Skocz do zawartości

harry

Użytkownicy
  • Zawartość

    1,036
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Posty dodane przez harry


  1. Dobre pytanie. rolleyes.gif

    Za przekłamanie francuska Wiki wini niemiecką agencję prasową Wolffa, a niemiecka Wiki zrzuca odpowiedzialność na francuską agencją Havasa. W sumie to obu stronom było to na rękę. Niemieccy czytelnicy dowiedzieli się, że król Prus odrzucił obraźliwe żądania, a francuska opinia publiczna, że obrażono ich ambasadora.


  2. Zmieniony przez Bismarcka tekst depeszy:

    Jak widać stereotyp, że Bismarck to musi coś spalić, pogwałcić albo co najmniej sfałszować ma się dobrze. Tymczasem nawet cytowane przeze mnie a użyte przez secesjonistę sformułowanie o zmianie tekstu jest nieprawdziwe. Bismarck nic nie zmieniał -

    on sporządził notatkę prasową na podstawie depeszy dyplomatycznej i zgodnie z sugestią królewską, żeby podać to do wiadomości publicznej wypadki z Ems.

    Z notatki, w której nie ma słowa fałszu czy przekłamania wynikało zaś, że:

    1) francuska dyplomacja się pogubiła i nie wie co począć z fantem, że książę Hohenzollern wycofał się z ubiegania o tron hiszpański

    2) francuska dyplomacja nieudolnie próbowała oszukać Króla Prus

    4) francuska dyplomacja próbował przedstawić sprawę tak, jakby to jej naciski spowodowały rezygnację Hohenzolerna z tronu hiszpańskiego

    5) francuska dyplomacja nie jest wstanie nic wskórać na dworze pruskim

    Oliwy do ognia dodało niezręczne tłumaczenie, które ukazało się w prasie francuskiej. Niemieckie słowo Adjutant, oznaczające wysokiego rangą oficera powinno w języku francuskim tłumaczyć się jako l’aide de camp , a tymczasem zostało przetłumaczone jako l’adjutant de service co oznacza w zasadzie ordynansa - gościa od czyszczenia butów. A zatem:

    6) francuski ambasador został przyjęty w przedpokoju i odesłany z kwitkiem przez ciecia.

    Jak to ładnie kiedyś napisał Tomasz N, to były czasu, kiedy państwa miały twarz, a Francja wtedy tę twarz straciła.


  3. Z tym, że podobno nie ma zbrodni bez curry.

    A mi od dłuższego czasu chodzi po głowie od kiedy i jakim cudem rower stał się rowerem ? Przeglądając XIX wieczną prasę dowiedziałem się, że jeżdżono na kołowcach, kołowiec potrącił przechodnia, szukano chłopców z kołowcami do rozwożenia towaru, ba nawet widziałem ogłoszenie gdzie informowano : "kołowce do nabycia w nowo otwartych ubikacjach" (sic!). Skąd nam się wziął ten rower?


  4. 26. W wyniku I rozbioru Gdansk znalazł sie w zaborze pruskim? tak - nie, I rozbiór wyłączał Toruń i Gdańsk.

    23. Rada Stanu wprowadziła stan wojenny? tak - nie, Stan Wojenny (1981) wprowadziła Rada Państwa.

    21.Kalisz był w zaborze pruskim? TAK - tak, ale krótko do 1807.

    20. Ziemia dobrzyńska leży na zachód od Mazowsza? TAK - nie, Ziemia Dobrzyńska to część Mazowsza.

    4. Czy konsytucja PRL znosiła trójpodział władzy-moim zdaniem TAK - chyba jednak nie. Była władza ustawodawcza - Sejm, wykonawcza - Rada Państwa i sądownicza.


  5. Chodzi, jak mniemam, o rozmowę w Gabinecie Owalnym 11 października 1939 roku pomiędzy Sachsem a Roosevelt'em prowadzoną przy butelce Napoleona. Chodziło o zwrócenie uwagi prezydenta na memoriał Einsteina dotyczący możliwości zastosowania reakcji łańcuchowej do produkcji nowej broni. Sachs zaczął rozmowę od anegdoty o tym jak Napoleon Bonaparte odrzucił ofertę młodego amerykańskiego wynalazcy, który obiecywał zbudować flotę okrętów bez żagli, które umożliwią inwazję Anglii bez względu na pogodę. Tym wynalazcą miał być Robert Fulton, konstruktor pierwszego parowca.


  6. Wprawdzie artykułu Czarniawskiego nie widziałem na oczy, ale z tematem sobie poradziłem. Dorwałem jakiś podręcznik artylerii dla słuchaczy szkół wojskowych z połowy XIX wieku i tam dość dobrze było wszystko opisane. Pocisk był w postaci głowy cukru. W zapalniku był luźno przesuwający się pobijak, oddzielony od ładunku inicjującego zawleczką. Podczas wystrzału pobijak siłą bezładności cofał się a zawleczka była wyrzucana siłą odśrodkową na skutek ruchu obrotowego pocisku. Po trafieniu w cel, pobijak siłą bezwładności uderzał w ładunek inicjujący. Problemy były z zawleczką. Jak mocowano ją zbyt ciasno to nie wypadała podczas lotu pocisku do celu, jak za luźno to wypadała podczas przenoszenia pociku z jaszcza i zdarzały się wypadki niekontrolowanej eksplozji.


  7. Krzyż w kościele elementem wyłącznie dekoracyjnym bez żadnego symbolicznego znaczenia? Śmiała teza!

    Bo, że to krzyże to oczywiste. Prawie identyczna posadzka jest w kościele Santa Maria Liberatrice w Rzymie. Podobieństwo nieprzypadkowe bo i kościół salezjanów i architekt ten sam - Mario Ceradini.

    http://carolinitaly.files.wordpress.com/2011/05/dsc_0007.jpg

    Terakotowy "dywan" ze znakami zodiaku zaczynającymi się od Wodnika przy wejściu, a kończącymi się Koziorożcem (znakiem pod którym urodził się Jezus) przy ołtarzu. Obramowanie krzyżami równoramiennymi. Dlaczego w Przemyślu krzyż przybrał formę swastyki? Można przypuszczać, że szukano symbolu dobrze znanemu lokalnej społeczności, albo odwoływano się do symboli wczesnochrześcijańskich. W linku przykład swastyki w tympanonie (scena narodzin) sarkofagu z 4 wieku. Ornament panu Ceradini z pewnością znany.

    http://en.wikipedia.org/wiki/File:9821_-_Milano_-_Sant%27Ambrogio_-_Sarcofago_di_Stilicone_-_Foto_Giovanni_Dall%27Orto_25-Apr-2007.jpg


  8. Jak już wspominano wyżej, w roku 1675 dwaj polscy rotmistrzowie Jan Rybiński i Dobrogost (Bonawentura) Jaskółecki otrzymali od elektora brandenburskiego Fryderyka Wilhelma patent na sformowanie dwóch kompanii ( po 100 koni) jazdy składających się z ochotników z Polski, uzbrojonych w lance, na sposób towarzyski. Miejscem formowania tych jednostek był Gorzów Wielkopolski i okolice, a obie kompanie miały status polskiej gwardii przybocznej elektora. W grudniu 1675 roku kompania Rybińskiego osiągnęła stan 32 towarzyszy i 68 pocztowych a kompania Jaskółeckiego 30 towarzyszy i 70 pocztowych. Eksperyment ten nie wytrzymał próby czasu. Z jednej strony protestowała Rzeczpospolita – elektor werbował na wojnę ze Szwecją - sojuszniczką Francji, bez zgody króla i sejmu. Z drugiej strony dużym problemem było niezdyscyplinowanie samych Polaków. Pijaństwa i bijatyki były na porządku dziennym, a w styczniu 1676 roku generał Schwerin z Kołobrzegu alarmował elektora, że „polskie kompanie w Stargardzie nie słuchają niczyich rozkazów”! Jednostka została rozwiązana już w czerwcu 1676 roku, insygnia pułkowe odebrane a kawalerzyści zostali odesłani pod eskortą na granicę z Polską.


  9. augustianin św. Mikołaj z Tolentino (ur. w Castel Sant Angelo). Przedstawiany jest na ogół w czarnym habicie augustianina z regułą w ręku na znak sumiennego jej przestrzegania, z lilia w ręku - symbolem niewinności w sercu, z krzyżem w ręku - oznaczającym ducha pokuty.

    Naliczyłem trzy ręce. Co trzyma w czwartej?


  10. Zimą 1675/76 dwaj towarzysze z kompanii rotmistrza Rybińskiego (na służbie Wielkiego Elektora) pociągnąwszy uprzednio tęgo węgrzyna wzięli się do bitki, a że w pijackiej swawoli nie uzgodnili zasad pojedynku jeden wziął się za szablę, a drugi za pistolet. Coby rozpalone głowy ochłodzić musieli potem , odziani w końskie czapraki :lol:/>, za swoim oddziałem pieszo iść, a żeby wiedzieli za co ta kara, jeden miał na szyi zawieszaną nagą szablę a drugi pistolet.


  11. Koniec lata. Większość społeczeństwa szuka ostatnich promieni słońca, a my postanowiliśmy razem z grupą przyjaciół poszukać miejsca gdzie słońce nie dociera. Zorganizowaliśmy trzydniową wyprawę do tajemniczych podziemi Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego - kompleksu schronów bojowych budowanych przez Niemców od 1934 roku, połączonych siecią podziemnych tuneli komunikacyjnych o łącznej długości ok.30 km.

    Dzień zero.

    Przygotowania trwały od paru miesięcy. Zebranie ekipy, wyjazd rozpoznawczy, opracowanie tras i scenariuszy, to wszystko zajmowało nasze głowy praktycznie przez całe letnie miesiące. Jako bazę wybraliśmy gospodarstwo agroturystyczne państwa Jóźwiaków w Nietoperku. Tu przed wyjazdem gorączkowo ustalaliśmy szczegóły programu. Pierwszego dnia planowaliśmy przejść się tunelami głównej drogi ruchu pomiędzy grupami warownymi Scharnhorst i York, drugi poświęcony miał być poznawaniu infrastruktury naziemnej oraz schronami starszego typu, a ostatni zwiedzaniu tzw. Pętli Boryszyńskiej. Ogólny program znany był wszystkim, ale szczegóły, w tym przygotowane niespodzianki tylko my. Na miejscu, jak przystało organizatorom, stawiliśmy się jako pierwsi. Najpierw wizyta w miejscu kwaterunku - wszystko przygotowane do przyjęcia gości. Potem pojechaliśmy do Pniewa na spotkanie z Tadkiem, którego poprosiliśmy o pełnienie funkcji gospodarza i przewodnika po „bunkrach”. Okazało się, że w związku z możliwością zorganizowania niespodzianek i uatrakcyjnieniem pobytu musimy nieco zmodyfikować program - dwa dni z rzędu będziemy łazić pod ziemią, a obiekty naziemne zwiedzać dnia ostatniego. Trochę się martwię, że dwa dni zwiedzania korytarzy mogą znużyć. W drodze do kwater postanawiamy jeszcze wpaść do Panzerwerku, gdzie będziemy jutro schodzić do podziemi, aby sprawdzić czy nawet osoby o „dużych brzuchach” są wstanie się przecisnąć. Bierzemy latarki w dłonie i schodzimy po betonowych schodach kilkanaście metrów pod ziemię. Piski nietoperzy, które właśnie zaczęły się zlatywać na zimowisko przypominają nam, że jesteśmy w ich świecie. Po krótkim rekonesansie wychodzimy na powietrze i wracamy się zakwaterować. Zaczynają się zjeżdżać pierwsi uczestnicy wyprawy. Na dworze jest wyjątkowo ciepło mimo, iż dawno już ciemno. Siedzimy przy ognisku i cierpliwie czekamy, aż wszyscy oczekiwani goście się pojawią. Kładziemy się spać pełni nadziei na wspaniałą przygodę, a zarazem pełni niepokoju czy wszystko się nam uda tak, jak zaplanowaliśmy.

    Dzień pierwszy.

    Wstajemy wcześnie i od razu mamy kwaśne miny! Pada, leje i siąpi! Reszta ekipy dziwi się dlaczego spoglądamy w niebo i w bezsilnej złości klniemy pod nosem; przecież schodzimy pod ziemię. Deszcz nam nie przeszkodzi. Niby tak, ale... niespodzianką pierwszego dnia ma być przejazd transportem opancerzonym! Na szczęście śniadanie u gospodarzy poprawia nam nieco humory. Świeże wiejskie produkty, domowa kuchnia i miła atmosfera, będą nam towarzyszyły podczas wszystkich posiłków. Wsiadamy do samochodów i jedziemy do Pniewa. Tam spotkanie z Tadkiem, który w izbie muzealnej ze swadą wprowadza wszystkich w tematy „bunkrowe”. Wychodzimy na deszcz a tam czeka na Nas wysłużony BTR na który pakujemy wszystkich. Na szczęście kierowca założył plandekę, która i tak przecieka a nas jest więcej niż projektant przewidział, ale nikt nie narzeka. I w drogę. Po kilkunastu minutach jazdy docieramy na miejsce i sprawnie z całym stadkiem wchodzimy do Panzerwerku. Żartujemy sobie, że nikt już tą samą drogą nie wyjdzie, bo zaraz przyjdzie pracownik, który zaspawa kratę! Po krótkiej wizycie w schronie schodzimy na dolną kondygnację, gdzie dowiadujemy się jakie funkcje miały pełnić poszczególne komory koszar. Poznajemy też zdanie, które będzie nam towarzyszyło przez kolejne trzy dni. „ Uważajcie na studzienki” - to ono stanie się hasłem i motywem głównym całej wyprawy. Zanurzamy się w labirynt podziemnych korytarzy. Kapiąca woda tworzy strumienie a czasami wielkie kałuże na posadzce. Po drodze zwiedzamy tunele komunikacyjne, dworce kolejowe, niedokończone lub wysadzone budowle, pozostałości po fabryce silników lotniczych, zorganizowanej w czasie wojny w zaadaptowanej części podziemi. Zaglądając w jeden z kominów wentylacyjnych ze zdziwieniem stwierdzamy, że przestało padać. Na jednym z postojów gasimy wszyscy latarki, tak aby „zobaczyć jak wygląda ciemność”, jemy kanapki, pijemy kawę z termosów a w ciemności rozlega się głos Tadeusza opowiadającego historię o przeszłości (dalszej i bliższej) oraz teraźniejszości MRU. Po kilku godzinach wszystkim nam zaczyna doskwierać wilgoć, niska temperatura i ogólne zmęczenie. Jeszcze tylko droga w kierunku światła, korytarz Jimiego Hendrixa, przejażdżka drezyną po zachowanym kawałku torów i wychodzimy w schronie w Pniewie. Z komory radiotelegrafisty dobiegają niemieckie marsze z okresu II Wojny Światowej. Z przyjemnością kładę się na trawie i gapię się w niebieskie niebo, a nie betonowy strop. Wracamy na kwaterę gdzie czeka nas przepyszny obiad, a potem długie godziny gawędzenia przy ognisku.

    Dzień drugi.

    Jedziemy do Boryszyna, ale najpierw, jak dzień wcześniej wpadamy do Pniewa gdzie czeka na nas znajomy BTR. Pogoda dopisuje i możemy się cieszyć przejażdżką. Po drodze spoglądamy na tak zwane kopuły pozoracyjne i w doskonałych humorach docieramy leśnymi ścieżkami do Boryszyna. Na miejscu kolejna niespodzianka. Na życzenie gospodarzy obiektu odczytuję regulamin zwiedzania Pętli Boryszyńskiej ... na rowerach, co wzbudza salwy śmiechu, kiedy tylko pada określenie tego dwukołowego pojazdu. Po chwili podjeżdża ciężarówka z rowerami. Widzę niedowierzanie na twarzach i w oczach. To mamy jeździć rowerami po podziemiach? Tak, ale najpierw musimy je sobie znieść na dół. Na dole okazuje się, że nie każdy ma latarkę czołową, ale za pomocą taśmy klejącej instalujemy sobie oświetlenie. Po kilku minutach pędzimy za naszym przewodnikiem na jednośladach. Co jakiś czas zatrzymujemy się i oglądamy tunel odwadniający, komorę z wystawą o pojazdach pancernych, graffiti na ścianach korytarzy i miejsce gdzie znaleziono zrabowane w czasie wojny dobra kultury. Rozważamy możliwości znalezienia ukrytych skarbów. Po kilkukrotnym przejechaniu pętli zostawiamy pojazdy i udajemy się do Pniewa pod ziemią na piechotę. Ponieważ zmęczenie podziemiami jest wyczuwalne postanawiamy skrócić trasę podziemną i wykorzystać popołudnie oraz ładną pogodę na zwiedzanie schronów linii Obra-Niesłysz.

    Po południu udajemy się do Wysokiej gdzie w towarzystwie legendy MRU - Tadeusza Stachowicza zwiedzamy Panzerwek 775. Obiekt ten był w 1937 roku wizytowany przez A. Hitlera, a zbiegiem okoliczności, stał się świadkiem przełamywania fortyfikacji przez Armię Czerwoną w 1945. Przy samochodach natykamy się na Małego, kolejną legendarną postać „bunkrów”, o którym nasz przewodnik opowiadał anegdoty podczas podróży w podziemiach. Wypytujemy o jego przygody w bunkrach, robimy fotki a Mały inkasuje „klimatyczne” w postaci zgrzewki piwa i paczki fajek. Następnie udajemy się do wjazdu do głównej drogi ruchu. Jest słonecznie i ciepło. Część ekipy zagląda do szybów wentylacyjnych, cześć udaje się na poszukiwanie grzybów co przeradza się w konkurs na największą kanię i najładniejszego rydza. W drodze powrotnej zatrzymujemy się w miejscu, gdzie najpierw znajdował się obóz budowniczych MRU a potem baraki pracowników podziemnej fabryki silników lotniczych. Po powrocie do kwatery jak zwykle pyszny obiad i spotkanie przy ognisku. Na ekranie laptopa wyświetlamy filmik z 1945 roku pokazujący demontaż urządzeń z fabryki dokonywany przez żołnierzy radzieckich. Na ognisku przyrządzamy zebrane rydze.

    Dzień trzeci.

    Pakujemy się w samochody i wyruszamy w trasę objazdową po północnym odcinku MRU. Z Nietoperka jedziemy przez Kęszycę w Kierunku Kurska. Przy trasie Sulęcin - Międzyrzecz zwiedzamy dobrze zachowany Hinderburgstand i udajemy się do mostu obrotowego w miejscowości Kursko – Dąbie, gdzie czeka nas kolejna niespodzianka - inscenizacja walk z 1945 roku połączona z obracaniem mostu. Wprawdzie jest lato a nie zima, atakujących jest tylko dwóch a „Niemców” cała drużyna (w rzeczywistości proporcje były odwrotne), ale po rzuceniu kilku petard i wysłuchaniu „serii z karabinu maszynowego” most obraca się. Zwiedzamy maszynownię gdzie możemy się dowiedzieć jak funkcjonował mechanizm. Następnie jedziemy parę kilometrów i zwiedzamy podziemia grupy warownej Schill. Kolejny punkt to most przechylno - przesuwny w miejscowości Bledzew, gdzie można zobaczyć również pozostałości zapór przeciwczołgowych w postaci barierek i rzędów drewnianych pali. Przed wjazdem do bledzewskiego PGR-u robimy sobie pamiątkowe zdjęcie przy Pomniku Świni. Udajemy się do Starego Dworku gdzie ponownie obracamy mostem, tym razem samodzielnie kręcąc drążkiem, a potem oglądamy resztki grupy warownej Ludendorf, której podziemia zostały wysadzone. Wycieczka powoli dobiega końca, część osób wybiera się w drogę do domów. Zmierzcha się, więc wracamy do naszej kwatery głównej gdzie spędzamy ostatni wieczór przy ognisku snując wspomnienia i plany na przyszłe wyprawy. My już wiemy gdzie wyruszymy na wiosnę!


  12. Spotykany często; zwłaszcza przy scenie Narodzin; motyw stojących razem wołu i osła - symbolizują jednocześnie świat zwierząt i ludzi niewykształconych, którzy pierwsi przyjęli naukę. Co jest nawiązaniem do proroctwa Izajasza:

    "Wół rozpoznaje swego pana i osioł żłób swego właściciela. Izrael na niczym się nie zna, lud mój niczego nie rozumie".

    Spotykany zaś motyw dwóch kobiet kąpiących noworodka, to nawiązanie do apokryficznego tekstu, zwanego Protoewangelią Jakuba.

    Oba motywy można zobaczyć w klasztorze Hosius Loukas w Gracji.

    Wół i osioł jako symbol ludzi niewykształconych?

    Trzeciego zaś dnia po narodzeniu Pana Maryja wyszła z jaskini i udała się do stajni. Tam złożyła Dzieciątko w żłobie, a wół i osioł przyklękając oddali Mu pokłon. I wypełniło się to, co zostało powiedziane przez proroka Izajasza: "Poznał wół Pana swego i osioł żłób Pana swego". Zwierzęta otoczyły Dzieciątko i wielbiły Je nieustannie. Wtedy wypełniły się słowa proroka Habakuka: "Objawisz się w pośrodku zwierząt". (PsMt 14.1)

    Wół często jest symbolem ludu Izraela, jako noszącego "jarzmo Prawa", osioł zaś symbolem Synagogi. Mamy więc dwie starotestamentowe symbole wielbiące symbol nowego porządku. Osioł w stajni nie dziwi, to on przywiózł Marię: "Siedź i dobrze trzymaj się osła, a nie mów zbędnych słów" (PsMt 13.1.) mówi Józef podczas podróży do Betlejem (czyżby była to ta sama uparta oślica którą miał prorok Balaam?). Pytanie skąd się wziął wół? W Ewangelii i Apokryfach mowa jest o pasterzach stąd w scenach narodzin owce, ptaki to symbol ofiarowania w Świątyni (Kiedy Dzieciątko zostało obrzezane, złożyli w ofierze za Nie parę synogarlic i dwa młode gołąbki). Wół to zwierze pociągowe używane w rolnictwie. W ogóle nie pasuje do tej sceny.

    Takie mnie refleksje naszły podczas oglądania szopek, które powstają tu i ówdzie.


  13. Fryderyk Wielki zobaczyl pewnego dnia z okna karety prostaczkow,ktorzy obserwowali z krzakow przejazd JKM.Kazal ich zlapac,poczym zapytal dlaczego nie pozdrawiali swego wladcy otwarcie i radosnie.

    -Balismy sie Najjasniejszy Panie.

    Na te odpowiedz chwycil swa slynna lage i zaczal nieszczesnikow mocno okladac po plecach pouczajac.

    -Nie bac sie,nie bac sie,ale kochac swego monarche!!!

    Anegdotka zacna, ale z czasów "króla sierżanta" a nie Fryderyka Wielkiego :)

    Fryderyk Wielki za to osobiście zatwierdzał wszystkie wyroki śmierci. Któregoś dnia zainteresował się sprawą żołnierza, który obrabował ołtarz z wotów. Skazany tłumaczył się podczas śledztwa, że jest biedny i tylko modlił się w kościele, a Najświętsza Panienka objawiła mu się i dała błyskotki w darze poruszona żarliwą modlitwą. Fryderyk, zamiast oburzyć się na postępowanie świętokradcy zapytał o zdanie katolickich teologów, a ci potwierdzili, że taka sytuacja owszem mogła się zdarzyć. Stary Fryc kazał uniewinnić żołnierza, ale na przyszłość kategorycznie zakazał brać prezenty od Marii i innych świętych.

×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.