Jacek Kobus
Użytkownicy-
Zawartość
18 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
O Jacek Kobus
-
Tytuł
Ranga: Licealista
Poprzednie pola
-
Specjalizacja
Historia XIX wieku
-
Jak daleko była III Rzesza od pokonania ZSRR?
Jacek Kobus odpowiedział Arkadiusz Siemion → temat → Front Wschodni
Japonia nie zaatakowała Związku Radzieckiego bo nie mogła. A nie mogła, bo Hitler ich nie uprzedził, że planuje podpisanie ze Stalinem paktu o nieagresji, a potem nie uprzedził, że mimo tego paktu, jednak swojego sojusznika zaatakuje. Japonia od połowy lat 30. uwikłana była w wojnę z kuomintangowskimi Chinami, z której nie była w stanie się wycofać: im dłużej ta wojna trwała, tym mniej Japonia mogła ją przerwać (to zupełnie jak z Puchatkiem, którego tym bardziej nie było w chatce, im bardziej Krzyś do niej zaglądał...), bo tym wyższe poniosła ofiary, za które domagała się równoważnej rekompensaty w postaci koncesji politycznych i ekonomicznych, na które Kuomintang się uparcie nie zgadzał. Wszystkie dalsze działania Japonii podporządkowane były chęci "rozwiązania Incydentu Chińskiego". Kuomintang otrzymywał duże wsparcie od Niemiec i od ZSRR. Japonia przystąpiła więc do Paktu Antykominternowskiego w nadziei, że to doprowadzi do zerwania niemiecko - sowieckiej współpracy (i to się na chwilę udało), oraz do wycofania przynajmniej niemieckiej pomocy dla Chin (to się udało o wiele mniej, bo Niemcy dalej eksportowały broń nad Jangcy - póki mogły, rzecz jasna). Powrót Hitlera do sojuszu z Sowietami był dla Japonii niebywałym szokiem i przesądził, że zamiast "marszu na Północ", czyli ataku na Związek Radziecki, armia i flota zaczęły się przygotowywać do "marszu na Południe", czyli najpierw do francuskich Indochin (okupowanych ostatecznie wiosną 1941 roku za wymuszoną zgodą Vichy), a potem - w związku z amerykańskim embargiem na dostawy strategicznych surowców - do Azji Południowo - Wschodniej, gdzie te surowce były. "Marsz na Południe", miał pozwolić na odcięcie dróg dostaw, którymi do Kuomintangu płynęła tym razem zachodnia: amerykańska i brytyjska, pomoc. Dać surowce, których Japonii brakowało. Oraz stworzyć "nieprzepuszczalny puklerz", zza którego miała się dalej bronić przeciw Stanom Zjednoczonym. Japonia nie miała sił, żeby atakować jednocześnie w obu kierunkach. Kiedy Hitler zaatakował ZSRR, armie japońskie już podchodziły do Sajgonu i wycofanie ich i zmiana kierunku ekspansji, byłaby bardzo trudna. Straty polityczne i ekonomiczne wywołane okupacją Indochin i tak już były do przełknięcia - to lepiej było je łykać, mając do popicia ropę z Borneo... -
Co dało obywatelom obalenie komunizmu?
Jacek Kobus odpowiedział wandapanda → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Mówiąc najogólniej, gdyby nie upadek komuny (niezależnie od wszelkiego teoretyzowania. tak się ten ustrój potocznie nazywał, koniec i kropka!) nie byłoby tego forum internetowego. Ani żadnego innego. Albowiem: a) Nie byłoby dostępu do internetu; b) Istotą systemu było dwójmyślenie wykluczające możliwość zgody na swobodną, publiczną wymianę myśli, więc bez cenzury istnieć nie mógł... -
Z konieczności znam kilku rosyjskich zootechników i hodowców. Przesympatyczni ludzie i pełni dobrej woli. Jednak zarówno co do ich wiedzy ogólnej, warsztatu naukowego, jak i samej organizacji tej dziedziny badań w Rosji, a wcześniej w Związku Sowieckim - mam swoje zdanie i parę razy je publicznie wyraziłem w miesięczniku "Koński Targ". Dość to skomplikowane, więc się podeprę linkiem: otóż uważam, że rosyjska hipologia i rosyjska hodowla koni NIE wygląda aż tak źle, jak to twierdzi autorka tej strony. Ale też, wcale nie wygląda o wiele lepiej...
-
Inwazja na Księstwo Warszawskie w 1809 roku
Jacek Kobus odpowiedział gregski → temat → Bitwy, wojny i kampanie
Wydaje mi się, że rok 1809 to nie był dla Prus moment do myślenia o hegemonii w Niemczech - jeden wybuch złego humoru Napoleona, a państwo to w ogóle przestałoby istnieć! Dwa lata wcześniej tylko upór Aleksandra I zapobiegł jego likwidacji... Że władze pruskie nie poparły Austrii, to raczej była kwestia instynktu samozachowawczego, a nie jakiejś wyrafinowanej strategii, obliczonej na zdobycie hegemonii w Rzeszy pół wieku później. -
Polski współczesny język jeździecki nie ma więcej niż 30 - 40 lat. Już terminy spotykane w opracowaniach międzywojennych są inne. Trudno jednak, żeby było inaczej - ciągłość kulturowa została tu przerwana. Zaczynamy praktycznie od zera. Dlatego zresztą tak nam marnie idzie. Skąd ten konkretnie termin się wziął nie wiem, ale może to być rusycyzm...
-
Inwazja na Księstwo Warszawskie w 1809 roku
Jacek Kobus odpowiedział gregski → temat → Bitwy, wojny i kampanie
Tyle, że dla hr Stadiona nowa wojna z Napoleonem miała być "niemiecką wojną wyzwoleńczą" - i z tego punktu widzenia zajęcie Wielkiego Księstwa było polityczne istotne (gdyby się udało rzecz jasna... ach, te korki w Raszynie! Do dziś ciężko tamtędy do Warszawy wjechać...). Mogło też, w razie powodzenia, mieć jakieś znaczenie dla stosunków z Rosją, co do której Austriacy łudzili się, że ich w tej wojnie poprze. Oczywiście, wszystko to były błędne kalkulacje. Ale ten błąd wynikał z bardziej fundamentalnej pomyłki - tej mianowicie, że Napoleon tak się zaangażował w Hiszpanii, iż nad Dunaj szybko swoich sił głównych nie przerzuci, zaś zanim to się stanie, Austria zdoła opanować dużą część Niemiec, mobilizując naród niemiecki do walki z okupantem. Napoleon przerzucił armię nad Dunaj o wiele szybciej, niż się Austriacy spodziewali, zaś "naród niemiecki" wykazał się nader umiarkowaną skłonnością do poświęceń i walki z Francuzami - Bawarczycy zaś, stawili austriackiej inwazji twardy opór. To, że z jednego błędu wynika inny, to akurat nic dziwnego... -
Neolityczna kultura wytworców żywności rozwijała się w północnych Chinach co najmniej od ok. 6500 p.n.e. Niezależnie, od równie starej kultury na południe od Jangcy. Oczywiście, te artefakty, które Kolega przedstawił są bardzo ciekawe. Jednak po tych hipotetycznych indoeuropejczykach nie pozostał w Chinach żaden substrat językowy. Żaden! Nie ma też żadnego dowodu, że język Han może pochodzić z południa Chin. Wręcz przeciwnie. Przyjmuje się na ogół, że kolebką Shangów był półwysep Shantuński, zaś ich następcy, czyli dynastia Zhou, wywodziła się ze środkowego biegu rzeki Huang-ho. Oczywiście, przez cały czas istnienia kultury chińskiej (bo imperium chińskie to jeszcze nie było), istniała żywa wymiana z obszarem Wielkiego Stepu, skąd do Chin trafiły konie. Jednak wywodzić stąd obecność jakichkolwiek indoeuropejczyków w Chinach przed wyprawą Marco Polo - to trochę oryginalna koncepcja. Zrywającą ze wszystkimi dotychczasowymi ustaleniami. Wymagałoby to starannego przemyślenia. W każdym razie lingwiści twierdzą, że język Han ekspandował z okolic mniej - więcej zbieżnych z historyczną siedzibą Zhou w rejonie Xian, na Równinie Chińskiej. Już w czasach Konfucjusza co najmniej, język ten zdominował całkowicie Chiny Północne i dotarł na południe od Jangcy. W następującej po śmierci Konfucjusza Epoce Królestw Walczących dialekty blisko spokrewnione z Han zdominowały także Południe, zaś ludy mówiące innymi językami (ale żaden z nich nie jest indoeuropejski) zostały albo wyparte do Azji Południowo - Wschodniej lub na Pacyfik (jak przodkowie Malajów i Polinezyjczyków), albo ograniczone do izolowanych, niewielkich grup, bez znaczenia w stosunku do ogółu ludności Chin.
-
Bardzo ciekawe. Niektórych, zwłaszcza amerykańskich pozycji, nie znałem. W kwestii sowieckich uczonych, należy jednak zachować niejaki dystans: polecam mój tekst w ostatnim, czerwcowym numerze miesięcznika "Koński Targ". Nie tylko hodowla, ale i nauka sowiecka miała co nieco "za uszami" w kwestii koni - i stąd istnieją tam mity, z których wiele ma ukryć popełnione błędy i zbrodnie. Nawet w tak wydawałoby się odległej od polityki dziedzinie.
-
Historia jazdy w Europie
Jacek Kobus odpowiedział Arkadiusz Siemion → temat → Historia sztuki wojennej i broni
Rok temu prof. Marian Koproń z Akademii Rolniczej w Lublinie zaczął był na łamach miesięcznika "Koński Targ" publikację cyklu artykułów (ukazało się kilka, ale nie doszło to dalej niż do końca średniowiecza, więc na pewno w planie było o wiele więcej) o użytkowym wykorzystaniu koni na przestrzeni dziejów. To był prawie na pewno skrypt z jego jakowychś wykładów, więc jak Kolega popyta w Lublinie, to może zdobędzie notatki. Z tym, że moim zdaniem był to stek bzdur, zaczynając od milionowej armii Kserksesa, a kończąc na dwumilionowej armii Czyngis-chana Temat jest trudny. Nie ma takiego mądrego, który by go w całości ogarniał. Również dlatego, że z punktu widzenia "głównego nurtu" historiografii, który jest jednak polityczno - militarny, co by o tym nie mówić, to jest mało istotny przyczynek do dziejów kultury materialnej i nic więcej. Mało kogo ten problem obchodzi. -
Jacek Kobus zaczął obserwować Gdyby nie było Konstytucji 3 maja?
-
Gdyby nie było Konstytucji 3 maja?
Jacek Kobus odpowiedział Narayan → temat → Historia Polski alternatywna
Taki temat rozwijał się przez pewien czas na innym forum, por.: tutaj Konkluzje, jakie moim zdaniem z tamtej dyskusji wynikają, są następujące: 1. Z całą pewnością nie było warto zawierać sojuszu z Prusami. Nawet, gdyby ten układ "zadziałał" i doszło do wojny czterostronnego aliansu z Rosją, Rzeczpospolita byłaby na kongresie pokojowym płatnikiem, a nie zwycięzcą - zaś w sytuacji, gdy Wielka Brytania wycofała się z tego pomysłu, trwanie przy sojuszniku tylko dało Prusom okazję, żeby naszą skórę Katarzynie sprzedać. 2. Tym bardziej nie należało wykonywać czysto teatralnych gestów, w oczywisty sposób rzucając wyzwanie Rosji (owo "od obcej przemocy wolni nakazów"!): korzystają z pieriedyszki trzeba się było wziąć za pracę organiczną, a jeśli umacniać wojsko - to po cichu i tak, aby w żadnym razie z tego jakaś niewczesna awantura nie wynikła. 3. W ten sposób istotnie wystarczyło dotrwać do śmierci Katarzyny: Paweł, a potem i Aleksander, mogli mieć powody do tego, aby Rzeczypospolitej na jakieś dalej idące reformy zezwolić. Powody owe były dwa: raz, konieczność wzmocnienia sił i porządku wewnętrznego w obliczu walki z rewolucją francuską (więc i armię trzeba by powiększyć i władzę wykonawczą wzmocnić...), a dwa - potencjalna możliwość osadzenia na tronie RON któregoś z Romanowów, bodaj Konstantego, po najdłuższym życiu Stanisława Augusta; ta sprawa akurat w ramach tamtej dyskusji nie została doprowadzona do konkluzji ostatecznej - czy było to możliwe i jeśli tak, to za jaką cenę? Bo niewątpliwie, o ile Austria zapewne musiałaby się na takie rozwiązanie zgodzić, bo Rosja jej była potrzebna, o tyle dla Prus przedstawiało sobą nie lada zagrożenie - i musiałyby zaistnieć dość szczególne okoliczności, aby Rosja protesty Prus w tej kwestii zignorowała. Takie powody w tym okresie były - wszak Aleksander rozpatrywał "plan puławski" likwidacji Prus, które uparcie nie chciały się do koalicji antynapoleońskiej przyłączyć - ale to jeszcze nie znaczy, że zaistniałyby akurat w dogodnym dla obsady tronu Rzeczypospolitej momencie. 4. Jeśli już jednak, pożal się Panie Boże, elita polska zdecydowała się na sojusz z Prusami i na konstytucję, to większość dyskutantów była zdania, że w takim razie, trzeba było bić się do ostatniego żołnierza i w żadnym razie jakichkolwiek papierów nie podpisywać. Przynajmniej rozbiór byłby aktem oczywiście nielegalnym, a to by na kongresie wiedeńskim stwarzało pewne trudności mocarstwom, skądinąd odwołującym się (gdy im to pasowało, co prawda...) do legitymizmu. Od siebie dodam, że kluczowa dla ewentualnych dalszych losów Rzeczypospolitej przy braku konstytucji była tak, czy inaczej, sytuacja Prus. Austria po pierwsze dostała tęgie baty od Napoleona jako pierwsza - i nie stanowiła zagrożenia. Jedynym zatem konkurentem, który mógłby Rosji przeszkodzić w utrzymaniu całego terytorium Rzeczypospolitej jako swojego protektoratu, były Prusy. Prusy zaś robiłyby co mogły, żeby jakąś ruchawkę w Polsce sprowokować i zgarnąć ile się da. Taka już ich wilcza natura! Albo: geopolityczna konieczność... Nawet sam zaproponowałem wątek, w którym starałem się eksploatować konsekwencje całkowitej anihilacji Prus w 1806/1807, bo to było rozwiązanie dla Polski najlepsze Jeśli już bowiem popadać w zależność, to zawsze lepiej - w zależność od jednego tylko protektora, nie od kilku. Z takiej bowiem zwykle łatwiej się wyzwolić... -
Demokracja szlachecka, klientelizm...
Jacek Kobus odpowiedział Jarpen Zigrin → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
A w ogóle były takie badania? -
Demokracja szlachecka, klientelizm...
Jacek Kobus odpowiedział Jarpen Zigrin → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
Nie jestem w stanie podeprzeć się konkretnymi liczbami i przykładami - wydaje mi się jednak, że sprawa rozdawnictwa królewszczyzn ma też i swoje drugie, tutaj pomijane obliczne: dobra prywatne były jednak na ogół zarządzane lepiej niż te pozostające w zarządzie starostów. Wsie prywatne szybciej się odbudowywały po zniszczeniach wojennych, miały zwykle więcej obsadzonych chłopskimi rodzinami dymów, prywatne folwarki produkowały wydajniej, itp. Trzymanie królewszczyzn "w garści", które Panowie tu proponujecie, mogłoby także skutkować ogólnym spowolnieniem gospodarczym, a może i kryzysem. Król polski z pewnością miał w dyspozycji (nie "posiadał", bo przecież nie była to jego prywatna własność) o wiele więcej ziemi niż najpotężniejszy z magnatów. Nie miał jednak praktycznej możliwości, aby tą fortuną zarządzać w sposób równie efektywny, jak to robili ze swoimi prywatnymi majątkami magnaci. Zaś rozdawanie ziemi i urzędów było także sposobem na budowę własnego stronnictwa politycznego - czym więc innym, niż klientelizmem było ziemi i urzędów od króla przyjmowanie..? -
Nie ma sprawy. Nawet nie pomyślałem, że to słowo może też oznaczać taką konia eksploatację, że aż zejdzie z tego świata - siła przyzwyczajenia!
-
Nie rozumiem? A niby co mają lata praktyki do zajeżdżania młodych koni? Są ludzie, którzy będą i 50 lat jeździć i nigdy młodego konia nie zajeżdżą - bo po co? To bardzo odpowiedzialne zajęcie, są od tego specjaliści i tylko brak środków na wynajęcie takowego sprawił, że musiałem zacząć konie własnej hodowli sam zajeżdżać. Robię to bardzo powoli i ostrożnie, bo błędu na tym etapie popełnionego zwykle już nigdy nie da się odrobić. Wyjaśniam, jak ktoś "twórczej" polszczyzny nie rozumie, że "zajeżdżanie" w języku jeździeckim oznacza początkową naukę, pierwszy trening konia, który wcześniej nie miał jeźdźca na grzbiecie i ma zostać nakłoniony, aby tego jeźdźca przyjął i zaakceptował, oraz poznał, zrozumiał i zaakceptował podstawowe pomoce jeździeckie: dosiad, łydki, rękę.
-
Nie jestem jakoś szczególnie uzdolnionym ani doświadczonym jeźdźcem (jeżdżę ledwo lat 20, a to nic...), ale dwa konie już mi się zajeździć udało: da się na nich jeździć wierzchem bez problemu (choć temu drugiemu trzeba jeszcze "domontować" hamulec, bo za Diabła nie chce się zatrzymywać, no - ale czego chcieć, siedziałem na nim wczoraj ledwo ósmy, czy dziewiąty raz...). Z zaprzęgami nie próbowałem - nie mam do czego moich koni zaprzęgać po prostu. Jest to nieco trudniejsze. Nieco tylko. Natomiast juczenie? Oj, to już wyższa szkoła jazdy! Trzeba pokonać tą samą podstawową trudność jak przy zajeżdżaniu do jazdy wierzchem, tj.: przekonać konia, by zaakceptował ciężar na swoim grzbiecie i nauczyć go, jak ma się poruszać, mając dość znacznie podniesiony środek ciężkości (to się nazywa nauką równowagi). Brak jest zaś tych możliwości oddziaływania (pomocy), jakie się ma do dyspozycji na koniu siedząc. Wbrew pozorom kierowania konia z ziemi bywa trudniejsze niż kierowanie nim z jego własnego grzbietu! Oczywiście to wcale nie wyklucza jucznego używania koni już na bardzo wczesnym etapie domestykacji. Być może nawet przed zaprzężeniem konia do wozu, bo wszak i wóz trzeba było najpierw wymyślić. Generalnie, łatwiej jednak wsiąść samemu, niż wsadzić na grzbiet konia jakiś martwy ciężar. Oczywiście, o ile mówimy o stałym i efektywnym wykorzystaniu końskiej siły. Bo swoiste "juczenie" można wykorzystać w toku zajeżdżania jako ćwiczenie: znajoma np. zwykła swoim młodym folblutom przywiązywać do siodła wielkiego, pluszowego misia barribala i z tym "ciężarem" je lonżować dla wstępnej nauki równowagi. Lonżowanie to jednak ćwiczenie w warunkach (niemal) w pełni przez człowieka kontrolowanych, a nie przeprawa z ładunkiem na grzbiecie przez góry... Widziałbym więc ten ciąg tak: jazda wierzchem na oklep z jakimś wędzidłem albo i bez (to też jest jak najbardziej możliwe) - juczenie - wykorzystanie zaprzęgowe - siodło i strzemiona. Bodaj najostatniejszym ze sposób wykorzystania konia było jego zaprzężenie... do pługa, czy innej maszyny rolniczej! U nas jeszcze do połowy XIX wieku używano w tym celu o wiele częściej wołów niż koni. Jest dość prawdopodobne, że i do wozów wcześniej używano innych zwierząt niż konie: te z Ur czasem się identyfikuje jako onagry, dzikie osły.