse przed 'pierwszą wolną zimą', pozbyć sie aliantów z francji?
teoretycznie - brak łączności radiowej, prądu, jednostek mechanicznych to miecz obusieczny, ale kto mogłby z tego wyjść obronną ręką?
czy jesli zaczne tworzyc ciąg przyczynowo skutkowy, zaczynając od odciecia prądu 27 czerwca, to zepchnięcie przez niemców aliantow w strone morza, otoczenie i wybicie bedzie w miare racjonalne? czy jesli przez nastepne lata, pozostawię francje pod okupacja niemiecka, wyzwole polske. i dam swiatu na 20pare lat spokój, gdyz wszystkie panstwa beda zajete:
swoimi sprawami (zmienieniem zasilania wszystich maszyn/urządzen na parowe, lub w miare mozliwosci reczne),
buntami w obrębie kraju, problemami z komunikacja,
brakiem zywnosci, leków, broni, amunicji itd itp
czy to tez bedzie miało sens?
czy na pewno nastapi problem z brakeim zywnosci? w mniej zaawansowanych technologicznie krajach, wioska wciąż mogła pozostać nie-zelektryzowana. w takim razie chłopi nie odczują żadnej różnicy. mięso można solić zamiast wkladac do lodówki, ziarna mielic w młynie wodnym lub wiatrowym, a chleb wyrabiać w normalnym piecu, nie elektrycznym.
transport zamiast samochodowy, konny. zmniejszy to ilosc zywnosci trafiajacej do miast, ale czy od razu tak drastycznie? inna sprawa, ogrzewanie. czy tutaj tez problem byłby na małą skalę?
czy moze nie doceniam problemów żywnosciowych i z miast wyruszą hordy wygłodniałych zebraków? w kierunku wsi która nie wytrzyma napływu takiej ilosci ludzi?