Owca.von.Kozic
Użytkownicy-
Zawartość
118 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez Owca.von.Kozic
-
Ney jest dobrym przykładem oficera szczególnie uzdolnionego do konkretnej dziedziny taktyki - Ney był mistrzem odwrotu, co pokazał szczególnie w Polsce (1807, ofensywa Bennigsena) Hiszpanii i Rosji. Sądzę, że jego niepowodzenia i błędy z okresu 1813-1815 wynikają z przemęczenia i zużycia wojną. Nie lubię "psychologizowania" w historii, militariach zwłaszcza, ale w tym przypadku chyba istotnie doszło do "zmęczenia wojną". Wypada zwrócić uwagę, że Ney był niezrównanym dywizjonerem i do roku 1812 niezłym dowódcą korpusu, jakkolwiek nie samodzielnego. Popełniał liczne błędy (Jena, zima 1806/1807 i operacja wokół Iławy), ale potrafił je naprawić (po "odkryciu bitwy" szybki marsz ku Iławie, zreorganizowanie natarcia korpusu pod Jeną) jak tez wykazać się wysokim kunsztem taktycznym (odwrót przed ofensywą Bennigsena w 1807 roku, kiedy znakomicie spełnił rolę przynęty, nie dał sie rozbić i utrzymał kontakt z głównymi siłami, Frydland, Elchingen), nawet operacyjnym (operacje wokół Ulmu i Elchingen). Przy tym nie był tak "tępy" jak się to mu przypisuje (głównie za Napoleonem, który żalił się na Neya na Św. Helenie), jego autorstwem są instrukcje taktyczne dla piechoty z 1804-1805 roku, głównie dla lekkiej piechoty. W stopniu przeciętnym, ale wystarczającym, umiał koordynować działania różnych broni. W sumie jako dowódca wyższego szczebla - dobry przeciętniak, którego należało jednak kontrolować. Trochę trudno było przewidzieć, kiedy się sprawdzi a kiedy nie - potrafił wykazać się ogromną intuicją a zaraz potem operować bardziej schematycznie niż starszy sierżant.
-
Polacy u boku Napoleona i kwestia Polski
Owca.von.Kozic odpowiedział Anders → temat → Epoka napoleońska
Słynny tekst Macdonalda: "Pocóżby innego istnieli Polacy, jeśli nie po to, by ich posyłać na śmierć?" - była to reakcja marszałka na wieść, że straż tylną cofającej się spod Lipska Wielkiej Armii, obok jego korpusu, stanowić będzie VIII Korpus ks. Poniatowskiego -
Taktyki wojen napoleońskich
Owca.von.Kozic odpowiedział Amilkar → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie
Opowieść jest na wpół legendarna, ale biorąc ją za prawdę, miał to być jeden z wachmistrzów, weteran ułanów legionowych i wojsk Rzeczypospolitej - pokonał w pojedynkę czterech dragonów gwardii. Epizod miał mieć miejsce w Schonbrunnie, już po bitwie pod Wagram i prośbie szwoleżerów o przydzielenie lanc. Faktem jest, że lanca okazała się bronią szczególnie morderczą, ale ważne było odpowiednie szkolenie. Takiego poziomu nie miały nawet niektóre pułki księstwa (mn. 7. ułanów, szaserzy okresowo uzbrajani w lance) i praktycznie wszystkie pułki francuskie, zatem owszem - była to ogromna siła uderzeniowa, ale jeśli przeciwnik wytrzymał i doszedł na odległość bezpośrednią - zaczynały się kłopoty dla lansjerów, chyba, że ci odrzucili lance i wzięli sie do szabel. Trudnościami terenowymi i ciasnotą tłumaczy się niekiedy rzucenie lanc przez ułanów Schwarzenberga pod Wagram, w boju ze szwoleżerami. -
Jasne, a potem w latach 30-tych XX wieku szwadrony konnego przysposobienia wojskowego zwano "Krakusami" i przydzielano regularnym dywizjom. Zgoda! Ale my tu mówimy o epoce napoleońskiej, a przy dużym nagięciu można ją w Polszcze rozciągnąć (i to tylko pod względem czysto militarnym) co najwyżej na listopadówkę. Rzeczywiście, gdzieś powinien sie jeszcze zachować regiment litewski gwardii, ale np. u Wimmera niknie, jest tylko mowa o dwu regimentach gwardii (konnej, ale czy nie chodzi mn. o ułanów Mirowskich?). Może u Gembarzewsiego w "Rodowodach..." by się znalazło.
-
Już to napisałem przed chwilą w "dragonach" - prezencja takiego regimentu jest niesamowita, pod warunkiem tylko, że lud i konie dobrane! Jedno trzeba przyznać - 14. kirasjerów nie był pułkiem "na pokaz". Oszem, często defilował na Placu Saskim, ale równie często musztrował się na polach pod Wolą czy Wilanowem. Sporo jest krótkich wzmianek o takich manewrach w Gazecie Warszawskiej z 1810 i 1811 roku.
-
Teza o polskiej porażce pod Raszynem to bujda, zwalczać ją należy!!! A bierze się toto stąd, ze zaraz po bitwie w sztabie polskim panowało przekonanie o klęsce... Tylko nikt już nie sięgnie po Pawłowskiego, żeby sie dowiedzieć, ze dokładnie tak samo myśleli Austriacy... [glow=green:885afd89e0]Proszę cię Kozic pisz z dużej litereczki . Nie będę musiał poprawiać , a jestem troszkę pedantyczny jeśli o to chodzi. Amilkar kłania się nisko.[/glow:885afd89e0]
-
Wybacz Pancerny, ale w powstaniu kościuszkowskim, oprócz Gwardii Konnej Koronnej nie było żadnego innego regimentu w typie dragonów. Dotychczasowe regimenty dragońskie przeformowano (lub po prostu wtopiono) w piechotę. Pierwsze trzy koronne - jeszcze w 1776 roku, reszta znikła w wyniku reform Sejmu Wielkiego. W Insurekcji walczył tylko doborowy regiment gwardyjski. A specjalnego sentymentu do tych regimentów nie żywiono, wchodziły bowiem w skład autoramentu cudzoziemskiego zatem w odczuciu znacznej części aktywnych obywateli były "nie nasze". Nie sądzę, żeby Małachowski wystawił regiment "husarski" :clap: . Owszem, już współcześni na widok tego regimentu kirasjerskiego pisali, ze to sława pradziadów spod Wiednia powstała, ale bez przesady, jesteśmy nowocześni i frankofile - to są kirasjerzy! Pytanie o dragonów i kirasjerów zrozumiałem pod kątem praktyki życia wojska i pola walki. Gdybyś spytał o sentymenta - stałbym murem za kirasjerami! Piękna formacja, jeszcze jak jest dobrana... Widziałem taki dobrany oddziałek na żywo, a inny mnie kiedyś szarżował - widok taki, ze cała odwaga leci w pięty a żołądek w gardle staje... No i jakie urozmaicenie dla naszej tradycji kawaleryjskiej! Amilkar; O uzbrajaniu krakusów w karabinki nie słyszałem (owszem, po jednym pistolecie a w 1814 roku po dwa) i raczej w to wątpię (nawet ostatni pułk szaserów dostał lance, z braku karabinków). Jeśli już, to otrzymali je tylko flankierzy. Wedle etatu ułanów z 1810 roku na każda kompanię miało przypadać 10 ludzi z karabinkami. Inny czas i inna formacja, ale schemat mógł sie powtórzyć. A swoją drogą, gdzie znalazłeś info o uzbrajaniu krakusów w karabinki? Krakusów powoływano w 1831 roku jako jazdę regularną z województw południowo-zachodnich lub ochotniczą, np. szwadron Krakusów księcia Józefa.
-
Ha! Szkoda Pancerny, że nie połączyłeś tematów o dragonach i kirasjerach W sumie pochodne, a tak muszę myśli rozbijać Z kirasjerami jest dokładnie ten sam problem, co z dragonami. Koszty, tradycja a nade wszystko - sens! Lu słusznie zauważył, że tradycja wojskowa, do której odwoływano się w Księstwie, to tradycja lekkiej jazdy - od biedy Kawalerii Narodowej, ale już Pułków Przednich i ułanów legionowych. Poza tym, wystawione w 1806 i 1809 nowe pułki to jazda powstańcza, ze swej natury - lekka. Wystarczyło ją doszkolić i dac w miarę jednolite uniformy, by otrzymać dobre podwaliny pod pułki jazdy. Kirasjerów nie dałoby się tak łatwo uformować. Dochodził koszt (czytaj - bieda polska, że aż piszczało) i sens. Ile regimentów kirasjerskich można by wystawić? I po co? W polskich warunkach, z ogromnym zalesieniem, brakiem dobrych traktów sprawdzała się uniwersalna, lekka jazda. Dochodzi zagadnienie taktyczne - kirasjerzy to odwód, rozstrzygająca masa ciężkiej konnicy, której zadaniem jest wymusić rozstrzygnięcie. W warunkach Księstwa a potem i Królestwa nie było możliwości, głownie finansowych, by pozwolić sobie na tworzenie takiego, kosztownego i mało uniwersalnego, odwodu. Uprzedzając ewentualne pytanie :clap: - dyon karabinierów z 1831 roku powstał jako szybki sposób na spożytkowanie kilkuset starych i dobrych żołnierzy stanowiących nielubiany korpus żandarmerii. I tak początkowo myślano o rozwiązaniu korpusu żandarmerii (głównie z racji jej służby policyjnej) i rozesłaniu żołnierzy po innych oddziałach, ale ostatecznie przeważyło zdanie o powołaniu nowej formacji jazdy (pewnie m. in. dlatego, że mundury, których był pewien zapas, były niepodobne do niczego innego noszonego w wojsku. Głupio je marnować i szyć kilkaset nowych). W tych specyficznych warunkach okazało się to strzałem w 10, ale nie tworzono tej formacji od podstaw - ich koszt i tak był wliczony w budżet wojska. p.s. husaria mogłaby, moim zdaniem, w prostej linii przekształcić się w kirasjerów. Albo całkowicie odrzucono by broń drzewcową, albo zamieniono ją na lance. Ale to gdybologia. Tak naprawdę zaważyły koszty, nawet kompromitacja spod Kalisza nie miała takiego znaczenia.
-
Moim zdaniem, w warunkach Księstwa, kirasjerzy to był bezsens. Pojedynczy regiment i to niepełny już był za drogi. Koszt roczny płacy (same pensje!) 419 osobowego pułku to bez mała 290 tys. złotych, gdy 823 osobowego pułku ułanów - prawie 490 tys. Dodaj do tego koszt oporządzenia, uzbrojenia a nade wszystko - koni, bo kirasjera na byle lekkiego araba nie posadzisz. Tymczasem wartość bojowa w ramach Wojska Polskiego była mała - jeden mały regiment, na dodatek bardzo wyspecjalizowany. Ułani mieli porównywalną siłę uderzenia a byli tańsi, łatwiejsi do wystawienia (mniejsze koszta i łatwiej dostępne oporządzenie, bez konieczności doboru specjalnych koni, musiały "tylko" spełniać średnie standardy). A pamiętaj, ze i tak większość pułków nie była w stanie utrzymać etatowego stanu, bo brakowało nie tylko koni, ale choćby szabel, mundurów. Z dragonami byłoby niby łatwiej, ale pytanie jest to samo - po co? Można oczywiście zauważyć, że armie niemieckie, mniej liczne od naszej, miały pułki kirasjerskie lub dragońskie. Tyle tylko, że one miały i taką tradycję i możliwości finansowe. Saksonia miała armię mniejszą, ale nie ze względów finansowych - tylko możliwości rekrutacyjnych. Obiekcje Poniatowskiego i Napoleona wobec polskiego pułku kirasjerskiego chyba są wystarczająco wymowne - już współcześni wiedzieli, w co warto było, w polskich warunkach inwestować. Zwróć też uwagę, że pułki "ekstrawaganckie" powstały z fundacji szlacheckich i magnackich - nie obciążały początkowo, przynajmniej w kwestii mundurów, skarbu Księstwa. Ale już pod koniec 1809 roku mamy relacje o "złotej chwale biedą podszytej".
-
Wojna rosyjska, czy była potrzebna i sensowna?
Owca.von.Kozic odpowiedział JASNY CELSTYN → temat → Bitwy, wojny i kampanie
Bodaj z miesiąc temu na zajęciach dyskutowaliśmy, co by było gdyby - Napoleon wygrał w Rosji i jak by się wówczas potoczyły losy Polski. Wychodziło, że dla Napoleona jedynym rozsądnym wyjściem byłoby właśnie odtworzenie Królestwa Polskiego, oczywiście nie w takiej formie jakby wszyscy chcieli - bez Lwowa i Gdańska, ale, co można uznać za prawdopodobne, z Litwą (w pojęciu ówczesnym, zatem ze sporą częścią Białorusi), może częścią Wołynia i Podola rosyjskiego. Zapewne też z dostępem do morza poprzez Litwę. Wojna z Rosją była nieunikniona, ale nie tyle z powodów ambicyjnych, co, moim zdaniem polityczno-gospodarczych. Wszystko zasadzało sie o koncepcję Napoleona pokonania Anglii na drodze gospodarczej (system kontynentalny). I tak naprawdę to właśnie to było główną osią konfliktu, bowiem Rosja nie mogła sobie na takie rozwiązanie pozwolić. Krótki czas w 1810 czy 1811 roku, kiedy istotnie, starano się stosować do zasad blokady pokazał, ze dla Rosji jest to niemal samobójstwem gospodarczym. Czy koniecznie w 1812 roku? Może nie, pytanie tylko, kto pierwszy by uderzył? Na ile zaatakowany a nie atakujący cesarz miałby przewagi - politycznej i wojskowej? Owszem, łatwiej się bronic, ale na flankach wiernego Księstwa są Prusy i Austria, pobite, podporządkowane, ale czy pewne? Plusz szemrające państewka niemieckie... -
Można się spierać, bo choć Austriacy przerwali bój i się cofnęli, to Polacy nie "odzyskali" Falent i praktycznie natychmiast byli zmuszeni opuścić stanowiska - z powodu strat i odejścia Sasów. Byłbym ostrożny z uznaniem opuszczenia Warszawy za "majstersztyk", choć to kusząca wizja :clap: Warszawę oddano z tej prostej przyczyny, ze nie było praktycznie możliwości jej obrony; za mało wojska, umocnienia w stanie gorszym zdecydowanie niż w 1794 roku... Na pewną "improwizację" wskazuje poza tym sprawa Pragi i długie targi, zakończone sukcesem Poniatowskiego już po oddaniu Warszawy, oraz to, ze nie istniał praktycznie dalszy plan działań. Ten powstawał w sumie na bieżąco, w toku działań. Opuszczenie Warszawy było rzeczą konieczną z przyczyn wojskowych, natomiast trzeba oddać Poniatowskiemu, ze w zaistniałej sytuacji zdołał zapewnić sobie maksimum korzyści i swobodę manewru.
-
Rzeczywiście, mea culpa, passus na ten temat jest bodaj w Korespondencji księcia Poniatowskiego z Francją, tom II lub III. Faktem jest natomiast, że nie myślano o dragonach "na starcie", żaden regiment nie powstawał z takim zamysłem. Zamianę na dragonów rozważano z reszta chyba jako sposób na pogodzenie ambicji Małachowskiego na szefostwo "ciężkiego" pułku z kłopotami finansowymi... Dla nas, pasjonatów, wyszło w sumie fajnie, że mieliśmy "nasz" pułk kirasjerski, ale z praktycznego punktu widzenia, może szkoda, ze Pepi się nie uparł na Pułk 14. Szaserów :clap: W sumie, gdyby szwadron Dziekońskiego dostał w 1813 karabiny, to mielibyśmy w praktyce dragonów
-
Czuje się wywołany do tablicy... Odpowiedź jest chyba najprostsza z możliwych. Nikt o tym nie myślał, bo nikomu nie była ona (dragonia) potrzebna. O ile wiem, we wszelkiej korespondencji wojskowej z okresu Księstwa i Królestwa ani razu nie padła sugestia formowania polskich dragonów. Tradycje dragonii w rozumieniu klasycznym, XVII wiecznym, skończyły sie w Polsce w I połowie XVIII wieku, kiedy dragonów przeorganizowano albo w kawalerię narodową albo regimenty piechoty. Poza tym, od co najmniej połowy XVIII wieku dragoni europejscy zatracili swój "piechotny" charakter, stając się klasyczną ciężką/liniową kawalerią, nieco tylko intensywniej szkoloną w służbie pieszej i lepiej do takiej służby wyszkolonej. Tymczasem w Polsce od lat 60-tych XVIII wieku nie było już jazdy ciężkiej czy liniowej (za wyjątkiem Gwardii Konnej Koronnej zbliżonej do dragonów zachodnioeuropejskich), utrzymano jedynie jazdę lekką co w dużej mierze wynikało z trudności finansowych ale chyba i tradycji oraz przekonania (szczególnie po Wojnie Północnej) o upadku znaczenia jazdy ciężkiej. Kiedy tworzono kawalerię Księstwa, sięgnięto do tradycji legionowych (ułani) i dawnych, Rzeczypospolitej (kawaleria narodowa i przedniej straży) plus fascynacja Francją (szaserzy) przy jednoczesnych ogromnych kłopotach finansowych, nikomu do głowy nie przychodziła więc wyspecjalizowana i kosztowna jazda ciężka/liniowa czy kosztowna lekka (huzarzy). Epoka napoleońska stworzyła tradycje polskiej jazdy - ale lekkiej, epizod kirasjerski, choć chwalebny, wynikł z ambicji i prestiżu jednego magnata, podobnie z resztą huzarzy. O ile ci ostatni ostatecznie się utrzymali (Napoleon i Pepi przeboleli ostatecznie koszta mundurów, mając w zamian dobre dwa lekkie pułki), to kirasjerzy mieli przez długi czas dostać inny numer i nawet formalnie przez kilka tygodni byli szaserami! Kiedy odtwarzano WP w Królestwie, sięgnięto po tradycje Księstwa, zachowując tylko pułki lekkie, jakakolwiek formacja ciężka była niepotrzebna, brakło takich tradycji a nadto nie było na nią pieniędzy (np. rozwiązano pułk ułanów gwardii w 1817 roku, z braku funduszy właśnie). do tego warto dodać kwestie czysto taktyczne - skoro polskie pułki lekkie, zwłaszcza ułańskie, potrafiły łamać wrogich kirasjerów, to zupełnie niepotrzebne były drogie a niewiele "silniejsze" pułki dragonii czy kirasjerów. Zatem; brak tradycji, brak finansów i nade wszystko - brak potrzeby.
-
Pytanie ciekawe w każdym aspekcie, jakkolwiek "gdybologiczne" Co do "efektów" zajęcia Wiednia, to Napoleon, wprawdzie już jako cesarz, nie rewolucyjny generał, dwukrotnie zajmował Wiedeń. I dwukrotnie niemal nic to nie dało, w obu przypadkach Habsburgowie i ich armia nie mieli zamiaru kapitulować. Za pierwszym, bo czekali na odsiecz rosyjską (i dopiero szok Austerlitz zniweczył wszelkie szanse), za drugim - bo mieli nadal gotową i chętną do boju armię. Oczywiście, warunki I kampanii włoskiej były inne, niemniej można za dość prawdopodobne przyjąć rozwiązanie, według którego Austria nie podpisałaby automatycznie pokoju.
-
Bardzo żałuję, że krytyka Śmigłego w tej dyskusji wychodzi ze stanowiska "czarne-białe". Na wojnie sytuacje "czarne-białe" zachodzą bardzo rzadko, bo nieczęsto jakaś decyzja ma tylko jedno uzasadnienie. Padł zarzut pod adresem Marszałka, że skoro wycofał się (będę sie upierał przy takim określeniu jego postępowania) do Rumunii, nakazując to oddziałom WP, to opór takich posterunków jak Warszawa czy Modlin, Hel były bezsensowne, powinny kapitulować, by "oszczędzić krew żołnierską". Nie mogę się zgodzić z tego typu argumentacją. Rozkaz Marszałka o odejściu na Węgry i Rumunię zakładał, ze wykonają go oddziały mające możliwość takiego ruchu/manewru, znajdujące się "w polu". Zwracam uwagę, że większość sił polskich, będących "w polu" a nie w "twierdzach", starało się ten rozkaz wykonać - vide wojska obu Frontów (Północny został karygodnie zmarnowany przez Dęba), GO Polesie (odsiecz Warszawy lub odejście na Węgry-Rumunię). Obrona 'bastionów" (za Porwitem) miała z kolei wielorakie cele: zaangażowanie dużych sił niemieckich (zwłaszcza Warszawa, jako cel nie tyle wojskowy co propagandowy), zapewnienie swoistej osłony części cofających się sił (brak pełnej swobody manewru niemieckiego), zadanie strat krwawych i materiałowych Niemcom. Tym samym "bastiony" miały ułatwić oderwanie się i odejście na południe reszty WP. Nie bez znaczenia była rola propagandowo-polityczna; jako znak polskiego oporu i trwania działań wojennych ( w domyśle nawet blokowanie ewentualnych brytyjsko-francuskich pomysłów na rozwiązanie pokojowe). Na wojnie często podejmuje się takie decyzje - utracić 1/3 armii, by osłonić i uratować resztę - vide Berezyna (korpus Victora i Polacy), Wagram (praktyczna zagłada korpusu Masseny, który jednak osłonił działania rozstrzygające), Raszyn (grupa Sokolnickiego) czy nade wszystko zima 1812-1813 na ziemiach polskich (próba powstrzymania ofensywy rosyjskiej na linii Wisły oporem twierdz). Co do walki oddziałów niezaangażowanych w obronę "bastionów" -to w większości wykonywały one dyrektywę o odwrocie na Węgry/Rumunię, po załamaniu się i tej koncepcji , kiedy Śmigły nie miał już żadnej możliwości wydawania choćby odezw, wykonywały rozkaz pochodzący z obowiązku każdego żołnierza - walki do wyczerpania możliwości. Wszystkie te związki - GO Polesie, Obrona Wybrzeża, garnizony Warszawy i Modlina kapitulowały po wyczerpaniu możliwości (GO Polesie, Hel, Modlin, część wojsk obu Frontów) lub wobec niemożności kontynuowania walki (Warszawa ze względu na cywilną ludność, Hel z powodu rozpadu części garnizonu, Modlin wobec upadku Warszawy i odcięcie od składów zaopatrzenia). Wypadki "zatracenia" się i wyniszczenia w boju były nieczęste - Kępa Oksywska (płk Dąbek), Tarnawatka (1. DPLeg, gen. Kowalski, z której jednak ok dwu batalionów się wycofało). Te opory miały podobną wartość "moralną i polityczną" jak walki bastionów. Nie twierdzę, ze Marszałek to wszystko skalkulował, ocenił, że takie były jego zamysły i plany, ale jako doświadczony i wcale zdolny wojskowy musiał zdawać sobie sprawę z tych możliwości. Dowodem jest właśnie to, ze obok rozkazu o wycofaniu za granicę, nie poszły rozkazy do kapitulacji odciętych "bastionów" (z których połowa i tak by pewnie rozkazów nie otrzymała lub nie usłuchała). Marszałek Śmigły-Rydz popełnił wiele błędów, planistycznych, dowódczych, koncepcyjnych. Nie wykluczam, choć podchodzę z ostrożnością, do informacji o załamaniach psychicznych w trakcie kampanii (jako uzasadnienie opuszczenia Warszawy, postawa w Brześciu, przejście granicy). Nie zasłużył jednak na potępienie a priori, "bo przegrał, a nie zginął". Krytyka powinna wyjść z analizy wydarzeń, znajomości praw, możliwości i obowiązków Marszałka jako NW. Wtedy ma wartość, można się z nią nie zgadzać, ale należy wziąć pod uwagę. a`propos "umierania z wojskiem" czy "bycia z żołnierzami" Bodaj czy nie pod Iłżą jeden z dowódców dywizji (3.DP ?) szedł w pierwszej fali natarcia, wśród żołnierzy. Nic mu się nie stało, na tym konkretnym odcinku oddziałom dywizji szło dobrze. Oficer ten zasłużył sobie na opinię bardzo dzielnego, zdeterminowanego, czującego wagę gestu i przykładu i... bardzo złego wyższego oficera. Obowiązkiem dcy dywizji jest dowodzić, planować, koordynować działania całości swej dywizji z osobna i w ramach związku operacyjnego. Idąc w pierwszym szeregu oficer taki odbiera sobie wszelkie możliwości dowodzenia, naraża jednostkę na klęskę bez możliwości reakcji. Takie są mniej więcej obowiązki dywizjonera, podobne, ale nieporównanie większe - Wodza Naczelnego. To już nie porucznicy czy nawet majorowie, konno lub pieszo prowadzący batalion do walki.
-
Umowa obejmowała "droit de passage", prawo przejścia (w domyśle do portów Rumuńskich i dalej, statkami francuskimi do Francji). 8 września Warszawa znalazła sie na linii frontu. Dowodzenie z niej, pomimo odparcia pierwszego szturmu, stawało się zbyt ryzykowne, groziło dostaniem się do niewoli WN i SG, a to oznaczałoby koniec jakichkolwiek szans na zorganizowany opór. Ponieważ zorganizowanie nowego mp i podciągnięcie łączności wymagało czasu, w Warszawie zostawiono gen. Stachiewicza jako "łącznika" miedzy frontem a NW, wraz z drugim rzutem SG. Tymczasem rozkaz o obronie Warszawy do końca, oprócz motywu moralnego, miał także znaczenie czysto operacyjne - Warszawa wraz z Modlinem były naturalnymi punktami oparcia - lewego skrzydła północnej linii frontu i prawego - dla frontu zachodniego. Wobec szybkiego rozbicia odcinka północnego, Warszawa stała sie już "tylko i aż" punktem odciągającym część sił niemieckich, a po Bzurze - także ośrodkiem zagrożenia ewentualnym kontruderzeniem (nieco desperacka koncepcja Kutrzeby wyjścia z miasta i stoczenia ostatniej bitwy gdzieś na prawym brzegu Wisły). Moim zdaniem porównanie WN do kapitana tonącej łajby jest niewłaściwe. Nie ta skala, nie ta komplikacja, nie ten poziom odpowiedzialności. Kapitan, po zorganizowaniu ewakuacji nie ma właściwie już nic do roboty, poza ratowaniem siebie. WN powinien zorganizować ewakuację ale musi też organizować przyjęcie "na zbawczym brzegu", gdzie nie ma Baywatchów czy jak ich tam. Błędem polskiego systemu wojskowego był brak tego "drugiego" (np. Szefa Sztabu Głównego), który miałby odpowiednią rangę i autorytet do prowadzenia odpowiednich działań i rozmów w imieniu WN (Stachiewicz był ledwie gen. brygady, na dodatek w polskich warunkach sztabowcy mieli status b. słaby w porównaniu do liniowców). W Polsce nikogo takiego nie było, może Sosnkowski, ale ten nie był dyspozycyjny, bo klecił co się dało we Front Południowy. swoją drogą spotkałem się z opinią pewnego, ś.p. już niestety profesora, że w sumie Śmigły przez 17 dni swego dowództwa wypadł lepiej niż np. taki Gamelin, bowiem do pewnego stopnia udało mu się realizować pierwotny, ogólny plan. Szczątkowe informacje z okresu przedwojennego wskazywały, że koncepcja rozegrania wojny do czasu wejścia sojuszników, obejmowała bitwę graniczną, opór na linii rzek a następnie przejście na przedmoście rumuńskie. I, do pewnego stopnia, się to udawało. Koncepcja załamała się oczywiście 17 września. Tymczasem Francuzi, mimo nieporównywalnie mniejszej dysproporcji technicznej, po akcji we Flandrii nie realizowali już praktycznie niczego, za Maginotem nie było już żadnego pomysłu.
-
uciekać, lub w świetle przedwojennych koncepcji "brzytwy której chwyta się tonący" - wycofać. w końcu umowy z Rumunią obejmowały "droit de passage", z bronią do portów i dalej, do Francji. Postawa "zostać i umrzeć, walcząc do końca" jest wspaniała, szlachetna, honorowa etc. ale nie dla każdego taka łatwa. Co innego prosty żołnierz czy oficer, co innego NW dowodzący nowoczesną armią! Śmigły, czy nam się podoba czy nie, był elitą elit władzy, mężem stanu (starał się być - jak mu wychodziło to inna sprawa), politykiem i NW, a nie kapitanem, dcą plutonu. Jego zadaniem było dowodzić całością WP, w obliczu klęski - uratować i zachować do dalszej walki jak najwięcej żołnierzy i sprzętu, ocalić elementy władzy państwowej i wojskowej, tak, żeby móc je odtworzyć na terenie państwa sojuszniczego. My dziś wiemy, co się stało. A powinniśmy też spojrzeć z perspektywy tego, co oni wówczas wiedzieli. Kto z nich już wtedy, 17 września, był w 100% pewien, że Rumuni zdradzą?
-
Są żołnierzami, którzy nie mieli szans wykonać rozkazu o wycofaniu na Węgry i Rumunię lub kontynuowali walkę na miarę możliwości w miejscu gdzie mogli ją kontynuować. Przepraszam, ale tekst o skapitulowaniu żeby "zostać tylko zdrajcą" to dla mnie jakaś egzotyka, żeby nie wyrazić się dosadniej... Konstytucja RP przewidywała możliwość kontynuowania działalności władz państwowych i wojskowych poza granicami państwa. Można powiedzieć, że "wyjazd" czy "ucieczka" NW umożliwiła zgodne z tymi przepisami postępowanie - gdyby skapitulował, zobowiązałby do kapitulacji całość WP, dawałby pozór nielegalności wszelkim następnym próbom odtworzenia wojska czy władz. Zatem kompletny nonsens! Trzeba pamiętać, że 17-18 września była nadal szansa na realizację porozumień z Rumunią! Za dużo tu emocji, za mało analizy wydarzeń, motywów, zrozumienia sytuacji...
-
Bolesław Wieniawa-Długoszowski- pierwszy ułan II RP
Owca.von.Kozic odpowiedział Albinos → temat → Biografie
Jest jeszcze jedna, znakomita moim zdaniem, biografia Wieniawy - "Szwoleżer na pegazie". Autora nie pomnę, na okładce słynna karykatura Wieniawy ("Na pegazie pod gazem, czyli 1. Pułk Pegazów), prowadzącego do szarży pułk skrzydlatych wierzchowców. Inną ciekawą pozycją jest "Szuflada generała Wieniawy", PIW, Warszawa 1998. Wieniawa dostawał różne opinie służbowe - Sikorski w latach 20-tych m. in. dał mu opinię b. dobrą a należy pamiętać, że się już wówczas "nie lubili". Według Kuropieski był znakomitym generałem - kierującym manewrami, rozjemcą, jedyną wadą było zbyt szybkie naprowadzanie błądzącego na właściwe rozwiązanie. O Wieniawie powstały setki anegdot, niekiedy powtarzanych do dziś i to przez świadków tamtych lat - vide J. Urbankiewicz "Legenda jazdy polskiej". Jedno jest pewne - międzywojnie byłoby szare i nudne, gdyby nie Wieniawa -
Czołem! Argumenty p. Baliszewskiego nie do końca mnie przekonują. To prawda, zdolności językowe, inteligencja, doświadczenie i kultura osobista Wieniawy były ogromnymi atutami. Niemniej, jak wykazała placówka rzymska, Wieniawa nie był dyplomatą szczególnie dużego formatu. Znakomity jako reprezentant państwa, człowiek dbający o dobre kontakty, obrotny był znakomitym, o ogromnej inwencji i pomysłowości, wykonawcą odgórnych dyrektyw. Natomiast działania zupełnie samodzielne już mu umykały - przykładem są wielokrotnie przytaczane raporty, zawierające często nieselekcjonowaną mieszankę plotek i ważnych, kapitalnych obserwacji i informacji dyplomatycznych. Argument o doświadczeniu w pracy "wywiadowczej" też w sumie odpada - co innego siatka szpiegowska, co innego "tajna dyplomacja" lub wywiad dyplomatyczny, w których Wieniawa rzeczywiście wielokrotnie i z sukcesami działał. A tego typu wywiadu czy działalności nie było większego sensu prowadzić właśnie w Hawanie. (sam się sobie dziwię, jak mogłem napisać, ze Wieniawa czegoś nie umiał?? :? ) Zachowana korespondencja lub jej odpisy wskazują, ze Wieniawa prosił o jakąkolwiek posadę - byleby w wojsku. O pracy dyplomatycznej nie było w ogóle mowy. Sikorski, do którego kierowana była ta korespondencja, długo milczał, choć wierzę, że pisał szczerze, iż "list Pana Generała przełożono (mu) dopiero 21.IV" (z listu z 7 maja 1941). W dalszej części tego listu znajdujemy słynne zdanie: "I chociaż Jego [Wieniawy] przyjęcie do wojska natrafia na liczne i zdawałoby się niepokonane trudności [jakie?], rozstrzygam je w duchu pozytywnym". Co więcej, jest list z 1 października 1940, gdzie Sikorski "może zaofiarować Panu Generałowi jedno ze skromnych niestety stanowisk dowódczych w wojsku polskim na terenie Wielkiej Brytanii". Znając charakter Wieniawy, nastroje z tego okresu, przekazane przez świadków, wiemy, że Wieniawa wziąłby choćby pluton, byleby być znów w wojsku. Tymczasem zamiast przydziału wojskowego Wieniawa otrzymuje tekę ambasadora na Kubie, posadę cywilną, z dala od wydarzeń. Nie sądzę, żeby zorientował się w "wywiadowczych" niuansach tego stanowiska. O złym nastroju a wręcz załamaniu psychicznym, wspomina wiele osób, które widziały Wieniawę w tamtych dniach. Małżonka generała schowała np. jego pistolet, w obawie przed samobójstwem. Jak wiemy, Wieniawa i tak znalazł sposób. Z rolą Sikorskiego, jest niestety trochę tak, jak z Piłsudskim i Wisłą - nawet, jeśli 1/2 planu ułożył Rozwadowski, 1/2 Weygand i 1/2 Piłsudski to ten ostatni składał podpis. Na listach, sugerujących możliwość znalezienia Wieniawie miejsca w wojsku, a potem na nominacji, widnieją podpisy Sikorskiego. Nie posądzam go o działanie z premedytacją dla "zniszczenia" Wieniawy, ale to "coś" pozostaje. Co do innych rozwiązań - ciekawe koncepcje wysuwa Romeyko w "Rzymskich czasach", dość dobrze argumentowane i logiczne. Rzecz w osobie autora, ciężkiego antypiłsudczyka. ale, ale - znów robi nam się off, tym razem o Wieniawie
-
Taktyki wojen napoleońskich
Owca.von.Kozic odpowiedział Amilkar → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie
Niestety dla wszystkich wielbicieli konia i szabli, Adam ma rację. Wielka rola kawalerii na polach bitew kończy się w II połowie XIX wieku. Szarża von Bredowa to wyjątek w całej wojnie francusko-pruskiej - jedyna udana i ważna szarża na piechotę. Wracając do Empire`u - warto zwrócić uwagę na tendencję do uniwersalizacji tego odwodu kawaleryjskiego. Od 1812 roku mamy mieszane korpusy jazdy - dywizje lekkie i ciężkie, co pozwalało nie tylko na wzmocnienie decydującego uderzenia (jazda ciężka), ale też dawało siły do błyskawicznych reakcji lub wzmacniania osłon bez konieczności wyciągania jednostek z innych odcinków (jazda lekka). Wprowadzono też "samodzielność" (ale nie "uniwersalność") na poziomie dywizji jazdy ciężkiej, dodając pułkom ciężkim jeden regiment lekki, do osłony. -
Utkwiła mi w pamięci data`47. Możliwe, że kurs ukończył w `46 a "wypuścili" go z Moskwy w `47. Co do "samowoli", owszem, przesadziłem. Chodziło raczej o dość niejasny status tej operacji. Nie jestem specem w tej materii, ale zawsze miałem wrażenie, że na temat aprobaty dla operacji były spory - od pełnego poparcia i wsparcia Frontu do "machnięcia ręką - sami montujcie co chcecie". Słyszałem nawet taką teorię, ze Stalin zgodził się na desant; gdyby się udał, to można głosić, ze WP z pomocą ACz wzięło Warszawę, a w razie fiaska usunąć dość niepokornego i niepolitycznego generała. Jeśli dobrze pamiętam, to ostatecznie całość montowano wyłącznie siłami 1. Armii. Trafiłem kiedyś na raport szefa służb inżynieryjnych na temat wykorzystanego sprzętu desantowego. Wynikało, ze chłopcy nic nie dostali "z frontu", sami musieli się łatać. No, ale wychodzi z tego off
-
To, że po takiej klęsce, jak Wrzesień, utworzono "komisje weryfikacyjne", to jeszcze da się zrozumieć. Ale nie sposób i metody działania, ukierunkowanie i tendencyjność. A tu Sikorski jako premier i NW miał głos decydujący. Od pewnego czasu i kilku lektur na moim spojrzeniu na osobę Sikorskiego ciąży niezatarta plama na jego honorze, jaką jest sprawa gen. Wieniawy-Długoszowskiego.
-
Trafiłem jakiś czas temu na artykuł poświęcony Berlingowi (na stronie internetowej - tak wiem, "taaaakie źródło" , strona o (l)WP opracowywana przez zawodowego oficera). Autor powoływał się na zachowane dokumenty, z których wybija się konflikt Berlinga z resztą członków ZPP. Mn. Rola, Wasilewska, bodaj Spychalski, oskarżali Berlinga o... zaprowadzanie legionowych (lub "piłsudczykowskich") porządków w ludowym wojsku!. Berling za "nieudany", montowany z resztą na własną rękę, desant na Pragę został zwolniony z dowodzenia, odszedł najpierw bodaj do sztabu głównego, potem na doszkolenie do Moskwy. Ukończył kurs w 1947 roku (opinia: "...dobry dowódca korpusu strzeleckiego..."), ale nie zwrócono mu paszportu ani polskich dokumentów. Odesłano go do kraju dopiero, kiedy zagroził głodówką a potem samobójstwem. Bardzo dobra opinię "dowódczą" miał Berling także w międzywojniu - por. notkę w "Oficerach dyplomowanych wojska Drugiej Rzeczypospolitej". Podobnie pisze o nim Truszkowski w swoich wspomnieniach, jako o oficerze znakomitych zdolności (prowadził dywizyjny kurs dla broni połączonych). Był natomiast strasznie trudny w relacjach służbowych, ostry, uparty i niezależny, a kiedy dowodził 6. ppleg, 1. DPLeg komenderował Dąb. Sami rozumiecie co sie działo :twisted: Był przy tym piekielnie ambitny. W sumie, moim zdaniem, postać ciekawa i kontrowersyjna - bez dwu zdań. Kawaler Virtuti (za 1920!), dobry oficer średniego i niezły wyższego szczebla, niestety splamiony zachowaniem niehonorowym (właśnie owe "spódniczkowe" sprawy z 1938) i co najgorsze współpracą z NKWD. Przy okazji warto zauważyć, ze wśród byłych "kościuszkowców" i żołnierzy 1. Armii, którzy trafili tam z łagrów, Berling cieszy się podobna sympatia i sentymentem, co Anders wśród żołnierzy II Korpusu.
-
Najgorszy dowódca Września '39
Owca.von.Kozic odpowiedział Albinos → temat → Zagadnienia ogólnomilitarne i ogólnopolityczne
Zdecydowanie Dąb-Biernacki. Pluton z miejsca. Bortnowski - za słabe nerwy i histeryzowanie (jest bodaj taka relacja ze sztabu A"Pomorze") Fabrycy - za niedowodzenie swymi siłami i oskarżanie żołnierza o tchórzostwo. Co do Śmigłego - to on sam skomentował, moim zdaniem przekonująco, decyzje o przekroczeniu granicy: .mógł walczyć dalej - i przy nieszczęśliwym zbiegu okoliczności dostać się do niewoli. Dawałoby to Niemcom różnorakie możliwości wymuszenia aktu kapitulacji (prawdziwe lub fałszywe, ale zawsze) .mógł popełnić samobójstwo - ale to bezsens, nikomu by się nie przysłużył. .mógł odejść na Węgry, Rumunię, zebrać szczątki wojska i odpłynąć,(zgodnie z umowami!!!) do Francji. Gdyby nie faktyczna zdrada Rumunów (z Węgrami nie mieliśmy odpowiednich umów), to kto wie, może Śmigły miałby dziś lepszą prasę,