-
Zawartość
1,036 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez harry
-
Wydaje mi się, że rozesłane anonimy, można traktować jako punkt kulminacyjny intrygi, ale nie bezpośrednią przyczynę. Wprawdzie d'Anthes został wyzwany na pojedynek 4 listopada, ale dzięki przyjaciołom Puszkina i Heeckeren'owi został wypracowany "kompromis". Bezpośrednią przyczyną miało być potajemne spotkanie z Natalią Nikołajewnej z d'Anthes'em , już po jego ślubie (10 stycznia) z Katarzyną Nikołajewną ( siostrą Natalii), o którym (spotkaniu nie ślubie) Puszkin dowiedział się z anonimowego listu. Te "róże osobistości" to, co warto podkreślić był krąg znajomych i przyjaciół Puszkina, a wysyłanie anonimów z plotkami, było w tym czasie dość popularne. Podobno, oprócz Puszkina "certyfikaty" przynależności do Zakonu Rogaczy dostało jeszcze kilka osób. Z opisy wynika, że miała to być rosyjska litera P (П) z wpisanym A , pomiędzy symbolami ptaka (po prawej) i pół kompasu (po lewej), oraz pióra (palmy?) na dole. O ile "П" zinterpretujemy jako portal świątyni, a "A" jako cyrkiel, to reszta również jest symbolami nawiązującymi do tradycji masońskiej, ale równie dobrze możemy zauważyć, że są to inicjały Aleksandra Puszkina. Z podanych powodów, wydaje się że Rosjanin, nie władający francuskim, raczej służący albo niskiej rangi czynownik. Interesujące jest, że wszystkie listy dostarczone zostały tego samego dnia rano, mimo że część z nich wysłana została z okolic Petersburga i prowincji. Świadczy, to o tym, że w proceder wysyłania listów musiało być zaangażowane sporo osób, a pomysłodawca musiał mieć wiedzę, co do funkcjonowania systemu pocztowego w Rosji. W tym towarzystwie brakuje mi ambasadora francuskiego de Barante. Intrygujące jest, że jego syn pojedynkował się w późniejszym czasie z Lermontowem. Czyżby francuska dyplomacja miała jakieś pretensje do rosyjskich poetów? Poseł Heeckeren oraz Piotr Dołgorukow, zostali już chyba wykluczeni z autorstwa anonimów. Kluczowe, do ustalenia autorstwa będzie chyba odpowiedź na pytanie, które już secesjonista postawił: Jaki cel przyświecał autorowi czy też autorom? Czy chodziło o Puszkina, czy też o zupełnie kogoś innego? Cara? On też był zainteresowany Natalią. Nazwisko Naryszkina, którego żona była oficjalną kochanką Aleksandra, jest wyraźną aluzją do sytuacji Puszkina, który staje się mianowanym następcą, Wielkiego Mistrza Zakonu Rogaczy, podobnie jak Mikołaj został następcą Aleksandra. Odrzucając (hipotetycznie) motywy polityczne pozostaje namiętność. Żart polegający na wyśmiewaniu Puszkina wśród jego przyjaciół jest tak okrutny, że mógł się narodzić w kobiecej głowie. A gdybyśmy krąg podejrzanych poszerzyli o kobietę?
-
Nie jestem specjalistą od artylerii, ale wydaje mi się, że taktyka była podobna do tej na morzu. Najpierw salwa, do celów odległych, a potem ogień jak kto załadował. Do atakującej na krótkim dystansie piechoty, czekanie na salwę to było by nawet samobójstwo. Jednak i tu bywały wyjątki. Nie wyobrażam sobie, jak można by utrzymać salwę (poza pierwszą) z baterii powiedzmy 40 dział. Z półbaterii 3 sztuk już jak najbardziej.
-
Przerywam dywagacje praworęcznych, lewoocznych, jednonożnych i dwujajecznych. Może nie jak kto chce, ale jak kto załaduje. Ogień bataliony najczęściej i tak odbywał się plutonami. Było coś takiego jak salwa batalionem ale, używano tego w specjalnych sytuacjach. Ogień dowolny mógł być stosowany tak na szczeblu batalionu - na przykład w czworoboku, jak plutonu. Problemem w strzelaniu salwami jest zawsze czekanie na najwolniejszego ładującego. Przy ogniu dowolnym, ten problem nie występuje, bo strzelały poszczególne roty, czyli dwu ustawionych jeden za drugim żołnierzy, kiedy były gotowe. Ze względu na ograniczenia w oddawaniu strzału, o których wspominałem wyżej, w praktyce jeden z trudniejszych sposobów prowadzenia ognia. Wymaga dużego doświadczenia żołnierzy i zgrania roty: drugi w rocie dawał pierwszemu znak, że ma załadowany karabin, a podczas oddawania strzału naśladował ruchy pierwszego, który miał lepsze pole widzenia. Ogień dowolny to również domena tyraliery lekkiej piechoty czy wojsk broniących się za fortyfikacjami.
-
Zdesperowani byli bardzo. Mój promotor lubił opowiadać o swoim ojcu, również profesorze UWr, który z biało czerwoną opaską na ramieniu i pepeszą bez naboi, bronił eksponatów Wydziału Nauk Przyrodniczych Uniwersytetu w dopiero co przejętym Wrocławiu przed chłopakami z Armii Czerwonej. Nie o kolekcjonerów tam chodziło. Eksponaty były w formalinie i to ona była przedmiotem pożądania .
-
A w LINKU pruski karabin Nothardta (ten dolny) z osłoną na panewce. Ta osłona miała doniosłą rolę, podczas ładownia i ognia dowolnego. W trakcie takiego ognia należy bardzo uważać, aby nie odpalić muszkietu, kiedy kolega z prawej nasypuje proch na panewkę lub akurat trzyma dłoń z ładunkiem u wylotu lufy, bo można mu zrobić krzywdę. Taka mała szajbka, znacznie poprawiała bezpieczeństwo w szeregu. Ciekawą rzecz przeczytałem u Leśniewskiego, że niby ten dynks miał służyć do otwierania patronów, bez konieczności rozrywania go zębami. Nie wiem skąd autor wziął tę niedorzeczność.
-
Widziałem kiedyś sztucer skałkowy dla leworęcznego strzelca (miał panewkę po lewej stronie kolby), ale to było rusznikarskie cacko dla jakiegoś obrzydliwie bogatego myśliwego. Ze zwykłego karabinu, mającego panewkę po prawej, da się strzelić z lewego ramienia, ale jest to ekstremalnie niebezpieczne. Widziałem takiego hardcora w akcji, na szczęście opalił sobie tylko brwi. W szeregu często otrzymuje się w twarz od kolegi z lewej, a niektóre modele broni mają specjalną osłonkę na panewce, która zmniejsza ilość iskier wylatujących w prawo.
-
Raczej z dużym sceptycyzmem. Nie słyszałem, aby rosyjscy werbownicy porywali żydowskie dzieci. Może bavarsky wie coś na ten temat ? Ale w temacie wybijania zębów to już coś
-
Tylko, że nic to nie da. Zęby do rozrywania ładunków potrzebne były do połowy XIX wieku.
-
Jarosław Chorzępa, Waldemar Nadolny; Goniąc króliczka - czyli jak nie uzbroić Helu w ciężkie działa; Militaria XXw, nr5 (38) 2010.
-
To temat na pracę doktorską, albo i dwie Biorąc pod uwagę źródła pośrednie, to wydaje się, że chłopaki woleli dezerterować niż wybijać sobie siekacze. Najkrócej: Sasi i Austriacy - biali Prusacy i Francuzi - granatowi Rosjanie - zieloni
-
Jak dzisiaj można uzyskać herb?
harry odpowiedział Jarpen Zigrin → temat → Nauki pomocnicze historii
Nie lepiej sierp (tatowy) i młotek (ten od sprawdzania osi) ? -
Problem w tym, że wszyscy o tym słyszeli, a dowodów jakoś brak . Pisząc prace o karach wojskowych, przestudiowałem ówczesne kodeksy wojskow, a kary za "samodzielnewybiciesobiezębów" nie znalazłem. A są tam naprawdę ciekawe casusy, jak na przykład dezercja kobiety przebranej za mężczyznę[1] ! A kto mówi o człowieku prostym? W pruskim systemie kantonalnym był cały katalog "wyjątków", które zwalniały ze służby wojskowej. W dużym skrócie: im kto był bogatszy [2] tym miał mniejszą szansę bycia powołanym. Ale nawet Ci powołani służyli ledwie 3 miesiące w roku, a 9 byli urlopowani. Warto wybijać sobie zęby? [1] Wedle ówczesnych prawników, kobieta która w stroju mężczyzny zaciąga się do wojska a potem dezerteruje jest niewinna dezercji, bo w oczywisty sposób do wojska brano mężczyznę a nie kobietę [2] Są znane przypadki, że synowie bogatych chłopów płacili swoim parobkom za "wysłużenie" a swoją dolę brał przy tej okazji też oficer werbunkowy
-
Widzę Adamie, że zamiast bronić książki, co do której jak widzę mamy przynajmniej częściowo podobne zdanie, zająłeś się krytyką mojej krytyki. Masz do tego prawo, tak samo jak ja do mojej opinii, która bynajmniej nie jest wynikiem zbyt wielu oczekiwań. Pisząc to co pisałem, chciałem sobie odpowiedzieć na pytanie dlaczego można tę pozycję polecić jako książkę popularnonaukową komuś mało obytemu z tematyką. Niestety nie znajduję ku temu podstaw. Tu próbujesz mi wmówić coś czego nie napisałem, bo stwierdziłem tylko, że jest to "słabością" tej książki i dalej tę tezę podtrzymuję. Nie wierze, że można napisać dobrą książkę o Jenie nie sięgając do monografii Hopfnera lub Vorbeck-Lettova, a w ostateczności do książek von der Goltza. Nie bardzo wiem, co do ma do Jeny, gdyż w tym przypadku dysproporcja jest... w drugą stronę. Dla Francuzów, łatwe zwycięstwo i upokorzenie Prus było tylko preludium do starcia z Rosjanami, dla Prusaków to była trauma, więc ilość literatury pamiętnikarskiej, bezpośrednich relacji, raportów i opracowań jest wielokrotnie liczniejsza. A jak to wygląda w bibliografii? Na 11 tekstów źródłowych bezpośrednio do bitwy odnosi się jeden (francuskie wydanie Clausewitz'a, w ogóle nie wykorzystane w książce) dwa to szerokie wybory korespondencji i pism Napoleona, a 8 to... wspomnienia żołnierzy polskich, którzy nie brali udziału w bitwie! Więc faktycznie należało zachować jakiś umiar. Masz jednak raję pisząc , gdyż Kukiel i Thiers królują w rozdziale wcześniejszym, a w rozdziałach Jena i Auerstaedt- Chandler i Hourtoulle. Moja pomyłka. Nie chciałbym aby nasza dyskusja przerodziła się w porównanie obu książek, ale odpowiem: w Marengo sam, faktycznie dość krótki opis bitwy, jest ukoronowaniem całego, doskonale moim zdaniem udokumentowanego ciągu zdarzeń które doprowadziło do starcia. Jest to całkowicie uzasadnione, bo wyniku i skutków bitwy [Marengo] nie da się zrozumieć, bez wcześniejszego zapoznania się z kampanią roku 1799, odbudową wojska, blefem Armii Odwodowej, przemarszu przez Alpy. W Jenie, wszystko jest odwrotnie. W sumie nie bardzo wiadomo dlaczego doszło do wojny (wielokrotnie powtarzana fraza 'histeria wojenna' mnie nie przekonuje), nie wiadomo dlaczego doszło do bitwy, nie wiadomo dlaczego był taki a nie inny wynik starcia (tu słabe jest szczególnie Auerstaedt), a potem mamy 3/4 książki o skutkach bitwy. I to wszystko w warunkach rygorystycznego przestrzegania objętości pozycji! A jaka liczba błędów i nieścisłości jest już istotna? Popatrzmy sobie na s.189. i poczytajmy co autor pisze o Tczewie: “...Dąbrowski zdecydował się zdobyć pokrzyżacką twierdzę bronioną przez 650 żołnierzy majora Rotha, wspieranych przez oddziały sformowane z mieszczan. Decydujący szturm nastąpił 22 lutego.” A jak było naprawdę? Major nazywał się Both, obrońców było mniej niż 600, a szturm miał miejsce 23 lutego. Wydaje mi się, że trzy “nieścisłości” w dwóch zdaniach to nieco za dużo. Nie mam zamiaru na forum wymieniać wszystkich błędów i robić publicznej korekty, za którą nikt mi nie zapłaci. I nie rób mi proszę zarzutu z tego, że krytykuję to na czym się znam. W części dotyczącej opisu Armii Pruskiej, który w książce jest kompletną porażką, jeszcze nawet nie zacząłem.
-
Tak, ale tym razem zabrakło rzetelności i... umiejętności.
-
Nie mam pojęcia. Dla mnie to autor doskonałego Marengo 1800, dobrego Wagram 1809 i beznadziejnej Jeny i Auerstaedt 1806.
-
Ciekawe, bo sam autor [Mariusz Wojtowicz-Podhorski], zaprzecza, że pisząc (cyt za Kręgielskim: Sucharski miał słabość do Kity) jakoby chciał sugerować homoseksualizm Sucharskiego. A mi ta biała flaga nie pasuje. Nie sądzę aby Niemcy odpuścili sobie taki pretekst aby po kapitulacji urządzić pokazowy proces "polskich zbrodniarzy wojennych", którzy to niby poddają się, a potem strzelają do pokojowo nastawionych żołnierzy niemieckich.
-
Nie z każdą, ale nie bardzo jeszcze wiem z którą się nie zgadzam w tym przypadku . Chcesz mnie wciągnąć w jakąś pyskówkę? Nie powiem nie .
-
Zależy z czego chcemy być dumni. Ja tam lubię się chwalić rzetelnie wykonanym żołnierskim rzemiosłem, a mieści się w tym takie wykorzystanie terenu, aby pomagało nam, a przeszkadzało przeciwnikowi. Co do dawania pożywki, to pierwszeństwo należy się P. Derdejowi [Westerplatte-Oksywie-Hel:1939, s.80], a sądząc z przypisów na M.Borowiakowi [Westerplatte]. Ja się tylko z ta opinią zgadzam, bo wydaje mi się niezwykle sensowna i ma oparcie w zdrowym rozsądku.
-
Jest w tym tekście kilka niezręczności np: " Usytuowano je w taki sposób, aby zainstalowana w nich broń maszynowa tworzyła jednolity system ognia, trudny do przeniknięcia przez napastnika" :thumbup:, jednak ta wpadka z armatą 37mm, wygląda mi na błąd redakcyjny. Jeśli chodzi o mity, to autor kolejny raz powtarza, że Niemcy nie mieli rozeznania w usytuowaniu polskich umocnień. Otóż mieli, a niechcący wychodzi to również w tekście: "Generał major Friedrich Georg Eberhardt, (...) zdawał sobie sprawę z tego, że atak na polskie wartownie, obsadzone stałymi załogami uzbrojonymi w karabiny maszynowe i osłonięte zasiekami z drutu kolczastego, może zakończyć się dużymi stratami" Tuż przed wybuchem wojny, wydano w Niemczech małą czerwoną książeczkę "Polskie fortyfikacje krajowe", gdzie na 46 stronie jest dokładny plan Polskiej Składnicy Tranzytowej, z rozmieszczeniem umocnień, przeszkód terenowych, zasieków a nawet przebieg podziemnych kabli telefonicznych. Wydaje się, że odpowiednią wiedzą na ten temat dysponował Eberhardt, pytanie tylko dlaczego nie podzielił się nią z Kleikampem, ani Greiserem, który wysłał swoich pupilów z Heimwehr Danzig na rzeź? I druga rzecz, której mi tu brakuje, to informacja o przyczynach strat: nie umniejszając w niczym dobremu przygotowaniu obrony i dzielnej postawie, to należy podkreślić, że wiekszość strat podczas szturmu 1 września Niemcy ponieśli od własnego ognia.
-
No właśnie, nie mogłem zrozumieć co jest nie tak z tym kościołem. Teraz wszystko jasne. To, że to Krummhübel, było dla mnie jasne od samego początku, z Miłkowa czy Mysłakowa nie ma takiego widoku. Trudność polegała na tym, że ja nigdy w rzeczywistości takiej panoramy nie widziałem i dzisiaj też jej nikt nie zobaczy. W latach 80-tych, kiedy nagminnie łaziłem po Karkonoszach, na Księżej Górze był ośrodek wypoczynkowy PZPR-u - wstęp dla maluczkich wzbroniony. Teraz jest ośrodek Urzędu Wojewódzkiego i w dalszym ciągu ciężko się tam dostać. Inna rzecz, że nie ma po co. Stoki góry zarosły drzewami i nie ma już takiej panoramy .
-
Kolei nie widać Na pewno po 1908, bo widać dawny kościół ewangelicki, zbudowany za pieniądze kajzera w 1908, obecnie kościół Najświętszego Serca Pana Jezusa. TU JEST WIDOK z około 1900, jeszcze bez kościoła.
-
To jest Karpacz (Krummhubel), a widok jest z Księżej Góry.
-
Gotówki prędzej zabrakło Krzyżakom. Państwo Zakonne było wprawdzie sprawną maszynka do wyciskania pieniędzy, ale w połowie XV stulecia już nieco zardzewiałą. Dodatkowo Kazik wsadził tej maszynie kij w tryby, przyjmując hołd Stanów Pruskich. Pamiętać należy, że na podstawie przywilejów lokacyjnych tak miasta jak rycerstwo było zobowiązane wspierać militarnie i finansowo Zakon w wojnach obronnych. Uznając się za poddanych korony, Stany dostały podstawę do niepłacenia podatków Zakonowi. W ten sposób Król przerzucił ciężar finansowania działań zbrojnych na Stany Pruskie, w zamian za zyski, które miały nastąpić po wygranej wojnie. W rezultacie mieszczanie Torunia czy Gdańska, zmuszeni byli płacić mimo przedłużającej się wojny, gdyż w przeciwnym wypadku zostali by z niczym.Trudno sobie wyobrazić lepsze rozwiązanie. Jeśli zbrojna inwazja, połączona z wywołaniem powstania na terenach przeciwnika oraz celne posunięcia polityczne to półśrodki to aż boję się zapytać jakie działania były by adekwatne do sytuacji?
-
I chyba słusznie, przy Bawarii lub Saksonii, Brandenburgia (nawet z Prusami) wydaje się być ubogim krewnym.
-
Inkorporację Prus trudno uznać za brak zdecydowania. Wręcz przeciwnie, wydaje się, że cel był zbyt ambitny, a kąsek zbyt duży żeby przełknąć na raz. To nie był ograniczony konflikt zbrojny z czasów Jagiełły, który stosował taktykę hit and run. Tu chodziło o całkowite unicestwienie Państwa Zakonnego. Problem się pojawił, kiedy ani powstanie nie "wyszło" tak jak królowi obiecywano, ani armia koronna nie była tak sprawna, jak by tego sobie życzył.