Skocz do zawartości

Leuthen

Użytkownicy
  • Zawartość

    565
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Posty dodane przez Leuthen


  1. Wstawię tu w całości post, który napisałem w sierpniu zeszłego roku na forum DWS, ponieważ zawiera on interesującą opinię związaną z tematyka tego wątku.

    Jestem świeżo po lekturze wspomnień Juliusza Wilczura-Garzteckiego zatytułowanych "Armia Krajowa i nie tylko. Za i przeciw. Opowieści oficera kontrwywiadu", wydanych w zeszłym roku we Wrocławiu przez Wydawnictwo XXL (seria: Nieznane tropy historii). Mam dość mieszane uczucia co do treści tej książki i jej autora. Podczas wojny Wilczur-Garztecki był zastępcą szefa Referatu Politycznego Kontrwywiadu Komendy Głównej Armii Krajowej o kryptonimie "Sonda". Podczas powstania warszawskiego wystąpił z AK i wstąpił do PAL. Był potem w LWP, po wojnie pracował jakiś czas w MSZ. Znał wielu prominentnych ludzi "czerwonej elity". W 1980 r. wystąpił z PZPR i zaczął się udzielać w "Solidarności". Pomimo internowania w stanie wojennym, nazywa generała Jaruzelskiego "jednym z najszlachetniejszych i najmądrzejszych polskich polityków"...

    Niewątpliwie wspomnienia są ciekawe i czyta się książkę dobrze. Dla mnie szczególnie intrygujące były opisy działalności kontrwywiadowczej.

    Wiele spraw autor przedstawia w "nieco" innym świetle, niż znamy je z szeregu opracowań. Twierdzi np. że przez pierwszy tydzień powstania warszawskiego panował chaos i że dopiero po owym tygodniu zaczęto formować z luźnych grupek plutony, kompanie i bataliony, ponieważ wcześniej wszyscy oficerowie powyżej podporucznika siedzieli w piwnicach (s.62-63) oraz że dowództwo powstania nie skorzystało z radzieckiej propozycji zbombardowania pozycji niemieckich w Warszawie.

    "Armię Krajową..." warto przeczytać, a może ktoś z Was, lepiej niż ja znający się na sprawach opisywanych przez autora, zdecyduje się sięgnąć po tę pozycję i ustosunkować się do wielu kontrowersyjnych informacji w niej zawartych.


  2. Dorzucę straty 28 "wrocławskiej" Dywizji Piechoty (VIII KA, 14. Armia). Dane o tyle ciekawe, że dywizja miała dwa razy w czasie walk w Polsce ciężką przeprawę: najpierw na Śląsku (2 IX), potem pod Tomaszowem Lubelskim.

    Zabitych: 410 (15 oficerów, 60 podoficerów, 335 szeregowych)

    Zaginionych: 166 (5 oficerów, 11 podoficerów, 150 rannych)

    Rannych: 863 (30 oficerów, 137 podoficerów, 696 rannych)

    OGÓŁEM: 1439 ludzi.

    Przykładowo: I batalion 49 pułku piechoty, wchodzący w skład tej dywizji, stracił w okresie od 18 do 24 września 19 zabitych, 22 zaginionych i 54 rannych.


  3. Jeśli podasz mi na priv swój adres, mogę Ci wysłać ksero artykułu z "Odry" ze wspomnieniami tego niemieckiego żołnierza (m.in. spod Tomaszowa).

    O polskiej edycji Vormanna nie słyszałem (sam nie czytałem, choć istnienie tej pozycji jest mi znane).

    Co do rekonstrukcji - ja należę do GRH "AA7", obecnie najlepszej chyba grupy rekonstruującej Wehrmacht w Polsce ;)


  4. Powyżej mowa jest o korespondentach państw alianckich - a co z korespondentami państw Osi? Dla przykładu - tekst autorstwa korespondenta wojennego Richarda Fricka z "Schlesische Tageszeitung. Frontzeitung der Festung Breslau", nr 81 z 26 marca 1945 r., pod tytułem "Kampf um das I-Werk 41", dotyczący walki o jeden z fortów wybudowanych przed I wojną światową na północ od Wrocławia (obecnie w granicach miasta) w dniu 15 marca 1945 r.:

    "Walka o I[nfanterie]-Werk 41

    Festung Breslau, 25 marca:

    Na północnym odcinku frontu wokół Wrocławia główny rejon niemieckich działań jest przesycony pochodzącymi z dawnych czasów umocnieniami, które tu rzeczywiście były rozmieszczone jak bastiony Festung Breslau.

    Te duże płaskie betonowe kloce posiadają w swoim w swoim wnętrzu korytarze i kazamaty; zewnętrzny krąg tworzony jest przez pierścień wybetonowanych stanowisk ogniowych i położonych pomiędzy nimi bunkrów ziemnych. To wszystko gęsto porosło w okresie dziesiątków lat posadzoną w celu maskowania roślinnością tak, że z daleka widać jedynie maleńki zagajnik.

    Dzisiaj te gniazda obrony piechoty (GOP) wydają się być tak nienowoczesne ten, kto ma je we władaniu stanowi dla przeciwnika twardy orzech do zgryzienia. Dowiódł tego w ostatnich dniach bój o 41. GOP. Przebiegał on w dwóch etapach: pierwszy etap charakteryzował się silnymi, ciągle powtarzanymi atakami Sowietów, które doprowadziły do wyłomu w 41. GOP. Decydujące znaczenie miała tu dzielna obrona niemieckiej załogi, która, będąc otoczona przez nieprzyjaciela, z najwyższym wysiłkiem utrzymywała rejon gniazda.

    Drugi etap mogą zapisać na swoje konto młodzi spadochroniarze, którzy z przykładnym duchem bojowym przystąpili do natarcia na okopanych bolszewików i odtwarzając poprzednią rubież obrony zadali im dotkliwe straty. Moi grenadierzy i przydzieleni pod koniec ludzie z pododdziałów spadochronowych zasługują na to, aby o nich mówić po tym, co w tych dniach zrobili, mówi dowódca pułku, pułkownik, rodowity Niemiec sudecki i stary oficer austriacki, który jest jak ojciec dla młodych i starych żołnierzy pułku. Tak samo jak oni w tym krytycznym czasie nie spał całymi dniami i nocami. Ale o sobie nie mówi ten stary żołnierz, u którego na pierwszy rzut oka widać ludzką dobroć i osobistą skromność jako najważniejsze cechy. Teraz, w niedzielę po skutecznie przeprowadzonym kontrataku, mógł i on sobie pozwolić na drobny odpoczynek, na wpół napisany list do żony leży na jego biurku, a z radioodbiornika rozbrzmiewa koncert muzyki niemieckiej ...

    W poprzednich dniach było inaczej! Wówczas krzyżowały się meldunki o ciągłych atakach nieprzyjaciela, gdyż Sowieci próbowali przy pomocy czołgów, miotaczy ognia i ataków koncentrycznych wtargnąć w pozycje pułku, aby tym samym wyłamać filar wrocławskiego frontu północnego, wspieranego przez GOP-y. Na drodze, która prowadzi do niemieckiej rubieży obrony, przeciwnik coraz to używa czołgów do osłony i wsparcia ruchów swoich batalionów. Ale niszczone są one zarówno za pomocą pancerzownic jak i przez sprawdzoną na wszystkich odcinkach frontu artylerię twierdzy.

    W sąsiednim GOP-ie udało się Sowietom dojechać ciężkim wozem bojowym aż do skarpy betonowego kloca. Ale jeden z członków załogi tego gniazda zdołał go zniszczyć, a to dzięki przystawieniu po drugiej stronie bunkra drabinki, dzięki czemu mógł zajšć pozycję do oddania strzału z pancerzownicy. Również w rejonie innego obiektu fortyfikacyjnego czołgi bolszewików dokonały włamania i załogę trzymały w szachu ogniem od tyłu, podczas gdy sowiecka piechota nacierała w sile kompanii nadużywajšc białej flagi. Mimo to atak został krwawo odparty, a przeciwnik stracił w tym dniu łącznie pięć czołgów i ok. 200 żołnierzy. Podczas gdy również w następnych dniach na zachód od owej drogi wszystkie ataki Sowietów zostały odparte, to przeciwnikowi, dzięki budowaniu podkopów i użycia zmasowanych sił, udało się podejąć do położonego od wschodniej strony 41. GOP. Siłami batalionu karnego, którego żołnierzy, jak to wynikało z późniejszych wypowiedzi jeńców, przy każdej próbie odwrotu czekał strzał w potylicę, udało się przeciwnikowi ostatecznie zdobyć lasek i zająć pojedyncze stanowiska bojowe wokół zasadniczego rejonu obrony.

    Teraz rozpoczęły się długie i zacięte zmagania pomiędzy niemiecką załogą zasadniczego rejonu obrony i otaczającymi ją ze wszystkich stron, a nawet z dachu, bolszewikami, które przypominały walkę na małe odległości w budynkach i piwnicach na południowym odcinku Festung Breslau.

    Odcięci grenadierzy z otoczonej w GOP-ie kompanii pułkowej bronili się uporczywie i zaciekle przed wszystkimi próbami nieprzyjaciela chcącego wykurzyć ich z kazamatów. Miotacze ognia i ciężkie ładunki wybuchowe, których Sowieci używali z dachu w atakach na otwory wejściowe, pomagały bolszewikom niewiele, tak jak i inne próby opanowania wnętrza zasadniczego rejonu obrony. W końcu podjęli próby przewiercenia dachu bunkra, aby przy użyciu ognia i ładunków wybuchowych wykończyć obrońców. Ci natomiast przez radio zażądali ognia całej broni ciężkiej skupionego na ich obiekcie, aby w ten sposób zniszczyć oblegającego nieprzyjaciela.

    Wprawdzie wykonywane przez pułk kontrataki dochodziły aż do gniazda obronnego, lecz równocześnie wzmocnione siły nieprzyjaciela stale odcinały połączenie walczącym grenadierom i żołnierzom sił powietrznych, tak że i oni zostali otoczeni w gnieździe. Położenie niemieckiej załogi GOP-a stawało się wraz z upływem czasu coraz groźniejsze, tym bardziej że wśród żołnierzy znajdowała się pewna liczba rannych. Lecz wówczas rozpoczął się drugi etap boju o 41. GOP: siódmego dnia walki pod dowództwem dowodzšcego pododdziałami spadochronowymi Festung Breslau rozpoczęło się przeciwnatarcie, które miało za zadanie odzyskanie GOP-a i ostateczne odtworzenie niemieckiej zasadniczej rubieży obronnej. Krótkie, lecz zmasowane uderzenie ogniowe na okopanych w rejonie GOP-a Sowietów rozpoczęło to przedsięwzięcie. Następnie z prawej strony ruszyły pododdziały podporządkowane spadochronowej grupie bojowej. Dowódca zbudował swój plan po szczegółowych przemyśleniach na momencie zaskoczenia. A mianowicie, podczas gdy nacierające siły niemieckie ściągały na siebie uwagę bolszewików, spadochroniarze, którzy mieli wykonać główne uderzenie, czekali na odpowiedni moment w ukryciu oddaleni tylko 30 m od gniazda, aby jednym skokiem zaatakować GOP z lewej strony. Ze śmiertelną siłą ogniową swoich karabinów szturmowych przeskoczyli wczesnym świtem do zagajnika i zdobyli przewagę nad Sowietami, zanim udało się im stworzyć skoncentrowaną obronę i użyć zamontowanych już ciężkich miotaczy ognia.

    Każda grupa uderzeniowa spadochroniarzy miała swoje dokładnie określone zadanie, tak że gniazdo udało się odbić w walce wręcz z trzech stron jednocześnie. Na tę decydującą chwilę również odcięta załoga otrzymała drogą radiową od dowódcy grupy bojowej swoje dokładnie określone zadania, tak że mogła wziąść udział w kontrataku od strony gniazda.

    Bolszewicy stawiali zaciekły opór, zwłaszcza że sami tej samej nocy w gnieździe przygotowywali cały batalion do ataku. Na tym w całości liczącym tylko 30 x 30 m placu było to krwawe żniwo, gdzie bolszewicy poza 82 szt. broni maszynowej, 12 zamontowanymi miotaczami ognia, 10 000 szt. amunicji strzeleckiej stracili ponad 200 zabitych i dużą ilość różnorakich materiałów. Straszne działanie zmasowanego ognia niemieckiej artylerii było widać nie tylko przez rozszarpane wątroby bolszewików, którzy padli jego ofiarą, lecz bardziej jeszcze z obrazu całego terenu, a szczególnie połamanych i powalonych wokół GOP-a drzew.

    Z nie wzruszonym zdecydowaniem spadochroniarze wraz z nacierającymi towarzyszami z innych batalionów kontynuują kontratak, aż jeszcze tego samego dnia odtworzona została w większej części zasadnicza rubież obrony przed gniazdem. Ta część akcji wcale nie była łatwiejsza, gdyż trzeba było pokonać płaską jak stół wolną przestrzeń, która z wielu stron była silnie ostrzeliwana przez przeciwnika.

    Najgorsze było oddziaływanie czołgów nieprzyjaciela, które początkowo uniemożliwiały nam odbicie ostatniego odcinka okopów. Dopiero następnego ranka po nowym ataku grupy uderzeniowej udało się w pełni odtworzyć poprzednie położenie. Od tej chwili stara rubież obrony wraz z umocnieniami na północy Wrocławia znalazła się ponownie w naszych rękach.

    Dowódca spadochroniarzy, wysoki, jasnowłosy major gdzieś z Meklemburgii, powiedział o tej akcji: Że odbijemy północny filar naszej twierdzy, było mi wiadome. Ale z jaką siłą będą szturmować i fanatycznie jak tygrysy rzucą moi spadochroniarze się odważnie na bolszewików, sam bym nigdy nie przypuszczał i to powoduje, że z moich chłopaków jestem jeszcze bardziej dumny!"

    Dla porównania - Hans-Jürgen Migenda, w 1945 r. służący w 9. kompanii III/FJR 26 tak wspomina po latach wydarzenia tamtego marcowego dnia:

    „Wczesnym rankiem z pobliskiego klasztoru [bonifratrów, przy obecnej ul. Poświęckiej; obecnie mieści się w tym budynku hospicjum] rozpoczął się atak przy wsparciu artylerii. Ponieważ było to o świcie i wszystko pogrążone było jeszcze w mroku, szło nam to trochę bezładnie. Ja sam potknąłem się o niewidoczny drut, poleciałem do przodu, a karabin wypadł mi z ręki. Kiedy przede mną wynurzyło się 5 cieni Rosjan, byłem przez chwilę bezbronny. Na szczęście za mną szło paru ludzi, karabin maszynowy szczeknął i trafił prosto w Rosjan. Dwóch lub trzech natychmiast się przewróciło, reszta zniknęła we mgle w błyskawicznym tempie.”

    Udział w ataku zakończył się dla Migendy 8 ranami w plecy, lewą nogę i pośladki. Ranny spadochroniarz trafił do lazaretu mieszczącego się w tzw. „bunkrze” na obecnym placu Strzegomskim. Potem dowiedział się czegoś o drucie, o który się potknął w czasie ataku: „w Werku 41 dobrze napiętymi i zamaskowanymi drutami połączone były miotacze ognia, które na nasze szczęście odmówiły posłuszeństwa; w przeciwnym razie zmiotłyby i mnie za jednym zamachem!”."


  5. Esesmani też nie byli aż takimi bandytami. To zależało od człowieka, nie od formacji w której służył.

    Oj, uważałbym z takimi opiniami (zwłaszcza z pierwszym zdaniem). Faktem jest, iż nie każdy "elektryk" był mordercą, ale faktem jest też uznanie SS w Norymberdze za organizację zbrodniczą. O esesmanach z obozów koncentracyjnych i Einsatzgruppen trudno mówić, że byli urodzonymi humanistami, a i ci z Waffen SS w większości przypadków nie byli wiele lepsi.


  6. Taka luźna uwaga związana ogólnie z tematem Drezna. Wspomniane było już, iż miasto to było ostatnim tak dużym ośrodkiem nie zbombardowanym w czasie wojny i że alianci (jak twierdzą co poniektórzy) dokonali nalotu niepotrzebnie, bo koniec wojny był blisko etc.

    Otóż niektóre inne miasta położone znacznie bliżej frontu wschodniego niż Drezno nie były zbombardowane przez bombowce RAF i USAAF. Jako przykład można podać Wałbrzych i Wrocław. Pierwszy był dużym zagłębiem węglowym, zlokalizowana tam była również rafineria i inne ważne dla prowadzenia wojny zakłady przemysłowe. Wrocław, liczący ponad 600 tys. mieszkańców, był jeszcze bardziej godnym uwagi celem (na sporządzonej przez aliantów w 1944 r. liście potencjalnych wrocławskich obiektów do zbombardowania były aż 64 pozycje!), a mimo to został przez RAF zbombardowany... jeden jedyny raz w nocy 26/27 sierpnia 1940 r. przez... jeden samolot angielski. Bombardowanie Wrocławia było rozważane przez RAF jeszcze w styczniu '45, ale do tego nie doszło.

    Pod koniec wojny, w drugiej połowie 1944 r., operująca z Włoch 15. Flota Powietrzna USAF wykonała 18 zmasowanych nalotów na obiekty produkcji paliw syntetycznych i rafinerie na Górnym Śląsku. Wałbrzych i Wrocław nie były atakowane, choć znajdowały się w zasięgu "białych gwiazd".


  7. Moim zdaniem jest on równie zbrodniczy, jak naloty na Coventry, Rotterdam i Nagasaki.

    Zanim postawisz znak równości między lotnikami Luftwaffe a RAF/USAAF, przypomnij sobie, którzy z nich ruszali na wojnę, by podbić świat...

    Luty 1945 - III Rzesza wali się w gruzy, a Niemcy stawiają opór z zaciekłością godną lepszej sprawy. Przypomina mi się wypowiedź jednego z niemieckich opozycjonistów z lat DWS: "Musi spaść jeszcze wiele bomb, zanim ten głupi naród [niemiecki] cokolwiek zrozumie". Może nalot na Drezno był potrzebny, by Niemcy coś zrozumieli....


  8. Aus Breslau ? Ta, ktora załatwiła 6DP gen. Monda nad Tanwią ?

    Ja, dieselbe! :P

    PS Od dłuższego czasu interesuje mnie udział niemieckiego VIII "śląskiego" Korpusu Armijnego w walkach w Polsce w '39, szczególnie zaś 28 "wrocławskiej" Dywizji Piechoty. Posiadam w swych zbiorach m.in. skserowane fragmenty monografii trzech wchodzących w skład tej DP pułków piechoty: 7, 49 i 83. Kiedyś trzeba się będzie wziąć za tłumaczenie opisu walk pod Tomaszowem (przełożyłem już prawie w całości opis walk na Górnym Śląsku w dniach 1-3 września). Nie wiem, Ciekawy, czy czytałeś relację niemieckiego żołnierza z 83 pp 28 DP nt. walk w Polsce, m.in. pod Tomaszowem, opublikowaną w miesięczniku "Odra" (nr 9 z 1975 r.). Jeśli nie, to polecam!


  9. Pisałem już o tym kilkakrotnie na innych forach - napiszę i tutaj. Zbombardowanie Drezna BYŁO KONIECZNE, ponieważ znajdowało się tam KILKASET zakładów przemysłowych produkujących na potrzeby Wehrmachtu - od śrubek do U-Bootów po uzbrojenie piechoty. Drezna broniła (o czym Niemcy jakoś wspominać nie chcą) spora liczba niemieckich dział przeciwlotniczych.

    Osobna kwestia to straty. Niemcy często celowo wyolbrzymiają liczbę cywilów, którzy zginęli w Dreźnie. Dokładnej liczby nie poznamy zapewne nigdy, ale nieprawdziwa jest chętnie podawana przez Niemców cyfra 300 000 zabitych. Sporządzona niedługo po nalotach raport lokalnego wyższego dowódcy SS i policji wymienia liczę 34 tysięcy zabitych w wyniku nalotu.

    Oczywiście, Drezno przeszło do legendy - m.in. za sprawą powieści nieżyjącego już Kurta Vonneguta "Rzeźnia nr 5", gdzie jest mowa o "kopalniach trupów" w Dreźnie.


  10. Swoją drogą to ciekawe, że tacy powstańcy, którzy nie pełnili jakichś mocno ważnych funkcji są bardziej żywi w naszej świadomości niż chociażby dowódcy poszczególnych dzielnic...

    Bo dowódcy poszczególnych dzielnic rzadko są np. patronami szkół i nie mówi się o nich na lekcjach w szkole, a o K.K. Baczyńskim mówi się choćby na lekcjach polskiego omawiając literaturę lat wojny i okupacji.

    PS Jestem absolwentem szkoły podstawowej im. K.K. Baczyńskiego. Trudno nie kojarzyć tej postaci z powstaniem, skoro niemal codziennie przez 8 lat widziałem na ścianie w szkole jego portret :P


  11. Mariusz Olczak "Kampania 1813. Śląsk i Łużyce", Warszawa 2004, wydawnictwo OPPIDUM.

    Znakomita książka ukazują przebieg działań wojennych w r. 1813 na terenie Dolnego Śląska, ze szczególnym uwzględnieniem bitwy nad Kaczawą. Oprócz tekstu odautorskiego mnóstwo cytatów źródłowych (korespondencja, wspomnienia żołnierzy i polityków) i ilustracji (portrety osób, o których mowa w tekście, ilustracje przedstawiające opisywane zmagania, fotografie współczesne opisywanych miejsc i obiektów - np. nagrobków poległych oficerów). Serdecznie polecam!


  12. Postaram się to przetłumaczyć w ciągu najbliższych 7 dni podczas wyjazdu w góry (biorę do plecaka kartkę z tym tekstem i słownik :P ).

    [ Dodano: 2008-08-29, 21:06 ]

    Zgodnie z obietnicą wrzucam tłumaczenie:

    Potyczka pod Krojantami

    „Potyczka pod Krojantami odbyła się 1 września 1939 r. pod Krojantami na północ od Chojnic w Polskim Korytarzu, gdzie polski 18 Pułk Ułanów natknął się na części niemieckiej 20 Dywizji Piechoty. Z tej potyczki powstał później mit, że polska kawaleria rozmyślnie atakowała lśniącymi szablami niemieckie czołgi.

    Już pierwszego dnia kampanii w Polsce XIX Korpus Armijny pod dowództwem generała Heinza Guderiana powinien był przebić Polski Korytarz i osiągnąć rzekę Brdę. Zmotoryzowana 20 Dywizja Piechoty (generał porucznik Mauritz von Wiktorin), która należała do tego korpusu, otrzymała za zadanie zdobycie na drodze do Brdy także węzła kolejowego Chojnice. Ta miejscowość została wzięta po zażartych walkach wczesnym popołudniem. Polskie oddziały, części 9 Dywizji Piechoty i Obrona Narodowa cofały się teraz powoli na północny-wschód , uporządkowane i walczące przed 20 DP (zmot.). Ponieważ jednak nie były zmotoryzowane, Niemcy parli naprzód szybciej, niż Polacy byli w stanie wykonać swój ruch odwrotowy. Straż tylna znajdowała się pod coraz silniejszym naciskiem. W tej sytuacji pułkownik Kazimierz Mastalerz, dowódca polskiego 18 Pułku Ułanów Pomorskich, otrzymał późnym popołudniem zadanie, by przez miejscowy atak odciążający na niemieckich prześladowców zapewnić czas wycofującym się polskim jednostkom piechoty.

    Przebieg potyczki

    Mastalerz miał do dyspozycji własny 18 Pułk Ułanów z Pomorskiej Brygady Kawalerii, tankietki brygady, jak również kilka jednostek piechoty z Chojnic. Celem ograniczonego kontrataku powinno było być skrzyżowanie torów kolejowych w pobliżu wsi Krojanty (ok. 7 km na północ od Chojnic), które krótko przedtem zostało zdobyte przez niemiecką piechotę. Przy tych oddziałach chodziło o batalion 76 (zmot.) Pułku Piechoty pułkownika Hansa Gollnicka.

    Mastalerz odnalazł niemieckie oddziały w otwartym terenie przed lasem. Rozkazał on na skutek tego rotmistrzowi Eugeniuszowi Świeściakowi, dowódcy 1. szwadronu, przeprowadzić atak kawalerii [szarżę] własnym i innym szwadronem (ok. 250 z 600 ludzi). Pozostałe 2 szwadrony pułku pozostały w tyle z tankietkami na pozycjach wyjściowych jako rezerwa.

    Atak rozpoczął się o godzinie 19 i był dla Niemców zaskakujący. 1 szwadron galopował z lśniącymi szablami przez ogień obronny i mógł wraz z nieco zwlekającym w ataku 2. szwadronem odrzucić niemiecką piechotę bez większych strat. Ale jeszcze podczas ataku wynurzyły się z lasu za zakrętem drogi niemieckie pojazdy pancerne (prawdopodobnie części 20 Batalionu Rozpoznawczego). Otworzyły one z broni maszynowej ogień na szwadron Świeściaka, który teraz od ich strony znajdował się na otwartym terenie i konie nie mogły tak szybko zawrócić. Gdy rotmistrz poległ, zaatakował pułkownik Mastalerz z nielicznymi jeźdźcami, aby go ratować, przy czym także on poległ. Ułani wycofali się pospiesznie przed niemieckimi pojazdami rozpoznawczymi, jednak dotąd już 1/3 polskich jeźdźców była zabita lub ranna.

    Atak nie pozostał bez skutków. Faktycznie atak zapewnił wystarczająco dużo czasu dla polskiego 1 Batalionu Strzelców i Grupy Operacyjnej „Czersk” na wycofanie się nad Brdę. 20 (zmot.) Dywizja Piechoty nie odważyła się już tego dnia na dalsze atakowanie Polaków. Ale atak wywarł na niemieckich żołnierzach wrażenie. Heinz Guderian relacjonował później, że około północy zatelefonował do niego dowódca 2 DP (zmot.), aby mu zameldować, że jest zmuszony do odwrotu przed polską kawalerią. Dowodzący generał musiał go najpierw namówić do trzymania swej pozycji. Panika pierwszego wojennego dnia została jednak wkrótce przezwyciężona.

    2 września generał Stanisław Grzmot-Skotnicki (1894-1939), dowódca Grupy Operacyjnej „Czersk”, wizytował pozostałości 18 Pułku Ułanów i udekorował jednostkę symbolicznie swym orderem Virtuti Militari. Pułk wziął jeszcze udział w następnych tygodniach w bitwie w Borach Tucholskich i w bitwie nad Bzurą. W tej ostatniej został on niemal doszczętnie zniszczony.”


  13. W ten sposób kupuję książki Jerzego Majki, i jeszcze nigdy się nie zawiodłem
    Ja aż takich oporów nie mam. Gdy widzę, że autorem jest Szarota, Strzembosz, Komorowski czy też Mórawski, nie muszę się zbytnio zastanawiać. Są jednak tacy historycy, na których można w ciemno postawić.

    Owszem, ale co innego kupować w ciemno książki Historyków, a co innego historyków [przez małe "h"]. Daviesa zaliczam do tych drugich :)

    Ale z drugiej strony - jak poznasz czy dana książka jest dobra czy też wręcz przeciwnie (nie czytając recenzji oczywiście)?

    Najczęściej gdy pojawia się jakaś książka, której wartości merytorycznej nie jestem pewien, czekam aż będzie dostępna w bibliotekach, pożyczam ją wtedy i czytam. Jeśli istotnie jest warta posiadania - kupuję, jeśli nie - wiem, że pożyczając ją zaoszczędziłem trochę pieniędzy 8)

    Metoda powyższa jest dla osób cierpliwych (ale jak mi powiedział kiedyś jeden starszy już wiekiem kustosz w Bibliotece Uniwersyteckiej we Wrocławiu: "Historia to nie jest nauka, gdzie trzeba się spieszyć" :) ).


  14. To i tak dla mnie trochę zbyt mało, aby pisać o "krucjacie"

    Cytat fragmentu napisanego przeze mnie kiedyś tekstu:

    "„A jednak chciałbym wiedzieć.. chciałbym wiedzieć, czy pan rzeczywiście nie rozumie, że te utwory nie mogą być w teatrze grane. Ani ta „Dziewczynka z piłką”, ani to, co pan ostatnio przyniósł, ta „Krucjata dziecięca”. Cóż, idą tam, idą dzieci, jak przed wiekami, tylko na papierowych hełmach mają polskie znaki, w oczach niosą jakąś tęsknotę, jakąś chęć czynu, a nie wiedzą, że idą na zagładę. Ten obraz widzi się jeszcze po przeczytaniu. – Ale cóż? Sam pan rozumie, że to nie jest teatr.” .... Są to słowa Dyrektora, wypowiedziane w I Akcie utworu Jerzego Szaniawskiego „Dwa teatry” do Chłopca. Choć utwór powstał w r. 1946, to jednak w domyśle cytowane słowa można umieścić przed wrześniem 1939 r. Dyrektor nie wierzy w możliwość nowej „dziecięcej krucjaty” – dzieci idących na rzeź. A jednak stało się."

    I jeszcze jeden fragment: "W ostatnim, III Akcie tego utworu, rozgrywanym w domyśle już po II wojnie ponownie znajduje się znów podobna scena:

    „Na wyższą płaszczyznę wchodzą Chłopcy w hełmach i z dziecinnymi szablami, zatrzymują się. Patrzą w jeden punkt. Oświetleni – reszta ginie w mroku.

    DYREKTOR

    Tak, znam to. To mi ten pan przyniósł. Nazywało się to „Krucjata dziecięca”. Idą żołnierze, jak przed wiekami, tylko na hełmach mają polskie znaki. Oczy ich patrzą w jakiś punkt daleki... Znam was, żołnierzyki młode.

    Długo wpatruje się w nich w milczeniu.

    Już dość! Nie chcę ich. To z rodu tych, co idą z motyką na słońce! Znów to samo. Ciągle się to powtarza. Jestem trzeźwy. Jestem realistą! Idą z bronią słabą, nierówną, śmieszną. Potępiałem ich. Wykazywałem głupstwo, lekkomyślność, szaleństwo."

    I takie pytanie: czy wykorzystywanie dzieci jako łączników czy też w celu zdobycia informacji, uważasz za równie niemoralne? Bo że wykorzystywanie dzieci do walki było złe, to się zgadzamy.

    Potępiłem dawanie dzieciom do ręki broni, a nie np. działalnośc Harcerskiej Poczty Polowej. Gdybym potępiał także taką działalność, można by uznać za zbrodniarza gen. Roberta Baden-Powella, twórcę skautingu, który w toku II wojny burskiej podczas oblężenia Mafekingu wykorzystywał nastolatków do zadań pomocniczych (jako gońców itp.).


  15. Dzieci nikt nie zmuszał do walki.

    Oczywiście - same się zgłaszały, a wielu (nie wszyscy) dowódców nie miało nic przeciw. I to niby nie jest wysyłanie dzieci na śmierć?

    A mógłbym prosić o jakieś szczegóły, przykłady, może fragmencik statystyk, ile to dzieci brało udział w walkach?

    Statystyk raczej nie ma, bo kto miał takie prowadzić w powstańczej Warszawie?

    O dowódcach pozwalających dzieciom walczyć można poczytać u Tomasza Łubieńskiego (Ani tryumf, ani zgon. Szkice o Powstaniu Warszawskim, Warszawa 2004).

    Przykłady, kiedy dzieci brały udział w walce? Proszę bardzo!

    1) 25 września 1944 r. na rogu Malczewskiego i Tynieckiej piętnastoletni strzelec (bezimienny) przeciął siekierą kabel prowadzący do Goliata

    2) Tego samego 25 IX czternastolatek z kompanii K3 rzucał płonącą butelkę w "Hetzera" pilotującego dwa "Goliaty"

    3) Stanisław Dobrowolski (w czasie powstania 16 lat) na ochotnika z kolegą zgłosił się, by w nocy podczołgać się w stronę zabitego w ataku na powstańczą barykadę esesmana, obok którego leżał karabin maszynowy MG 42 i zabrać go. Udało im się to pomimo niemieckiego ostrzału. W nagrodę dostali od dowódcy pistolet VIS i trzy naboje.

    To tyle na szybko. Przykłady możnaby mnożyć - wystarczy zagłębić się w literaturę.

    A jako podsumowanie fragment wspomnień Albrechta Schulze, porucznika niemieckich wojsk spadochronowych, z walk o Twierdzę Wrocław (spisane w latach 50-tych).

    "Na południu Ruskom udało się przełamać HKL. Obeznani z terenem żołnierze prowadzą nas w nowe miejsca leżących przy Augustastrasse aż do Straße der SA. Towarzyszy nam młody chłopak. „Ile masz lat?” – „Czternaście”. – „Która jednostka?” – „Regt. Hitlerjugend.” Krótkie odpowiedzi. A spod promiennego hełmu błyszczą bezwzględne oczy. „14 lat”, mówię do mojego dowódcy. Przypatrujemy się chłopcu. Ale on zachowuje kamienną twarz nie skrzywioną żadną miną. Nie daje się też zmylić moździerzem. Idzie na sam przód kompanii. Wy, chłopcy, którzy pomagaliście wtedy bronić swego rodzinnego miasta, my - starzy wyjadacze zachowujący wobec was nieskończony szacunek.. Wy należycie do tych nielicznych, którzy jeszcze wtedy się zasłużyli. Ale ja biję się z myślami, a moje ciche pytania pozostają bez odpowiedzi. Co myślą sobie bowiem ci, którzy dzieciom walczyć pozwalają?"


  16. Był najlepszym wodzem austriackim XVIII wieku (Austriakom brakowało potem takich dowódców w toku wojen śląskich i z reguły dostawali zdrowo od Prusaków). Dość wspomnieć, że na "praktyce" u niego był sam młody Fryderyk II.

    [ Dodano: 2008-08-21, 06:48 ]

    Osobom zainteresowanym tą postacią polecam książkę Wolfganga Oppenheimera "Eugeniusz książę Sabaudzki", Warszawa 1997.


  17. Być może niektórzy się ze mną nie zgodzą, ale powstanie warszawskie było dzieciącą krucjatą. Dawanie dzieciom do ręki broni (wielokrotnie dowódcy pododdziałów powstańczych przymykali oko na wiek delikwenta) i wysyłanie ich do walki uważam za zbrodnię. Jeśli krytykuje się nazistów za wysyłanie do walki wyrostków z Hitlerjugend, to czemu nie jesteśmy równi krytyczni wobec wysyłania na rzeź polskich dzieci w Warszawie? Zastanawiające...


  18. Bardzo ważna była bitwa na Morzu Koralowym. Choć Amerykanie taktycznie ją przegrali, to było to ich strategiczne zwycięstwo (powstrzymali inwazję na Port Moresby).

    Wojna podwodna była niewątpliwie b. ważna, ale naprawdę poważne straty amerykańskie o.p. zaczęły zadawać Japończykom dopiero w drugiej połowie 1943 r., już po kilku nawodnych porażkach cesarskiej floty wojennej.


  19. Są jeszcze dowódcy nieco niższego szczebla - korpusów, dywizji, brygad czy nawet regimentów, np. taki Joshua L. Chamberlein i dowodzony przez niego pod Gettysburgiem 20. regiment Maine (oglądając film Maxwella "Gettysburg" można mieć wrażenie, że pułk ten samotnie rozstrzygnął losy bitwy ;) ). W każdym razie obrona Little Round Top była chyba ważna, skoro Chamberlain dostał za nią (choć dopiero wiele lat po bitwie) Kongresowy Medal Honoru.


  20. No, wreszcie coś się ruszyło :)

    Oczywiście zdawałem sobie sprawę pisząc kiedyś swoje rozważania, że odpowiednikiem "Balao" pod względem wielkości i uzbrojenia były U-Booty typu IX, ale jak zaznaczyłem VII-ki były podstawowym typem U-Boota w bitwie o Atlantyk i w tym sensie odpowiadały "Balao" na Pacyfiku.

    Japończycy używali bodajże torped typu "93" i były to owe osławione "długie lance".

    W poście stanowiącym początek tego wątku wspomniałem o dysproporcji w liczbie dostępnych po polsku publikacji opisujących działaniach Submarines i U-Bootów. Może warto by było wymienić te najważniejsze? Fundamentalną pracą jest książka nieżyjącego już Claya Blaira "Ciche zwycięstwo. Amerykańska wojna podwodna przeciw Japonii", Warszawa 2001 [dostałem ją kiedyś na urodziny ;) ].

    W "Serii z kotwiczką" wydawnictwa "Finna" ukazały się:

    - "Diabły morskie" Ch. Lockwooda i H. C. Adamsa, Gdańsk 1998 [o wejściu 9 amerykańskich o.p. przez zaminowaną Cieśninę Koreańską na Morze Japońskie w 1945 r.]

    - Richard O'Kane "Wahoo" [o najsłynniejszym chyba amerykańskim o.p. II wojny światowej]

    W znakomitej "Burzy nad Pacyfikiem" Zbigniewa Flisowskiego są opisane szerzej niektóre sukcesy amerykańskich o.p. [m.in. zatopienie pancernika "Kongo" czy też lotniskowców "Shokaku", "Taiho" i "Shinano"].

×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.