Antek
Użytkownicy-
Zawartość
70 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
O Antek
-
Tytuł
Ranga: Licencjat
-
Sam sobie ofiarą… Historia związana z „żydowskim esesmanem” rozdziera groby w niewielkiej niemieckiej miejscowości Waiblingen, w Szwabii: czy zdeklarowany nazista, który z powodu jego żydowskiego pochodzenia strzela sobie w łeb, jest ofiarą? Początek sprawy: Walter Müller, podjął w roku 1927 jako młody lekarz-radiolog pracę w szpitalu w Waiblingen. Znakomity lekarz, przystojny, pilny, lubiany przez pacjentów, rychło zostaje ordynatorem szpitalnego oddziału. Żeni się z urodziwą, mądrą lekarką z tego samego szpitala. Erudyta doktor Müller szybko ulega zauroczeniu narodowo-socjalistyczną ideologią rasistowską, faszyzmem. Zostaje członkiem szturmówki SS, wchodzi na salony śmietanki towarzyskiej Waiblingen. Na lokalnych uroczystościach paraduje w czarnym mundurze członka formacji SS. Chełpi się przynależnością do „rasy panów”, określa siebie mianami "Herrenmensch" i "Übermensch". Sprawił, że jego żydowskiej narodowości kolega Mowscha-Aisik Friedmann zmuszony został w ramach akcji zachowania „czystości rasowej” i „wyeliminowania wszelkich elementów obcego ciała” do opuszczenia miasta. W dniu 27 czerwca 1933 roku Walter Müller zawezwany został do magistratu. Tam dowiedział się, że jego ojciec, którego nigdy nie poznał, jest Żydem. Wieczorem tego samego dnia nie towarzyszy żonie do opery, do pobliskiego Stuttgartu, tłumacząc się pilnymi obowiązkami w szpitalu. Pisze do żony list, poczym udaje się na położoną na skraju miasta łąkę; siada pod drzewem, wypija flaszkę koniaku i strzela sobie w serce. W liście pożegnalnym przykazuje swojej żonie: „Bądź w każdym Twoim działaniu i postępowaniu narodową socjalistką, tak jak ja, który mimo wszystko umieram jako esesman.” Pogrzeb odbył się z wielką pompą; trumna na katafalku tonęła pod górą kwiatów i licznych wieńców zdobnych w swastyki, a przy trumnie wartę honorową pełnią esesmani. Motyw samobójstwa lekarza pozostaje zagadką, bowiem Müller skierował wcześniej list do zajmującego się sprawą „aryjskości” urzędnika magistratu, prosząc go o zachowanie milczenia wobec faktu, iż sprawa zostanie definitywnie „załatwiona”. I magistrat już nigdy do tej sprawy nie powrócił. Małżonka Müllera zachowuje milczenie także po wojnie. Przed śmiercią powierza swój list swojej przyjaciółce. Także i ona zachowuje go w tajemnicy. Aż do chwili, gdy Hans Schultheiß, miejski historyk w Waiblingen, ów list od niej wyłudza. Schultheiß, zbulwersowany „niesłychaną tragedią rodzinną”, chce Müllerowi wznieść w Waiblingen kamień pamiątkowy, który upamiętniłby ofiary terroru nazistowskiego. Pomysł spotkał się jednak z gwałtownymi protestami. Był że Müller rzeczywiście ofiarą? Czy też był on sprawcą? Zabicie Żyda doktora Müllera przez nazistę doktora Müllera jest „zdarzeniem niesamowitym“, twierdzi tutejszy adwokat Manfred Knel. Müller jednak nie będzie miał w Waiblingen kamienia pamiątkowego, a jego nagrobek będzie usunięty z cmentarza miejskiego, bo już od dawna nikt nie opłaca zajmowane przezeń miejsce. Ale polemika nad całą sprawą nadal w Waiblingen nie milknie.
-
Antek zaczął obserwować Übermensch czy Untermensch?
-
A jednak ofiary wnosiły skargi i były wysłuchiwane, a szmalcownicy byli karani. N.B. wysłuchane były także ofiary „międzynarodowego” gangu szmalcowniczego Ukraińca Pawła Dymytrenki. Ponownie powołam się na pracę Jana Grabowskiego: „[…]sprawy przeciwko szmalcownikom trafiały do sądów niemieckich w dość specyficznych (i zapewne dość rzadkich) przypadkach. Trybunały te przejawiały zainteresowanie kwestiami kryminalnych zachowań Polaków i Żydów jedynie wtedy, gdy zostały wystawione na szwank – aby odwołać się do ówczesnej terminologii – „żywotne interesy narodu niemieckiego”. W pozostałych przypadkach akta przekazywano do podporządkowanych Niemcom sądów polskich. […] Wyroki niemieckich sądów w interesujących nas sprawach o ‘Erpressung’ wahały się od grzywny lub kilku miesięcy aresztu do kilkunastu lat ciężkiego więzienia (Zuchthaus). Zdecydowana większość skazanych otrzymała wyroki od sześciu miesięcy do trzech lat więzienia. W kilku odosobnionych przypadkach szmalcowników skazano na śmierć bądź rozstrzelano bez wyroku, na mocy tzw. decyzji policyjnej.”
-
Można było ocalić, i to ogromną liczbę istnień ludzkich, a przy tym nie tylko udzielając Żydom fizycznego schronienia. Wystarczyło być porządnym człowiekiem, lojalnym współobywatelem Żyda. I jako taki nie pomagając Niemcom w rozpoznawaniu Żyda (Niemcy nie byli fizjonomistami, nie rozpoznawali Żyda pośród przechodniów), nie ujawniając ukrywających się Żydów, nie donosząc na Żydów, nie pomagając Niemcom w wyłapywaniu uciekinierów z gett i Żydów tułających się, a wreszcie nie zabijając i nie grabiąc swoich zaszczutych żydowskich współobywateli. Należałoby sobie zadać trudu i policzyć choćby ofiary masowych mordów dokonanych w Jedwabnem, Radziłowie i w dziesiątkach innych miejscowości Polski północno-wschodniej, ofiar mordów w Szczebrzeszynie i innych miejscowościach GG, Żydów pomordowanych przez polskich i sowieckich partyzantów, Żydów zadenuncjowanych bądź zabitych przez chłopstwo. Wreszcie Żydów zabitych w Kielcach, w „akcjach kolejowych” i w wielu innych okolicznościach. Myślę, że i wówczas „cyfra nie będzie się zgadzała”. [N.B. Zapewne chodzi Ci nie o cyfrę, a o liczbę (ja także jestem inżynierem).]
-
Sformułowanie „postawa kościoła polskiego [zwł. katolickiego] była w wielu wypadkach niejednoznaczna” jest - delikatnie je określając – niefortunne. Bliższe prawdy byłoby stwierdzenie, że postawa niektórych duchownych polskiego KK była niejednoznaczna”. W czasie niemieckiej okupacji z hitlerowcami czynnie współpracowało kilku biskupów polskich. Jednego z nich – Czesława Sokołowskiego – sąd podziemnego państwa skazał na karę śmierci. Gdy większość hierarchów Kościoła schroniła się klasztorach czy w pałacach, inni wyemigrowali lub stanęli po stronie uciemiężonego narodu, niektórzy spośród hierarchów pomagali okupantowi. Najbardziej gorliwym z nich był bp podlaski (Generalne Gubernatorstwo) – Czesław Sokołowski. Sokołowski zakazał swoim księżom angażowania się w działalność polityczną i zbrojną, a także nakazywał wydawanie zbiegów i partyzantów Niemcom. Myślę, że zbędny jest trud dociekania, czy biskup polecił wyróżniać narodowość pojmanych i zbiegów żydowskich oszczędzać. Po aresztowaniu ks. Jana Niedziałka, kapelana AK, oskarżono Sokołowskiego o wydanie go w ręce okupantów. Były rektor KUL na czele diecezji stanął po niespodziewanej śmierci bp. Henryka Przeździeckiego w maju 1939 r.. Jego od początku zażyłe kontakty z okupantem były dla Polaków szokujące. Potwierdza to m.in. apel bp. Sokołowskiego wystosowany do księży o zastosowanie się do rozporządzenia okupanta i przekazanie mu kościelnych dzwonów do stopienia na potrzeby niemieckiego przemysłu zbrojeniowego. Sokołowski był jedynym w GG biskupem, który wydał takie polecenie. We wrześniu 1941 r. w konspiracyjnym „Głosie Prawdy” napisano wprost, że jego postępowanie „(...) jest sprzeczne z godnością Polaka i duchownego. Biskup Sokołowski uczynił wyłom w mocnej postawie społeczeństwa polskiego”. Pod koniec 1942 r. – jak poinformowano rząd w Londynie – urządził on u siebie w pałacu przyjęcie dla hitlerowców, którzy przybyli w celu dokonania aresztowań w diecezji. Wkrótce potem, podczas świąt Bożego Narodzenia, pobłogosławił żołnierzy włoskich wyruszających z Siedlec na front wschodni. Ten „(...) gest biskupa Sokołowskiego – wspominał po latach ks. Marian Myrcha – wobec sojuszników Hitlera zbulwersował nie tylko mnie, ale wielu ludzi będących wtedy w kościele”. Ks. Myrcha twierdzi, że biskup podlaski domagał się odczytywania w kościołach apelów niemieckich władz zachęcających Polaków do dobrowolnego wyjazdu na roboty do III Rzeszy. Inni biskupi bojkotowali to zarządzenie. W połowie 1943 r. dowództwo siedleckiego obwodu AK miało już dość antypolskiej postawy biskupa i wystąpiło z wnioskiem do Wojskowego Sądu Specjalnego o osądzenie hierarchy. Sąd Specjalny Obszaru Warszawskiego AK skazał biskupa Sokołowskiego na karę śmierci. Był to szok nie tylko dla wiernych, ale i władz podziemia. Przerażony obrotem sprawy sam komendant główny AK, gen. Tadeusz Bór-Komorowski, zalecił dowódcy obszaru, by nie zatwierdzał wyroku. Prośbę „Bora” spełniono. Jednocześnie stała się rzecz bezprecedensowa – jedyny raz w historii polskiego okupacyjnego wymiaru sprawiedliwości Wojskowy Sąd Specjalny przekazał sprawę do Cywilnego Sądu Specjalnego podległego Delegaturze Rządu na Kraj, który zajmował się ściganiem przestępstw osób cywilnych kolaborujących z okupantem. Jednak sąd ten nie potrafił (a może raczej bał się) zająć jednoznacznego stanowiska i sprawa biskupa trafiła do Komisji Sądzącej Walki Podziemnej, która mogła jedynie nałożyć karę upomnienia, nagany lub infamii. Ostatecznie komisja skazała Sokołowskiego na karę infamii (kara na czci i honorze, a także pozbawienie praw publicznych, obywatelskich i honorowych). Gdy po zakończeniu działań wojennych powrócił do Polski prymas August Hlond (internowany przez Niemców w jednym z klasztorów), zdjął z zajmowanych stanowisk kościelnych kilku biskupów, których oskarżano o nadmierną służalczość i współpracę z okupantem. Był wśród nich m.in. biskup łódzki Jasiński, bp częstochowski Teodor Kubina i właśnie bp Sokołowski. Ten ostatni przestał oficjalnie sprawować urząd ordynariusza diecezji podlaskiej 4 lipca 1946 r. Mimo usilnych starań, Sokołowski nie otrzymał żadnego stanowiska. Do śmierci w dniu 11 listopada 1951 r. przebywał w Nowym Mieście i u swej rodziny w podwarszawskim Michalinie. Pochowany został na Bródnie w Warszawie. [wg Barbary Sawa na podstawie m.in.: Z. Fijałkowski, „Kościół katolicki na ziemiach polskich w latach okupacji hitlerowskiej”, Warszawa 1982; Janusz Grudzień, „Sprawa biskupa Sokołowskiego”, „Tygodnik Siedlecki” nr 45, 46/1991]
-
Gwoli jasności: Zjawisko donosicielstwa nie jest równoznaczne z tzw. szmalcownictwem. Wg trafnego sformułowania Barbary Engelking („szanowny panie gistapo”): donosicielstwo, czyli „denuncjacja do władzy narzuconej siłą, obcej, wrogiej, jednym słowem do władzy okupacyjnej – jest aktem kolaboracji.” Natomiast szmalcownictwo to w istocie różnego rodzaju formy szantaża ukrywających się Żydów bądź Polaków, nie-Żydów ukrywających Żydów, a szmalcownicy to ludzie - jak ich lapidarnie określił historyk Jan Grabowski – „dla których terror oraz drakońskie prawa wprowadzone przez hitlerowców stworzyły możliwość szybkiego wzbogacenia się.” Nie można się zgodzić z tym twierdzeniem, nie ma ono pokrycia w faktach. Haniebnym „rzemiosłem” szmalcownictwa trudnili się ludzie różnej proweniencji. Historyk Jan Grabowski pisze („Ja tego Żyda znam!”): „Spośród wszystkich oskarżonych [o szantażowanie – Antek] jedynie siedemdziesięciu trzech podaje bliższe informacje o swoim pochodzeniu i wykształceniu. Choć kilkanaście osób wywodziło się z całą pewnością z warstwy skryminalizowanego lumpenproletariatu, to wśród pozostałych odnajdujemy wszystkie grupy społeczne: robotników wykwalifikowanych, urzędników, artystów, chłopów, handlarzy, cukierników, czterech tramwajarzy, ośmiu uczniów szkół średnich, a nawet jednego >>korepetytora języka francuskiego<<. Szantażystą o najlepszej parenteli był niewątpliwie młody hrabia, zaaresztowany podczas próby wymuszenia okupu od dwóch żydowskich handlarzy.” „Wielu historyków”? Zechciej wymienić choćby jednego polskiego historyka, który neguje zasługi w ratowaniu Żydów przez ludzi polskiego KK. Oczywiście, przy wykluczeniu usłużnych historyków władz PRL. Dobrze też wiadomo, że udział w pomocy Żydom mają poza ludźmi KK także duchowni innych chrześcijańskich konfesji. Np. znany polski dyplomata i pedagog żydowskiego pochodzenia, p. Adam Daniel Rotfeld, przeżył holokaust będąc ukrywany przez duchownych greckokatolickich. http://www.google.pl/#hl=pl&q=ewngelic...20f59e05fe24c2a
-
Nadal oczekuję od Ciebie podania przykładów prof. Pohla „strasznych omyłek w jego wielu obliczeniach i estymacjach”. Interesują mnie one z racji uzyskanych od tego naukowca istotnych wyjaśnień w interesujących mnie sprawach związanych ze zdarzeniami w czasach II wojny światowej. Nie dopuszczam myśli, że owo Twoje twierdzenie mogło mieć na celu dyskredytację tego niemieckiego historyka.
-
Witam, niżej tekst w języku niemieckim z mojego wpisu z dn. 30. b.m. (godz. 16:36) i jego tłumaczenie: >>Jeder Unterstützer, der mit Lebensmitteln half, musste mit der Einlieferung ins Konzentrationslager rechnen. Wer Unterschlupf gewährt hatte, wurde wegen „verbotswidrigen Umgangs mit Juden“ festgenommen und von der Gestapo verhört. Oftmals wurde der Vorgang wegen weiterer Delikte wie Urkundenfälschung, Rundfunkverbrechen, Verstöße gegen die Kriegswirtschaftsverordung oder wegen Devisenvergehen an die Staatsanwaltschaft übergeben. Haftstrafen von mehr als 24 Monaten wurden selten ausgesprochen, wenn nicht zusätzlich Anklagepunkte nach der Volksschädlingsverordnung oder wegen Hochverrats hinzukamen. Im Gegensatz zu Polen mussten „Judenretter“ im Deutschen Reich nicht mit einer Todesstrafe rechnen. Schon die Haftzeit in einem Konzentrationslager war jedoch mit unabsehbaren Folgen für Gesundheit und Leben verbunden. Die darüber hinaus zu erwartende Strafe blieb unberechenbar, vermittelte dadurch das „subjektive Gefühl der Angst in einer Atmosphäre totaler Rechtsunsicherheit“ und wirkte dadurch abschreckend.<< >>Każdy, kto wspierał [Żydów], dostarczał im żywność, musiał się liczyć z osadzeniem w obozie koncentracyjnym. Kto udzielał schronienia, był za „łamanie zakazu obcowania z Żydami” aresztowany i poddany przesłuchaniom przez gestapo. Częstokroć, w przypadku wystąpienia dalszych deliktów, takich jak fałszowanie metryk, przestępstwo radiowe [nasłuch obcych rozgłośni – Antek], naruszenie zarządzeń gospodarki stanu wojny bądź wykroczenie dewizowe, postępowanie kierowano do prokuratury. Rzadko wymierzano kary aresztu dłuższe niż 24 miesiące, jeśli nie wystąpiły dodatkowe oskarżenia związane z naruszeniem zarządzeń o działaniu na szkodę narodu lub ze zdradą stanu. W przeciwieństwie do sytuacji w Polsce „ratujący Żydów” w Rzeszy nie musieli liczyć się z karą śmierci. Jednakże okres osadzenia w obozie koncentracyjnym związany był z nieprzewidywalnymi skutkami dla zdrowia i życia delikwenta. Ponadto zagrożenie spodziewanej, nieokreślonej wielkości kary sprawiało „subiektywne uczucie lęku w atmosferze całkowitej niepewności prawnej”, działając przez to odstraszająco.<< Tekst poniższego akapitu (z wpisu z dn. 30.b.m, godz. 19:54) zamieściłem wcześniej w moim wpisie z dn. 29. b.m., godz. 21:31. Jest on zawarty w akapicie zaczynającym się od słów: „W artykule „Die stillen Helden“ (DER SPIEGEL 42/2000) […]” „Natürlich nahmen die Leute, die Juden halfen, ein Wagnis auf sich. Ein Erlass des Reichssicherheitshauptamts vom 24. Oktober 1941 legte als Strafe fest: Wer "freundschaftliche Beziehungen zu Juden" pflegte, sollte bis zu drei Monate in ein KZ eingewiesen werden. Über die Praxis sagte das allerdings wenig aus. Die Musikstudentin Ilse Totzke, die Juden bei der Flucht in die Schweiz helfen wollte und dabei verhaftet wurde, blieb zwei Jahre im KZ. Ein Kaufmann, der eine jüdische Freundin beherbergte, musste im Lager Wuhlheide stundenlang in der Kälte stehen, bis er Erfrierungen erlitt. Ein Odenwalder Bauer, der einen jüdischen Kaufmann auf dem Hof versteckt hatte, starb nach einem Jahr im Lager. In Osteuropa musste jeder mit Erschießen rechnen, der Juden half. Im deutschen Altreich lässt sich hingegen kein Todesurteil für einen nichtjüdischen Helfer finden. Allerdings ist das kein endgültiger Befund, denn in den NS-Gerichtsakten sind die Fälle der Retter, die vor Gericht standen, meist verschleiert. Sie wurden wegen Rassenschande, Urkundenfälschung oder Devisenvergehen verurteilt.“ >>Ludzie, którzy Żydom pomagali, brali oczywiście na siebie ryzyko. Rozporządzenie RSHA (Reichssicherheitshauptamt) z dnia 24. października 1941 ustalało: Kto zachowywał przyjazne stosunki z Żydami, winien być osadzony przez okres do trzech miesięcy w KL. Mówi to niewiele o praktyce; Ilse Totzke, studentka muzyki, aresztowana za próbę udzielenia Żydom pomocy w ucieczce do Szwajcarii, spędziła dwa lata w KL. Kupiec, który przyjął do siebie żydowską przyjaciółkę, musiał w obozie Wuhlheide całe godziny spędzić na mrozie w pozycji stojącej, doznając odmrożeń. Pewien rolnik z Odenwaldu, który przechowywał w swojej zagrodzie żydowskiego kupca, zmarł po roku w obozie. Każdy w Europie Wschodniej, kto pomagał Żydom, musiał liczyć się z tym, że zostanie zastrzelony. Natomiast w starej części Rzeszy trudno znaleźć przypadek wyroku śmierci wydany na nie-żydowską osobę pomagającą Żydom. Nie znaczy to jednak, że takich przypadków nie było, ponieważ w nazistowskich aktach sądowych przypadki osób ratujących Żydów, którzy stawali przed sądem, są przeważnie zawoalowane. Skazywano ich bowiem za „zhańbienie rasy” (Rassenschande), fałszowanie metryki czy przestępstwa dewizowe.<< Pozdrawiam
-
Skoro nie dowierzasz mojemu tłumaczeniu artykułu z czasopisma „Der Spiegel”, ślę oryginał: „Natürlich nahmen die Leute, die Juden halfen, ein Wagnis auf sich. Ein Erlass des Reichssicherheitshauptamts vom 24. Oktober 1941 legte als Strafe fest: Wer "freundschaftliche Beziehungen zu Juden" pflegte, sollte bis zu drei Monate in ein KZ eingewiesen werden. Über die Praxis sagte das allerdings wenig aus. Die Musikstudentin Ilse Totzke, die Juden bei der Flucht in die Schweiz helfen wollte und dabei verhaftet wurde, blieb zwei Jahre im KZ. Ein Kaufmann, der eine jüdische Freundin beherbergte, musste im Lager Wuhlheide stundenlang in der Kälte stehen, bis er Erfrierungen erlitt. Ein Odenwalder Bauer, der einen jüdischen Kaufmann auf dem Hof versteckt hatte, starb nach einem Jahr im Lager. In Osteuropa musste jeder mit Erschießen rechnen, der Juden half. Im deutschen Altreich lässt sich hingegen kein Todesurteil für einen nichtjüdischen Helfer finden. Allerdings ist das kein endgültiger Befund, denn in den NS-Gerichtsakten sind die Fälle der Retter, die vor Gericht standen, meist verschleiert. Sie wurden wegen Rassenschande, Urkundenfälschung oder Devisenvergehen verurteilt.“ http://www.spiegel.de/spiegel/print/d-17596399.html
-
Bardzo ciekaw jestem owych katastrofalnych pomyłek tego niemieckiego historyka. Oczekuję, że zechcesz podać choćby kilka z tych „strasznych” omyłek. O dowody należy poprosić prof. Pohla. W moim wpisie zacytowałem bowiem fragment listu (mail), jaki od tego historyka otrzymałem (mój błąd - nie zakończyłem cytatu znakiem cudzysłowu). Zresztą te same stwierdzenia można znaleźć na stronach Internetu, czego przykładem jest poniższy tekst: >>Jeder Unterstützer, der mit Lebensmitteln half, musste mit der Einlieferung ins Konzentrationslager rechnen. Wer Unterschlupf gewährt hatte, wurde wegen „verbotswidrigen Umgangs mit Juden“ festgenommen und von der Gestapo verhört. Oftmals wurde der Vorgang wegen weiterer Delikte wie Urkundenfälschung, Rundfunkverbrechen, Verstöße gegen die Kriegswirtschaftsverordung oder wegen Devisenvergehen an die Staatsanwaltschaft übergeben. Haftstrafen von mehr als 24 Monaten wurden selten ausgesprochen, wenn nicht zusätzlich Anklagepunkte nach der Volksschädlingsverordnung oder wegen Hochverrats hinzukamen. Im Gegensatz zu Polen mussten „Judenretter“ im Deutschen Reich nicht mit einer Todesstrafe rechnen. Schon die Haftzeit in einem Konzentrationslager war jedoch mit unabsehbaren Folgen für Gesundheit und Leben verbunden. Die darüber hinaus zu erwartende Strafe blieb unberechenbar, vermittelte dadurch das „subjektive Gefühl der Angst in einer Atmosphäre totaler Rechtsunsicherheit“ und wirkte dadurch abschreckend.<< http://de.wikipedia.org/wiki/Judenretter
-
Szmalcownictowo przybrało na początku roku 1943 w GG, a zwłaszcza w Warszawie, takie rozmiary, że Kierownictwo Walki Cywilnej wystosowało 18.3.1943 r. proklamację dla przeciwdziałania szerzącej się pladze szantażu wobec Żydów i Polaków udzielających im schronienia: "Kierownictwo Walki Cywilnej ogłasza, co następuje: naród polski, sam będąc ofiarą straszliwego terroru, z przerażeniem i współczuciem zaświadcza o rzezi pozostałej jeszcze przy życiu ludności żydowskiej w Polsce. Ich protest przeciw tej zbrodni doszedł do uszu wolnego świata. Ich owocna pomoc Żydom uciekającym z gett i obozów zagłady, skłoniła niemieckiego okupanta do wydawania dekretów grożących śmiercią Polakom, którzy będą pomagać Żydom w ukrywaniu się. Ale niektórzy, pozbawieni czci i honoru, rekrutujący się ze świata przestępczego, odkryli nowe, świętokradcze źródło korzyści: szantażowanie Polaków ukrywających Żydów i samych Żydów. Kierownictwo Walki Cywilnej ostrzega, że każdy przypadek szantażu będzie zarejestrowany i ukarany z całą surowością - jeśli to możliwe natychmiast, jeśli nie - w przyszłości". Jakiż olbrzymi rozmiar musiało przybrać owo zbrodnicze rzemiosło, potocznie zwane wówczas „szmalcownictwem”, aby trzeba było wydawać taką proklamację? Można sobie jednak przy tym zadać gorzkie pytanie: dlaczego podziemie zabrało się za ściganie szmalcownictwa tak późno, w sytuacji, kiedy akcja likwidacji gett, w tym warszawskiego i jego mieszkańców zbliżała się ku końcowi? Przecież haniebne zjawisko szmalcownictwa istniało od początku niemieckiej okupacji. A trzeba pamiętać, że szmalcownik dekonspirując Żydów skazywał na śmierć także Polaków dających Żydom schronienie. Historiografia i memuarystyka dysponują bardzo licznymi pracami traktującymi o tym haniebnym procederze; że wspomnę choćby następujące pozycje: Jana Grabowskiego „Ja tego Żyda znam”, Barbary Engelking „szanowny panie gistapo”, Emanuela Ringelbluma „Stosunki polsko-żydowskie w czasie drugiej wojny światowej”, Bernarda Goldsteina „Gwiazdy są świadkami”, Calka Perechodnika „Spowiedź”.
-
Byłbym bardziej powściągliwy w ocenie wypowiedzi owego młodego Izraelczyka. Miał on bowiem wiele racji, także w kwestii liczby Polaków, którzy ponieśli śmierć za ukrywanie Żydów. Stanisław Wroński i Maria Zwolakowa („Polacy Żydzi 1939-1945”) piszą: „[...] Np. w przebadanych wyrywkowo przez Główną Komisję Badania Zbrodni Hitlerowskich 105 wypadkach pomocy Polaków dla Żydów, wykrytych przez Niemców, zamordowanych zostało 333 Polaków.”Podobną liczbę wymienia prof. Marian Fuks w swojej książce „Z dziejów wielkiej katastrofy narodu żydowskiego”: „[...] Za pomoc udzielaną Żydom tysiące Polaków było wciąż zagrożonych wraz ze swoimi rodzinami. Co najmniej 350 zostało za to bestialsko zamordowanych, najczęściej razem z Żydami, których ukrywali.” Istotnie, „Wszystko jest relatywne”. Bowiem kwestia ponoszenia odpowiedzialności przez Niemca za ukrywanie Żyda również nie jest taka jednoznaczna. Według prof. dr. Dietera Pohla (Institut für Zeitgeschichte München – Berlin): „Kwestia represji stosowanych przez niemieckiego okupanta wobec osób ukrywających Żydów w poszczególnych krajach europejskich jeszcze nie została przez historyków porównawczo badana. Na okupowanych terenach Polski, ZSRR, Słowacji i Jugosławii wobec takich osób stosowano generalnie karę śmierci, bądź rozstrzeliwano bez wyroku. W pozostałych krajach zajętych przez Niemcy hitlerowskie, tudzież w samych Niemczech, skazywano na więzienie bądź obóz koncentracyjny (co - jak wiadomo - najczęściej równało się karze śmierci). Jednakże wydawano także wyroki śmierci, głównie wówczas, gdy w rachubę wchodziły jeszcze inne delikty.Jak wiadomo, w GG za pomoc Żydom groziła śmierć, atoli miały miejsce wyjątki; sądy stosowały wobec osób ukrywających Żydów niejednokrotnie „tylko” kary więzienia. Np. uzasadniając, że w odnośnej miejscowości nie istniało regularne getto. Zresztą sądy niemieckie skazywały poza granicami Rzeszy w pewnych przypadkach na karę śmierci także Niemców udzielających Żydom schronienia bądź innej pomocy.” W artykule „Die stillen Helden“ (DER SPIEGEL 42/2000) jego autorzy Gerhard Spörl oraz Klaus Wiegrefe piszą: "U-Boote" [łodzie podwodne] – tym mianem berliński żargon określał Żydów, którzy w cieniu zbombardowanej, zburzonej wielkomiejskiej metropolii ukrywali się przed esesowskimi zbirami i przed gestapo, a także przed denuncjantami oraz lokalnymi funkcjonariuszami nazistowskiej partii: ludzie nie mający kartek żywnościowych oraz stałego miejsca pobytu, będąc pozbawieni dowodu osobistego oraz opieki lekarskiej. Ludzie, którzy Żydom pomagali, brali oczywiście na siebie ryzyko. Rozporządzenie RSHA (Reichssicherheitshauptamt) z dnia 24. października 1941 ustalało: Kto zachowywał przyjazne stosunki z Żydami, winien być osadzony przez okres do trzech miesięcy w KL. Mówi to niewiele o praktyce; Ilse Totzke, studentka muzyki, aresztowana za próbę udzielenia Żydom pomocy w ucieczce do Szwajcarii, spędziła dwa lata w KL. Kupiec, który przyjął do siebie żydowską przyjaciółkę, musiał w obozie Wuhlheide całe godziny spędzić na mrozie w pozycji stojącej, doznając odmrożeń. Pewien rolnik z Odenwaldu, który przechowywał w swojej zagrodzie żydowskiego kupca, zmarł po roku w obozie. Każdy w Europie Wschodniej, kto pomagał Żydom, musiał liczyć się z tym, że zostanie zastrzelony. Natomiast w starej części Rzeszy trudno znaleźć przypadek wyroku śmierci wydany na nie-żydowską osobę pomagającą Żydom. Nie znaczy to jednak, że takich przypadków nie było, ponieważ w nazistowskich aktach sądowych przypadki osób ratujących Żydów, którzy stawali przed sądem, są przeważnie zawoalowane. Skazywano ich bowiem za „zhańbienie rasy” (Rassenschande), fałszowanie metryki czy przestępstwa dewizowe.
-
Witam, spróbuję podzielić się fragmentami zapamiętanego obrazu tamtego czasu. Jestem przy tym świadomy, że będę w mojej relacji subiektywny. Zachowałem w pamięci moich żydowskich kolegów i sąsiadów z czasu przedwojennego, choć moi rodzice nie byli zachwyceni moją bytnością w domach moich żydowskich kolegów, zresztą wywodzących się z rodzin raczej ubogich. Już na początku niemieckiej okupacji Żydzi zniknęli z naszego sąsiedztwa. Później widywałem już tylko Żydów obcych, wychudłych bądź popuchniętych, żebrzących, czy zmierzających niewielkimi grupami do gett. Widywałem także mężczyzn z gett konwojowanych przez Niemców do różnorakich robót. Niekiedy słyszałem pod adresem wiedzionych owych przymusowych robotników szydercze komentarze przechodniów. Już jako człowiek dorosły, gdy powracałem wspomnieniami do tamtych czasów, uświadomiłem sobie, że społeczności polska i żydowska istniały wówczas niejako „obok siebie”; zresztą podział na „oni – my” istniał w moim odczuciu „od zawsze”. O Żydach rozmawiano w moim środowisku najczęściej w związku a jakimiś dramatycznymi zdarzeniami, np. w czasie akcji przesiedleń do gett, po kolejnych egzekucjach (często rozstrzeliwano Żydów wraz z nie-Żydami), bądź w związku z wykryciem ukrywających się gdzieś w pobliżu uciekinierów z getta. Powstanie w getcie było stałym tematem dyskusji przez wiele miesięcy. Komentarze Żydom przychylne nie należały do najczęstszych, przeważały wypowiedzi w rodzaju Schadenfreude, powtarzane nawet przez moich nastoletnich kolegów („…wyssane z mlekiem matek”?). Nie jestem w stanie określić, kiedy społeczeństwo posiadło wiedzę o toczonym przez Niemców masowym mordowaniu Żydów, choć dość wcześnie słyszało się z grozą wymawiane nazwy miejscowości Treblinka, Majdanek. Nie wszyscy przejawiali współczucie dla żydowskich współobywateli, ale nie jestem w stanie określić w tym względzie relacje procentowe, choć lęk, że wszyscy Polacy prędzej, czy później podzielą los swoich żydowskich współobywateli był niemal powszechny; częste łapanki uliczne, egzekucje na terenie miasta i coraz częstsze przypadki wręczania przez listonoszy osławionych pudełek słanych z KL Auschwitz z prochami bliskich (później przychodziły już tylko pisemne powiadomienia o zmarłych więźniach). W rozmowach popularne stało się powiedzenie: „…ich już golą, a nas mydlą!” Mój dom rodzinny - przed wojną Żydom bardzo nieprzychylny (ojciec zawodowy żołnierz) - pod wpływem dziejącego się dramatu szoa, stał się Żydom sprzyjający. Myślę, że będąca udziałem mojej rodziny skrajna bieda, bliska tej żydowskiej, miała w tej metamorfozie swój udział. Dowcipy traktujące o Żydach były obok tych „popularnych” stałym elementem życia towarzyskiego mojego środowiska. Myślę, że nie tylko mojego. Oczywiście, pamiętam treści tylko niektórych, mniemam jednak, że większość z nich były to tzw. szmoncesy, które z uciechą opowiadają sami Żydzi. Opowiadali je zresztą i moi przedwojenni żydowscy koledzy, ślą mi szmoncesy także i teraz moi obecni żydowscy przyjaciele z Holandii i Niemiec. Natomiast wydawane w GG w czasie okupacji „gadzinówki” pełne były szydzących z Żydów „dowcipów” rodem z „Der Stürmer” Juliusa Streichera. Podobnego rodzaju „twórczością” zajmują się i dzisiejsze polskie środowiska narodowościowe (np. „Szczerbiec”), kolportują je także różnej maści antysemici, można je znaleźć także na niektórych forach dyskusyjnych, np. na forach GW. Pozdrawiam
-
Witam, czas II w. św. Spędziłem w Warszawie. Podobnie jak wszyscy warszawianie byłem świadkiem toczącego się w Warszawie jednego z najbardziej tragicznych rozdziałów szoa. Byłem też w tamtym dramatycznym czasie świadkiem niejednej podłości, jakich doznali Żydzi ze strony ich nie-żydowskich współobywateli. Pamiętam także pewne zdarzenia określane mianem szmalcownictwo. To ostatnie nurtuje mnie niezmiennie od wojennych lat. Inspirowany wpisem FSO pozwolę sobie w tej kwestii zająć nieco więcej miejsca na stronach tego forum. FSO: z ksiązki o Edelmanie: "... - Czy szmalcowników było wielu?” Są na to pytanie odpowiedzi historyków, piszą o tym pamiętnikarze. Gunnar S. Paulsson, autor studium "Secret City. The Hidden Jews of Warsaw, 1940-1945" (Yale University Press, 2002), publikuje swe ustalenia na ten temat w pismach naukowych (np. "The Journal of Holocaust Education", T. 7, nr 1 - 2, 1998 r.): "Wśród czterdziestu siedmiu zidentyfikowanych w literaturze pamiętnikarskiej szmalcowników 44 to Polacy, 2 to folksdojcze i 1 Żyd". Andrzej Krzysztof Kunert- Szmalcownictwo, żerowanie na tragedii ludzi najciężej doświadczanych, spośród wszystkich negatywnych zachowań czasu wojny budziło i budzi chyba największą odrazę, jednak trzeba na nie patrzeć w możliwie szerokim kontekście - uważa historyk dziejów najnowszych Kunert. Trzeba pamiętać, że w każdym okupowanym kraju rośnie skala demoralizacji społecznej i patologii oraz powstają warunki wyjątkowo sprzyjające szerzeniu się postaw bierności i obojętności. Z tego względu na szczególne podkreślenie zasługują wyróżniające się pozytywnie postawy i zachowania wielu ludzi, choćby z kręgu Rady Pomocy Żydom „Żegota” i wszystkich, którzy nieśli pomoc współobywatelom innej narodowości. W wypadku szmalcownictwa w okresie Holokaustu istotą sprawy „czarnego marginesu” jest znacznie szerszy problem demoralizacji i patologii, a nie tylko sam antysemityzm (warto pamiętać, że w Polsce w pomoc Żydom zaangażowani byli i antysemici). Szmalcownictwo ma też swój historyczny kontekst - lato 1941 roku stanowi ogromnie ważną cezurę dla postaw społeczeństwa wobec Polaków żydowskiego pochodzenia. Po rozpoczęciu wojny niemiecko-sowieckiej zniknęła granica przez niemal dwa lata dzieląca dwie okupowane połowy Polski i ze Wschodu zaczęły przenikać informacje o nagannym zachowaniu się polskich Żydów pod okupacją sowiecką. Zawierały one wiele uogólnień, ale wówczas przyjmowano je jako wiernie oddające stan faktyczny. Możliwości weryfikacji danych były znikome. Generalizacjom sprzyjał popularny przed wojną stereotyp żydokomuny, rzekomej skłonności wszystkich Żydów do bolszewizmu. Nie ulega wątpliwości, że wszystkie zachowania negatywne oraz naganne czyny w kontekście stosunków polsko-żydowskich były dziełem konkretnych, pojedynczych Polaków i Żydów - jednostek, czasem grup, ale żadne z nich nie wyrażały stanowiska całej zbiorowości, żadne nie zostały też dokonane w imieniu zbiorowości, społeczeństwa czy państwa. Drugą ważną cezurą w postawach wobec Żydów był wybuch powstania w getcie warszawskim w kwietniu 1943 roku. Wydarzenie to pociągnęło za sobą bardzo wyraźną zmianę postaw wielu środowisk społecznych i konspiracyjnych w okupowanej Polsce, zarzucających wcześniej polskim Żydom bierność i brak oporu. Gdy mowa o szmalcownictwie, trzeba pamiętać, że procent ludzi tworzących czarny margines był relatywnie niski oraz że - w dostępnym wówczas zakresie - był publicznie piętnowany i karany. Sądy podziemne - wojskowe i cywilne - wydały ok. 2500 wyroków śmierci. Te pierwsze działały już od 1940 roku, drugie zaś dopiero od grudnia 1942 roku, co było spowodowane wątpliwościami prawników, gdyż sądownictwo podziemne nie dawało oskarżonym gwarancji procesowych. Jego powstanie zbiegło się w czasie z „nieomal klęską społeczną”, jak w sprawozdaniu „Żegoty” za lata 1942-1943 określono plagę szantaży wobec Żydów i osób ich ukrywających. Jan Grabowski („Szantażowanie Żydów w Warszawie 1939 – 1943”) „Znane i udokumentowane są przypadki kilku warszawskich gangów szmalcowniczych, w których wspólnie działali Polacy i Niemcy przy współpracy Żydów, znających środowisko i wystawiających bogatych ziomków na żer. Nieco światła na problem rzucają dokumenty warszawskich Sądów Specjalnych (o niemieckim składzie sędziowskim) które rozpatrywały i karały za szmalcownictwo. Z dostępnych akt za lata 1940-1943 wynika, że na ok. 240 sądzonych przypadków szmalcownictwa sprawcami 159 byli Polacy, 45 – Reichsdojcze i folksdojcze, reszta (36) to szmalcownicy Żydzi i inne nacje (w tym Turek, skarżący się na szykany niemieckich żołnierzy z racji ciemnej karnacji). Ciekawe jest pochodzenie społeczne szantażystów – od >>robotników wykwalifikowanych poprzez urzędników, artystów, chłopów, handlarzy, cukierników, czterech tramwajarzy, ośmiu uczniów szkół średnich, korepetytora j. francuskiego<< po autentycznego hrabiego. Nie sposób nie powiedzieć o haniebnej roli granatowej policji w szmalcowniczym procesie (niezależnie od wielu szlachetnych postaci z tejże policji). Zaangażowanie policji w szmalcowniczy proceder osiągnęło taki stopień, że major Policji Państwowej Franciszek Przymusiński, we wrześniu 1943 surowo potępił wymuszanie okupu od osób niearyjskiego pochodzenia. Dla przykładu - latem 1940 roku gestapo przeprowadziło śledztwo i osadziło w więzieniu większość policjantów z posterunku na ul. Kapucyńskiej, którym udowodniono >>rewizje w mieszkaniach bogatych Żydów i rekwirowanie kosztowności i pieniędzy. Jeżeli tych nie znaleziono, właścicieli mieszkań zatrzymywano w areszcie, póki nie zapłacili okupu za zwolnienie<<; zaś na posterunku PP w Otwocku (1941) nagminne było zatrzymywanie i >>zwalnianie aresztowanych Żydów, pobierając za to ogromne kwoty sięgające 10 tys. zł od głowy<<. Powyższe z akt niemieckiej prokuratury w >>Warszawskich Sądach Specjalnych<<.” W innym miejscu autor pisze: “Według raportu Delegatury z 1942 roku stolicę Polski można było podzielić na >>trzy Warszawy<<. W >>pierwszej<< Warszawie, tej walczącej i bohaterskiej, >>mieszkała<< jedna czwarta mieszkańców miasta. W >>drugiej<< Warszawie, tej starającej się żyć tak, aby przeżyć, mieszkało ok. 70% mieszkańców. W >>trzeciej<<, haniebnej, Warszawie miało mieszkać 5% ludności, określonej przez >>Biuletyn Informacyjny<< jako >>pośmiecie i hołota<<. Wedle szacunków Tomasza Szaroty w >>haniebnej<< Warszawie mogło zamieszkiwać 50 do 60 tysięcy ludzi. Nastroje warszawiaków niewiele odbiegały od >>przeciętnej krajowej<<. Obojętność (lub też otwarta wrogość) w stosunku do Żydów stanowiła normę publicystyki podziemnej, od której - jako wyjątek – pozytywnie odbijały się artykuły >>Biuletynu Informacyjnego<<. Tenże historyk w innym miejscu swojej książki: ”[…] Wbrew często powtarzanym opiniom, szmalcownictwo nie należało do zachowań marginalnych, lecz stało się źródłem zarobków dla tysięcy ludzi. Wielu warszawiaków stało się bezpośrednimi (i często biernymi) świadkami wymuszeń, a całe społeczeństwo było świadome istnienia nagonki na ukrywających się Żydów. Choć liczbę Żydów wydanych w ten sposób w ręce Niemców trudno oszacować, to zbrodniczą działalność szantażystów i donosicieli należy rozpatrywać nie tylko w kategoriach cierpienia i śmierci ich bezpośrednich ofiar, lecz także męczeństwa tych wszystkich, którzy – bojąc się zagrożeń czekających na nich po drugiej stronie murów – zdecydowali się pozostać w getcie i podzielić los większości warszawskich Żydów. Do zbrodni szmalcowników należałoby również dodać ofiary >>zatrzaśniętych drzwi<< - ludzkiej obojętności i strachu. Niektórzy warszawiacy, którzy w innych okolicznościach pomogliby zaszczutym przez Niemców Żydom, wobec zagrożenia donosami i szantażami, w odruchu samoobrony, zamykali drzwi przed szukającymi kryjówki.” „Niektórzy szmalcownicy, poprzednio ogołociwszy szantażowane Żydówki ze wszystkich pieniędzy, dalszy haracz pobierali w naturze, gwałcąc ukrywające się kobiety. Nie widać tu motywacji finansowych, ale niewątpliwie dochodziło do szantażu i do pobieranie swoiście rozumianego okupu.” „[…] Na ponad dwieście czterdzieści osób oskarżonych o wymuszanie na Żydach, którymi interesowały się niemieckie sądy w Warszawie w latach 1940 – 1943, znajdujemy zaledwie dwudziestu przedwojennych kryminalistów. W ogromnej większości mamy więc do czynienia z ludźmi, którzy na drogę do przestępstwa wstąpili dopiero w czasie okupacji. Równie ciekawy jest skład narodowościowo-etniczny czmalcowniczego cechu. Wśród szantażystów większość (159) stanowią, by odwołać się do terminologii okupacyjnej >>Polacy wyznania rzymskokatolickiego, aryjczycy<<. Drugą, co do wielkości (45 osób) grupą są Niemcy (zaliczam do nich tak Reichsdeutschów, jak i folksdojczów). […] Pozostałe trzydzieści parę osób przypada na szantażystów-Żydów oraz na przedstawicieli innych narodowości. […] Szantażystą o najlepszej paranteli był niewątpliwie młody hrabia, zaaresztowany podczas próby wymuszenia okupu od dwóch żydowskich handlarzy”. POLOWANIE NA LUDZI W samej Warszawie było kilka tysięcy szmalcowników ... Aż 5874 [z danych wcześniejszych – Antek] drzewka w instytucie Yad Vashem w Jerozolimie, upamiętniające Polaków, którzy z narażeniem życia ratowali Żydów w czasie okupacji, stworzyłyby niemal las. żaden inny naród nie ma ich więcej. Niestety, gdyby zasadzić las upamiętniający Polaków, którzy wydawali Żydów na pewną śmierć, byłby on równie gęsty. Szmalcownictwo to jeden z najbardziej haniebnych aspektów naszej najnowszej historii. Na podstawie lektury doniesień dotyczących wojennej kariery Jana Kobylańskiego widać, że choć pojęcie "szmalcownik" nadal funkcjonuje w świadomości zbiorowej, wymaga uściślenia. Według słownikowej definicji, szmalcownikiem był ten, kto "wymuszał na kimś okup, zwykle na żydzie, pod groźbą zadenuncjowania, wydania w ręce gestapo". Historycy założyli z góry, że chodziło tu o zjawisko marginalne, a samych szmalcowników kwalifikowali jako "męty i kryminalistów" kolaborujących z hitlerowcami. Niestety, założenia te opierały się raczej na pobożnych życzeniach badaczy niż na analizie dostępnych dowodów źródłowych. A okazuje się, że dowodów takich jest pod dostatkiem. JESTEM z GESTAPO. To zaskakujące, lecz sami Niemcy ścigali szmalcowników i wytaczali im sprawy karne. Przyczyną aresztowań było bezprawne podawanie się przez szmalcowników za gestapo, szerzenie korupcji wśród funkcjonariuszy niemieckich lub też lekkomyślne szantażowanie "rdzennych Polaków" wziętych za żydów. SS-Hauptscharfuehrer Stuellenberg następująco podsumował sytuację: "Ze względu na to, że tego rodzaju sprawy [szantaże żydów] są już powszechnie znane i jako że narażają one na szwank dobre imię organów gestapo, należy wobec zatrzymanych zastosować wyjątkowo surowe kary, aby nie dopuścić do podobnych wypadków w przyszłości". W aktach sądów niemieckich zachowały się teczki kilkuset "podobnych wypadków", umożliwiając historykowi dokonanie analizy zakresu i charakteru szmalcownictwa. POWSZECHNE DONOSICIELSTWO Szmalcownictwo z całą pewnością nie zaliczało się do problemów marginalnych. Na duży jego zakres wskazuje nie tylko to, że w języku polskim zaszła potrzeba stworzenia słowa na określenie ludzi zajmujących się tym procederem, lecz również dramatyczny ton współczesnych świadectw. Jesienią 1941 r. generał Stefan Grot-Rowecki uderzał na alarm, że w kraju "szerzy się przestępczość, rozwinęło się donosicielstwo, zaznaczyły się przypadki zbrodniczego współdziałania z okupantem". W prasie konspiracyjnej pisano natomiast o tym, że "zatrważający wzrost denuncjatorów, nieprawdopodobne rozszerzenie się zgranych kół szantażystów zagraża spokojowi coraz większej ilości ludzi, czyniąc nieznośnym życie tych, którzy prześladowani przez okupanta czują się jak zgonione wściekłe psy". Emanuel Ringelblum, kronikarz getta, niedługo przed śmiercią pisał w ukryciu: "szantażyści i szmalcownicy są wieczną zmorą żydów po aryjskiej stronie. Nie ma dosłownie żyda "na powierzchni" czy "pod powierzchnią", który by nie miał z nimi do czynienia". Według Ringelbluma, w samej Warszawie szmalcownictwem zajmowało się "kilkaset do kilku tysięcy ludzi". Według innych szacunków, w samej stolicy szmalcownictwem miałoby się zajmować od 3 tys. do 4 tys. ludzi. Prace prowadzone przez warszawskie Centrum Badań nad Zagładą żyd-w wskazują na niepokojącą skal" szmalcownictwa w regionach wiejskich okupowanej Polski. POLACY FIZJONOMIŚCI Dla wielu ukrywających się po aryjskiej stronie żydów szmalcownicy stanowili zagrożenie większe niż Niemcy. Jeden z ocalonych pisze: "Jak chodziłem po ulicy, to się bardziej bałem, że natknę się na Polaka szmalcownika niż na Niemca. Niemcy w olbrzymiej większości nie byli, nazwijmy to, fizjonomistami. Niemcy się nie orientowali". Według innego świadka, "zagrożenie ze strony Niemców było zagrożeniem drugiego stopnia, mogli oni weryfikować żydów pośrednio, właściwie dopiero wtedy, gdy ci znaleźli się już w komisariacie czy gestapo". Nie są to stwierdzenia bezpodstawne. Jak wynika z policyjnych meldunków zachowanych w aktach sądów niemieckich, w znakomitej większości wypadków ujęcia żydów przebywających poza gettem bez opaski dokonali Polacy. Szmalcownictwo było zajęciem intratnym. Na podstawie zachowanych materiałów można stwierdzić, że wysokość wymuszanego haraczu pozostawała w bezpośrednim związku ze stopniem zagrożenia ze strony Niemców. Na początku okupacji, gdy za brak opaski z gwiazdą Dawida złapanym żydom groziło więzienie lub grzywna, szantażyści zadowalali się kilkuset złotymi. Od jesieni 1941 r., kiedy to za podobne przewinienie groziła już kara śmierci, targi się skończyły i haracze wynosiły nawet dziesiątki, a niejednokrotnie nawet setki tysięcy złotych. Na przykład od Adolfa Bermana, polityka partii Poalej Syjon-Lewica, szmalcownicy zażądali 500 tys. zł. Zgoła innym typem wymuszeń były gwałty dokonywane na kobietach poprzednio już odartych ze wszystkich oszczędności. HRABIA SZMALCOWNIK W literaturze historycznej można się spotkać z twierdzeniem, że szmalcownicy to folksdojcze, przedwojenni przestępcy i przedstawiciele skryminalizowanego lumpenproletariatu. Obfitość danych zawartych w aktach sądów niemieckich okupowanej stolicy pozwala nam na weryfikację tych założeń. Już wstępna analiza akt zadaje kłam twierdzeniom o kryminalnej przeszłości szmalcowników. Spośród setek szantażystów i szmalcownik-w mniej niż 10 proc. mogło się wykazać przedwojennym stażem kryminalnym. W ogromnej większości mamy więc do czynienia z ludźmi, ktęrzy na drogę przestępstwa wstąpili dopiero podczas okupacji. Jeśli chodzi o skład narodowościowo-etniczny, zdecydowaną większość stanowili (odwołując się do terminologii lat wojny) "Polacy wyznania rzymskokatolickiego, aryjczycy". Drugą co do wielkości grupą byli Niemcy, a trzecią - szmalcownicy żydzi, rozpracowujący dobrze im znane środowisko od środka. Większość podejrzanych o szmalcownictwo to mężczyźni między 25. i 40. rokiem życia, wywodzący się z bardzo rożnych sfer społecznych. Wśród szmalcowników odnaleźć bowiem można zarówno robotników, jak i tramwajarzy, uczniów szkół średnich, handlarzy, artystów, magistra teologii, a nawet młodego hrabiego, zatrzymanego przez Niemców podczas próby "brutalnego wymuszenia" na dwóch warszawskich żydach. Schwytani szmalcownicy tłumaczyli się na różne sposoby. Jedni wskazywali na trudne warunki materialne, inni mówili o chęci niesienia pomocy władzom niemieckim. Wszyscy natomiast odnosili się do swych ofiar z pogardą pozbawioną krzty współczucia. W protokołach przesłuchań można natrafić na następujące stwierdzenie: "poszedłem po kota" (tak w gwarze szmalcowników określano żyda). Jeden z prowadzonych na komisariat szmalcowników próbował przekonać eskortującego go granatowego policjanta, który tak to relacjonuje: "żebym go natychmiast zwolnił (...). Prócz tego zapytywał mnie, czy ja jestem uczciwym Polakiem i że o ile nim jestem, to dlaczego broni" żydków". Ojciec wspomnianego wcześniej hrabiego P. tłumaczył działania syna "antysemicką propagandą, którą nasiąknął syn przed wojną". BEZKARNOŚĆ Jaki los spotkał szmalcowników? Nieliczne wyroki śmierci, wydane przez sądy podziemne, dotyczyły zasadniczo szmalcowników zaangażowanych równocześnie w rozpracowywanie polskiego podziemia. Jeżeli chodzi o Niemców, to karali oni szmalcowników nie tyle za prześladowanie żydów, ile za korumpowanie urzędników niemieckich. Natomiast powojenne procesy wytoczone na podstawie oskarżeń wysuniętych przez ofiary objęły bardzo niewielu szantażystów. Zazwyczaj tych, których szantażowani żydzi znali z nazwiska i potrafili zidentyfikować. Można śmiało założyć, że w ogromnej większości wypadków szmalcownikom włos z głowy nie spadł i dożyli oni wśród nas spokojnej starości. ____________ Szmalcownictowo przybrało w na początku roku 1943 w GG, a zwłaszcza w Warszawie takie rozmiary, że Kierownictwo Walki Cywilnej wystosowało (18.3.1943 r.) proklamację, aby przeciwdziałać stosowaniu szantażu wobec Polaków udzielających schronienia Żydom: "Kierownictwo Walki Cywilnej ogłasza, co następuje: naród polski, sam będąc ofiarą straszliwego terroru, z przerażeniem i współczuciem zaświadcza o rzezi pozostałej jeszcze przy życiu ludności żydowskiej w Polsce. Ich protest przeciw tej zbrodni doszedł do uszu wolnego świata. Ich owocna pomoc Żydom uciekającym z gett i obozów zagłady, skłoniła niemieckiego okupanta do wydawania dekretów grożących śmiercią Polakom, którzy będą pomagać Żydom w ukrywaniu się. Ale niektórzy, pozbawieni czci i honoru, rekrutujący się ze świata przestępczego, odkryli nowe, świętokradcze źródło korzyści: szantażowanie Polaków ukrywających Żydów i samych Żydów. Kierownictwo Walki Cywilnej ostrzega, że każdy przypadek szantażu będzie zarejestrowany i ukarany z całą surowością - jeśli to możliwe natychmiast, jeśli nie - w przyszłości". Stefan Korboński („Polacy, Żydzi i holocaust”) „Zgodnie z instrukcjami Kierownictwa Walki Cywilnej, po ogłoszeniu niniejszej proklamacji, sądy podziemne wydały wiele wyroków śmierci. Prasa podziemna i radio podawały, gdy taki wyrok wykonano (przez rozstrzelanie). Za prześladowanie Żydów wyroki wykonano na następujących Polakach: Bogusławie alias Borysie Pilniku, Warszawa; Antonim Rozmusie, dowódcy plutonu policji kryminalnej w Warszawie; Janie Grabcu, Kraków; Wacławie Noworolnym, Lipnica Wielka; Tadeuszu Stefanie Karczu, Warszawa; Franciszku Sokołowskim, Podkowa Leśna; Antonim Pajorze, Dobranowice; Januszu Krystku, Grębków; Janie Lakińskim, Warszawa; Bolesławie Szostaku, Warszawa; Antonim Pietrzaku, Warszawa. W nagłych wypadkach, kiedy przedłużenie sprawy mogło zagrażać życiu lub bezpieczeństwu ukrywających się Żydów lub ukrywających ich ludzi, Kierownictwo Walki Cywilnej, dekretem z dnia 7.2.1944 roku, zezwoliło na natychmiastową likwidację szantażystów i donosicieli, bez wyroku sądowego, lecz jedynie na podstawie rozkazu miejscowych władz Podziemia, najczęściej dowódcy Walki Cywilnej. Na przykład miejscowy dowódca, Witold Rudnicki, wydał rozkaz rozstrzelania bez wyroku sądowego czterech szantażystów grożących zdradą Żydów ukrywających się w Pustelniku k. Warszawy.” Prof. Leszek Gondek natomiast pisze („Polska karząca 1939-1945”): „Kilka miesięcy po utworzeniu warszawski CSS [Cywilne Sądy Specjalne – Antek] zajął się również zwalczaniem >>szmalcowników<<, pierwszy wyrok śmierci w takiej sprawie wydając 7 lipca 1943 r.. Miesiąc później sąd ten rozpatrywał już sprawy 6 następnych prześladowców Żydów. Ogółem do momentu wybuchu Powstania Warszawskiego prowadzono w Warszawie i województwie śledztwa w około 200 sprawach, z czego 100 skierowano do sądu, zaś CSS m.st. Warszawy i woj. warszawskiego wydał po ich rozpatrzeniu około 60-70 wyroków śmierci (w 30% dotyczyły one przestępców winnych prześladowania ludności żydowskiej).” Antek: Nawiązując do proklamacji Kierownictwa Walki Cywilnej , to wciąż trudno znaleźć odpowiedź na pytanie: dlaczego za ściganie szmalcowników sądownictwo podziemia zabrało się dopiero w roku 1943?! Przecież ten haniebny proceder istniał niemal od utworzenia GG, a zwłaszcza gett. I jeszcze tenże autor: „27 000 Żydów ukrywających się w Warszawie polegało na pomocy około 50 do 60 tysięcy osób, które wynajdowały dla nich kryjówki i około 20 do 30 tysięcy osób, które pomagało na rozmaite inne sposoby. Z drugiej strony, szmalcownicy, agenci policji oraz inne aktywnie antyżydowskie elementy liczyły może od 2 do 3 tysięcy. Każdy z nich atakował dwie lub trzy ofiary miesięcznie. Innymi słowy, ci, którzy pomagali stanowili grupę od 20 do 30 razy większą od tych, którzy na Żydów polowali. Osoby aktywnie zaangażowane w pomoc Żydom tym samym stanowiły od 7 do 9 procent ludności Warszawy; Żydzi stanowili 2,7% ludności miasta; a osoby polujące na Żydów stanowiły może 0,3 % ludności. Wszyscy oni składali się na tajne miasto liczące przynajmniej 100 000 osób, czyli dwa razy więcej niż 40 000 żołnierzy stołecznego garnizonu słynnego polskiego podziemia wojskowego Armii Krajowej.” Pozdrawiam i przepraszam za dłużyznę!
-
Jest pod dostatkiem powodów uzasadniających powyższego rodzaju obwinianie Polaków przez Żydów. Piszą zresztą o tym nie tylko historycy żydowscy, niemało na to dowodów zawiera polska historiografia. Trudno się z tobą zgodzić. Przeczy temu literatura historyczna i pamiętnikarska autorów żydowskich, że wymienię choćby Emanuela Ringelbluma, Bernarda Marka, profesorów Mariana Fuksa, Ludwika Hirschfelda, Izraela Gutmana, Szewacha Weissa. Polacy udzielający Żydom pomocy znaleźli uznanie u Żydów nawet jeszcze w czasie trwania niemieckiego terroru w okupowanej Polsce. Np. Emanuel Ringelblum (zginął w r. 44) pisał („Stosunki polsko-żydowskie w czasie II wojny światowej”): "Najpiękniejsze powieści będzie można napisać o bohaterstwie Polaków, o najszlachetniejszych idealistach, którzy nie ulękli się gróźb wroga, wyzierających z czerwonych plakatów, ani złowrogiej tępoty i głupoty faszystów i antysemitów polskich, którzy ratowanie Żydów uważali za antynarodowy czyn." Calek Perechodnik (zginął w r. 44) pisał („Spowiedź”): "Ciekawa jest reakcja przedwojennych antysemitów. Zaskoczyli mnie swoim postępowaniem bracia Stasiek i Stefan Maliszewscy, o których już wspomniałem. Pochodzili ze środowiska katolickiego. Z Żydami przed wojną stosunków towarzyskich nie utrzymywali, a nawet zwalczali przy użyciu środków, które nie kolidowały z zasadami ich wiary. [...] Gdy czasy się zmieniły, gdy wspólny wróg zapanował nad Polską, choć judził Polaków przeciwko Żydom, przedwojenne nastawienia straciły znaczenie. Ludzkie serca braci M. protestują przeciwko faktowi tępienia Żydów. Bracia w miarę możliwości ratują znajomych i nieznajomych. Chylę przed nimi czoła. To, że przed wojną byli antysemitami, każe bowiem specjalnie potraktować ich zachowanie. W tych ciężkich i niewdzięcznych czasach postępują, jak prawdziwi wyznawcy Chrystusa i szczerzy patrioci." Prof. Ludwik Hirschfeld: „Wielokrotnie doznawałem dowodów sympatii i życzliwości ze strony społeczeństwa polskiego. Najbardziej mnie wzruszały, gdy okazywali mi je ludzie, których osobiście nie znałem."
-
Żydzi szli „…samotnie na rzeź”, że „…bezwolnie”, że godzili się z losem z pobudek religijnych uznając szoa za dopust Boży. Zarzut ten niezmiennie pojawia się od ponad półwiecza. Do dziś zarzut ten wpędza w kompleksy w Izraelu tych, co przeżyli zagładę; nadal są oni tam insynuowani. A przecież nie tylko Żydzi szli „bezwolnie na rzeź”, że wspomnę choćby tureckich Ormian. Zresztą bywało, że i Polacy konfrontowani byli w czasie niemieckiej okupacji z sytuacją podobną do żydowskiej. Interesującą interpretację „bezwolnego” zachowania się Żydów w czasie zagłady podał M. R. Marrus („Holocaust”): „Korzystając z dorobku psychologii i historii, George Kern i Leon Rappoport stwierdzili, że jeden czynnik mógł okazać się szczególnie obezwładniający dla Żydów w obozach – nazwali go >>iluzją niewinności<<. Zgodnie z tą koncepcją całkowita niewinność Żydów działała przeciwko nim, osłabiając zdolność należytej oceny swojego położenia. „Jeżeli osoby lub grupy ludzi postawione w roli ofiar świadome są własnej niewinności – tego, że nie ma racjonalnego powodu, dla którego miałyby znaleźć się w roli ofiar, to niemal nieuchronnie doprowadzi ich to do iluzorycznych przekonań. Mogą tylko przypuszczać, że ich prześladowanie wynika z błędnego osądu czy chwilowego nieporozumienia. W takiej sytuacji przyczyny ich trudnego położenia tkwią w prześladowcach. A zatem jeśli da się zrozumieć sytuację lub źródło błędu (>>Dlaczego bierzesz mnie za kogoś, kim nie jestem?<<), można to będzie naprawić, a przynajmniej złagodzić. Wielu autorów jest przekonanych, że taki właśnie sposób myślenia miał ogromny wpływ na Żydów. Elie Cohen np. zestawił sytuację Żydów z sytuacją przestępców kryminalnych w obozach: >>Właśnie świadomość niewinności i konieczność znoszenia tej całej niedoli budziły żal nad samym sobą i osłabiały energię niezbędną do przetrwania<<.”