Antek
Użytkownicy-
Zawartość
70 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez Antek
-
O micie Polaków jako narodu bez Quislinga pisze Jerzy Sławomir Mac: „W świadomości potocznej Polaków II wojna światowa została sprowadzona do dwóch rodzajów narracji historycznej: heroizacji i martyrologii.” Wizja kraju bohaterskiego i umęczonego wykluczała krytycyzm – zauważa Tomasz Kranz, szef działu naukowego Muzeum na Majdanku. Zgodnie z tą wizją cały naród walczył z okupantem, nielicznych kolaborantów likwidował ruch oporu, Polska ucierpiała najbardziej spośród wszystkich państw biorących udział w wojnie, a zbrodni wojennych dopuszczali się Niemcy, sowieci, Ukraińcy, litewscy szaulisi, tylko nie Polacy. W okupowanej Polsce nie mieliśmy ani Quislinga, ni Petaina ani jakiegokolwiek tego rodzaju kolaboranta, choć do tej roli było paru chętnych. Bez mitów: To, że w okupowanej Polsce nie utworzono rządu kolaboranckiego, nie oznacza, że nie było ludzi gotowych do jego sformowania. Już w październiku 1939 r. powstało w Warszawie sprzysiężenie o kryptonimie NOR dążące do porozumienia z Niemcami i sformowania armii polskiej u boku Wehrmachtu. O to samo zabiegał Bolesław Piasecki, przedwojenny lider Falangi, a w PRL osławiony prezes PAX – organizacji „postępowych katolików”, współpracującej z komunistami. Innym kandydatem na Quislinga był – jak już o tym wielokrotnie pisano – Władysław Studnicki, który proponował utworzenie dwunasto-, piętnastomilionowego kolaboranckiego państwa polskiego i aż do końca wojny domagał się od Niemców sformowania polskich oddziałów w ramach Osttruppen. Z planów tych nic nie wyszło, bo sam Hitler nie chciał mieć polskich sojuszników, nie ufał Polakom. Tym nie mniej Niemcy życzliwie pomogli w końcowej fazie wojny Brygadzie Świętokrzyskiej NSZ przemierzyć pod bronią pół Polski i szmat terenów niemieckich i czeskich. Dzięki temu trafili oni pod opiekę aliantów. Podobnie pomagali też Niemcy i pewnym oddziałom AK, oczywiście nie bez wzajemnych koncesji. O tym już pisałem w innym wątku. Zabiegi polskich nazistów i ich sympatyków, ze Studnickim na czele, dały - dzięki Bogu - mizerne wyniki. Były jednak w naszej najnowszej historii faktem haniebnym. Pominę sprawę „Księstwa Gorallenvolku” i wysługującej się Niemcom grupce kolaborantów z Podhala pod kierunkiem Wacława Krzeptowskiego, Henryka Szatkowskiego, Józefa Cukiera i Adama Trzebuni, a także pewnej części działaczy przedwojennego Związku Górali. Tę sprawę już w tym forum przedyskutowano. O służbie Polaków w hitlerowskim Wehrmachcie są na tym forum aktualne wątki. Hitler osobiście zabraniał werbowania Polaków (tych spoza Deutsche Volksliste) do jakichkolwiek niemieckich formacji militarnych. Zmiana tego stanowiska nastąpiła dopiero tuż przed klęską Niemiec. Jak pisze Jerzy Kochanowski: „Hans Frank znowu przekonywał Berlin o pożytkach płynących z werbunku Polaków. Tym razem nie natrafił na opór. 24 października 1944 r. – na dwa dni przed uroczystościami pięciolecia GG – Naczelne Dowództwo Wojsk Lądowych ogłosiło, że Hitler zgodził się na użycie Polaków w oddziałach pomocniczych Wehrmachtu. Polscy ochotnicy mieli nosić mundury niemieckie, wyróżniając się opaską na ramieniu z napisem ‘Im Dienst der deutschen Wehrmacht’. W dzień po ukazaniu się pierwszej wzmianki o naborze, 18 listopada 1944 r. sfilmowano przemarsz ulicami Krakowa oddziału 30 mężczyzn i 15 kobiet ubranych w niemieckie mundury i śpiewających polskie piosenki wojskowe”. Znamy wszyscy niezliczone opisy losów bohaterów walki z okupantami, o postaciach renegatów pisze się natomiast niechętnie, jakby się chciało ich całkowicie wyprzeć z naszej historii. A jest o czym pisać. Znane są różne formy kolaboracji. Pominę tu kwestię służby Polaków w hitlerowskim Wehrmachcie, tą sprawą zajmuje się na tym forum kilka wątków. Tylko w Okręgu Krakowskim AK ujętych było ponad 5000 denuncjantów, w samym Krakowie pracowało w roku 1943 na rzecz okupanta około 2000 osób. Zdrajcy byli różnych profesji i statusu i wywodzili się z różnych środowisk, także naukowych. Sporządzona przez grupę prawników i historyków analiza przypadkowo wybranych 200 zasądzonych na karę śmierci przez sądy podziemne Polaków-agentów i konfidentów dała obraz następujący: policjanci „granatowi” (różnych formacji i stopni) – 43 osoby, urzędnicy (w tym zarządcy firm i tłumacze) – 24 osoby, służba rolna i leśna, rolnicy – 18 osób, sołtysi i wójtowie – 16 osób, robotnicy i rzemieślnicy – 15 osób, strażnicy więzienni, kolejowi i dozorcy – 14 osób, artyści, literaci, dziennikarze – 13 osób, restauratorzy, sklepikarze, handlowcy – 12 osób, arystokraci, ziemianie, adwokaci – 12 osób, oficerowie służby stałej i rezerwy, także AK – 11 osób, podoficerowie służby stałej i rezerwy – 5 osób, lekarze, duchowni, nauczyciele – 11 osób, inżynierowie – 6 osób. Głośna była sprawa Marty Laury Władowej, wdowy po generale Franciszku Władzie, d-cy 14. Dywizji Piechoty. Władowa nawiązała z wyższym oficerem Abwehry kontakty miłosne, ale i agenturalne. Wyrok wykonano 4.6.44 r.. Także do jednego z najgłośniejszych należało wykonanie egzekucji (w Warszawie) na znanym polskim aktorze Igo Symie (m.in. za inspirowanie aktorów polskich do udziału w osławionym antypolskim filmie „Heimkehr”). Szczególnie przykre dla społeczności warszawskiej w latach okupacji było zachowanie znanej aktorki Marii Malickiej, a zwłaszcza aktora Adolfa Dymszy. Malicka, której Polska i Warszawa dały przecież wszystko, utrzymywała bliskie kontakty z agentem Wydziału Propagandy J. Horvathem i oficerami niemieckimi. A. Dymsza urządzał zaś w swoim mieszkaniu pijatyki w towarzystwie Niemców. Oboje zhańbili się występowaniem w legalnych teatrzykach. Warto dodać, iż na kolaborantów wydawano nie tylko wyroki śmierci. Głośna w Warszawie była publiczna kara chłosty wymierzona 13.5.44. r. w teatrze „Maska” dyrektorowi teatru „Komedia” Józefowi Grodnickiemu i o jednoczesnym ostrzyżeniu Witolda Zdzitowieckiego, kierownika artystycznego „Maski”. Postawiono im zarzut wyrządzania „szkody polskiemu życiu zbiorowemu” oraz zachowania „ubliżającego godności obywatelskiej i artystycznej aktorów polskich”. Stosowano też i różne formy infamii. Wyroki śmierci wykonano na wielu zdrajcach, również na oficerach WP, także wyższych rangą, na oficerach AK, na księżach, a także na synu b. prezydenta Poznania (Ratajskim). Kilku biskupów polskich czynnie współpracowało z hitlerowcami. Jednego z nich – Czesława Sokołowskiego – sąd podziemnego państwa skazał na karę śmierci. Większość hierarchów Kościoła schroniła się w pałacach, wyemigrowała lub stanęła po stronie uciemiężonego narodu. Niektórzy jednak pomagali okupantowi. Najbardziej gorliwym z nich był bp podlaski (Generalne Gubernatorstwo) – Czesław Sokołowski. Były rektor KUL (1924–1925) na czele diecezji stanął po niespodziewanej śmierci bp. Henryka Przeździeckiego w maju 1939 r. Jego zażyłe kontakty z okupantem od początku były dla Polaków szokujące. Potwierdza to m.in. apel bp. Sokołowskiego wystosowany do księży o zastosowanie się do rozporządzenia okupanta i przekazanie mu kościelnych dzwonów do stopienia i przerobienia na czołgi. Sokołowski był jedynym w GG, który wydał takie polecenie.We wrześniu 1941 r. w konspiracyjnym „Głosie Prawdy” napisano wprost, że jego postępowanie „(...) jest sprzeczne z godnością Polaka i duchownego. Biskup Sokołowski uczynił wyłom w mocnej postawie społeczeństwa polskiego”. Pod koniec 1942 r. – jak poinformowano rząd w Londynie – urządził on u siebie w pałacu przyjęcie dla hitlerowców, którzy przybyli w celu dokonania aresztowań w diecezji. Wkrótce potem, podczas świąt Bożego Narodzenia, pobłogosławił żołnierzy włoskich wyruszających z Siedlec na front wschodni. Ten „(...) gest biskupa Sokołowskiego – wspominał po latach ks. Marian Myrcha – wobec sojuszników Hitlera zbulwersował nie tylko mnie, ale wielu ludzi będących wtedy w kościele”. Ks. Myrcha twierdzi, że biskup podlaski domagał się odczytywania w kościołach apelów niemieckich władz zachęcających Polaków do dobrowolnego wyjazdu na roboty do III Rzeszy. Inni biskupi bojkotowali to zarządzenie. Sokołowski zakazał też swoim księżom angażowania się w działalność polityczną i zbrojną, a także nakazywał wydawanie zbiegów i partyzantów Niemcom. Po aresztowaniu ks. Jana Niedziałka, kapelana AK, oskarżono Sokołowskiego o wydanie go w ręce okupantów. Do dziś nie ma na to dowodów, ale faktem jest jednak, iż mimo próśb rodziny aresztowanego kapłana biskup nie uczynił nic, by wydostać podwładnego z więzienia. W połowie 1943 r. dowództwo siedleckiego obwodu AK miało już dość antypolskiej postawy biskupa i wystąpiło z wnioskiem do Wojskowego Sądu Specjalnego o osądzenie hierarchy. Sąd Specjalny Obszaru Warszawskiego AK skazał biskupa Sokołowskiego na karę śmierci. Był to szok nie tylko dla wiernych, ale i władz podziemia. Przerażony obrotem sprawy sam komendant główny AK, gen. Tadeusz Bór-Komorowski, zalecił dowódcy obszaru, by nie zatwierdzał wyroku. Prośbę „Bora” spełniono. Jednocześnie stała się rzecz bezprecedensowa – jedyny raz w historii polskiego okupacyjnego wymiaru sprawiedliwości Wojskowy Sąd Specjalny przekazał sprawę do Cywilnego Sądu Specjalnego podległego Delegaturze Rządu na Kraj, który zajmował się ściganiem przestępstw osób cywilnych kolaborujących z okupantem. Jednak sąd ten nie potrafił (a może raczej bał się) zająć jednoznacznego stanowiska i sprawa biskupa trafiła do Komisji Sądzącej Walki Podziemnej, która mogła jedynie nałożyć karę upomnienia, nagany lub infamii. Ostatecznie komisja skazała Sokołowskiego na karę infamii (kara na czci i honorze, a także pozbawienie praw publicznych, obywatelskich i honorowych).Gdy po zakończeniu działań wojennych powrócił do Polski prymas August Hlond (internowany przez Niemców w jednym z klasztorów), zdjął z zajmowanych stanowisk kościelnych kilku biskupów, których oskarżano o nadmierną służalczość i współpracę z okupantem. Byli wśród nich m.in. biskup łódzki Jasiński, bp częstochowski Teodor Kubina i właśnie bp Sokołowski. Ten ostatni przestał oficjalnie sprawować urząd ordynariusza diecezji podlaskiej 4 lipca 1946 r. Mimo usilnych starań, Sokołowski nie otrzymał żadnego stanowiska. Do śmierci, w dniu 11 listopada 1951 r., przebywał w Nowym Mieście i u swej rodziny w podwarszawskim Michalinie. Pochowany został na Bródnie w Warszawie. Byli denuncjatorzy i pośród Polaków pochodzenia żydowskiego, że wspomnę choćby osławioną „Trzynastkę” z getta warszawskiego. Likwidacją tych zdrajców i delatorów skutecznie zajmowały się podziemne organizacje żydowskie – ŻOB i ŻZW. Czyniły to także sądy i komórki likwidacyjne akowskie; wydały one m.in. wyrok na Borysa Pilnika, konfidenta niemieckiego, szantażystę i oszusta. Pilnik wydawał w ręce niemieckie Polaków żydowskiego pochodzenia; szantażował ich, wyłudzał dobra majątkowe. Wyrok na nim wykonano 25.8.43 r.. Historycy przyjmują, iż wykonano około 2500 akcji wyrokowych na około 3000 do 3500 wydanych przez sądy podziemia wyroków śmierci na zdrajców i delatorów. Przykładem szczególnie haniebnej kolaboracji zbiorowej była postawa funkcjonariuszy policji polskiej, t.zw. „granatowej”. O nich następny mój wpis. [ Dodano: 2008-04-06, 15:34 ] W okresie okupacji w szeregach policji polskiej, t.zw. „granatowej” służyło 10 do 11 tysięcy przedwojennych policjantów, spośród 28 tys. funkcjonariuszy Policji Państwowej II Rzeczypospolitej. Policjanci polscy w służbie okupanta byli bezwzględnie zwalczani przez podziemie. Tylko nieliczni z nich współpracowali z podziemiem. Wywiad niemiecki oceniał, że np. w dystrykcie radomskim współpracowało z podziemiem ok. 6 % polskich policjantów. Podana przeze mnie we wcześniejszym wątku liczba 43 policjantów skazanych przez sądy podziemia na śmierć, to tylko cząstka wyroków wydanych przez sądy podziemia na granatowych policjantów. Wiele miejsca poświęca „granatowym” historyk Marek Jan Chodakiewicz („Żydzi i Polacy 1918-1955”). Pisze Chodakiewicz m. in.: „Policja polska brała udział w Zagładzie w takim sensie, że jej członkowie mieli rozkaz uzupełniać działania nazistów, głównie pilnować gett i wyłapywać uciekinierów. Jedno ze sprawozdań Delegatury Rządu informuje, że udział polskich policjantów w tropieniu Żydów ‘jest dość znaczny’. Zdarzało się nawet, że poszczególni funkcjonariusze zabijali pojedynczych Żydów. Niektórzy czynili to, aby przypodobać się Niemcom, inni – z przekonań własnych.” W innym miejscu Chodakiewicz pisze: „Niektórzy funkcjonariusze policji polskiej traktowali Żydów jako źródło dochodu. [...] Zdarzało się jednak również, że funkcjonariusze wymuszali pieniądze od Żydów, a mimo to wydawali ich Niemcom”. Zakres działania granatowej policji w odniesieniu do Żydów, zwięźle sformułował historyk Emanuel Ringelblum (jeszcze w czasie okupacji): „Kompetencje ‘granatowych’ w zakresie współpracy z okupantem polegały na: 1) udziale w dozorze bram getta oraz murów i ogrodzeń okalających getta; 2) udziale w akcjach przesiedleńczych w charakterze konwojentów, łapaczy itp.; 3) udziale w wyłapywaniu ukrytych Żydów po akcjach wysiedleńczych; 4) rozstrzeliwaniu Żydów skazanych przez Niemców na śmierć". Tu dodam od siebie, że wykonawcami jednej z pierwszych egzekucji w warszawskim getcie, dokonanej w dniu 17.11.1941 r. na ponad 20 Żydach, w tym na 10-letnim dziecku (wszyscy skazani zostali za ”zbrodnię” nielegalnego przekroczenia granic getta), byli polscy granatowi policjanci pod komendą policjanta Kaczmarka. O owej egzekucji dokonanej przez policjantów granatowych na terenie getta pisze m.in. Adam Czerniaków w swoich „Dziennikach” pod datą 17.XI.1941 r.: „Rano Gmina. O 7.30 na terytorium więzienia wykonano egzekucję. Obecni byli: prokurator, Schoen, Szeryński, Przymusiński, 32 policjantów polskich. Komenderował Kaczmarek. Asystował Szeryński. Auerswald nadjechał po egzekucji. Lichtenbaum przygotował drewnianą ścianę. Rabin niedołężny”. Piszą też o tym dramatycznym wydarzeniu historycy Marian Fuks i Emanuel Ringelblum. Ringelblum opisuje także szereg innych zbrodni dokonanych przez polskich policjantów granatowych. Jak się można dowiedzieć z dziennika Hansa Franka (ze sprawozdania SS-Gruppenfuehrera Modera): „[...] Każda z 15 bram getta (warszawskiego – mój przyp.) jest dzień i noc strzeżona przez wartownika polskiego i niemieckiego. Służbę patrolową w getcie pełni codziennie 75 niemieckich i 400 polskich policjantów. Utrzymanie porządku w obrębie samej dzielnicy żydowskiej należy do żydowskiej służby porządkowej, podległej policji polskiej”. I jeszcze jeden przykry dla nas Polaków fakt: Pierwsze 5 stronic osławionego raportu Stroopa (dot. pacyfikacji powstania w getcie warszawskim) zawierają pełen wykaz poległych i rannych w walkach pacyfikacyjnych . Wymienia się tam ich z imienia, nazwiska, daty urodzenia, rodzaju formacji i stopnia. Pośród esesmanów, żołnierzy Wehrmachtu i formacji kolaboranckich (tych ostatnich Stroop nazywa „Trawniki-Maenner”, od miejscowości Trawniki, gdzie mieścił się obóz dla Żydów i gdzie szkolono strażników obozowych, także osławionych „Hiwis”) widnieją także wszystkie dane poległych polskich policjantów granatowych, którzy w liczbie ok. 160 brali zbrojny udział w pacyfikacji. A ów wykaz zatytułowany jest następująco: „Fuer den Fuehrer und fuehr ihr Vaterland sind im Kampf bei der Vernichtung von Juden und Banditen im ehemaligen juedischen Wohnbezirk in Warschau gefallen: [...]” („Za Wodza i ich ojczyznę polegli w walce związanej ze zgładzeniem Żydów i bandytów w byłej żydowskiej dzielnicy mieszkalnej w Warszwie: [...]”). Ew. dalsze dane o walkach w getcie można znaleźć w historiografii i w osławionym raporcie Stroopa pt. „Es gibt keinen juedischen Wohnbezirk in Warschau mehr!”. Trzeba jednak pamiętać, że główny aparat terroru okupanta stanowiły niemieckie najrozmaitsze formacje policyjne i wojskowe. Polska policja granatowa była tylko, albo aż, wiernym pomocnikiem tych formacji.
-
Sam sobie ofiarą… Historia związana z „żydowskim esesmanem” rozdziera groby w niewielkiej niemieckiej miejscowości Waiblingen, w Szwabii: czy zdeklarowany nazista, który z powodu jego żydowskiego pochodzenia strzela sobie w łeb, jest ofiarą? Początek sprawy: Walter Müller, podjął w roku 1927 jako młody lekarz-radiolog pracę w szpitalu w Waiblingen. Znakomity lekarz, przystojny, pilny, lubiany przez pacjentów, rychło zostaje ordynatorem szpitalnego oddziału. Żeni się z urodziwą, mądrą lekarką z tego samego szpitala. Erudyta doktor Müller szybko ulega zauroczeniu narodowo-socjalistyczną ideologią rasistowską, faszyzmem. Zostaje członkiem szturmówki SS, wchodzi na salony śmietanki towarzyskiej Waiblingen. Na lokalnych uroczystościach paraduje w czarnym mundurze członka formacji SS. Chełpi się przynależnością do „rasy panów”, określa siebie mianami "Herrenmensch" i "Übermensch". Sprawił, że jego żydowskiej narodowości kolega Mowscha-Aisik Friedmann zmuszony został w ramach akcji zachowania „czystości rasowej” i „wyeliminowania wszelkich elementów obcego ciała” do opuszczenia miasta. W dniu 27 czerwca 1933 roku Walter Müller zawezwany został do magistratu. Tam dowiedział się, że jego ojciec, którego nigdy nie poznał, jest Żydem. Wieczorem tego samego dnia nie towarzyszy żonie do opery, do pobliskiego Stuttgartu, tłumacząc się pilnymi obowiązkami w szpitalu. Pisze do żony list, poczym udaje się na położoną na skraju miasta łąkę; siada pod drzewem, wypija flaszkę koniaku i strzela sobie w serce. W liście pożegnalnym przykazuje swojej żonie: „Bądź w każdym Twoim działaniu i postępowaniu narodową socjalistką, tak jak ja, który mimo wszystko umieram jako esesman.” Pogrzeb odbył się z wielką pompą; trumna na katafalku tonęła pod górą kwiatów i licznych wieńców zdobnych w swastyki, a przy trumnie wartę honorową pełnią esesmani. Motyw samobójstwa lekarza pozostaje zagadką, bowiem Müller skierował wcześniej list do zajmującego się sprawą „aryjskości” urzędnika magistratu, prosząc go o zachowanie milczenia wobec faktu, iż sprawa zostanie definitywnie „załatwiona”. I magistrat już nigdy do tej sprawy nie powrócił. Małżonka Müllera zachowuje milczenie także po wojnie. Przed śmiercią powierza swój list swojej przyjaciółce. Także i ona zachowuje go w tajemnicy. Aż do chwili, gdy Hans Schultheiß, miejski historyk w Waiblingen, ów list od niej wyłudza. Schultheiß, zbulwersowany „niesłychaną tragedią rodzinną”, chce Müllerowi wznieść w Waiblingen kamień pamiątkowy, który upamiętniłby ofiary terroru nazistowskiego. Pomysł spotkał się jednak z gwałtownymi protestami. Był że Müller rzeczywiście ofiarą? Czy też był on sprawcą? Zabicie Żyda doktora Müllera przez nazistę doktora Müllera jest „zdarzeniem niesamowitym“, twierdzi tutejszy adwokat Manfred Knel. Müller jednak nie będzie miał w Waiblingen kamienia pamiątkowego, a jego nagrobek będzie usunięty z cmentarza miejskiego, bo już od dawna nikt nie opłaca zajmowane przezeń miejsce. Ale polemika nad całą sprawą nadal w Waiblingen nie milknie.
-
A jednak ofiary wnosiły skargi i były wysłuchiwane, a szmalcownicy byli karani. N.B. wysłuchane były także ofiary „międzynarodowego” gangu szmalcowniczego Ukraińca Pawła Dymytrenki. Ponownie powołam się na pracę Jana Grabowskiego: „[…]sprawy przeciwko szmalcownikom trafiały do sądów niemieckich w dość specyficznych (i zapewne dość rzadkich) przypadkach. Trybunały te przejawiały zainteresowanie kwestiami kryminalnych zachowań Polaków i Żydów jedynie wtedy, gdy zostały wystawione na szwank – aby odwołać się do ówczesnej terminologii – „żywotne interesy narodu niemieckiego”. W pozostałych przypadkach akta przekazywano do podporządkowanych Niemcom sądów polskich. […] Wyroki niemieckich sądów w interesujących nas sprawach o ‘Erpressung’ wahały się od grzywny lub kilku miesięcy aresztu do kilkunastu lat ciężkiego więzienia (Zuchthaus). Zdecydowana większość skazanych otrzymała wyroki od sześciu miesięcy do trzech lat więzienia. W kilku odosobnionych przypadkach szmalcowników skazano na śmierć bądź rozstrzelano bez wyroku, na mocy tzw. decyzji policyjnej.”
-
Można było ocalić, i to ogromną liczbę istnień ludzkich, a przy tym nie tylko udzielając Żydom fizycznego schronienia. Wystarczyło być porządnym człowiekiem, lojalnym współobywatelem Żyda. I jako taki nie pomagając Niemcom w rozpoznawaniu Żyda (Niemcy nie byli fizjonomistami, nie rozpoznawali Żyda pośród przechodniów), nie ujawniając ukrywających się Żydów, nie donosząc na Żydów, nie pomagając Niemcom w wyłapywaniu uciekinierów z gett i Żydów tułających się, a wreszcie nie zabijając i nie grabiąc swoich zaszczutych żydowskich współobywateli. Należałoby sobie zadać trudu i policzyć choćby ofiary masowych mordów dokonanych w Jedwabnem, Radziłowie i w dziesiątkach innych miejscowości Polski północno-wschodniej, ofiar mordów w Szczebrzeszynie i innych miejscowościach GG, Żydów pomordowanych przez polskich i sowieckich partyzantów, Żydów zadenuncjowanych bądź zabitych przez chłopstwo. Wreszcie Żydów zabitych w Kielcach, w „akcjach kolejowych” i w wielu innych okolicznościach. Myślę, że i wówczas „cyfra nie będzie się zgadzała”. [N.B. Zapewne chodzi Ci nie o cyfrę, a o liczbę (ja także jestem inżynierem).]
-
Sformułowanie „postawa kościoła polskiego [zwł. katolickiego] była w wielu wypadkach niejednoznaczna” jest - delikatnie je określając – niefortunne. Bliższe prawdy byłoby stwierdzenie, że postawa niektórych duchownych polskiego KK była niejednoznaczna”. W czasie niemieckiej okupacji z hitlerowcami czynnie współpracowało kilku biskupów polskich. Jednego z nich – Czesława Sokołowskiego – sąd podziemnego państwa skazał na karę śmierci. Gdy większość hierarchów Kościoła schroniła się klasztorach czy w pałacach, inni wyemigrowali lub stanęli po stronie uciemiężonego narodu, niektórzy spośród hierarchów pomagali okupantowi. Najbardziej gorliwym z nich był bp podlaski (Generalne Gubernatorstwo) – Czesław Sokołowski. Sokołowski zakazał swoim księżom angażowania się w działalność polityczną i zbrojną, a także nakazywał wydawanie zbiegów i partyzantów Niemcom. Myślę, że zbędny jest trud dociekania, czy biskup polecił wyróżniać narodowość pojmanych i zbiegów żydowskich oszczędzać. Po aresztowaniu ks. Jana Niedziałka, kapelana AK, oskarżono Sokołowskiego o wydanie go w ręce okupantów. Były rektor KUL na czele diecezji stanął po niespodziewanej śmierci bp. Henryka Przeździeckiego w maju 1939 r.. Jego od początku zażyłe kontakty z okupantem były dla Polaków szokujące. Potwierdza to m.in. apel bp. Sokołowskiego wystosowany do księży o zastosowanie się do rozporządzenia okupanta i przekazanie mu kościelnych dzwonów do stopienia na potrzeby niemieckiego przemysłu zbrojeniowego. Sokołowski był jedynym w GG biskupem, który wydał takie polecenie. We wrześniu 1941 r. w konspiracyjnym „Głosie Prawdy” napisano wprost, że jego postępowanie „(...) jest sprzeczne z godnością Polaka i duchownego. Biskup Sokołowski uczynił wyłom w mocnej postawie społeczeństwa polskiego”. Pod koniec 1942 r. – jak poinformowano rząd w Londynie – urządził on u siebie w pałacu przyjęcie dla hitlerowców, którzy przybyli w celu dokonania aresztowań w diecezji. Wkrótce potem, podczas świąt Bożego Narodzenia, pobłogosławił żołnierzy włoskich wyruszających z Siedlec na front wschodni. Ten „(...) gest biskupa Sokołowskiego – wspominał po latach ks. Marian Myrcha – wobec sojuszników Hitlera zbulwersował nie tylko mnie, ale wielu ludzi będących wtedy w kościele”. Ks. Myrcha twierdzi, że biskup podlaski domagał się odczytywania w kościołach apelów niemieckich władz zachęcających Polaków do dobrowolnego wyjazdu na roboty do III Rzeszy. Inni biskupi bojkotowali to zarządzenie. W połowie 1943 r. dowództwo siedleckiego obwodu AK miało już dość antypolskiej postawy biskupa i wystąpiło z wnioskiem do Wojskowego Sądu Specjalnego o osądzenie hierarchy. Sąd Specjalny Obszaru Warszawskiego AK skazał biskupa Sokołowskiego na karę śmierci. Był to szok nie tylko dla wiernych, ale i władz podziemia. Przerażony obrotem sprawy sam komendant główny AK, gen. Tadeusz Bór-Komorowski, zalecił dowódcy obszaru, by nie zatwierdzał wyroku. Prośbę „Bora” spełniono. Jednocześnie stała się rzecz bezprecedensowa – jedyny raz w historii polskiego okupacyjnego wymiaru sprawiedliwości Wojskowy Sąd Specjalny przekazał sprawę do Cywilnego Sądu Specjalnego podległego Delegaturze Rządu na Kraj, który zajmował się ściganiem przestępstw osób cywilnych kolaborujących z okupantem. Jednak sąd ten nie potrafił (a może raczej bał się) zająć jednoznacznego stanowiska i sprawa biskupa trafiła do Komisji Sądzącej Walki Podziemnej, która mogła jedynie nałożyć karę upomnienia, nagany lub infamii. Ostatecznie komisja skazała Sokołowskiego na karę infamii (kara na czci i honorze, a także pozbawienie praw publicznych, obywatelskich i honorowych). Gdy po zakończeniu działań wojennych powrócił do Polski prymas August Hlond (internowany przez Niemców w jednym z klasztorów), zdjął z zajmowanych stanowisk kościelnych kilku biskupów, których oskarżano o nadmierną służalczość i współpracę z okupantem. Był wśród nich m.in. biskup łódzki Jasiński, bp częstochowski Teodor Kubina i właśnie bp Sokołowski. Ten ostatni przestał oficjalnie sprawować urząd ordynariusza diecezji podlaskiej 4 lipca 1946 r. Mimo usilnych starań, Sokołowski nie otrzymał żadnego stanowiska. Do śmierci w dniu 11 listopada 1951 r. przebywał w Nowym Mieście i u swej rodziny w podwarszawskim Michalinie. Pochowany został na Bródnie w Warszawie. [wg Barbary Sawa na podstawie m.in.: Z. Fijałkowski, „Kościół katolicki na ziemiach polskich w latach okupacji hitlerowskiej”, Warszawa 1982; Janusz Grudzień, „Sprawa biskupa Sokołowskiego”, „Tygodnik Siedlecki” nr 45, 46/1991]
-
Gwoli jasności: Zjawisko donosicielstwa nie jest równoznaczne z tzw. szmalcownictwem. Wg trafnego sformułowania Barbary Engelking („szanowny panie gistapo”): donosicielstwo, czyli „denuncjacja do władzy narzuconej siłą, obcej, wrogiej, jednym słowem do władzy okupacyjnej – jest aktem kolaboracji.” Natomiast szmalcownictwo to w istocie różnego rodzaju formy szantaża ukrywających się Żydów bądź Polaków, nie-Żydów ukrywających Żydów, a szmalcownicy to ludzie - jak ich lapidarnie określił historyk Jan Grabowski – „dla których terror oraz drakońskie prawa wprowadzone przez hitlerowców stworzyły możliwość szybkiego wzbogacenia się.” Nie można się zgodzić z tym twierdzeniem, nie ma ono pokrycia w faktach. Haniebnym „rzemiosłem” szmalcownictwa trudnili się ludzie różnej proweniencji. Historyk Jan Grabowski pisze („Ja tego Żyda znam!”): „Spośród wszystkich oskarżonych [o szantażowanie – Antek] jedynie siedemdziesięciu trzech podaje bliższe informacje o swoim pochodzeniu i wykształceniu. Choć kilkanaście osób wywodziło się z całą pewnością z warstwy skryminalizowanego lumpenproletariatu, to wśród pozostałych odnajdujemy wszystkie grupy społeczne: robotników wykwalifikowanych, urzędników, artystów, chłopów, handlarzy, cukierników, czterech tramwajarzy, ośmiu uczniów szkół średnich, a nawet jednego >>korepetytora języka francuskiego<<. Szantażystą o najlepszej parenteli był niewątpliwie młody hrabia, zaaresztowany podczas próby wymuszenia okupu od dwóch żydowskich handlarzy.” „Wielu historyków”? Zechciej wymienić choćby jednego polskiego historyka, który neguje zasługi w ratowaniu Żydów przez ludzi polskiego KK. Oczywiście, przy wykluczeniu usłużnych historyków władz PRL. Dobrze też wiadomo, że udział w pomocy Żydom mają poza ludźmi KK także duchowni innych chrześcijańskich konfesji. Np. znany polski dyplomata i pedagog żydowskiego pochodzenia, p. Adam Daniel Rotfeld, przeżył holokaust będąc ukrywany przez duchownych greckokatolickich. http://www.google.pl/#hl=pl&q=ewngelic...20f59e05fe24c2a
-
Nadal oczekuję od Ciebie podania przykładów prof. Pohla „strasznych omyłek w jego wielu obliczeniach i estymacjach”. Interesują mnie one z racji uzyskanych od tego naukowca istotnych wyjaśnień w interesujących mnie sprawach związanych ze zdarzeniami w czasach II wojny światowej. Nie dopuszczam myśli, że owo Twoje twierdzenie mogło mieć na celu dyskredytację tego niemieckiego historyka.
-
Witam, niżej tekst w języku niemieckim z mojego wpisu z dn. 30. b.m. (godz. 16:36) i jego tłumaczenie: >>Jeder Unterstützer, der mit Lebensmitteln half, musste mit der Einlieferung ins Konzentrationslager rechnen. Wer Unterschlupf gewährt hatte, wurde wegen „verbotswidrigen Umgangs mit Juden“ festgenommen und von der Gestapo verhört. Oftmals wurde der Vorgang wegen weiterer Delikte wie Urkundenfälschung, Rundfunkverbrechen, Verstöße gegen die Kriegswirtschaftsverordung oder wegen Devisenvergehen an die Staatsanwaltschaft übergeben. Haftstrafen von mehr als 24 Monaten wurden selten ausgesprochen, wenn nicht zusätzlich Anklagepunkte nach der Volksschädlingsverordnung oder wegen Hochverrats hinzukamen. Im Gegensatz zu Polen mussten „Judenretter“ im Deutschen Reich nicht mit einer Todesstrafe rechnen. Schon die Haftzeit in einem Konzentrationslager war jedoch mit unabsehbaren Folgen für Gesundheit und Leben verbunden. Die darüber hinaus zu erwartende Strafe blieb unberechenbar, vermittelte dadurch das „subjektive Gefühl der Angst in einer Atmosphäre totaler Rechtsunsicherheit“ und wirkte dadurch abschreckend.<< >>Każdy, kto wspierał [Żydów], dostarczał im żywność, musiał się liczyć z osadzeniem w obozie koncentracyjnym. Kto udzielał schronienia, był za „łamanie zakazu obcowania z Żydami” aresztowany i poddany przesłuchaniom przez gestapo. Częstokroć, w przypadku wystąpienia dalszych deliktów, takich jak fałszowanie metryk, przestępstwo radiowe [nasłuch obcych rozgłośni – Antek], naruszenie zarządzeń gospodarki stanu wojny bądź wykroczenie dewizowe, postępowanie kierowano do prokuratury. Rzadko wymierzano kary aresztu dłuższe niż 24 miesiące, jeśli nie wystąpiły dodatkowe oskarżenia związane z naruszeniem zarządzeń o działaniu na szkodę narodu lub ze zdradą stanu. W przeciwieństwie do sytuacji w Polsce „ratujący Żydów” w Rzeszy nie musieli liczyć się z karą śmierci. Jednakże okres osadzenia w obozie koncentracyjnym związany był z nieprzewidywalnymi skutkami dla zdrowia i życia delikwenta. Ponadto zagrożenie spodziewanej, nieokreślonej wielkości kary sprawiało „subiektywne uczucie lęku w atmosferze całkowitej niepewności prawnej”, działając przez to odstraszająco.<< Tekst poniższego akapitu (z wpisu z dn. 30.b.m, godz. 19:54) zamieściłem wcześniej w moim wpisie z dn. 29. b.m., godz. 21:31. Jest on zawarty w akapicie zaczynającym się od słów: „W artykule „Die stillen Helden“ (DER SPIEGEL 42/2000) […]” „Natürlich nahmen die Leute, die Juden halfen, ein Wagnis auf sich. Ein Erlass des Reichssicherheitshauptamts vom 24. Oktober 1941 legte als Strafe fest: Wer "freundschaftliche Beziehungen zu Juden" pflegte, sollte bis zu drei Monate in ein KZ eingewiesen werden. Über die Praxis sagte das allerdings wenig aus. Die Musikstudentin Ilse Totzke, die Juden bei der Flucht in die Schweiz helfen wollte und dabei verhaftet wurde, blieb zwei Jahre im KZ. Ein Kaufmann, der eine jüdische Freundin beherbergte, musste im Lager Wuhlheide stundenlang in der Kälte stehen, bis er Erfrierungen erlitt. Ein Odenwalder Bauer, der einen jüdischen Kaufmann auf dem Hof versteckt hatte, starb nach einem Jahr im Lager. In Osteuropa musste jeder mit Erschießen rechnen, der Juden half. Im deutschen Altreich lässt sich hingegen kein Todesurteil für einen nichtjüdischen Helfer finden. Allerdings ist das kein endgültiger Befund, denn in den NS-Gerichtsakten sind die Fälle der Retter, die vor Gericht standen, meist verschleiert. Sie wurden wegen Rassenschande, Urkundenfälschung oder Devisenvergehen verurteilt.“ >>Ludzie, którzy Żydom pomagali, brali oczywiście na siebie ryzyko. Rozporządzenie RSHA (Reichssicherheitshauptamt) z dnia 24. października 1941 ustalało: Kto zachowywał przyjazne stosunki z Żydami, winien być osadzony przez okres do trzech miesięcy w KL. Mówi to niewiele o praktyce; Ilse Totzke, studentka muzyki, aresztowana za próbę udzielenia Żydom pomocy w ucieczce do Szwajcarii, spędziła dwa lata w KL. Kupiec, który przyjął do siebie żydowską przyjaciółkę, musiał w obozie Wuhlheide całe godziny spędzić na mrozie w pozycji stojącej, doznając odmrożeń. Pewien rolnik z Odenwaldu, który przechowywał w swojej zagrodzie żydowskiego kupca, zmarł po roku w obozie. Każdy w Europie Wschodniej, kto pomagał Żydom, musiał liczyć się z tym, że zostanie zastrzelony. Natomiast w starej części Rzeszy trudno znaleźć przypadek wyroku śmierci wydany na nie-żydowską osobę pomagającą Żydom. Nie znaczy to jednak, że takich przypadków nie było, ponieważ w nazistowskich aktach sądowych przypadki osób ratujących Żydów, którzy stawali przed sądem, są przeważnie zawoalowane. Skazywano ich bowiem za „zhańbienie rasy” (Rassenschande), fałszowanie metryki czy przestępstwa dewizowe.<< Pozdrawiam
-
Skoro nie dowierzasz mojemu tłumaczeniu artykułu z czasopisma „Der Spiegel”, ślę oryginał: „Natürlich nahmen die Leute, die Juden halfen, ein Wagnis auf sich. Ein Erlass des Reichssicherheitshauptamts vom 24. Oktober 1941 legte als Strafe fest: Wer "freundschaftliche Beziehungen zu Juden" pflegte, sollte bis zu drei Monate in ein KZ eingewiesen werden. Über die Praxis sagte das allerdings wenig aus. Die Musikstudentin Ilse Totzke, die Juden bei der Flucht in die Schweiz helfen wollte und dabei verhaftet wurde, blieb zwei Jahre im KZ. Ein Kaufmann, der eine jüdische Freundin beherbergte, musste im Lager Wuhlheide stundenlang in der Kälte stehen, bis er Erfrierungen erlitt. Ein Odenwalder Bauer, der einen jüdischen Kaufmann auf dem Hof versteckt hatte, starb nach einem Jahr im Lager. In Osteuropa musste jeder mit Erschießen rechnen, der Juden half. Im deutschen Altreich lässt sich hingegen kein Todesurteil für einen nichtjüdischen Helfer finden. Allerdings ist das kein endgültiger Befund, denn in den NS-Gerichtsakten sind die Fälle der Retter, die vor Gericht standen, meist verschleiert. Sie wurden wegen Rassenschande, Urkundenfälschung oder Devisenvergehen verurteilt.“ http://www.spiegel.de/spiegel/print/d-17596399.html
-
Bardzo ciekaw jestem owych katastrofalnych pomyłek tego niemieckiego historyka. Oczekuję, że zechcesz podać choćby kilka z tych „strasznych” omyłek. O dowody należy poprosić prof. Pohla. W moim wpisie zacytowałem bowiem fragment listu (mail), jaki od tego historyka otrzymałem (mój błąd - nie zakończyłem cytatu znakiem cudzysłowu). Zresztą te same stwierdzenia można znaleźć na stronach Internetu, czego przykładem jest poniższy tekst: >>Jeder Unterstützer, der mit Lebensmitteln half, musste mit der Einlieferung ins Konzentrationslager rechnen. Wer Unterschlupf gewährt hatte, wurde wegen „verbotswidrigen Umgangs mit Juden“ festgenommen und von der Gestapo verhört. Oftmals wurde der Vorgang wegen weiterer Delikte wie Urkundenfälschung, Rundfunkverbrechen, Verstöße gegen die Kriegswirtschaftsverordung oder wegen Devisenvergehen an die Staatsanwaltschaft übergeben. Haftstrafen von mehr als 24 Monaten wurden selten ausgesprochen, wenn nicht zusätzlich Anklagepunkte nach der Volksschädlingsverordnung oder wegen Hochverrats hinzukamen. Im Gegensatz zu Polen mussten „Judenretter“ im Deutschen Reich nicht mit einer Todesstrafe rechnen. Schon die Haftzeit in einem Konzentrationslager war jedoch mit unabsehbaren Folgen für Gesundheit und Leben verbunden. Die darüber hinaus zu erwartende Strafe blieb unberechenbar, vermittelte dadurch das „subjektive Gefühl der Angst in einer Atmosphäre totaler Rechtsunsicherheit“ und wirkte dadurch abschreckend.<< http://de.wikipedia.org/wiki/Judenretter
-
Szmalcownictowo przybrało na początku roku 1943 w GG, a zwłaszcza w Warszawie, takie rozmiary, że Kierownictwo Walki Cywilnej wystosowało 18.3.1943 r. proklamację dla przeciwdziałania szerzącej się pladze szantażu wobec Żydów i Polaków udzielających im schronienia: "Kierownictwo Walki Cywilnej ogłasza, co następuje: naród polski, sam będąc ofiarą straszliwego terroru, z przerażeniem i współczuciem zaświadcza o rzezi pozostałej jeszcze przy życiu ludności żydowskiej w Polsce. Ich protest przeciw tej zbrodni doszedł do uszu wolnego świata. Ich owocna pomoc Żydom uciekającym z gett i obozów zagłady, skłoniła niemieckiego okupanta do wydawania dekretów grożących śmiercią Polakom, którzy będą pomagać Żydom w ukrywaniu się. Ale niektórzy, pozbawieni czci i honoru, rekrutujący się ze świata przestępczego, odkryli nowe, świętokradcze źródło korzyści: szantażowanie Polaków ukrywających Żydów i samych Żydów. Kierownictwo Walki Cywilnej ostrzega, że każdy przypadek szantażu będzie zarejestrowany i ukarany z całą surowością - jeśli to możliwe natychmiast, jeśli nie - w przyszłości". Jakiż olbrzymi rozmiar musiało przybrać owo zbrodnicze rzemiosło, potocznie zwane wówczas „szmalcownictwem”, aby trzeba było wydawać taką proklamację? Można sobie jednak przy tym zadać gorzkie pytanie: dlaczego podziemie zabrało się za ściganie szmalcownictwa tak późno, w sytuacji, kiedy akcja likwidacji gett, w tym warszawskiego i jego mieszkańców zbliżała się ku końcowi? Przecież haniebne zjawisko szmalcownictwa istniało od początku niemieckiej okupacji. A trzeba pamiętać, że szmalcownik dekonspirując Żydów skazywał na śmierć także Polaków dających Żydom schronienie. Historiografia i memuarystyka dysponują bardzo licznymi pracami traktującymi o tym haniebnym procederze; że wspomnę choćby następujące pozycje: Jana Grabowskiego „Ja tego Żyda znam”, Barbary Engelking „szanowny panie gistapo”, Emanuela Ringelbluma „Stosunki polsko-żydowskie w czasie drugiej wojny światowej”, Bernarda Goldsteina „Gwiazdy są świadkami”, Calka Perechodnika „Spowiedź”.
-
Byłbym bardziej powściągliwy w ocenie wypowiedzi owego młodego Izraelczyka. Miał on bowiem wiele racji, także w kwestii liczby Polaków, którzy ponieśli śmierć za ukrywanie Żydów. Stanisław Wroński i Maria Zwolakowa („Polacy Żydzi 1939-1945”) piszą: „[...] Np. w przebadanych wyrywkowo przez Główną Komisję Badania Zbrodni Hitlerowskich 105 wypadkach pomocy Polaków dla Żydów, wykrytych przez Niemców, zamordowanych zostało 333 Polaków.”Podobną liczbę wymienia prof. Marian Fuks w swojej książce „Z dziejów wielkiej katastrofy narodu żydowskiego”: „[...] Za pomoc udzielaną Żydom tysiące Polaków było wciąż zagrożonych wraz ze swoimi rodzinami. Co najmniej 350 zostało za to bestialsko zamordowanych, najczęściej razem z Żydami, których ukrywali.” Istotnie, „Wszystko jest relatywne”. Bowiem kwestia ponoszenia odpowiedzialności przez Niemca za ukrywanie Żyda również nie jest taka jednoznaczna. Według prof. dr. Dietera Pohla (Institut für Zeitgeschichte München – Berlin): „Kwestia represji stosowanych przez niemieckiego okupanta wobec osób ukrywających Żydów w poszczególnych krajach europejskich jeszcze nie została przez historyków porównawczo badana. Na okupowanych terenach Polski, ZSRR, Słowacji i Jugosławii wobec takich osób stosowano generalnie karę śmierci, bądź rozstrzeliwano bez wyroku. W pozostałych krajach zajętych przez Niemcy hitlerowskie, tudzież w samych Niemczech, skazywano na więzienie bądź obóz koncentracyjny (co - jak wiadomo - najczęściej równało się karze śmierci). Jednakże wydawano także wyroki śmierci, głównie wówczas, gdy w rachubę wchodziły jeszcze inne delikty.Jak wiadomo, w GG za pomoc Żydom groziła śmierć, atoli miały miejsce wyjątki; sądy stosowały wobec osób ukrywających Żydów niejednokrotnie „tylko” kary więzienia. Np. uzasadniając, że w odnośnej miejscowości nie istniało regularne getto. Zresztą sądy niemieckie skazywały poza granicami Rzeszy w pewnych przypadkach na karę śmierci także Niemców udzielających Żydom schronienia bądź innej pomocy.” W artykule „Die stillen Helden“ (DER SPIEGEL 42/2000) jego autorzy Gerhard Spörl oraz Klaus Wiegrefe piszą: "U-Boote" [łodzie podwodne] – tym mianem berliński żargon określał Żydów, którzy w cieniu zbombardowanej, zburzonej wielkomiejskiej metropolii ukrywali się przed esesowskimi zbirami i przed gestapo, a także przed denuncjantami oraz lokalnymi funkcjonariuszami nazistowskiej partii: ludzie nie mający kartek żywnościowych oraz stałego miejsca pobytu, będąc pozbawieni dowodu osobistego oraz opieki lekarskiej. Ludzie, którzy Żydom pomagali, brali oczywiście na siebie ryzyko. Rozporządzenie RSHA (Reichssicherheitshauptamt) z dnia 24. października 1941 ustalało: Kto zachowywał przyjazne stosunki z Żydami, winien być osadzony przez okres do trzech miesięcy w KL. Mówi to niewiele o praktyce; Ilse Totzke, studentka muzyki, aresztowana za próbę udzielenia Żydom pomocy w ucieczce do Szwajcarii, spędziła dwa lata w KL. Kupiec, który przyjął do siebie żydowską przyjaciółkę, musiał w obozie Wuhlheide całe godziny spędzić na mrozie w pozycji stojącej, doznając odmrożeń. Pewien rolnik z Odenwaldu, który przechowywał w swojej zagrodzie żydowskiego kupca, zmarł po roku w obozie. Każdy w Europie Wschodniej, kto pomagał Żydom, musiał liczyć się z tym, że zostanie zastrzelony. Natomiast w starej części Rzeszy trudno znaleźć przypadek wyroku śmierci wydany na nie-żydowską osobę pomagającą Żydom. Nie znaczy to jednak, że takich przypadków nie było, ponieważ w nazistowskich aktach sądowych przypadki osób ratujących Żydów, którzy stawali przed sądem, są przeważnie zawoalowane. Skazywano ich bowiem za „zhańbienie rasy” (Rassenschande), fałszowanie metryki czy przestępstwa dewizowe.
-
Witam, spróbuję podzielić się fragmentami zapamiętanego obrazu tamtego czasu. Jestem przy tym świadomy, że będę w mojej relacji subiektywny. Zachowałem w pamięci moich żydowskich kolegów i sąsiadów z czasu przedwojennego, choć moi rodzice nie byli zachwyceni moją bytnością w domach moich żydowskich kolegów, zresztą wywodzących się z rodzin raczej ubogich. Już na początku niemieckiej okupacji Żydzi zniknęli z naszego sąsiedztwa. Później widywałem już tylko Żydów obcych, wychudłych bądź popuchniętych, żebrzących, czy zmierzających niewielkimi grupami do gett. Widywałem także mężczyzn z gett konwojowanych przez Niemców do różnorakich robót. Niekiedy słyszałem pod adresem wiedzionych owych przymusowych robotników szydercze komentarze przechodniów. Już jako człowiek dorosły, gdy powracałem wspomnieniami do tamtych czasów, uświadomiłem sobie, że społeczności polska i żydowska istniały wówczas niejako „obok siebie”; zresztą podział na „oni – my” istniał w moim odczuciu „od zawsze”. O Żydach rozmawiano w moim środowisku najczęściej w związku a jakimiś dramatycznymi zdarzeniami, np. w czasie akcji przesiedleń do gett, po kolejnych egzekucjach (często rozstrzeliwano Żydów wraz z nie-Żydami), bądź w związku z wykryciem ukrywających się gdzieś w pobliżu uciekinierów z getta. Powstanie w getcie było stałym tematem dyskusji przez wiele miesięcy. Komentarze Żydom przychylne nie należały do najczęstszych, przeważały wypowiedzi w rodzaju Schadenfreude, powtarzane nawet przez moich nastoletnich kolegów („…wyssane z mlekiem matek”?). Nie jestem w stanie określić, kiedy społeczeństwo posiadło wiedzę o toczonym przez Niemców masowym mordowaniu Żydów, choć dość wcześnie słyszało się z grozą wymawiane nazwy miejscowości Treblinka, Majdanek. Nie wszyscy przejawiali współczucie dla żydowskich współobywateli, ale nie jestem w stanie określić w tym względzie relacje procentowe, choć lęk, że wszyscy Polacy prędzej, czy później podzielą los swoich żydowskich współobywateli był niemal powszechny; częste łapanki uliczne, egzekucje na terenie miasta i coraz częstsze przypadki wręczania przez listonoszy osławionych pudełek słanych z KL Auschwitz z prochami bliskich (później przychodziły już tylko pisemne powiadomienia o zmarłych więźniach). W rozmowach popularne stało się powiedzenie: „…ich już golą, a nas mydlą!” Mój dom rodzinny - przed wojną Żydom bardzo nieprzychylny (ojciec zawodowy żołnierz) - pod wpływem dziejącego się dramatu szoa, stał się Żydom sprzyjający. Myślę, że będąca udziałem mojej rodziny skrajna bieda, bliska tej żydowskiej, miała w tej metamorfozie swój udział. Dowcipy traktujące o Żydach były obok tych „popularnych” stałym elementem życia towarzyskiego mojego środowiska. Myślę, że nie tylko mojego. Oczywiście, pamiętam treści tylko niektórych, mniemam jednak, że większość z nich były to tzw. szmoncesy, które z uciechą opowiadają sami Żydzi. Opowiadali je zresztą i moi przedwojenni żydowscy koledzy, ślą mi szmoncesy także i teraz moi obecni żydowscy przyjaciele z Holandii i Niemiec. Natomiast wydawane w GG w czasie okupacji „gadzinówki” pełne były szydzących z Żydów „dowcipów” rodem z „Der Stürmer” Juliusa Streichera. Podobnego rodzaju „twórczością” zajmują się i dzisiejsze polskie środowiska narodowościowe (np. „Szczerbiec”), kolportują je także różnej maści antysemici, można je znaleźć także na niektórych forach dyskusyjnych, np. na forach GW. Pozdrawiam
-
Witam, czas II w. św. Spędziłem w Warszawie. Podobnie jak wszyscy warszawianie byłem świadkiem toczącego się w Warszawie jednego z najbardziej tragicznych rozdziałów szoa. Byłem też w tamtym dramatycznym czasie świadkiem niejednej podłości, jakich doznali Żydzi ze strony ich nie-żydowskich współobywateli. Pamiętam także pewne zdarzenia określane mianem szmalcownictwo. To ostatnie nurtuje mnie niezmiennie od wojennych lat. Inspirowany wpisem FSO pozwolę sobie w tej kwestii zająć nieco więcej miejsca na stronach tego forum. FSO: z ksiązki o Edelmanie: "... - Czy szmalcowników było wielu?” Są na to pytanie odpowiedzi historyków, piszą o tym pamiętnikarze. Gunnar S. Paulsson, autor studium "Secret City. The Hidden Jews of Warsaw, 1940-1945" (Yale University Press, 2002), publikuje swe ustalenia na ten temat w pismach naukowych (np. "The Journal of Holocaust Education", T. 7, nr 1 - 2, 1998 r.): "Wśród czterdziestu siedmiu zidentyfikowanych w literaturze pamiętnikarskiej szmalcowników 44 to Polacy, 2 to folksdojcze i 1 Żyd". Andrzej Krzysztof Kunert- Szmalcownictwo, żerowanie na tragedii ludzi najciężej doświadczanych, spośród wszystkich negatywnych zachowań czasu wojny budziło i budzi chyba największą odrazę, jednak trzeba na nie patrzeć w możliwie szerokim kontekście - uważa historyk dziejów najnowszych Kunert. Trzeba pamiętać, że w każdym okupowanym kraju rośnie skala demoralizacji społecznej i patologii oraz powstają warunki wyjątkowo sprzyjające szerzeniu się postaw bierności i obojętności. Z tego względu na szczególne podkreślenie zasługują wyróżniające się pozytywnie postawy i zachowania wielu ludzi, choćby z kręgu Rady Pomocy Żydom „Żegota” i wszystkich, którzy nieśli pomoc współobywatelom innej narodowości. W wypadku szmalcownictwa w okresie Holokaustu istotą sprawy „czarnego marginesu” jest znacznie szerszy problem demoralizacji i patologii, a nie tylko sam antysemityzm (warto pamiętać, że w Polsce w pomoc Żydom zaangażowani byli i antysemici). Szmalcownictwo ma też swój historyczny kontekst - lato 1941 roku stanowi ogromnie ważną cezurę dla postaw społeczeństwa wobec Polaków żydowskiego pochodzenia. Po rozpoczęciu wojny niemiecko-sowieckiej zniknęła granica przez niemal dwa lata dzieląca dwie okupowane połowy Polski i ze Wschodu zaczęły przenikać informacje o nagannym zachowaniu się polskich Żydów pod okupacją sowiecką. Zawierały one wiele uogólnień, ale wówczas przyjmowano je jako wiernie oddające stan faktyczny. Możliwości weryfikacji danych były znikome. Generalizacjom sprzyjał popularny przed wojną stereotyp żydokomuny, rzekomej skłonności wszystkich Żydów do bolszewizmu. Nie ulega wątpliwości, że wszystkie zachowania negatywne oraz naganne czyny w kontekście stosunków polsko-żydowskich były dziełem konkretnych, pojedynczych Polaków i Żydów - jednostek, czasem grup, ale żadne z nich nie wyrażały stanowiska całej zbiorowości, żadne nie zostały też dokonane w imieniu zbiorowości, społeczeństwa czy państwa. Drugą ważną cezurą w postawach wobec Żydów był wybuch powstania w getcie warszawskim w kwietniu 1943 roku. Wydarzenie to pociągnęło za sobą bardzo wyraźną zmianę postaw wielu środowisk społecznych i konspiracyjnych w okupowanej Polsce, zarzucających wcześniej polskim Żydom bierność i brak oporu. Gdy mowa o szmalcownictwie, trzeba pamiętać, że procent ludzi tworzących czarny margines był relatywnie niski oraz że - w dostępnym wówczas zakresie - był publicznie piętnowany i karany. Sądy podziemne - wojskowe i cywilne - wydały ok. 2500 wyroków śmierci. Te pierwsze działały już od 1940 roku, drugie zaś dopiero od grudnia 1942 roku, co było spowodowane wątpliwościami prawników, gdyż sądownictwo podziemne nie dawało oskarżonym gwarancji procesowych. Jego powstanie zbiegło się w czasie z „nieomal klęską społeczną”, jak w sprawozdaniu „Żegoty” za lata 1942-1943 określono plagę szantaży wobec Żydów i osób ich ukrywających. Jan Grabowski („Szantażowanie Żydów w Warszawie 1939 – 1943”) „Znane i udokumentowane są przypadki kilku warszawskich gangów szmalcowniczych, w których wspólnie działali Polacy i Niemcy przy współpracy Żydów, znających środowisko i wystawiających bogatych ziomków na żer. Nieco światła na problem rzucają dokumenty warszawskich Sądów Specjalnych (o niemieckim składzie sędziowskim) które rozpatrywały i karały za szmalcownictwo. Z dostępnych akt za lata 1940-1943 wynika, że na ok. 240 sądzonych przypadków szmalcownictwa sprawcami 159 byli Polacy, 45 – Reichsdojcze i folksdojcze, reszta (36) to szmalcownicy Żydzi i inne nacje (w tym Turek, skarżący się na szykany niemieckich żołnierzy z racji ciemnej karnacji). Ciekawe jest pochodzenie społeczne szantażystów – od >>robotników wykwalifikowanych poprzez urzędników, artystów, chłopów, handlarzy, cukierników, czterech tramwajarzy, ośmiu uczniów szkół średnich, korepetytora j. francuskiego<< po autentycznego hrabiego. Nie sposób nie powiedzieć o haniebnej roli granatowej policji w szmalcowniczym procesie (niezależnie od wielu szlachetnych postaci z tejże policji). Zaangażowanie policji w szmalcowniczy proceder osiągnęło taki stopień, że major Policji Państwowej Franciszek Przymusiński, we wrześniu 1943 surowo potępił wymuszanie okupu od osób niearyjskiego pochodzenia. Dla przykładu - latem 1940 roku gestapo przeprowadziło śledztwo i osadziło w więzieniu większość policjantów z posterunku na ul. Kapucyńskiej, którym udowodniono >>rewizje w mieszkaniach bogatych Żydów i rekwirowanie kosztowności i pieniędzy. Jeżeli tych nie znaleziono, właścicieli mieszkań zatrzymywano w areszcie, póki nie zapłacili okupu za zwolnienie<<; zaś na posterunku PP w Otwocku (1941) nagminne było zatrzymywanie i >>zwalnianie aresztowanych Żydów, pobierając za to ogromne kwoty sięgające 10 tys. zł od głowy<<. Powyższe z akt niemieckiej prokuratury w >>Warszawskich Sądach Specjalnych<<.” W innym miejscu autor pisze: “Według raportu Delegatury z 1942 roku stolicę Polski można było podzielić na >>trzy Warszawy<<. W >>pierwszej<< Warszawie, tej walczącej i bohaterskiej, >>mieszkała<< jedna czwarta mieszkańców miasta. W >>drugiej<< Warszawie, tej starającej się żyć tak, aby przeżyć, mieszkało ok. 70% mieszkańców. W >>trzeciej<<, haniebnej, Warszawie miało mieszkać 5% ludności, określonej przez >>Biuletyn Informacyjny<< jako >>pośmiecie i hołota<<. Wedle szacunków Tomasza Szaroty w >>haniebnej<< Warszawie mogło zamieszkiwać 50 do 60 tysięcy ludzi. Nastroje warszawiaków niewiele odbiegały od >>przeciętnej krajowej<<. Obojętność (lub też otwarta wrogość) w stosunku do Żydów stanowiła normę publicystyki podziemnej, od której - jako wyjątek – pozytywnie odbijały się artykuły >>Biuletynu Informacyjnego<<. Tenże historyk w innym miejscu swojej książki: ”[…] Wbrew często powtarzanym opiniom, szmalcownictwo nie należało do zachowań marginalnych, lecz stało się źródłem zarobków dla tysięcy ludzi. Wielu warszawiaków stało się bezpośrednimi (i często biernymi) świadkami wymuszeń, a całe społeczeństwo było świadome istnienia nagonki na ukrywających się Żydów. Choć liczbę Żydów wydanych w ten sposób w ręce Niemców trudno oszacować, to zbrodniczą działalność szantażystów i donosicieli należy rozpatrywać nie tylko w kategoriach cierpienia i śmierci ich bezpośrednich ofiar, lecz także męczeństwa tych wszystkich, którzy – bojąc się zagrożeń czekających na nich po drugiej stronie murów – zdecydowali się pozostać w getcie i podzielić los większości warszawskich Żydów. Do zbrodni szmalcowników należałoby również dodać ofiary >>zatrzaśniętych drzwi<< - ludzkiej obojętności i strachu. Niektórzy warszawiacy, którzy w innych okolicznościach pomogliby zaszczutym przez Niemców Żydom, wobec zagrożenia donosami i szantażami, w odruchu samoobrony, zamykali drzwi przed szukającymi kryjówki.” „Niektórzy szmalcownicy, poprzednio ogołociwszy szantażowane Żydówki ze wszystkich pieniędzy, dalszy haracz pobierali w naturze, gwałcąc ukrywające się kobiety. Nie widać tu motywacji finansowych, ale niewątpliwie dochodziło do szantażu i do pobieranie swoiście rozumianego okupu.” „[…] Na ponad dwieście czterdzieści osób oskarżonych o wymuszanie na Żydach, którymi interesowały się niemieckie sądy w Warszawie w latach 1940 – 1943, znajdujemy zaledwie dwudziestu przedwojennych kryminalistów. W ogromnej większości mamy więc do czynienia z ludźmi, którzy na drogę do przestępstwa wstąpili dopiero w czasie okupacji. Równie ciekawy jest skład narodowościowo-etniczny czmalcowniczego cechu. Wśród szantażystów większość (159) stanowią, by odwołać się do terminologii okupacyjnej >>Polacy wyznania rzymskokatolickiego, aryjczycy<<. Drugą, co do wielkości (45 osób) grupą są Niemcy (zaliczam do nich tak Reichsdeutschów, jak i folksdojczów). […] Pozostałe trzydzieści parę osób przypada na szantażystów-Żydów oraz na przedstawicieli innych narodowości. […] Szantażystą o najlepszej paranteli był niewątpliwie młody hrabia, zaaresztowany podczas próby wymuszenia okupu od dwóch żydowskich handlarzy”. POLOWANIE NA LUDZI W samej Warszawie było kilka tysięcy szmalcowników ... Aż 5874 [z danych wcześniejszych – Antek] drzewka w instytucie Yad Vashem w Jerozolimie, upamiętniające Polaków, którzy z narażeniem życia ratowali Żydów w czasie okupacji, stworzyłyby niemal las. żaden inny naród nie ma ich więcej. Niestety, gdyby zasadzić las upamiętniający Polaków, którzy wydawali Żydów na pewną śmierć, byłby on równie gęsty. Szmalcownictwo to jeden z najbardziej haniebnych aspektów naszej najnowszej historii. Na podstawie lektury doniesień dotyczących wojennej kariery Jana Kobylańskiego widać, że choć pojęcie "szmalcownik" nadal funkcjonuje w świadomości zbiorowej, wymaga uściślenia. Według słownikowej definicji, szmalcownikiem był ten, kto "wymuszał na kimś okup, zwykle na żydzie, pod groźbą zadenuncjowania, wydania w ręce gestapo". Historycy założyli z góry, że chodziło tu o zjawisko marginalne, a samych szmalcowników kwalifikowali jako "męty i kryminalistów" kolaborujących z hitlerowcami. Niestety, założenia te opierały się raczej na pobożnych życzeniach badaczy niż na analizie dostępnych dowodów źródłowych. A okazuje się, że dowodów takich jest pod dostatkiem. JESTEM z GESTAPO. To zaskakujące, lecz sami Niemcy ścigali szmalcowników i wytaczali im sprawy karne. Przyczyną aresztowań było bezprawne podawanie się przez szmalcowników za gestapo, szerzenie korupcji wśród funkcjonariuszy niemieckich lub też lekkomyślne szantażowanie "rdzennych Polaków" wziętych za żydów. SS-Hauptscharfuehrer Stuellenberg następująco podsumował sytuację: "Ze względu na to, że tego rodzaju sprawy [szantaże żydów] są już powszechnie znane i jako że narażają one na szwank dobre imię organów gestapo, należy wobec zatrzymanych zastosować wyjątkowo surowe kary, aby nie dopuścić do podobnych wypadków w przyszłości". W aktach sądów niemieckich zachowały się teczki kilkuset "podobnych wypadków", umożliwiając historykowi dokonanie analizy zakresu i charakteru szmalcownictwa. POWSZECHNE DONOSICIELSTWO Szmalcownictwo z całą pewnością nie zaliczało się do problemów marginalnych. Na duży jego zakres wskazuje nie tylko to, że w języku polskim zaszła potrzeba stworzenia słowa na określenie ludzi zajmujących się tym procederem, lecz również dramatyczny ton współczesnych świadectw. Jesienią 1941 r. generał Stefan Grot-Rowecki uderzał na alarm, że w kraju "szerzy się przestępczość, rozwinęło się donosicielstwo, zaznaczyły się przypadki zbrodniczego współdziałania z okupantem". W prasie konspiracyjnej pisano natomiast o tym, że "zatrważający wzrost denuncjatorów, nieprawdopodobne rozszerzenie się zgranych kół szantażystów zagraża spokojowi coraz większej ilości ludzi, czyniąc nieznośnym życie tych, którzy prześladowani przez okupanta czują się jak zgonione wściekłe psy". Emanuel Ringelblum, kronikarz getta, niedługo przed śmiercią pisał w ukryciu: "szantażyści i szmalcownicy są wieczną zmorą żydów po aryjskiej stronie. Nie ma dosłownie żyda "na powierzchni" czy "pod powierzchnią", który by nie miał z nimi do czynienia". Według Ringelbluma, w samej Warszawie szmalcownictwem zajmowało się "kilkaset do kilku tysięcy ludzi". Według innych szacunków, w samej stolicy szmalcownictwem miałoby się zajmować od 3 tys. do 4 tys. ludzi. Prace prowadzone przez warszawskie Centrum Badań nad Zagładą żyd-w wskazują na niepokojącą skal" szmalcownictwa w regionach wiejskich okupowanej Polski. POLACY FIZJONOMIŚCI Dla wielu ukrywających się po aryjskiej stronie żydów szmalcownicy stanowili zagrożenie większe niż Niemcy. Jeden z ocalonych pisze: "Jak chodziłem po ulicy, to się bardziej bałem, że natknę się na Polaka szmalcownika niż na Niemca. Niemcy w olbrzymiej większości nie byli, nazwijmy to, fizjonomistami. Niemcy się nie orientowali". Według innego świadka, "zagrożenie ze strony Niemców było zagrożeniem drugiego stopnia, mogli oni weryfikować żydów pośrednio, właściwie dopiero wtedy, gdy ci znaleźli się już w komisariacie czy gestapo". Nie są to stwierdzenia bezpodstawne. Jak wynika z policyjnych meldunków zachowanych w aktach sądów niemieckich, w znakomitej większości wypadków ujęcia żydów przebywających poza gettem bez opaski dokonali Polacy. Szmalcownictwo było zajęciem intratnym. Na podstawie zachowanych materiałów można stwierdzić, że wysokość wymuszanego haraczu pozostawała w bezpośrednim związku ze stopniem zagrożenia ze strony Niemców. Na początku okupacji, gdy za brak opaski z gwiazdą Dawida złapanym żydom groziło więzienie lub grzywna, szantażyści zadowalali się kilkuset złotymi. Od jesieni 1941 r., kiedy to za podobne przewinienie groziła już kara śmierci, targi się skończyły i haracze wynosiły nawet dziesiątki, a niejednokrotnie nawet setki tysięcy złotych. Na przykład od Adolfa Bermana, polityka partii Poalej Syjon-Lewica, szmalcownicy zażądali 500 tys. zł. Zgoła innym typem wymuszeń były gwałty dokonywane na kobietach poprzednio już odartych ze wszystkich oszczędności. HRABIA SZMALCOWNIK W literaturze historycznej można się spotkać z twierdzeniem, że szmalcownicy to folksdojcze, przedwojenni przestępcy i przedstawiciele skryminalizowanego lumpenproletariatu. Obfitość danych zawartych w aktach sądów niemieckich okupowanej stolicy pozwala nam na weryfikację tych założeń. Już wstępna analiza akt zadaje kłam twierdzeniom o kryminalnej przeszłości szmalcowników. Spośród setek szantażystów i szmalcownik-w mniej niż 10 proc. mogło się wykazać przedwojennym stażem kryminalnym. W ogromnej większości mamy więc do czynienia z ludźmi, ktęrzy na drogę przestępstwa wstąpili dopiero podczas okupacji. Jeśli chodzi o skład narodowościowo-etniczny, zdecydowaną większość stanowili (odwołując się do terminologii lat wojny) "Polacy wyznania rzymskokatolickiego, aryjczycy". Drugą co do wielkości grupą byli Niemcy, a trzecią - szmalcownicy żydzi, rozpracowujący dobrze im znane środowisko od środka. Większość podejrzanych o szmalcownictwo to mężczyźni między 25. i 40. rokiem życia, wywodzący się z bardzo rożnych sfer społecznych. Wśród szmalcowników odnaleźć bowiem można zarówno robotników, jak i tramwajarzy, uczniów szkół średnich, handlarzy, artystów, magistra teologii, a nawet młodego hrabiego, zatrzymanego przez Niemców podczas próby "brutalnego wymuszenia" na dwóch warszawskich żydach. Schwytani szmalcownicy tłumaczyli się na różne sposoby. Jedni wskazywali na trudne warunki materialne, inni mówili o chęci niesienia pomocy władzom niemieckim. Wszyscy natomiast odnosili się do swych ofiar z pogardą pozbawioną krzty współczucia. W protokołach przesłuchań można natrafić na następujące stwierdzenie: "poszedłem po kota" (tak w gwarze szmalcowników określano żyda). Jeden z prowadzonych na komisariat szmalcowników próbował przekonać eskortującego go granatowego policjanta, który tak to relacjonuje: "żebym go natychmiast zwolnił (...). Prócz tego zapytywał mnie, czy ja jestem uczciwym Polakiem i że o ile nim jestem, to dlaczego broni" żydków". Ojciec wspomnianego wcześniej hrabiego P. tłumaczył działania syna "antysemicką propagandą, którą nasiąknął syn przed wojną". BEZKARNOŚĆ Jaki los spotkał szmalcowników? Nieliczne wyroki śmierci, wydane przez sądy podziemne, dotyczyły zasadniczo szmalcowników zaangażowanych równocześnie w rozpracowywanie polskiego podziemia. Jeżeli chodzi o Niemców, to karali oni szmalcowników nie tyle za prześladowanie żydów, ile za korumpowanie urzędników niemieckich. Natomiast powojenne procesy wytoczone na podstawie oskarżeń wysuniętych przez ofiary objęły bardzo niewielu szantażystów. Zazwyczaj tych, których szantażowani żydzi znali z nazwiska i potrafili zidentyfikować. Można śmiało założyć, że w ogromnej większości wypadków szmalcownikom włos z głowy nie spadł i dożyli oni wśród nas spokojnej starości. ____________ Szmalcownictowo przybrało w na początku roku 1943 w GG, a zwłaszcza w Warszawie takie rozmiary, że Kierownictwo Walki Cywilnej wystosowało (18.3.1943 r.) proklamację, aby przeciwdziałać stosowaniu szantażu wobec Polaków udzielających schronienia Żydom: "Kierownictwo Walki Cywilnej ogłasza, co następuje: naród polski, sam będąc ofiarą straszliwego terroru, z przerażeniem i współczuciem zaświadcza o rzezi pozostałej jeszcze przy życiu ludności żydowskiej w Polsce. Ich protest przeciw tej zbrodni doszedł do uszu wolnego świata. Ich owocna pomoc Żydom uciekającym z gett i obozów zagłady, skłoniła niemieckiego okupanta do wydawania dekretów grożących śmiercią Polakom, którzy będą pomagać Żydom w ukrywaniu się. Ale niektórzy, pozbawieni czci i honoru, rekrutujący się ze świata przestępczego, odkryli nowe, świętokradcze źródło korzyści: szantażowanie Polaków ukrywających Żydów i samych Żydów. Kierownictwo Walki Cywilnej ostrzega, że każdy przypadek szantażu będzie zarejestrowany i ukarany z całą surowością - jeśli to możliwe natychmiast, jeśli nie - w przyszłości". Stefan Korboński („Polacy, Żydzi i holocaust”) „Zgodnie z instrukcjami Kierownictwa Walki Cywilnej, po ogłoszeniu niniejszej proklamacji, sądy podziemne wydały wiele wyroków śmierci. Prasa podziemna i radio podawały, gdy taki wyrok wykonano (przez rozstrzelanie). Za prześladowanie Żydów wyroki wykonano na następujących Polakach: Bogusławie alias Borysie Pilniku, Warszawa; Antonim Rozmusie, dowódcy plutonu policji kryminalnej w Warszawie; Janie Grabcu, Kraków; Wacławie Noworolnym, Lipnica Wielka; Tadeuszu Stefanie Karczu, Warszawa; Franciszku Sokołowskim, Podkowa Leśna; Antonim Pajorze, Dobranowice; Januszu Krystku, Grębków; Janie Lakińskim, Warszawa; Bolesławie Szostaku, Warszawa; Antonim Pietrzaku, Warszawa. W nagłych wypadkach, kiedy przedłużenie sprawy mogło zagrażać życiu lub bezpieczeństwu ukrywających się Żydów lub ukrywających ich ludzi, Kierownictwo Walki Cywilnej, dekretem z dnia 7.2.1944 roku, zezwoliło na natychmiastową likwidację szantażystów i donosicieli, bez wyroku sądowego, lecz jedynie na podstawie rozkazu miejscowych władz Podziemia, najczęściej dowódcy Walki Cywilnej. Na przykład miejscowy dowódca, Witold Rudnicki, wydał rozkaz rozstrzelania bez wyroku sądowego czterech szantażystów grożących zdradą Żydów ukrywających się w Pustelniku k. Warszawy.” Prof. Leszek Gondek natomiast pisze („Polska karząca 1939-1945”): „Kilka miesięcy po utworzeniu warszawski CSS [Cywilne Sądy Specjalne – Antek] zajął się również zwalczaniem >>szmalcowników<<, pierwszy wyrok śmierci w takiej sprawie wydając 7 lipca 1943 r.. Miesiąc później sąd ten rozpatrywał już sprawy 6 następnych prześladowców Żydów. Ogółem do momentu wybuchu Powstania Warszawskiego prowadzono w Warszawie i województwie śledztwa w około 200 sprawach, z czego 100 skierowano do sądu, zaś CSS m.st. Warszawy i woj. warszawskiego wydał po ich rozpatrzeniu około 60-70 wyroków śmierci (w 30% dotyczyły one przestępców winnych prześladowania ludności żydowskiej).” Antek: Nawiązując do proklamacji Kierownictwa Walki Cywilnej , to wciąż trudno znaleźć odpowiedź na pytanie: dlaczego za ściganie szmalcowników sądownictwo podziemia zabrało się dopiero w roku 1943?! Przecież ten haniebny proceder istniał niemal od utworzenia GG, a zwłaszcza gett. I jeszcze tenże autor: „27 000 Żydów ukrywających się w Warszawie polegało na pomocy około 50 do 60 tysięcy osób, które wynajdowały dla nich kryjówki i około 20 do 30 tysięcy osób, które pomagało na rozmaite inne sposoby. Z drugiej strony, szmalcownicy, agenci policji oraz inne aktywnie antyżydowskie elementy liczyły może od 2 do 3 tysięcy. Każdy z nich atakował dwie lub trzy ofiary miesięcznie. Innymi słowy, ci, którzy pomagali stanowili grupę od 20 do 30 razy większą od tych, którzy na Żydów polowali. Osoby aktywnie zaangażowane w pomoc Żydom tym samym stanowiły od 7 do 9 procent ludności Warszawy; Żydzi stanowili 2,7% ludności miasta; a osoby polujące na Żydów stanowiły może 0,3 % ludności. Wszyscy oni składali się na tajne miasto liczące przynajmniej 100 000 osób, czyli dwa razy więcej niż 40 000 żołnierzy stołecznego garnizonu słynnego polskiego podziemia wojskowego Armii Krajowej.” Pozdrawiam i przepraszam za dłużyznę!
-
Jest pod dostatkiem powodów uzasadniających powyższego rodzaju obwinianie Polaków przez Żydów. Piszą zresztą o tym nie tylko historycy żydowscy, niemało na to dowodów zawiera polska historiografia. Trudno się z tobą zgodzić. Przeczy temu literatura historyczna i pamiętnikarska autorów żydowskich, że wymienię choćby Emanuela Ringelbluma, Bernarda Marka, profesorów Mariana Fuksa, Ludwika Hirschfelda, Izraela Gutmana, Szewacha Weissa. Polacy udzielający Żydom pomocy znaleźli uznanie u Żydów nawet jeszcze w czasie trwania niemieckiego terroru w okupowanej Polsce. Np. Emanuel Ringelblum (zginął w r. 44) pisał („Stosunki polsko-żydowskie w czasie II wojny światowej”): "Najpiękniejsze powieści będzie można napisać o bohaterstwie Polaków, o najszlachetniejszych idealistach, którzy nie ulękli się gróźb wroga, wyzierających z czerwonych plakatów, ani złowrogiej tępoty i głupoty faszystów i antysemitów polskich, którzy ratowanie Żydów uważali za antynarodowy czyn." Calek Perechodnik (zginął w r. 44) pisał („Spowiedź”): "Ciekawa jest reakcja przedwojennych antysemitów. Zaskoczyli mnie swoim postępowaniem bracia Stasiek i Stefan Maliszewscy, o których już wspomniałem. Pochodzili ze środowiska katolickiego. Z Żydami przed wojną stosunków towarzyskich nie utrzymywali, a nawet zwalczali przy użyciu środków, które nie kolidowały z zasadami ich wiary. [...] Gdy czasy się zmieniły, gdy wspólny wróg zapanował nad Polską, choć judził Polaków przeciwko Żydom, przedwojenne nastawienia straciły znaczenie. Ludzkie serca braci M. protestują przeciwko faktowi tępienia Żydów. Bracia w miarę możliwości ratują znajomych i nieznajomych. Chylę przed nimi czoła. To, że przed wojną byli antysemitami, każe bowiem specjalnie potraktować ich zachowanie. W tych ciężkich i niewdzięcznych czasach postępują, jak prawdziwi wyznawcy Chrystusa i szczerzy patrioci." Prof. Ludwik Hirschfeld: „Wielokrotnie doznawałem dowodów sympatii i życzliwości ze strony społeczeństwa polskiego. Najbardziej mnie wzruszały, gdy okazywali mi je ludzie, których osobiście nie znałem."
-
Żydzi szli „…samotnie na rzeź”, że „…bezwolnie”, że godzili się z losem z pobudek religijnych uznając szoa za dopust Boży. Zarzut ten niezmiennie pojawia się od ponad półwiecza. Do dziś zarzut ten wpędza w kompleksy w Izraelu tych, co przeżyli zagładę; nadal są oni tam insynuowani. A przecież nie tylko Żydzi szli „bezwolnie na rzeź”, że wspomnę choćby tureckich Ormian. Zresztą bywało, że i Polacy konfrontowani byli w czasie niemieckiej okupacji z sytuacją podobną do żydowskiej. Interesującą interpretację „bezwolnego” zachowania się Żydów w czasie zagłady podał M. R. Marrus („Holocaust”): „Korzystając z dorobku psychologii i historii, George Kern i Leon Rappoport stwierdzili, że jeden czynnik mógł okazać się szczególnie obezwładniający dla Żydów w obozach – nazwali go >>iluzją niewinności<<. Zgodnie z tą koncepcją całkowita niewinność Żydów działała przeciwko nim, osłabiając zdolność należytej oceny swojego położenia. „Jeżeli osoby lub grupy ludzi postawione w roli ofiar świadome są własnej niewinności – tego, że nie ma racjonalnego powodu, dla którego miałyby znaleźć się w roli ofiar, to niemal nieuchronnie doprowadzi ich to do iluzorycznych przekonań. Mogą tylko przypuszczać, że ich prześladowanie wynika z błędnego osądu czy chwilowego nieporozumienia. W takiej sytuacji przyczyny ich trudnego położenia tkwią w prześladowcach. A zatem jeśli da się zrozumieć sytuację lub źródło błędu (>>Dlaczego bierzesz mnie za kogoś, kim nie jestem?<<), można to będzie naprawić, a przynajmniej złagodzić. Wielu autorów jest przekonanych, że taki właśnie sposób myślenia miał ogromny wpływ na Żydów. Elie Cohen np. zestawił sytuację Żydów z sytuacją przestępców kryminalnych w obozach: >>Właśnie świadomość niewinności i konieczność znoszenia tej całej niedoli budziły żal nad samym sobą i osłabiały energię niezbędną do przetrwania<<.”
-
Skoro odbiegasz od tematu, to przytoczę i ja inne, również nie związane z wątkiem porzekadło, a raczej przekleństwo, ponoć nadal używane w pewnych regionach Ukrainy: „…szczob tebi Swiata Kodnia ne minuła” („oby cię nie ominęła Święta Kodnia”). Wywodzi się ono od osławionej rzezi z połowy 1768 r., eufemicznie określanej mianem pacyfikacji, kiedy to ówczesne władze polskie krwawo tłumiły bunty chłopstwa ukraińskiego. Kierował nią kasztelan kijowski Józef Stępkowski, zwany „krwawym” lub „strasznym”. Wówczas w Kodni koło Żytomierza oraz w kilku innych miejscowościach ukraińskich zabito (wbijano na pal, ścinano toporem, wieszano) kilka tysięcy osób. A swoją drogą ja na Twoim miejscu wolałbym się narazić Twojej sympatycznej Babci i nie zjadłbym owej kolacji. Właśnie po to, aby mi się Romowie przyśnili.
-
Jeszcze o werbalnym wyrazie niechęci Polaków do Żydów: Niesfornym Zdzisiom wbijano do łepetynek (czy tylko w przeszłości?): „Jak nie będziesz grzeczny, to przyjdzie Żyd i cię zabierze do worka!” A Żyd, dr Janusz Korczak (Henryk Goldszmit), istotnie zabierał dzieci, te osierocone, i to zarówno żydowskie, jak i nie-żydowskie – owe „Mośki, Jośki i Srule, Józki, Jaśki i Franki”. Zabierał je do swoich sierocińców i wszystkie je darzył ciepłem i opieką lepszą, niż czyni to niejeden rodzic. Straszono też Zdzisiów: „Nie oddalaj się od domu, bo porwie cię Żyd i krew ci utoczy na macę!” Dorośli Zdzisławowie już się oczywiście żydowskiego worka nie bali, ale niechęć do Żyda pozostała. „…a w końcu kto tam wie, czy ci Żydzi jednak te biedne chrześcijańskie dzieciaczki nie maltretują.” Krwawy pogrom w Kielcach (1946 r.) wydarzył się przecież nie w średniowieczu.
-
Domyślam się, że ten nurt polemiki wziął się z zamieszczonego przeze mnie (14.07.2009, 0:33) wpisu zawierającego cytat wypowiedzi Stanisława Krajewskiego. Przypomnę więc treść tego tekstu: Za komentarz do Waszej polemiki przytoczę wypowiedź Stanisława Krajewskiego (współprzewodniczący Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów) w czasie kolokwium w Krakowie: „[…] Była obojętność, czyli poczucie >>to mnie nie dotyczy, to nie moja sprawa<<; mało tego, było zadowolenie: >>nareszcie z tymi Żydami koniec<<. I wreszcie, było korzystanie z sytuacji; ile tysięcy, setek tysięcy domów, mebli dobytku przeszło w ręce sąsiadów? Nie dlatego żeby ci sąsiedzi byli bezpośrednio winni, ale Żydów zamordowano, dobytek – ten, który nie został zrabowany przez Niemców – przechodzi w ręce sąsiadów, to jest rzecz normalna. Natomiast moralny problem powstaje w tym momencie, kiedy pomyślimy, jakie były postawy tych ludzi, którzy zamieszkali w tych domach, wzięli te szafy, te ubrania. Otóż czy oni myślą >>stało się coś strasznego. Gdy ci Żydzi wrócą, oddamy im to, przyjmiemy ich jak braci? Czy też myślą, >>jak przypadkiem wrócą<< - a po wojnie były takie wypadki - >>to ja mu nie pozwolę odebrać<<. Jeśli ktoś tak myśli, nawet jeśli nie uczynił nic złego Żydom, którzy wracali, jest już na sposób bierny winnym współudziału w zagładzie” (podkreślenie moje). Z tym ostatnim stwierdzeniem Krajewskiego zgadzam się w pełni.
-
Jeśli mamy sięgać po lapidarne uogólnienia o powszechnym draństwie i przestępczości, to po licho cała polemika traktująca o konkretnym problemie, o okupacyjnych stosunkach polsko-żydowskich. Fakt, brakuje w tym względzie ścisłych, wiarygodnych danych liczbowych. Wymienię tylko dwie pośrednio liczbowe oceny. Jan Grabowski („Szantażowanie Żydów w Warszawie 1939-1943”): „Według raportu Delegatury z 1942 roku stolicę polski można było podzielić na >>trzy Warszawy<<. W >>pierwszej<< Warszawie, tej walczącej i bohaterskiej, >>mieszkała<< jedna czwarta mieszkańców miasta. W >>drugiej<< Warszawie, tej starającej się żyć tak, aby przeżyć, mieszkało ok. 70% mieszkańców. W >>trzeciej<<, haniebnej, Warszawie miało mieszkać pozostałe 5% ludności, określonej przez >>Biuletyn Informacyjny<< jako >>pośmiecie i hołota<<. Wedle szacunków Tomasza Szaroty w >>haniebnej<< Warszawie mogło zamieszkiwać od 30 do 60 tysięcy ludzi”. Czy jednak rzecz w liczbach? Wielu historyków analizując to zjawisko, określiło jego rozmiary niejako pośrednio, opisowo. Na zbyt wiele niebezpieczeństw narażeni byli w okupowanej Polsce Żydzi, aby można było je liczbowo precyzować; szantażyści i szmalcownicy to przecież tylko część zagrożeń ze strony ich polskich współobywateli. Powołam się tyko na kilku historyków: Marek Jan Chodakiewicz{„Żydzi i Polacy 1918-1955”): „Dnia 26 listopada 1942 roku doktor Zygmunt Klukowski, działacz Stronnictwa Narodowego ze Szczebrzeszyna, z przerażeniem zanotował w swoim pamiętniku: >>[…] Chłopi w obawie przed represjami wyłapują Żydów po wsiach i przywożą do miasta, albo nieraz wprost na miejscu zabijają. W ogóle w stosunku do Żydów zapanowało jakieś dziwne zezwierzęcenie. Jakaś psychoza ogarnęła ludzi, którzy za przykładem Niemców często nie widzą w Żydzie człowieka, lecz uważają go za jakieś szkodliwe zwierzę, które należy tępić wszelkimi sposobami, podobnie jak wściekłe psy, szczury itd.<<.” Andrzej Żbikowski („Żydzi”): „Poza Warszawą sytuacja uciekinierów z gett była, choć trudno to sobie wyobrazić, jeszcze gorsza. Chłopi dosyć często brali udział w niemieckich obławach, szczególnie, gdy za doprowadzonych Żydów wyznaczono nagrodę; zwykle nie było to zbyt wiele – kilogram cukru lub soli, parę litrów wódki, odzież i obuwie zabitego. Czasami organizowali samodzielne akcje, zwykle w odwecie za kradzież żywności z domostw i pól”.[Autor nin. wpisu – będąc w okresie okupacji nastolatkiem mieszkającym w Warszawie – dopuszczał się wielokrotnie „przywłaszczania” różnorakich plonów z upraw podwarszawskich „badylarzy”, przyłapanie (b. rzadkie) przez dozorców kończyło się tylko solidnym łupniem. Dodam, że rodzina autora żyła wówczas w nędzy niewiele różniącej się od tej żydowskiej]. Emanuel Ringelblum („Stosunki polsko-żydowskie w czasie drugiej wojny światowej” - praca pisana w bunkrze, w czasie okupacji): „Aby >>oczyścić<< okolicę od Żydów, Niemcy stosowali dwie metody: metodę nagród i metodę gróźb. Wyznaczono nagrody pieniężne iw naturze za głowę każdego złapanego Żyda, przy tym odzież i rzeczy złapanych należały również do łapaczy. W Małopolsce Zachodniej, np. w Borku Fałęckim, w Wieliczce, w Bochni i Swoszowicach dawano po 500 zł, 1 kg cukru za głowę złapanego Żyda. Rezultat tej akcji był bardzo pomyślny dla Niemców. Ludność miejscowa masowo wydawała Żydów w ręce Niemców, którzy takich >>zbrodniarzy<< rozstrzeliwali bez pardonu. Na Wołyniu dawano trzy litry wódki za każdego wydanego Żyda”. I jeszcze Emanuel Ringelblum: „Jak długo istniało getto, obserwowano masowy powrót ofiar szantażystów do dzielnicy żydowskiej. Wracali złamani na duchu, ogołoceni z rzeczy i pieniędzy, z przekleństwem na ustach pod adresem strony aryjskiej, która pozbawiła ich ostatniej deski ratunku. Powracający całowali ziemię getta, błogosławili każdy dzień na niej spędzony, twierdząc, że tu mogą wypocząć, że tu nie nasłuchują, czy nie nadchodzi policja, czy nie zajeżdża buda z żandarmerią. Niektórzy wracali do getta nawet bez szantażu, z samej obawy przed tym fantomem, który spędzał Żydom sen z oczu po aryjskiej stronie i rzucał na nich blady strach.” Stanowczo nie zgadzam się z tym stwierdzeniem. Raczej wielu jest takich, którzy częstokroć opacznie lub złośliwie przypisują osobom, które starają się dochodzić prawdy, również tej niewygodnej, tej przez lata wmiatanej pod dywan, „kalanie własnego gniazda”, a wiadomi dyżurni antysemici mediów sekty toruńskiej obwiniają obsesyjnie takie osoby o tzw. antypolonizm. W polemikach traktujących o stosunkach polsko-żydowskich w czasie niemieckiej okupacji nie znalazłem wiele takich głosów polemistów, które wyrażałyby oczekiwania udzielania masowej pomocy Żydom przez ich nie-żydowskich współobywateli. Przytoczę wielce ciekawą wypowiedź Stanisława Krajewskiego: „[…] Otóż chcę podkreślić, chociaż to wszystko było już mówione, ale chcę to powiedzieć w moim imieniu, że Zagłada odbyła się w Polsce nie dla tego, że Polska była taka, czy Polacy byli tacy. Wśród Polaków była rozpowszechniona obojętność na los Żydów, nierzadko była niechęć, zdarzała się czynna wrogość, ale przecież to tylko nieznacznie wpływało na realizację masowego morderstwa. To wpływało na przeżycia, doznania, również na szanse przetrwania tych Żydów, którzy się ukrywali, ale niemiecka machina śmierci była tak skuteczna, że los większości Żydów polskich i nie tylko polskich był przesądzony. Ona działała niezależnie od tego, co czuli, myśleli, chcieli robić, robili mieszkańcy wokół obozów koncentracyjnych. To znaczy twierdzę, że gdyby nawet wszyscy Polacy kochali Żydów w czasie wojny, to wynik okupacji byłby niezbyt odmienny, uratowałyby się jeszcze tysiące, dziesiątki tysięcy Żydów, ale miliony by zginęły i tak, i tak”. Stanisław Krajewski jest pracownikiem naukowym Instytutu Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Jest członkiem gminy żydowskiej w Warszawie, a także współprzewodni¬czącym Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów. Zdaniem wielu historyków i publicystów, ale i licznych polemistów, do których i ja się zaliczę, że o wiele ważniejszą rzeczą było nie szkodzenie Żydom, ale i nie szkodzenie Polakom udzielającym Żydom pomocy, a także nie pomaganie hitlerowskiemu okupantowi w prześladowaniach Żydów.
-
FSO: […] albo stali obok naszych rodaków i pozwalali zabrać takie cenne lupy jak pościel czy starą komodę... Za komentarz do Waszej polemiki przytoczę wypowiedź Stanisława Krajewskiego (współprzewodniczący Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów) w czasie kolokwium w Krakowie: „[…] Była obojętność, czyli poczucie >>to mnie nie dotyczy, to nie moja sprawa<<; mało tego, było zadowolenie: >>nareszcie z tymi Żydami koniec<<. I wreszcie, było korzystanie z sytuacji; ile tysięcy, setek tysięcy domów, mebli dobytku przeszło w ręce sąsiadów? Nie dlatego żeby ci sąsiedzi byli bezpośrednio winni, ale Żydów zamordowano, dobytek – ten, który nie został zrabowany przez Niemców – przechodzi w ręce sąsiadów, to jest rzecz normalna. Natomiast moralny problem powstaje w tym momencie, kiedy pomyślimy, jakie były postawy tych ludzi, którzy zamieszkali w tych domach, wzięli te szafy, te ubrania. Otóż czy oni myślą >>stało się coś strasznego. Gdy ci Żydzi wrócą, oddamy im to, przyjmiemy ich jak braci? Czy też myślą, >>jak przypadkiem wrócą<< - a po wojnie były takie wypadki - >>to ja mu nie pozwolę odebrać<<. Jeśli ktoś tak myśli, nawet jeśli nie uczynił nic złego Żydom, którzy wracali, jest już na sposób bierny winnym współudziału w zagładzie” (podkreślenie moje). Z tym ostatnim stwierdzeniem Krajewskiego zgadzam się w pełni.
-
Witam, trafne - jakby do toczonego wątku - wypowiedzi znanych osób: Jerzy Sławomir Mac: „W świadomości potocznej Polaków II wojna światowa została sprowadzona do dwóch rodzajów narracji historycznej: heroizacji i martyrologii.” Tomasz Kranz, szef działu naukowego Muzeum na Majdanku (chyba były): „Wizja kraju bohaterskiego i umęczonego wykluczała krytycyzm. Zgodnie z tą wizją cały naród walczył z okupantem, nielicznych kolaborantów likwidował ruch oporu, Polska ucierpiała najbardziej z pośród wszystkich państw biorących udział w wojnie, a zbrodni wojennych dopuszczali się Niemcy, sowieci, Ukraińcy, litewscy szaulisi, tylko nie Polacy". Pozdrawiam
-
Zechciej proszę wyjaśnić, jakiego Niemca masz na myśli, co "zrobił ów Niemiec" i jaki tenże Niemiec ma związek ze sprawą pogromu jedwabieńskieg. Pozdrawiam
-
O losach Żydów w niektórych innych krajach europejskich: https://forum.historia.org.pl/index.php?sho...mp;#entry131489 http://forum.gazeta.pl/forum/w,50,64772822...albanskich.html oraz wszystkie kolejne moje posty w ówczesnym wątku. Nie, nie zapominam. Dobrze wiem, że w okupowanej Polsce okupant karał śmiercią za udzielanie schronienia Żydom. Także natomiast wiem, że za udzielanie pomocy Żydom karano śmiercią nie tylko w Polsce i nie tylko w Jugosławii. Represje za ukrywanie Żydów wg prof. dr Dietera Pohla (Institut für Zeitgeschichte München – Berlin): Kwestia represji stosowanych przez niemieckiego okupanta wobec osób ukrywających Żydów w poszczególnych krajach europejskich jeszcze nie została przez historyków porównawczo badana. Na okupowanych terenach Polski, ZSRR, Słowacji i Jugosławii wobec takich osób stosowano generalnie karę śmierci, bądź rozstrzeliwano bez wyroku. W pozostałych krajach zajętych przez Niemcy hitlerowskie skazywano na więzienie bądź obóz koncentracyjny (co - jak wiadomo - najczęściej równało się karze śmierci). Wydawano także wyroki śmierci głównie wówczas, gdy w rachubę wchodziły jeszcze inne delikty. W GG miały jednakże miejsce wyjątki, sądy niemieckie stosowały wobec osób ukrywających Żydów niejednokrotnie „tylko” kary więzienia. Np. uzasadniając, że w odnośnej miejscowości nie istniało regularne getto. Zresztą sądy niemieckie skazywały poza granicami Rzeszy w pewnych przypadkach na karę śmierci także Niemców udzielających schronienia czy innej pomocy Żydom. Instytut Jad Waszem przyznał 127 Serbom medale SWNŚ, natomiast obywatelom polskim aż 6066 medali. W tym względzie trzeba jednak pamiętać o istotnych relacjach: w Serbii żyło - wg załącznika do protokołu z konferencji w Wannsee - nieledwie 10 tys. Żydów, natomiast w Polsce liczba obywateli narodowości żydowskiej wynosiła ponad 3 miliony, nadto do istniejących na terenie okupowanej Polski hitlerowskich obozów zagłady Niemcy zwozili setki tysięcy Żydów z całej Europy. Skoro się nie zna istotnych kwestii związanych ze zbrodnią jedwabieńską, to taka łatwość w wydawaniu cenzurki wiarygodności historykowi Grossowi, a zwłaszcza komentarz z „ssaniem palca”, jest – delikatnie rzecz określając - nie na miejscu. Z powyższego Twojego tekstu wynika, że „Sąsiadów” po prostu „osobiście” nie przeczytałeś, wielu innych publikacji dot. tego dramatu zapewne również. Jak wiadomo, książka Jana Tomasza Grossa „Sąsiedzi” ukazała się w roku 2000, natomiast ekshumacja w miejscu zbrodni odbyła się w czerwcu 2001 roku; jak więc miał Gross wziąć „pod uwagę ustalenia wynikające z ekshumacji”? A odnośnie liczby ofiar: liczba 1600 ofiar jedwabieńskiego pogromu zawarta była w inskrypcji pierwotnego pomnika ofiar i jakoś przez sześćdziesiąt lat nikt tej liczby nie kwestionował. Nie kwestionowano jej zresztą tak długo, póki zbrodnią obarczano Niemców. Wszak nie wzięto tej liczby z kapelusza; tę wielkość podali dawni mieszkańcy Jedwabnego, no bo któż inny, jak nie mieszkańcy tego miasteczka wiedział lepiej, ilu Żydów zamordowano w roku 1941? Także przeprowadzone śledztwa i proces morderców z roku 1949 nie wpłynęły na zmianę liczby ofiar krwawego pogromu. Liczba 1600 ofiar pogromu jedwabieńskiego wzięła się stąd, że władze Jedwabnego odpowiadając w r. 1945 na ankietę rozpisaną przez Główną Komisję Badania Zbrodni Niemieckich podały w niej właśnie taką liczbę zamordowanych Żydów. W procesie z 1949 r. pada liczba około 1200 pomordowanych. W Księdze Pamiątkowej Jedwabnego, opracowanej przez Żydów i wydanej w Stanach Zjednoczonych w 1980 r., mówi się o 1400, z kolei w aktach śledztwa, które w latach 60. i 70. prowadził polski prokurator Waldemar Monkiewicz, mowa jest o 800 do 1200 zamordowanych jedwabieńskich Żydów. A w końcu jakież to ma w ogóle znaczenie, czy nie-żydowscy mieszkańcy Jedwabnego zamordowali okrutnie 1600, 400 czy 200 swoich sąsiadów, owych żydowskich dzieci, kobiet i mężczyzn?
-
Użyty przez Ciebie argument mający na celu usprawiedliwienie Polaków jest tyle niesprawiedliwy, co – delikatnie rzecz określając – brzydki. O relacjach narodowościowych szmalcowników pisze Jan Grabowski („Szantażowanie Żydów w Warszawie 1939-1943”): „Według Paulssona, wśród czterdziestu siedmiu zidentyfikowanych przezeń w literaturze pamiętnikarskiej szmalcowników, czterdziestu czterech to Polacy, dwóch to folksdojcze, a jeden – Żyd. Na podstawie tej dość szczupłej próbki, autor stwierdza, że procent folksdojczy i Żydów parających się szmalcownictwem był dużo niższy, niż zakładano, i podkreśla „polski” charakter tego >>cechu<<. Nieco więcej szczegółów dostarcza praca Anity Rodek, według której na sto sześćdziesiąt jeden osób oskarżonych po wojnie o szmalcownictwo, ponad 90% stanowili Polacy. […] Na ponad dwieście czterdzieści osób oskarżonych o wymuszanie na Żydach, którymi interesowały się niemieckie sądy w Warszawie w latach 1940-1943, znajdujemy zaledwie dwudziestu przedwojennych kryminalistów. W większości mamy więc do czynienia z ludźmi, którzy na drogę przestępstwa wstąpili dopiero w czasie okupacji. Równie ciekawy jest skład narodowościowo-etniczny szmalcowniczego cechu. Wśród szantażystów większość (159 osób) stanowią, by odwołać się do terminologii okupacyjnej. >>Polacy, wyznania rzymskokatolickiego, aryjczycy<<. Drugą co do wielkości (45 osób) grupą są Niemcy (zaliczam do nich tak Reichsdeutschów, jak i folksdojczów). […] Pozostałe trzydzieści parę osób przypada na szantażystów-Żydów oraz na przedstawicieli innych narodowości.” Do Żydów „co pomagali Niemcom mordować swoich współbraci” można zaliczyć grupę (350- osobową) kolaborantów gestapo, osławioną „Trzynastkę” z warszawskiego Getta pod kierownictwem Abrama Gancwajcha oraz Żydowską Służbę Porządkową (ŻSP). Trzeba jednak pamiętać, że działalność „Trzynastki” trwała zaledwie kilka miesięcy (12.1940 – 8.1941). Grupę tę rozwiązano, bo gestapo uznało ją za mało użyteczną. Mówiąc o żydowskim źdźble w oku należy pamiętać i o polskiej belce w tymże organie. W Generalnym Gubernatorstwie wspólnym zagrożeniem dla Polaka i Żyda był niemiecki okupant, natomiast dla Żyda zagrożenie było wielorakie: poza okupantem była nim polska policja granatowa, ale i Żydów polscy współobywatele - „aryjczycy” i to nie tylko ci szmalcownicy. Pisze Jan Grabowski: „Jakkolwiek bolesne może się to wydawać polskiemu czytelnikowi, dla wielu ukrywających się w Warszawie Żydów poruszanie się po mieścieniosło ze sobą wielkie ryzyko dekonspiracji właśnie ze strony polskich współobywateli. W oczach przeciętnego Niemca, stereotyp Żyda kojarzył się przeważn ie z rysunkami z „Der Stürmer”, a nie ze zasymilowanymi i „normalnie” ubranymi przechodniami na ulicach Warszawy. Natomiast wielu Polaków potrafiło rozpoznać Żydów na podstawie wieloletniego doświadczenia i bliskich kontaktów. Co gorsze, nie tylko trudniący się tym zawodowo szmalcownicy, ale i zwykli przechodnie wychowani w duchu antysemityzmu gotowi byli nieraz przyłożyć rękę do zaaresztowania „wroga rasowego”. Pisze o tym i Emanuel Ringelblum („Stosunki polsko-żydowskie w czasie drugiej wojny światowej”): „Antysemicki motłoch wyłapywał zgłodniałych Żydów […], wskazując, kto jest „Jude” (jedyne słowo niemieckie, które łobuzeria od razu znała). […] Ponieważ Żydzi nie nosili jeszcze wówczas specjalnych oznak, trudno było niemieckim łapaczom odróżnić Żydów od nie-Żydów. W sukurs przyszły męty antysemickie, które usłużnie wskazywały Niemcom, kto jest Żydem”. No właśnie. Tyle, że tylko niewielka część polskiego społeczeństwa nie poprzestała tylko na zadawaniu sobie czczego pytania i w poczuciu solidarności z zaszczutymi współobywatelami udzielała im pomocy. To truizm, społeczeństwo polskie było tego świadome. Dobrze pamiętam popularne porzekadło z czasu okupowanej Warszawy: „…ich golą, a nas już mydlą”. Historyk Davies lapidarnie określił to, co wynikało z treści „Generalplan Ost”. Pod koniec 1941 r. opracowany został przez hitlerowskie Niemcy GENERALPLAN OST (GPO). Był to plan realizacji narodowosocjalistycznej idei zdobycia dla niemieckiej "rasy panów" ("Herrenrasse, Herrenvolk") należnej jej rzekomo "przestrzeni życiowej" ("Lebensraum"). W ostatecznym kształcie tzw. Duży Plan GPO miał doprowadzić do zgermanizowania dalszych kilku milionów ludzi uznanych za "wartościowych rasowo", do zniewolenia ok. 14 mln. i do wysiedlenia na Syberię lub do wyniszczenia 51 mln. ludzi (w tym 80-85% Polaków, 50% Czechów i Morawian, 65% Ukraińców, 75% Białorusinów oraz bliżej nie sprecyzowaną liczbę Rosjan i Tatarów Krymskich).