Antek
Użytkownicy-
Zawartość
70 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez Antek
-
Za komentarz niech posłużą cytaty z historiografii. Marcel Reich-Ranicki w swoich wspomnieniach („Moje życie”) opisuje moment wyzwolenia i rozstania się z parą warszawiakó, którzy jemu i jego żonie uratowali życie: „Zamierzaliśmy już ruszać, gdy odeawał się Bolek: >>mamy tu trochę wódki, wypijmy po kieliszku<<. Czułe, że chciałby nam jeszcze coś powiedzieć. Mówił poważnie i powoli: >>Bardzo was proszę, nie mówcie nikomu, że byliście u nas. Ja znam ten naród. Nigdy by nam nie wybaczyli, że uratowaliśmy dwoje Żydów<<. Genia milczała. Długo wahałem się, czy mam tu przytoczyć ową przerażającą wypowiedź. My, Tosia i ja, nigdy jej nie zapomnieliśmy. Ale też nigdy nie zapomnieliśmy, że życie zawdzięczmy dwojgu Polakom, Bolkowi i Geni”. Wywiad z córką Antosi Wyrzykowskiej, która uratowała siedmioro Żydów był o tyle niezwykły, że córka Wyrzykowskiej, Helena, zgodziła się na rozmowę, pod warunkiem że kamera będzie ją filmowała… z tyłu. Bała się, że mogliby ją rozpoznać sąsiedzi z warszawskiego przedmieścia, gdzie wówczas mieszkała. „Pytałam Wyrzykowskiej, ilu osobom w ciągu całego swojego życia opowiedziała, że przechowywała Żydów – pisze Anna Bikont w konkluzji rozdziału poświęconego jej postaci. – >>Takim zaufanym ludziom to mogłabym powiedzieć, ale tak to człowiek się nie chwalił, bo się bał. […] Sama pni wie, gdzie się żyje, to niech pani powie, ile jest takich osób, co by im się podobało, że ja Żydów chowałam? Jeden na dziesięć, to chyba za dużo liczę? […] Jak dostałam odznaczenie, medal tych Sprawiedliwych, to moja Helenka zaraz smyrgnęła do kosza. I lepiej, przecież i tak nie było by komu pokazywać. W Ameryce księdzu w Chicago na spowiedzi powiedziałam, że uratowałam Żydów i że się codziennie za nich modlę. Nic nie powiedział, że nie wolno, więc widać to nie grzech. W Polsce za nic bym księdzu takich rzeczy nie mówiła<<”.
-
Represje za ukrywanie Żydów wg prof. dr. Dietera Pohla (Institut für Zeitgeschichte München – Berlin): Kwestia represji stosowanych przez niemieckiego okupanta wobec osób ukrywających Żydów w poszczególnych krajach europejskich jeszcze nie została przez historyków porównawczo badana. Na okupowanych terenach Polski, ZSRR, Słowacji i Jugosławii wobec takich osób stosowano generalnie karę śmierci, bądź rozstrzeliwano bez wyroku. W pozostałych krajach zajętych przez Niemcy hitlerowskie skazywano na więzienie bądź obóz koncentracyjny (co - jak wiadomo - najczęściej równało się karze śmierci). Wydawano także wyroki śmierci, głównie wówczas, gdy w rachubę wchodziły jeszcze inne delikty. W GG miały jednakże miejsce wyjątki; sądy stosowały wobec osób ukrywających Żydów niejednokrotnie „tylko” kary więzienia. Np. uzasadniając, że w odnośnej miejscowości nie istniało regularne getto. Zresztą sądy niemieckie skazywały poza granicami Rzeszy w pewnych przypadkach na karę śmierci także Niemców udzielających schronienia czy innej pomocy Żydom.
-
Watykan a droga ucieczki nazistowskich zbrodniarzy Po upadku hitlerowskiej Rzeszy i wybuchu zimnej wojny okazało się nagle, że istnieją rządy i instytucje, którym zależy na udzieleniu pomocy esesowskim zbrodniarzom. Widać więc, że wiele dróg prowadzi do organizacji ODESSA. Jedna z tych dróg wiodła przez Rzym, popularny cel pielgrzymek uciekających nazistów. 15 maja 1947 roku urzędnik amerykańskich służb bezpieczeństwa Vincent La Vista w ściśle tajnym raporcie poinformował Waszyngton, że Watykan jest „największą pojedynczą organizacją uwikłaną w nielegalną emigrację”, pomaga bowiem ludziom bez względu na ich przekonania polityczne, „o ile tylko są oni antykomunistami i wyznania katolickiego”. La Vista wymienia szereg organizacji katolickich, które pomagały nielegalnym wychodźcom, w tym austriacki i chorwacki komitet pomocy, ale również organizacje łotewskie, polskie, rumuńskie i inne. Faktem jest jednak, że zbrodniarze tacy jak Adolf Eichmann uciekli do Ameryki Południowej via Rzym. Niektórzy hierarchowie kościelni pomagali jednak nazistom w pełni świadomie, we współpracy z misternie utkaną siecią. Jakiekolwiek sukcesy w szmuglowaniu nazistów może odnotować na swym koncie ODESSA – jej mit nie może się równać z dokonaniami Kościoła katolickiego w tym względzie. Siłą napędową w tej sieci był austriacki biskup doktor Alois Hudal, rektor seminarium duchownego Collegio Teutonico przy Santa Maria dell’Anima, kościele narodowym dla wiernych mówiących językiem niemieckim. „Uciekłem 30 maja 1948 roku z aresztu śledczego w Linzu – opowiadał komendant obozu koncentracyjnego Franz Stangl przeprowadzającej z nim wywiad Gitta Sereny. – Potem dowiedziałem się, ze biskup Hudal w Watykanie pomaga katolickim oficerom SS, pojechałem więc do Rzymu”. Stangl był komendantem w obozach zagłady w Sobiborze i Treblince, gdzie zamordowano 900000 ludzi. Po upadku Trzeciej Rzeszy schronił się jako cywil w małej austriackiej wiosce i tam Rozpoznany jako esesman – został ujęty przez Amerykanów. Nie mówiono wtedy o ludobójstwie w Treblince i chyba Amerykanie nie zorientowali się, kto wpadł im w ręce. Nie wiadomo, w jaki sposób Stangl zdołał zbiec z więzienia i przedostać się do Włoch. Simon Wiesenthal jest przekonany, że dokumenty otrzymał od ODESSY. W Rzymie Stangl nawiązał kontakt z biskupem Hudalem. „Biskup wszedł do pokoju, w którym czekałem, podał mi obie ręce i powiedział: >>Zapewne pan Stangl? Poznałem pana!<<”. Biskup Hudal zaoferował mu mieszkanie w Rzymie, a także paszport Czerwonego Krzyża i wizę wjazdową do Syrii, jak również pracę w Damaszku i bilet na statek. Dzięki temu Stangl wyemigrował do Syrii, a w końcu osiedlił się w Brazylii. Dopiero w 1967 roku został wydany władzom RFN, które skazały go na dożywotnie więzienie. Jako zdeklarowany sympatyk nazistów, biskup uroił sobie coś w rodzaju „chrześcijańskiego narodowego socjalizmu”, a opublikowaną w roku 1936 książkę ‘Die Grundlagen des Nationalsozialismus’ (podstawy narodowego socjalizmu) zadedykował >>Siegfriedowi niemieckiej wielkości<<, czyli samemu Hitlerowi. Sekcją austriacką papieskiej komisji PCA kierował Hudal, który pomagał wszystkim osobom mówiącym po niemiecku, a zwłaszcza wstawiał się za nazistami więzionymi na terenie Włoch. „Brunatny biskup” postawił sobie za cel wspieranie Niemców będących w rękach aliantów. W swoich pamiętnikach chwalił się, że udzielił pomocy byłemu gubernatorowi „okręgu Galicja”, który podczas wojny był postrachem okupowanego Lwowa: „W rzymskim szpitalu Santo Spirito zmarł na moich rękach, pocieszany przeze mnie do ostatniej chwili, wicegubernator Polski, Generalleutnant i Sturmbannführer SS, baron von Wächter, poszukiwany wszędzie przez aliantów i Żydów. Podczas gdy jego szef, gubernator generalny Hans Frank, został powieszony w Norymberdze, Wächter – między innymi dzięki wzruszającej i bezinteresownej pomocy ze strony włoskich duchownych – ukrywał się przez kilka miesięcy pod zmienionym nazwiskiem w Rzymie, dopóki nie został otruty”. Korzystając z pomocy „sieci klasztorów” uciekły do Ameryki Łacińskiej setki esesmanów, wśród nich kilku najcięższych zbrodniarzy wojennych. Poszukiwany na całym świecie Adolf Eichmann uciekł w 1950 roku dzięki pomocnej dłoni – jak potem zeznał – „pewnego ojca franciszkanina w Genui, który załatwił mi paszport uchodźcy na nazwisko Ricardo Klementa oraz wizę wjazdową do Argentyny”. Prawdopodobnie był to węgierski zakonnik Edoardo Dömöter z parafii San Antonio w Genui, w tych sprawach bliski współpracownik biskupa Hudala. Esesman Walter Kutschmann, winien zamordowania tysięcy Żydów w Polsce i licznych deportacji z Francji, zdołał zbiec w 1948 roku, w czym pomógł mu hiszpański zakon karmelitów. Przebrany za mnicha Kutschmann uciekł przez Hiszpanię do Argentyny. Walter Rauff zbiegł – prawdopodobnie przy pomocy metropolity genueńskiego Siri – do Syrii. Także Hauptsturmführer Erichn Priebke otrzymał od Papieskiej Komisji Niesienia Pomocy swoje nowe dokumenty osobiste na nazwisko Otto Pape, które umożliwiły mu otrzymanie paszportu Czerwonego Krzyża. „Ze swoim paszportem nie mogłem przecież podróżować – wyznał potem – dlatego biskup Hudal pomógł mi w Watykanie, dając paszport Czerwonego Krzyża in blanco”. Priebke, najbliższy współpracownik szefa gestapo w Rzymie, uczestniczył 24 marca 1944 roku w masakrze w jaskiniach Ardeatyńskich pod Rzymem. Ofiarami tej największej zbrodni nazistowskiej na włoskiej ziemi było 335 cywilów, którzy zostali zabici przez esesmanów strzałami w tył głowy. Nie wyklucza się, że pomoc ze strony Kościoła umożliwiła też ucieczkę Josefowi Mengele oraz Aloisowi Brennerowi, najlepszemu ze „specjalistów” Eichmanna do spraw deportacji Żydów. W swoich pamiętnikach Hudal napisał z dumą, że po 1945 roku ”poświęcił całą swoją działalność charytatywną głównie byłym funkcjonariuszom narodowosocjalistycznym i faszystowskim, zwłaszcza tak zwanym zbrodniarzom wojennym i dzięki fałszywym papierom uchronił ich przed ciemiężycielami, pomagając uciec do szczęśliwszych krajów”. W obliczu tak jednoznacznych dowodów pytanie o to, czy papież Pius XII był w pełni informowany o całej akcji, jest nie tylko zbędne, ale też całkowicie naiwne. Hitlerowski as lotnictwa Hans-Ulrich Rudel pisał z Argentyny pełen wdzięczności: „Byli tacy, którzy w przebraniu zakonnym wędrowali przez Alpy od klasztoru do klasztoru. Ludzie mają różny stosunek do katolicyzmu, ale to, co w tamtych latach uczynił Kościół, a zwłaszcza, co uczyniły pewne wybitne jednostki spośród hierarchów kościelnych, ratując przed pewną śmiercią wartościową część naszego narodu, nie może pójść w zapomnienie!”. Dodam od siebie, że istotnie, świat nie powinien zapomnieć o owych poplecznikach nazistowskich zbrodniarzy.
-
Nie tylko pisarka Kossak-Szczucka. Witam, Wielu wcześniejszych fanatycznych antysemitów będąc świadkami szoa doznało niejako „nawrócenia”. Ksiądz Stanisław Trzeciak (1873-1944) był autorem nie tylko antysemickich broszur i artykułów, ale także obszernych traktatów dotyczących Talmudu i żydowskiej obyczajowości. W r. 1937 opublikował m. in. artykuł "Nie gwałtem, lecz odseparowaniem się wywalczy sobie Polak niezależny byt", w którym burdy antysemickie przedstawił jako dzieło samych Żydów. Od 1935 r. był on nawet rzeczoznawcą Sejmu RP do spraw judaizmu. Opętany antyżydowską obsesją ks. Trzeciak opowiadał się za usunięciem Żydów z prasy i radia, pozbawieniem ich praw obywatelskich, wywłaszczeniem, a następnie przymusową deportacją z Polski. W 1939 r. wzywał do oznakowania Żydów "żółtą łatą" i zamknięcia ich w gettach. Od 1933 r. ksiądz Stanisław Trzeciak zafascynowany był ruchem hitlerowskim w Niemczech. Hitler realizował w jego oczach "opatrznościowe posłannictwo" uratowania świata przed żydokomuną. Na pozytywną ocenę tego duszpasterza zasłużył także "goj Stalin", który wyeliminował "zbrodniczego warchoła" - Trockiego (bo Żyd). W latach 30. gościł w uwielbianej przezeń Trzeciej Rzeszy. Poglądy tego zdeklarowanego antysemity sprawiły, że znalazł się on pomiędzy twórcami Narodowej Organizacji Radykalnej, odpowiednika niemieckiej NSDAP. Przypisuje mu się też udział w organizowaniu osławionych antyżydowskich wystąpień w Warszawie, wiosną r. 1940 i że to Niemcy go do tego przekonali, że zajścia ułatwią utworzenie getta w Warszawie. Przebieg tych zajść wywarł jednak na kapłanie jak najgorsze wrażenie i przyczynił się do tego, że stał się on jakby zupełnie innym człowiekiem. Wg relacji siostry zakonnej Wandy Garczyńskiej ks. Stanisław Trzeciak był tym, który widział konieczność ratowania przede wszystkim zagrożonych żydowskich dzieci. Duchowa przemiana tego księdza przypomina drogę, jaką przebył pisarz Jan Dobraczyński. Urągowisko, czy palec Boży: Ks. Stanisław Trzeciak został 8.8.1944 zastrzelony na progu swojego kościoła przez Niemców. Ksiądz Marceli Godlewski, określany często jako "wojujący antysemita", był jednym spośród ludzi głośno wypowiadających się w okresie międzywojennym przeciw dominacji gospodarczej Żydów w Polsce. A tak skonfrontował jego przedwojenną postawę z późniejszą pracą w warszawskim getcie prof. Ludwik Hirszfeld w swojej autobiograficznej „Historii jednego życia”: „Ongiś bojowy antysemita, kapłan wojujący w piśmie i słowie. Ale gdy los zetknął go z tym dnem nędzy, odrzucił precz swoje nastawienie i cały żar swego kapłańskiego serca poświęcił Żydom”. Pozdrawiam
-
Twój optymizm jest oczywiście nieuprawniony. Zresztą wielu Polaków skwapliwie sięga po ów naiwny stereotyp – „skoro mamy 50% drzewek oliwnych w Jad Waszem, to znaczy, że zachowaliśmy się w tamtych dramatycznych czasach jako cały naród wyjątkowo szlachetnie, więc zarzucanie nam permanentnej wrogości wobec Żydów jest pomówieniem”. Czy z tego ma wynikać, że np. Albańczycy, Bułgarzy czy Duńczycy ze swoją nieporównanie mniejszą liczbą drzewek w ogrodzie Jad Waszem mają mniejsze zasługi w ratowaniu „swoich” Żydów? Przecież nie bezwzględna liczba drzewek oliwnych w JW świadczy o wielkości zasług w ratowaniu Żydów przez ich współobywateli. To fakt, Albańczycy mogą się poszczycić „tylko” 63 drzewkami w lasku JW, należy przecież pamiętać, że uratowali oni nie tylko WSZYSTKICH 120 (200 wg załącznika protokołu z Wannsee) żydowskich współobywateli Albanii, ale i tych wszystkich żydowskich przybyszów, którzy szukali w ich małym kraju schronienia. Także Albańczycy ryzykowali ratowaniem Żydów swoje życie, a na podkreślenie zasługuje fakt, że nie jest znany nawet jeden przypadek, żeby Albańczyk przyjął od ukrywanych przezeń Żydów jakąś zapłatę czy inną gratyfikację. Postępowanie Albańczyków tłumaczy się swoistym pojmowaniem przez nich honoru. Honor jest ważnym składnikiem tradycyjnych albańskich postaw społecznych. No właśnie… Także Bułgarzy uratowali niemal wszystkich swoich 48000 żydowskich obywateli ze starych terytoriów Bułgarii. Bułgarzy nie byli w stanie uratować ok. 4000 Żydów zamieszkałych w okupowanej przez Bułgarów Trakii i 7100 Żydów Macedonii. Z obszarów tych Niemcy wcześniej Żydów deportowali. Tylko biskupi prawosławni Stefan i Kirił otrzymali pośmiertnie tytuły Sprawiedliwych wśród Narodów Świata za przyczynienie się do udaremnienia deportacji bułgarskich Żydów do nazistowskich obozów zagłady Do wybuchu II w. św. żyło w Danii 8000 Żydów. Przed zagładą uratowali ich duńscy współobywatele niemal wszystkich, bo ponad 7000 osób, wywożąc ich potajemnie do Szwecji. Policja niemiecka zaaresztowała jedynie 481 duńskich Żydów osadzając ich w Czeechach, w KL Theresienstadt, z czego 116 osób zamordowano w niemieckich KL. W ogrodzie Jad Waszem widnieje poświęcona Duńczykom jedynie rzeźba z tablicą pamiątkową.
-
Ciekawa lektura na aktualny temat: http://wyborcza.pl/1,75480,6337913,Antysem...powszechny.html
-
… po co to od razu nazwisko podawać W wypowiedziach polemistów nin. tematu przewija się wątek ostracyzmu na jaki narażeni byli/są niejednokrotnie „Sprawiedliwi”. Pisze o tym np. kolega FSO: „Postawa znacznej części społeczeństwa takoż. Milczenie jest traktowanie jak przyzwolenie na to, co się działo, jako przyzwolenie na grabież. We wspomnieniach powojennych bardzo często można poczytać o ostracyzmie wobec osób, które pomagały Żydom i nie chciały brać lub nie brały udziału w grabieży majątku [jeżeli zdezelowany stół, komodę czy pierzynę można nazwać bogactwem...” Myślę, że dobrym przyczynkiem do tego wątku jest artykuł Pawła Reszki p.t. Lęk "Sprawiedliwych" Starsza pani odebrała niedawno medal "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata". Na samą myśl, że ktoś mógłby się o tym dowiedzieć, zaczyna się bać [wytłuszczenie - Antek]. Trudny temat - "Sprawiedliwych" opisywano i opisuje się nadal albo w społecznej próżni, albo w przyjaznym, patriotycznym, otoczeniu - twierdzi dr Dariusz Libionka, historyk z lubelskiego IPN. - Tymczasem sytuacja była i jest daleko bardziej skomplikowana. Temat "Sprawiedliwych" był i jest instrumentalizowany. Kiedy mówimy o trudnych sprawach polsko-żydowskich, np. o szmalcownictwie, rabunku mienia żydowskiego czy skali obojętności, od razu pada argument o imponującej liczbie "Sprawiedliwych" wśród Polaków. Pisze się o Radzie Pomocy Żydom, ale generalnie to, co działo się na prowincji między Polakami i Żydami, gdzie działalność Żegoty nie docierała, jest wciąż mało znane. Historycy dopiero zaczynają się tym zajmować. Potrzebne są programy edukacyjne, które pokażą całą złożoność tego zjawiska. Pani da spokój W lubelskim Ośrodku „Brama Grodzka - Teatr NN” przed trzema laty powstał taki projekt. Nazywał się „Sprawiedliwi wśród Narodów Świata - region lubelski”. Jego efektem miała być internetowa baza danych zawierająca opowieści osób uhonorowanych medalem. Planowano: „Zebrane relacje, opisane bądź nagrane wspomnienia »Sprawiedliwych « posłużą jako materiał edukacyjny - dostarczą informacji o losach Polaków i Żydów podczas drugiej wojny światowej, ukażą postawy osób, które w tragicznych czasach odważyły się przeciwstawić złu, nietolerancji, antysemityzmowi”. Baza danych jednak nie powstanie. - Ustaliłam adresy i nazwiska 58 "Sprawiedliwych". Udało mi się skontaktować z 21 osobami. To "Sprawiedliwi" lub ich bliscy krewni - wylicza Marzena Baum z Ośrodka. W końcu zebrała 14 relacji. Ale tylko jedna osoba zgodziła się na publikację pod nazwiskiem [wytłuszczenie – Antek]. Ona nie była "Sprawiedliwym", tylko Żydówką, która mieszka w Lublinie, i starała się o odznaczenie ludzi, którzy ją ukryli. - Kiedy rozpoczynałam ten projekt, wiedziałam, że mogą być opory przed podawaniem nazwisk do publicznej wiadomości, ale skala tego zjawiska zaskoczyła mnie - przyznaje Marzena Baum. - Pani da spokój, po co to od razu nazwisko podawać, nie wiem, jak zareagują sąsiedzi, dzieci [wytłuszczenie – Antek], a zresztą to było tak dawno temu - takie argumenty słyszałam najczęściej. Stąd na naszej stronie internetowej opublikujemy obszerny tekst mówiący o idei medalu, jego historii, anonimowo podamy fragmenty relacji. Zastanawiałam się, skąd w tych ludziach ten lęk. Sądzę, że mogła mieć na to wpływ sprawa mordu w Jedwabnem i tego, w jaki sposób niektóre środowiska interpretowały to zdarzenie. Według danych ze stycznia 2005 roku medalem "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata" uhonorowano na świecie 20 757 osób. Największą grupę stanowią Polacy - 5874. W ubiegłym roku [2004? – Antek] w Polsce wręczono 30 medali 50 "Sprawiedliwym" i ich krewnym. O 15 więcej niż rok wcześniej. W ambasadzie izraelskiej usłyszałem, że to dlatego, iż pokolenie uratowanych odchodzi. Przed śmiercią chcą się rozliczyć z tymi, którzy uratowali im życie.
-
Dziadek Romana Giertycha ("Nie daleko jabłko..") Pozdrawiam
-
To zrozumiałe, że udział przedstawiciela NSZ w RPŻ ”nie pasuje” zarówno w świetle owego tekstu NSZ-owskiego pisma, jak i wobec faktu, że formacja NSZ Żydów prześladowała. W skład Rady Pomocy Żydom weszli przedstawiciele szeregu stronnictw i organizacji polskich oraz dwaj przedstawiciele ludności żydowskiej. Do władz kierowniczych RPŻ wchodzili: działacz PPS-WRN Grobelny („Trojan”) jako przewodniczący Rady; działacz Stronnictwa Ludowego Tadeusz Rek („Różycki”) oraz dr Leon Fajner (Bund) jako wice przewodniczący; sekretarzem był Adolf Berman („Borowski”) z podziemnego Żydowskiego Komitetu narodowego, skarbnikiem działacz Stronnictwa Demokratycznego Ferdynand Arczyński („Marek”). Po aresztowaniu przez gestapo w 1944 r. J. Grobelnego, przewodniczącym został jego towarzysz partyjny „Jurkiewicz”. Adolfa Bermana przez pewien czas zastępował (z ramienia ŻKN) Icchak Cukierman. W 1943 r. dokooptowano ponadtodo Rady Emilię Niżową (SD) i Stefana Sędłaka (PPS-WRN), a w 1944 r. Piotra Gajewskiego (RPPS). Z ramienia Delegatury Rządu (referatu do spraw żydowskich w departamencie spraw wewnętrznych) wchodzili do RPŻ kierownik tego referatu Witold Bieńkowski („Jan Karski”, „Wencki”) i jego zastępca – Władysław Bartoszewski („Ludwik”); obaj byli działaczami FOP. Bartoszewski reprezentował poza tym tę organizację w RPŻ. Trudno się z tym nie zgodzić, Żydzi byli zaszczuci zarówno przez różnej maści szmalcowników, jak i przez kolaborujące z niemieckim okupantem lokalne władze policyjne w szeregu krajów okupowanych przez hitlerowskie Niemcy, że wymienię choćby Holandię. W historii okupowanej przez Niemców Holandii widnieje szereg ciemnych stron, gdy chodzi o postawę pewnej części społeczeństwa do ich współobywateli narodowości żydowskiej. Warto bowiem pamiętać, że spośród krajów zajętych przez Niemcy ruch nazistowski w Holandii był bodaj najszerszy i najaktywniejszy (103228 członków NSB - Nationaal-Socialistische Beweging in Nederland, 800000 członków Nederlandse Unie, 15000 członków Zwart Front). Ale i to temat na zupełnie inny wątek. Oczywiście tak; bardzo wielu Polaków utraciło życie z winy swoich współobywateli. Choć - jak się wydaje - jest to temat na odrębny wątek z racji wielu aspektów, mimo to podzielę się w tej sprawie kilkoma szerszymi uwagami. Przyczyny krzywd Polaków doznanych od swoich współobywateli to ogólnie: kolaboracja Polaków z niemieckim okupantem (były tego różne formy), szmalcownictwo, delacje, polska policja „granatowa”. Istnieją niezliczone opisy losów polskich bohaterów walki z okupantami, o postaciach renegatów pisze się natomiast niechętnie, jakby się chciało ich całkowicie wyprzeć z naszej historii. A jest o czym pisać. Znane są różne formy kolaboracji. Pominę w tym wpisie kwestię służby Polaków w hitlerowskim Wehrmachcie, to sprawa obszerna i na inny wątek. Tylko w Okręgu Krakowskim AK ujętych było ponad 5000 denuncjantów, w samym Krakowie pracowało w roku 1943 na rzecz okupanta około 2000 osób. Zdrajcy byli różnych profesji i statusu i wywodzili się z różnych środowisk, także naukowych. Sporządzona przez grupę prawników i historyków analiza przypadkowo wybranych 200 zasądzonych na karę śmierci przez sądy podziemne Polaków-agentów i konfidentów dała obraz następujący: policjanci „granatowi” (różnych formacji i stopni) – 43 osoby, urzędnicy (w tym zarządcy firm i tłumacze) – 24 osoby, służba rolna i leśna, rolnicy – 18 osób, sołtysi i wójtowie – 16 osób, robotnicy i rzemieślnicy – 15 osób, strażnicy więzienni, kolejowi i dozorcy – 14 osób, artyści, literaci, dziennikarze – 13 osób, restauratorzy, sklepikarze, handlowcy – 12 osób, arystokraci, ziemianie, adwokaci – 12 osób, oficerowie służby stałej i rezerwy, także AK – 11 osób, podoficerowie służby stałej i rezerwy – 5 osób, lekarze, duchowni, nauczyciele – 11 osób, inżynierowie – 6 osób. Głośna była sprawa Marty Laury Władowej, wdowy po generale Franciszku Władzie, d-cy 14. Dywizji Piechoty. Władowa nawiązała z wyższym oficerem Abwehry kontakty miłosne, ale i agenturalne. Wyrok wykonano 4.6.44 r.. Także do jednego z najgłośniejszych należało wykonanie egzekucji (w Warszawie) na znanym polskim aktorze Igo Symie (m.in. za inspirowanie aktorów polskich do udziału w osławionym antypolskim filmie „Heimkehr”). Szczególnie przykre dla społeczności warszawskiej w latach okupacji było zachowanie znanej aktorki Marii Malickiej, a zwłaszcza aktora Adolfa Dymszy. Malicka, której Polska i Warszawa dały przecież wszystko, utrzymywała bliskie kontakty z agentem Wydziału Propagandy J. Horvathem i oficerami niemieckimi. A. Dymsza urządzał zaś w swoim mieszkaniu pijatyki w towarzystwie Niemców. Oboje zhańbili się występowaniem w legalnych teatrzykach. Warto dodać, iż na kolaborantów wydawano nie tylko wyroki śmierci. Głośna w Warszawie była publiczna kara chłosty wymierzona 13.5.44. r. w teatrze „Maska” dyrektorowi teatru „Komedia” Józefowi Grodnickiemu i o jednoczesnym ostrzyżeniu Witolda Zdzitowieckiego, kierownika artystycznego „Maski”. Postawiono im zarzut wyrządzania „szkody polskiemu życiu zbiorowemu” oraz zachowania „ubliżającego godności obywatelskiej i artystycznej aktorów polskich”. Stosowano też i różne formy infamii. Wyroki śmierci wykonano na wielu zdrajcach, również na oficerach WP, także wyższych rangą, na oficerach AK, na księżach, a także na synu b. prezydenta Poznania (Ratajskim). Kilku biskupów polskich czynnie współpracowało z hitlerowcami. Jednego z nich – Czesława Sokołowskiego – sąd podziemnego państwa skazał na karę śmierci. Większość hierarchów Kościoła schroniła się w pałacach, wyemigrowała lub stanęła po stronie uciemiężonego narodu. Niektórzy jednak pomagali okupantowi. Najbardziej gorliwym z nich był bp podlaski (Generalne Gubernatorstwo) – Czesław Sokołowski. Były rektor KUL (1924–1925) na czele diecezji stanął po niespodziewanej śmierci bp. Henryka Przeździeckiego w maju 1939 r. Jego zażyłe kontakty z okupantem od początku były dla Polaków szokujące. Potwierdza to m.in. apel bp. Sokołowskiego wystosowany do księży o zastosowanie się do rozporządzenia okupanta i przekazanie mu kościelnych dzwonów do stopienia i przerobienia na czołgi. Sokołowski był jedynym w GG, który wydał takie polecenie. We wrześniu 1941 r. w konspiracyjnym „Głosie Prawdy” napisano wprost, że jego postępowanie „(...) jest sprzeczne z godnością Polaka i duchownego. Biskup Sokołowski uczynił wyłom w mocnej postawie społeczeństwa polskiego”. Pod koniec 1942 r. – jak poinformowano rząd w Londynie – urządził on u siebie w pałacu przyjęcie dla hitlerowców, którzy przybyli w celu dokonania aresztowań w diecezji. Wkrótce potem, podczas świąt Bożego Narodzenia, pobłogosławił żołnierzy włoskich wyruszających z Siedlec na front wschodni. Ten „(...) gest biskupa Sokołowskiego – wspominał po latach ks. Marian Myrcha – wobec sojuszników Hitlera zbulwersował nie tylko mnie, ale wielu ludzi będących wtedy w kościele”. Ks. Myrcha twierdzi, że biskup podlaski domagał się odczytywania w kościołach apelów niemieckich władz zachęcających Polaków do dobrowolnego wyjazdu na roboty do III Rzeszy. Inni biskupi bojkotowali to zarządzenie. Sokołowski zakazał też swoim księżom angażowania się w działalność polityczną i zbrojną, a także nakazywał wydawanie zbiegów i partyzantów Niemcom. Po aresztowaniu ks. Jana Niedziałka, kapelana AK, oskarżono Sokołowskiego o wydanie go w ręce okupantów. Do dziś nie ma na to dowodów, ale faktem jest jednak, iż mimo próśb rodziny aresztowanego kapłana biskup nie uczynił nic, by wydostać podwładnego z więzienia. W połowie 1943 r. dowództwo siedleckiego obwodu AK miało już dość antypolskiej postawy biskupa i wystąpiło z wnioskiem do Wojskowego Sądu Specjalnego o osądzenie hierarchy. Sąd Specjalny Obszaru Warszawskiego AK skazał biskupa Sokołowskiego na karę śmierci. Był to szok nie tylko dla wiernych, ale i władz podziemia. Przerażony obrotem sprawy sam komendant główny AK, gen. Tadeusz Bór-Komorowski, zalecił dowódcy obszaru, by nie zatwierdzał wyroku. Prośbę „Bora” spełniono. Jednocześnie stała się rzecz bezprecedensowa – jedyny raz w historii polskiego okupacyjnego wymiaru sprawiedliwości Wojskowy Sąd Specjalny przekazał sprawę do Cywilnego Sądu Specjalnego podległego Delegaturze Rządu na Kraj, który zajmował się ściganiem przestępstw osób cywilnych kolaborujących z okupantem. Jednak sąd ten nie potrafił (a może raczej bał się) zająć jednoznacznego stanowiska i sprawa biskupa trafiła do Komisji Sądzącej Walki Podziemnej, która mogła jedynie nałożyć karę upomnienia, nagany lub infamii. Ostatecznie komisja skazała Sokołowskiego na karę infamii (kara na czci i honorze, a także pozbawienie praw publicznych, obywatelskich i honorowych). Gdy po zakończeniu działań wojennych powrócił do Polski prymas August Hlond (internowany przez Niemców w jednym z klasztorów), zdjął z zajmowanych stanowisk kościelnych kilku biskupów, których oskarżano o nadmierną służalczość i współpracę z okupantem. Byli wśród nich m.in. biskup łódzki Jasiński, bp częstochowski Teodor Kubina i właśnie bp Sokołowski. Ten ostatni przestał oficjalnie sprawować urząd ordynariusza diecezji podlaskiej 4 lipca 1946 r. Mimo usilnych starań, Sokołowski nie otrzymał żadnego stanowiska. Do śmierci, w dniu 11 listopada 1951 r., przebywał w Nowym Mieście i u swej rodziny w podwarszawskim Michalinie. Pochowany został na Bródnie w Warszawie. Byli denuncjatorzy i pośród Polaków pochodzenia żydowskiego, że wspomnę choćby osławioną „Trzynastkę” z getta warszawskiego. Likwidacją tych zdrajców i delatorów skutecznie zajmowały się podziemne organizacje żydowskie – ŻOB i ŻZW. Czyniły to także sądy i komórki likwidacyjne akowskie; wydały one m.in. wyrok na Borysa Pilnika, konfidenta niemieckiego, szantażystę i oszusta. Pilnik wydawał w ręce niemieckie Polaków żydowskiego pochodzenia; szantażował ich, wyłudzał dobra majątkowe. Wyrok na nim wykonano 25.8.43 r.. Historycy przyjmują, iż wykonano około 2500 akcji wyrokowych na około 3000 do 3500 wydanych przez sądy podziemia wyroków śmierci na zdrajców i delatorów. Przykładem szczególnie haniebnej kolaboracji zbiorowej była postawa funkcjonariuszy policji polskiej, t.zw. „granatowej”. Myślę, że także dla sprawy „granatowych” należy utworzyć odrębny wątek, jeśli oczywiście takowy już nie istnieje. Przypisywanie nam Polakom udział w szoa jest insynuacją i oczywistym kłamstwem, tak jak kłamliwe i oszczercze jest powielane przez obcokrajowe media, w tym - co jest szczególnego rodzaju skandalem, przez media niemieckie - określenie: „polskie obozy koncentracyjne Twierdzenie, że Polacy w żadnej mierze nie są odpowiedzialni za zagładę Żydów jest truizmem, a przekonywanie polemistów tego wątku do tej prawdy, jest przekonywaniem przekonanych i stanowi wg mnie próbę odwrócenia uwagi od istoty tego wątku. Sformułowanie „zdrowe proporcje” jest niezbyt jasne, trochę jakby rzecz o „wmiataniu” tego, co niewygodne. Należy pamiętać, że kierunek dyskusji dyktuje tytuł tego wątku, który - przypominam - brzmi: „Polacy i ich odpowiedzialność za zagładę Żydów”. Ponad wszelką wątpliwość nie jest nadużyciem, co już w trakcie polemiki wykazano, bowiem nie tylko można było zrobić więcej, ale nade wszystko nie powinno było czynić tylu rzeczy podłych. Przeżyłem okupację w Warszawie; strach był drugą - po cierpieniach permanentnego głodu - dominującą dolegliwością. Strach miał w okupowanej W-wie wiele oblicz: ja, nastolatek i moje rodzeństwo lękaliśmy się najbardziej o swojego ojca – codzienne pełne niepokoju oczekiwanie: czy powróci z pracy, czy szczęśliwie uniknął łapanek, czy nie aresztowano go w miejscu pracy. Po każdej publicznej egzekucji strach wpędzał wręcz w panikę. A później, gdy ojca aresztowano (gestapowiec „śląską polszczyzną” do mojej mamy - w trakcie aresztowania w naszym domu - „weź matka od starego obrączka, już mu nie będzie potrzebna”), strach o los ojca zdominował nasze życie rodzinne. Był też inny lęk - sąsiad nie oddał wbrew nakazowi okupanta swojego radioodbiornika (ojciec i inni sąsiedzi bywali u niego na nasłuchach BBC), lęk czy ktoś na sąsiada nie doniesie. Strach panował w wielu rodzinach także dla tego, że w jednym z sąsiednich domów ukrywano Żyda, o czym starano się nie mówić, ale większość sąsiadów o tym wiedziała, wiedziały także „tubylcze” dzieciaki. Lękano się, że ktoś ze „swoich” tych sąsiadów „wsypie”. Strach był uzasadniony, bo kiedy pędzono grupy Żydów z pobliskich sub-gett (w Piekiełku, może w Legionowie?) do getta centralnego, w jednej z sąsiednich kamienic kobiety „znalazły” niemowlę w beciku. Do „obwarzanka” z kosztownościami zawieszonego na szyjce dziecka dołączony był krótki list z danymi niemowlęcia (oczywiście żydowskiego) i prośbą o opiekę do czasu …powrotu jego rodziców. Kobiety po krótkiej (nie burzliwej) naradzie zaniosły niemowlę do komisariatu policji granatowej, no bo przecież „nie można narażać swoich rodzin”; oczywiście dziecko oddano wraz z becikiem, ale bez owego obwarzanka. Spory i plotki między owymi kumami o „niesprawiedliwym” podziale obwarzanka trwały bardzo długo. Ale też towarzyszył niepokój (zwłaszcza mnie), czy aby nie zostanie wykryta, a raczej czy ktoś nie doniesie o bimbrowni zainstalowanej w królikarni na podwórzu, gdzie dorabiałem czyszcząc na zlecenie niewidomego właściciela owej instalacji obrzydliwie cuchnące kadzie po zacierze. Co stoi na przeszkodzie, abyś Ty to uczynił? Także i ta kwestia to temat na większy wątek. Jesteś natomiast w błędzie twierdząc, że to rzecz z pod dywanu - historiografia nie pomija tej kwestii. O Żydowskiej Służbie Porządkowej (Ordnungsdienst) i o kolaboracji Żydów z niemieckim okupantem pisze wielu historyków i kronikarzy, przede wszystkim wielu żydowskich. Piszą np. Bernard Mark, Stanisław Wroński, Bernard Goldstein, Henryk Makower, Ruta Sakowska, Andrzej Żebrowski, Marek Edelman, Icchak Cukierman („Antek”), czy prof. Marian Fuks. Bardzo wiele dramatycznych zapisów dot. żydowskich renegatów i Żydowskiej Służby Porządkowej zamieścił w swoim „Dzienniku getta warszawskiego” Adam Czerniaków i Emanuel Ringelblum. A jeden z najbardziej dramatycznych opisów działalności ŻSP jest autorstwa jednego z funkcjonariuszy ŻSP w otwockim getcie - Calela Perechodnika. Ci trzej ostatni pisali swoje prace niejako „na gorąco”, bo w czasie niemieckiej okupacji. Myślę jednak, że jeśli o żydowskich kolaborantach chce mówić Polak, to nie może tego czynić bez pewnej pokory, bowiem kolaboracja z Niemcami Polaków-Żydów wobec rozmiaru kolaboracji Polaków-Polaków z hitlerowskim okupantem, to – wyrażając się kolokwialnie - małe miki. Pozdrawiam.
-
O cnocie stosowania uczciwej polemiki Otóż jesteś Bronku w głębokim błędzie, to nie jest „to samo”! Powyższy Twój komentarz stanowi przykład polemiki non-fair, wręcz manipulacji. Oto z mojego tekstu, stanowiącego cytat z artykułu zawartego w NSZ-owskim pisemku ‘Barykada’: „Nie zapominajmy, że rozwiązanie tego problemu w sensie usunięcia Żydów z naszych terenów czekało nas nieuchronnie. […] I nie byłoby to rzeczą wcale łatwą, jeśli się zważy, że my nie używalibyśmy przecież barbarzyńskich, lecz szybko zmierzających do celu metod niemieckich. […] Niemcy nam poważnie w tej kwestii pomogli.” usunąłeś niewygodne dla Twojej argumentacji istotne części cytatu, aby w swoim komentarzu wykazać swoją rację. Natomiast z treści owego fragmentu NSZ-owskiej ‘Barykady’ w sposób jednoznaczny wynika, że Narodowe Siły Zbrojne dla usunięcia Żydów „z naszych terenów” posłużyłyby się „szybko zmierzającymi do celu metodami niemieckimi. […] Niemcy nam poważnie w tej kwestii pomogli.” Czy światu dobrze znane „szybko prowadzące do celu metody niemieckie” mogą jeszcze budzić jakieś wątpliwości, jakie były zamiary narodowców z pod znaku NSZ? Wypada Ci przypomnieć Twoją, Bronku, pierwotną tezę: „Spójrzmy na poglądy najbardziej skrajnych, nieprzychylnych Żydom kręgów: postulowano deportacje Żydów (osławione "Żydzi na Madagaskar!"), nikt nie domagał się eksterminacji na miejscu całej populacji.” Chcę wierzyć, że nie chodzi Tobie o dziecięcą zasadę, aby „moje było na wierzchu”.
-
Tak na marginesie polemiki Zapewne miałeś na myśli znany wiersz Czesława Miłosza "Campo di Fiori" Wspomniałem Campo di Fiori W Warszawie przy karuzeli, W pogodny wieczór wiosenny, Przy dźwiękach skocznej muzyki. Salwy za murem getta Głuszyła skoczna melodia I wzlatywały pary Wysoko w pogodne niebo. (...) Ja jednak wtedy myślałem O samotności ginących. O tym, że kiedy Giordano Wstępował na rusztowanie, Nie znalazł w ludzkim języku Ani jednego wyrazu, Aby nim ludzkość pożegnać, Tę ludzkość, która zostaje. Istniała opinia, że wiersz jest poetycką metaforą, gdyż karuzela była nieużywana. Pojawiało się też zdanie, że karuzeli w ogóle w tym miejscu nie było a Miłosz krzywdzi warszawiaków. Jednak historyk Tomasz Szarota jest innego zdania. Przewertował ówczesną prasę i twierdzi, że karuzela stała od sierpnia 1942 roku, właśnie obok muru getta. Sądzi, że postawienie wesołego miasteczka akurat w tym miejscu miało mieć znaczenie propagandowe - warszawiaków los Zydów zupełnie nie obchodzi. I dobrze Niemcy sobie kalkulowali. Marek Edelman mówi: "A czy to tak ważne, czy karuzela akurat się kręciła, czy tylko bawiono się na huśtawkach? Ważne jest, że po prostu się bawiono - a my się cały czas baliśmy, czy w ogóle ktoś widzi to, co robimy w getcie... Ja w każdym razie pamiętam dokładnie te dziewczyny siedzące na krzesełkach..." Pozdrawiam
-
Była to odpowiedź na zadane przez Ciebie, Bronku, pytanie: „Byli szmalcownicy i ludzie, którzy prześladowali Żydów. A czy była też legalna polska władza, która mogłaby ścigać takie postępki?” Moją odpowiedzią starałem wykazać – tak, jak tego jak myślę, oczekiwałeś - że taka polska (quasi-)władza w GG istniała i na miarę ówczesnych możliwości funkcjonowała. Natomiast uznanych historyków cytuję, by uniknąć zarzutu gołosłowności. Trudno było inaczej ów Twój tekst skwitować, można bowiem było odnieść wrażenie, że jego treść adresowana była do uczniów podstawówki albo do jakichś niezbyt rozgarniętych nie-europejskich obcokrajowców, a nie do polskich pasjonatów historii. Ów cytat potraktowałem jako skrót myślowy zastępujący dłuższy wywód. Polacy byli przez niemieckiego okupanta prześladowani, wielu utraciło z ich rąk życie. Natomiast Żydzi byli wszyscy, bez wyjątku, skazani przez Niemców na śmierć, a Polacy byli tej egzekucji bardziej lub mniej biernymi świadkami. N.B. Mniemam, że niemal każdy ścigany przez okupanta Polak (np. partyzant, uciekinier z obozu) mógł liczyć na znalezienie schronienia u polskich współobywateli i je najczęściej znajdywał, Żydzi na to liczyć nie mogli, o czym świadczy historia. Racz zauważyć, że właśnie wokół tej kwestii i jej podobnych trwa nin. polemika. Świadomie wskazałem na media sekty toruńskiej i na wiodących w tych mediach ksenofobów, że nie określę ich właściwiej – antysemitów, bo to właśnie epitet „antypolonizmu” przypina się tam każdemu, kto w imię prawdy historycznej stara się wymiatać nasze polskie brudy z pod dywanu.
-
Takiego trendu nie dostrzegam, natomiast, że istnieją jakieś tajemne „siły antypolskie” usiłujące przypisać Polakom udział w szoa nieustannie obwieszczają media sekty toruńskiej, a zwłaszcza ich czołowi antysemiccy ideologowie – J.R. Nowak, B. Wolniewicz, R. Bender i sam dyrektor RM, o. Rydzyk. Ten ostatni i niektórzy inni duchowni, moderatorzy tej rozgłośni i telewizji, najwidoczniej uznali, że nakazy soborowej deklaracji „Nostra Aetate” ich nie obowiązują. Historycy, którzy przywołują ewidentne fakty zbrodniczych czynów popełnionych w Polsce na Żydach przez ich nie-żydowskich współobywateli są przez w. wym. ksenofobów potępiani, obwiniani o kłamstwa i tzw. „antypolonizm”. Przejawem szczególnie niewybrednej kampanii oszczerstw jest nieustanne postponowanie Jana Tomasza Grossa; myślę, że głównie z racji jego żydowskiego pochodzenia, bowiem inni historycy, skądinąd „słusznego” pochodzenia, którzy w swoich pracach zawarli znacznie więcej dramatycznych zdarzeń z udziałem Polaków, niż uczynił to Gross w swojej książce „Strach”, dziwnie nie są przez owych Bogo-ojczyźnianych nienawistników sekowani. Ten tekst pozostawiam bez komentarza, to są ewidentne truizmy. M.J. Chodkiewicz pisze: „W styczniu 1943 roku ‘Szaniec’ twierdził natomiast, że Polska ma trzech wrogów: Sowietów, Niemców i Żydów. O losie Żydów w najbardziej ekstremalny sposób pisał w marcu 1943 roku publicysta prowincjonalnego pisemka NSZ ‘Barykada’: „Możemy potępiać Niemców za ich bestialskie metody, ale nie możemy zapominać o tym, że Żydostwo było i będzie zawsze elementem destrukcyjnym w naszym organizmie państwowym. Likwidacja Żydów na ziemiach polskich ma wielkie znaczenie dla przyszłego naszego rozwoju, gdyż uwalnia nas od wielomilionowego pasożyta. Nie zapominajmy, że rozwiązanie tego problemu w sensie usunięcia Żydów z naszych terenów czekało nas nieuchronnie. […] I nie byłoby to rzeczą wcale łatwą, jeśli się zważy, że my nie używalibyśmy przecież barbarzyńskich, lecz szybko zmierzających do celu metod niemieckich. […] Niemcy nam poważnie w tej kwestii pomogli.” Niech za odpowiedź posłuży Ci trafne stwierdzenie użyte w nin. wątku przez polemistę o nicku FSO: „Z drugiej strony naprawdę nie trzeba bylo dużo, aby pomóc. Czasem pomóc, czasem wystarczyło nie widzieć, że rodzina sąsiada urosła o cztery osoby. Tylko tyle? Czy aż tyle?” I tu posłużę się cudzymi słowami, stwierdzeniem Elie Wiesela: „nie wszystkie ofiary były Żydami, ale wszyscy Żydzi byli ofiarami“ Szmalcownictowo przybrało w na początku roku 1943 w GG, a zwłaszcza w Warszawie takie rozmiary, że Kierownictwo Walki Cywilnej wystosowało (18.3.1943 r.) proklamację, aby przeciwdziałać stosowaniu szantażu wobec Polaków udzielających schronienia Żydom: " Kierownictwo Walki Cywilnej ogłasza, co następuje: naród polski, sam będąc ofiarą straszliwego terroru, z przerażeniem i współczuciem zaświadcza o rzezi pozostałej jeszcze przy życiu ludności żydowskiej w Polsce. Ich protest przeciw tej zbrodni doszedł do uszu wolnego świata. Ich owocna pomoc Żydom uciekającym z gett i obozów zagłady, skłoniła niemieckiego okupanta do wydawania dekretów grożących śmiercią Polakom, którzy będą pomagać Żydom w ukrywaniu się. Ale niektórzy, pozbawieni czci i honoru, rekrutujący się ze świata przestępczego, odkryli nowe, świętokradcze źródło korzyści: szantażowanie Polaków ukrywających Żydów i samych Żydów. Kierownictwo Walki Cywilnej ostrzega, że każdy przypadek szantażu będzie zarejestrowany i ukarany z całą surowością - jeśli to możliwe natychmiast, jeśli nie - w przyszłości". Stefan Korboński pisze („Polacy, Żydzi i holocaust”): „Zgodnie z instrukcjami Kierownictwa Walki Cywilnej, po ogłoszeniu niniejszej proklamacji, sądy podziemne wydały wiele wyroków śmierci. Prasa podziemna i radio podawały, gdy taki wyrok wykonano (przez rozstrzelanie). Za prześladowanie Żydów wyroki wykonano na następujących Polakach: Bogusławie alias Borysie Pilniku, Warszawa; Antonim Rozmusie, dowódcy plutonu policji kryminalnej w Warszawie; Janie Grabcu, Kraków; Wacławie Noworolnym, Lipnica Wielka; Tadeuszu Stefanie Karczu, Warszawa; Franciszku Sokołowskim, Podkowa Leśna; Antonim Pajorze, Dobranowice; Januszu Krystku, Grębków; Janie Lakińskim, Warszawa; Bolesławie Szostaku, Warszawa; Antonim Pietrzaku, Warszawa. W nagłych wypadkach, kiedy przedłużenie sprawy mogło zagrażać życiu lub bezpieczeństwu ukrywających się Żydów lub ukrywających ich ludzi, Kierownictwo Walki Cywilnej, dekretem z dnia 7.2.1944 roku, zezwoliło na natychmiastową likwidację szantażystów i donosicieli, bez wyroku sądowego, lecz jedynie na podstawie rozkazu miejscowych władz Podziemia, najczęściej dowódcy Walki Cywilnej. Na przykład miejscowy dowódca, Witold Rudnicki, wydał rozkaz rozstrzelania bez wyroku sądowego czterech szantażystów grożących zdradą Żydów ukrywających się w Pustelniku k. Warszawy.” Prof. Leszek Gondek natomiast pisze („Polska karząca 1939-1945”): „Kilka miesięcy po utworzeniu warszawski CSS [Cywilne Sądy Specjalne – Antek] zajął się również zwalczaniem „szmalcowników”, pierwszy wyrok śmierci w takiej sprawie wydając 7 lipca 1943 r.. Miesiąc później sąd ten rozpatrywał już sprawy 6 następnych prześladowców Żydów. Ogółem do momentu wybuchu Powstania Warszawskiego prowadzono w Warszawie i województwie śledztwa w około 200 sprawach, z czego 100 skierowano do sądu, zaś CSS m.st. Warszawy i woj. warszawskiego wydał po ich rozpatrzeniu około 60-70 wyroków śmierci (w 30% dotyczyły one przestępców winnych prześladowania ludności żydowskiej).” O wyborze Polski na miejsce realizacji zbrodniczej akcji „Juden-Endlösung” pisało wielu historyków. Ttrafnie i lapidarnie wypowiedział się o tej kwestii także Stefan Korboński: „Prawdziwym powodem wyboru Polski był fakt, że spośród wszystkich europejskich Żydów przeznaczonych do eksterminacji, w Polsce było ich już 3,5 mln. Niemieckie linie kolejowe były już przeciążone z powodu wojny. Znacznie łatwiej było zbudować obozy zagłady w Polsce i przewieźć Żydów z okolicznych terenów, niż transportować ich koleją do Francji lub na Węgry. Największy z takich obozów, oświęcimski, ulokowano w pobliżu granicy niemieckiej, aby skrócić drogę Żydów z Węgier, Francji i Włoch. Po wybuchu wojny sowiecko-niemieckiej, kiedy problemy z transportem stały się jeszcze większe, półtora miliona polskich i rosyjskich Żydów specjalne oddziały (tzw. Einsatzgruppen) zamordowały nie w obozach, lecz na miejscu, nad masowymi grobami, które sami musieli sobie wykopać.” P.S. Jeszcze słów kilka o sprawie osobistej. Wszystko, co dotyczy stosunków polsko-żydowskich, a zwłaszcza okresu niemieckiej okupacji, są sprawami, które może trudno nazwać, że są mi bliskie, stanowią one jednak dla mnie jakby nie zagojoną ranę; okupację przeżyłem w Warszawie, gdzie byłem świadkiem wielu podłych zachowań moich rodaków. Obrazów tamtego czasu nie jestem w stanie usunąć z pamięci. Wywodzę się z domu zawodowego żołnierza (wcześniej legionisty), domu, w którym przed wojną o Żydach raczej nie mówiło się życzliwie. Okupacja, losy żydostwa i traktowanie Żydów przez niektórych współmieszkańców Warszawy sprawiły, że mój dom rodzinny całkowicie w tym względzie się zmienił.
-
Odwet? To było okrutne morderstwo: http://www.tygodnik.com.pl/numer/2694/morawiecki.html Twoja argumentacja przypomina jako żywo argumenty ongisiejszego chóru obrońców jedwabieńskich morderców. Nawet jeden ze sprawców zbrodni jedwabieńskiej, Kazimierz Laudański, znajduje i dziś dla siebie usprawiedliwienie twierdząc: „Było dużo zemsty. Ale kogo załatwiali? Samosądy, lincze odbywały się na szpiclach i komunistach. Ci oberwali. […] Nasi działali w samoobronie, jak we wszystkich powstaniach, których się nie wstydzimy. […] Ale komuniści polscy i żydowscy nie powinni byli współpracować z NKWD. Za zdradę płaci się gardłem.” A swoją drogą, kim byli folksdojcze bardzo dobrze pamiętam z Warszawy, z lat niemieckiej okupacji. Dobrze też wiem, kim byli Volksdeutsche i Eingedeutschte będący na Deutsche Volksliste od grupy I po IV.
-
Witam i zamieszczam o ratowaniu Żydów duńskich słów kilka: Do wybuchu II w. św. żyło w Danii 8000 Żydów. Niemal wszyscy duńscy Żydzi uniknęli zagłady. Wszyscy, tzn. 8000 osób wg Marrusa, a 5600 osób wg listy stanowiącej załącznik do „Besprechungsprotokoll” z osławionej konferencji w Wannsee. Duńscy Żydzi zostali przez swoich nie-żydowskich współobywateli przeszmuglowani do Szwecji. W akcji tej zaangażowanych było wielu Duńczyków, w tym także duńscy policjanci. Jak twierdzą historycy, Duńczycy uczynili to nie tyle z sympatii do Żydów, ile z głęboko zakorzenionej u Duńczyków tradycji demokratycznej. Mało jednak znany jest fakt, że cała ta akcja mogła się odbyć dzięki uprzedzeniu Żydów o mającej nastąpić ich deportacji do obozów zagłady przez sprzyjającego Żydom attaché morskiego niemieckiego poselstwa - Georga Ferdynanda Duckwitza. Duckwitz, po otrzymaniu wiadomości, że we wrześniu 1942 r. przysłano z Berlina instrukcje w sprawie deportacji Żydów z Danii, najpierw zaprotestował wobec namiestnika Rzeszy w Danii (Bevollmächtigter des Deutschen Reiches in Dänmark) dr Wernera Besta, a następnie interweniował w Berlinie. Oczywiście bez rezultatu. Po otrzymaniu od namiestnika, SS-Brigadeführera dr Wernera Besta, poufnej informacji, że oddziały SS i policji przygotowują na noc z 1. na 2. października obławę na Żydów, Duckwitz zawiadomił o tym natychmiast dwóch znanych socjalistycznych polityków duńskich: H.C. Hansena i Hansa Hedtoft-Hansena, którzy o grożącym niebezpieczeństwie uprzedzili duńskiego rabina Henriques’a i nakłonili go do podjęcia odpowiednich działań. Bojowcy duńskiego ruchu oporu z udziałem wielu Duńczyków, a przede wszystkim rybaków, przewieźli Żydów do Szwecji przez oddzielającą oba kraje cieśninę. Duckwitz został, wg niemieckiego historyka, celowo wtajemniczony w plan akcji przeciwko Żydom przez SS-Brigadeführera Besta, przez człowieka będącego skądinąd …współtwórcą osławionych grup operacyjnych (Einsatzgruppen) i znanego z wcześniejszych brutalnych represji wobec duńskich patriotów. Wg jednych historyków niemieckich dr Werner Best toczył spory kompetencyjne z wyższymi funkcjonariuszami SS o metody rządzenia w Danii; aczkolwiek Best, który w niedawnej przeszłości sam należał do kierowniczej ekipy RSHA, zdawał sobie sprawę, jak ujemny wpływ na nastroje społeczeństwa duńskiego - do pozyskania przychylności którego Best dążył - wywiera polityka masowych represji. Wg innych historyków Bestem kierował oportunizm, chciał uniknąć kłopotów związanych z akcją wyłapywania Żydów i ich deportacją. Po wojnie sąd w Danii skazał Besta na karę śmierci, ale po krótkim czasie został on ułaskawiony. O sprawie tej M.J. Chodakiewicz: Przypadek Danii wychodzi w całości poza "normy" tamtych czasów. We wrześniu 1943, gdy nadeszły rozkazy z Berlina o deportacji, obergruppenführer Best zawiadomił niemieckiego attache morskiego von Duckwitza. Ten z kolei powiadomił duńskich parlamentarzystów, ci zaś spowodowali ukrycie Żydów. Ponadto policja duńska zignorowała niemiecki rozkaz o aresztowaniu Żydów, za co część z nich została zesłana do obozów koncentracyjnych. W międzyczasie Żydom załatwiono azyl w Szwecji i wynegocjowano ich przewóz z duńskimi rybakami. Ci zażądali bowiem olbrzymiej zapłaty, jednak duńskie podziemie załatwiło z nimi rozłożenie jej na raty. W efekcie tych działań wyieziono z Danii ponad 7 tys. Żydów. I jeszcze rzecz osobliwa - dowódca niemieckich sił zbrojnych w Danii zabronił jednostkom Kriegsmarine patrolowania morza w czasie przerzutu Żydów. Policja niemiecka zaaresztowała jedynie 470 duńskich Żydów, z czego 52 osoby zginęły. To nie koniec duńskich rozrachunków z historią. Dziennik "Politiken" dotarł niedawno do nieukończonego jeszcze raportu w sprawie traktowania Żydów w Danii w czasie II wojny światowej. Z raportu wynika jednak, że duńskie władze deportowały "na Wschód" co najmniej 19 Żydów. Deportacje, które miały miejsce między 1940 a 1942 rokiem, dokonywane były na wniosek duńskiego ministerstwa sprawiedliwości i bez nacisków ze strony niemieckich okupantów. Jak przyznają historycy, urzędnicy w Kopenhadze doskonale zdawali sobie sprawę z tego, jakie warunki panują w żydowskich gettach na wschodzie Europy i jaki jest niemiecki plan wobec Żydów z całej Europy. Trzeba więc stwierdzić, że za sprawą społeczeństwa duńskiego uratowanych zostało od zagłady niemal 90% duńskich Żydów. Więcej o ratowaniu Żydów („Antoni” - mój nick na tamtym forum): http://www.dws.org.pl/viewtopic.php?f=6&t=121639
-
Stwierdzasz Vissegerdzie: Poszukiwanie liczbowych zależności dla powyższych relacji przypomina owe spory z czasu żarliwych polemik wokół zbrodni jedwabieńskiej, kiedy to wielu – a zwłaszcza media toruńskiej sekty i ich ideologowie – wiodło niesławne targi o liczbę żywcem spalonych jedwabieńskich Żydów. Należałem wówczas do tych, którzy zadawali owym licytującym się (o jak najniższą liczbę ofiar) pytanie o znaczenie faktu, czy w Jedwabnem zamordowano w okrutny sposób 50, 100 czy też 1600 Bogu ducha winnych istot ludzkich - dzieci, kobiet i mężczyzn. Podobnie, jak drugorzędną kwestią są liczby okrutnie zamordowanych przez Polaków po wojnie Niemców - czy jak kto woli folksdojczów - kobiet, dzieci i mężczyzn w Nieszawie, Aleksandrowie Kujawskim, czy w Słońsku. Istotny jest fakt, że tych morderstw dokonali Polacy, równie "zwykli, poczciwi" nasi współobywatele, jak ci z Jedwabnego, Radziłowa czy Kielc. Pozdrawiam N.B. A swoją drogą, ile istot ludzkich zamordowano w czasie jedwabieńskiego pogromu, najlepiej znało to pokolenie mieszkańców Jedwabnego, które bezpośrednio po wojnie podało ich liczbę inicjatorom wystawienia pomordowanym pomnika (tego pierwotnego).
-
Zauważ, że polemika w tym wątku dotyczy w zasadzie zachowań nie-Żydów, tzw. zwykłych ludzi, wobec Żydów, a nie organizacji i instytucji. Hm, jak więc godzisz jedno z drugim? Jesteś w błędzie Vissegerdzie, albo nie chcesz dostrzec, że kilku polemistów tego wątku, w tym i ja, dyskutujemy szukając argumentów właśnie dla usunięcia z pod dywanu wmiecione tam – najczęściej przez tzw. „prawdziwych” Polaków - nasze polskie brudy. N.B. Okupację przeżyłem w Warszawie, byłem wraz z wieloma moimi rodakami bezsilnym świadkiem szoa, ale i świadkiem wielu paskudnych zachowań moich współrodaków wobec Żydów. Częstokroć ci sami, którzy zachowywali się niegodnie wobec swoich żydowskich współobywateli, byli świadomi, że rychło Polacy podzielą los Żydów, powtarzarzając przy byle okazji slogan warszawskiej ulicy: „ich golą, a nas już mydlą”. Jestem zdania – szanowny Vissegerdzie - że należy chwalić Pana Boga, że książki Jana Tomasza Grossa „Sąsiedzi”, jak i „Strach” zostały w Polsce wydane i mogę Cię zapewnić, że do ich wydania nie przyczyniły się jakieś anonimowe krasnale przybyłe z naszego łysego satelity. Natomiast z powyższego Twojego komentarza można wysnuć wniosek, że nie są Ci znane wydane w Polsce (choć należy żałować, że niektóre w żenująco niewielkich nakładach) książki takie, jak np. Emanuela Ringelbluma „Stosunki polsko-żydowskie w czasie drugiej wojny światowej” [3320 gzempl.(sic!)], Adama Czerniakowa „Dzienniki getta warszawskiego”, Bernarda Goldsteina „Gwiazdy są świadkami” (ta akurat wydana tylko w USA i w RFN), Leszka Gondka „Polska karząca 1939-1945”, Marka Jana Chodkiewicza „Żydzi i Polacy 1918-1955”, Marka Wierzbickiego „Polacy i Żydzi w zaborze sowieckim”, Icchaka Cukiermana „Nadmiar pamięci”, Anny Bikont „My z Jedwabnego”. Jesteś w błędzie. Jest nieprawdą, że jedynie w Polsce okupant niemiecki stosował wobec osób udzielających Żydom pomocy karę śmierci. Mylny ten pogląd wyznają nawet niektórzy polscy historycy. Prof. Dieter Pohl z Instytutu Historii Współczesnej w Monachium twierdzi, że kwestia represji stosowanych przez niemieckiego okupanta wobec osób ukrywających Żydów w poszczególnych krajach europejskich wprawdzie jeszcze nie została przez historyków w pełni porównawczo zbadana, wiadomo jednak, że na wielu okupowanych przez Niemców terenach, m.in. Polski, ZSRR, Słowacji i Jugosławii, wobec takich osób stosowano generalnie karę śmierci, bądź rozstrzeliwano bez wyroku. W pozostałych krajach zajętych przez hitlerowskie Niemcy osoby takie skazywano na kary więzienia bądź na osadzenie w obozie koncentracyjnym, co - jak wiadomo - najczęściej równało się karze śmierci. Sądowe wyroki śmierci wydawano w tych krajach w przypadkach, gdy w rachubę wchodziły jeszcze inne delikty. Zresztą sądy niemieckie skazywały poza granicami Rzeszy w pewnych przypadkach na karę śmierci także Niemców udzielających schronienia czy pomocy w ucieczce Żydom.
-
Panuje u nas przeświadczenie, że jedynie w Polsce okupant niemiecki stosował wobec osób udzielających Żydom pomocy karę śmierci. Mylny ten pogląd wyznają nawet niektórzy polscy historycy. Prof. Dieter Pohl z Instytutu Historii Współczesnej w Monachium twierdzi, że kwestia represji stosowanych przez niemieckiego okupanta wobec osób ukrywających Żydów w poszczególnych krajach europejskich wprawdzie jeszcze nie została przez historyków porównawczo badana, wiadomo jednak, że na wielu okupowanych przez Niemców terenach, m.in. Polski, ZSRR, Słowacji i Jugosławii, wobec takich osób stosowano generalnie karę śmierci, bądź rozstrzeliwano bez wyroku. W pozostałych krajach zajętych przez hitlerowskie Niemcy osoby takie skazywano na kary więzienia bądź na osadzenie w obozie koncentracyjnym, co - jak wiadomo - najczęściej równało się karze śmierci. Wyroki śmierci wydawano w tych krajach w przypadkach, gdy w rachubę wchodziły jeszcze inne delikty. Zresztą sądy niemieckie skazywały poza granicami Rzeszy w pewnych przypadkach na karę śmierci także Niemców udzielających schronienia czy pomocy w ucieczce Żydom. W Polsce, w GG, gubernator Hans Frank, jako prawnik z wykształcenia, usankcjonował drakońskie kary za ukrywanie Żydów rozporządzeniem z dnia 15. października 1941 roku. W innych okupowanych krajach różnego rodzaju pomniejsi fuehrerzy oszczędzili sobie trud z formalnościami. Jest faktem, że w GG miały jednak miejsce odstępstwa od stosowania owego drakońskiego rozporządzenia Franka, sądy stosowały w niektórych przypadkach wobec osób osób ukrywających Żydów „tylko” kary więzienia lub osadzenia w KL. Przyjmując np. za uzasadnienie, że w odnośnej miejscowości nie istniało regularne getto. Istotnie, to my Polacy mamy najwięcej drzewek oliwnych w Jad Waszem, pytam jednak, czy nie moglibyśmy ich mieć znacznie więcej? Zważywszy, że w Polsce żyło przed II w. św. ponad 3 mln. Żydów, a pośród innych narodów żyło Żydów zdecydowanie mniej, a jednak uratowali oni relatywnie więcej swoich żydowskich współobywateli. To znany fakt, iż pośród wszystkich drzewek oliwnych w lasku Jad Waszem najliczniejsze są te, które posadzono w hołdzie Polakom, którzy z narażeniem życia ratowali swoich żydowskich współobywateli; dotychczas ich liczba wynosi ponad 6000. Zapewne byłaby ona znacznie większa, gdyby nie dramatyczne losy wielu Polaków, których Niemcy zamordowali wraz z ukrywanymi przez nich Żydami nie pozostawiwszy świadków zbrodni. Wiemy jednak, że Albańczycy mają w lasku JW zaledwie 63 drzewka, ale przecież ta liczba nie wyraża pełni zasług tego małego narodu w ratowaniu Żydów, bowiem uratowali oni niemal WSZYSTKICH swoich Żydów. Jeszcze mniej „swoich” drzewek mają Bułgarzy, bo tylko 17, a przecież i oni uratowali swoich Żydów. W Niemczech hitlerowskich, w których każdy obywatel zmuszony był wykazać w specjalnej ankiecie („Nachweis der arischen Abstammung”) swoje aryjskie pochodzenie, uwierzytelniając to dokumentami rodzinnymi i charakterem drzewa genealogicznego. To samo musieli zresztą uczynić także wszyscy Polacy zamieszkali na obszarach inkorporowanych do III Rzeszy i to bez względu na rodzaj Volkslisty, na których się znaleźli, bądź będący poza tymi listami. Jednym z najważniejszych zadań całego niemieckiego aparatu policyjnego było ustalenie dokładnych liczb niemieckich Żydów, włącznie z tzw. pół- i ćwierć-Żydami. Wszystko to - czywiście - w celu ich zgładzenia. Duża część niemieckiego społeczeństwa wykazując się swoiście pojętą „lojalnością” wobec hitlerowskiej władzy, prześcigała się w donoszeniu na swoich nieprawomyślnych obywateli (np. choćby za słuchanie obcych rozgłośni groziło osadzenie w KL), a zwłaszcza na Żydów i na Niemców udzielających im schronienia. W Berlinie żyło w roku 1933 około 170 tys. Żydów, na początku 1940 już tylko 80 tys., w marcu 1943 roku, po kolejnych deportacjach, doliczono się już tylko 27250 Żydów., a w kwietniu 1943 r. 18300, w czerwcu tego samego roku zaledwie 6800. Mimo zagrożenia, wielu Niemców, kierując się nakazem humanitaryzmu, udzielało Żydom schronienia. W pewnych okresach czasu ukrywało się w Niemczech 12000 Żydów. Spośród tej liczby końca wojny doczekało w samym Berlinie ponad 1500 ukrywających się tam Żydów. Stąd też liczba 443 „niemieckich” drzewek oliwnych w JW nie jest adekwatna do liczby Niemców udzielających Żydom pomocy.
-
Po pierwsze: praca Ringelbluma („Stosunki polsko-żydowskie w czasie drugiej wojny światowej”) i Perechodnika („Spowiedź”) nie mają nic wspólnego z jakimikolwiek zeznaniami, a łączenie obu autorów z Grossem, czy jego ostatnimi książkami („Strach” i „Sąsiedzi”) jest jakimś pokracznym qui pro quo. Gross w swoich pracach nawet słowem nie wymienił żadnego z tych autorów ani ich książek. Prawdą natomiast jest, że zarówno Ringelblum, jak i Perechodnik są swoistymi koronnymi świadkami zdarzeń tamtego dramatycznego czasu; tekst pamiętnika Perechodnika i eseju Ringelbluma to unikalne świadectwa szoa, tym cenniejsze, że pisane były jeszcze w czasie okupacji, kiedy otaczał ich i w końcu śmiertelnie dotknął dramat zagłady. Po trosze trudno zrozumieć, jak pasjonat historii współczesnej, jakim – jak sądzę – jest Widzący, nie przeczytał obu tych unikalnych prac. Można odnieść wrażenie, że Widzący nie przeczytał także owych książek Grossa - „Sąsiedzi” i „Strach”. Czyżby celowo tej lektury unikał? Prof. Kieres na wymienionym przez Ciebie odczycie albo zapomniał stwierdzić istotny fakt, albo Ty tego stwierdzenia niedosłyszałeś, że Gross swoją książką „Sąsiedzi” przypomniał polskiemu społeczeństwu o jedwabieńskiej zbrodni i sprawił, że po latach prokuratorzy i historycy demokratycznego kraju dokonali niejako dogłębnej wiwisekcji tej zbrodni i dowodnie potwierdzili wszystkie fakty podane przez Grossa (patrz: http://wyborcza.pl/1,75517,1204671.html). Co więcej, w trakcie prac prokuratorów IPN nad sprawą Jedwabnego okazało się, że równie okrutnych zbrodni dokonali na Żydach w tamtym czasie w Łomżyńskiem ich nie-żydowscy sąsiedzi w ponad dwudziestu innych miejscowościach. Andrzej Żebrowski jest istotnie pracownikiem ŻIH, natomiast zechciej wyjaśnić, jak należy rozumieć Twoje stwierdzenie, że p. Żebrowski „jest nie tylko polski”. Wynika z tego, że wg Ciebie każdego, kto obiektywnie ocenia historię stosunków polsko-żydowskich należy „podejrzewać” o żydowskie pochodzenia. A gdyby Żebrowski rzeczywiście był Żydem, to niby co - wg Ciebie - z tego wynika? Czy może, że historyk żydowskiego pochodzenia nie powinien zajmować się kwestią szoa, ani grzechami Polaków wobec Żydów? Podobny pogląd wyznają władze Rosji odmawiając Polakom prawo do zajmowania się popełnionymi przez Rosję sowiecką na Polakach zbrodniami, np. zbrodnią katyńską. Oczywistym mitem jest, że w Polsce peerelowskiej Żydów można odnaleźć wyłącznie w aparacie terroru, nie pośród prześladowanych. Aby nie zakłócić stereotypu Żyda-ubowca, o prześladowanych Żydach pisało się i nadal pisze się niechętnie, natomiast wbrew temu, co wielu głosi, władze PRL nie stosowały wobec Żydów „taryfy ulgowej”. Przypomnę choćby ponurą sprawę oskarżenia przez MBP (tak, tak, właśnie m. in. przez funkcjonariuszy narodowości żydowskiej) w roku 1952 Ariela Kubowego, szefa Poselstwa Państwa Izrael na Polskę i Czechosłowację, a zwłaszcza katowanego przez UB „świadka” oskarżenia – Arie Lernera. Pośród komunistycznych katów byli osobnicy różnej narodowości, jak choćby ci najokrutniejsi – Gruzini Dżugaszwili (Stalin) i Beria, Polak Feliks Dzierżyński. Narodowości ukraińskiej był jeden z czołowych ubowskich katów w Polsce - osławiony Mieczysław Moczar (Mykoła Diomenko). Oczywiście, byli nimi i Żydzi. Trzeba jednak przypomnieć faktyczne relacje w peerelowskich instytucjach terroru, relacje, których wielu Polaków wciąż nie chce przyjąć do wiadomości: jest ewidentnym faktem - ponad 90% siepaczy UB stanowili Polacy. Aparat UB, bez milicji i KBW, zatrudniał w 1945 r. 28 tys. osób, w tym 12 tys. pracowników operacyjnych, w MBP 2,5 tys.. Spośród 25,6 tys. łącznie zatrudnionych było 438 Żydów, a więc 1,7% ogółu pracowników, choć stanowili 30% kadry kierowniczej. UB, jak i cały aparat peerelowskiego terroru ścigał nade wszystko tzw. „wrogów ludu”, „wrogów klasowych”, „szkodników” i tuzin innych faktycznych i wirtualnych wrogów. Rzeczywistym wrogiem komunistów było niewątpliwie niemal całe polskie społeczeństwo. Powszechnie wiadomo, że wielu przestępców, czy wręcz zbrodniarzy, którzy w jakiś sposób związani byli z komunistyczną władzą, nie stanęło przed sądem, a jeśli nawet, to potraktowani zostali przez „władzę ludową” niezwykle łagodnie. Do takich przypadków należała sprawa Stefana Kilianowicza vel Grzegorza Korczyńskiego („Grzegorza”) znanego bojowcy GL, a późniejszego generała LWP (dopuścił się w czasie okupacji hitlerowskiej licznych zbrodni na ludności polskiej, zwłaszcza na żydowskiej, a także na swoich komunistycznych kompanach). Korczyńskiego skazano w r. 1954 r. na 15 lat więzienia, ale już w r. 1957 wyszedł z więzienia, został awansowany na gen. Dywizji, a w r. 1970 pacyfikował Wybrzeże... Nie inaczej postąpiono z innymi zbrodniarzami, wysokimi funkcjonariuszami MBP - z Romkowskim, Fejginem i Różańskim, czy też z grupą płockich funkcjonariuszy-morderców wraz z ich szefem Tyburskim („Pepeszką”). NKWD ze szczególną zaciętością prześladowało wszelkiego rodzaju aktywistów lewicowych; znane są fakty zamordowania przez NKWD m.in. dwóch znanych polskich działaczy socjalistycznych, przywódców Bundu – Wiktora Altera i Henryka Erlicha. Na zesłaniu, na Syberii zamęczono Szmula Halkina. W r. 1948 stracony przez sowietów został Icyk Fefer. W traktującej o koszmarze Gułagu literaturze (np. u Sołżenicyna) odnajdujemy również licznych „zeków” narodowości żydowskiej. Warto tu też przypomnieć osławioną sprawę „lekarzy-syjonistów” w ZSRR. Kwestię Żydzi a aparat terroru ocenia historyk Andrzej Żbikowski następująco: „Pragnienie zemsty na Niemcach pomagało przezwyciężyć słabość, strach, wszelkie opory. Wielu Żydów wstąpiło do NKWD po to właśnie, by tropić morderców swoich rodzin. Niektórzy przeszukiwali później obozy jenieckie, poszukując gestapowców i esesmanów. Współpraca z nowymi, komunistycznymi władzami ożywiła dawny stereotyp żydokomuny. Polskie i ukraińskie podziemie zbrojne traktowało Żydów tak samo, jak komunistów. Codziennie dochodziło do morderstw na tle politycznym, choć można przypuszczać, że były też inne powody, np. obawiano się, że powracający Żydzi będą próbowali odzyskać dawne majątki bądź mścić się na tych, którzy wydawali ich Niemcom, na rodzinach szmalcowników, granatowych policjantów i licznych, niestety, donosicieli. Żydzi potrzebowali pomocy – utracili przecież w czasie okupacji wszystkie swoje dobra – a tej mogły im udzielić nowe, powszechnie znienawidzone władze. Współpraca zaś z nimi rozbudzała antysemityzm – oto błędne koło. Wychodzący z ukrycia (nie więcej niż 50 tys. osób) i powracający z obozów (ich gehennę przeżyło jedynie ok. 10 tys. osób) nie mogli wrócić do swoich domów, gdyż zajmowali je nowi właściciele. Swoją własność mogli odzyskać jedynie na drodze sądowej, ale stosowny wyrok – takich spraw były dziesiątki tysięcy – nie dawał żadnej gwarancji bezpieczeństwa. Zatrzymywali się więc w większych miastach; władza zapewniła tu nieco więcej spokoju i opiekę, łatwiej było uzyskać wsparcie materialne, dowiedzieć się czegoś pewnego o losie bliskich. [...] Trudno więc mówić o odrodzeniu żydowskiego skupiska w Polsce – wracali tu, ale tylko nieliczni potrafili znaleźć dla siebie miejsce. [...] podejmowali więc taką pracę, jaką mieli do zaofiarowania przesiedleńcom ich polityczni przywódcy, współpracujący z władzami politycznymi. [...] Panikę wywoływały wieści o coraz to nowych pogromach – w Krakowie (zdewastowano synagogę), Rzeszowie, Parczewie, Kielcach, „akcji kolejowej” (w wyniku napadów podziemia zbrojnego na pociągi z repatriantami z Rosji zginęło około 200 Żydów). W sumie po wojnie, w nowej Polsce, straciło życie półtora do dwóch tysięcy Żydów. Jak widać, na życzliwość ogółu Polaków nie można było liczyć, pozostawała władza ludowa, programowo zwalczająca antysemityzm i chętnie zatrudniająca żydowskich inteligentów.” Dobrze wiadomo, iż bardzo wielu Polaków narażało życie swoje i swoich bliskich dla ratowania bliźniego swego - Żyda. Historycy przyjmują, iż w łańcuchu ludzi dobrej woli musiało uczestniczyć w tych akcjach niesienia pomocy co najmniej 100 tys. Polaków. Liczni Polacy, nawet całe polskie rodziny przypłaciły życiem udzielaną Żydom pomoc. Trzeba jednakże pamiętać, że w czasie, gdy lepsza część Polaków ratowała swoich żydowskich bliźnich, inna, wcale niemała część Polaków, kolaborowała z niemieckim okupantem, pomagała okupantowi w terroryzowaniu Polaków-Żydów i Polaków-Polaków, a nawet dopuszczała się zbrodni na swoich żydowskich i polskich bliźnich.
-
Przeczenie przez Ciebie faktom świadczy, że nie często zaglądasz do literatury historiograficznej, a jeszcze rzadziej do pamiętnikarskiej. Zawarte w moich wpisach fakty opieram na konkretnych źródłach, na relacjach świadków - np. Emanuela Ringelbluma, Calela Perechodnika - bądź na pracach uznanych historyków. Swoją drogą utkwiło także i mnie w pamięci wiele dramatycznych zdarzeń z Warszawy (przeżyłem w Warszawie całą okupację). Być może kiedyś o nich wspomnę. Do histerii, jaka się rozpętała wokół niedawno wydanej książki J.T. Grossa „Strach”, przyczyniło się wielu takich, którzy tę książkę nie mieli nawet w ręku, czytali tylko jakieś jej tzw. bryki albo opierali się na „jedynie słusznych” relacjach żydożercy J.R. Nowaka i je powielali. Rzecz osobliwa, jest przecież wiele prac historiograficznych autorstwa polskich historyków zawierających znacznie więcej opisów drastycznych wydarzeń z tamtego czasu, niż w książce Grossa, a książki te jakoś nie wywołały żadnych krytycznych opinii, ani wzburzenia. Być może gdyby Gross był „słusznego” pochodzenia, to jego książki (także wcześniej wydana „Sąsiedzi”) nie wywołałyby takiej nagonki na ich autora. Trudno się z zgodzić z powyższym. Zdecydowanie różnie traktowani byli przez Niemców Polacy na obszarach inkorporowanych do Rzeszy i Polacy żyjący w Generalnym Gubernatorstwie. Warunki życia w GG znam zresztą z autopsji, ale dobrze znam i warunki, w jakich żyli Polacy na terenach przyłączonych do Rzeszy. Jest to jednakże temat na zupełnie inny wątek. Właściwie za komentarz do Twojego stwierdzenia może posłużyć znane stwierdzenie Elie Wiesela – N.B. twórcy pojęcia ‘holocaust’ - „Nie wszystkie ofiary były Żydami, ale wszyscy Żydzi byli ofiarami.“ Dyrektywa ówczesnego szefa RSHA (Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy) Reinharda Heydricha z dn. 29.6.1941 roku: „Nie należy stwarzać żadnych przeszkód dążeniom do samooczyszczenia ze strony kręgów antykomunistycznych czy antyżydowskich na nowo zajmowanych terenach. Przeciwnie, należy je wywoływać, nie pozostawiając śladów, w razie potrzeby intensyfikować i kierować ruch na właściwe tory, jednak w taki sposób, aby miejscowe >>koła samoobrony<< nie mogły później powoływać się na zarządzenia lub na dane im polityczne zapewnienia. […] Celowe jest wywoływanie miejscowych pogromów ludowych.” Z przykrością trzeba stwierdzić, że znaleźli się w okupowanym kraju Polacy, których niemiecki okupant nie musiał nakłaniać do wspierania go w prześladowaniu Żydów. Niżej tylko trzy cytaty z prac dwóch polskich historyków: Historyk Andrzej Żbikowski ("Żydzi"): "[...] Poza Warszawą sytuacja uciekinierów z gett była, choć trudno to sobie wyobrazić, jeszcze gorsza. Chłopi dosyć często brali udział w niemieckich obławach, szczególnie, gdy za doprowadzonych Żydów wyznaczono nagrodę; zwykle nie było to wiele - kilogram cukru lub soli, parę litrów wódki, odzież i obuwie zabitego". Marek Jan Chodakiewicz: „W październiku 1942 roku nauczyciel z Podlasia zanotował w swoim dzienniku: >>W Trzebieszowie w poniedziałek miejscowi chłopi – wartujący w nocy jako straż obywatelska, chroniąca wieś przed napadami bandyckimi – dostali rozkaz od Niemców wyłapania wszystkich Żydów w Trzebieszowie i odstawienie ich do Łukowa. Otoczono całą wieś i zaczęło się polowanie. Wywlekano zewsząd Żydów, łapano ich na polach, łąkach. Zaprowadzono ich następnie przed szkołę, gdzie czasowo mieści się Urząd Gminny i tu trzymano ich przez całą noc. To, czego nie zdążyli rozgrabić, też zwieziono przed budynek szkoły. W oczach Żydów rabowano i palono ich meble, sprzęty. Wyznaczone przez gminę podwody dowiozły Żydów do Łukowa. Za każdą z tych podwód musieli nieszczęśni pasażerowie oczywiście sami zapłacić […] po 80 złotych. A co dalej? Jeszcze grzmią strzały niemieckie, a już nasze hieny czyhają na to, co pozostało po Żydach. Jeszcze trupy Żydów nie ostygły, a już napływają podania o mieszkania, sklepy, warsztaty czy kawałek ziemi pozostałej po Żydach. […] 12 lipca 1842 roku podczas akcji deportacyjnej w Józefowie, powiat Biłgoraj, Polacy pomagali żandarmerii niemieckiej wyciągać Żydów z ich mieszkań oraz wskazywali żydowskie kryjówki w ziemiankach w ogrodach i w skrytkach w domach. Nawet po zaprzestaniu przez Niemców poszukiwań Polacy dalej przyprowadzali pojedynczych Żydów na rynek przez całe popołudnie. Wchodzili do żydowskich domostw i zaczynali je grabić natychmiast po tym, jak zabierano Żydów na rozstrzelanie; okradali trupy żydowskie tuż po zakończeniu rozstrzeliwania.”
-
Może teraz w poprawnej pisowni: Grabież żydowskiego mienia miała różnorodne formy - zawłaszczanie nieruchomości, wyłudzenia, jak i rabunki godne hien. Emanuel Ringelblum w swojej książce „Stosunki polsko-żydowskie w czasie drugiej wojny światowej” pisze: „[...] Zimą kilkakrotnie zdarzały się ekscesy, z których najgłośniejszy był pogrom lutowy (1940 r.). Bandy antysemitów, przeważnie młodocianych ruszały pod kierunkiem Niemca, zabezpieczającego tyły i patronującego akcji. Uzbrojenie tych band składało się z kijów, lasek, łomów żelaznych itd.. Hasła napastników były: >>wytępić Żydów<<, >>precz z Żydami<<, >>niech żyje niepodległa Polska bez Żydów<< itd.. Po drodze tłukli szyby w sklepach oznaczonych tarczą Dawida, wyłamywali żaluzje żelazne, otwierali sklepy i rabowali. Żydów napotkanych po drodze tłukli, przewracali, bili do nieprzytomności. Rabunek sklepów to był finał pogromu, jego cel istotny. Pogromy trwały przez kilka dni, nikt nie ingerował. Milczała polska policja, odpowiedzialna za bezpieczeństwo ludności, milczały polskie organizacje niepodległościowe”. Także i wówczas, podobnie jak to miało miejsce w Łomżyńskiem, oczywiste było przyzwolenie władz hitlerowskich. I tylko przyzwolenie! Żadne służby okupacyjne nie zmuszały antysemickiego motłochu do bicia Żydów i do rabowania czy niszczenia ich mienia. Nie muszę tu dodawać, że Warszawa nie była wcześniej okupowana przez sowietów, nie mogła więc warszawska hałastra antysemicka powoływać się na współpracę Żydów z sowietami. Rabowano jeszcze ciepłe pierzyny po wymordowanych właścicielach. Calek Perechodnik pisze w „Spowiedzi” (dot. getta w Otwocku): „[...] po godzinie wracam, już całe mieszkanie jest zdemolowane. To Polacy rozbili je doszczętnie. W ogóle całe getto jest wciąż otoczone przez motłoch polski, który co chwila wskakuje przez parkan, siekierami otwiera drzwi i wszystko rabuje. Czasami potykają się o ciepłe jeszcze trupy, ale nie szkodzi. Nad trupami ludzie biją się, jeden drugiemu wyrywa poduszkę czy garnitur. A trup? No, jak trup – leży spokojnie, nic nie mówi, nikomu nie przeszkadza i nikomu się nie przyśni! To i sumienie Polacy mają czyste. >>Myśmy ich nie zabili, jak my nie weźmiemy, to wezmą Szwaby<<.” Autorzy obu książek, z których zacytowałem powyższe fragmenty, pisali je niejako na gorąco. Obaj zresztą zginęli w czasie okupacji w Warszawie w dramatycznych okolicznościach. Do antysemityzmu jako takiego nie przyznają się osoby głoszące wyraźnie antysemickie poglądy. Skoro antysemityzm uznawany jest za zjawisko kompromitujące, to w Polsce oczywiście nigdy antysemityzmu nie było i nie ma. "Subtelniejszy" negacjonizm to zaprzeczanie, że między antysemityzmem w Polsce a przebiegiem Holocaustu istniał jakiś wiązek. Negacjoniści mają zablokowaną zdolność uznawania faktów i świadectw niezgodnych z ich "nie". Niemcy zbudowali Auschwitz właśnie w Polsce zapewne z jakichś własnych, praktycznych, logistycznych racji, a nie ze względu na obecność antysemityzmu w podbitym kraju. Ale polski antysemityzm miał wielki wpływ na los polskich Żydów, nieraz na to, kto do Auschwitzu trafił. Zadecydował także o tym, kto spłonął żywcem w jedwabieńskiej stodole.
-
Marcin92: „Cechnowski-przedwojenny endek,Skiwski faszyzujący endek,potem związany z sanacyjnym OZN,Brochwicz pro nazistowski narodowy-radykał w tzw.gadzinówkach w 1940-44 pisywali obrzydliwe paszkwile antysemickie” Czyżby wymieniony przez Ciebie „jednym tchem” Cechnowski miałby być Józefem Cechnowskim? Sądzę, że miałeś na myśli kogoś innego, bo „mój” Cechnowski miał zdecydowanie inną przeszłość: http://www.geocities.com/kpp_1918/cytadela.htm N.B. Na skutek zastrzelenie Józefa Cechnowskiego, świadka koronnego w procesach komunistów, przez komunistę Naftalego Botwina, o ile pamiętam we Lwowie, podczas jednego z procesów, usunięty został z policji mój bliski krewny, który pełnił w owym czasie funkcję policyjnej ochrony Cechnowskiego. Cechnowskiego chroniło kilku policjantów i – o ile dobrze pamiętam relację mojego krewnego – wszystkich karnie usunięto z PP. Mój krewny, były Legionista, po usunięciu go z PP powrócił do służby wojskowej i służył do roku 1937, do chwili przejścia na emeryturę (po ciężkiej operacji chir.), w 21 pp („Dzieci Warszawy”) w warszawskiej Cytadeli. Tamże zresztą mieszkał ze swoją rodziną. P.S. Swoją drogą, ileż to w czasach PRL różnej maści spółdzielnie rzemieślnicze, w których pracowali na ogół porządni ludzie, musiały nosić imię tego bolszewickiego terrorysty - Botwina…
-
JJ - może nie aż takie "ad absurdum" ale... szansa na coś takiego jest spora, tym bardziej, że w wielu wypadkach nie ma świadkó tego jak się dzialo co się działo i w jaki sposób było to uzgadniane, tym bardziej że żyje tylko "jedna strona" tej transakcji. Co do drugiego - obejmowało to cały kraj.Jeżeli, wcale nie głucha wieś mazowiecka się tak zachowywała, to co było na bardziej "dzikich" i mniej świadomych terenach? Wystarczy przejrzeć to co się działo po wojnie. Braknie mapy jeżeli chciałbyś zaznaczyć pinezkami miejsca gdzie się to działo. Jak dla mnie jest to objaw tego, że w czasie wojny owe miejscowości czy miasteczka miały coś na sumieniu. Marek Jan Chodakiewicz pisze („Żydzi i Polacy 1918-1955”): „niektórzy funkcjonariusze policji polskiej traktowali Żydów jako źródło dochodu. W Warszawie Alina Margolis-Edelman i Renia Feldman zostały zatrzymane przez polskich policjantów, których wezwał dozorca do po rozpoznaniu jednej z dziewczynek jako Żydówki. Zabrano je na komisariat, skąd wkrótce zostały zwolnione. Polski opiekun dziewczynek, Marian Falski, wykupił je za 10 tysięcy złotych. Zdarzało się jednak również, że funkcjonariusze wymuszali pieniądze od Żydów, a mimo to wydawali ich Niemcom. Czasami ofiarą polskiej policji padali nie tylko Żydzi, ale i ukrywający ich Polacy.” Zdarzały się niezwykłe dramaty związane ze szmalcownictwem. Tenże historyk pisze: „We wrześniu 1942 roku grupa >>łapaczy<< ze wsi Pasieka schwytała ukrywającego się u gospodarzy w Antolinie Icka Wagmana. >>Łapacze<< doprowadzili Wagmana na posterunek policji w Polichnie, gmina Brzozówka. Z nadzieją na ocalenie swego życia Gagman podał nazwiska chłopów, którzy go ukrywali. Komendant posterunku, sierżant Wiśniewski, pośpiesznie zastrzelił Gagmana zanim na posterunku zjawili się niemieccy żandarmi. Dzięki straszliwemu wyborowi, jakiego dokonał polski policjant, nie było żadnych represji wobec mieszkańców Antolina.”
-
Szmalcownik, szmalcownictwo Nikt, nawet najbardziej dociekliwy historyk, nie jest w stanie określić w liczbach rozmiar szmalcownictwa. Szmalcownicy, kim byli ci zbrodniarze? Kim byli ci, którzy za byle niemiecki ochłap skłonni byli wydać na zagładę swojego bliźniego - Żyda, ale i Polaka nie-Żyda, który dał Żydowi schronienie? Tylko nieliczni z nich zostali straceni przez plutony egzekucyjne polskiego niepodległościowego podziemia. Ci, którzy dożyli dzisiejszych czasów, cieszą się - być może - niezasłużonym szacunkiem swojego środowiska, a przecież nadal ciążą na nich zbrodnie. Emanuel Ringelblum w swych wojennych notatkach zapisał, że już w 1941 r. Żydzi ukrywający się po "stronie aryjskiej" nie czuli się bezpieczni, byli szantażowani - często wracali do getta, bo tu …bezpieczniej. Nic w tym dziwnego, gdyż, jak pisał w raporcie (25.9.1941 r.) do Londynu dowódca AK Grot-Rowecki, "przygniatająca większość kraju jest nastawiona antysemicko". Emanuel Ringelblum pisał w swoim warszawskim bunkrze niejako „na gorąco”: "Obok agentów policyjnych szantażyści i >>szmalcownicy<< są wieczną zmorą Żydów po aryjskiej stronie. Nie ma dosłownie Żyda >>na powierzchni<< czy >>pod powierzchnią<<, który by nie miał z nimi do czynienia raz albo kilka razy i nie musiał się od nich wykupić większą lub mniejszą sumą pieniędzy. [...] >>szmalcownictwo<< zaczyna się z chwilą przejścia Żyda przez bramę getta albo dla ścisłości już u bram getta, które są obserwowane przez roje >>szmalcowników<<. W każdym Żydzie, opuszczającym getto, widzi >>szmalcownik<< żer dla siebie. [...] Dobrowolni agenci policyjni - >>szmalcownicy<< nie spuszczają Żyda z oka, aby w odpowiednim momencie, gdy Żyd zdejmie opaskę i wejdzie do jakiejś bramy, złapać go na gorącym uczynku i zażądać odpowiedniego wykupu. Sprytniejszy >>szmalcownik<< zaobserwuje numer mieszkania i do spółki z policjantem dokona >>wypadu<< na Żyda i podejmujących go chrześcijan. [...] >>Szmalcownicy<< współpracują z agentami policji, policją mundurową i w ogóle ze wszystkimi, którzy czyhają na Żydów. [...] W ręce gestapo wydawano Żydów niezamożnych, nie będących w stanie wykupić się z rąk oprawców. Żydzi wpadali po aryjskiej stronie z rozmaitych powodów. Najważniejsze to donosy." O jednej z "technik" szmalcowników pisze Calek Perechodnik w swoich wyznaniach ("Spowiedź"): "System pracy tych tropicieli był zaiste genialny. Polega na tym, że wybrane szczeniaki zaczepiają na ulicy każdego bez różnicy przechodnia, krzycząc do niego: Żydzie! Żydowico! Żydziaku! - w zależności od płci i wieku. Sami tropiciele stoją zaś z daleka i z wielką uwagą obserwują reakcję przechodniów. Jeśli reakcja jest >>normalna<<, odganiają szczeniaków, jeśli natomiast jest choć trochę podejrzana - sami interweniują. Proszą grzecznie do bramy, tam zabierają wszystkie pieniądze i na ogół puszczają swobodnie dalej". Pisze dalej Perechodnik: „Na dwudziestu Żydów opuszczających getto, osiemnastu po pewnym czasie powracało i to przeważnie bez niczego". Historyk Andrzej Żbikowski ("Żydzi"): "[...] Poza Warszawą sytuacja uciekinierów z gett była, choć trudno to sobie wyobrazić, jeszcze gorsza. Chłopi dosyć często brali udział w niemieckich obławach, szczególnie gdy za doprowadzonych Żydów wyznaczono nagrodę; zwykle nie było to wiele - kilogram cukru lub soli, parę litrów wódki, odzież i obuwie zabitego". Oto fragment osławionego raportu (z dn. 6.5.1943 r.) SS-Brigadefuehrera Stroopa ("Es gibt keinen juedischen Wohnbezirk - in Warschau mehr!") sporządzony dla Himmlera po zakończeniu pacyfikacji powstania w getcie: "Polska policja, zachęcona wypłaconymi nagrodami pieniężnymi, stara się każdego Żyda pojawiającego się w panoramie miasta doprowadzać do dowództwa. Do niżej podpisanego napływają listy anonimowe, w których powiadamia się o obecności Żydów w części aryjskiej miasta." Szmalcownictowo przybrało w na początku roku 1943 w GG, a zwłaszcza w Warszawie takie rozmiary, że Kierownictwo Walki Cywilnej wystosowało (18.3.1943 r.) proklamację, aby przeciwdziałać stosowaniu szantażu wobec Polaków udzielających schronienia Żydom: " Kierownictwo Walki Cywilnej ogłasza, co następuje: naród polski, sam będąc ofiarą straszliwego terroru, z przerażeniem i współczuciem zaświadcza o rzezi pozostałej jeszcze przy życiu ludności żydowskiej w Polsce. Ich protest przeciw tej zbrodni doszedł do uszu wolnego świata. Ich owocna pomoc Żydom uciekającym z gett i obozów zagłady, skłoniła niemieckiego okupanta do wydawania dekretów grożących śmiercią Polakom, którzy będą pomagać Żydom w ukrywaniu się. Ale niektórzy, pozbawieni czci i honoru, rekrutujący się ze świata przestępczego, odkryli nowe, świętokradcze źródło korzyści: szantażowanie Polaków ukrywających Żydów i samych Żydów. Kierownictwo Walki Cywilnej ostrzega, że każdy przypadek szantażu będzie zarejestrowany i ukarany z całą surowością - jeśli to możliwe natychmiast, jeśli nie - w przyszłości". Stefan Korboński pisze („Polacy, Żydzi i holocaust”): „Zgodnie z instrukcjami Kierownictwa Walki Cywilnej, po ogłoszeniu niniejszej proklamacji, sądy podziemne wydały wiele wyroków śmierci. Prasa podziemna i radio podawały, gdy taki wyrok wykonano (przez rozstrzelanie). Za prześladowanie Żydów wyroki wykonano na następujących Polakach: Bogusławie alias Borysie Pilniku, Warszawa; Antonim Rozmusie, dowódcy plutonu policji kryminalnej w Warszawie; Janie Grabcu, Kraków; Wacławie Noworolnym, Lipnica Wielka; Tadeuszu Stefanie Karczu, Warszawa; Franciszku Sokołowskim, Podkowa Leśna; Antonim Pajorze, Dobranowice; Januszu Krystku, Grębków; Janie Lakińskim, Warszawa; Bolesławie Szostaku, Warszawa; Antonim Pietrzaku, Warszawa. W nagłych wypadkach, kiedy przedłużenie sprawy mogło zagrażać życiu lub bezpieczeństwu ukrywających się Żydów lub ukrywających ich ludzi, Kierownictwo Walki Cywilnej, dekretem z dnia 7.2.1944 roku, zezwoliło na natychmiastową likwidację szantażystów i donosicieli, bez wyroku sądowego, lecz jedynie na podstawie rozkazu miejscowych władz Podziemia, najczęściej dowódcy Walki Cywilnej. Na przykład miejscowy dowódca, Witold Rudnicki, wydał rozkaz rozstrzelania bez wyroku sądowego czterech szantażystów grożących zdradą Żydów ukrywających się w Pustelniku k. Warszawy.” Prof. Leszek Gondek natomiast pisze („Polska karząca 1939-1945”): „Kilka miesięcy po utworzeniu warszawski CSS [Cywilne Sądy Specjalne - Antek] zajął się również zwalczaniem „szmalcowników”, pierwszy wyrok śmierci w takiej sprawie wydając 7 lipca 1943 r.. Miesiąc później sąd ten rozpatrywał już sprawy 6 następnych prześladowców Żydów. Ogółem do momentu wybuchu Powstania Warszawskiego prowadzono w Warszawie i województwie śledztwa w około 200 sprawach, z czego 100 skierowano do sądu, zaś CSS m.st. Warszawy i woj. warszawskiego wydał po ich rozpatrzeniu około 60-70 wyroków śmierci (w 30% dotyczyły one przestępców winnych prześladowania ludności żydowskiej).” A powracając do proklamacji Kierownictwa Walki Cywilnej , to wciąż trudno znaleźć odpowiedź na pytanie: dlaczego za ściganie szmalcowników sądownictwo podziemia zabrało się dopiero w roku 1943?! Przecież ten haniebny proceder istniał niemal od chwili powołania przez okupanta Generalnego Gubernatorstwa, a zwłaszcza utworzenia gett. Jestem zdania, że jeszcze nie jest za późno. Jeśli kary zbrodniczym szmalcownikom nie wymierzono wcześniej, to należy uczynić to teraz. Do tematu jeszcze powrócę.
-
Szwajcarzy, którzy pomagali Żydom, zostali zrehabilitowani W Szwajcarii karano za udzielanie pomocy osobom, które uciekły z hitlerowskich Niemiec, zwłaszcza Żydom. Szwajcarzy, którzy ponad 50 lat temu zostali ukarani za pomoc osobom uciekającym przed wojną i nazizmem, mogą wreszcie domagać się rehabilitacji. Nowe prawo, które weszło w życie 1 stycznia 2004 r., daje możliwość wszystkim tym, którzy w Szwajcarii - między 1933 rokiem (dojście Hitlera do władzy) a końcem II wojny światowej - pomagali uchodźcom i zostali za to ukarani, domagania się anulowania ówczesnej kary. Według historyków co najmniej kilkuset Szwajcarów straciło wtedy pracę bądź nawet zostało skazanych na wysokie mandaty lub więzienie tylko za to, że pomogli przekroczyć szwajcarską granicę bądź udzielili schronienia Żydom. Sądy klasyfikowały wówczas te działania jako przestępstwo "naruszenia szwajcarskiej neutralności". Rehabilitacja przyznawana będzie przez Komisję Łask szwajcarskiego parlamentu, która spodziewa się kilkunastu tego typu wniosków rocznie. Nowe prawo zastrzega jednak, że anulowanie wyroków nie daje prawa do odszkodowania. Szwajcaria podczas II wojny światowej udzieliła schronienia blisko 300 tys. uciekinierów, ale równocześnie zabroniła przekroczenia swych granic co najmniej 20 tysiącom innych, głównie Żydów. Powołana w 1996 roku przez szwajcarski parlament komisja historyków uznała, że rząd w Bernie podczas II wojny światowej, prowadząc zbyt restrykcyjną politykę wobec uchodźców, "przyczynił się" do realizacji holocaustu.