Skocz do zawartości

Leuthen

Użytkownicy
  • Zawartość

    565
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Posty dodane przez Leuthen


  1. Tylko że opis samej tej bitwy w Burzy nad Pacyfikiem zajmuje dokładnie 50 stron. A udział w nim Yorktowna nie jest pominięty. Ile stron ma artykuł?

    Artykuł Marcina Wilka liczy 12 stron A4. Zawiera liczne plany, zdjęcia, komputerową wizualicje 3D lotniskowca i miejsc trafień w "Yorktowna" japońskich bomb i torped, schematy i opisy zalania poszczególnych przedziałów, uszkodzeń, najściślejszy znany mi opis udziału "Yorktowna" w bitwie o Midway (niemal kwadrans po kwadransie) itp.

    Trudno, żeby Flisowski nie wspomniał o "Yorktownie" w bitwie, skoro był to jedyny lotniskowiec, który Amerykanie stracili pod Midway, a 3 dywizjon bombowców nurkujących z tego okrętu (dowódca - kmdr ppor. Maxwell Leslie) wyeliminował z działań japoński lotniskowiec "Soryu" [ironia, złośliwość i sarkazm zamierzone!].

    Życzę koledze trochę więcej pokory w dyskusji.


  2. Moje typy:państwa osi-(Niemcy)7 dywizja spadochronowa(atak na fort Eben Emael 10 maja 1940 roku

    Atak, o którym mowa, wykonał wydzielony pododdział 7 Dywizji Lotniczej (nie - spadochronowej!) dowodzony przez kapitana Kocha. Tylko jedna z 4 grup tego oddziału atakowała fort Eben-Emael, pozostałe 3 - mosty na kanale Alberta. Zdobycie mostów (poza jednym, wysadzonym w powietrze) też było wielkim sukcesem!

    Rangersi-niezwykły hart ducha, odwaga i sprawność(choćby i desant w Normandii)

    I duże straty, które spowodowały, że 2 bataliony (3. i 4.) trzeba było rozwiązać...

    82. DPD-bodajże jedna z najbardziej bojowych jednostek, jej walki wniosły wielki wkład w historię II wojny światowej, gdzie często wykazywali się odwagą, zręcznością i hartem ducha.

    Wykonała najwięcej skoków bojowych podczas DWS ze wszystkich amerykańskich dywizji powietrzno-desantowych (niektórzy żołnierze mieli na koncie 4).

    Ja jednak bardziej lubię 101st Airborne "Screaming Eagles" i to nie wskutek propagandy "Kompanii Braci", ale za Bastogne!

    USMC-kolejna jednostka amerykańska, która dostawała często bardzo trudne zadania

    Nie jednostka, a formacja [zasadnicza różnica]! Jednostkami USMC były dywizje, z których najsłynniejsza była 1 Dywizja Piechoty Morskiej [m.in. walki na Guadalcanal], która za swoją sławę zapłaciła jednak słono - straciła podczas wojny prawie 20 tys. ludzi, z czego prawie 5,5 tysiąca to zabici! Co do sukcesów - trudno ich nie odnosić, gdy ma się taką przewagę liczebną i materiałową nad wrogiem. Oczywiście w "close combat" liczy się sprawnośc, odawaga i inicjatywa działania na najniższym szczeblu, ale...

    Od siebie dorzucę jeszcze

    Brytyjczycy

    Komandosi ("Commando") - słynna formacja, choćby rajd na St. Nazaire!

    6 Dywizja Powietrzno-Desantowa - akcja oddziału mjr. Howarda (opanowanie mostów na rzece Orne).

    Gurkowie - górale z Nepalu, walczący od Malajów po Monte Cassino - i ich budzące grozę u wroga noże "kukri".

    Amerykanie

    1 Dywizja Piechoty - słynna "Big Red One" ("Wielka Czerwona Jedynka"), nazywana przez Niemców <<Dywizją SS "Roosevelt">>, walcząca od piasków Afryki (listopad 1942 r. - operacja "Torch") po Czechosłowację (maj 1945 r.). Jedna z dywizji o najwyższych stratach na Europejskim TDW (5 miejsce w "rankingu" z prawie 21 tys. ludzi, w tym ponad 4 tys. zabitych)

    Niemcy

    Strzelcy górscy (Gebirgsjäger) - "Sturmfahrt auf Lemberg" ["Jazda szturmowa na Lwów"] czyli Blitzkrieg w wykonaniu GJ :mrgreen:

    4 Dywizja Pancerna - za IX '39 (zawsze szli jako "czubek miecza").

    Polska

    Kawalerzyści z Wołyńskiej BK - za Mokrą :wink:

    23 Dywizja Piechoty - za całokształt od Górnego Ślaska po Tomaszów Mazowiecki (IX '39)

    1 Samodzielna Kompania "Commando" - to byli kozacy!

    Cichociemni - jako grupa ludzi, nie jedna jednostka


  3. Czy więc można nazwać Goebbelsa "Mózgiem III Rzeszy"?

    Ja bym go raczej nazwał "językiem" lub "ustami" Trzeciej Rzeszy :wink:

    Andrea$ napisał/a:

    Był według mnie niezwykle inteligentym

    Zdecydowanie, w końcu w 1921 roku uzyskał doktorat w dziedzinie filozofii na uniwersytecie w Heidelbergu. Samo uzyskanie tytułu doktorskiego świadczy o nieprzeciętnej inteligencji Goebbelsa.

    Primo: To, że ktoś ma doktorat, nie oznacza automatycznie, że jest bardzo inteligentny. Wiedza nie równa się inteligencji! Ponadto można zrobić doktorat mając odpowiednie "plecy" czyli poparcie profesora/-ów.

    Secundo: System szkolnictwa wyższego w Niemczech do II wojny światowej znacząco różnił się od tego, jaki mamy obecnie na polskich uniwersytetach. Doktorat wieńczył studia odbyte po maturze i był odopowiednikiem dzisiejszego magisterium, zaś ówczesna habilitacja była odpowiednikiem naszego doktoratu [wiem coś o tym, bo pisałem jako magisterkę biografię niemieckiego profesora Uniwersytetu Wrocławskiego].

    Zaś co do żony Goebbelsa, Magdy - szykowała ona, wskutek niekończących się afer miłosnych męża, rozwód. Miała romans z Karlem Hanke (przyszłym gauleiterem NSDAP Dolnego Śląska i ostatnim Reichsführerem SS), który ze skrupulatnością prywatnego detektywa zbierał dowody wiarołomstwa Goebbelsa, a ułatwiał mu to fakt, że był wysokim urzędnikiem Ministerstwa Propagandy. W końcu musiał interweniować sam Hitler. Małżeństwo Goebbelsów zostało uratowane, a Hanke usunięty z dala od Magdy (zgłosił się na ochotnika do wojsk pancernych i wziął udział w walkach w Polsce w '39 i we Francji w '40 - podczas drugiej z tych kampanii w szeregach słynnej 7 Dywizji Pancernej Rommla; dostał za Francję Krzyż Żelazny I Klasy i był potem jednym z nielicznych gauleiterów, którzy służyli na froncie podczas DWS).


  4. Jeden z bardziej znanych rewolucjonistów radzieckich. Jednak na poziomie szkolnym całkowicie pomija się tę postac. Dlaczego? Chętnie dowiedziałbym się czegoś więcej o Trockim

    Czy znane są jakieś kulisy zamachów na jego żyie a zwłaszcza tego udanego? Kim był ów agent NKWD Ramóna Mercader.? Jaka była rola władz Meksyku w zamachu?

    Przyznam szczerze, że trochę mnie dziwi dyskusja o Trockim, czy też szczegółowiej - o zamachu na jego życie - w dziale o I wojnie światowej. Zrozumiałe jest dla mnie dyskutowanie o (cytat z wikipedii): "Podczas rewolucji październikowej jako ludowy komisarz spraw zagranicznych, negocjował brzeski traktat pokojowy, a następnie był komisarzem spraw wojskowych i morskich i głównym organizatorem Armii Czerwonej."

    A może warto porównać "drogę do Rosji" Trockiego i Lenina? Tego drugiego Niemcy wsadzili w pociąg, licząc na to że wywoła rewolucję (w tym zakresie Lenin spełnił ich oczekiwania). A może Trocki bywał, jak Lenin, w Białym Dunajcu i Poroninie przed wybuchem PWS? Przypominam, że Lenin po wybuchu Wielkiej Wojny został aresztowany i przebywał pewien czas w więzieniu w Nowym Targu.


  5. Powinieneś poczytać serię pana Igora Witkowskiego "Supertajne Bronie Hitlera".

    Wyszło chyba 8 części (mam 3 pierwsze i 8 dotyczącą "Werwolfu").Niektóre z opisywanych przez niego projektów można między bajki włożyć ale pozostałe są dość ciekawe

    W swej młodzieńczej naiwności w okresie licealnym kupowałem poszczególne tomy "SBH". I co? I teraz żałuję wydanych pieniędzy. W sumie nic odkrywczego tam nie ma (ot, sprawna kompilacja i tyle...). A te bajki o latających spodkach V-7, o tym, że zespół "Riese" miał być najpierw centrum badań nad bronią jądrową (tom I), a potem bazą V-7 :?: :roll: Pan Witkowski, "ekspert od wszystkiego", tak naprawdę dobrze nie zna się na niczym...


  6. Wolałbym jednak nie porównywać sytuacji przed M-G i przed PW. Z jednej strony mamy przygotowania prowadzone przez regularną armię, z drugiej przez namiastkę tejże. Alianci mieli pełny obraz sytuacji, AK nie miała. Dlatego są to dwie zupełnie inne sytuacje.
    Dowództwo AK nie mając pełnego obrazu sytuacji, nie mogło z całą stanowczością przewidzieć, co nastąpi w następnych paru dniach. Co nie zdejmuje z nich odpowiedzialności za błędną decyzję. I znowu porównanie z Sosabowskim, który miał wyrobione zdanie na temat tej operacji dzięki swoim wcześniejszym przemyśleniom nt. "Comet" i znacznie lepszym danym wywiadowczym, niż te, na jakich opierała się KG AK, jest w mojej ocenie chybione.

    Ja uważam że analogia narzuca się sama i jest dobra -no, ale istotą polemiki jest zajmowanie przeciwnych stanowisk :wink:

    Jeśli pójdziemy Twoim tropem - tzn. założymy brak rozeznania w sytuacji KG AK(działania ACz), to też świadczy to "in minus" na korzyść przygotowań. Ta sama AK, której wywiad potrafił zinfiltrować nawet ośrodek badań rakietowych w Peenemünde, nie potrafiła monitorować w odpowiedni sposób ruchów ACz. Co najmniej od roku wiedziano, że prędzej czy później Rosjanie wkroczą do Polski, a nie przygotowano się do tego pod w/w kątem...


  7. Właśnie, w pierwszych dniach sierpnia. Kiedy 31 lipca podejmowali decyzję, nie mogli wiedzieć co zdarzy się w ciągu następnych kilku dni.

    Don Pedrosso już to ładnie wyjaśnił. Znów nasuwa się analogia z operacją "Market-Garden". Monty wiedział, że Niemcy się uporządkowują (po odwrocie za Sekwanę), reorganizują oddziały i umacniają. Dowódcy alianccy wiedzieli też o tym, że w rejonie Arnhem pojawiły się czołgi. Generał Browning widział Panzery na zdjęciach, bo pokazał mu je major Brian Urquhart. Scenka ta została dobrze przedstawiona w filmie "O jeden most za daleko". Dialog brzmiał mnie więcej tak:

    - Ależ panie generale, to czołgi!

    - Na pewno są niesprawne.

    - To po co je maskują?

    - Regulamin.

    - A raporty wywiadu?

    - Czytałem!

    Jeszcze lepiej zostało to przedstawione w książce Corneliusa Ryana, na podstawie której nakręcono film (można sobie poczytać).

    Taki nastrój optymizmu panował też w dowództwie AK. Była tam grupa "jastrzębi" (przewodził jej Okulicki) oraz "gołębi". "Jastrzębie" niestety zwyciężyły...

    Tu nie chodzi o to, że KG AK powinna zasięgnąć przed decyzją o wybuchu powstania opinii wróżki. Sosabowski nie był wróżbitą, a przewidział masakrę, jaka nastąpiła podczas "MG" [1 Dywizja gen. Urquharta; straty 1 SBS też nie były małe].


  8. Ja, jak raczej wszystkim wiadomo, sceptycznie odnoszę się do Powstania Warszawskiego, a konkretnie to do tych, co dali doń "zielone światło", tudzież w nim dowodzili (oczywiście nie do wszystkich dowódców mam zastrzeżenia).

    W wątku o cichociemnych w PW pisałem o fotografiach Stefana Bałuka. Widać na nich w jaki sposób było umocnionych wiele ważnych dla Niemców punktów w stolicy. Na takie umocnienia rzucono 1 VIII 1944 r. ludzi do szturmu. Z pistoletami czy "Stenami" (które miał co dziesiąty) powstańcy szli na ziejące ogniem bunkry, na zasieki z drutu kolczastego. Często musieli atakować na otwartej przestrzeni, co kończyło się regularną rzezią atakujących. Nie będę pisał o szturmie na lotnisko na Okęciu, bo po prostu brak słów, by opisać tą kretyńską operację.

    Jedziemy dalej. Skoro powstanie było super przygotowane, to dlaczego dowódca 1586 polskiej Eskadry do Zadań Specjalnych w Brindisi dowiedział się o nim dopiero po południu 2 sierpnia? Dlaczego wtedy eskadra miała tylko same "trupy" [znaczy - samoloty] i tylko 9 załóg, z których część skończyła już tury operacyjne? Czemu musiano wysyłać do niej "zielonych" lotników, którzy potem masowo ginęli? Czemu Sosnkowski wydał kretyński rozkaz przeprowadzenia zrzutów w dzień (na szczęście odwołany)?

    Kto wymyślił genialną idee fix, że alianci zaraz po wybuchu przylecą, zrzucą na spadochronach całe potrzebne zaopatrzenie + brygadę Sosabowskiego? A pomysł z przebazowanie polskich dywizjonów myśliwskich?

    Kto porywa się na wroga, który po przejściowych trudnościach (chwilowe załamanie Niemców na Ostfroncie wskutek operacji "Bagration") zdołał się otrząsnąć, umocnić i ściągnąć odwody, czego efektem było rozpieprzenie na przedpolu Warszawy całego radzieckiego korpusu pancernego w pierwszych dniach sierpnia 1944 r.? To samo stało się miesiąc później, pod Arnhem, kiedy Monty zbyt pochopnie uwierzył, że Niemcy są pobici i w odwrocie...

    Kto wierzy babom, które gadają, że widziały radzieckie czołgi na rogatkach Warszawy[odpowiedź - "Monter"]?

    Tu można wypisać całą litanię zastrzeżeń. Głupota, niekompetencja, naiwność, myślenie życzeniowe, brawura i jeszcze parę innych rzeczy spowodowały, że nasza stolica została praktycznie zmieciona z powierzchni ziemi, ponad 200 000 ludzi (w tym kwiat inteligencji) zginęło, zniszczeniu uległy dobra kultury o bezcennej wartości (biblioteki, archiwa, obrazy, zabytki itd.). I po co? Żeby udowodnić światu, że Polska jest "First to fight?". Czesi potrafili to rozegrać lepiej w Pradze w maju 1945 r.

    Polacy byli NIEPRZYGOTOWANI do powstania!


  9. Cóż, ja lekcję o Powstaniu Warszawskim miałem ostatnio prawie 6 lat temu, w liceum. Szczerze mówiąc to nie pamiętam jej przebiegu, ale nauczycielka nie mogła mi powiedzieć o tym nic nowego, bo - skromnie ujmując - moja wiedza zdecydowanie przewyższała jej, jesli chodzi o wydarzenia z lat 1939-1945. Ze sprawdzianu z DWS dostałem celujący :mrgreen: [taki przykład - było na sprawdzianie m.in. kilka pojęć do wyjaśnienia. Jednym z nich była "Linia Gustawa". Opisałem nie tylko z jakiej miejscowości do jakiej przebiegała, ale też dodałem wzmiankę o jej pozycji ryglowej czyli "Linii Hitlera" :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: ]. Ale to tak off topic ;)

    Ja bym proponował co innego - jak o powstaniu uczą w szkołach w Niemczech :?: Na konferencji "Prawda-Pamięć-Odpowiedzialność. Powstanie Warszawskie w stosunkach polsko-niemieckich", która odbyła się wiosną zeszłego roku, i w której uczestniczyłem jako słuchacz, był m.in. referat niemieckiego historyka o powstaniu w powojennych podręcznikach niemieckich do historii. Zapewne materiały z tej konferencji już się ukazały, więc można się za nimi rozejrzeć i samemu poczytać [z głowy trudno cokolwiek cytować :roll: ].


  10. Oglądając kiedyś na stacji Discovery program poświęcony bitwie o Anglię zapamiętałem dobrze użytą przez narratora nazwę I fazy tejże bitwy - niemieckie określenie "Kanalkampf". Oznaczało ono walki powietrzne nad Kanałem La Manche.

    Zastanawiam się jednak, czy owo pojęcie nie pasowałoby także do sytuacji z Powstania Warszawskiego. Nie trzeba chyba nikomu na tym forum tłumaczyć, jak wielką rolę odgrywały podczas powstania kanały. Oczywiście zdawali sobie z tego sprawę także Niemcy i utrudniali powstańcom, jak tylko się dało, korzystanie z nich. Nurtuje mnie jednak takie pytanie - czy Niemcy schodzili do kanałów, by w jakiś ich zakamarkach robić zasadzki na powstańców, czyli inaczej - czy w kanałach dochodziło do walk między Niemcami a powstańcami? A może Niemcy ograniczali się tylko do spiętrzania wody i blokowania włazów (od ich mechanicznego zamykania po wrzucanie przez nie do środka granatów i substancji podrażniających drogi oddechowe)?


  11. Może nie super ściśle w temacie, ale nie mogę się powstrzymać ;)

    Stefan Bałuk "Kubuś", jeden z wymienionych w spisie cichociemnych, kojarzy mi się nie tylko z batalionem "Pięść" i słynnym patrolem "Agatona", ale przede wszystkim jako autor wykonanych w lipcu 1944 r. (a więc na "5 minut" przed powstaniem) fotografii niemieckich umocnień w Warszawie. Fotografie te obejrzałem po raz pierwszy w znakomitej książce "Barykady Powstania Warszawskiego 1944" (opracował i wstępem opatrzył Romuald Śreniawa-Szypowski, Warszawa 1993). W tej publikacji było 13 takich zdjęć. Przyznam, że oglądając je można mieć wątpliwości co do wojskowych kwalifikacji oficerów AK, którzy posłali 1 VIII 1944 r. ludzi (często niemal z "gołymi rękami") na tak dobrze umocnione punkty w Warszawie :roll:


  12. Swego czasu bardzo cenioną monografią BoB była książka Francisa Masona pt. Battle over Britain, która ukazała się pod koniec lat sześćdziesiątych. Po raz pierwszy na tak dużą skalę wykorzystano w niej meldunki bojowe i sprawozdania kwatermistrzowskie obu stron. Masonowi udało się w większości przypadków ustalić kto, do kogo, kiedy, gdzie i z jakim wynikiem strzelał.

    Oczywiście od tego czasu upłynęło 40 lat i powstało pewnie wiele nowych publikacji.


  13. O radzieckich "biegających minach przeciwpancernych" można poczytać m.in. w zeszycie Krajowej Agencji Wydawniczej z cyklu "II Wojna Światowa", wydanym w 1984 r., zatytułowanym "Przełom pod Kurskiem", poświęconym wiadomej bitwie z lipca 1943 r.

    Strona 25

    Działania psów - niszczycieli czołgów. Istota tych działań polegała na tym, że specjalnie tresowane psy, z których każdy niósł na grzbiecie ładunek trotylu o wadze 4-6 kg, rzucały się pod czołgi (między gąsienice). Specjalna antenka powodowała wybuch zapalnika i całego ładunku. Psy razem ze swoimi przewodnikami były zorganizowane w plutony po 15-25 psów.

    W działaniach pluton taki zajmował stanowiska w szyku tyraliery. Każdy przewodnik otrzymywał odcinek szerokości 100-120 metrów, w którym miał niszczyć czołgi przeciwnika. Dla przewodnika i jego psa robiono specjalny okop, który był połączony z ogólnym systemem transzei. Przewodnicy psów byli uzbrojeni w pistolety maszynowe i granaty. Niezależnie od tego każdy pluton miał rusznice przeciwpancerne. Dodatkowym uzbrojeniem były też butelki z płynem zapalającym.

    Po sygnale dowódcy drużyny "czołgi wroga", każdy przewodnik psa wkładał na niego ładunek i trzymając psa na smyczy szykował go do ataku. Gdy czołg nieprzyjaciela znalazł się w odległości 75-100 metrów, na rozkaz dowódcy drużyny lub sam podawał komendę "bierz", wyciągał zawleczkę-bezpiecznik i puszczał psa.

    1 pluton z 23 psami przydzielono 1245 pułkowi 375 DP, 2 pluton (14 psów) - 151 pułkowi gwardii 52 DP gwardii i 3 pluton (15 psów) - 196pułkowi 67 DP gwardii. Psy zniszczyły 15 czołgów, zaś ich przewodnicy, strzelając z rusznic, uszkodzili jeszcze 6 czołgów. Liczba czołgów zniszczonych przez psy była zazwyczaj mniejsza od liczby atakujących psów, nie tylko dlatego, że część ich ginęła od ognia cekaemów czołgowych, ale i dlatego, że pod jeden czołg puszczano jednocześnie 2-3 psy.

    Dopisek informuje, że powyższy fragment zaczerpnięto z książki Jerzego Bordziłowskiego pt. "Wojska inżynieryjne na polu walki", Warszawa 1977.


  14. Podczas drugiej wojny światowej szereg samolotów nie zostało utraconych w wyniku bezpośrednich działań wojennych, a wskutek katastrof lotniczych. Najsłynniejsze z nich to te, w których ginęli znani ludzie. Nam Polakom od razu przychodzi na myśl katastrofa w Gibraltarze, w której zginął Naczelny Wódz i Premier Rządu RP - gen. Władysław Sikorski.

    Było jednak wiele innych godnych odnotowania katastrof lotniczych. O jednej z nich, w której zginął as myśliwski Luftwaffe - Oberst Werner "Vati" Mölders - już pisałem na forum.

    W tym wątku chciałbym zachęcić do wrzucania informacji o katastrofach lotniczych, w których ginęli znani ludzie. Chodzi tylko o przypadki, gdy samolot nie został ostrzelany (myśliwce, artyleria plot. - w tym "Friendly Fire"), ale rozbił się w wyniku różnych innych czynników.

    Na dobry początek - śmierć Fritza Todta w lutym 1942 r. Aby opisać okoliczności tej katastrofy, wrzucam fragment wspomnień Alberta Speera (Wspomnienia, Warszawa 1990).

    s.299

    "Z pewnymi trudnościami około jedenastej [7 lutego 1942 r.] wystartowaliśmy ze źle oczyszczonego z zasp lotniska [w Dniepropietrowsku]. Punktem docelowym był Kętrzyn, miejsce stacjonowania eskadry führera. Ja udawałem się co prawda do Berlina, ale ponieważ nie miałem własnego samolotu, byłem zadowolony, że zabrano mnie chociaż tam. Dzięki temu przypadkowi znalazłem się po raz pierwszy w kwaterze głównej.

    W Kętrzynie [...]. Hitlera nie było. Dr Todt, minister do spraw zbrojeń i amunicji, referował mu jakąś sprawę [...].

    s.300

    Po kolacji w większym gronie, w której tym razem Hitler wziął udział, kontynuował on swoją naradę z Todtem. Todt pojawił się dopiero późnym wieczorem, napięty i przemęczony, po długiej i – jak się wydawało – trudnej rozmowie. Robił wrażenie zmordowanego. Siedziałem z nim jeszcze parę minut, gdy w milczeniu sączył wino z kieliszka, nie pytając o przyczynę złego nastroju. W czasie toczącej się z wolna rozmowy okazało się, że zamierza następnego ranka lecieć do Berlina i że ma jeszcze wolne miejsce w samolocie. Chętnie zgodził się mnie zabrać, a ja cieszyłem się, iż w ten sposób uniknę długiej podróży koleją. Umówiliśmy się, że wylecimy wcześnie rano, po czym dr Todt pożegnał się, zamierzał bowiem trochę się przespać.

    Przyszedł adiutant i poprosił mnie do Hitlera. Było około pierwszej po północy, a więc pora, kiedy i w Berlinie często siedzieliśmy jeszcze nad naszymi planami. Wyglądało, że Hitler jest tak samo wyczerpany i w złym nastroju jak Todt. [...]

    s.301

    O trzeciej rano odmeldowałem się, informując Hitlera o wyjeździe do Berlina, ale odwołałem swój lot samolotem dr. Todta, który miał wystartować pięć godzin później2. Byłem zbyt zmęczony, chciałem najpierw wyspać się [...]

    Rano zadźwięczał telefon, wyrywając mnie z głębokiego snu. Dr Brandt meldował z podnieceniem: „Samolot doktora Todta rozbił się. Doktor Todt zginął”. Od tej chwili wszystko się dla mnie zmieniło.

    Moje stosunki z dr. Todtem stawały się w ostatnich latach coraz bliższe. W jego osobie straciłem starszego, rozważnego kolegę. Łączyło nas wiele: obaj pochodziliśmy z zamożnych, mieszczańskich domów, byliśmy Berlińczykami i ukończyliśmy studia techniczne. Kochaliśmy przyrodę, życie w schroniskach, wędrówki narciarskie – i podzielaliśmy głęboką niechęć do Bormanna. Todt toczył z nim poważne spory już z tego powodu, że sekretarz Hitlera szpecił krajobraz wokół Obersalzbegu budową szos. Często wraz z żoną gościłem u niego: Todtowie mieszkali w skromnym domu nad Hintersee koło Berchtesgaden. [...] ... Hitler odnosił się do Todta i jego osiągnięć z wielkim uznaniem, graniczącym z czcią, podczas gdy Todt zachował w stosunku do niego niezależność osobistą, choć był lojalnym członkiem partii od pierwszych lat.

    W styczniu 1941 roku, kiedy miałem pewne kłopoty z Bormannem i Giesslerem, Todt napisał do mnie wyjątkowo szczery list, z którego można było wyczytać pełen rezygnacji stosunek do metod pracy narodowosocjalistycznej warstwy kierowniczej [tu następuje cytat fragmentu listu]. [...]

    s.232

    Przy śniadaniu w jadalni kwatery głównej Hitlera toczyła się ożywiona dyskusja, kto może wchodzić w grę jako następca dr. Todta. Wszyscy byli zgodni, że był on niezastąpiony: piastował przecież trzy stanowiska ministrów: był w randze ministra naczelnym szefem budowy szos, szefem całej komunikacji wodnej, regulacji rzek i melioracji oraz wszystkich elektrowni, a ponadto jako pełnomocnik Hitlera – ministrem do spraw zbrojeń i dostaw amunicji dla wojsk lądowych. [...]

    W tym momencie było dla mnie jasne, że przypadnie mi ważny fragment rozległych zadań Todta. Już bowiem wiosną 1939 roku, podczas jednej ze swych podróży inspekcyjnych na Wał Zachodni, Hitler rzucił uwagę, że w wypadku, gdyby Todtowi coś się stało, zamierza przekazać mi jego zadania w zakresie budownictwa. [...]

    s.233

    Dlatego też byłem przygotowany na tego rodzaju zlecenie, gdy o zwykłej późnej porze, około godziny trzynastej, jako pierwszy zostałem wezwany do Hitlera. Już sama twarz głównego adiutanta, Schauba, wyrażała wagę chwili. W przeciwieństwie do poprzedniego wieczoru Hitler przyjął mnie oficjalnie jako führer Rzeszy. Stojąc, z powagą i zachowaniem wszelkich form, przyjął moje kondolencje, odpowiedział paru zaledwie słowami, następnie rzekł bez długich wstępów: „Panie Speer, mianuję pana następcą ministra doktora Todta na wszystkich jego urzędach”. Byłem skonsternowany. Hitler podał mi rękę i chciał się już pożegnać. Ja jednak sądziłem, że wyraził się niedokładnie, dlatego odpowiedziałem, iż dołożę starań, aby zastąpić dr. Todta w jego przedsięwzięciach budowlanych. „Nie, we wszystkich jego funkcjach, również ministra do spraw amunicji.” „Ale ja się zupełnie nie znam..”, wtrąciłem. „Ufam, że da pan sobie radę”, uciął Hitler, „a poza tym nie mam nikogo innego! Niech pan natychmiast nawiąże kontakt z ministerstwem i niech pan zaczyna!”

    [...]

    Gdy kierowałem się ku drzwiom, wszedł Schaub: „Jest tutaj pan marszałek Rzeszy i chciałby pomówić z panem w pilnej sprawie, mein führer. Nie był umówiony”. Hitler spojrzał na niego z niechęcią: „Niech pan prosi”. Do mnie zaś: „Niech pan jeszcze zostanie”. Göring wszedł zamaszystym krokiem i po paru słowach kondolencji zaczął gwałtownie: „Najlepiej będzie, jeśli przejmę zadania doktora Todta w ramach planu czteroletniego. Dzięki temu uniknęłoby się tarć i trudności, jakie w przyszłości wynikały z jego nastawienia wobec mnie”. [...]

    s.234

    Hitler zignorował propozycję Göringa: „Już mianowałem następcę Todta. Minister Rzeszy Speer przejął od zaraz wszystkie funkcje doktora Todta”. [...]

    Nie ulegało wątpliwości, że Göring próbował w pierwszym podejściu wytrącić Hitlerowi argumenty z ręki, i już wówczas podejrzewałem, że Hitler spodziewał się tego i z tej przyczyny niezwłocznie mnie mianował. [...]

    s.235

    Na zewnątrz Hitler bezpośrednio po śmierci Todta przejawiał stoicki spokój człowieka, który w swej pracy musi się liczyć z takimi przypadkami. Nie precyzując poszlak, wyrażał w pierwszych dniach podejrzenie, że w tej katastrofie było coś niejasnego; nie wykluczał, iż była to uwieńczona sukcesem robota wywiadu. Pogląd ten ustąpił jednak wkrótce miejsca gniewnej, często wprost nerwowej reakcji, gdy poruszano ten temat w jego obecności. W takich razach oświadczał szorstko: „Nie chcę o tym nic słyszeć. Zabraniam zajmowania się tą sprawą”. Niekiedy dodawał: „Wiecie, że jeszcze dziś ta strata za bardzo mnie boli, abym mógł o niej mówić”.

    Na rozkaz Hitlera Ministerstwo Rzeszy do spraw Lotnictwa przeprowadziło dochodzenie, czy katastrofę samolotu mógł spowodować akt sabotażu. W toku dochodzenia ujawniano, że dwadzieścia metrów nad ziemią z samolotu buchnął w górę silny płomień i maszyna eksplodowała. Sprawozdanie sądu polowego, któremu z uwagi na znaczenie sprawy przewodniczył generał lotnictwa, kończyło się mimo to osobliwym stwierdzeniem: „Nie powstało zwłaszcza podejrzenie co do możliwości aktu sabotażu. Dlatego też dalsze kroki ani nie są potrzebne, ani się ich nie przewiduje” 4 . [...]"

    W tekście są cyferki "2" i "4" [ten drugi na końcu] oznaczające przypisy. Treść przypisów:

    [2] Todt chciał lecieć do Monachium; prawdopodobnie przewidziane było międzylądowanie w Berlinie.

    [4] Start odbył się planowo, lecz już po chwili, jeszcze w zasięgu widoczności z lotniska, pilot wykonał szybki zwrot do tyłu, co pozwalało sądzić, że zaszła jakaś pilna konieczność. Obniżając jednocześnie wysokość, wziął kurs na lotnisko, wyraźnie po to, aby z powrotem wylądować, po przy czym nie tracił już czasu na lot pod wiatr. Katastrofa wydarzyła się więc niedaleko lotniska i na niewielkie wysokości. Był to „Heinkel-111”, przebudowany na samolot pasażerski. Dr. Todtowi użyczył go zaprzyjaźniony z nim feldmarszałek Sperrle, ponieważ samolot Todta był w remoncie. Hitler przyjął, że ów „Heinkel”, jak wszystkie samoloty kurierskie używane w pobliżu frontu, miał na pokładzie instalację niszczącą. Odpowiednią aparaturę uruchamiało się pociągnięciem dźwigni, umieszczonej między siedzeniami pilota i jego towarzysza, i po paru minutach samolot eksplodował. W sprawozdaniu końcowym sądu polowego z dnia 8 marca 1943 r. (KI T.L.II/42), złożonym przez dowodzącego generała i naczelnego dowódcę I okręgu powietrznego Królewiec, stwierdzono: „W odległości około 700 metrów od lotniska i od granicy lotniska pilot samolotu prawdopodobnie zamknął gaz, a w 2-3 sekundy później najwyraźniej znów dodał gazu. W tym momencie w przedniej części samolotu, prawdopodobnie na skutek eksplozji, buchnął pionowo w górę silny płomień. Bezpośrednio po tym samolot runął w dół z wysokości około 20 metrów, przewracając się na prawe skrzydło, i odwrócony w kierunku przeciwnym do kierunku lotu uderzył prawie pionowo w ziemię. Pożar, który wybuchł natychmiast wskutek upadku samolotu – nastąpiło przy tym szereg detonacji – zniszczył go całkowicie”.


  15. Coś ten oficer konfabulował, albo tłumaczył nieudolność amerykańskiej armii

    No, jakbym był oficerem armii, która ma liczebną i techniczną przewagę nad wrogiem, a oddziały tej armii dostają od wroga zdrowo po [wiadomej części ciała :wink: ], a ja dostaję się do niewoli, to jakoś muszę znaleźć korzystne wytłumaczenie ;)

    Nie wiem, jak było naprawdę. Wstawię tu fragment tej relacji, jak ją znajdę [to był artykuł w paryskich "Zeszytach Historycznych"; jego główna część opisuje wrażenia autora z pobytu na ekshumacjach w Katyniu, gdzie oprócz niemieckich medyków sądowych, polskiej przymusowo skompletowanej "delegacji" byli także "ochotnicy" spośród jeńców wojennych z państw alianckich].

    Faktem jest też, że pozycji zasadniczej broniły oddziały amerykańskiej 1 Dywizji Piechoty i 19 Batalionu Saperów.

    Kto oglądał słynny film wojenny "Wielka Czerwona Jedynka" z Lee Marvinem w roli głównej (jako amerykańskiego sierżanta i dowódcy drużyny w 1 DP), ten pamięta scenę związaną z bitwą na w/w przełęczy (Amerykańce się okopują; niemieckie czołgi przejeżdżają po wystających z dziur hełmach; Lee Marvin zostaje ranny].

    Sądzę, że jedną z podstawowych kwestii był fakt, że większość amerykańskich żołnierzy była żółtodziobami, którzy stanęli twarzą w twarz z weteranami.

    Cóż, tak to już jest na wojnie, że z reguły najsilniej obrywają "zieloni" żołnierze - nie tylko u Amerykanów. Co było w Ardenach w XII 1944 r.?

    Przy okazji warto pamiętać, że nie każdy żołnierz niemiecki walczący w Afryce swój szlak bojowy zaczął we IX '39 w Polsce, a nawet nie każdy walczył od początku '41 w Afryce...


  16. Komunikat kierownictwa walki Konspiracyjnej z numeru 9/1943 "Biuletynu Informacyjnego" podaje, że w okresie listopad1942- styczeń 1943 na terenie samej Warszawy zabito 53 samych tylko agentów Gestapo. Przyznam się, że jestem zaskoczony skalą zjawiska.

    Zaskoczony że aż tylu zabito, czy że aż tylu ich było? Jeśli to drugie - cóż, pokutuje piękny mit, że wszyscy Polacy jak jeden mąż walczyli z okupantem (nie zawsze z bronią w ręku). A kto wydawał Żydów w ręce Niemców ("szmalcownicy")? Kto robił "geszefty" z okupantem? Co to za kobiety spały z niemieckimi żołnierzami i oficerami? Kochamy cień i złudę...

    A chodzi mi jakie oddziały oprócz 993/W wykonywały wyroki podziemnego sądownictwa?

    Kontrwywiad AK miał specjalny oddział przeznaczony do likwidacji osób wskazanych przez Podziemie. Szczegóły znajdziesz we wspomnieniach Juliusza Wilczura-Garzteckiego zatytułowanych "Armia Krajowa i nie tylko. Za i przeciw. Opowieści oficera kontrwywiadu", wydanych w 2006 roku we Wrocławiu przez Wydawnictwo XXL (seria: Nieznane tropy historii).


  17. Mam już w domu "Burzę nad Pacyfikiem" Zbigniewa Flisowskiego. Przeczytałem w niej wszystko, co związane było z bitwą o Midway i wątpię, aby art w gazecie był bardziej wyczerpujący, bez obrazy dla Pana Wilka oczywiście;)

    A czytałeś książkę Macieja Borkowskiego "Midway 1942" [seria: Historyczne Bitwy]? Tam opis samej bitwy [bez wprowadzenia historycznego, przygotowań itd.] zajmuje 70 stron :!: A czytałeś informacje o "Yorktownie" z "Lotniskowców II wojny światowej" Krzysztofa Zalewskiego? A czytałeś wspomnienia dowódcy "Yorktowna" z bitwy pod Midway?

    Nie pisz, że nie da się czegoś przedstawić bardziej wyczerpująco, bo w historii jest taka zasada, że nigdy nie uważa się tego co się napisało za w pełni wyczerpujące temat - zawsze bowiem coś da się uzupełnić. Domyślam się, że artykuł Pana Wilka jest dużo bardziej szczegółowy, niż syntetyczny z konieczności opis udziału "Yorktowna" w bitwie o Midway u Flisowskiego.


  18. Panowie operują dowódcami na poziomie korpusów i armii - a przecież byli też dowódcy dywizji czy brygad! Oczywiście serduszko podszeptuje, żeby wymienić tu Kopańskiego za dowodzenie w Tobruku ;)

    Co do dywizji - przecież Rommel nic by bez nich nie zdziałał :!: A miały dowódców :!: Tak samo Rommel nie dowodził sam - miał choćby takiego szefa sztabu jak Fritza Bayerleina (dostał RK za walki w Afryce).

    Czy 7 brytyjska Dywizja Pancerna ("Desert Rats") byłaby taka słynna, gdyby nie miała dobrych dowódców?


  19. Teraz Kreta:

    Yyyyyyyyyyy, od kiedy Kreta leży w Afryce? Ja wiem, że dział obejmuje cały Śródziemnomorski TDW, ale tytuł wątku sugeruje tylko Afrykę.

    Niemniej, jeśli omawiamy już literaturę poświęconą operacji "Merkury", to bardzo dobrą pozycją jest książka Franciszka Skibińskiego "Bitwa o Kretę. Maj 1941 r.", Warszawa 1983. Rzetelna faktografia, wartka narracja no i autor - historyk wojskowości z papierami Wyższej Szkoły Wojennej sprzed '39, więc bardzo kompetetny w ocenie działań obu wojujących stron (z jedną z nich sam zresztą wojował w latach 1939-1945 ;) ).

    Nazwa tematu poprawiona. Mam nadzieję, że już nikt odnośnie tej kwestii nie będzie miał wątpliwości.//mch90


  20. Jestem ciekaw co sadzicie o walkach na przełęczy Kasserine, stoczonych w lutym 1942 roku

    A nie przypadkiem w lutym 1943? ;)

    Cóż, Amerykanie dali ciała i tyle... Swoją drogą, spotkałem się z ciekawą opinią dowódcy batalionu amerykańskiego, który dostał się do niemieckiej niewoli w Afryce (być może właśnie w wyniku walk na w/w przełęczy) i trafił potem (jako jeniec wojenny) do Katynia podczas niemieckich prac ekshumacyjnych na wiosnę '43 (nazwisko tego oficera wypadło mi z głowy, ale łatwo to sprawdzić... Hm... Kołacze się w pamięci coś jakby Van Vliet...). Napisał on, że Rommel miał czołgi i działa, a on i jego ludzie tylko karabiny i "powiem tylko tyle - jak wielu innych, przegrałem".


  21. U-99, typ VIIB, zatopił okręty o łącznym tonażu 246 794 GRT, warto dodać, że jest to najlepszy wynik w historii u-bootów,a Otto Kretschmer dostał się do niewoli 17 marca 1941.

    Riv, mylisz się. Owszem, Kretschmer był najlepszym dowódcą U-Boota (i w ogóle okrętu podwodnego) drugiej wojny światowej, ale to U-48 (też typ VII B zresztą) odniósł największy sukcesy: 53 zatopione statki o łącznym tonażu 318 111 ton (U-99 miał na koncie 37 jednostek), choć oczywiście U-48 odniósł te sukcesy pod więcej niż jednym dowódcą. Pogrubiłem celowo okres DWS, bo najlepszym podwodniakiem wszechczasów był niemiecki dowódca U-Boota z lat I wojny światowej, Lothar von Arnuld de la Periere, który zatopił statki o łącznym tonażu prawie pół miliona ton :!:

    Co do Kretschmera - ciekawostką jest to, że ten as U-Bootwaffe urodził się z dala od morza, we wsi Golanka Górna koło Legnicy na Dolnym Śląsku.

    Tej samej nocy, gdy Kretschmer i załoga U-99 (z wyjątkiem głównego mechanika i 2 marynarzy, którzy utonęli) dostała się do niewoli, zginął (w ataku na ten sam konwój zresztą) inny as - Joachim Schepke, a parę dni wcześniej do Walhalli udała się załoga U-47 na czele z Prienem...

    Niemcy mieli w zasadzie dwa okręty które prowadziły działania bojowe VII i IX.

    Oj, oj - nie dwa a co najmniej cztery :!: Był jeszcze przecież typ II (zwany różnie: "kaczka", "dłubanka" lub "kajak"), przeznaczony do krótkich patroli na Morzu Północnym w początkowej fazie wojny (to na nich zaczynało swą karierę podczas II wojny światowej wielu dowódców U-Bootów, jak Kretschmer, Schepke, Lüth i inni), a później np. na Morzu Czarnym (1942-1944 - 6 sztuk) oraz typ XXIII (to właśnie tego typu okręty zatopiły ostatnie statki aliantów podczas DWS na Atlantyku), nie mówiąc już o U-Bootach typu I, X, XI, XIV i XVII.

    Z typem XXI był taki problem, że sporo zwodowano, ale do zakończenia działań wojennych nie osiągnęły stanu gotowości bojowej.

×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.