Leuthen
Użytkownicy-
Zawartość
565 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez Leuthen
-
Dzięki za link Artykuł nie jest mój. Znam osobiście jednego z autorów, Piotrka Maszkowskiego (pracuje w redakcji "O"). No cóż, artykuł niestety taki jak się spodziewałem - w większości kompilacja informacji z ogólniedostępnych publikacji polskojęzycznych. Jeśli ktoś bierze się za temat walk o Sobótkę w 1945 r., powinien sięgnąć po niemieckojęzyczne monografie pułków i dywizji tam walczących. Autorzy artykułu tego ewidentnie nie zrobili. Znam trochę "środowiska skarbowe" (m.in. wspomnianego w artykule Wojtka Stojaka, u którego byłem na herbatce w ostatni czwartek ) i wiem, jakie nieraz krążą w nim "opowieści dziwnej treści". Niestety, poszukiwacze nie korzystają na ogół z rady Indiany Jonesa "Każde odkrycie zaczyna się w bibliotece". Mitów o skarbach i tajemnicach drugowojennych Dolnego Śląska jest od groma. Jak zacząłem się kiedyś przyglądać wybranym kwestiom związanym z "Riese" w Górach Sowich, to normalnie szok ile jest bzdur w książkach na ten temat. Ja się zająłem dwoma wybranymi zagadnienieniami, a efektem był opubllikowany w "O" w dziale "Listy do redakcji" tekst "Co naprawdę wiemy o Riese?". Powtórzyłem tam na początku tytuł pewnego artykułu, który dobrze odpowiada na tytułowe pytanie: "Worek mitów i garść faktów". Podzielam przy tym zdanie mojego znajomego z Warszawy, który w temacie "Riese" siedzi głębiej niż ja, że wiedzę o obiektach w Górach Sowich poszerzą nie faceci z łopatami próbujący przekopać jakiś kolejny zawał w znanych sztolniach, ale ludzie grzebiący w dokumentach... Podziemne miasto Breslau... To element "miejskiej mitologii" Wrocławia, trochę podsycony przez Marka Krajewskiego w jednej z powieści o przygodach Eberharda Mocka pt. "Festung Breslau". Jako, że na studiach nauczyli mnie sceptycyzmu, powiem: "Jak zobaczę to podziemne miasto, to uwierzę". Walki o Wrocław toczyły się 100 dni, z czego 80 w pełnym oblężeniu. Gdybyś zakomunikował obrońcom, że są spisani na straty, morale od razu by siadło. Podtrzymywanie nadziei na odsiecz mogło być z jednej strony czysto psychologiczne, z drugiej - być może Niemcy naprawdę chcieli to zrobić, ale ciągle nie bardzo mieli czym.
-
Życie dzieci w trakcie II wojny światowej
Leuthen odpowiedział Sebastian21 → temat → II wojna światowa (1939 r. - 1945 r.)
A mogę się dowiedzieć, jaka to różnica? Dla mnie dawanie dzieciom broni do ręki i wysyłania ich na śmierć jest zbrodnią, niezależnie od tego czy dający tą broń ma na rękawie opaskę ze swastyką czy w kolorach biało-czerwonych... -
20 lipca 1944 roku- reakcje ludzi
Leuthen odpowiedział mch90 → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Bardzo charakterystyczna reakcja dzieci Stauffenberga Gdy pani Stauffenberg zebrała dzieci i powiedziała im, co zrobił ich ojciec, dzieci zaczęły płakać i pytać: czemu tatuś zrobił krzywdę Hitlerowi? [opowiadała o tym na zajęciach z nazizmu dr Joana Nowosielska-Sobel z UWr] Reakcja wojskowego wysokiego szczebla Zob.: Karol Jonca, Zamach na Adolfa Hitlera z 20 lipca 1944 r. w relacji feldmarszałka Ferdinanda Schörnera, "Studia nad Faszyzmem i Zbrodniami Hitlerowskimi", tom XXI, s. 197-233 [uwaga! Sama relacja znajduje się na. 205-208 - reszta to wstęp i omówienie]. Streszczająć maksymalnie - relacja pochodzi z 1958 r. i pomimo upadku III Rzeszy i powojennej denazyfikacji (tudzież pochwał pod adresem niemieckiej opozycji) autor relacji skrajnie negatywnie ocenia zamachowców skupionych wokół Stauffenberga. -
Życie dzieci w trakcie II wojny światowej
Leuthen odpowiedział Sebastian21 → temat → II wojna światowa (1939 r. - 1945 r.)
Swego czasu na nieistniejącym forum Klubu Sensacji XX Wieku (nie chodzi o obecną stronę www.woloszanski.org) umieściłem swój tekst, którego temat brzmiał mniej więcej tak: "Dziecięca krucjata. Nastolatkowie na frontach drugiej wojny światowej". Zająłem się tam dziećmi i nastolatkami (do 19. roku życia) niemieckimi, polskimi i amerykańskimi. Mam zachowaną treść tego posta na starym komputerze. Jak chcecie, mogę tu wrzucić. Poddaję pod rozwagę następujące zagadnienie, a zarazem przykład, jaki relatywizm panuje u nas w Polsce w kwestii oceny wydarzeń z przeszłości. Gdy podczas Powstania Warszawskiego dzieci (nieraz 12-letnie!) dostawały do ręki broń, ginęły w walce lub odnosiły rany, mówiło się o "patriotycznej młodzieży". Gdy pisze się o 12-latkach z Hitlerjugend, którzy szli z Panzerfaustami na radzieckie czołgi na ulicach Wrocławia czy Berlina, mówi się o "sfanatyzowanej młodzieży", której naziści zrobili wodę z mózgu... Jak dla mnie jest to wielce wymowne. -
Celem było odbicie samego miasta Sobótki. Monografię autorstwa Pencza mam w wersji angielskiej, którego to języka szczerze nie cierpię (ich liebe gern deutsch ). Zachęcam do rozejrzenia się za tą pozycją (mogę podać dane bibliograficzne) i własnych dociekań w tym zakresie. Jest tam m.in. schematyczna mapka. Jutro mam mieć do dyspozycji monografię 100 Jaeger-Division, ale z tego co pamiętam (już ją kiedyś przeglądałem) nie ma tam info o tym kontrataku. Można prosić o linka do tego tekstu? Nie wchodzę już od dawna na stronę "Odkrywcy" (z tamtejszego forum odszedłem w bardzo burzliwych okolicznościach). Mogę natomiast powiedzieć, że poziom niektórych artykułów w miesięczniku "O" bywa żenujący - a jest to opinia z perspektywy osoby, która sama opublikowała tam 12 tekstów... Niemniej najpierw chciałbym zapoznać się z tym tekstem, a dopiero potem ewentualnie go zjechać Nie jestem w stanie odpowiedzieć kompetentnie i szczegółowo na wszystkie w/w kwestie, z tej prostej przyczyny, że jeszcze się w nie zbytnio nie wgłębiałem. Sobótka znajdowała się w niezwykle ważnym miejscu - przy drodze na Świdnicę (a dalej na Wałbrzych i - w perspektywie - na Czechy), u stóp najwyższej góry na Przedgórzu Sudeckim. Ze szczytu Ślęży po pierwsze masz wspaniały wgląd w Nizinę Śląską, PS i część Sudetów, zaś po drugie - zgodnie z relacją kogoś z polskich pionierów - możliwe było ostrzeliwanie przez ciężką artylerię autostrady (Kąty Wrocławskie - Wrocław). Ludzie lubujący się w dolnośląskich tajemnicach dorzuciliby jeszcze, że Niemcy ukrywali i maskowali na stokach góry coś cennego (do wyboru: Złoto Wrocławia, dzieła sztuki, podziemne fabryki etc.). Dodam, że wg owych "spiskowców", których dużo kręci się po forum "Odkrywcy", Festung Breslau broniła się tak długo z podobnych powodów (bo mamy tu "pod spodem" drugie, podziemne miasto . Faktem jest, że militarne znaczenie Wrocławia "spadło do zera" (opinia ś.p. prof. Joncy) po tzw. operacji opolskiej AR (2. połowa marca 1945 r.). Moim zdaniem obrona dolnośląskich miast-twierdz straciła sens, gdy Rosjanie przełamali linię Odry (przyczółki oławski i ścinawski), a więc pod koniec stycznia i na początku lutego 1945 r. Ale dla równowagi dodam, że np. wg mnie walka polskich powstańców o Warszawę straciła sens po 4 sierpnia 1944 r. ... Ja tam się osobiście wcale nie cieszę, że FB broniła się tak długo, bo przepadły tu wielkie skarby kultury, nie mówiąc o zabudowie mieszkaniowej... "Przy okazji" omal życia nie stracił tu mój ś.p. dziadek. Wrocław próbowano deblokować w lutym (wspomniany atak 3 dywizji pancernych) oraz w marcu (wstępem miała być operacja "Kozica" pod Lubaniem i odbicie Strzegomia). W kwietniu Niemcy rzucili większość sił na odsiecz Berlina (Schoerner&Steiner). W tzw. międzyczasie Reich walił się w gruzy, niemiecki front pękał w 100 miejscach naraz, zatem OKH miało wiele innych problemów poza oblężonym Wrocławiem. Niemcy głównie liczyli na to, że miasto zablokuje ważny szlak komunikacyjny (co się udało) i zwięże duże siły radzieckie, odciążając w ten sposób kierunek berliński (co się nie udało). Marzenia o nietrafieniu do niewoli radzieckiej, a trafieniu do amerykańskie, angielskiej czy francuskiej były w 1945 r. motorem działań wielu niemieckich wojskowych wszelkich szczebli.
-
Nikt nie twierdzi, że garnizon FB przeszedłby w szyku defiladowym z Wrocławia do Sobótki. Niemniej nie jest to moim zdaniem takie niemożliwe, jak kol. FSO i Wolf sądzą, choć nie przeczę, że pomysł ten spotykał sie ze sceptycyzmem w samym mieście (zob. np. rozmowa gen. Niehoffa z przedstawicielami wrocławskiego duchowieństwa w dniu 5 V i uwagi pastora Konrada, b. oficera rezerwy z I w. św., w reakcji na podanie przez komendanta twierdzy do ich wiadomości pomysłu przebijania się). Zacznijmy od tego, że Rosjanie bynajmniej nie znajdowali się na początku maja w odległości "kilkuset metrów" od wrocławskiego Rynku. Od strony południowej (natarcie z lutego/marca) pierwsza linia rosyjska przebiegała w odległości ponad 1400 m w linii prostej, od strony zachodniej (natarcie z kwietnia) - ok. 1200 m w linii prostej. Wschodnia i północna część miasta była praktycznie w całości w rękach Niemców. Po drugie - luzowanie najlepszych oddziałów (bo takie przeznaczonoby niewątpliwie w pierwszej kolejności do przebijania się) nie było rzeczą niemożliwą. Robiono to w lutym w ogniu zaciętych walk (np. wycofanie pułku "Wehl" i przerzucenie na jego odcinek innego pułku fortecznego), czemu więc nie można by tego zrobić w maju, gdy walki przybrały charakter pozycyjny? Kwestia Volkssturmu. VS stanowił faktycznie istotną część załogi twierdzy, ale nie rekrutował się tylko z mieszkańców Wrocławia. W dużej mierze byli to mieszkańcy powiatu, sąsiednich powiatów bądź miast (Trzebnicy itd.). Co ich wiązało z Wrocławiem poza tym, że była to stolica Śląska. Rodzin tu raczej nie mieli... Natomiast zupełnie inną kwestią jest do, że VS nie nadawał się na ogół do walk w polu. Gdyby więc przeprowadzono wypad, pewnie to Volkssturmiści zluzowaliby oddziały uczestniczące w akcji. Co do kontrataku pod Sobótką - uczestniczyły w nim grupy bojowe (Kampfgruppen) z 31 Ochotniczej Dywizji Grenadierów SS i 100 Dywizji Strzelców wsparte "Hetzerami". Bardzo niewiele wiadomo na temat tego (jednego z ostatnich) epizodu z walk o Śląsk w 1945 r. W monografii 31 Dywizji SS autorstwa Rudolfa Pencza jest zamieszczona m.in. krótka relacja SS-Unterscharfuehrera Haini Knauera ze sztabu II batalionu 79 Pułku Ochotniczego Grenadierów SS z informacją, że o godz. 11 dnia 6 maja 1945 r. dotarła informacja, że "miasto Sobótka jest w rękach naszej dywizji".
-
Wg danych radzieckich do niewoli z załogi Festung Breslau poszło: - 2 generałów - 1133 oficerów - 43726 podoficerów i szeregowców W ręce zwycięzców wpadło m.in. 154 działa różnych typów i 118 moździerzy. Trochę mnie nudzi powtarzanie wciąż tego samego, mianowicie że obrońcy w razie przebijania się musieliby sforsować tylko jedną HKL, a mianowicie tą opasującą miasto, bo z pewnością taka akcja byłaby skoordynowana z atakiem niemieckich sił na Przedgórzu Sudeckim (patrz np.: Tobruk XI 1941 r. podczas operacji "Crusader"). Gdyby na odcinek ataku wybrano wschodni rejon miasta, mogliby to zrobić praktycznie bez walki. Potem skręciliby na południe - południowy-zachód.
-
Znalazłem tą kartkę F.W. Paetzold, Geschichte der Grenadier-Regiments König Wilhelm I. (2.Westpreußisches) Nr.7 "Königs-Grenadier-Regiment", s. 46-47. Dzień pod Czeską Skalicą kosztował pułk 22 oficerów i 463 ludzi. Grażyna Humeńczuk, autorka wydanej w 2000 r. publikacji poświęconej legnickim pomnikom sprzed II wojny światowej, pisze w niej, że wszyscy w/w to polegli, ale ja uważam, że to całość strat - zabici i ranni. Skoro bowiem Prusacy stracili w bitwie 62 oficerów i 1300 podoficerów i szeregowców, to 100% tych strat musieliby ponieść legniccy grenadierzy (rannych jest zawsze 2-3 razy więcej niż poległych). Faktem jest, że o godzinie 14.00 na pole bitwy nadciągnęły główne siły pruskiego V Korpusu. Zapewne do tego czasu ciężar walk spoczywał w dużej mierze na 7 Pułku Grenadierów i dlatego też poniósł on tak wysokie straty. Nawiasem mówiąc, od tej pory w garnizonowym mieście pułku - Legnicy - uroczyście obchodzono co roku dzień 28 czerwca, a pułk wystawił swym poległym pomnik pod Czeską Skalicą, natomiast w samej Legnicy w koszarach pułku (zbudowanych w latach 1874-1882) były 4 tablice pamiątkowe ku czci poległych w wojnach (od powstania pułku w 1797 r.) z 1 batalionu, zaś na strzelnicy pułku - pomnik ku czci żołnierzy z 2 batalionu tegoż pułku.
-
Polemizowałbym. Przypomnij sobie nalot wielkanocny [750 bombowców!]. Rosjanie mieli praktycznie absolutne panowanie w powietrzu nad miastem i jego okolicami. Czemu niewykonalne? Pisałem, ile się idzie do Sobótki, a dla części pojazdów by starczyło. Wyjeżdżasz rano motocyklem/Kubelwagenem/Oplem Blitzem z Wrocławia i jeśli jest utorowany korytarz oraz nie dopadnie Cię IŁ-2 albo inny JAK, to wieczorem jesteś w Pilznie i oddajesz się Amerykanom do niewoli. Rannych pewnie by zostawiono - tak robiono niemal zawsze na przestrzeni wieków, a przedzierano się do swoich z dużo większych odległości [patrz np.: Plateje w czasie wojny peloponeskiej]. Rosjanie niemal nie mieli pod Wrocławiem pododdziałów pancernych, a duże związki pancerne były w okolicach Berlina, nad Łabą, tudzież szły od północy na Pragę (5 V wybuchło tam powstanie i Rosjanie ruszyli z kopyta na pomoc; 9 V trwały jeszcze walki w stolicy Czech). Masz na myśli pojazdy pancerne, artylerię czy co? Pojazdy pancerne by pojechały, a ciężarówek, motocykli czy samochodów osobowych to Niemcy akurat trochę w twierdzy mieli, podobnie jak paliwa do nich. Załoga Głogowa nie przebijała się jako całość. Były trzy duże grupy (ok. 400-osobowa z komendantem, ok. 200-osobowa i ok. 100-osobowa) i wiele małych grupek (kilkunasto- bądź kilku osobowe) oraz pojedynczych osób. Do linii niemieckich docierali faktycznie raczej pojedynczy żołnierze, ale nawet rozbitkowie z dużych grup uparcie podążali do linii niemieckich. Co by było, gdyby do ataku ruszyło z Wrocławia zgrupowanie 30-tysięczne, które miało bliżej do własnych linii niż ich Kameraden z Głogowa i gdyby wsparcie tej akcji zapewnili żołnierze na Przedgórzu? Szanse byłyby dużo większe. Ponieważ zeszliśmy zdecydowanie z tematu wątku, prosiłbym moderatora o przeniesienie części postów, dotyczących Festung Breslau, do wątku poświęconego temu tematowi. Z góry dziękuję
-
Owszem, Wrocław nie był za dobrze przygotowany do obrony, nie miał potężnych i nowoczesnych fortyfikacji (twierdzą był raczej z nazwy). Rosyjska taktyka przy atakach, opisana przez Ciebie, była konsekwencją znaczenia Wrocławia dla Rosjan. Gdyby bardzo im na stolicy Śląska zależało, zdobyliby ją w 10 dni (patrz: Berlin). Siłami i środkami, jakimi dysponowała 6 Armia, nie dało się tego zrobić szybko. Stąd szturmy na wybranych odcinkach (luty - południe, kwiecień - zachód) i działania lokalne (niewielki atak na północy w lutym, walki o Infanterie-Werk 41 tamże w marcu itd.), a nie koncentryczne uderzenie z wielu stron naraz dużymi siłami. Głuzdowski chciał wiązać garnizon i "przy okazji" zdobywać jak najwięcej terenu. Owszem, kwestia paliwa była paląca. Ale skoro Niemcy potrafili wykonywać loty z zaopatrzeniem dla miasta do 1 maja 1945 r., to chyba o Festung Breslau myśleli. Hankego podziwiał sam Hitler (wyrazem tego było mianowanie go w testamencie politycznym Reichsfuehrerem SS i dowódcą policji). Wiadomo zaś, że w 1945 r. (wcześniej zresztą też) niekoniecznie najważniejszy był sens militarny danego przedsięwzięcia czy szanse jego realizacji, lecz wola fuehrera... Czy obrońcy mieli siły dostateczne na rozerwanie pierścienia? Zaryzykowałbym twierdzenie, że mieli. Linie rosyjskie nie były wcale takie mocne, zwłaszcza na północy i wschodzie miasta. Do Sobótki było, jak wspomniałem, tylko 30 km w linii prostej ("z buta" z wrocławskiego rynku do Sobótki szedłem sam na piechotę w grudniu 2008 r., gdy drogi polne były błotniste - zajęło mi to 8,5 h). Problemem byłoby to, że garnizon nie miał dostatecznej liczby pojazdów, i że na otwartej przestrzeni takie duże zgrupowanie niemieckie byłoby wymarzonym celem dla radzieckiego lotnictwa. Dodam jeszcze, że Niehoff rozważał możliwość przebijania się do swoich, a takie pogłoski krążyły też wśród obrońców (np. Albrecht Schulze, dowódca kompanii spadochroniarzy z II/FJR 25, w swoich wspomnieniach opublikowanych w 1952 r. pisze, że spadochroniarze mieli iść w razie próby przebijania się jako awangarda sił niemieckich). W twierdzy liczono też na wojska Schoernera (przebijanie się połączone z atakiem od strony Przedgórza Sudeckiego). Wreszcie, za przebijaniem się przemawia analogicza akcja, wykonana wcześniej tuż przed upadkiem Głogowa przez obrońców tego miasta [zob.: Przemysław Lewicki, Festung Glogau 1944-1945. Kalendarium wydarzeń, Głogów 2008].
-
Niemcy udowodnili, że potrafią walczyć do końca. Dowód? Cała seria akcji zaczepnych na Osfroncie w 1945 r. Z ważniejszych w marcu wymienię: akcję zaczepną nad Balatonem (wspominałem o niej na początku wątku), omawiana w tym wątku operacja "Kozica" pod Lubaniem, odbicie Strzegomia. Kwiecień - próby odsieczy Berlina (Schoerner pod Budziszynem, Steiner na północ od Berlina). Maj - wspomniane odbcie Sobótki (zaangażowane 2 dywizje, w tym pododdziały pancerne). W lutym jakoś Niemcy potrafili uderzyć i przebić się przez Rosjan pod Wrocławiem i nieźle ich przy okazji poszatkować. Gdzie był wtedy ich wywiad? Możesz mi nieco jaśniej przedstawić, o co Ci chodzi. Bo niestety nie rozumiem... Mylisz się. W lutym pierścień był mocniejszy niż w marcu i kwietniu - z tej prostej przyczyny, że okrążenia Wrocławia dokonały jednostki zmechanizowane i pancerne. Potem do akcji weszła 6 Armia, a ona dział pancernych i czołgów nie miała za dużo... Także argument z okrążeniem wykonujących deblokadę niemieckich dywizji i stworzenie "wędrującego kotła" jest chybiony. Po tym, jak 3 Armia Pancerna Gwardii gen. Rybałki pognała na zachód, pod Wrocławiem została głównie piechota, w niezbyt wielkich ilościach (siły 6 Armii radzieckiej oblegającej Wrocław szacuje się na 45-55 tys. plus niezbyt doborowe jednostki na Przedgórzu, przez które niemieccy pancerniacy musieliby się wszelako przebić).
-
Sadowa 1866 - Ryszard Dzieszyński
Leuthen odpowiedział Jarpen Zigrin → temat → XIX w. i I wojna światowa
Prof. dr hab. Franciszek Kusiak z UWr, emerytowany oficer WP, historyk wojskowości i od historii gospodarki, stwierdził kiedyś na wykładzie, że korespondecje z pól bitew były rzetelne tylko w okresie wojny krymskiej (wtedy byli pierwsi korespondenci wojenni z prawdziwego zdarzenia; wcześniej owszem gazety zamieszczały informacje o bitwach i wojnach, ale nie było tego typu specjalistów-reporterów wojennych), potem ludzie "na górze" doszli do wniosku, że gazety powinny zawierać opisy zgodne z racją stanu danego państwa -
Lubań 1945 – ostatni operacyjny sukces Wehrmachtu w II wojnie światowej
Leuthen odpowiedział Leuthen → temat → Front Wschodni
Co do uciekania na Zachód, to wątpię, aby tak tą linię kolejową wykorzystywano - z bardzo prostej przyczyny. Mianowicie ruchy wojsk niemieckich w celu dotarcia do Aliantów zachodnich (w Czechosłowacji), to koniec kwietnia/ początek maja. W tym czasie drugi koniec linii był już odcięty (operacja berlińska rozpoczęła się 16 kwietnia). Sytuacja w rejonie Wrocławia była dla Rosjan wielce niepokojąca. Po pierwsze, gdyby takie siły jak pod Lubaniem uderzyły spod Sobótki w kierunku stolicy Śląska, jest wysoce prawdopodobne, żeby się przebiły (Rosjanie pamiętali o tym jak w lutym 3 niemieckie dywizje pancerne - 8,19 i 20 - przejściowo ponownie wybiły korytarz do oblężonego miasta i dopiero ściągnięcie spod Bolesławca poważnych sił - 3 Armii Pancernej Gwardii - zażegnało kryzys). Ponadto był też rozważany wariant alternatywny - przebicie się załogi Festung Breslau na Przedgórze Sudekie. Z wrocławskiego rynku do Sobótki jest w linii prostej tylko 30 km... -
Verdun 1916 - Jarosław Centek
Leuthen odpowiedział Jarpen Zigrin → temat → XIX w. i I wojna światowa
Z kolei ja dorzucę swoje spostrzeżenia po lekturze tego "HaBeka". W przypadku strat - z reguły przy opisie ataku Niemców są podawane ich straty w zabitych i rannych, natomiast francuskie niemal wyłącznie w wziętych do niewoli oraz zdobytych karabinach maszynowych czy działach. A przecież wskutek niemieckiego ostrzału na pewno iluś Francuzów ginęło bądź odnosiło rany, a uszkodzeniu bądź zniszczeniu ulegały karabiny maszynowe i działa. Jak w każdej książce, tak i w "Verdun 1916" są literówki (np. niemieckie działo kaliber "42 mm", a powinno być "420 mm"). Na szczęście nie ma ich dużo. Według mnie rozdział o lotnictwie powinien zostać rozbity - opis maszyn i struktur do opisu obu armii (razem z karabinami, działami itd.), opis działań lotnictwa "rozpuścić" po rozdziałach - czyli zsynchronizować z opisem walk na ziemi. Zwłaszcza że - co tu dużo mówić - te działania lotnictwa przedstawione są w ogromnym zarysie. To dobrze, że autor wspomniał o tym, że w powietrznych walkach nad Verdun uczestniczył (był to początek jego kariery jako pilota myśliwskiego) Manfred von Richthofen, ale można było podać, ile tych zwycięstw wtedy odniósł. Także używanie w stosunku do niego tytułu baron jest wątpliwe, ponieważ słowa "Freiherr" raczej nie można tłumaczyć w ten sposób (przydomek "Czerwony Baron" nadali M.v.R. Anglicy). Autor mógł wspomnieć o terytorialnym formowaniu niemieckich korpusów, dzięki czemu polski czytelnik mógłby się zorientować gdzie walczyli Polacy w mundurach felgrau z zaboru niemieckiego (Wielkopolska, Śląsk itd.). A ten Georg Wichura (bodajże dowódca 5 DP) to nie Polak przypadkiem? :-) W książce możnaby napisać, ilu żołnierzy niemieckich otrzymało wysokie odznaczenia (Pour le Merite), a ilu Francuzów Legię Honorową (choćby jej wyższe stopnie). W tekście jest chyba tylko jeden przypadek, gdy Jarosław Centek pisze o nadaniu LH (za walki o któryś fort). Być może nie każdy czytelnik wie, czemu część jednostek spod Verdun była bawarska (czemu miały to oficjalnie w nazwie). Warto wyjaśnić, bo nie każdy wie, że po powstaniu Rzeszy niemieckiej w 1871 r. tworzyły ją (m.in.) 4 królestwa, z których każde miało króla (król Prus był jednocześnie cesarzem) i swoje siły zbrojne, zunifikowane co prawda, ale zachowujące pewną odrębność. Autor tłumaczy termin "Trommelfeuer" jako "ogień huraganowy". Czy poprawnie? Była o tym ostatnio długa dyskusja na forum DWS. Mój znajomy w rozmowie ze mną, zanim zacząłem czytać "Verdun", powiedział m.in., że jego zdaniem ta książka jest "za sucha" i że czytając ją nie odnosi się wrażenia, że bitwa była jedną wielką rzezią. Po przeczytaniu mogę stwierdzić, że ja akurat nie odniosłem takiego wrażenia. Ja lubię suche opisy, ale przecież Centek zamieszcza kilka relacji wspomnieniowych czy opisuje dramatyczne sceny (jak te z walk o forty). Oczywiście, możnaby wspomnień zamieścić jeszcze więcej. Oddadzą może koloryt bitwy, lecz czy zmienią cokolwiek w jej "globalnym" postrzeganiu? Wiem, że niektórych ekscytują opisy, jak to z liczącej 250 kompanii żołnierzy po nieudanym ataku do własnego okopu wraca trzech, jak pociski artyleryjskie rozrywają ludzi na kawałki, albo jak żołnierz zdejmuje po walce wręcz z karabinu bagnet z parującą jeszcze krwią na ostrzu... Wojna jest okrutna i ja potrafiłem za "suchymi" liczbami i opisami wyobrazić sobie to piekło i tragedie ludzkie tam się rozgrywające. Jeśli ktoś nie potrafi, może sięgnać np. do polskojęzycznych wspomnień żołnierzy. Ze swej strony polecam Karol Okoński, Z karabinem na bakier, Wydawnictwo "Śląsk", Katowice 1962. Co prawda autor ma zapędy pacyfistyczne, cały czas podkreśla że jest członkiem SPD, jedzie na oficerów i cesarza ile wlezie [dobrze, że wtedy jeszcze nie było komunizmu!], ale jeśli nie zwracać na to uwagi, to jest to ciekawa lektura. Ja twierdzę, że Okoński (wrocławianin o polskich korzeniach) to taki niemiecki wojak Szwejk. "Czerwona" retoryka nie przysłania mi zalet jego relacji. A miał o czym pisać, bo uczesniczył w walkach od września 1914 r. (Marna) po koniec wojny. Podczas bitwy o Verdun był m.in. na Mort-Homme. -
Jakieś dowody na taką postawę żołnierzy 9 Dywizji Spad. i jej dowódcy? Z tego co wiem, walczyła na Wzgórzach Seelow i dała Rosjanom nieźle popalić (choć sama została praktycznie unicestwiona; resztki walczyły w samym Berlinie). Faktycznie 25 Pułk Spadochronowy ze składu tej dywizji był elitarny i z tego powodu nazywano go Pułkiem do Zadań Specjalnych Schacht - od nazwiska dowódcy, majora Gerharda Schachta, który w 1940 r. dowodził Grupą "Beton" (oddział kapitana Kocha), która zdobyła most pod Vroenhaven (atak na Eben-Emael). Wg relacji dowódcy 8 (ciężkiej) kompanii II batalionu tegoż pułku, porucznika Albrechta Schulze, w 1945 r. 80 procent jego podkomednych miało odznaki spadochronowe. PSS 26 i 27 rzeczywiście były złożone z żółtodziobów, ale przeszli oni już chrzest bojowy w walkach na Pomorzu Zachodnim. Dwa bataliony, oddlegowane z dywizji pod koniec lutego i na początku marca 1945 r., przerzucone do okrążonego Wrocławia (II/25 i III/26), były uważane za jedne z najlepszych oddziałów w twierdzy (obok pułku SS "Besslein") i rzucane jako "straż pożarna" w najbardziej zapalne punkty walk w mieście. Na koniec, zmieniając temat, powiem, że mój ś.p. dziadek w szeregach 1 Armii WP brał udział w operacji berlińskiej w pułku artylerii plot. (działa 37 mm).
-
Kolejnym z bardziej znanych Polaków służących podczas DWS w szeregach US Army jest Maciej Słomczyński, który przetłumaczył po wojnie na język polski wszystkie dzieła Szekspira. Słomczyński (1922-1998), który zbiegł pod koniec 1944 r. z obozu pracy Kapfenberg w Austrii, przedostał się przez Szwajcarię do Francji, gdzie w lutym 1945 r. zaciągnął się do 3 Armii amerykańskiej gen. Pattona. Przydzielony do dowództwa czołówki pancernej, brał udział w walkach na terenie Niemiec i Czechosłowacji. Po zakończeniu DWS służył w żandarmerii amerykańskiej (Military Police) w Paryżu.
-
Lubań 1945 – ostatni operacyjny sukces Wehrmachtu w II wojnie światowej
Leuthen odpowiedział Leuthen → temat → Front Wschodni
Oczywiście, że była. Jednostki GA "Środek" były właśnie zaopatrywane dzięki tej linii kolejowej. Gdyby jej nie odblokowano na początku marca, mogłyby być problemy np. z odtwarzaniem 17 Dywizji Piechoty na Pogórzu Kaczawskim i w Kotlinie Jeleniogórskiej. Dalej - w kierunku na Wałbrzych - też siedzieli Niemcy. Ponadto OKH niemal do końca wojny nie zrezygnowała z planów oblokowania okrążonego Wrocławia. Dowodem na to jest kontratak oddziałów niemieckich w nocy 5/6 maja 1945 r., kiedy odbito Sobótkę (stamtąd było najbliżej do twierdzy). Ta linia była do tego potrzebna. To nie była droga ucieczki. Jak wyżej: głównie zaopatrzenie i warunek konieczny do odblokowania twierdzy Wrocław. Ponadto oddziały z GA "Środek" późną zimą/wiosną 1945 r. nie siedziały tylko w Czechach (patrz - kontratak pod Budziszynem w kwietniu 1945 r.; sporo z nich obsadzało też Przedgórze Sudeckie i miały za plecami dobre drogi odwrotu w stronę Czech przez Przełęcz Międzyleską czy Kudowę). -
Chętnie bym pomógł, ale wszystkie duże wrocławskie biblioteki okołoakademickie (Uniwersytecka i b. Instytutu Historycznego) są teraz pozamykane. Jeśli Ci się nie spieszy, mogę to sprawdzić w drugiej połowie września, tylko przypomnij mi wtedy o tym przez PW.
-
Lubań 1945 – ostatni operacyjny sukces Wehrmachtu w II wojnie światowej
Leuthen odpowiedział Leuthen → temat → Front Wschodni
Część jest znana. Np. dywizja gen. Mädera straciła w bitwie 28 oficerów, 125 podoficerów i 647 żołnierzy (zabici i ranni). W sprzęcie dywizja ta straciła: 2 Jagdpanzer V, 4 Pz.Kpfw. V "Panther", 3 StuG III i 3 StuG IV. Są także dane pośrednie i bezpośrednie o poległych i sprzęcie (np. wykaz Volksbund Deutsche Kriegsgräberfuersorge zawiera imienną listę poległych 548 żołnierzy; Wilczyński przytacza w swej książce liczbę żołnierzy pochowanych w poszczególnych miejscach w Lubaniu i okolicy; dane nt. stanu pojazdów dywizji po bitwie). Co do strat radzieckich - na cmentarzu w Lubaniu na Kamiennej Górze spoczywa 246 żołnierzy AR, ekshumowanych z terenu pola bitwy, jednakże nie wszystkie ciała ekshumowano [do dziś są odnajdywane w terenie pojedyncze mogiły]. Generalnie pod Lubaniem straty w ludziach nie były duże, bo była to bitwa pancerna z małym zaangażowaniem piechoty (Wilczyński podaje w swej książce przykład strat w dwudniowej bitwie pancernej o przełęcz Halfaya w Afryce Północnej, gdzie Anglicy tracąc ponad 100 czołgów mieli tylko 122 poległych, 588 rannych i 259 zaginionych). Zainteresowanych odsyłam na http://www.dws.org.pl/viewtopic.php?f=2&am...389700#p1389700 - są tam linki do wątków, gdzie starano się szczegółowo rozgryźć straty. -
Lubań 1945 – ostatni operacyjny sukces Wehrmachtu w II wojnie światowej
Leuthen odpowiedział Leuthen → temat → Front Wschodni
Owszem, Rosjanie odpuścili sobie potem Lubań, tak samo jak odpuścili Wrocław (dlatego mógł się bronić aż do 6 maja). Jednakże dla Niemców miał znaczenie strategiczne i dlatego bitwa jest operacyjnym sukcesem strony niemieckiej, skoro odblokowali strategiczną magistralę kolejową. "Przy okazji - wiadomo jakimi czołgami atakowali Niemcy?" Owszem wiadomo, bo są dokładne dane z raportów niemieckich. Z czołgów - Panzer IV i Panzer V. Poza tym - StuGi III, StuGi IV, Hetzery, Jagdpanzer IV, Jagpanzer V, JgdPz38, Jagpanthery (10 sztuk - to jednak była kompania, a nie batalion), StuH 42. Walki w samym Lubaniu to tylko część bitwy (6 DGrL i 103 Bryg. Panc.) - gros sił niemieckich walczyła w terenie otwartym. -
W zapowiedziach wydawniczych na stronie krakowskiego "Libronu" znalazłem informację, iż w bieżącym roku ma się ukazać książka Jakuba Wysmułka Wojny husyckie . Cieszy mnie to niezmiernie, bo tematyka ta jest po polsku nadal słabo opisana (są 3 książki: Piotra Marczaka, Andrzeja Michałka oraz tria Robert Primke&Maciej Szczerepa&Wojciech Szczerepa, które bynajmniej tematu nie wyczerpały).
-
Taka ciekawostka regionalna w tym temacie... W Szczytnej na Dolnym Śląsku (powiat kłodzki, przy "8" między Kłodzkiem a Kudową) na cmentarzu przykościelnym zachował się m.in. nagrobek b. wachmistrza służącego w niemieckiej Afryce Południowo-Zachodniej.
-
Czyli coś podobnego jak to bywa często w historii - strategiczne zwycięstwo i taktyczna klęska. "Pyrrusowe zwycięstwo" - jak to ładnie wymyślili Rzymianie, by sobie osłodzić gorycz porażek Co do Czeskiej Skalicy - swego czasu przeglądałem monografię pruskiego 7 Pułku Grenadierów, ponieważ jednostka ta stacjonowała w Legnicy (skąd również pochodzi moja dziewczyna ) ,a na forum IOH ktoś się o nią dopytywał. Był tam m.in. fragment o w/w bitwie. Straty pułk miał wg mnie bardzo dużo (zanotowałem je sobie, ale gdzie mam tą kartkę? ) - ok. 400-600 ludzi (tj. ok. 1/3, a nawet 1/2 strat pruskich w tejże bitwie). Widać nazwa "Grenadierów" zobowiązuje, a elitę rzuca się do najtrudniejszych zadań... Zapomniałem o jeszcze jednej ważnej "bitwie granicznej" - pod Nachodem. Dzięki za obszerne naświetlenie sytuacji pod Custozzą - lubię się dowiadywać nowych rzeczy Chyba jeszcze nie było mowy w tym wątku o pamiątkach opisanej wojny. Do takich należą niewątpliwie pomniki – zarówno te w Czechach, upamiętniające bitwy, jak i te na Dolnym Śląsku, upamiętniające pochodzących z danej miejscowości, a poległych w Czechach żołnierzy oraz zmarłych w dolnośląskich lazaretach (zarówno pruskich, jak i austriackich). Pomników na Dolnym Śląsku ocalało bardzo niewiele. Ja widziałem (osobiście lub na zdjęciach) w Kamiennej Górze, Dzierżoniowie, Sokołowcu (w zasadzie resztki), Świdnicy i Ząbkowicach Śląskich. Warto też zaznaczyć, że choć działania militarne nie dotknęły bezpośrednio Dolnego Śląska (poza przemarszem wojsk pruskich i istnieniem lazaretów), to jednak ich konsekwencją była ostatnia wielka epidemia cholery na tym terenie (przywleczona bodajże przez rannych).
-
Niekiedy uważa się, że mówiąc o postaciach historycznych warto eksponować rolę jedynie wybitnych polityków, wojskowych czy dyplomatów. Są jednak ludzie, którzy - choć nie rozporządzali władzą - zapisali się złotymi zgłoskami w dziejach naszego narodu, byli swoistymi ikonami epoki rozbiorów. Jedną z takich postaci jest dla mnie Klimek Bachleda. Urodził się w Kościelisku koło Zakopanego w 1849 r. W wieku 12 lat został na świecie zupełnie sam. Z czasem stał się najbardziej znanym polskim przewodnikiem tatrzańskim. Towarzyszył w górach wielu znanym i wybitnym turystom i taternikom, wśród których byli: Karol Potkański, Kazimierz Tetmajer, Ferdynand Hoesick, Stanisław Eljasz-Radzikowski, Franciszek H. Nowicki, Janusz Chmielowski, Mieczysław Karłowicz, ks. Walenty Gadowski. Gdy w 1909 roku Mariusz Zaruski (późniejszy legionista i generał) stworzył Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe, Klimek Bachleda stał się jednym z najbardziej czynnych i ofiarnych członków Pogotowia, pełniąc funkcję zastępcy Mariusza Zaruskiego. W czasie wyprawy ratunkowej w dniu 6 sierpnia 1910 r. po Stanisława Szulakiewicza, który uległ ciężkiemu wypadkowi w północnej ścianie Małego Jaworowego Szczytu Klimek - wtedy już 61 letni - ruszył sam na dalsze poszukiwania rannego taternika i poniósł przy tym śmierć, runąwszy ze ściany z lawiną kamienną do żlebu Wyżniej Rówienkowej Przełęczy. Jest pochowany na nowym cmentarzu Zakopanem, choć ja osobiście uważam, że powinien znaleźć miejsce wiecznego spoczynku na Starym Cmentarzu zwanym Pęksowym Brzyzkiem - wśród najbardziej zasłużonych dla Tatr Polaków, m.in. tych, których prowadził na górskie wycieczki. "Poświęcił się i zginął". Cześć jego pamięci ['] [Korzystałem w dużej mierze ze strony www.topr.pl]
-
Jak wspomniałem, Klimek jest pochowany na Nowym Cmentarzu w Zakopanem (przy ul. Nowotarskiej). Jego ciało odnaleziono i zniesiono z gór. Na Symbolicznym Cmentarzu pod Osterwą jest tablica ku czci Klimka, pierwotnie umieszczona u podnóża Małego Jaworowego Szczytu, gdzie zginął.