Owca.von.Kozic
Użytkownicy-
Zawartość
118 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez Owca.von.Kozic
-
GRH Armi Poznań
Owca.von.Kozic odpowiedział mateusz009 → temat → Eksploracja i rekonstrukcja historyczna
15ty funkcjonuje chyba jako koło byłych żołnierzy i przyjaciół Pułku z "reprezentacją konną": http://www.15pu.zoom.pl/ Natomiast 16ty, tez wielkopolski (choć nie z Brygady) i owszem, stronę ma: http://www.16puw.pl/ 7. strzelców konnych masz tu: http://www.7pskw.pl/ -
Ta lista jest zdecydowanie niepełna Najpełniejszym jak dotąd opracowaniem jest książeczka S. Łozy "Legia Honorowa w Polsce 1803-1923" wydana w 1923 r. w Zamościu. Cóż, LH to francuski odpowiednik naszego Virtuti czy angielskiego Victoria Cross... Początkowo każda klasa miała mieć limit możliwych nadań, ale szybko zyskała taką estymę wśród wojska (wygodniejsze to od broni honorowe, a też nadawane za wybitną odwagę), że limity podnoszono chyba dwukrotnie a potem w ogóle zniesiono (VM też miało limity, w Księstwie zależne od dekretów królewskich). Taka popularność LH to chyba efekt początkowej elitarności odznaczenia, a że potem utrzymano wysokie wymagania, nie straciła "na wartości". No i w epoce nadawał ją b. często osobiście Cesarz
-
Bitwy o mały włos przegrane i bitwy wygrane fartem
Owca.von.Kozic odpowiedział Estera → temat → Bitwy, wojny i kampanie
osobiście sądzę, ze Lestoq byłby co najwyżej w stanie wyrównać linię frontu z początku bitwy - Davout po utracie zdobytego terenu, bez konieczności rozciągania się, mógłby skrócić front - w efekcie doszłoby do taktycznego remisu. Pod pewnymi względami Berezyna jest bitwą "na krawędzi". -
Grupy Rekonstrukcji Historycznej (GRH)
Owca.von.Kozic odpowiedział ciekawy → temat → Eksploracja i rekonstrukcja historyczna
Co do argumentów na "nie" (w sensie - nie dam rady) mam nieco odmienne zdanie... Wbrew pozorom najbardziej doskwierać może brak rekrutów lub mała popularność epoki. Do pewnego stopnia finanse (zwłaszcza, jeśli się startuje w pojedynkę), ale te można przeskoczyć, jeśli się jest w dobrej, zgranej grupie. Pytanie też, na ile jest to twoje główne hobby. Natomiast argument o braku czasu... przepraszam, ale jak się chce to się czas zawsze znajdzie. Rekonstrukcja to nie klub karate, gdzie trzeba stawiać się dwa razy w tygodniu i to pod groźbą wywalenia (choć są i tak "intensywne" grupy). Tak naprawdę średnio wychodzi jeden weekend (trzy - cztero dniowy) w miesiącu plus kilka - kilkanaście godzin na "własne robótki", przyszywanie guzików, szukanie nici itp. Najważniejsze są, jak w wielu innych pasjach, chęci i zdecydowanie. Jeśli je masz - to szybciej-wolniej poradzisz sobie a i inaczej jesteś postrzegany w grupie (goły, ale ambitny). Najgorzej, jeśli ich nie masz, bo wtedy i sam niewiele zdziałasz a i grupa nie wie, na ile może na ciebie liczyć... -
Grupy Rekonstrukcji Historycznej (GRH)
Owca.von.Kozic odpowiedział ciekawy → temat → Eksploracja i rekonstrukcja historyczna
patrząc ilościowo, to najpopularniejsza jest chyba wojna secesyjna LWP jest robiona, choć, o ile wiem, głównie jako jeden z projektów poszczególnych grup (np. Kampinos, Kalina Krasnaja) Siedzę w napoleonce od ponad trzech lat i nie zamieniłbym tej zabawy na żadną inną. Mam już za sobą i małe "patrolówki" i wielkie batalie (Austerlitz 2005 z ok 4 tys. uczestników) i jeśli tylko jest to wydarzenie dobrze zorganizowane i przemyślane - każde z nich, niezależnie od rozmiaru, przynosi nowe doświadczenia i emocje... Najmilej wspominam chyba swój debiut w 2005 w Gdańsku i Jenę z 2006 roku... Co to były za batalie... ehhh Amilkar, chętka do wojaczki została? -
nie, huzarzy byli znani jeszcze w XVII wieku, pod sam koniec. Fryc był pierwszy w stosowaniu huzarów w roli regularnej kawalerii, zdolnej do walki w szyku, na polu bitwy.
-
Cóż, lekka jazda jest nieodzowna dla prowadzenia zwiadu, osłony i tzw. "małej wojny", podjazdów, napadów na konwoje itp. Do połowy XVIII wieku nie była z reguły stosowana w bitwach walnych jako pełnosprawna kawaleria (por. prace Kisiela), co w dużej mierze wynikało chyba z charakteru formacji z których ta lekka jazda się wywodziła. Huzarzy zostali rozpropagowani przez armie habsburskie - byli znakomita jazdą lekką, do tego strojną i efektowną, co w tamtych czasach (XVIII wiek) miało znaczenie niebagatelne. I tak jakoś wyszło, że się utrzymali, z reguły jako "najlżejsza" kawaleria regularna. Z kolei szaserzy powstali nieco później, z połączenia dawnych pododdziałów konnych strzelców (ale o charakterze mniej regularnym i bardziej konnym niż dragoni) i to głównie we Francji. W większości pozostałych krajów ich rolę przejmowali szwoleżerowie (lekcy dragoni, czyli dragoni ale na mniejszych wierzchowcach) lub huzarzy, którzy otrzymywali karabinki. Z resztą w pewnym momencie także huzarzy francuscy zaczęli otrzymywać karabinki i możliwościami bojowymi nie odbiegali już zbytnio od szaserów. Z resztą za wyjątkiem rosyjskich i polskich, strzelcy konni nie powstawali w innych krajach jako całe pułki, najwyżej kompanie (w armii pruskiej po 1813). Huzarzy po prostu byli najpopularniejszym rodzajem lekkiej kawalerii. I łatwiejszym do wyszkolenia niż lansjerzy. Sama lanca to nie wszystko. W starciu bezpośrednim kiepsko wyszkolony lansjer jest w gorszej sytuacji od przeciętnie rąbiącego szasera czy huzara, pokazały to doświadczenia niektórych pułków francuskich czy pruskich (landwehry). Można więc powiedzieć, że podstawową lekką kawaleria Europy byli huzarzy, reszta pułków (szaserzy, szwoleżerowie, lekcy dragoni, lansjerzy) była lokalnymi wariacjami na temat, powstająca pod wpływem lokalnych warunków i potrzeb.
-
Oczywiście, tak samo huzar/szaser czy inszy kawalerzysta - miał szanse z kirasjerem. rzecz w tym, że ułani mieli je większe, mając możliwość utrzymania kirasjera na dystans. Jeśli ten doszedł na odległość do walki pałaszem/szablą, to ułan tracił przewagę wynikającą z posiadania lancy. Jeśli nie był naprawdę dobry w robieniu lancą - to powinien raczej sięgnąć po szablę, lądując z szansami jak ów huzar czy szaser.
-
Straty w pierwszej lini
Owca.von.Kozic odpowiedział Jarpen Zigrin → temat → Historia sztuki wojennej i broni
Do pewnego stopnia tak stało się por Waterloo, gdzie Gwardia trafiła w ostatnie, nienaruszone jednostki brytyjskie. Salwa poszła z min. odległości, dodatkowo po części z flanki. Pierwszy szeregi istotnie wystrzelano, ale trzeba było ponad kwadransa, żeby skłonić do odwrotu "stare zrzędy". W większości przypadków o odwrocie kolumny nie decydowało tempo ponoszenia strat, ale morale. Nie atakowano pojedynczymi kolumnami, więc nieczęsto było tak, że na jedną kolumnę strzelało kilka/kilkanaście batalionów. Ogień zaczynano z ok 200 metrów maks., przy tempie pojedynczym taka kolumna dochodziła do linii w 4 minuty, a krokiem podwójnym - ok 3 minut, 2,5 "szturmowym", rzadko jednak stosowanym. Przy ogniu salwowym, na komendę, daje to maksymalnie 8 salw (przeciętnie 4 do 6 salw, z tego tylko jedna - może dwie z odległości minimalnej) do kolumny. Ja na strzelnicy, w idealnych warunkach, strzelałem do tarcz na 25 metrów. Już wtedy trudno trafić, ja miałem tylko 4 pewne trafienia na 6, a było wcale sporo takich, co w ogóle nie trafiło. Zatem - do wytrzymania, I kompania pewnie rzeczywiście będzie ostro przetrzebiona, ale kolumna maszeruje cały czas, wroga złamie II kompania i kolejne. Poza tym na 50-25 metrów atakująca kolumna tez daje ognia i potem rusza do szturmu (biegiem lub krokiem szturmowym, 120 kr/min) Z kolei ogień pojedynczy "dowolny", nie daje takich strat, zwłaszcza, jeśli piechota nie jest szkolona do ognia "w cel" a "w masę". Nie daje też efektu momentalnej, masowej zagłady. W załączniku obrazek Bitwa pod Montmirail, widać kolumnę łamiącą szeregi rosyjskie. -
Niekoniecznie. Zwróć uwagę, jak rzadko w epoce kawaleria walczyła ogniem z konia. Iława Pruska i może z jeszcze kilka epizodów. Szaserzy polscy też bili się szablami a w 1813 - lancami. Karabinek dla kawalerii to broń do rozpoznania, osłony przed tyralierami itp. 80 flankierów to dość ludzi, by zapewnić pikiety i patrole dla pułku (823 osoby), dodając niezbędnych gońców, podoficerów i oficerów, coś ok 100 osób. Poza tym kawaleria nie tworzy frontu, jest z reguły z tyłu, jej zadaniem jest powstrzymać zagon kawalerii npla na flankę czy wykonać uderzenie spoza własnej piechoty. Szanse, by duża ilość tyralierów podeszła pod pozycje pułku są niewielkie, w takim razie pułk pewnie wykonałby szarżę (nie cały, starczy jeden szwadron). Wracając do tematu - lanca ułańska nie przebije kirysu, daje natomiast przewagę dystansu - w rękach dobrego kawalerzysty podobnie jak szabla, jest niebezpieczna, daje możliwość wyprowadzania celowanych pchnięć w ręce/nogi/głowę, ostatecznie w konia. Z drugiej strony, kirasjer dzięki swym blachom ma zdecydowanie większe, od np. huzara czy nawet dragona, szanse podejść do ułana na ten metr-dwa i zadać cios pałaszem, przed którym ułan nie ma żadnej osłony (nie licząc czapki i, ewentualnie, zrolowanego płaszcza). Tak naprawdę w starciu ułana z kirasjerem wszystko zależy od dyscypliny oddziału i indywidualnego wyszkolenia. Dopóki ułan utrzyma kirasjera na dystans - ma przewagę, jeśli kirasjer podejdzie dość blisko, by skutecznie razić pałaszem - ułan przewagę traci a zyskuje ją kirasjer.
-
Najlepsi dowódcy wojny secesyjnej
Owca.von.Kozic odpowiedział piterzx → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie
Poza tym, że nie wycofał się spod Gettysburga, Meade nie wyróżnił sie niczym szczególnym w dalszych działaniach, momentami - wręcz przeciwnie. Był znakomitym dywizjonerem, niezłym dowódca korpusu i przeciętnym dowódcą armii. Grant ma punkt za kampanię przeciwko Vicksburgowi i rzecz chyba najważniejszą - zmianę sposobu myslenia - juz nie klasyczny generał, żądny klasycznych bitew, tyko dowódca dążący do konkretnego celu, bez względu na formę i środki, niezwykle zdecydowany, konsekwentny, uparty. Jedno ale - z taką przewagą materiałową mógł sobie na to pozwolić. Bez niej nie byłoby możliwe Wilderness. Ostatecznie uważam, ze najlepszy był Lee; aż do Gettysburga znakomity dowódca armii, zdecydowany, konsekwentny, nieraz ryzykujący do granic. Z reguły nie szafował ludźmi (bo ich nie miał), choć wysokich strat nieraz nie mógł uniknąć, dwa razy popełnił taki błąd - właśnie Gettysburg i Gaines Mill. To mn. jego talenty pozwoliły Konfederacji trwać jeszcze dwa lata i to mimo pojawienia sie nowej kadry dowódczej północy. Był, jak sądzę, najlepszy, choć wielu wybitnych można jeszcze wskazać - J. Jonston (poległy pod Siloh), Longstreet, jednak "Jeb" Stuart, Hancock, Sherman... -
To schemat wprowadzony po kampanii 1812 roku we francuskich pułkach szwoleżerów-lansjerów (nie wiem, czy także w 7. i 8. byłych Nadwiślańskich). Chodziło o to, że zdaniem Napoleona, regimenty lansjerskie były całkowicie bezbronne wobec tyralierów przeciwnika - stojąc na pozycjach nie dysponowały odpowiednią siłą ognia dla samoobrony. Natomiast uzbrojenie lansjerów w karabinki przy zostawieniu lanc uznano za przeciążenie i tak nieźle objuczonych kawalerzystów. W Księstwie stosowano inny system, niezły na polu bitwy, ale gorszy w warunkach odwrotu spod Moskwy (ale uznajmy to za przypadek ekstremalny): w każdej kompanii (pierwotnie 100, potem 120 kawalerzystów) lanc nie miało 10 żołnierzy, którzy w zamian otrzymywali karabinki i pełnili funkcje flankierów. Lanc nie mieli także podoficerowie i oficerowie, nie mieli jednak karabinków, natomiast każdy żołnierz pułku powinien mieć jeden-dwa pistolety. Wydaje mi się, że w warunkach klasycznej wojny europejskiej, poza extremum jak Wielki Odwrót, system polski był lepszy, zapewniał w skali pułku dość sił do osłony (80 ludzi), a utrzymywał dużą siłę uderzeniową, także w warunkach melee.
-
Artur Wellesley (1 Książe Wellington) - ocena
Owca.von.Kozic odpowiedział Estera → temat → Biografie
Wellington z pewnością należy do wybitnych dowódców epoki, choć uważam, że talentem nie dorównywał arcyks. Karolowi. Akurat kampania belgijska 1815 roku, to w wykonaniu Wellesley`a jedna z gorszych jego kampanii. Delikatnie mówiąc dął się zaskoczyć i zbyt wolno skoncentrował armię a następnie dał się oddzielić od sił Bluchera. Wielbicielom "czerwonych kurtek" może to być nie w smak, ale tak naprawdę Waterloo wygrali Prusacy, armia Wellingtona stała na skraju zagłady. Pradą jest, że Napoleon zaangażował przeciwko Prusakom stosunkowo małe siły (część Gwardii, korpus Lobau), ale tych kilka-kilkanaście tysięcy wojska to było to, co niemal z pewnością złamałoby siły Wellingtona. Poza tym - Wellington praktycznie nie modyfikował rozmieszczenia sił w toku bitwy, sporą część batalionów niderlandzkich trzymając z dala od pola walki (dywizja d`Aubreme`a). Znamy oczywiście wynik ostateczny, ale trzymanie kilku tysięcy, nie najlepszych wprawdzie, bagnetów z dala od głównego pola walki, praktycznie bez uzasadnienia taktycznego czy operacyjnego - źle świadczy o jego dowodzeniu. Zupełnie nie kontrolował działań kawaleri i to nie tylko ciężkiej w centrum, ale i lekkiej (brygady Vivana i Vandeleuer`a) na lewej flance, która praktycznie ruszyła bez jasno określonego celu i zadania. Moim zdaniem, Waterloo i cały 1815 rok to najsłabszy z argumentów do sławy księcia. Natomiast w kampanii iberyjskiej wykazał się bezsprzecznie wielkimi talentami, choć nie był znów taki "niepokonany". Owszem, bitew nie przegrywał, ale kilkukrotnie ponosił porażki operacyjne. Mimo Salamanki był jednak wodzem wybitnie defensywnym. Pościg za Masseną po Torres Verdas nie świadczy dobrze o agresywności księcia, w sytuacji wymagającej takich cech. Z Wellingtonem jest ten problem, że trudno znaleźć biografa obiektywnego. Miałem raz w ręku biografię angielską i primo - że była poloityczno-obyczajowa, secungo - autor nie znając się na militariach na ślepo gloryfikował Wellesley`a... -
Dla wielbicieli militariów epoki: http://web2.airmail.net/napoleon/index.html Nieźle opracowana stronka, typ "popularny", w porównaniu np. do napoleon.gery , ale zacna, o b. dobrej opinii "w środowisku".
-
Francuzi z bitwy wyszli mniej pokiereszowani, niż Rosjanie: 4.000 poległych, 9.000 rannych, 5.000 jeńców (w dużej mierze z korpusu Augereau) plus 7 orłów (regimentów 14., 18., 24., 44., 51., 55. liniowych i 10. lekkiego) , gdy Rosjanie 8.000 zabitych, 5.000 rannych i pozostawionych na placu, 12.000 rannych i zabranych, 3.000 jeńców, 24 działa i 16 sztandarów. Do tego Prusacy ok 2.000 zabitych i rannych (dane za Rogackim, bardziej mu wierzę niż Summervilleowi, który ma kiepskie recenzje) Razem 18 tys. strat napoleońskich przeciw 30 tysiącom rosyjskich i pruskich. Rosjanie i Prusacy opuścili pole bitwy, Francuzi pozostali. Zwycięstwo w skali taktycznej - było po stronie francuskiej (utrzymali pole bitwy mimo przewagi rosyjskiej i własnych niepowodzeń), moralne - mogło być po ich stronie (wygrana w ciężkiej bitwie, zakończenie kampanii, pozostanie na polu bitwy jako "tradycyjne" zaznaczenie swego sukcesu, opieka nad rannymi). Czy mieli tego świadomość? Wojsko raczej nie, sam Napoleon też niebardzo (słynny cytat "Rosjanie wyrządzili nam wielką szkodę"). Natomiast ogłaszanie wszem i wobec swego zwycięstwa było dla Napoleona koniecznością polityczną i propagandową- nie mógł pozwolić by Rosjanie nagle odebrali mu błyskawiczne zwycięstwo w kampanii. Ciekawostką tej bitwy jest znakomita postawa pruskiego wojska, szczególnie piechoty. Relacje mówią, ze Prusacy bili się, jakby chcieli odzyskać honor dla całej armii. Natarcie kilku batalionów pruskich wymusiło cofnięcie się III Korpusu, wprawdzie znacznie rozciągniętego w terenie, ale jednak sławnej "trójki" Davouta.
-
Moim zdaniem jeden z najlepszych rosyjskich dowódców średniego i wyższego szczebla, choć niekiedy odnoszę wrażenie, że był nieco "przereklamowany". i tak - Austerlitz. Jego kolumna jako jedyna wycofała się z pola bitwy sprawnie i w szyku, za co słusznie się go chwali. Jedno ale - Bagration bił się na prawym skrzydle koalicji, przeciwko samotnemu korpusowi Lannesa. Na tym odcinku panowała względna równowaga sił, główny wysiłek Francuzów poszedł na lewo od Bagrationa, co pozostawiało Bagrationowi względną "swobodę manewru". W 1806/7 roku nie popisał się wybitniejszymi akcjami, choc otrzymywane komendy sprawował b. dobrze. 1812 - długo i mocno warcholił przeciwko rozkazom Barclaya. Odwrót wykonał istotnie, bardzo sprawnie, przeciwnikiem był jednak przez dłuższy czas Hieronim. Przegrał pod Sołtanówką mając całą armię przeciw trzem dywizjom (ok, tak był Davout). Pod Smoleńskiem z kolei wymusił na Barclayu próbę ofensywy przeciw głównym siłom napoleońskim w przekonaniu, że Rosjanie mają pełne szanse na sukces. Było to przekonanie całkowicie błędne, wynikające z pewności siebie i często okazywanej zarozumiałości,, a nie informacji np. z rozpoznania. Pod Smoleńskiem praktycznie nie walczył pod Borodino - dowodził na głównym odcinku (Reduty), został śmiertelnie ranny. Z pewnością był jednym z najenergiczniejszych i rzutkich dowódców rosyjskich, bardzo odważny, uwielbiany przez żołnierzy, często dzielił z nimi trudy kampanii. Miał z pewnością żołnierskie szczęście (do Borodino :/), co kilkukrotnie uratowało jemu i jego oddziałom skórę. Wojskowy dużych talentów, ale mam wrażenie, że zbyt często ulegał swoim emocjom. Zdolny dowodzić samodzielnie, ale nie dałbym mu naczelnego dowództwa. Jeśli tylko miał wątpliwości co do swego przełożonego - stawał się niemożliwym, kłótliwym i intryganckim podwładnym. czego dowody dał w 1812 roku.
-
Stary temat, ale warto dorzucić cegiełkę - co do peanów na cześć wyszkolonej przez Konstantego armii - otóż Konstanty okazał się mistrzem musztry, rzeczywiście pod względem szybkości, dokładności manewrowania regulaminowego, Wojsko Polskie doszło do perfekcji. Niestety, Konstanty niemal zabił w nim zdolność do działania w polu... Gembarzewski podaje mn. relacje z jedynych (?) dużych, dwustronnych manewrów jakie odbyły się za kadencji księcia - wynik był nieomal tragiczny, bo jeśli ognie piechoty dawano szybkie, artyleria też celowała a saperzy dobrze kładli mosty, to problemy zaczynały się już na poziomie rozwinięcia kompanii/batalionu, oficerowie zabrani z Placu Saskiego czy Placu Broni na Woli tracili głowy... Sytuację "polową" ratował w 1831 roku początkowo zapał, szczęśliwie do lutego otrzaskano się z działaniem w polu, niemniej warto pamiętać o tym aspekcie "wodzowania" Konstantego.
-
Estero - ale my już wiemy, ze przydałby się sztab... A przed Napoleonem nikt nie próbował dowodzić taką masą!!! A dotychczas wystarczał Berthier i geniusz Cesarza i wszystko się udawało. Co więcej, Napoleon bijał armie, które miały całkiem dobre "tradycje sztabowe", zwłaszcza Austriaków, których oficerowie sztabu (kwatermistrzowie, geografowie, planiści etc.) byli naprawdę na wysokim poziomie (np. w wojnie siedmioletniej i w 1799 roku armie francuska i rosyjska korzystały z przydzielonych awstryjców). Napoleon był pierwszym, który sie porwał na wystawienie armii ponad 300 tys., i to tylko w siłach głównych. Dotychczas takie liczby osiągały całe armie łącznie z pomocniczymi, garnizonami etc. Jestem raczej zdania, że po prostu nikt nie miał świadomości, jak bardzo się to wszystko skomplikuje i ze zespół pomocniczy (w tym planistyczny!) może być potrzebny. Z resztą Napoleon w chwilach kiedy odzyskiwał dawną energię (w roku 1812), jakoś dobrze sobie radził co do ograniczeń "intelektualnych" zgadzam się z Adamem - lansowane przez Bieleckiego tezy o nieumiejętności cesarza do dowodzenia dużymi bitwami - to, lekko ujmując, szukanie dziury w całym. Schemat: Przed bitwą Napoleon wydaje swoim marszałkom ogólne instrukcje, co mają robić. W toku bitwy zachodzą okoliczności wymagające modyfikacji Cesarz daje rozkaz - jeśli nie musi go redagować Berthier, to od razu rusza goniec - powidzmy, do marszałka ma 3 km, musi go nieraz odnaleźć, bo ten moze, jak Ney, być na linii, wśród ognia i dymu. Marszałek po otrzymaniu rozkazu musi go przekazać wykonawcom, a wykonanie na poziomie batalionu to też nie rach-ciach. Sumując - nawet modyfikacja ruchu czy zadania dywizji na polu walki może trwać grubo ponad kwadrans, pół godziny. I już w tym miejscu siada synchronizacja, bo to wcale sporo czasu dla przeciwnika. A niech jeszcze polegnie docelowy generał, a co gorsza - goniec otrzyma kulę... W erze walkie-talkie i GPS pojęcie opóźnienia rozkazu zaczyna zanikać...
-
Napoleon Bonaparte na polu bitwy
Owca.von.Kozic odpowiedział Estera → temat → Napoleon na polu bitwy i w trakcie kampanii
Austerlitz było rzeczywiście bitwą przeprowadzoną "na krawędzi", wystarczyło, żeby ludzie Davouta nie wytrzymali tempa marszu (a i tak straty mieli w tej "przechadzce" spore), a my dziś nie wspominalibyśmy epoki, Kutuzow i Weyrother zaś dorobiliby się opinii "tych co pokonali niepokonanego". Niemniej samo przeprowadzenie bitwy to był majstersztyk. Majstersztyk wykonany w obliczu silniejszego nieprzyjaciela, bitwa rozegrana na zegarku. Plan został wykonany w 100% - lewa flanka sprzymierzonych, 2/3 jak nie 3/4 armii - przestało istnieć, Bagration miał i energie i szczęście - tylko Lannesa przeciw sobie, Napoleon z cała konsekwencją skoncentrował wysiłek na centrum i lewym skrzydle npla. I słusznie, gdyby zaczął rozdrabniać wysiłki, kto wie, czy starczyłoby mu rezerw do odparcia i pobicia Gwardii Carskiej. Na ćwiczeniach z wojskowości omawialiśmy pracę Bieleckiego o Austerlitz - i przepraszam, ale Bielecki się ewidentnie czepiał. Zarzut o nieumiejętności Napoleona do koordynowania dużych bitew też, i to słowo w słowo, znalazłem właśnie u Bieleckiego (Wielka Armia). Można się zgodzić, tylko w takim razie, kto był lepszy od Napoleona? Arcyksiążę Karol, Barclay, Bennigsen, Schwarzenberg, Kutuzow, Welligngton? Nie widać kandydatów. Zgadzam się, że w niektórych wielkich bitwach Napoleon chciał dowodzić "po staremu", osobiście wszystkim. To można uznać za błąd. Ale z drugiej strony ani on, ani nikt z "konkurentów" nie mógł przeskoczyć jednej rzeczy - możliwości technicznych. Az do czasu wynalezienia telegrafów/telefonów polowych nie dało się dobrze koordynować bitew z armiami ponad 100 tys. Przykładem Sadowa czy Gravelotte, gdzie Prusacy osiągają koncentrację niemal cudem (spóźnienie kluczowych armii i korpusów) a związki operacyjne biją sie praktycznie samodzielnie. Napoleon miał przynajmniej Drezno, u sprzymierzonych nie znajduję dobrej koordynacji na tym poziomie. co do mameluków: Mamelucy, owszem, szli do szarży, ale summa-sumarum byli to ŻOŁNIERZE, ich szwadron - jednostką BOJOWĄ, jakkolwiek by nie wyglądali. -
Owszem, próbowano uformować jeden regiment ułanów, w latach 1741-42, ale z racji słabej postawy na polu walki i niezdyscyplinowania, regiment rozwiązano a pododdziały przekształcono w regiment huzarów Natzmera. W kresie wojny siedmioletniej w 5. regimencie huzarów był oddziałek "Bośniaków" w liczbie 50-60, dopiero w 1762 rozwinięty w regiment. Tak przynajmniej podaje R. Kisiel w "Pradze" i "Strzegomiu". Według opisu planszy Knotela w Uniformkunde, "Bośniaków" w 1800 roku zmieniono w regiment "Towarzyszy", który potem rozrósł się do jednego regimentu i jednego batalionu kawalerii.
-
Sorrki, Panowie, ale z lancami toście pokiełbasili - Brytole wprowadzili je dopiero w 1816 roku, tymczasem Awstryjce i Rosjanie mieli ułanów już w XVIII wieku (Rosjanie pod koniec, po wchłonięciu kilku polskich formacji koronnych i litewskich), potem Prusacy (w 1815 mieli już bodaj 5 regimentów), Francuzi od 1811, nawet Sasi, także od 1811 mieli jeden regiment lansjerski Teoretycznie, według francuskiej nomenklatury, AN IX i cała rodzina 1777-ek to jeszcze muszkiety. Tak samo w Anglii, Prusach... Ja najczęściej spotykałem sie z systematyką, ze karabinem nazywa się standardową broń piechoty, odkąd ta jest gwintowana. Tyle, ze w polskiej terminologii jest gorzej niż bajzel, sam mówię wymiennie muszkiet-karabin Miałem w rękach kilka typów karabinów z epoki (produkcja współczesna); AN IX zwykły i dragoński, pruski Modell 1809, Brown Bess bodaj Short Land Pattern, karabinek kawaleryjski z rodziny 1777, raz karabin austriacki. Najlepiej leży mi francuz, ma niezłe wyważenie, jest bardzo spójny, zgrabny, dobrze wyprofilowany. Pióro kolby nieco niżej od lufy, łatwo się złożyć do strzału. Pruski 1809 ma straszliwie grube łoże, jest toporny, ciężki "na pysk", choć w sumie to przyjemna broń, ciężka, ale dobrze leży "na ramieniu". Za to beznadziejny zaczep na bagnet, raz jak się złożyłem do strzału, mój bagnet poleciał o metr w przód - dobrze, że nie stałem w szyku... Najgorzej wspominam Bessie - słabo wyważony (ale to może być wina jakości tego egzemplarza), pióro kolby równo z lufą, składanie sie do strzału to mordęga. Poza tym ma mało nowoczesny system mocowania lufy do łoża - na kołki, podczas gdy austriak, francuz i prusak - na bączki, blokowane sprężynami. Co do strzelania i celności - raz miałem możność odpalić kilka kul z AN IX. Dystans 25 m, cel - standardowa tarcza papierowa na drewnianej tablicy. Ja wpakowałem 4 kule w pola punktowane, dwie zahaczyły o krawędzie tarczy, ale mój kolega trafił wszystkimi 6 kulami. Byli jednak i tacy, którzy nie trafili w ogóle... To broń kapryśna, dużo zależy od indywidualnych cech danego egzemplarza. Jedne są celniejsze - inne przeciwnie. Celuje się oczywiście "po rurze", muszki nie widać, a słynne teksty o celowaniu po "śrubie mocującej" to bajka, nie widać jej. Już na te 25 m trzeba brać duże poprawki, zwłaszcza z uwagi na sposób celowania i boczny odrzut broni (panewka!). Broń ma niezłego kopa, choć dobrze złożony strzelec nie powinien mieć z nim problemów. Ja np. za pierwszym razem owszem, poczułem, ale potem poprawiłem postawę i szło gładko. Natomiast zabójczy jest efekt - widziałem efekty trafienia kul w miękkie drewno lub styki desek - dosłownie wyrywało dziury 2 razy większe od kul... co do flejtuchów - w standardowym karabinie rolę przybitki i "dopasowania" pełniła tulejka ładunku, wbijana do lufy wraz z kulą. Flejtuch to także obsadka skałki w kurku (to tak w ramach wiedzy "encyklopedycznej" )
-
Bagnet czy karabin skałkowy?
Owca.von.Kozic odpowiedział Amilkar → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie
Do czasu wprowadzenia gwintowania w standardowych karabinach w połowie XIX wieku, bagnet utrzymywał co najmniej równowagę znaczenia z siła ognia. Anglicy akurat tradycyjnie woleli walkę na dystans i już od połowy XVIII wieku szkolili piechurów do strzelania "w cel" zamiast "w masę" i do szybkiego ładowania. W efekcie ich salwa była lepiej mierzona i częściej oddawana. Reszta armii waliła "w masę". Warto zwrócić uwagę, że zwycięskie dla herbaciarzy bitwy były z reguły obronne, lub obronno-zaczepne. Jeśli Redcoates przechodzili do natarcia, często brakło im determinacji i impetu. Francuzi z kolei zbyt często negowali potrzebę dobrego szkolenia strzeleckiego i sens walki ogniowej. Np. pod Albuherą poszli do ataku w tak ciasnym ugrupowaniu, że kiedy dowódcy uznali, ze należy zmiękczyć wroga ogniem - nie mieli miejsca na rozwinięcie. Ogólnie rzecz biorąc, w epoce napoleońskiej ogień piechoty "dało sie przejść", zdecydowany szturm na bagnety często rozstrzygał bój. Co ważne, do prawdziwej walki wręcz dochodziło rzadko, z reguły w terenie trudnym, lub jeśli obie strony dysponowały zdeterminowanymi, elitarnymi oddziałami (lub byli to Rosjanie i Polacy ). Najczęściej jednak jedna ze stron podawała tyły, nie wytrzymując psychicznie. Francuzi i Polacy dopadali czasem wroga, nawet już w odwrocie, dlatego, że dopuszczali tzw. "krok szturmowy", 120 kroków na minute, z zastrzeżeniem, ze tak można atakować tylko na krótki dystans, inaczej bowiem szyk się rozpadał. Bywało jednak i tak, że ciągły, choćby nawet niezbyt celny, ogień, stopował przeciwnika, zwłaszcza, jeśli ten miał słabsze oddziały. Mn. tak było pod Aspern, kiedy słabszym liczebnie Francuzom udawało się zatrzymać ogniem natarcie kolumn landwehry austriackiej... -
Czasem się nad tym zastanawiałem... Trudno mi, szczerze mówiąc, powiedzieć - tak czy nie, ale zawsze jakoś miałem wrażenie, ze zadecydował prestiż - musiał pobić ks. Karola tam, gdzie sam poniósł porażkę...
-
Książę Józef Antoni Poniatowski , marszałek Napoleona I
Owca.von.Kozic odpowiedział Amilkar → temat → Biografie
ponad 100 lat po księciu żył oczywiście jedyny i najwspanialszy generał (były pułkownik) Wieniawa-Długoszowski, hulaka, facecjonista, birbant, romantyk, ambasador fantazji, najpierwszy szwoleżer, przy tym wzór honoru i żołnierskich zalet... A teraz na serio: Wodzostwo a dowództwo Chodzi mi o różnicę, między dowodzeniem na polu bitwy, a szerszą działalnością wojskową, w tym zwłaszcza moralną, umiejętnością wpływania na ducha wojska, jego spoistość, odporność na klęski. To trudne do wyjaśnienia, rozdzielenie raczej intuicyjne, ale jednak zaznaczane. Np. wspaniałym wodzem był Blucher, ale dowódcą już przeciętnym. Wybitnym dowódcą i przy tym niezłym wodzem byłby ks. Karol Habsburg. Świetnym dowódcą ale słabym wodzem byłby np. gen. Barclay de Tolly, znakomity jako oficer i minister, ale nie posiadających talentów wodzowskich, niezdolny, nie tylko z racji intryg, ale i charakteru, do spełniania roli wodza. Gouvion St. Cyr - podobnie, świetny dowódca, ale bardzo zły wódz, nie mający serca wojska. Poniatowski miał i zdolności dowódcze (jako technik pola walki, operator) i wodzowskie. asekuranckość - chodziło mi o sposób rozegrania starcia na polskim odcinku pod Możajskiem. Twierdzenie o oszczędzaniu polskich batalionów nie wytrzymuje krytyki. Poniatowski działając zbyt ostrożnie i właśnie asekurancko, małymi siłami, spowodował konieczność kilkukrotnego nacierania na te same pozycje. Szybki, przeprowadzony wszystkimi siłami szturm na początku bitwy mógł pozwolić V Korpusowi zająć wyznaczone obiekty, a następnie odpierać kontrataki nadchodzących posiłków dla Tuczkowa. Tymczasem Poniatowski takie natarcie podjął późnym popołudniem, gdy Rosjanie posiłki juz otrzymali. Lepsze sprawowanie korpusu - datuje się tak naprawdę od momentu, kiedy odpadli najsłabsi fizycznie żołnierze i kiedy stan spadł do ok 12 tys. wojska. Wtedy straty były juz tylko bojowe a i kontrola dowództwa lepsza. Główny zarzut, stawiany już przez współczesnych, to zła organizacja marszu - np. brak kontroli nad czasem wymarszu, brak koordynacji, dopuszczanie do rozciągania kolumn marszowych. Maszerowanie jedną drogą nie musi pociągać za sobą takiego przemęczenia wojska, wszystko jednak zależy od ścisłej kontroli sztabu. Hieronim dołożył swoją cegiełkę, ale inne, oddane mu korpusy, nie poniosły tak dużych strat marszowych. Odnośnie operacji pod Sandomierzem - tu akurat Poniatowski asekurował się zanadto na wszystkie strony. Ogromna wina za porażkę obciąża Rosjan, ale też sam książę niedostatecznie skoncentrował swoje siły do bitwy. Sama kampania 1809 to jednak powód do wielkiej chwały dla księcia, tego sukcesu nikt mu nie odbierze! -
Książę Józef Antoni Poniatowski , marszałek Napoleona I
Owca.von.Kozic odpowiedział Amilkar → temat → Biografie
odgrzewając bułeczki... :razz: Nie przesadzałbym z tak wysoką oceną talentów dowódczych księcia Józefa (tzn. "nadprzeciętny", choć zgadzam się, ze miał talent i był chyba najwybitniejszym polskim dowódcą swoich czasów. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że z pozostałych polskich wyższych oficerów niewielu miało jakiekolwiek szanse dowodzić samodzielnie na szczeblu operacyjnym; Dąbrowski, który z resztą źle wypadał w tej roli (1812 na Bobrujsk i totalna klęska pod Borysowem) i równie słaby Zajączek (rok 1809 i przegrana pod Jedlińskiem). Pewne próby miał Sokolnicki (1809) i wypadał w nich naprawdę dobrze, pytanie jak radziłby sobie Chłopicki (rok 1831 pokazał jego szerokie horyzonty) Poniatowski tez popełniał, wcale liczne błędy, przykładowo bardzo zła organizacja marszu korpusu w 1812 roku (usprawiedliwia go poniekąd to, ze nikt w polskim sztabie dotychczas nie organizował przemarszu 36 tys. wojska w jednym kierunku do jednego celu), działania pod Sandomierzem przed bitwą pod Wrzawami, był niekiedy zbyt ostrożny. Z drugiej strony, był wystarczająco dobrym dowódcą, by nigdy nie ponieść dużej klęski, potrafił wykorzystać błędy przeciwnika (prowadzona "na krawędzi" kampania 1809), był wybitnym taktykiem w dowodzeniu małymi siłami (Lipsk, Tarutino, Czirikowo, Raszyn), czasami był zbyt asekurancki (Możajsk), choć potrafił też rozgrywać ryzykowne operacyjnie bitwy (Zieleńce), miał zmysł operacyjny i strategiczny (odmowa pomocy Kościuszce pod Dubienką, wobec groźby przyparcia armii do granicy austriackiej). Na tle epoki był dobrym dowódcą, choć nie wybitnym, był natomiast wybitnym wodzem. Braki dowódcze nadrabiał umiejętnościami administracyjnymi (mimo wszystko), horyzontami, inteligencją a nade wszystko charyzmą, podobną siłą a bardziej "ludzką" od napoleońskiej, siłą charakteru, postawą, wyczuciem politycznym. Był bez wątpienia wybitnym i jednym z najwyżej dwu aktywnych wówczas, polskich mężów stanu (drugim był, mimo wszytko, ks. Czartoryski), wyrokiem losu żołnierzem dopiero potem politykiem (a był nim, mimo deklaracji, niejako z konieczności). A co do hulaszczej przeszłości... to chyba ona właśnie jest dowodem jego wielkości - jak szybko z hulaki i bawidamka przeistoczył się w męża stanu. Słabostki mu pozostały (słynni "faraonowie sztabu" i balowanie w Krakowie zimą 1812/1813), ale nie wpływały na jego decyzje i osądy. To dowodzi siły charakteru i zasad, przekonań. Poza tym - w tej fantazyjnej epoce ta właśnie fantazja była tak cenna - ideałem nowych pokoleń nie był już kostyczny, sztywny Kościuszko, tylko pełen fantazji, brawury, zarazem odważny do szaleństwa, honorowy ks. Józef, nie mniej (jeśli nie więcej) od dawnego Naczelnika bliski żołnierzom (przesławne bale dla weteranów i pogaduszki, "herbatki" po przeglądach na Placu Saskim). na marginesie: w nieco ponad 100 lat później trafiła się Polsce podobna postać, choć nie dane jej było osiągnąć tak wybitnej roli