Maciej
Użytkownicy-
Zawartość
67 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez Maciej
-
Ale węgiel polewano ropą przed wrzuceniem do paleniska. Po to by zwiększyć jego kaloryczność. Pozwalało to na stosowanie mieszanego opalania węglem i ropą bez zmiany konstrukcji kotła. Potem opracowano kotły które pozwalały zarówno na palenie węglem jak i ropą, bez potrzeby takiego polewania.
-
Problem z Adolfem H. był taki, że nie bardzo można było wierzyć w to co mówił. Mówił jedno, a potem robił co innego, obiecywał to, robił tamto. Może i twierdził, że chodziło mu "tylko o to", ale czy aby na tym by poprzestał? I przede wszystkim, zakładając że się mu na to pozwolilo i sią na tym zatrzymał, to pytanie co by zrobił przyparty do muru sytuacja ekonomiczną. Budową swoją tysiącletnią szastając forsą na prawo i lewo. Jakoś nie wierzę by zastopował wydatki po zdobyciu nowych terenów, bo niby po co? I wtedy mamy problem - potencjał gospodarczy ( liczony jako obrabiarki, ilość ludzi itd ) większy, a finanse równie beznadziejne i trzeba coś z tym zrobić. Wywołanie wojny w celu nie splacania zobowiązań jest dość prostym i skutecznym rozwiązaniem. Czyli dopuszczamy do rozrośnięcia sie Niemiec, a potem.....
-
Wracając do głównego pytania - to jaką wojnę miałby wygrać Hitler, czy Niemcy? Jakąś ograniczoną o jakieś tereny? Tak bez wątpienia. Nawet wygrali - choćby z Polską. Tyle, że trzeba by namówić przeciwnika żeby się z Niemcami potem dogadał. Anglia zdecydowanie nie chciała się dogadać i to załatwiało sprawę. Anglii nie miał jak ugryźć - ani zająć, ani odcjąć od dostaw. Przez sporą część czasu Anglia ( sama czy prawie sama ) nie miała jak ugryźć Niemców, więc mógł panować pat. Na dłuższą metę wojny na wyniszczenie z "połową świata" ( nie ważne czy chciał z tą połową świata walczyć czy nie - ważne że te pół świata chciało, czy też musiało walczyć z nim ) nie mógł. Nie te środki do dyspozycji.
-
Ja może w kwestii węgla/ropy W czasach I wojny, czy może trochę wcześniej, sprawa nie była wcale taka oczywista. Na początku większa kaloryczność ropy była wadą, nie zaletą. Nie bardzo wiedziano w jakich proporcjach dawać ropę do powietrza, w efekcie ropniaki dymiły niemiłosiernie. Jak się to porówna ze zdjęciami tego co wychodziło z kominów okrętów opalanych węglem i pomyślimy, że w porównaniu z pierwszymi ropniakami to taki węglowiec prawie nie dymił.... Ciekawe czym się taka chmura z ropniaka różniła od zasłony dymnej. W czasie I wojny to już była przeszłość i ropniaki mniej dymiły od węglowców, ale też wybór nie był taki prosty. Zasobnie węglowe stanowiły bardzo istotny element ochrony biernej ówczesnych ciężkich okrętów. Sama zapora dla pocisków była niebagatelna ( 2 stopy węgla to coś z cal czy dwa stali ), ale to nie wszystko. Zasobnie ustawiano tak, by tamowały przestrzeliny. Sam fakt wypełnienia pomieszczenia węglem zapewniał, że wiele wody tam się nie wleje. Może się to wydawać dziwne – w końcu kupa kamieni waży więcej niż woda, więc na czym ten zysk niby polega? Ale chodziło też o brak efektu przelewania się wody. Lepiej było mieć kupę kamieni, w miarę stabilnie utrzymujących się w miejscu niż przewalającą się wodę. Zwłaszcza, że te kamienie nie wnikały dalej przez przestrzeliny czy niedomknięte drzwi, a woda tak. A pod ciśnieniem to nawet przez domknięte, tylko o zbyt słabej konstrukcji. Węgiel umieszczony na głębokości na której spodziewano się eksplozji torpedy zmniejszał też zniszczenia od eksplozji. Część energii wybuchu szła na rozpylenie tych kamieni na proszek. Musiało trochę potrwać zanim nauczono się wykorzystywać paliwo płynne do osłony biernej. Obawiano się też, że ropa ( znaczy mazut ) będzie stanowić zagrożenie pożarowe. A do tego dochodziły problemy nazwijmy to gospodarczo – polityczno – logistyczne. Taka Anglia miała na miejscu bogate złoża węgla bardzo wysokiej jakości. Ropę trzeba było importować. W razie wojny sytuacja nieciekawa. Anglicy poradzili sobie, choć nie bez wahania, dzięki panowaniu na morzach. Dla Niemców sprawa logistyczna była tak ważna że do końca I Wojny projektowali ciężkie okręty wyłącznie opalane węglem, co najwyżej z paroma kotłami wyłącznie na paliwo płynne, lub ze spalaniem mieszanym. Tak jeszcze w ramach manewrowości Jak się Brytyjczycy przymierzali do wprowadzenia turbin na ( czy raczej pod ) podkłady swoich ciężkich okrętów, to obok wielu obaw była jeszcze troska o manewrowość. Wiadomo było, że turbina nie może obracać się zbyt wolno – znaczy może, ale żeby miała dużą moc i małe obroty to musi być bardzo duża. Tak duża, że nie bardzo byłoby jak ją wsadzić na okręt. Przekładni nie było, zdecydowano się na szybkoobrotowe śruby ( ~300 obr/min ) i śruby małej średnicy. Ale to budziło obawy, o przeniesienie napędu do wody. Dla śrub lepsze są wolniejsze obroty. Taka szybkoobrotówka tylko „młóci wodę” i powoduje wolniejsze reagowanie okrętu na „przyłożenie mocy”. Wówczas bardzo pomagano sobie maszynami przy ostrych zwrotach, czy mniejszych prędkościach. Niektórzy bardzo się bali, że manewrowość dużych okrętów spadnie – zwłaszcza, że trzeba było dać 4 śruby zamiast dotychczasowych dwóch, a to z konieczności dawało mniejszą odległość wewnętrznych śrub od osi obrotu, a więc mniejsze momenty sił. Wszelkie obawy okazały się nieuzasadnione. Turbiny dawały się szybciej zatrzymać i rozpędzić na pracę wstecz niż maszyny parowe. W efekcie manewrowość takiego Invincibla była całkiem zadowalająca. A co do „wielokrotnego” rozprężania pary w maszynach parowych. Pod koniec XIX wieku na okrętach w zasadzie standardem były 4 cylindrowe maszyny potrójnego rozprężania pary. Po jednym cylindrze wysokiego i średniego ciśnienia i dwa cylindry niskiego. Ten niskiego musiałby być bardzo wielki żeby być jeden i działać, więc po prostu dawano dwa i para była kierowana do dwóch cylindrów zamiast jednego. Amerykanie zbudowali kilka ( słownie kilka ) okrętów ponoć z maszynami poczwórnego rozprężania ( niestety nie wiem ilu cylindrowe ), ale te się nie rozpowszechniły. Zanim zdążyły „zdobyć rynek”, masowo weszły turbiny.
-
W sumie stary temat, ale dawno mnie tu nie było Ostatnio coraz bardziej mam wątpliwości co do tej marnej jakości japońskiej stali. Otóż wszystko wzięło się ( tak sądzę, może były inne źródła ) z misji amerykańskiej w Japonii oraz testów poligonowych w USA. Otóż ci co przesłuchiwali Japończyków doszli do wniosku, że Japończycy w okresie międzywojennym dążyli do maksymalnego uproszczenia procesu produkcji pancerza a nie zwiększenia jego odporności na przebicie pociskiem. Ponoć Japończykom zależało zarówno na zmniejszeniu udziału dodatków z metali trudno dostępnych dla Japonii oraz generalnego uproszczenia technologicznego. Płytę która miała być utwardzana powierzchniowo, ale coś nie wyszło można było rozwalcować i przerobić na płytę jednorodną mniejszej grubości w zasadzie w dowolnym momencie etapu produkcji. Znakomicie ułatwiało to produkcję i zmniejszało koszty, ale wynikowe płyty pancerne miały być słabsze od płyt USA. Testy poligonowe w USA zdawały się to potwierdzać. Ale ja mam kilka „ale” Co do obniżenia kosztów i innych takich. 1. Japończycy jak budowali Yamatki to specjalnie dla nich opracowali ciężkie działa i wieże, systemy kierowania ogniem, nowe metody opancerzenia, powiększali doki/pochylnie/porty itd. Traktowali te pancerniki jako broń strategiczną od której zależą losy Japonii. Wszystko na nich miało być najlepsze i najdoskonalsze. A tu oszczędzaliby na pancerzach, które traktowano priorytetowo? Nie ściągnęliby głupich kilkuset czy kilku tysięcy ton dodatków stopowych? Przecież mówimy o okresie pokoju gdy nie było jeszcze embarga. Jakoś to się kupy nie trzyma. Co do testów poligonowych 1. Płyty przestrzelone w USA miały grubość 660 mm i miały to być płyty dla czoła wież Shinano. Wykonano do nich dwa strzały i na podstawie tego stwierdzono, że w porównaniu z pancerzem USA to płyta ta jest jakieś 10-12% słabsza niż płyta USA tej samej grubości. Tylko są tu małe trudności. Pominę to, że próbka jest za mała dla robienia wiążących statystyk. Sprawa podstawowa jest taka, że Shinano miał mieć na artylerii głównej płyty grubości 630 mm. W związku z tym jest dość oczywiste, że znalezione płyty nie były dla Shinano, albo po prostu nie były ukończone. W czasie następnych etapów produkcji płyty mogły utracić część grubości zyskując na odporności. Czy tak było ciężko powiedzieć, ale sprawa trochę mi nie pasuje. Co to za płyta ja się pytam? Sprawa kolejna – Amerykanie nigdy nie zrobili pancerza utwardzanego powierzchniowo o choćby zbliżonej grubości. Wynik podający te 10-12% mniejszą odporność ( innymi słowy te 660 mm pancerza japońskiego miało chronić tak jak jakieś 580 do 600 mm pancerza USA ) był oparty na obliczeniach teoretycznych a nie prawdziwym porównaniu z pancerzem USA. Jest dość powszechnie znane zjawisko, że grubsze płyty mają relatywnie gorszą jakość ( odporność na przebicie ) od płyt cieńszych. Znaczy płyta 600 mm grubości jest bardziej odporna od płyty 300 mm grubości – ale nie 2 razy bardziej. Ten spadek jakości wraz z grubością został przez Amerykanów oceniony teoretycznie i tyle. Testów porównawczych brak, bo nie było z czym porównywać, a nie mieli takiego ciśnienia, żeby specjalnie robić takie płyty do porównań. A skąd inąd wiadomo o pewnym żenującym ( i starannie ukrywanym ) fakcie, że grube amerykańskie płyty pancerne utwardzane powierzchniowo były beznadziejne. Nie dawno wypłynął ściśle tajny a nie dawno odtajniony dokument w którym stało, ze amerykańskie pancerze 18 calowe z czoła wież South Dakoty były jakieś 20% słabsze na uderzenia pocisków niż to wynikało z obliczeń teoretycznych uwzględniających spadek udporności z grubością. Innymi słowy w praktyce było sporo gorzej niż w teorii i South Dakota mimo grubszych blach miała artylerię mniej więcej tak samo zabezpieczoną jak North Carolina! Pytanie na ile słabsze byłyby płyty USA o grubości nie 457 tylko 660 mm? Czy przypadkiem nie okazałoby się że jednak to Japończycy górą, bo teoria rozeszła się z praktyką? Anglicy też testowali blachy japońskie, ale podeszli do sprawy bardziej systematycznie i bardziej realnie i naukowo. Zdobyli płytę grubości jakiś 15 cali ( znów – płyta była określona jako 600 lbs co daje nie całe 15 cali. Ale przeliczanie z grubości na masy i odwrotnie jest dość zgubne przy stalach stopowych. Anglicy zwyczajowo dość często mieszali określenia czy płyt jest 600 lbs – znaczy jakieś 374 mm czy 15 cali znaczy 381 mm. Nie zawsze można jednoznacznie stwierdzić co autor miał na myśli i o jaką grubość konkretnie chodzi ). Ale było im mało do porównań, więc w oparciu o zeznania Japończyków, zdobytą dokumentację, analizę fabryk itd., rozszyfrowali technologię wytwarzania japońskich płyt. W oparciu o te dane wyprodukowali trochę takich płyt u siebie, coby mieć więcej materiału do porównań – strzał do jednej płyty to za mało żeby wyciągać konkretne wnioski, a więcej takich płyt nie mieli. Tu mamy dobre pole do popisu, bo Anglicy robili płyty i tej samej grubości co u siebie. Jeszcze warto dodać, że Anglicy określali dwa limity na przebicie pancerza w określonych warunkach ( czyli mamy konkretną płytę, konkretny pocisk i konkretny kąt trafienia - określamy przy jakiej prędkości uderzenia pocisk przebije ). Penetration limit – określał prędkość przy której pocisk wybije dziurę w pancerzu, ale sam nie przejdzie bądź podczas przebijania się rozwali i na drugą stronę przejdą odłamki. Szkody jakieś będą, ale nie takie znowu duże. Perforation limit – to prędkość przy której dany pocisk przebije się na drugą stronę w kondycji pozwalającej na pełną detonację po drugiej stronie. Zwykle ten drugi warunek wymagał prędkości uderzenia na poziomie 30-50 m/s większej ( czyli po naszemu 110 – 180 km/h ) Inaczej mówiąc jeśli dany pocisk uderzył z prędkością powiedzmy 400 m/s ( ~1400 km/h ) to wybijał dziurę w pancerzu ale sam nie przechodził, a jak z prędkością jakieś 450 m/s ( ~1600 km/h ) to przechodził cały. I tu mamy problem. Wyniki strzelania były tak różne, że czasem nie zachodziły na siebie! Czyli raz pocisk przy powiedzmy 400 przeszedł i wybuchł ładnie a innym razem przy 500 nie przeszedł wcale ( wartości z kapelusza nie chce mi się szukać dokładnych wartości ). Coś takiego jest możliwe w czasie normalnej walki z powodu balistyki pocisku, ale nie podczas testów gdy do płyty strzela się pociskiem z odległości nie mal przyłożenia tyle że ze zmniejszonym ładunkiem miotającym. Tu wytłumaczeniem mogą być duże różnice w jakości poszczególnych płyt i/lub pocisków. Testy były robione po wojnie i Anglicy już wtedy nie mieli problemów z pociskami. Więc co pozostaje? Jakoś tak, że wyniki testów dawały osiągi japońskiego pancerza od najlepszego do najgorszego na świecie. Pytanie – które z tych płyt były wyprodukowane w Japonii a które w Anglii według japońskiej technologii ( każdy chyba ostatnio rozumie że sprzęt współczesny sprzęt japoński „made in Japan” i sprzęt tej samej firmy i nawet ten sam model ale „made in China” to nie jest ten sam sprzęt ). I jak się to miało realnie do płyt Yamato. Przecież ~380 mm to też jakoś tak do niego nie pasuje. Do Shinano też. Cóż im dalej w las tym gorzej go widać bo drzewa zasłaniają. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że z czasem się coraz głupszy robię.
-
No dobrze, cięższe od Oerlikona, ale i tak niewystarczające. Ale ( poza tym gibaniem na baki ) w tym 4 lufowym stanowisku, bardzo podoba mi się kąt podniesienia 110 stopni. W sumie bez obracania całego ustrojstwa można było strzelać do tyłu. Wiesz może JAK wtedy wsadzano te magazynki? Do góry nogami i wciskali je od dołu na swoje miejsce? Trochę to niewygodne.
-
Właśnie sprawdziłem, masz rację. Tą błędną daną o "boforsowatości" tego działka powtórzyłem bezmyślnie za jakimś opracowaniem dotyczącym amerykańskich pancerników. Co do kierowania ogniem tymi działkami, to o ile mi wiadomo, niczego centralnego nie było. Owszem był jakiś tam system oddalonego celowania, ale w sumie polegał na gościu z lornetką co obserwował jak tam pociski lecą, a całe odsunięcie go od działka powodowało, że nie był przez nie ogłuszany. Ale dla odmiany jak to wpływało na celność, czy przekazywanie rozkazów to nie wiem. To znaczy domyślam się, ale nie znam bezpośrednich relacji. Zresztą po co zdalnie sterować działkiem o osiągach 20mm Oerlikona nadającego się właściwie jako broń ostatniej szansy, a nie jako obrona przeciwlotnicza z prawdziwego zdarzenia? To samo dotyczy zresztą Japończyków z ich 25mm kopiami Hotchkissa A czasem koło nich też 40mm boforsy - te same co Alianci. To dopiero był ciekawy widok jak na okręcie były działka "oddalone" od siebie o 3 mm
-
Najpierw tak - lotniskowców nie lubię, więc się na nich nie znam. Z konieczności będą ogólniki. OKRĘTU!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Ale dobra, bez czepialstwa. Masz rację - taka wyspa często bardzo rozbudowana swoje ważyła, a że była umieszczona niesymetrycznie to powodowała trwały przechył ( trym to na dziób/rufę ). Żeby tego uniknąć po prostu rozkładano inne masy tak żeby zrównoważyć ciężar nadbudówek. Lotniskowce były niesymetryczne. Albo przesuwano hangar trochę na drugą burtę, albo np działka przeciwlotnicze, czasem po prostu wyposażenie kadłuba w środku - agregaty, kotły itd. Amerykanie poszli jeszcze dalej o już bodaj Wasp a potem Yorktown i Essex miały niesymetryczny kadłub dający dodatkową wyporność w rejonie wyspy, więc potem nie musieli się bawić w "wyważanie" okrętu w inny sposób. Co do działek przeciwlotniczych to bywało różnie. Anglicy np. umieszczali je po bokach pokładu lotniczego tak żeby minimalnie wystawały nad ten pokład, ale tylko minimalnie. Zresztą też nie wszystkie i nie na każdym okręcie. W Japonii było podobnie, ale generalnie działa i działka przeciwlotnicze dzielono na grupy z jednej i drugiej burty i te były naprowadzane niezależnie przez dalocelowniki które mogły się obracać tylko na jedną burtę. Tu wychodzi zaleta posiadania większej wyspy. Część działek można było ustawić na niej ( podobnie jak systemów naprowadzania ) i mieć osłonę z jednych dział na obydwie burty. I dokładnie tak było. Były ustawiane po bokach "lotniska" zwykle poniżej jego poziomu ( czasem lufy mogły minimalnie wystawać ponad nie, ale rzadko ) i po prostu mogły tylko strzelać na jedną burtę. Nie tylko u Japończyków zresztą.
-
Najpierw jedno czepialstwo - błagam jak wojenny to OKRĘT. Statek to handlowy. Przepraszam, za takie wtręty, ale daje mi to po oczach. Odnośnie wyspy - może niech najlepiej mówią fakty - późniejsze japońskie lotniskowce miały już wyspę i nawet kominy ustawione "amerykańsko/brytyjsko". Taki Taiho, Shinano i parę innych to miały nawet kominy na górze. Dla odmiany Unryu to komin jeszcze "japoński" ale wyspa całkiem solidna. Zalety takiej nadbudówki były bardzo duże. Duża widoczność, łatwość manewrowania okrętem, dowodzenia ochroną przeciwlotniczą, pewnie parę innych by się znalazło. Choć samolotom przeszkadzała, głównie z powodu turbulencji. Ale ciekawa jest historia umieszczenia nadbudówek właśnie na prawej burcie. Mimo kilku prób umieszczania na lewej ostatecznie wszyscy na świecie umieszczali ją na prawej. Powód był bardzo prozaiczny - samoloty pokładowe w owym czasie niezmiennie były jednosilnikowe. A samoloty te miały w zdecydowanej większości przypadków ( zaryzykowałbym twierdzenie, że wszystkie pokładowe, ale może były jakieś wyjątki ) silnik obracający się w jedną stronę, tak że samolot podczas lotu ściągało w lewo. W efekcie jak coś poszło nie tak, to samolot ściągało zwykle w lewo i po prostu sobie wypadał za burtę, zamiast robić pożar nadbudówki. A potem weszły samoloty odrzutowe i dwusilnikowe które już nie ściągają, więc w sumie wszystko jedno gdzie ta nadbudówka będzie, a robi się ją po prawej, bo nikt się nawet nie zastanowi czemu. Nie ma to jak siła przyzwyczajenia
-
Pewnie z głębokiego przekonania że to słuszny wybór Zgoda. Połączenie pecha, błędów wywiadu i błędów załogi. Pech - że pierwsze trafienie padło w rejonie śrub, co spowodowało wygięcie wału który porozbijał wszystko na swojej drodze - ilość wody która się wlała od tego wygięcia była kilkakrotnie większa niż od całej reszty pozostałych torped. Równie dobrze to trafienie mogło być z 10-20 metrów bardziej z przodu i reszta mogła walki mogła wyglądać inaczej. Błędy wywiadu - Anglicy nie wiedzieli czym dysponują Japończycy ( choćby w przybliżeniu ) i żyli w głębokim przekonani, że latają na jakiś kukuryźnikach poruszających się jeszcze wolniej od ich swordfishy i do tego byli przystrzelani. Do tego, przecież było jasne dla wielkich Agnlików rządzących światem, że Japończycy to zezole co to nie potrafią trafić w nic ( chyba że przypadkiem ), wiec od tych paru samolotów to wystarczy się opędzić jak od komara i będzie dobrze. Jak nagle zaczęły nadlatywać bombowce tak ze dwa razy szybciej i zrzucać torpedy muskając kadłubami czubki fal, to angielscy artylerzyści mieli niezmiernie mało czasu na przejście kursu doszkalającego. A potem było to felerne trafienie już w pierwszym ataku. trafienie to spowodowało na tyle duży przechył, że działka nie mogły być wystarczająco opuszczone, a awaria prądu unieruchomiła większość artylerii przeciwlotniczej. W efekcie kolejne samoloty miały dużo łatwiej. Ewidentnym błędem wywiadu było nie zebranie prawdziwych informacji o przeciwniku. Atak tych 70 maszyn było spokojnie do przetrwania ( pewnie z uszkodzeniami może i poważnymi ) gdyby od początku było wiadomo z czym mamy do czynienia. Błędy załogi - no cóż jak im turbina zaczęła wibrować to ją wyłączyli. Ale potem doszli do wniosku, że im się znudziło siedzieć na tym pechowym okręcie który nie dość że był uszkodzony jeszcze w czasie budowy, to potem świeży poszedł walczyć z Bismarckiem, a tu jeszcze jakieś samoloty, a nuż się Japończykom [troszkę szacunku dla nacji - F.] nie uda go zatopić, więc na wszelki wypadek WŁĄCZYLI ją z powrotem, żeby dobrze wykonałą swoją niszczycielską pracę. Podobne uszkodzenie śruby na drugiej burcie nie spowodowało żadnych przecieków poza TDS, bo w porę wyłączono turbinę. A że mimo nawet takich wściekłych ataków turbiny okręt i tak mógł ocaleć, to na wszelki wypadek szyfranci zaczęli rozpuszczać panikę, że toną, że trzeba wiać i jak wiali to zapomnieli zamknąć za sobą drzwi wodoszczelnych. Efekt był jaki był - wspólnymi siłami zatopili ten okręt. Dostał 6 lub 7 torped ( nie do końca jest jasne czy to pierwsze trafienie to była jedna czy dwie torpedy ). Yamto dostał 10 czy 11. W sumie jak na okręt tak ze 2x większy to wychodzi na jedno ( pamiętam o atakach na jedną burtę ). Choć Musashi dostał 2x więcej, więc niby proporcjonalnie lepszy. Warto jednak pamiętać że okręt większy jeśli jest dobrze zaprojektowany i wykonany to zwykle jest w stanie wytrzymać proporcjonalnie więcej ( oczywiście nie zawsze ) Ale to prawda Prince powinien wytrzymać więcej. O uszkodzonym wale pisałem - to była główna przyczyna zatonięcia. To prawda. Ale jak wspomniałem było "przystrzelane" do wolniejszych maszyn a zaraz potem wyłączone z akcji. Ale warto zwrócić uwagę co w grudniu 41 miała konkurencja Prince of Wales miał 16 x 5,25" 48x40 pom pom 1x40 boforsa - na rufie coś tam mniejszego, ale nie ma zgodności co i ile, ale nie dużo, więc pomińmy. W tym czasie North Carolina ( czy będące w czasie budowy South Dakoty a nawet Iowy ) miały/miały mieć 20x5" ( South Dakota - prototyp 16x5" ) 16x28mm. i to wszystko. Tak amerykańskie pancerniki tak wychwalane za działka przeciwlotnicze w tym czasie były budowane czy projektowane z zaledwie 4 stanowiskami 4 lufowych działek 28 mm boforsa zresztą. Podobnie sytuacja wygląda z Bismarckiem czy okrętami włoskimi. O francuskich to nawet nie ma co wspominać, bo oni nie zdążyli przed wojną ukończyć swoich nowych działek 37 mm a to co mieli, to zasługuje na machnięcie ręką. Co najwyżej. A Yamato w tym czasie będący na ukończeniu to miał 12x127 24x25 To wszystko. Reszta to wzrost wojenny, obecny też u Anglików, czy francuzów, ale tylko tych przebudowywanych po przyłączeniu się do aliantów po 1943 roku. A tak w ogóle, to Prince pod Kuantanem jest straszliwie śmierdzącym jajkiem dla Anglików. Najnowszy okręt budowany przy wykorzystaniu wszystkich doświadczeń tonie po stosunkowo lekkim nalocie ( no dobra średnim te 70+ samolotów to już jest coś ). A okoliczności są mało ciekawe. Zawiódł wywiad, zawiodła załoga, były błędy konstrukcyjne na okręcie i to w większości do usunięcia. Zresztą zwracał na nie uwagę dowódca PoW po walce z Bismarckiem, ale został zlekceważony. Okręt był zbyt potrzebny w czasie wojny, tak bardzo że aż zatonął. Gdyby to jeszcze miało miejsce w 1939 roku to można by się jakoś tłumaczyć nieprzygotowaniem do walki. Podobnie jak zachowanie się Prince w walce z Bismarckiem. A tu Anglia wojuje już od dwóch lat z małym ogonkiem - chyba wystarczy żeby się doszkolić? Okręt w służbie gdzieś od 9 miesięcy ( według niektórych - np. Niemców - dopiero wtedy można powiedzieć że gotowy do walki NIE wcześniej ), a więc był czas na szkolenie, usunięcie usterek itd. Do tego okręt który brał udział w walkach, więc załoga na pewno nie zielona. A zachowuje się jak banda spanikowanych cywilów ( przynajmniej część z nich ). Oj nie jest to powód do chwały, oj nie jest....
-
Podzieliłbym je na trzy serie pierwsza - pierwsze jednostki, przy budowie ich zdobywano doświadczenie ( brytyjskie County wszystkich serii, włoskie Trento, francuski do Suffren, amerykańskie do Indianapolis, japońskie do Myoko ) druga - włoskie Zary, amerykańskie New Orleans i Wichita, francuska algierka japońskie Takao ( można do pierwszej serii jak kto woli ), Mogami, Tone ( można do trzeciej jak kto woli ), Hipper ( choć z perspektywy Niemców to seria pierwsza ) trzecia wojenna - w zasadzie tylko Baltimore i projekty. O projektach ciężko mówić, coś papierowego w praktyce nie zawsze się sprawdzało po wybudowaniu. z pierwszej serii stawiam na County. Papierowo najgorsze w rzeczywistości najlepsze ( jak dla mnie ) z drugiej - algierka. Krążowniki państw osi w sumie może i lepsze, ale oszukańcze i sporo za duże. z trzeciej - wobec braku konkurencji Baltimore. powojenny Salem jest poza konkurencją ze swoimi działami 203mm o szybkostrzelności dobrych dział 152mm. No, ale to druga połowa lat 40-tych i okręty wybudowane nie wiadomo po co.
-
Jak dla mnie największą zaletą typu 'D' było to że to największe okręty jakie w tej wojnie mieliśmy. Ale ja na nie nie głosowałem
-
Chym, to czemu Niemcy się zachwycali celnością strzałów Hooda "dobrze ukierunkowane, skupione" itd. Owszem nie trafił, ale popatrz na kąty podejścia i zastanów się czy Dreyer Table Mk IV* z roku 1919 nie zmodyfikowana do początków wojny i późniejsza niepełna przeróbka dziobowego Directora na DCT ( Director Control Tower ) miała korekcję "cross over". Nie miała. Przy podejściu dziobem, Hood nie miał prawa trafić - chyba że przypadkiem. Co do poziomu wyszkolenia PoW to zgoda nie było wysokie, ale to był świeży okręt z ekipą stoczniowców na pokładzie a mimo to dzięki duże automatyzacji Dreyer Table Mk IX na tym okręcie uzyskał te dwa ( czy jak wolą inni trzy ) trafienia, z których jedno okazało się krytyczne. Jak to już ktoś ujął - Hood był mocno podstarzały. Gdyby nie wojna to w maju 41 stałby w doku w trakcie modernizacji większej niż ta którą przeszedł Valiant. PoW nie powinien jeszcze opuszczać stoczni tylko czekać na usunięcie usterek. Ale Angole nie mieli specjalnego wyjścia - bo Bismarck był szybki i silnie uzbrojony. Żaden staruch nie mógł mu podskoczyć, a dorównać mu prędkością mogły King George V, Prince of Wales, Hood, Renown i Repulse, z czego te dwa ostatnie o symbolicznym opancerzeniu, a do tego jeden z nich siedział sobie w Gibraltarze. Wybór mieli jeden - przepuścić Bismarcka bez walki, albo przechwytywać tym co mieli pod ręką. Wybrali to drugie. A Holland nie pokpił sprawy - pokpiły Norfolk i Suffolk gubiąc wcześniej Bismarcka. Holland jak miał informacje o ruchach Niemców ustawiał się tak by ustawić kreskę nad T. Jak krążowniki zgubiły Bismarcka to poszedł na szybsze zbliżenie, żeby mu przeciwnik nie uciekł. Efekt znamy. EDIT: A i Anglicy drabinek używali już w czasie I wojny światowej, ale to tak na marginesie. A w 41 to już mieli opracowany nawet "zig zag ladder" o którym się Niemcom nawet nie śniło.
-
A ja głosuję oczywiście na King George V Najlepsze opancerzenie ze wszystkich pancerników II wojny ( z wyjątkiem wież artylerii głównej ). Bardzo dobra ochrona bierna przed torpedami, dobra przed pociskami nurkującymi. Doskonały ( ówcześnie najlepszy na świecie ) system kierowania ogniem przeciwokrętowym. Przyzwoita artyleria główna - co prawda kaliber mniejszy od większości konkurencji, ale całkowicie wystarczający do zniszczenia każdego przeciwnika. Dobra artyleria uniwersalna - trochę za mała szybkostrzelność i prędkości naprowadzania, ale za to duża siła niszczenia pocisku. W początkowym okresie wojny najlepsze na świecie lekkie uzbrojenie przeciwlotnicze, systematycznie zwiększane w czasie wojny. Jeśli chodzi o liczebność to pod koniec okręty te mimo mniejszych wymiarów miały więcej działek 40mm niż hamerykańskie Iowy. Co do Yamato - mitem jest duży rozrzut dział tych okrętów. Działa te były projektowane i wykonane z założeniem dużej celności i małego rozrzutu kosztem osiągów balistycznych. I to udało się zrobić. Japończycy lubili bardzo skupione salwy. Po pierwszych testach, mimo bardzo małego rozrzutu, Japończycy uznali, że jest on za duży i wprowadzili urządzenie opóźniające wystrzał ze środkowego działa o 80 ms, co zmniejszało oddziaływanie pocisków na siebie podczas lotu ( likwidowało "całowanie" się pocisków ), zmniejszało oddziaływanie gazów wylotowych z sąsiednich luf, w efekcie salwy były niezwykle skupione. Jeśli tego wymagano. Dalej - Japończycy mieli te swoje pocisku nurkujące. Owszem radar mieli dużo później i dużo gorszy, ale radar to nie pancernik, choć wpływa na jego wyniki w walce. Jak wykazały doświadczenia walk pod Guandalcannalem samo posiadanie radaru niczego nie gwarantuje. Amerykanie go mieli i przez długi okres czasu byli systematycznie rozbijani przez Japończyków którzy mieli po prostu dobrą optykę nocną o dużej jasności a za to byli świetnie przygotowani do walki. Yamaciak miał dalmierze o największej bazie na świecie ( 15 m ), nie ma zgodności czy stereoskopowe czy koicyndentne. Jedni twierdzą tak drudzy inaczej. Osobiście stawiam na mix tych i tych. Wadą jego była beznadziejna jakość stali pancernej ( nadrabiana grubością i ukosowaniem ). Umieszczenie pancerza na zewnątrz kadłuba było powszechne i pożądane. Owszem zwiększało opory hydrodynamiczne - ale wsadzanie pancerza burtowego do środka kadłuba daje więcej szkód jak pożytku - to jest kolejna wada Iowy. Iowa - beznadziejnie opancerzona. Do tego posiadająca ogromne "dziury" w pancerzu, przez co wrogie pociski mogły wejść do witaliów bez specjalnych trudności - w zasadzie do tego wystarczyły 283 Scharnchorsta, a może i Deutschlanda. Pancerz schowany w środku gwarantował fenomenalne trudności z jakimikolwiek naprawami oraz zapewniał utratę szczelności nawet bez przebicia cytadeli. Okręty miały kłopoty ze statecznością, były "mokre" ( King George V zresztą też suchy nie był ). Ich pociski były niemal lite - co owszem dawało dobre przebijalności, ale beznadziejną siłę niszczącą po przebiciu pancerza ( choć wystarczyły do zniszczenia Kirishimy - Washington strzelał tymi samymi pociskami ). W starciu z Jean Bartem wyszło też parę innych wad pocisków super ciężkich nad którymi amerykanie tak się podniecają. Tak naprawdę to jedyną zaletą Iowki była ich prędkość ( bez żadnego znaczenia w walce jeśli obydwie strony walki chcą ) oraz ogromny zasięg przy prędkości ekonomicznej. Warto pamiętać, że przy ekonomicznej - bo jak się porówna np. jej zasięg z Bismarckiem, to przy prędkościach koło 28-30 w Bismarck już miał sporo większy zasięg. A jakie znaczenie ma zasięg jak dojdzie do walki? "Strategiczne" znaczenie ma, ale "taktyczne"? A jeszcze jedno - tak się niektórzy podniecają tymi 3 tysiącami ton wody w kadłubie po trafieniu torpedą. Przeliczmy sobie - tona wody to mniej więcej metr sześcienny objętości ( piszę mniej więcej, bo ta masa zależy od zasolenia ). Teraz bierzemy 3000 wyciągamy pierwiastek sześcienny i otrzymujemy sześcian o wymiarach 14,4x14,4x14,4 metra. Co to znaczy na tle kadłuba Yamato: Rzeczywiście, tragedia To co faktycznie było problemem, to że to wspomniane połączenie puściło i woda wlała się do rufowych komór amunicyjnych. Ale po tym incydencie to połączenie poprawiono. Może nie idealnie, ale wystarczająco by Msuashi po otrzymaniu koło 10 torped ( co prawda lotniczych ) był w stanie zachować miejsce w szyku i utrzymać prędkość koło 24 węzłów!
-
Typ D? A czemu na takie staruchy I wojenne? Z ciekawości pytam.
-
A ja się nad Clevelandami poznęcam. Były słabe na pograniczu cienizny. To że wybudowano je w takiej ilości egzemplarzy to zawdzięczają nie genialności konstrukcji tylko temu, że ich projekt był gotowy jak US Navy szykowała się do błyskawicznej rozbudowy. Ponieważ okręty były potrzebne szybko i dużo, to nie było czasu na robienie nowego projektu, tylko tłuczono to co było gotowe. Owszem na papierze wyglądają nieźle, ale tylko na papierze. Miały koszmarne kłopoty ze statecznością. Do tego stopnia, że pod koniec wojny usuwano im nawet dalmierze z wież artyleryjskich!!! Hangar na rufie to najgorsze możliwe rozwiązanie z punktu widzenia operacji lotniczych ( no dobra włosi ze swoim hangarem na dziobie byli jeszcze gorsi ). Do tego ogromne pomieszczenie na rufie tuż nad linią wodną. W przypadku przebicia burty - mogiła. Katapulty i dźwig ograniczają pola ostrzału rufowych wież. Przy stanie morza innym niż płaskie jak stół z samolotem nic nie da się zrobić. Sami amerykanie tuż przed wojną ( i w jej trakcie ) przy projektowaniu kolejnych krążowników niezmiennie umieszczali hangary na śródokręciu. Powiem nieco złośliwie, że Niemcy w Arktyce nie mili by żadnych szans na zatopienie jakiegokolwiek Clevelanda - ten by tam po prostu nie dopłynął tylko zrobił grzyba przy pierwszej lepszej fali. Ponieważ działały one na Pacyfiku przy "hawajskiej" pogodzie, to jakoś można było to znieść. Ja zagłosowałem na Belfasta ( choć go tu brak - więc jako "inny" ) mimo początkowych trudności ze sztywnością kadłuba w rejonie uskoku pasa pancernego - ale usunięto to w czasie wojny.
-
Rozwój okrętów liniowych podczas I WŚ
Maciej odpowiedział Andreas → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie
Może wtrącę parę słów od siebie. Wpływ I wojny na rozwój pancerników był ogromny, ale nie w każdej flocie i nie miał NIC wspólnego z takim czy innym rozmieszczeniem wież artylerii głównej. Początkowe ustawienie wież na pancernikach Royal Navy było podyktowane chęcią zapewnienia równomiernego ognia dokoła okrętu, oraz zmniejszeniem wpływu podmuchu dział artylerii głównej na pozostałe elementy okrętu. Warto też wspomnieć o nieco dziwnym ustawieniu masztów na kilku drednotach - za przednim kominem - ustawili tak, żeby był podpórką pod dźwig obsługujący łodzie okrętowe. W momencie projektowania Drednota walki prowadzone były ( czy raczej planowano prowadzić ) na takie odległości, że decydentom wydawało się, że zgromadzenie dwóch wież blisko siebie będzie stanowiło świetny cel dla artylerzystów. Dodatkowo obawiano się ( z doświadczeń I i poniekąd II wojny zupełnie słusznie ) wyeliminowania z walki dwóch wież jednym strzałem. Dodatkowo brytyjskie wieże nie były podmucho-szczelne w efekcie górne wieże i tak nie mogły prowadzić ognia w kierunku dziobu i rufy ( na niezmodernizowanych pancernikach typu Queen Elizabeth i R do końca ich istnienia ). A chciałbym zauważyć, że ostateczna decyzja o umieszczeniu wież dla typu QE czy R nastąpiła sporo PRZED rozpoczęciem wojny. Amerykanie od samego początku zastosowali wieże w superpozycji na dziobie i rufie. Rosjanie poszli z linearnym ustawieniem wież, co miało zapewnić większą przeżywalność artylerii oraz większe katy ostrzału w kierunku dziobu i rufy. Zresztą wcale nie byli pierwsi - Włoski Dante Alighieri był zaprojektowany i rozpoczęty wcześniej. Niemcy w żaden sposób nie korzystali z rosyjskiej myśli technicznej - jeśli już to było odwrotnie. Pierwsze plany drednotów Sewastopol zostały opracowane przez Niemców ( ich plany wygrały konkurs ), ale że budowa w Rosji okrętów "niemieckich" była niezbyt mile widziana, to konkurs anulowano i zrobiono własny projekt ostro bazujący na niemieckim. Zresztą Rosjanie zastosowali co łożyskowania wież artylerii głównej wielkie kule łożyskowe ( zamiast standardowo stosowanych na świecie walców czy ściętych stożków ), których nie byli w stanie wytworzyć i siebie w związku z czym zakupili je w Niemczech. Jeden z dodatkowych powodów nie ukończenia krążowników liniowych typu Izmaił. I wojna przyniosła zmiany w filozofii opancerzenia ( nie wszędzie, amerykanie system All or Nothing zaprojektowali wcześniej ), w systemach kierowania ogniem, w systemach ochrony przeciwtorepdowej ( znów amerykanie swój warstwowy system zaprojektowali niezależnie od I wojny ), w nowych pociskach przeciwpancernych i ogólnym usytuowaniu wielu mechanizmów pancernika. EDIT: Co do paliwa. Znowu - na ropę przeszli ci co mogli i to jeszcze przed wojną. Amerykanie ze swoim typem Nevada, Brytyjczycy z typem Queen Elizabeth. Amerykanie mogli sobie na to pozwolić ( po opanowaniu technik spalania mazutu - początkowo sprawiał on wiele problemów ), bo mieli ropę u siebie. Dla Anglików sprawa nie była taka prosta, bo własnych złóż nie mieli. Dopiero po zakupie udziałów w złożach w Egipcie pozwolili sobie na taki krok - a i tak ciągle stało przed nimi widmo unieruchomienia "ropnych" okrętów z powodu braku dostaw. Dlatego okręty USA które szły wspomóc Grand Fleet wszystkie były opalane węglem. Niemcy w żadnym wypadku nie mogli ( i nie zrobili ) sobie okrętu opalanego ropą. Typ Bayern miał mieszane opalanie. Część kotłów było napędzane węglem część miało możliwość zamiany węgla na ropę. Zawsze też istniała możliwość zraszania węgla ropą dla uzyskania większej kaloryczności. Niemcy byli w czasie wojny odcięci od dostaw ropy. Dla nich w tamtym okresie nie było alternatywy - pancerniki MUSIAŁY chodzić na węgiel. pozdrawiam Maciej