zajączek
Użytkownicy-
Zawartość
97 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez zajączek
-
Być może dla Ciebie jest to postać komiczna ten Indianin-prezydent. Ale zaważ że wybrano go w demokratycznych wyborach. Póki co żaden Indianin, było nie było prawowity obywatel USA nie został prezydentem w tymże USA. Co mu tam czarownik okadza mnie nie interesuje. Moza ma nawet dwóch i portret Matki Boskiej z Guadalupe. To jego kultura, jego tradycja i uszanujmy ją choć jej nie znamy. W każdym razie uprawnieni do głosowania boliwijczycy wybrali sobie prezydenta z ludu, Indiannina, a on w wyrazie szacunku dla Guevary zawiesił w gabinecie prezydenckim jego portret. Dokonano zresztą reelekcji Moralesa na następną kadencję.
-
Różne są wersje tych słów które powiedział Guevara w chwili pojmania. Była walka, został ranny, wystrzelał całą amunicję z pistoletu, karabinek miał uszkodzony, mógł powiedzieć wszystko. Człowiek w silnym stresie zachowuje się różnie, są tacy co nawet płaczą. Słowa które wypowiedział Guevara przed śmiercią pochodzą z przekazu Mario Terana. Che wiedział że wcześniej zastrzelono we wiosce partyzanta wziętego razem z nim do niewoli. W każdym razie nie skamlał o litość, a tak co niektórzy chcieli by przedstawić ostatnie chwile jego życia. Zachował się jak mężczyzna.
-
Sierżant Mario Teran.
-
Pokazują zdjęcie na którym Che mierzy (chyba) z Browninga HP Plus dodają zdjęcie ofiary i 1+1=2 Na zamieszczonym filmiku widać że Che się sklonował na fotografiach w całe plutony egzekucyjne... Myślę że w chwili śmierci zachował "z jajami", pomimo postrzału w nogę wstał i powiedział swojemu zabójcy : „Wiem, że przychodzisz mnie zabić. Strzelaj, masz tylko zabić człowieka”. Zastrzelono go bez wyroku jakiegokolwiek sądu. Po latach Evo Morales powiesił jego portret w pałacu prezydenckim.
-
Setki wyroków to znaczy ile dokłądnie? Zdaje się że Che nie był przewodniczącym sądu skazującego więźniów z La Cabany. Był tylko naczelnikiem tego więzienia - fortu. Wykonano tam od 55 do 105 wyroków śmierci, z tym że wyroki wydawał sąd czy też trybunał któremu Che nie przewodniczył.
-
W tych trzech gdzie byłem ja nie przeszedł by taki "wałek" ani w dzień ani w nocy. Być może po latach koledzy pełniący owe warty wspominają je inaczej, ja mając grafik swojej zmiany wyczytywałem nazwiskami posterunki, sprawdzałem broń - czy mają, bo w nocy czasem zdarzało się ze wartownik o nie zapominał, wydawałem swojej zmianie magazynek z amunicją i na warte. Pomijając oficerów dyżurnych którzy noc w noc kontrolowali wartę, posterunki przynajmniej jednej z wart wewnętrznych, czasem "bujał" się i na "garnizonówkę". Bo akurat w jednostkach gdzie byłem oficerowie dyżurni jednostki pełnili też obowiązki oficera dyżurnego garnizonu.. Do obsesji wręcz należało łażenie oficera i jego pomocnika po kompaniach w nocy i sprawdzanie stanów porównując ilość śpiących z wpisem. Jedynie gdy kompania miała drużynke i część drużynki zostawała na kuchni coś tam można była "zakręcić" Nie wyobrażam sobie że oficer by chodził po kompanii a koty w pidżamach szorowały rejony. Nawet zapalone światło na izbie żołnierskiej po capstrzyku zwabiało niczym ćmę oficera lub jego pomocnika. Odejście rezerwy do cywila. W jednostce gdzie byłem na dwie ostatnie noce "fundowano" służbę oficera dyżurnego najbardziej "ciętym" trepom ścigającym pijanych żołnierzy. Stąd na kompani gdzie służyłem dowódca kompanii powiadomił nas że jeśli chcemy się "pożegnać" żeby nie robić tego przed samym wyjściem, bo może się ono nieco odwlec w czasie. Były tez trepy z uporem maniaka szukający chust po szafkach, na mojej kompanii na szczęście kadra była normalna. Ściganie kotów. Dużego pecha mieli młodzi służbą mieszkańcy krain których nienawidzili dziadkowie których było nie daj Boże więcej. Było pewne że górale (nie mylić z gorolami) będą ścigać hanysów, ci z Torunia tych z Bydgoszczy, Łodzianie Warszawiaków i na odwrót. "Ziomali" zostawiało się w spokoju lub wręcz dawało im fory. Cóż, można by się natknąć na takiego na urlopie, przepustce będąc w domu, lub na jego kumpli "Ściganie" i sprzątanie rejonów kończyło się przed capstrzykiem. Potem na karku siedziała by służba dyżurna kompanii lub jednostki.
-
Nasz chodził na obiad tak raz na kwartał. Generalnie wstydzili się tego obowiązku, od "przedwojny" szło za nimi pogardliwe określenie "zupaki" Kolega amon przedstawił służbę wojskową jako jakiś kabaret w którym występowały "dziadki" i "koty" a nie obowiązywały żadne regulaminy. Owszem, fala była. Ale były też służby gdzie zapierdzielało się po równo. Choć młodzi dostawali gorsze rejony, np w czasie "drużynki" na stołówce. Bo jakoś sobie nie wyobrażam że "dziadek" na warcie mógł pełnić zmianę tylko godzinę zamiast dwóch lub całą noc przesypiał snem sprawiedliwego Pamiętam takie zdarzenie jak jeden z "dziadków" dogadał się z "ogonem" że ten pójdzie za niego na zmianę, oczywiście byli w składzie tego samego posterunku, ale nie byłem ich rozprowadzającym. Gdy młody stanął do wyjścia z wartowni dowódca warty - kapral zjeb...ł "dziadka" jak psa. Młodemu kazał iść na "czuwającą" a "dziadka pognał na posterunek. choć to była 2 w nocy. Nie pomogła fala...
-
Zajączek "zaliczył" trzy jednostki w czasie swojej dwuletniej służby wojskowej. Oficer dyżurny jednostki miał obowiązek zjeść kolacje, śniadanie i obiad w jednostce podczas służby. Czynił zresztą stosowny wpis w książce. Podobnie i szef kompanii, należało to do jego obowiązku. Służbę podoficera dyżurnego pełnili także co niektórzy starsi szeregowi. Praktycznie zaraz po "szkółce" spotkał mnie ten wątpliwy zaszczyt. Daleko mi wtedy było do rezerwy. To chyba uwaga do tych co służbę we wojsku znają tylko z opowieści kolegów.
-
Nec Hercules contra plures. Z mojej fali jeden z kolegów nie chciał poddać się "obcince". Jego wybór, po dwóch tygodniach sam poprosił... przywitaliśmy go słowami niczym w samych swoich Pawlak powitał brata Jaśka :"Bój się Boga, nareszcie jesteś" My mieliśmy wiosna /jesień pobudkę o 5.30 (zimą o godz. 6.00) i nikt wcześniej się nie pałętał po korytarzu bo by podoficer dyżurny go pogonił. Dzień zaczynaliśmy poranna toaletą a nie sprzątaniem. Potem była zaprawa fizyczna. Chyba jakieś złe wspomnienia. Kompanie na obiad prowadził podoficer dyżurny kompani, czasem w towarzystwie szefa kompanii. Kolejka była wg "fali" ale nie zawsze, obecność oficera dyżurnego na obiedzie zawsze studziła "gorące głowy". Komendę o "końcu jedzenia" wydawał podoficer dyżurny kompani, nie "dziadki".
-
Produkować nie produkowała, ale używała. Przed I WS wydano zalecenie jakich pistoletów oficer może w służbie używać. Były to P-08, Browning 1903 i coś jeszcze, musiałbym poszukać. Gdyż oficerowie wtedy mogli sami kupować sobie broń krótką. Po wybuchu I WS kupowano pistolety Mauser C96 w Anglii i Japonii. Zamówili w USA (tzw "angliskij zakaz") 100.000 sztuk Colta 1911. A w sumie Rosjanie chcieli kupić aż 1.000.000 sztuk broni krótkiej. A Nagant w ZSRR był produkowany do 1945 roku.
-
Kolejna legenda. Czołg średni T-34
zajączek odpowiedział widiowy7 → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie - ogólnie
Może trochę muzyki w tym "umarłym" temacie: http://www.youtube.com/watch?v=Lq3rDT43kY8&feature=related Jest to marsz czołgistów, pal licho przesiąkłe sowiecką propagandą słowa, filmik jest ważniejszy. -
Poszło dwa razy... Przepraszam.
-
Służba wojskowa, temat rzeka... :thumbup: Świetny opis kolegi ciekawego, gratuluję. Ale zawsze coś można uzupełnić. Pobory. Pobory były dwa, jesienny i wiosenny. Plus pobory tzw "dzikie", jakieś zimowe i letnie uzupełnienie. W jednostkach gdzie główny trzon tworzyli żołnierze z poboru np jesiennego uzupełnienie specjalistów z wiosny po tzw "szkółkach" mogło załapać status "dzików". Ale było to określenie żartobliwe, po obcince oczywiście docinki ustawały. Gdy żołnierze z poboru wiosennego stanowili już na kompani jakąś większą grupę, ich dziadkowie też z wiosny brali ich pod swoją "opiekę", a "stara" jesień opiekowała się "młodą" jesienią. I starano się nie wchodzić sobie w drogę i pilnować falowych interesów, łącznie z "obcinką". Bycie żołnierzem "po szkółce" nie było zbyt szczęśliwe, co prawda przychodziło się na macierzysty pododdział majac już 5 miesięcy służby za sobą, ale wciskano na służby które powinni pełnić podoficerowie, służby "podoficera dyżurnego", "dyżurnego stołówki", "biura przepustek" czy "rozprowadzających" na warcie często pełnili starsi szeregowi. Wyganianie rano na poranną zaprawę fizyczną całego stanu kompanii zawsze było komentowane. Tak jakby kaprale pozwalali zostać połowie kompanii na salach... Z drugiej strony wartość takiego z pozoru "dzikiego poboru" nabierała na kompanii wartości, trzeba było poinformować kumpla z sali który miał "podoficera" że się będzie na "lewiźnie", czyli o właściwe wpisanie do książki wychodzących z koszar, lub dopisanie do "drużynki". Głupio było wołać na niego "dziku" bo mógł by się odnieść z dezaprobatą o takiej "lewiźnie" Co do przynależności do ZSMP kadra starała się o zapisanie 100% składu kompanii do wzmiankowanej organizacji. Outsajderm było ciężko, zazwyczaj trafiał się w czasie zebrania organizacji młodzieżowej niejako w nagrodę "rejon toaleta" do posprzątania, ale można było wytrzymać Sąd koleżeński dla szeregowych wybierali sami żołnierze i przynależność do ZSMP nie miała tutaj żadnego znaczenia. Za najgorszą karę dla ukaranego żołnierza kadra uważała wysłanie listu do rodziców żołnierza o jego niewłaściwym zachowaniu. List taki był pisany przez pisarza, podpisywał go dowódca kompanii i drogą służbową był wysyłany do domu ukaranego żołnierza. Oczywiście ten rodzaj kary był w naszej jednostce "rozgryziony" i uznawany za najbezpieczniejszy, za stosowny "dowód wdzięczności" pisarz z kancelarii w sztabie oddawał niewysłany do domu list Ale wcześniej trzeba było pogadać o tym z przewodniczącym sądu lub jego zastępcą Najgroźniejsza alternatywa kary to wnioskowanie sądu koleżeńskiego o "ukaranie przez dowódcę kompanii", ale na takie coś decydowano się tylko wtedy gdy sprawca dopuścił się czynu "haniebnego" np drobnej kradzieży pieniędzy koledze lub był "kapusiem". Bo dowódca lubił wtedy "przyłożyć" na grzbiet Niby "fala" to zachowanie naganne. Ale zapominamy że w życiu też jest się "młodym", lub po jakimś czasie "starym", ot choćby w pracy. To "młody" w ramach z"dobywania doświadczenia zawodowego" robi najbardziej przykrą lub uciążliwą prace w brygadzie lub zespole, to "młody" musi ustąpić gdy następuje konflikt z urlopem wypoczynkowym ze "starym" pracownikiem. Koja co prawda nie musi słać "starym", ale taki rodzaj zachowań to jest rodzaj "fali". Dobrze gdy szybko zaprosi po pierwszej wypłacie swoich kolegów "na obcinkę" :thumbup: ps film "Fala" uważam za przejaskrawiony, nigdy nie widziałem kaprala który meldował by się szeregowemu, choćby ten drugi był "rekinem" lub "tygrysem" Kaprale mieli swoją "falę", szeregowi "swoją". Jako podoficer dyżurny kompanii nie raz widziałem młodych kaprali którzy za zamkniętymi drzwiami "podoficerki" jechali na mokro podłogę, w ramach "falowego" docierania młodszego rocznika
-
Cóż, na postać Sergiusz Piaseckiego co niektórzy mają inne nico spojrzenie: http://armiakrajowa-wilno.blogspot.com/2008/10/list-jerzego-urbankiewicza.html
-
Kolejna legenda. Czołg średni T-34
zajączek odpowiedział widiowy7 → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie - ogólnie
Zgadza się, wymieniano gąsienice na nowszej konstrukcji. Stare 550 mm szerokości zamieniano na nowsze węższe o szerokości 500 mm. Ze wspomnień kierowcy-mechanika z T-34 właśnie niską jakość gąsienic uważał za piętę Achillesową tego czołgu. W takim razie zapoznaj się, proszę, z historią rozwoju czołgu T-34. Zaczynając może nawet od projektu A-9. Wystarczy obejrzeć zdjęcia prototypu A-20: http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/7/7d/T-34_prototypes.jpg Po próbach A-20 jednym z pierwszych zaleceń był montaż już w próbnej partii armat F-32 76,2 mm zamiast armaty 45 mm. Jednak zmieszczono tam jedynie armatę L-11, i następnymi zaleceniami (oprócz wielu innych) było poszerzenie wieży dla następnych T-34. I właśnie w tym nowszym typie wieży zamontowano armatę F-32. To nie są żadne tajemnice i sami Rosjanie o tym piszą. T-34 cały czas podczas produkcji ewoluował. Jak dla mnie najciekawsza wersja T-34 to ta z długolufową armatą ZIS-4 kalibru 57 mm. -
Kolejna legenda. Czołg średni T-34
zajączek odpowiedział widiowy7 → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie - ogólnie
Istotnie, Sowieci przyznają że zużycie oleju było duże, ale widocznie oprócz paliwa miano tez i zapas oleju. W końcu kierowca czołgu miał status też i mechanika. W nawiązaniu do mojego wcześniejszego postu, w T-34/85 można było krótkotrwale zwiększyć moc silnika do 550 KM przy 2100 obr/min. W T34 z załogą czteroosobową dowódca był zarazem celowniczym. Przynajmniej tak podaje dostępna mi literatura, oraz wykaz załóg bojowych z czasów wojny. Ładowniczy to osobny członek załogi. -
Kolejna legenda. Czołg średni T-34
zajączek odpowiedział widiowy7 → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie - ogólnie
-
Kolejna legenda. Czołg średni T-34
zajączek odpowiedział widiowy7 → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie - ogólnie
Być może i jest on śmieszny. Z tym że należy wziąć pod uwagę że chodzi tutaj o 100 mtg (motogodzin) a nie "zwykłych" godzin pracy silnika. 1 motogodzina to zazwyczaj 60 minut pracy silnika przy prędkości znamionowej (lub maksymalnej!). I tak, praca silnika na wolnych obrotach przez 4 godziny to ok 1 mtg pracy silnika. Więc tych "zwykłych" godzin silnik przepracowywał znacznie więcej niż 100. Nawet ciągniki rolnicze (a to celem określenia czasu dla przeglądów i obsług) miały montowane silniki motogodzin. Na marginesie, "wojenny" resurs silnika W-2 na początku 1945 roku wynosił 200 mtg i zdarzało się że był przekraczany 1,5-2 razy, nawet do 400 mtg (wg raportu z jakichś gwardyjskich jednostek). Więc zapewne bardzo dużo zależało od sposobu eksploatacji silnika. Oczywiście mogły to być też motogodziny nieco "podkręcone" przez sprytnych kierowców-mechaników lub praca silnika na biegu jałowym I jeśli kogoś z forumowiczów interesują "liczby" trochę danych o silniku: Pojemność silnika W-2 wynosiła 38 800 ccm (38,8 litra) -moc nominalna 450 KM przy 1750 obr/min -moc eksploatacyjna 400 KM przy 1700 obr/min -moc maksymalna 500 KM przy 1800 obr/min Silniki powojennej produkcji miały resurs 250 mtg (do pierwszej naprawy) co dawało ok 2500 km przejechanych przez czołg. -
Uzbrojenie polskich oddziałów w powstaniu styczniowym
zajączek odpowiedział secesjonista → temat → Powstania
Ten karabinek rewolwerowy Colt'a ze zdjęcia w albumie o MWP w Warszawie to Colt Paterson. Konstrukcja nieco wcześniejsza niż Colt Root. -
Uzbrojenie polskich oddziałów w powstaniu styczniowym
zajączek odpowiedział secesjonista → temat → Powstania
Masz na myśli składy w Gotha i Darmstadt? Czy już bliżej granicy zaboru rosyjskiego? -
Pamiętnik płk. Kopernickiego jest prawie nieosiagalny na rynku. A szkoda, znam ten pamietnik tylko z fragmentów, a z miłą chęcią poznałbym go jako całość. Może jest gdzieś wersja zdigitalizowana? Kawaleria u Taczanowskiego miała być uzbrojona w karabinki rewolwerowe Colt Root. Bardzo ciekawa konstrukcja, gorzej jednak było ze strzelaniem z tej broni. Ale chyba nie wszyscy je mieli na uzbrojeniu, czytałem wspomnienia powstańca z tego oddziału i enigmatycznie o swojej broni pisał "strzelba". Może rzeczywiście miał jedynie myśliwską strzelbę? Płk. Kopernicki też w swoich pamiętnikach poruszał kwestie uzbrojenia, ok 600 sztuk broni palnej w oddziałach mu podlegajacych strzelało amunicją ok 20 różnych kalibrów. Był to ogromny problem logistyczny, zapewnić strzelcom amunicję i kapiszony.
-
W dużym skrócie, sztucer wz. 1848 (z nowym celownikiem i kulą konstrukcji płk Kulikowskiego) umożliwiał celne prowadzenie ognia na dystansie do 1200 kroków (arszynów). Na tym dystansie w cel o wymiarach (w przybliżeniu) 6 metrów szeroki x 2 metry wysoki średnio trafiało 21 pocisków na 100 wystrzelonych. Czyli co piąty był celny. Widać więc że nowe karabiny strzelców wz. 1856 były znacznie celniejsze, a to z racji zastosowania balistycznie lepszych pocisków typu Minie. W podobny cel (jak dla Brunszwika) z tego karabinu trafiałby co drugi pocisk. Więc chyba koledzy wreszcie uwierzą że porównywanie skuteczności i zasięgu broni wojskowej z cywilną dubeltówką mija się z celem. Uwczesne dubeltówki nie były niestety tak samo celne.
-
Sztucery Brunszwickie na pewno nie były już produkowane w czasie Powstania Styczniowego, były przestarzałe. Oraz zbyt drogie. Powstańcy ich na pewno nie mieli. W kwestii zasięgu broni: rosyjski krok to arszyn. Najwyższa nastawa w karabinie strzelców wz 1856 to 1200 kroków (853 metry), w karabinie piechoty wz. 1858 to 600 kroków (427 metrów), w karabinie kozackim wz. 1860 to 1000 kroków (711 metrów). Karabin kozacki miał inny wygląd zewnętrzy (budowa) oraz nie był przystosowany do zakładania bagnetu. W testach strzeleckich z epoki pisze ze średni rozrzut R50 na 1200 kroków dla karabinu strzelców wz. 1856 wynosił 180 centymetrów, to znaczy 50% oddanych strzałów było celnych i trafiało w cel o tych wymiarach. Na 600 kroków rozrzut R50 (50% wystrzelonych pocisków) wynosiło 61 centymetrów. Jesli interesują kogoś dane Brunszwicka w wydaniu dla Rosji czyli lichtijskiego sztucera to mogę je odnaleźć.
-
Do celów "powierzniowych" ogień prowadzi artyleria. Dobrze wyszkolony żołnierz był w stanie prowadzić celny ogień na takim dystansie. Żołnierze rosyjscy mieli nowoczesną odprzodową broń kapiszonową 6-cio linową (to kaliber), wzorów 1856, 1858, 1860. Lub przegwintowaną z głądkolufowego wzoru 1854, kalibru 7,1 linii. Plus do tego znikome już ilości belgijskich sztucerów Brunszwickich zwanych u nich "sztucerami z Lige" luttichskij sztucer.
-
Nie bardzo wiadomo co kryło sie pod mazwą "szucer belgijski". Ale przyjmując że była to broń stricte wojskowa zasięg i skutecznośc była podobna do broni rosyjskiej.