Skocz do zawartości

Maciej

Użytkownicy
  • Zawartość

    67
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

O Maciej

  • Tytuł
    Ranga: Licencjat
  • Urodziny 07/11/1975

Poprzednie pola

  • Specjalizacja
    XX wiek

Informacje o profilu

  • Płeć
    Mężczyzna
  1. Działania floty Austro-Węgier

    Porównywanie okrętów Austro - Węgierskich z najnowszymi konstrukcjami najsilniejszych flot świata. To nie mieli być przeciwnicy typu Radetzky, więc trudno mieć pretensje, że do walki z takimi przeciwnikami, okręty te nie zostały zaprojektowane. Jak by to ująć z jednej strony dosadnie, a jednocześnie nie zostać posądzonym o "zachowanie niekulturalne" Ja od mojej żony jestem jakieś 20 cm wyższy, z 50 kg cięższy i sporo silniejszy. Sprawdzone - synka ja podniosę, ona nie. Skoro jej nie pobiłem, to znaczy że nie jestem w stanie? Pancerniki Habsburg i te następne z 4x240, to razem ich było całe 6 sztuk. Każdy słabszy od większości krążowników pancernych. Same brytyjskie Minotaury z Warriorami to aż nadto żeby je skasować. A Radetzkych było czy. Całe czy (pisownia celowa) Sama jedna para typu Lord Nelson powinna wystarczyć. A jak mało, to dorzucam ósemkę King Edward VII. Mało? Wyliczać starsze? W czasie wojny Brytole odpuścili śródziemne, pozostawiając je sojusznikom. A sojusznicy, zwłaszcza jak się okazało, że Włosi specjalnie po stronie Niemiec do wojny przystąpić nie chcą, mają taką przewagę, że Austriacy to wolą w portach siedzieć. Trudno wtedy o jakieś większe sukcesy. A po co pakować się w atakowanie baz, skoro zagrożenie ze strony floty jest w zasadzie żadne? Przynajmniej tej nawodnej. Takie "branie bazy szturmem" przy pomocy okrętów to w XX wieku dość ryzykowne, więc po co ryzykować? Co w moich oczach może rzutować na ocenę po co komu pancerniki, skoro się ich nie używa, ale ocena od strony technicznej i ewentualnych szans w starciu 1:1 to już nieco inna sprawa.
  2. Działania floty Austro-Węgier

    Zresztą tak naprawdę różnica prędkości była mniejsza niż te wspomniane 3 węzły. Nie mam danych odnoście realnie osiąganych prędkości podczas służby, ale włoskie konstrukcje zwykle podczas służby osiągały zauważalnie mniej niż w trakcie prób. Na próbach te włoskie "szybciochy" wyciągały coś 20 do 22 węzłów. Radetzky koło 20. W sumie nie ma czym sobie głowy zawracać przy tych odległościach.
  3. Działania floty Austro-Węgier

    W sumie to wydaje mi się, że słuszniejsze byłoby inne spojrzenie. Porównywanie Radetzky z konstrukcjami brytyjskimi jest trochę niesprawiedliwe. Biorąc pod uwagę ilość dostępnych jednostek, to Brytole mogliby ich zasypać staruchami, nawet jeśli Austriacy kupili by sobie na wyprzedaży drugowojenne Yamaciaki. W końcu i Herkules ..... kiedy ludków kupa. Ale jak tak popatrzeć na najbardziej prawdopodobnych przeciwników - Włochów. Cóż, najnowsze włoskie konstrukcje typów Regina Elena i Regina Margerita nie były takie znów silniejsze. Starsza Margerita miała podobne, choć nieco słabsze uzbrojenie i była szybsza, ale miała słabszy pancerz. Nowsza Elena była jeszcze szybsza i miała podobny pancerz do Radetzky, oraz liczniejsze działa 203, ale tylko dwie lufy 305. Zastanawiam się na ile przewaga prędkości na Adriatyku miała znaczenie. Nawet te 3 węzły to co? Przy tych dystansach to można dość do bazy zanim prędkość stanie się decydująca, a przecież Austriacy na ocean się nie wybierali. Ja tam bym jednostek Austriackich w tym starciu nie przekreślał. Ba nawet z większością jednostek francuskich tego okresu, też dawałbym Austriakom spore szanse ( przewagę ilości pomijam ) A, że zaraz pojawiły się drednoty - to i Austriacy odpowiedzieli Tagethoffem, czy jak go tam zwał. A potem na tapecie była trójka jeszcze większych jednostek z 10x350
  4. Działania floty Austro-Węgier

    Jak dla mnie, problem z typem Radetzky sprowadzał się do terminu budowy. W 1907 roku to Amerykanie zaczynali Delaware a Brytyjczycy St. Vincent. Pakowanie się w predrednoty w tym czasie miało średni sens.
  5. Prawdopodobnie jeszcze w kwietniu ukaże się drugi tom. W załączniku spis treści.
  6. Najlepszy pancernik II wś

    Sądzę, że nie... Ale sam przyznasz, życia to nie ułatwia. Choć z drugiej strony bez takiego zafiksowania to co to za życie? Imprezki, bo nie wiadomo co robić z czasem? Albo jeszcze coś gorszego....
  7. Najlepszy pancernik II wś

    Na wszelki wypadek, jeśli nasza gadanina nie jest oczywista dla innych. Dwa możliwe rozwiązania tego samego układu. Na czerwono zaznaczone rzeczy które szukamy a na czarno to co znamy. Jakby co to można dorysować jeszcze czerwone kąty podejścia. A jak narysować to wszystko w skali, to będziemy mieli: Czarny odcinek długości kiku matrów, max 15 ( dalmierzy o większej bazie optycznej nie było ) A czerwone odciniki długie na kilkanaście tysięcy, czy kilkadziesiąt tysięcy metrów. Na rysunku w skali wszystko się zleje w jedną długą linię... O takich problemach mówimy. Producenci dalmierzy musieli się zmagać z takimi rzeczami jak rozszerzalność temperaturowa rur z któych były one zbudowane. Zmiana długości dalmierza wpływała przecież na odczyt odległości - zwłaszcza przy taich proporcjach jak jednek kąt jest 90.0 stopni ( hehe, ktoś wieży że było dokłądnie 90,0 a nie 90,0001 stopnia? ), a drugi ka miał 89,99 stopnia....
  8. Najlepszy pancernik II wś

    Oj nie maczego zazdrościć... Na różne książki wydałem majątek. Jakby to zsumować to pewnie by się kupiło samochód. Czas poświęcony na to, wręcz tródny do wycenienia.... Dochody żadne, a rodzina marga, że wolę "statki" niż ich..... Ale takie życie
  9. Najlepszy pancernik II wś

    @Jakober Oczywiście masz rację. Ale nie o to chodzi. Wydaje mi się, że całe nieporozumienie bierze się z tego, że ja w moim opisie założyłem, że nie znamy odległości do celu i właśnie tą odległość chcemy zmierzyć! Czyli możemy znać kąty przy „naszej podstawie” oraz długość „naszej podstawy” Cała reszta jest nieznana i chcemy to wyliczyć na bazie danych które mamy. Się nie da, bo są co najmniej dwie zmienne, a jedno równanie, więc dostaniemy co najwyżej zależność odległości od kąta podejście przeciwnika. Jak już masz dalmierz, który potrafi zmierzyć odległość to reszta jest nieistotna. A jeśli chodzi o wyliczanie kąta podejścia na podstawie pomiaru odległości do dziobu i rufy, to problem polegał na tym, że dokładność dalmierzy optycznych była zbyt mała by takie obliczenia miały sens. Nie pomnę dokładnie, ale najlepsze to miały bodaj koło 100-150 m na dystansie kilkunastu kilometrów. Jak biorą udział dwa dalmierze, to błędy się sumują ( w najgorszym wypadku, przy odrobinie szczęścia mogą się znieść, ale w końcu skąd masz wiedzieć czy się znoszą czy nie? ). Łączny błąd pomiaru będzie większy, czy też co najmniej porównywalny z długością celu.... Innhymi słowy oceniasz długość odcinka z błędem co najmniej równym ( w praktyce zwykle większym ) niż jego długość. Jak to wpływa na jakość wszelkich obliczeń chyba nie wymaga tłumaczenia. Doświadczony marynarz lepiej całość oceni "na oko" bez obliczeń.
  10. Najlepszy pancernik II wś

    A ta: https://forum.historia.org.pl/topic/17280-amerykanskie-ciezkie-okrety-artyleryjskie/page__p__250614__hl__%2Bameryka%F1skie+%2Bci%EA%BFkie__fromsearch__1#entry250614 Tylko żeby nie było – to pierwszy tom. O samych dalmierzach to tam nie ma, bo budowa dalmierzy będą w tomie drugim, który „się pisze”. Na razie sam , bo ja nie mam kiedy się za niego zabrać. Opis przeliczników w sumie też w drugim. XIX wiek to jeszcze bez jakiś specjalnych systemów kierowania ogniem. Nawet jak się pod Cuszimą zaczęło ich używać, to lepiej było strzelać „na pałę”. Było dokładniej.... Trapez jest wtedy gdy dwa boki są równoległe do siebie. Czyli powstanie wtedy gdy przeciwnik ustawi się dokładnie prostopadle do kierunku w który patrzysz. Takie sytuacje zdarzają się niezmiernie rzadko. Nawet jak przeciwnik będzie szedł idealnie tym samym kursem co ty, ale nieco z przodu lub z tyłu to już kicha, bo przecież jeden z boków, to jest baza dalmierza. W efekcie do obliczeń wchodzi taki błąd, że weź. Musiałbyś jeszcze znać kąt pod jakim zbliża się przeciwnik, żeby móc to poprawnie wyliczyć. A tego kąta nigdy nie będziesz znać. W każdym razie wystarczająco dokładnie, by się nadawał do obliczeń. A jak celujesz obydwa okulary w jeden punkt to masz trójkąt prostokątny i wszystkie wartości z automatu. Nawet się podziałkę wyskalowuje w odległości, nie kącie widzenia. Zależy kiedy. Pierwsze dane były przekazywane nawet nie głosem, ale „głuchym telefonem”. Gość odczytywał odległość i krzyczał. Drugi gość to słyszał i powtarzał dalej przez tubę, tam kolejny słyszał i znów przez tubę itd., aż do samych dział. Jak skuteczne to było, nie trzeba tłumaczyć. Odległość i kąty musiały i potem były przekazywane automatycznie. Więcej – dalmierze zaczęto stabilizować, a nawet odkładać bajer automatycznego śledzenia celu. Nic nie było oczywiście tak mądre żeby rozróżnić cel i go śledzić, po prostu obsługa mogła wymusić pewny stały obrót dalmierza, tak żeby sam trzymał cel w okularze. Jeśli przeciwnik zmieniał położenie powiedzmy z prędkością 1 st/minutę to dalmierz sam się obracał z taką prędkością. Z czasem to też szło do przeliczników. W ogóle problem sterowania ogniem jest bardzo złożony, a poprawek przeliczniki musiały uwzględniać dziesiątki ( dosłownie ), włącznie z różnymi warunkami pogodowymi, temperaturą, zużyciem dział czy położeniem względem równika, w celu uwzględnienia siły Coriolisa.... Nie. Rozpoczął strzelanie jak Hood zbliżał się ostro. W okolicznościach o których wspominał Joggi. Ale warto pamiętać o jeszcze jednym. Bismarck zabierał jakieś ~120 pocisków na działo artylerii głównej. Tyle samo co Hood, ale już nieco mniej niż PoW ( na nim było po 100 pocisków na działo ). Jeśli nie wziął ponadnormatywnego zapasu, to miał po wyruszeniu w rejs prawie 1000 pocisków ( mniejsza o parę w te czy tamte ). Niemcy przenosili mniej więcej po 1/3 pocisków przeciwpancernych, 1/3 półprzeciwpancernych i 1/3 burzących. Oczywiście można było manipulować tymi wielkościami w zależności od potrzeb ( przed wyruszeniem w rejs oczywiście ), ale taki był generalny zwyczaj. Do walki z pancernikami pociski inne niż przeciwpancerne tak średnio się nadają. Znaczy nadają się – można dokonać na przeciwniku wielu zniszczeń, nawet doprowadzić go do ruiny i zmusić do wycofania się, ale na pewno nie będzie takiego efektu jak z Hoodem, a i gwałtowne zmniejszenie prędkości celu raczej nie nastąpi jak się go ostrzela pociskami innymi niż przeciwpancerne. Przy strzelaniu na duże odległości pocisków wyrzuca się dużo, a trafień jest mało. Co prawda każde trafienie, może być groźne, ale Niemcy mieli w perspektywie jeszcze rajd. A nawet jeśli nie rajd ( bo zostaliby zmuszeni do powrotu ), to możliwość kolejnego starcia jeszcze przed powrotem do bazy. Przecież przeciwnik pancerników miał sporo. Wstrzymywanie się z otwarciem ognia do czasu zmniejszenia dystansu było logiczne. Przecież można było pozbyć się większości ( no powiedzmy znacznej części ) zapasu amunicji nie uzyskując żadnego trafienia! Bismarck w walce z Hoodem i PoW wystrzelił ponad 100 pocisków ( nie pomnę ile dokładnie ), a przecież starcie trwało krótko. Opróżnił tak z 1/3 całego zapasu amunicji do walki z pancernikami. Jakby otworzył ogień wcześniej, to przecież jeszcze więcej. A starcie mogło ( a nawet powinno ) trwać dłużej. Przecież jakby Hood tak szybko nie zginął, to trzeba byłoby się nad nim trochę poznęcać. Nad PoW też. Nawet jeśli nie w celu zatopienia, to zmuszenia do wycofania się. A wtedy zużycie amunicji byłoby o wiele większe. Brytyjskie pancerniki, nastawione wówczas na walkę głównie z pancernikami przeciwnika, przenosiły wyłącznie pociski przeciwpancerne. Ponadto po starciu z Bismarckiem, raczej nie przewidywano kolejnego starcia z jakimkolwiek pancernikiem przeciwnika przed zawinięciem do bazy, bo przeciwnik więcej pancerników zwyczajnie nie miał ( sprawnych w każdym razie ). Mogli więc pozwolić sobie na „marnowanie” amunicji. Pełne opróżnienie komór raczej im nie groziło. Co najwyżej nieco wzrosłyby koszty. Nie wiem na ile wstrzymanie niemieckiego ognia było podyktowane chęcią oszczędności amunicji ( autor „Pancernika Bismarck” chyba coś o tym wspomina ), a poza tym niemiecki dowódca nie miał ochoty się tłumaczyć ze swoich pobudek, ale nie zdziwiłbym się, gdyby tym też się kierowano. Ja na pewno był to brał pod uwagę, jakbym zespołem niemieckim dowodził. Świadkowie byli niezgodni czy Hood zaczął skręcać czy też nie. Po znalezieniu wraku wiadomo, że zaczął. Ile zdążył to się nie dowiemy, w każdym razie na tyle by przynajmniej części osób się wydawało, że coś widzieli. Jakby skręcił znacząco, to by wątpliwości nie było. Wiesz, jak sobie porównam Invincible i Hooda, to widzę zmiany znacząco większe niż między Hoodem a Bismarckiem Wcześniej, później, pojęcie względne Ale oczywiście masz rację. Oczywiście. To co wiemy, to że skasowanie stanowiska kierowania ogniem było możliwe ( bo nastąpiło ) Wiemy, że skasowanie dziobowych wież Bismarcka jednym pociskiem było możliwe ( bo nastąpiło ) Było więc możliwe żeby Bismarck zaliczył je 3 dni wcześniej. A wtedy.... Ale ewidentnie w tym starciu to „wojenne szczęście” było po stronie Niemców, aczkolwiek nie do końca. Już kiedyś pisałem na FOW. Hood 1:1 z Bismarckiem przegrywa tak 60-70 razy / 100 Hood z PoW przeciwko Bismarckowi wygrywa praktycznie zawsze, ale jest pewien problem W symulacji nie są uwzględniane podstawowe różnice w systemach kierowania ogniem. Hood i Bismarck u mnie mają niemal takie same SKO, a to przecież nie była prawda. No i ( na razie ) działa same się u mnie nie psują, więc PoW strzelał tak długo, dopóki mu się dział nie zniszczyło, albo nie wypsztykał się z amunicji. W takim układzie, to szanse Bismarcka są nader znikome. Pinz Eugena jeszcze nie zrobiłem, ale dawałem mu jakiegoś japońca do pomocy ze skasowaną od początku jedną wieżą artylerii głównej.
  11. Najlepszy pancernik II wś

    Bo tak właśnie było. Ja nie uważam, ja to wiem. Książkę o tym napisałem. Znaczy kawałek rozdziału w książce o tym poświęciłem. I jakiś manual do któregoś z dalmierzy przeczytałem i jego rysunek techniczny analizowałem. Pomysły na pomiar odległości przy pomocy znanej długości celu to był XIX wieczny wynalazek, zanim Brytyjczycy zbudowali pierwszy dalmierz. Nie działał, bo nie mógł działać. Żeby trygonometria działała, to musi być trójkąt prostokątny i musisz znać długość jednego boku ( +jednego kąta ). Inaczej nie zadziała. Pomiar odległości bez podchodzenia do celu to czysta trygonometria. Jeśli cel nie będzie idealnie prostopadle do kąta patrzenia, to system nie zadziała. Musiałbyś wiedzieć dokładnie pod jakim kątem się bliża do ciebie. Przecież bez tego to nie wiesz czy widzisz jego długość jako powiedzmy 150 m zamiast 200 dlatego, że jest tak daleko, czy dlatego że pod jakimś tam kątem się bliża! A to jest najtrudniejsze do określenia. Dopiero w okresie międzywojennym opracowano inclinometer ( od angielskiego „inclination” ), ale i tak dokładność to było kilkanaście stopni. W czasie gdy dalmierz już działał, to kąt zbliżania jednostki określano „na oko”, a więc do obliczeń wchodziła wartość określona „na oko”, a więc i wynik był wyliczony „na oko” W praktyce większą dokładność uzyskiwano po prostu od razu oceniając odległość „na oko” i tak będzie taki system działał. Kombinowano też z wysokością masztu przeciwnika. To lepiej, bo niezależnie od kąta podejścia maszt jest tak samo długi. Ale nie wiadomo było jaką dokładnie wysokość ma a poza tym nie zawsze widać było czubek. Efekt – lepiej było określać odległość „na oko” A wracając do Bismarcka. Niemcy otworzyli ogień jak Hood by ostro do Bismarcka, nie po zmianie kursu. Zresztą fatalne trafienie nastąpiło przed zmianą kursu. Do czasu znalezienia wraku Hooda trwały niekończące się dyskusje czy Hood już rozpoczął wykonywanie zwrotu czy jeszcze nie. Jakby otwarto ogień po zmianie kursu, to by wątpliwości nie było, a zostały one rozwiane dopiero po tym jak znaleziono ster, skręcony ileś tam stopni na bok. Ja wspominałem. System Pollena i Dreyera wspomniany przeze mnie parę stron temu, to właśnie część elementów tych przeliczników Pierwsze to zbudowano jeszcze przed I Wojną Światową. Hood miał najwyższej klasy przeliczniki jak na końcówkę I Wojny Światowej. W okresie międzywojennym nie modernizowane. Bismarck miał przeliczniki jak na standardy połowy lat 30-tych. Z tego wynikała cała przewaga w szybkości wstrzelania się w cel.
  12. Najlepszy pancernik II wś

    Chyba byłem mało precyzyjny - więc powtórzę. Odpowiednio gruby pancerz ocaliłby te I Wojenne krążowniki liniowe. Ale nawet z takim cienkim powinny przetrwać te trafienia co otrzymały, gdyby przestrzegano podstawowych zasad bezpieczeństwa z kordytem. Nie było ani jednego dowodu na to, że jakikolwiek niemiecki pocisk dostał się do komór amunicyjnych brytyjskich krążowników ( no może na Indefatigable, ale też wątpliwe ), natomiast było wiele dowodów na to, że po przebiciu wieży czy barbety, powstawał pożar, który wnikał do komór z wielkim bum na końcu. Przerwanie tego łańcucha do komór, mogło, a nawet powinno, ocalić te okręty, a przy przestrzeganiu zasad bezpieczeństwa, tego łańcucha nie powinno być. Niemieckie okręty miały przebijane wieże czy barbety a jakoś nie wybuchały. Zresztą o tym można pisać tomy. W przypadku Hooda, akutalnie za najbardziej prawdopodobne wydaje się, że pocisk właśnie dotarł do komór. Czyli w tym przypadku ( jeśli to prawda ) to przyczyną było właśnie zbyt słabe opancerzenie. To, że w czasie wejścia do służby Hooda było najlepsze na świecie, nie zmienia faktu, że 20+ lat później było niewystarczające. Zresztą sami Brytole uznali już w 1918 za niewystarczające, ale Hood po prostu nie mógł przyjąć więcej masy.... Na tyle na ile możliwe jest nagłe zniknięcie usterek uzbrojenia na Prince of Wales Na PoW wysiały działa wieży A jedno po drugim. Wieża Y wysiadła podczas gwałtownego zwrotu podczas wycofywania się z walki, ale wieża Y była problematyczna ( w końcu ci robotnicy z jakiegoś powodu tam byli ). Tylko wieża B nie sprawiała problemów. Nie można więc wykluczyć, że za parę minut po czasie kiedy historycznie Hood zatonął, PoW miałby sprawne tylko 2 działa. Ale te awarie udawało się usunąć na morzu to raz, a dwa jak Hood nie zatonął, to przecież strzela. Podczas ostatniej walki Bismarck dość wcześnie utracił dziobowe stanowisko kierowania ogniem a zaraz potem dwie dziobowie wieże i to od jednego pocisku. Niby dlaczego podobne trafienie miałoby być niemożliwe trzy dni później? Że mało prawdopodobne - pewnie. Ale mało prawdopodobne rzeczy się zdarzają. Jak jest odpowiednio dużo pocisków w powietrzu to nawet dość systematycznie. O trafieniu w maszt czytałem jeszcze w książce Tadeusza Klimczyka, o spadających ciałach dopatrzyłem się dopiero niedawno na hmshood.com z relacji Midshipmana Williama J Dundas. Ten człowiek to wspominał o ciałach spadających z góry. Nie z masztu, tylko po wielkim bum w rofowej części okrętu. Z dziobowego masztu uratował się jeden człowiek. Powinien zapamiętać coś takiego jak trafienie pociskim w jego pobliżu, a nic o tym nie wspominał. Ja nie twierdzę, że tego trafienia nie było - po przeżyciu takiego tonięcia a potem kąpieli w zimnym morzu, pamięć może płatać figle. Ale nawet jeśli miało miejsce, to przecież mówimy o sytuacji "alternatywnej" i tego trafienia nie musi być.
  13. Najlepszy pancernik II wś

    Więc może prościej. Dalmierz to dwa okulary oddalone od siebie o określoną ( znaną ) odległość. Jeden z okularów jest na stałe przymocowany do podłoża, drugi ruchomy. Cel - stworzyć trójkąt prostokątny. Dalmierzysta ustawia okulary tak, żeby się "zgrały". Znaczy prawy i lewy celują idealnie w ten sam punkt. Innymi słowy zmienia kąt tego ruchomego okularu tak, żeby obydwa okulary patrzyły w to samo miejsce. Jak patrzą w ten sam punkt, to mierzymy kąt pomiędzy okularami. Potem to już czysta trygonometria. Jeden z okularów jest z definicji prostopadle do osi widzenia, drugi ruchomy. Mamy długość jednego boku i jednego kąta, a trójkąt jest prostokątny to z automatu mamy pozostałe dwa boki i kąty. Jeden z tych boków wyliczonych "z automatu" to odległość do celu. nie ma żadnego znaczenia wielkość celu dla tych obliczeń. Wielkość celu ma jedynie znaczenie dla obserwatora - łatwiej sie obserwuje większy niż mniejszy i tyle. Obydwa dalmierze działają identycznie. Jeden okular stały rugi ruchomy i obydwa kierują obrazy do dalmierzysty, który zgrywa okulary. Do tego momentu wszystko jest identyczne. Jedyna różnica między dalmierzem koincydencyjnym i stereoskopowym to sposób wyświetlania obrazu. Koicydencyjny wyświetla obraz "przecięty na pół", znaczy po połówce obrazu z każdego okularu. Dalmierzysta zgrywa te połówki tak żeby mieć "cały obraz". Jak wyjdzie idealnie cały to mamy idealną odległość. W stereoskopowym obraz każdego okularu jest kierowany do każdego oka dalmierzysty. Dalmierzysta ocenia "na oko" czy okulary są zgrane. Widzi znacznik i widzi obraz generowany przez dalmierz. Jak "na oko" znacznik i obraz generowany przez dalmierz są w tej samej odległości to ma "idealnie zgrane" okulary. Reszta to samo. Tu widzimy różnice. Dla ddalmierza stereoskopowego nie ma znaczenia kształt obserwowany. Czy to będzie kulua czy chmura czy cokolwiek, nie ma znaczenia, bo odległość ocenia się "na oko", że to "coś" jest tak samo daleko jak znacznik. To jest niepodważalna zaleta. Ale wymagania od dalmierzysty, który musi mieć bardzo dobre widzenie stereoskopowe. Na testach sprawdzających takie widzienie, przechodzi je jakieś 4-5% populacji. Z czego po dalszym odsianiu tak koło 1% ( pierwszej próby ) nadaje sie na dalmierzystów. Do tego wraz ze wzrostem zmęczenia spada dokładność odczytów. Samopoczucie też wpływa na odczyt i widzenie stereoskopowe, stąd takie dalmierze są bardziej podatne na błędy obsługi. W przypadku koincyencyjnego kształt obiektu ma znaczenie. Łatwiej jest zgrać dwie połówki np. masztu niż nieregularnej chmury. Stąd w I Wojnie Brytole montowali takie płachty przy kominach czy masztach, żeby zmylić dalmierzyste. Obiekt o nieregularnym kształcie jest trudniej namierzyć. Ale wymagania od dalmierzysty są znacznie mniejsze i do tego zmęcznie odgrywa o wiele mniejszą rolę. Łatwiej zgrać dwie połówki jak się jest bardzo zmęczonym niż ocenić "na oko" czy dwa obiekty są tak samo oddalone. W zasazie nic nie stoi na przeszkodzie by zrobić dalmierz taki i taki w jednej obudowie. Mają one konstrukcję identyczną do momentu wyświetlania obrazu dla dalmierzysty. Mozna by nawet zrobić urządzenie dające się przełączać między jednym trybem a drugim. I niektóre floty tak zrobiły, np. Włoska czy Japońska....
  14. Najlepszy pancernik II wś

    A niby czemu? Czyżby to miało być niemożliwe? Nie słyszałem o tych ciałach spadających z masztu. Ten co się z masztu uratował jakoś o trafieniu nie wspominał. Jeśli nawet, to też można ze ten pocisk przesunąć o parę metrów. A jak nie, to Hood miał jeszcze kolejnego directora na conning tower, więc w czym problem? Wszystko to było możliwe. Na ile prawdopodobne to inna sprawa. nie tylko nie muszę, ale nawet nie mogę. Ten ostatni z rodu był lepiej opancerzony niż ktokolwiek nie z rodu. W czasie kiedy go zbudowano. Więc jeśli cokolwiek tu się uwidoczniło, to fakt że puszczanie pancernika do walki z przeciwnikiem mniej więcej tej samej wielkości, ale 20+ lat młodszym, to dość ryzykowna sprawa.
  15. Najlepszy pancernik II wś

    Obserwatorzy na okrętach mowili wprost, ze przy obserwacji przez lornetkę bylo widac żarzenia pocisków podczas lotu. To nie jest takie dziwne. Mówimy o pocisku dlugim na po ad półtora metra. Jak dokladnie wiesz skąd leci i dokąd podąża można go wypatrzeć w powietrzu. Zwłaszcza jak stoisz za lub przed nim. Co prawda wtedy widac bardziej srednice kolo 0,4 m ale czesc dlugosci tez.
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.