Skocz do zawartości

Maciej

Użytkownicy
  • Zawartość

    67
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez Maciej

  1. Działania floty Austro-Węgier

    Porównywanie okrętów Austro - Węgierskich z najnowszymi konstrukcjami najsilniejszych flot świata. To nie mieli być przeciwnicy typu Radetzky, więc trudno mieć pretensje, że do walki z takimi przeciwnikami, okręty te nie zostały zaprojektowane. Jak by to ująć z jednej strony dosadnie, a jednocześnie nie zostać posądzonym o "zachowanie niekulturalne" Ja od mojej żony jestem jakieś 20 cm wyższy, z 50 kg cięższy i sporo silniejszy. Sprawdzone - synka ja podniosę, ona nie. Skoro jej nie pobiłem, to znaczy że nie jestem w stanie? Pancerniki Habsburg i te następne z 4x240, to razem ich było całe 6 sztuk. Każdy słabszy od większości krążowników pancernych. Same brytyjskie Minotaury z Warriorami to aż nadto żeby je skasować. A Radetzkych było czy. Całe czy (pisownia celowa) Sama jedna para typu Lord Nelson powinna wystarczyć. A jak mało, to dorzucam ósemkę King Edward VII. Mało? Wyliczać starsze? W czasie wojny Brytole odpuścili śródziemne, pozostawiając je sojusznikom. A sojusznicy, zwłaszcza jak się okazało, że Włosi specjalnie po stronie Niemiec do wojny przystąpić nie chcą, mają taką przewagę, że Austriacy to wolą w portach siedzieć. Trudno wtedy o jakieś większe sukcesy. A po co pakować się w atakowanie baz, skoro zagrożenie ze strony floty jest w zasadzie żadne? Przynajmniej tej nawodnej. Takie "branie bazy szturmem" przy pomocy okrętów to w XX wieku dość ryzykowne, więc po co ryzykować? Co w moich oczach może rzutować na ocenę po co komu pancerniki, skoro się ich nie używa, ale ocena od strony technicznej i ewentualnych szans w starciu 1:1 to już nieco inna sprawa.
  2. Działania floty Austro-Węgier

    Zresztą tak naprawdę różnica prędkości była mniejsza niż te wspomniane 3 węzły. Nie mam danych odnoście realnie osiąganych prędkości podczas służby, ale włoskie konstrukcje zwykle podczas służby osiągały zauważalnie mniej niż w trakcie prób. Na próbach te włoskie "szybciochy" wyciągały coś 20 do 22 węzłów. Radetzky koło 20. W sumie nie ma czym sobie głowy zawracać przy tych odległościach.
  3. Działania floty Austro-Węgier

    W sumie to wydaje mi się, że słuszniejsze byłoby inne spojrzenie. Porównywanie Radetzky z konstrukcjami brytyjskimi jest trochę niesprawiedliwe. Biorąc pod uwagę ilość dostępnych jednostek, to Brytole mogliby ich zasypać staruchami, nawet jeśli Austriacy kupili by sobie na wyprzedaży drugowojenne Yamaciaki. W końcu i Herkules ..... kiedy ludków kupa. Ale jak tak popatrzeć na najbardziej prawdopodobnych przeciwników - Włochów. Cóż, najnowsze włoskie konstrukcje typów Regina Elena i Regina Margerita nie były takie znów silniejsze. Starsza Margerita miała podobne, choć nieco słabsze uzbrojenie i była szybsza, ale miała słabszy pancerz. Nowsza Elena była jeszcze szybsza i miała podobny pancerz do Radetzky, oraz liczniejsze działa 203, ale tylko dwie lufy 305. Zastanawiam się na ile przewaga prędkości na Adriatyku miała znaczenie. Nawet te 3 węzły to co? Przy tych dystansach to można dość do bazy zanim prędkość stanie się decydująca, a przecież Austriacy na ocean się nie wybierali. Ja tam bym jednostek Austriackich w tym starciu nie przekreślał. Ba nawet z większością jednostek francuskich tego okresu, też dawałbym Austriakom spore szanse ( przewagę ilości pomijam ) A, że zaraz pojawiły się drednoty - to i Austriacy odpowiedzieli Tagethoffem, czy jak go tam zwał. A potem na tapecie była trójka jeszcze większych jednostek z 10x350
  4. Działania floty Austro-Węgier

    Jak dla mnie, problem z typem Radetzky sprowadzał się do terminu budowy. W 1907 roku to Amerykanie zaczynali Delaware a Brytyjczycy St. Vincent. Pakowanie się w predrednoty w tym czasie miało średni sens.
  5. Jest to pierwszy tom, z planowanych pięciu, dotyczący historii projektowania oraz konstrukcji amerykańskich ciężkich okrętów artyleryjskich. Omówione są wielkie krążowniki, oraz pancerniki budowane w USA. Każdy z typów został opisany wraz z projektowanymi w tym samym czasie konstrukcjami innych państw. Jako kryterium wyboru wybrano daty rozpoczęcia budowy okrętów. Występowały wówczas duże różnice w czasie budowy w poszczególnych krajach. Tom I obejmuje okres końca XIX oraz początków XX wieku. Opisano wszystkie amerykańskie pancerniki i krążowniki pancerne okresu predrednotów. Opis zawiera założenia projektowe, oraz konstrukcję okrętów. Każdy opisany typ jest zilustrowany. Rysunki zawierają przekroje wzdłużne i poprzeczne, rozkład pomieszczeń, płyt pancernych. Na koniec opisu każdego typu amerykańskiego zamieszczony jest rysunek zbiorczy, na którym zamieszczono obok siebie rysunki wszystkich opisanych zagranicznych odpowiedników danego typu. Rysunki zostały wykonane w tej samej skali. Przekroje wzdłużne 1:1000, poprzeczne 1:500. Od tej zasady poczyniono nieliczne wyjątki, za każdym razem zaznaczone w tekście. Pozwala to na porównanie wielkości poszczególnych okrętów. Na końcu książki załączono dwie wkładki o rozmiarze A3, zawierające porównanie wielkości wszystkich opisanych w tym tomie ciężkich okrętów USA. Dodatkowo załączono dokładne opisy uzbrojenia. Działa zostały rozdzielone na artylerię ciężką, średnią i służącą do samoobrony przed torpedowcami. Posortowano je według kolejności pojawiania się w służbie, bez względu na kaliber czy narodowość. Podstawowe dane o książce: Okładka miękka. Rozmiar: A4 Ilość stron : 361 (wraz ze spisem treści i załącznikami) + 2 wkładki A3 Ilość rysunków: 123 Ilość zdjęć: 203 ISBN: 978-83-62989-74-4 Koszt 100 zł + koszty transportu. Istnieje możliwość odbioru osobistego oraz uzyskania podpisu autora. Zamówienia można składać na adres: maciej.chodnicki@giga-hard.com.pl tel: 602 183 986 spis treści: 1. Wstęp 3 2. Artyleria i opancerzenie drugiej połowy XIX wieku. 4 Strzelanie na morzu. 4 Pomiar odległości. 5 Strzelanie do ruchomego celu. 6 Stateczność a celność. 7 Działa i pociski a opancerzenie. 8 Materiał na pancerz. 20 Systemy kierowania ogniem, procedury strzelania, zwiększenie dystansu walki. 24 3. Ciężkie okręty drugiej połowy XIX i początku XX wieku. 27 Pierwsze pancerniki. 27 Pancerniki „bateryjne” 28 Pancerniki kazamatowe. 29 Pancerniki wieżowe. 30 Pancerniki barbetowe. 33 Predrednoty i Semidrednoty. 36 Drednoty. 38 Krążowniki pancerne. 42 Wielkie krążowniki pancerne, krążowniki drednoty, krążowniki liniowe. 44 Superdrednoty 53 4. Amerykańskie ciężkie okręty przełomu XIX i XX wieku. 54 5. Maine ( ACR 1 ) i Texas. 55 6. Pierwszy Krążownik Pancerny USA – New York ( ACR-2 ). 57 7. Pierwsze „pełnomorskie pancerniki obrony wybrzeża” USA – typ Indiana ( B/BB-1 ) 73 8. Pancernik Iowa ( B/BB-4 ). 98 9. Krążownik Pancerny Brooklyn ( ACR-3 ). 111 10. Pancerniki typu Kearsage ( B/BB-5 ). 123 11. Pancerniki typu Illinois ( B/BB-7 ). 141 12. Pancerniki typu Maine ( B/BB-10 ). 152 13. Krążowniki Pancerne typu Pennsylvania ( ACR-4 ) 182 14. Pancerniki typu Virginia ( B/BB-13 ). 206 15. Pancerniki typu Connecticut ( B/BB-18 ). 220 16. Krążowniki Pancerne typu Tennessee ( ACR–10 ). 240 17. Pancerniki typu Mississippi ( B/BB-23 ). 264 18. Załączniki 284 Uzbrojenie 284 Artyleria Ciężka 288 Artyleria średnia. 320 Artyleria do samoobrony przed torpedowcami. 336 Dane ciężkich okrętów USA 346 19. Bibliografia 353 20. Indeksy i spisy. 355
  6. Prawdopodobnie jeszcze w kwietniu ukaże się drugi tom. W załączniku spis treści.
  7. Najlepszy pancernik II wś

    Sądzę, że nie... Ale sam przyznasz, życia to nie ułatwia. Choć z drugiej strony bez takiego zafiksowania to co to za życie? Imprezki, bo nie wiadomo co robić z czasem? Albo jeszcze coś gorszego....
  8. Najlepszy pancernik II wś

    Na wszelki wypadek, jeśli nasza gadanina nie jest oczywista dla innych. Dwa możliwe rozwiązania tego samego układu. Na czerwono zaznaczone rzeczy które szukamy a na czarno to co znamy. Jakby co to można dorysować jeszcze czerwone kąty podejścia. A jak narysować to wszystko w skali, to będziemy mieli: Czarny odcinek długości kiku matrów, max 15 ( dalmierzy o większej bazie optycznej nie było ) A czerwone odciniki długie na kilkanaście tysięcy, czy kilkadziesiąt tysięcy metrów. Na rysunku w skali wszystko się zleje w jedną długą linię... O takich problemach mówimy. Producenci dalmierzy musieli się zmagać z takimi rzeczami jak rozszerzalność temperaturowa rur z któych były one zbudowane. Zmiana długości dalmierza wpływała przecież na odczyt odległości - zwłaszcza przy taich proporcjach jak jednek kąt jest 90.0 stopni ( hehe, ktoś wieży że było dokłądnie 90,0 a nie 90,0001 stopnia? ), a drugi ka miał 89,99 stopnia....
  9. Najlepszy pancernik II wś

    Oj nie maczego zazdrościć... Na różne książki wydałem majątek. Jakby to zsumować to pewnie by się kupiło samochód. Czas poświęcony na to, wręcz tródny do wycenienia.... Dochody żadne, a rodzina marga, że wolę "statki" niż ich..... Ale takie życie
  10. Najlepszy pancernik II wś

    @Jakober Oczywiście masz rację. Ale nie o to chodzi. Wydaje mi się, że całe nieporozumienie bierze się z tego, że ja w moim opisie założyłem, że nie znamy odległości do celu i właśnie tą odległość chcemy zmierzyć! Czyli możemy znać kąty przy „naszej podstawie” oraz długość „naszej podstawy” Cała reszta jest nieznana i chcemy to wyliczyć na bazie danych które mamy. Się nie da, bo są co najmniej dwie zmienne, a jedno równanie, więc dostaniemy co najwyżej zależność odległości od kąta podejście przeciwnika. Jak już masz dalmierz, który potrafi zmierzyć odległość to reszta jest nieistotna. A jeśli chodzi o wyliczanie kąta podejścia na podstawie pomiaru odległości do dziobu i rufy, to problem polegał na tym, że dokładność dalmierzy optycznych była zbyt mała by takie obliczenia miały sens. Nie pomnę dokładnie, ale najlepsze to miały bodaj koło 100-150 m na dystansie kilkunastu kilometrów. Jak biorą udział dwa dalmierze, to błędy się sumują ( w najgorszym wypadku, przy odrobinie szczęścia mogą się znieść, ale w końcu skąd masz wiedzieć czy się znoszą czy nie? ). Łączny błąd pomiaru będzie większy, czy też co najmniej porównywalny z długością celu.... Innhymi słowy oceniasz długość odcinka z błędem co najmniej równym ( w praktyce zwykle większym ) niż jego długość. Jak to wpływa na jakość wszelkich obliczeń chyba nie wymaga tłumaczenia. Doświadczony marynarz lepiej całość oceni "na oko" bez obliczeń.
  11. Najlepszy pancernik II wś

    A ta: https://forum.historia.org.pl/topic/17280-amerykanskie-ciezkie-okrety-artyleryjskie/page__p__250614__hl__%2Bameryka%F1skie+%2Bci%EA%BFkie__fromsearch__1#entry250614 Tylko żeby nie było – to pierwszy tom. O samych dalmierzach to tam nie ma, bo budowa dalmierzy będą w tomie drugim, który „się pisze”. Na razie sam , bo ja nie mam kiedy się za niego zabrać. Opis przeliczników w sumie też w drugim. XIX wiek to jeszcze bez jakiś specjalnych systemów kierowania ogniem. Nawet jak się pod Cuszimą zaczęło ich używać, to lepiej było strzelać „na pałę”. Było dokładniej.... Trapez jest wtedy gdy dwa boki są równoległe do siebie. Czyli powstanie wtedy gdy przeciwnik ustawi się dokładnie prostopadle do kierunku w który patrzysz. Takie sytuacje zdarzają się niezmiernie rzadko. Nawet jak przeciwnik będzie szedł idealnie tym samym kursem co ty, ale nieco z przodu lub z tyłu to już kicha, bo przecież jeden z boków, to jest baza dalmierza. W efekcie do obliczeń wchodzi taki błąd, że weź. Musiałbyś jeszcze znać kąt pod jakim zbliża się przeciwnik, żeby móc to poprawnie wyliczyć. A tego kąta nigdy nie będziesz znać. W każdym razie wystarczająco dokładnie, by się nadawał do obliczeń. A jak celujesz obydwa okulary w jeden punkt to masz trójkąt prostokątny i wszystkie wartości z automatu. Nawet się podziałkę wyskalowuje w odległości, nie kącie widzenia. Zależy kiedy. Pierwsze dane były przekazywane nawet nie głosem, ale „głuchym telefonem”. Gość odczytywał odległość i krzyczał. Drugi gość to słyszał i powtarzał dalej przez tubę, tam kolejny słyszał i znów przez tubę itd., aż do samych dział. Jak skuteczne to było, nie trzeba tłumaczyć. Odległość i kąty musiały i potem były przekazywane automatycznie. Więcej – dalmierze zaczęto stabilizować, a nawet odkładać bajer automatycznego śledzenia celu. Nic nie było oczywiście tak mądre żeby rozróżnić cel i go śledzić, po prostu obsługa mogła wymusić pewny stały obrót dalmierza, tak żeby sam trzymał cel w okularze. Jeśli przeciwnik zmieniał położenie powiedzmy z prędkością 1 st/minutę to dalmierz sam się obracał z taką prędkością. Z czasem to też szło do przeliczników. W ogóle problem sterowania ogniem jest bardzo złożony, a poprawek przeliczniki musiały uwzględniać dziesiątki ( dosłownie ), włącznie z różnymi warunkami pogodowymi, temperaturą, zużyciem dział czy położeniem względem równika, w celu uwzględnienia siły Coriolisa.... Nie. Rozpoczął strzelanie jak Hood zbliżał się ostro. W okolicznościach o których wspominał Joggi. Ale warto pamiętać o jeszcze jednym. Bismarck zabierał jakieś ~120 pocisków na działo artylerii głównej. Tyle samo co Hood, ale już nieco mniej niż PoW ( na nim było po 100 pocisków na działo ). Jeśli nie wziął ponadnormatywnego zapasu, to miał po wyruszeniu w rejs prawie 1000 pocisków ( mniejsza o parę w te czy tamte ). Niemcy przenosili mniej więcej po 1/3 pocisków przeciwpancernych, 1/3 półprzeciwpancernych i 1/3 burzących. Oczywiście można było manipulować tymi wielkościami w zależności od potrzeb ( przed wyruszeniem w rejs oczywiście ), ale taki był generalny zwyczaj. Do walki z pancernikami pociski inne niż przeciwpancerne tak średnio się nadają. Znaczy nadają się – można dokonać na przeciwniku wielu zniszczeń, nawet doprowadzić go do ruiny i zmusić do wycofania się, ale na pewno nie będzie takiego efektu jak z Hoodem, a i gwałtowne zmniejszenie prędkości celu raczej nie nastąpi jak się go ostrzela pociskami innymi niż przeciwpancerne. Przy strzelaniu na duże odległości pocisków wyrzuca się dużo, a trafień jest mało. Co prawda każde trafienie, może być groźne, ale Niemcy mieli w perspektywie jeszcze rajd. A nawet jeśli nie rajd ( bo zostaliby zmuszeni do powrotu ), to możliwość kolejnego starcia jeszcze przed powrotem do bazy. Przecież przeciwnik pancerników miał sporo. Wstrzymywanie się z otwarciem ognia do czasu zmniejszenia dystansu było logiczne. Przecież można było pozbyć się większości ( no powiedzmy znacznej części ) zapasu amunicji nie uzyskując żadnego trafienia! Bismarck w walce z Hoodem i PoW wystrzelił ponad 100 pocisków ( nie pomnę ile dokładnie ), a przecież starcie trwało krótko. Opróżnił tak z 1/3 całego zapasu amunicji do walki z pancernikami. Jakby otworzył ogień wcześniej, to przecież jeszcze więcej. A starcie mogło ( a nawet powinno ) trwać dłużej. Przecież jakby Hood tak szybko nie zginął, to trzeba byłoby się nad nim trochę poznęcać. Nad PoW też. Nawet jeśli nie w celu zatopienia, to zmuszenia do wycofania się. A wtedy zużycie amunicji byłoby o wiele większe. Brytyjskie pancerniki, nastawione wówczas na walkę głównie z pancernikami przeciwnika, przenosiły wyłącznie pociski przeciwpancerne. Ponadto po starciu z Bismarckiem, raczej nie przewidywano kolejnego starcia z jakimkolwiek pancernikiem przeciwnika przed zawinięciem do bazy, bo przeciwnik więcej pancerników zwyczajnie nie miał ( sprawnych w każdym razie ). Mogli więc pozwolić sobie na „marnowanie” amunicji. Pełne opróżnienie komór raczej im nie groziło. Co najwyżej nieco wzrosłyby koszty. Nie wiem na ile wstrzymanie niemieckiego ognia było podyktowane chęcią oszczędności amunicji ( autor „Pancernika Bismarck” chyba coś o tym wspomina ), a poza tym niemiecki dowódca nie miał ochoty się tłumaczyć ze swoich pobudek, ale nie zdziwiłbym się, gdyby tym też się kierowano. Ja na pewno był to brał pod uwagę, jakbym zespołem niemieckim dowodził. Świadkowie byli niezgodni czy Hood zaczął skręcać czy też nie. Po znalezieniu wraku wiadomo, że zaczął. Ile zdążył to się nie dowiemy, w każdym razie na tyle by przynajmniej części osób się wydawało, że coś widzieli. Jakby skręcił znacząco, to by wątpliwości nie było. Wiesz, jak sobie porównam Invincible i Hooda, to widzę zmiany znacząco większe niż między Hoodem a Bismarckiem Wcześniej, później, pojęcie względne Ale oczywiście masz rację. Oczywiście. To co wiemy, to że skasowanie stanowiska kierowania ogniem było możliwe ( bo nastąpiło ) Wiemy, że skasowanie dziobowych wież Bismarcka jednym pociskiem było możliwe ( bo nastąpiło ) Było więc możliwe żeby Bismarck zaliczył je 3 dni wcześniej. A wtedy.... Ale ewidentnie w tym starciu to „wojenne szczęście” było po stronie Niemców, aczkolwiek nie do końca. Już kiedyś pisałem na FOW. Hood 1:1 z Bismarckiem przegrywa tak 60-70 razy / 100 Hood z PoW przeciwko Bismarckowi wygrywa praktycznie zawsze, ale jest pewien problem W symulacji nie są uwzględniane podstawowe różnice w systemach kierowania ogniem. Hood i Bismarck u mnie mają niemal takie same SKO, a to przecież nie była prawda. No i ( na razie ) działa same się u mnie nie psują, więc PoW strzelał tak długo, dopóki mu się dział nie zniszczyło, albo nie wypsztykał się z amunicji. W takim układzie, to szanse Bismarcka są nader znikome. Pinz Eugena jeszcze nie zrobiłem, ale dawałem mu jakiegoś japońca do pomocy ze skasowaną od początku jedną wieżą artylerii głównej.
  12. Najlepszy pancernik II wś

    Bo tak właśnie było. Ja nie uważam, ja to wiem. Książkę o tym napisałem. Znaczy kawałek rozdziału w książce o tym poświęciłem. I jakiś manual do któregoś z dalmierzy przeczytałem i jego rysunek techniczny analizowałem. Pomysły na pomiar odległości przy pomocy znanej długości celu to był XIX wieczny wynalazek, zanim Brytyjczycy zbudowali pierwszy dalmierz. Nie działał, bo nie mógł działać. Żeby trygonometria działała, to musi być trójkąt prostokątny i musisz znać długość jednego boku ( +jednego kąta ). Inaczej nie zadziała. Pomiar odległości bez podchodzenia do celu to czysta trygonometria. Jeśli cel nie będzie idealnie prostopadle do kąta patrzenia, to system nie zadziała. Musiałbyś wiedzieć dokładnie pod jakim kątem się bliża do ciebie. Przecież bez tego to nie wiesz czy widzisz jego długość jako powiedzmy 150 m zamiast 200 dlatego, że jest tak daleko, czy dlatego że pod jakimś tam kątem się bliża! A to jest najtrudniejsze do określenia. Dopiero w okresie międzywojennym opracowano inclinometer ( od angielskiego „inclination” ), ale i tak dokładność to było kilkanaście stopni. W czasie gdy dalmierz już działał, to kąt zbliżania jednostki określano „na oko”, a więc do obliczeń wchodziła wartość określona „na oko”, a więc i wynik był wyliczony „na oko” W praktyce większą dokładność uzyskiwano po prostu od razu oceniając odległość „na oko” i tak będzie taki system działał. Kombinowano też z wysokością masztu przeciwnika. To lepiej, bo niezależnie od kąta podejścia maszt jest tak samo długi. Ale nie wiadomo było jaką dokładnie wysokość ma a poza tym nie zawsze widać było czubek. Efekt – lepiej było określać odległość „na oko” A wracając do Bismarcka. Niemcy otworzyli ogień jak Hood by ostro do Bismarcka, nie po zmianie kursu. Zresztą fatalne trafienie nastąpiło przed zmianą kursu. Do czasu znalezienia wraku Hooda trwały niekończące się dyskusje czy Hood już rozpoczął wykonywanie zwrotu czy jeszcze nie. Jakby otwarto ogień po zmianie kursu, to by wątpliwości nie było, a zostały one rozwiane dopiero po tym jak znaleziono ster, skręcony ileś tam stopni na bok. Ja wspominałem. System Pollena i Dreyera wspomniany przeze mnie parę stron temu, to właśnie część elementów tych przeliczników Pierwsze to zbudowano jeszcze przed I Wojną Światową. Hood miał najwyższej klasy przeliczniki jak na końcówkę I Wojny Światowej. W okresie międzywojennym nie modernizowane. Bismarck miał przeliczniki jak na standardy połowy lat 30-tych. Z tego wynikała cała przewaga w szybkości wstrzelania się w cel.
  13. Najlepszy pancernik II wś

    Chyba byłem mało precyzyjny - więc powtórzę. Odpowiednio gruby pancerz ocaliłby te I Wojenne krążowniki liniowe. Ale nawet z takim cienkim powinny przetrwać te trafienia co otrzymały, gdyby przestrzegano podstawowych zasad bezpieczeństwa z kordytem. Nie było ani jednego dowodu na to, że jakikolwiek niemiecki pocisk dostał się do komór amunicyjnych brytyjskich krążowników ( no może na Indefatigable, ale też wątpliwe ), natomiast było wiele dowodów na to, że po przebiciu wieży czy barbety, powstawał pożar, który wnikał do komór z wielkim bum na końcu. Przerwanie tego łańcucha do komór, mogło, a nawet powinno, ocalić te okręty, a przy przestrzeganiu zasad bezpieczeństwa, tego łańcucha nie powinno być. Niemieckie okręty miały przebijane wieże czy barbety a jakoś nie wybuchały. Zresztą o tym można pisać tomy. W przypadku Hooda, akutalnie za najbardziej prawdopodobne wydaje się, że pocisk właśnie dotarł do komór. Czyli w tym przypadku ( jeśli to prawda ) to przyczyną było właśnie zbyt słabe opancerzenie. To, że w czasie wejścia do służby Hooda było najlepsze na świecie, nie zmienia faktu, że 20+ lat później było niewystarczające. Zresztą sami Brytole uznali już w 1918 za niewystarczające, ale Hood po prostu nie mógł przyjąć więcej masy.... Na tyle na ile możliwe jest nagłe zniknięcie usterek uzbrojenia na Prince of Wales Na PoW wysiały działa wieży A jedno po drugim. Wieża Y wysiadła podczas gwałtownego zwrotu podczas wycofywania się z walki, ale wieża Y była problematyczna ( w końcu ci robotnicy z jakiegoś powodu tam byli ). Tylko wieża B nie sprawiała problemów. Nie można więc wykluczyć, że za parę minut po czasie kiedy historycznie Hood zatonął, PoW miałby sprawne tylko 2 działa. Ale te awarie udawało się usunąć na morzu to raz, a dwa jak Hood nie zatonął, to przecież strzela. Podczas ostatniej walki Bismarck dość wcześnie utracił dziobowe stanowisko kierowania ogniem a zaraz potem dwie dziobowie wieże i to od jednego pocisku. Niby dlaczego podobne trafienie miałoby być niemożliwe trzy dni później? Że mało prawdopodobne - pewnie. Ale mało prawdopodobne rzeczy się zdarzają. Jak jest odpowiednio dużo pocisków w powietrzu to nawet dość systematycznie. O trafieniu w maszt czytałem jeszcze w książce Tadeusza Klimczyka, o spadających ciałach dopatrzyłem się dopiero niedawno na hmshood.com z relacji Midshipmana Williama J Dundas. Ten człowiek to wspominał o ciałach spadających z góry. Nie z masztu, tylko po wielkim bum w rofowej części okrętu. Z dziobowego masztu uratował się jeden człowiek. Powinien zapamiętać coś takiego jak trafienie pociskim w jego pobliżu, a nic o tym nie wspominał. Ja nie twierdzę, że tego trafienia nie było - po przeżyciu takiego tonięcia a potem kąpieli w zimnym morzu, pamięć może płatać figle. Ale nawet jeśli miało miejsce, to przecież mówimy o sytuacji "alternatywnej" i tego trafienia nie musi być.
  14. Najlepszy pancernik II wś

    Więc może prościej. Dalmierz to dwa okulary oddalone od siebie o określoną ( znaną ) odległość. Jeden z okularów jest na stałe przymocowany do podłoża, drugi ruchomy. Cel - stworzyć trójkąt prostokątny. Dalmierzysta ustawia okulary tak, żeby się "zgrały". Znaczy prawy i lewy celują idealnie w ten sam punkt. Innymi słowy zmienia kąt tego ruchomego okularu tak, żeby obydwa okulary patrzyły w to samo miejsce. Jak patrzą w ten sam punkt, to mierzymy kąt pomiędzy okularami. Potem to już czysta trygonometria. Jeden z okularów jest z definicji prostopadle do osi widzenia, drugi ruchomy. Mamy długość jednego boku i jednego kąta, a trójkąt jest prostokątny to z automatu mamy pozostałe dwa boki i kąty. Jeden z tych boków wyliczonych "z automatu" to odległość do celu. nie ma żadnego znaczenia wielkość celu dla tych obliczeń. Wielkość celu ma jedynie znaczenie dla obserwatora - łatwiej sie obserwuje większy niż mniejszy i tyle. Obydwa dalmierze działają identycznie. Jeden okular stały rugi ruchomy i obydwa kierują obrazy do dalmierzysty, który zgrywa okulary. Do tego momentu wszystko jest identyczne. Jedyna różnica między dalmierzem koincydencyjnym i stereoskopowym to sposób wyświetlania obrazu. Koicydencyjny wyświetla obraz "przecięty na pół", znaczy po połówce obrazu z każdego okularu. Dalmierzysta zgrywa te połówki tak żeby mieć "cały obraz". Jak wyjdzie idealnie cały to mamy idealną odległość. W stereoskopowym obraz każdego okularu jest kierowany do każdego oka dalmierzysty. Dalmierzysta ocenia "na oko" czy okulary są zgrane. Widzi znacznik i widzi obraz generowany przez dalmierz. Jak "na oko" znacznik i obraz generowany przez dalmierz są w tej samej odległości to ma "idealnie zgrane" okulary. Reszta to samo. Tu widzimy różnice. Dla ddalmierza stereoskopowego nie ma znaczenia kształt obserwowany. Czy to będzie kulua czy chmura czy cokolwiek, nie ma znaczenia, bo odległość ocenia się "na oko", że to "coś" jest tak samo daleko jak znacznik. To jest niepodważalna zaleta. Ale wymagania od dalmierzysty, który musi mieć bardzo dobre widzenie stereoskopowe. Na testach sprawdzających takie widzienie, przechodzi je jakieś 4-5% populacji. Z czego po dalszym odsianiu tak koło 1% ( pierwszej próby ) nadaje sie na dalmierzystów. Do tego wraz ze wzrostem zmęczenia spada dokładność odczytów. Samopoczucie też wpływa na odczyt i widzenie stereoskopowe, stąd takie dalmierze są bardziej podatne na błędy obsługi. W przypadku koincyencyjnego kształt obiektu ma znaczenie. Łatwiej jest zgrać dwie połówki np. masztu niż nieregularnej chmury. Stąd w I Wojnie Brytole montowali takie płachty przy kominach czy masztach, żeby zmylić dalmierzyste. Obiekt o nieregularnym kształcie jest trudniej namierzyć. Ale wymagania od dalmierzysty są znacznie mniejsze i do tego zmęcznie odgrywa o wiele mniejszą rolę. Łatwiej zgrać dwie połówki jak się jest bardzo zmęczonym niż ocenić "na oko" czy dwa obiekty są tak samo oddalone. W zasazie nic nie stoi na przeszkodzie by zrobić dalmierz taki i taki w jednej obudowie. Mają one konstrukcję identyczną do momentu wyświetlania obrazu dla dalmierzysty. Mozna by nawet zrobić urządzenie dające się przełączać między jednym trybem a drugim. I niektóre floty tak zrobiły, np. Włoska czy Japońska....
  15. Najlepszy pancernik II wś

    A niby czemu? Czyżby to miało być niemożliwe? Nie słyszałem o tych ciałach spadających z masztu. Ten co się z masztu uratował jakoś o trafieniu nie wspominał. Jeśli nawet, to też można ze ten pocisk przesunąć o parę metrów. A jak nie, to Hood miał jeszcze kolejnego directora na conning tower, więc w czym problem? Wszystko to było możliwe. Na ile prawdopodobne to inna sprawa. nie tylko nie muszę, ale nawet nie mogę. Ten ostatni z rodu był lepiej opancerzony niż ktokolwiek nie z rodu. W czasie kiedy go zbudowano. Więc jeśli cokolwiek tu się uwidoczniło, to fakt że puszczanie pancernika do walki z przeciwnikiem mniej więcej tej samej wielkości, ale 20+ lat młodszym, to dość ryzykowna sprawa.
  16. Najlepszy pancernik II wś

    Obserwatorzy na okrętach mowili wprost, ze przy obserwacji przez lornetkę bylo widac żarzenia pocisków podczas lotu. To nie jest takie dziwne. Mówimy o pocisku dlugim na po ad półtora metra. Jak dokladnie wiesz skąd leci i dokąd podąża można go wypatrzeć w powietrzu. Zwłaszcza jak stoisz za lub przed nim. Co prawda wtedy widac bardziej srednice kolo 0,4 m ale czesc dlugosci tez.
  17. Najlepszy pancernik II wś

    Zwyczajnie obserwując ich lot przez lornetkę. To byly 14 calowki. Napewnym zakresie odległości nawet widac je golym okiem. Przez dobra lornetkę dalej. Nie raz widziano jak sie zderzaja.
  18. Najlepszy pancernik II wś

    Gdyby zderzenie następowało tuż przed trafieniem w cel - zgoda. Rozrzut spadałby wręcz do zera. Tyle, że to zderzenie następowało gdzieś po drodze. Po nim, pociski odbijały się od siebie, a do tego to pociski stabilizowane obrotowo. Obracały się w tą samą stronę, czyli przy zderzeniu bokami, w jakimś stopniu zmniejszały prędkość obrotową. Nie dość że traciły stabilizację, nie w pełni, ale zawsze, to jeszcze wytrącało je to z toru lotu. Do tego przecież zderzenie nie zawsze ideanie bokami, bo jeden mógł i zwykle leciał nieco szybciej. Po takim zderzeniu, pociski "zataczały" się w wręcz w powietrzu. Efektem był koszmarny rozrzut.
  19. Najlepszy pancernik II wś

    A pewnie, że do przewidzenia, jeśli komuś chciałoby się słuchać mądrzejszych od siebie. Było to tak, że „najnowocześniejsza, najbardziej innowacyjna i najlepsza marynarka świata” przesłała w czasie I Wojny do „najbardziej konserwatywnej i najgorszej marynarki świata” kilka sztuk najnowszych swoich dział o super parametrach, z zamiarem sprzedaży. Ci najgorsi jak je sobie zobaczyli to stwierdzili, że one są do d...bani. Wykonane podobnie jak działa tych najgorszych jakieś 20 lat wcześniej. W sumie nie ma co wymieniać wszystkich wad, bo to długa lista. Podobnie ci najgorsi jak przeanalizowali plany wież w których miały te działa być zamontowane to stwierdzili, że całość to dobrze działać nie będzie. Przewidzieli w zasadzie wszystkie przyszłe problemy ( no może prawie wszystkie ) Oczywiście ci najlepsi nie posłuchali tych najgorszych, bo niby czemu, w końcu byli najlepsi i pewnie ta konserwa tylko z zazdrości tak krytykowała ich super produkt. Jak przyszło do strzelania, to się okazało, że jednak ta konserwa miała racje. Rozwiązania szukano po omacku zamiast przeczytać raport sprzed paru lat napisany przez konserwatystów. Pierwsza sprawa to było wsadzenie opóźniaczy do wież, tak by przy strzelaniu pełnymi salwami poszczególne działa odpalały z lekkim opóźnieniem. Uniknięto dzięki temu zderzania się pocisków w powietrzu, co zmniejszyło rozrzut „na boki” Potem było trudniej. Poza wibracją samego działa, zbyt lekkiego jak na osiągi, do tego wiotkiego, problemem był jeszcze kształt komory na pocisk i ładunek miotający. Przy niskich kątach podniesienia bywało OK, a czasem nawet bardzo dobrze. Przy wyższych to już loteria. Od bardzo dobrych wyników do tragicznych, przy czym tych drugich zdecydowanie zbyt wiele. Okazało się, że przy wyższych kątach podniesienia pocisk cofał się w lufie i kompresował ładunki miotające. Inaczej skompresowany ładunek spalał się z inną szybkością i dawał inne ciśnienie. W efekcie inną prędkość wylotową. Przerobienie kształtu komory, żeby pocisk po wbiciu na miejsce trzymał się tam, poprawiło sytuację. Kolejny problem to było rozjeżdżanie się pomiędzy sobą poszczególnych warstw lufy. Jak była zimna, to wszystko wylatywało i lufa gła się jak wąż ogrodowy. Po iluś strzałach jak się nagrzały wewnętrzne rury, a górne jeszcze nie, to się poprawiało, bo się całość mocowała. Po iluś kolejnych strzałach znów się wszystko rozjeżdżało. Zmienili sposób mocowania tych warstw między sobą. W wieżach mocowania luf też były modyfikowane. W końcu po jakiś 15 latach działa były już prawie tak celne, jak uznawane przez najbardziej konserwatywną marynarkę świata za zupełnie niecelne działa Nelsonów. Ale dzięki temu, że osiągnięto aż taki sukces te działa po modernizacji były tak samo celne jak pozostała artyleria ciężka najbardziej nowoczesnej i innowacyjnej marynarki świata.
  20. Najlepszy pancernik II wś

    Przyczyn naturalnego rozżutu dział było wiele. Zacząć trzeba od pocisku. Dwa pociski zrobione według tej samej specyfikacji, nigdy nie będą identyczne. Zawsze jakaś tam odchyłka kształtu będzie, a to się przekłada na różne opory powietrza, w efekcie minimalnie różny dolot przy takim samym kącie podniesienia. Podobnie masy pocisków mogą się nieco różnić, co wpływa na prędkość wylotową. Lżejszy pocisk – większa prędkość wylotowa. Dla odmiany te różnice w masie nieco same się kasują jeśli chodzi o wpływ na zasięg, bo lżejszy pocisk wylatuje z większą prędkością, ale szybciej ją wytraca w locie. Ale oczywiście nie kasuje się zawsze. Przy małych kątach podniesienia będzie większy wpływ większej prędkości wylotowej, przy większych ważniejsze będzie wolniejsze wytracanie prędkości. Gdzieś tam pośrodku te dwa wpływy się kasują. Po pociskach mamy dokładność ładunku miotającego. Nie zawsze będzie identyczna masa, a nawet jak będzie, to dwa pozornie identyczne ładunki nigdy nie spalą się w idealnie tym samym czasie. Zwłaszcza w przypadku ciężkich dział, gdzie ładunek ma ponad 100 kg, a czasem kilka setek. To się przekłada na różne prędkości wylotowe, a więc różny zasięg przy tym samym kącie podniesienia. Dalej działo. Lufa wygina się pod własnym ciężarem. Zawsze – kwestia ile. Jeśli jest długa to więcej. Przy strzale zaczyna się „prostować” i wpada w wibracje. Te wibracje są już totalnie nieprzewidywalne, ale powodują, że pociski pomiędzy poszczególnymi strzałami wylatują pod minimalnie różnymi kątami, co przekłada się na zasięg. Lufa podczas strzału „kopie”. Te duże całkiem silnie. Nawet jeśli wszystko jest idealnie mocne i super osadzone, to są odkształcenia sprężyste. Przy tych materiałach nie mogło być inaczej. Znów, wszystko się trochę wygina podczas strzału, przez co kąty podniesienia i kierunku będą się nieco różnić. Już samo to pokazuje, że przy strzelaniu na kilkanaście czy ponad 20 km, trafienie w relatywnie mały cel, jakim jest nawet największy pancernik, proste nie jest. Jeśli strzelamy jednym działem, to w zasadzie szansa jest minimalna. W związku z czym strzelano salwami z kilku dział jednocześnie, żeby uzyskać „efekt śrutówki”. Jak szła „chmura” pocisków, to coś tam miało szansę trafić. By to uzyskać potrzeba było mieć wiele dział na okręcie. Już w XIX wieku wycofano się z ciężkich wież jednolufowych, bo nie bardzo można było ich wsadzić odpowiednio dużo na okręt. Jak mamy wieże wielolufowe, to z konieczności nie są one ustawione w osi obrotu wieży. Przy strzale następuje pewien obrót wieży, co przekłada się na zmianę kąta obrotu przy strzale. Nawet jeśli strzelamy z dział symetrycznie osadzonych, to jest taki efekt, choć znaaaacznie mniejszy, bo siły chcąca obrócić wieże się znoszą. I na koniec mamy efekt strzelania pociskami z sąsiadujących ze sobą dział. Jeśli są one zbyt blisko, to oddziałują na siebie przy strzele i już w momencie opuszczenia lufy powodują wybijanie z kierunku. Podczas lotu jeszcze wchodzą w grę zawirowania powietrza, czasem pociski mogą się wręcz podczas lotu zderzać. Jak widać powodów niecelności jest sporo. A do tego dochodzi jeszcze dokładność systemów kierowania ogniem czy umiejętności załogi. Generalnie zwykle artyleria ciężka miała większy rozrzut „wzdłuż” niż „w poprzek”, ale zdarzały się przypadki tyleż nietypowe co wybitne. Jedni to zbudowali taką super broń masowej zagłady, że przy strzelaniu salwami, pociski im się układały w rodzaj opony o średnicy 1 do 3 km. Po środku opony była wielka dziura. Innymi słowy, jeśli się idealnie wycelowało działa i odpaliło, to najbezpieczniej mogła się czuć załoga celu. Wiadomo, że ten w którego się strzela, żadnych trafień nie otrzyma. Za to pozostałe okręty zespołu przeciwnika mogły się bać, bo można było trafić nawet kilka z nich jednocześnie. Nie muszę dodawać, że efekt nie był zamierzony i dobrych kilkanaście lat zajęło jego usunięcie....
  21. Najlepszy pancernik II wś

    Nie do końca rozumiem o co ci chodzi. Dość logiczne jest, że jak mogą być błędy w ocenie ogledłości to tak samo i kierunku, więc jak jest "za krótka" i "za długa" tak samo będzie "zbyt w prawo" i "zbyt w lewo". Przecież wspomianałem, że zmiany kierunku jest jeszcze trudniej określić niż miany odległości. Czy naprawdę tak wszystko trzeba wypisaywać? A ze statystyką to jest tak, że jeśli masz wszystko wycelowane idealnie to uzyskujesz obramowanie celu ( czyli pociski które trafiają przed i za celem i są dobre pod względem kierunku ). Jeśli nie było obramowania, to znaczy, że nie było wszystko idealnie wycelowane. Z definicji. Jeśli salwa jest wystarczająco "gęsta", czy jak kto woli "ciasna", to nie ma cudów, muszą być trafienia. Jeśli salwa jest odpowiednio "luźna" to trafień może nie być, bo cel się zmieści pomiędzy poszczególnymi pociskami. Czy muszę dodawać, że przy bardzo luźnej salwie też mogą być trafienia, zależy jak się pociski ułożą?
  22. Najlepszy pancernik II wś

    A zapomniałem dodać. Oczywiście jak się określało szybkość zmiany kierynku dla systemu analitycznego, to obowiązywały te same ograniczenia z odsianiem zmiany kierynku spowodowanej zmianą własnego kursu. Zdawano sobie z tego sprawę, więc zwykle zmianę kierunku wpisywano do SKO jako zerową. Albo określaną "na oko" Jak to wpływało na celność ognia nie trzeba tłumaczyć, ale skoro nie było wyjścia. Jak widać zmiany odległości i kierynku musiały w tych starszych systemach wpłynąć na celność ognia. I jak widać, jeśli chciało się traifać systematycznie, trzeba było iść prosto jak strzelił. Hood już nie miał tych ograniczeń, ale wciąż bazował na starszym rozwiązaniu. W relaich II Wojny przestarzałym.
  23. Najlepszy pancernik II wś

    Dobra, będzie długo i nudno. Systemy kierowania ogniem można podzielić z grubsza na dwie kategorie – analityczne i syntetyczne. Analityczne bazują na bieżących obserwacjach odległości, kierunku oraz szybkości zmiany odległości i kierunku. Na podstawie nich wyliczają gdzie tam będzie przeciwnik za określony czas i na bazie tego wyliczają nastawy dla dział. Syntetyczne starają się na bazie obserwacji wyliczyć kurs i prędkość przeciwnika, na podstawie tych wyliczonych wartości określają gdzie przeciwnik będzie miał być, jak obserwacje nie zgadzają się z wyliczeniami, to wprowadza się poprawki do wyliczeń aż się wyliczenia zejdą z obserwacjami. Wtedy się uznaje, że kurs i prędkość przeciwnika są wyliczone poprawnie i na podstawie tego liczy się nastawy dla dział. Podejście analityczne jest dużo prostsze do realizacji. Nie wymaga jakiś super skomplikowanych obliczeń. W zasadzie nie obchodzi nas prędkość własna, ani kurs własny. Interesuje nas tylko jaka jest odległość do przeciwnika i jak szybko się ona zmienia. Na potrzeby SKO przyjmuje się, że te zmiany odległości są stałe w czasie. W przypadku pojedynczych salw jest to wystarczająco dokładne przybliżenie, żeby uzyskać nakrycie. Ale te zmiany praktycznie nigdy nie są stałe w czasie, więc ciągle do systemu trzeba wprowadzać poprawki z bieżących obserwacji, a jak na chwilę stracisz cel z oczu to w zasadzie od razu możesz przestać strzelać, bo szansa na trafienie żadna, nawet jeśli cel nie manewruje. Taka dygresja – dlaczego zmiany odległości nie są stałe w czasie. Przyjmijmy bardzo prosty przypadek. Dwie jednostki idą kursami idealnie równoległymi. Są ustawione „burta w burtę” w odległości powiedzmy 5 km od siebie. My idziemy z prędkością 20 węzłów, cel z prędkością 30 węzłów, czyli ma nad nami 10 węzłów przewagi prędkości. Jak jest dokładnie z boku od nas, to odległość w zasadzie się nie zmienia. W każdym razie tak mało, że nie ma specjalnego znaczenia. Ale bardzo szybko zmienia się kierunek. Jeśli zmianę kierunku będziemy określać w węzłach na nie w stopniach na sekundę ( z różnych względów jest to bardzo praktyczne ), to w zasadzie te 10 węzłów będzie szło w zmianę kierunku, a zmiana odległości będzie wręcz niemierzalna. Nasze prędkości nie zmieniają się. Po jakimś czasie cel jest 50 km przed nami i te 5 km w bok. W tym momencie kierunek już w zasadzie się nie zmienia. W każdym razie tak mało, że jest to niemierzalne. Ale gwałtownie wzrasta odległość. Niemal pełne 10 w idzie w zmianę odległości. Czyli – mamy dwa równoległe kursy, prędkości identyczne a szybkość zmiany odległości zmienia się w czasie! Przy strzelaniu przy pomocy systemu analitycznego, zakładamy, że szybkość zmiany odległości nie zmienia się w czasie. Po prostu jest to uproszczenie obliczeń. Jeśli nie nałożymy odpowiednich poprawek z obserwacji, to nie mamy szans na systematyczne trafianie w cel. A przecież w rzeczywistości niezmiernie rzadko idziemy kursami równoległymi. W przypadku ogólnym te zmiany są jeszcze bardziej skomplikowane. W przypadku systemu syntetycznego sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Na podstawie obserwacji wyliczamy kurs i prędkość celu. Jeśli wyliczenia zgodzą się z obserwacjami, to wiemy z jaką prędkością i jakim kursem idzie cel. Jeśli się wstrzelamy w cel, to nie potrzebujemy żadnych dodatkowych poprawek. SKO samo wyliczy parametry. Nawet jeśli zgubimy z oczu przeciwnika, ale ten nie zmieni kursu czy prędkości to kolejne pociski będą go trafiać, bo są wyliczone na podstawie rzeczywistych danych. Hood miał system analityczny – najwyższy poziom tego systemu, zresztą jako jedyny przedstawiciel miał tablicę Dreyera MkV Bismarck miał system syntetyczny. W pewnym stopniu bazujący na rozwiązaniach Pollena z I Wojny Światowej. Skoro syntetyczny taki fajoski, to czemu używano innych. Proste – ograniczenia technologiczne. Żeby zbudować system analityczny nie potrzeba zbyt wiele danych. W zasadzie tylko odległość i jej zmiany. Tyle. W przypadku syntetycznego, na bazie obserwacji wyliczasz rzeczywisty kurs przeciwnika ( czasem próbowano względny, ale dawało to mierne rezultaty ). I tu jest problem. Musisz mieć dokładne odczyty odległości i kierunku. Zwłaszcza kierunek jest istotny. Jeśli kierunek zmienił się o powiedzmy 0,5 stopnia to musisz wiedzieć, czy te 0,5 stopnia to było spowodowane ruchem własnej jednostki czy też prędkością przeciwnika. Jeśli tego nie wiesz, to niczego nie wyliczysz. Nie ma takiej możliwości. Okręt na fali nigdy nie będzie szedł prosto. Fale powodują przechyły wzdłużne i poprzeczne, to się przekłada na zmianę położenia steru w wodzie, a to się przekłada na zmiany kierunku działania sił w efekcie wybijanie okrętu z kursu. Sternik musi to korygować ( coś jak jedziesz samochodem po wyboistej drodze – przykręcenie kierownicy śrubą nie da dobrych efektów, bo z drogi zjedziesz, żeby utrzymać kierunek musisz korygować kierownicą – w efekcie masz myszkowanie ). To nie wszystko. Jak jeszcze jest wiatr, to stara się ustawić jednostkę dziobem do wiatru ( tak działają siły ). Znów trzeba to korygować. Czyli mamy nasz samochód na wyboistej drodze, do tego na pochyłym zboczu, po którym chcesz jechać bokiem. Jak prosta będzie trasa takiego samochodu nie muszę chyba tłumaczyć. Tak też jest z okrętem na fali. I teraz jedziesz sobie jako obserwator w takim samochodzie i na podstawie obserwacji masz policzyć bardzo dokładnie z jaką prędkością i w jakim kierunku zmierza samochód na sąsiednim zboczu. Żeby było prościej, te zbocza ktoś złośliwie pod wami kręci. Może nie za bardzo, ale tak trochę co jakiś czas. I tu dochodzimy do sedna. Przed I Wojną nie było technicznej możliwości odsiania zmiany położenia celu spowodowanej zmianą kursu własnej jednostki spowodowanej myszkowaniem od zmiany zmiany położenia celu spowodowanej jego własnymi ruchami Gdy Pollen ( parszywy cywil i szczur lądowy ) w Anglii się zabrał za robienie systemu syntetycznego, nawet wystarczająco precyzyjnych żyrokompasów nie było. Pollen jako w gruncie rzeczy amator nie miał o tym pojęcia i zabrał się do pracy. Dreyer ( oficer Royal Navy ), który zabrał się za robienie systemu analitycznego, wiedział o tych problemach. W efekcie opracował system potencjalnie gorszy, ale działający. Amerykanie zbudowali działający system syntetyczny w czasie gdy Pollenowi się nie udało, ale to nie efekt amerykańskiej myśli technicznej, lecz prostego faktu, że pływali po spokojniejszych wodach, więc myszkowanie było mniejsze. Brytyjczycy po przyjęciu na swoje okręty systemu Dreyera się go trzymali do końca I Wojny ( też nie tak do końca, niektóre jednostki miały obydwa systemy ). Pollen dostał uprawnienia do sprzedaży swojego systemu za granicę. Szczytowym osiągnięciem systemu Dreyera było SKO na Hoodzie. W okresie międzywojennym nie modyfikowane. Dopiero w czasie wojny dołożono mu radar. Bismarck miał SKO inspirowane rozwiązaniami Pollena...
  24. Najlepszy pancernik II wś

    Tu nie chodziło o wzajemne położenie – czy cel jest do ciebie dziobem czy burtą, lecz o zmianę odległości. Gdyby Bismarck powiedzmy uciekał z prędkością 28w a Hood go gonił z prędkością 28 węzłów i byłoby tak że są ustawieni do siebie dziobem/rufą to zgoda. Wtedy nawet ilość trafień mogłaby być większa niż burta/burta, choć też niekoniecznie. Duża zmiana odległości w czasie była problematyczna. Otóż niezmiernie rzadko się zdarzało, żeby pomiary odległości i wyliczenia prędkości były tak dokładne żeby pierwszą salwą uzyskać nakrycie celu. W efekcie strzelałeś, patrzyłeś na upadek pocisków. Jak wyszły powiedzmy 500 metrów za krótko, to następna salwa 500 metrów dłuższa i tak do skutku, aż się ma nakrycie. Jak odległość do celu nie zmienia się w czasie, to po iluś tam poprawkach musisz mieć nakrycie, cudów nie ma ( chyba, że artylerzyści pokpią sprawę ). W praktyce w II Wojnie już tak nie strzelano, tylko walono od razu kilka salw na różne odległości żeby szybciej znaleźć cel, ale chodziło o to samo, tyle że z nieco inną procedurą. Niemniej zasada ta sama – ileś salw nie trafia, więc nakładasz poprawki do skutku. Jak były za krótkie to wydłużasz itd. To dokładamy kolejną zmienną. Zmiana odległości. Strzelasz nie w przeciwnika, tylko w miejsce w którym będzie przeciwnik w momencie kiedy tam dolecą pociski. Czas lotu pocisków koło minuty. Hood zbliżał się do Bismarcka z prędkością jakieś 700 metrów/minutę ( mniej więcej, z pamięci piszę, mniejsza o dokładną wartość ). Powiedzmy, że strzelasz salwę, która jest powiedzmy 500 metrów za krótka. To następną byś strzelił o te 500 metrów dalej. Ale przecież przeciwnik skraca dystans! Jeśli kolejna jest minutę później, to powinieneś strzelić następną nie 500 metrów dalej, tylko 200 metrów bliżej żeby trafić! Mimo, że strzelałeś „za krótko” to kolejna musi być jeszcze „krótsza”. Albo bez zmian, zależy jak tam wynika z wyliczeń. Ale nie ma lekko. Przecież czas lotu pocisków zależy od odległości. Jak się zmienia odległość, to czas lotu pocisków też. To się przecież przekłada na poprawkę jaką trzeba nałożyć przy strzelaniu. Czas jaki minął od poprzedniej salwy też. Jest to zupełnie poza możliwościami obliczeniowymi normalnego człowieka. Te sprawy przelicza system kierowania ogniem. Oficer dowodzący podaje tylko „400 bliżej” czy „500 dalej” i nic więcej go nie obchodzi. Te „400 bliżej” oznacza, że kolejna salwa ma być na 400 metrów mniejszą odległość po uwzględnieniu wszystkich poprawek na kursy i prędkości, które wyliczył SKO. Jeśli SKO sobie z tym nie radzi to masz problem. A przecież przy strzelaniu nakłada się nie tylko poprawki na odległość, ale i kierunek!
  25. Najlepszy pancernik II wś

    Przebieg starcia był nieco inny. Niemcy otworzyli ogień w czasie gdy trwało ostre zbliżanie i Hood ciągle strzelał tylko z dziobowych wież. Owszem nie było to zbliżenie "dokładnie dziobem", ale też nie całkiem burtą. Tovey 3 dni później skracał dystans najszybciej jak się da, nawet ostrzej niż wcześniej Holland na Hoodzie. Technika w tym przypadku była decydująca. Holland niczego nie przekombinowywał. Robił to co nakazywały brytyjskie "battle orders" ( lepszym określeniem byłoby "zalecały" ) Brytyjczycy w tym czasie preferowali walki na małych kilkunastu kilometrach. Jeśli tego wymagała sytuacja, to należało dystans skrócić możliwie szybko. Jeśli dystans zmienia się bardzo gwałtownie to trudniej jest uzyskać trafienie, niż jak się jest ustawionym równolegle do przeciwnika. Stare systemy kierowania ogniem średnio sobie z tym radziły. Nowe nie miały problemu. Bismarck miał nowy, dość silnie bazujący na brytyjskich rozwiązaniach z końca I Wojny Światowej - pod względem bardziej koncepcji niż dokładnych rozwiązań technicznych. W efekcie się Bismarckowi udało trafić trzecią salwą, następnie piątą. Sekwencja byłą "za długo", "za krótko", "w celu", potem nie pomnę jak, ale pudło i piąta salwa "w celu" i bum Prince of Wales który poszedł do walki nawet bez przeprowadzanie wszystkich prób miał system kierowania ogniem podobnej klasy co Bismarck ( Niemcy będą twierdzili, że oczywiście gorszy, Friedman twierdzi że lepszy ) uzyskał taką sekwencję "za długo", "za długo", "w celu", "za krótko", "w celu" Jak widać dokładnie tymi samymi salwami trafiał. Tyle, że te trafienia były mniej groźne Hood ze starszą wersją SKO, nie wyliczającą kursu celu, nie uzyskał żadnego trafienia, choć otworzył ogień jako pierwszy.... Trzymanie Hooda daleko niewiele mogło zmienić. Chyba, żeby Niemcy skupili się na PoW, to wtedy może by i dało. Ale Niemcy mieli założone, że najpierw strzelają do większego celu. Hood był większy. I Niemcy wiedzieli, że gorzej opancerzony. Wnioski oczywiste. Tyle, żę mieli jeszcze dodatkowo dużo szczęścia.
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.