Skocz do zawartości

Krzysztof M.

Użytkownicy
  • Zawartość

    574
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Posty dodane przez Krzysztof M.


  1. Wyprawa Sycylijska Grzegorza Lacha w serii HB. Sprawnie napisana, dobrze poparta źródłami i opracowaniami, bardzo solidna monografia jednego z etapów wojny peloponeskiej. Książka na pewno bardziej wciągająca niż Kyme 427 z tej samej serii, choć zdecydowanie większy jest tutaj materiał źródłowy. Po stronie minusów - jak już zauważono na innych forach - brak rozdziału podsumowującego i b. słabe mapki.

    In Flanders Flooded Fields - Paula van Pula. Opracowanie jednego z ciekawszych epizodów PWS - bitwy nad rzeka Izerą, widzianej głównie z belgijskiej i alianckiej perspektywy. Szczególnie dużo uwagi autor poświęcił kwestii otwarcia śluz na kanałach Izery - książka jest bogato ilustrowana. Są schematy śluz, grodzi, wrót, mechanizmów podnoszących itd itp. Przydałby się jakiś słownik terminologii w tym zakresie ;)


  2. W PWS kwestia rozstrzeliwania jeńców była niezmiernie drażliwa i każde insynuacje spotykały się z ostrym zaprzeczeniem. Było wszak kilka słynnych epizodów, w których pewne oddziały znikały bez śladu - co rodziło podejrzenia, że jeńcy byli likwidowani i zakopywani w nieoznaczonym miejscu.

    Jednym z nich był incydent podczas walk na Gallipoli w sierpniu 1915 w którym "wyparowała" grupa żołnierzy z 1/5 Norfolk Regiment ("Vanishing Norfolks"). Brytyjczycy oskarżali później Turków o rozstrzelanie jeńców i ukrycie ciał.

    Drugi przypadek to słynny epizod w lasku Celtic 9 X 1917 podczas bitwy pod Passchendaele w którym rzekomo Niemcy zlikwidowali wzięty do niewoli oddział Australijczyków który dokonał w tym miejscu wypadu.

    Z nieco innej beczki. Podczas niemieckiego szturmu na Drie Grachten we Flandrii 11 listopada 1914 r. Niemcy mieli rzekomo pędzić przed sobą grupkę wziętych do niewoli francuskich żuawów. Jeden z nich - jak twierdzą źródła francuskie - miał się wyrwać i krzyczeć do swoich żeby nie zważali na nich i strzelali do Niemców, co stało się szybko częścią legendy tej formacji.

    Z kolei wśród Niemców chodziły plotki, że czarni żołnierze francuskich formacji kolonialnych (Senegalczycy) torturują a nawet okaleczają wziętych do niewoli żołnierzy za pomocą swoich zakrzywionych noży. Plotki te (podobnie jak informacje, że jeńcy schwytani z nożami-bagnetami z piłą byli represjonowani) były jednak niesprawdzone, a dowodów na tego typu praktyki brak.


  3. Po n-tym przesłuchaniu uważam że płyta jest dobra. Najlepsze kawałki to imho Dłonie, Kryminał, Pigularz. Nie przemawiają do mnie Kryzys, Ciotka i Zima stulecia (choć w tym ostatnim podoba mi się tekst). Elektronika nie przeszkadza mi w ogóle, gdyż dobrą elektronikę tak jak metal wciągam bez popitki ;) - choć ten bit na początku drugiego kawałka, hmmm lekko zbyt nachalny.

    Zazdroszczę możliwości zobaczenia ich na koncercie. W dziurze której mieszkam nie ma na to szans.

    A co do "spiętego CV" to moja 4-letnia córka śpiewa to jako "zmięte syry" - też dobrze :P


  4. Jasne, że Wilhelm II nie był w stanie wypełniać faktycznie swoich obowiązków jako Wódz Naczelny. Ale w takim układzie powinien to robić Falkenhayn, anie nie Ober-Ost, który przecież musiał - przynajmniej teoretycznie - się go słuchać.

    W historiografii niemieckiej okresu międzywojennego stosunek do Falkenhayna jest w zasadzie przeciwieństwem stosunku do Hindenburga i Ludendorffa. Zatem nic dziwnego, że był wówczas tak krytykowany. O prawdziwą, rzetelną i obiektywną ocenę tej postaci bardzo trudno.

    Tak teoretycznie Ober-ost podlegał OHL, tylko że Hindenburg i Ludendorff szybko stali sie "państwem w państwie". Pozycja Falkenhayna była za słaba a pozycja Hindenburga za silna aby ten pierwszy całkowicie dyktował warunki temu drugiemu. Ale spójrzmy na innych szefów OHL. Czy Moltke był prawdziwym wodzem naczelnym? a czy był nim Hindenburg? Takiej instytucji w Rzeszy w PWS nie było w ogóle....


  5. Ale czynienie z niego jakiegoś megabohatera to trochę przesada. Uciekał szarpał i tyle. Od początku jego sprawa była przegrana, od początku kolonie były odcięte. A to że Brytyjczycy byli nieudolni to inna sprawa. Zresztą wojna partyzancka (nieregularna) zawsze rządziła się swoimi prawami - zniszczenie oddziału partyzanckiego nigdy nie było łatwe - zwłaszcza na tak wielkim i rozległym terenie. To raczej zabawa w kotka i myszkę - kosztowna, czasochłonna i wybitnie niewdzięczna. Przekonali się o tym min. Niemcy w Jugosławii, Amerykanie w Wietnamie czy Sowieci w Afganistanie.


  6. Zaominiałem o tym wątku...

    Oczywiście, że by go krytykowali, gdyby przerwał. Problem polega jednak nie na tym, że próbował szczęścia we Flandrii, ale że go próbował korpusami rezerwowymi, niedoświadczonymi. No i że jednocześnie prowadził działania ofensywne na wschodzie - bitwa pod Łodzią. A raczej, że na to pozwolił.

    Tu właśnie wracamy do tego co napisałem na początku - pozycja Falkenhayna jesienią 1914 r. nie była wcale mocna. Musiał on brać pod uwagę zdanie innych dowódców - często starszych wiekiem, stopniem i mających błękitną krew. Nawet Moltke, krewny słynnego feldmarszałka i spadkobierca Schlieffena, nie mógł całkowicie ignorować ani cesarza, ani pruskich junkrów, ani następców tronów, czy dowódców armii polowych - co zresztą pokazała kampania letnia. Pamiętajmy też, że Moltke do listopada ciągle nominalnie był szefem sztabu generalnego, faktycznie operacjami od września kierował Falkenhayn i on przewodniczył naradom w OHL, ale oficjalnie został on szefem sztabu generalnego dopiero w listopadzie. Od razu miał też wielu wrogów. Inna sprawa: Falkenhayn we wrześniu 1914 r. odziedziczył sztab generalny po Moltkem. Większość oficerów OHL pozostała na stanowiskach - Falknhayn nie mógł sobie pozwolić na nagłą "czystkę" - to prawdopodobnie w ogóle sparaliżowałoby działania armii niemieckiej. Tak więc gdy 15 września Falkenhayn obejmował sztab generalny - był człowiekiem niepopularnym, "znikąd" i musiał się liczyć ze zdaniami innych. A ci inni - jak już napisaliśmy - ciągnęli kołdrę w swoją stronę. Bulow i Tappen chcieli atakować czołowo, Hindenburg i Ludendorff chcieli atakować na wschodzie. Brak zdecydowania Falkenhayna i grzech rozproszenia wysiłków to jedno - ale brak instytucji faktycznego "wodza naczelnego" w II Rzeszy to drugie. Ta ostatnia przesłanka - moim zdaniem częściowo tłumaczy "rozdwojenie jaźni" Falkenhayna w 1914 r.


  7. Tytuł: Kampanie galijskie Juliana Apostaty. Argentoratum 357

    autor: Tomasz Szeląg

    Wydawnictwo: Inforteditions

    rok wydania: 2007

    stron: 240

    Moim zdaniem jest to bardzo ciekawa książka, o pogmatwanym ale ciekawym i raczej mało eksploatowanym przez autorów okresie historii Imperium, napisana w przystępny sposób (ale bez stylistycznych "piruetów" a'la Rochala), oparta na obszernej polsko- i anglojęzycznej literaturze (ponad 120 pozycji).

    Narracja, zasadniczo obejmuje okres około 60 lat od abdykacji Dioklecjana do śmierci głównego bohatera - Juliana Apostaty, przy czym ok. 50 % książki poświecono opisowi tytułowych kampanii galijskich i bitwie pod Argentoratum (przyznam bez bicia, ze nigdy o niej wcześniej nie słyszałem).

    Sporo miejsca (ok. 30 stron) przeznaczono na walczące strony, choć opis wojskowości rzymskiej to właściwie ewolucja armii od Augusta do IV w. (reformy kolejnych cesarzy, barbaryzacja armii, organizacja, taktyka, uzbrojenie armii późnorzymskiej itd). Szkoda, że dużo mniej miejsca poświęcił autor Germanom (gł. Alamanom) - no ale źródła są tu skąpe, gdyż jak pisze autor, rzymskich historyków te kwestie raczej nie interesowały.

    Generalnie książka ma dość ciekawą konstrukcję - nie ogranicza się tylko do suchej faktografii, jest kilka podrozdziałów zdradzających zainteresowania autora sprawami prawnymi i administracyjnymi. Jest skromna polemika z autorami antycznymi i zachodnimi autorytetami, jest ocena wydarzeń. Autor czerpie ze źródeł, ale nie przesadza z ich cytowaniem, powołuje się także na innych badaczy (Mommsen, Delbruck, Goldsworthy, a nawet Razin i Michałek). Tło jest dość szerokie, ale bez popadania w przesadę.

    Fajny jest też materiał ilustracyjny: rysunki żołnierzy autorstwa p. Jurgi, zdjęcia, mapy, schematy, wykresy, tablice - do wyboru do koloru.

    W zasadzie same zalety (może poza tymi nieszczęsnymi przypisami na końcu książki, tym bardziej, że wiele z nich ma charakter informacyjny).

    Błędów merytorycznych niech szukają eksperci


  8. Zaznaczyłem wyraźnie - bitwa pod Bouvines była bitwą klasyczną dla tzw. "pełnego średniowiecza" zachodnioeuropejskiego (wieki od XI do XIII). Bitwy pod Grunwaldem i Koronowem to już wiek XV (a więc późne średniowiecze) poza tym występują tam znaczne elementy wschodniej sztuki wojennej.

    Paradoks bitwy średniowiecznej polegał m.in. na tym iż :

    - rycerz na ogół nie zabijał rycerza gdyż wolał wziąć go do niewoli dla okupu

    - rycerz na ogół nie zabijał plebejskiego piechura, gdyż było to poniżej jego godności

    - piechur na ogół nie zabijał rycerza gdyż tego ostatniego chroniła zbroja

    - piechur na ogół nie zabijał piechura, gdyż zazwyczaj zadaniem piechoty była obrona a nie atak - więc rzadko w polu dochodziło do zwarcia piechota vs piechota

    Oczywiście powyższy paradoks jest uproszczeniem i nie był zupełną regułą - nie każda bitwa wyglądała w ten sam sposób. Jednakże fizyczna likwidacja wrogiej armii nie była w wiekach średnich - głównym celem operacji wojennych. Do bitew w polu dochodziło raczej rzadko, wojna składała się w większości z przemarszów, grabieży, podjazdów, oblężeń twierdz i miast itd itp. Do tego dochodził jeszcze papieski zakaz walki w niedzielę, choć bitwę pod Bouvines stoczono wyjątkowo właśnie w ten dzień


  9. Kilkakrotnie.

    Czym były akcje ostrzeliwania brytyjskich miast nadmorskich przez krążowniki liniowe jak nie próbą wywabienia pojedynczych dywizjonów GF tak, aby bić ją częściami? Z resztą geneza samej Bitwy Jutlandzkiej miała podobne podłoże. Wystawiono Hippera na przynętę, aby złowić Beatty"ego. Okazało się później, że to Beatty był przynęta a polowano na Hochseeflotte. Sam wynik bitwy też jest dyskusyjny. Niewątpliwie był to operacyjny sukces Brytyjczyków, którzy zagnali Niemców z powrotem do baz, ale....

    Mieli cała flotę niemiecka na morzu dysponowali przytłaczająca przewagą i nie zdołali jej zniszczyć ani też zdać na tyle bolesnych strat, aby odsunąć niebezpieczeństwo raz na zawsze. Całkiem przeciwnie sami ponieśli większe straty i do końca wojny musieli pozostawać czujni z obawy przed działaniami Niemców. Gdy się to uwzględni to na miejscu Brytyjczyków trudno popadać w euforię.

    O Skaggeraku pisałem.

    Pod Coronelem bitwę wygrali Niemcy (nie rozumiem, dlaczego napisałeś, że pozornie), choć przyznaje, że było to starcie mocno peryferyjne.

    Dogger Bank to przecież niewątpliwa porażka Hippera, (chociaż mogła się zakończyć klęską gdyby zespół Beatty'ego był odpowiednio zgrany a dowódcy okrętów myśleli logicznie).Nie rozumiem, więc dlaczego zaliczyłeś ta bitwa do zwycięstw niemieckich (nawet pozornych).

    W niczym nie zmienia to faktu że tak jak RN w sposób bardziej niż istotny przyczyniła się do klęski Niemiec, tak flota niemiecka uczyniła z pewnością mniej niż mogła aby tej klęsce zapobiec. A sa także autorzy którzy wręcz twierdza że niemiecka marynarka wojenna nawet dołożyła się do klęski Rzeszy.

    A to że RN nie zniszczyła Hochseeflotte w Skaggeraku?, uczyniła coś więcej - zamknęła ją w portach, czyniąc z niej ogromny balast dla samych Niemców.

    Dogger Bank może i była porażką niemiecką, Coronel tylko podrażnił dumę RN a von Spee długo ze zwycięstwa się nie cieszył. Tak czy inaczej przy potencjałach morskich obu stron były to tylko "odpryski".


  10. Nie zdołała, bo nie mogła. Wynikało to z prostej dysproporcji sił.

    Tyle, że to już pretensja do polityków, którzy tak ustawili budżet sił zbrojnych i którzy wplątali kraj w wojnę z przeciwnikiem nie do pokonania. Marynarze są tu najmniej winni.

    Nie zdołała bo nie mogła... ale czy chociaż podjęła próbę? Pytanie jest takie: dlaczego tak naprawdę Hochseeflotte po bitwie jutlandzkiej nie wyścibiła już nosa z portów?

    A co do skuteczności Grand Fleet - to owa skuteczność jest trudna do oszacowania. Nie można jej zmierzyć liczbą wygranych starć czy zatopionego tonażu okrętów. To bardzo prosty i efektowny miernik, ale nie zawsze mówiący o całej istocie problemu. Royal Navy udusiła niemiecką gospodarkę. Wywołała głód w Rzeszy, pogorszyła sytuację zaopatrzeniową wojsk na froncie, pośrednio doprowadziła do wrzenia rewolucyjnego w Niemczech, przyczyniła się pośrednio do spadku morale wojsk itd itp. Wkład RN w zwycięstwo Ententy jest niepodważalny. Kaisermarine mimo, iż bardzo silna na papierze właściwie nie mogła nic w tej kwestii zdziałać. A pozornie zwycięskie bitwy na Dogger, w Skaggeraku czy pod Coronelem nie tylko nie dały pewności niemieckiej flocie, ale wręcz ją podkopały.


  11. Nowa płyta Armii - Freak. Jak podpowiada tytuł - dziwny to album. Trzeba czasu żeby się do niego przekonać. Ale momentami wciąga...

    Jeśli kolega Don Pedrosso lubi Riverside - co sądzi na temat nowego albumu Osada Vida?


  12. Royal Navy (powtarzam nie było Home Fleet w PWS tylko Grand Fleet) wykonała w PWS to do czego była stworzona - zachowała panowanie na morzach, utrzymała kontakt WB ze światem, dokonała blokady morskiej Niemiec w znacznym stopniu osłabiając niemiecką gospodarkę.

    Kaisermarine - nie wykonała tego do czego ją zbudowano. Nie zdołała podjąć skutecznej i długotrwałej rywalizacji z RN, nie zdołała przerwać blokady, nie zdołała utrzymać łączności z terytoriami zamorskimi, nie zdołała "wytorpedować" WB z wojny (mowa o U-bootach), nie uniknęła buntów, kosztowała 800 milionów złotych marek - te pieniądze równie dobrze (albo równie źle) można było wykorzystać w inny sposób...

    A to że okręty niemieckie udanie manewrowały w jednej bitwie? Czy wygrywa się wojny pięknymi manewrami i udanymi ucieczkami?


  13. W. Serczyk, "Połtawa 1709"

    Skorzystam z okazji i skrobnę tu co myślę o tej książce (ciągle nie mogę wejść w odpowiednie subforum dot. tej pozycji). Moim zdaniem Połtawa 1709 jest zupełnie rozczarowująca jako monografia bitwy, czy w ogóle jako monografia z dziedziny historii militarnej (opis bitwy to trzy strony, sam rok 1709 to może 30 stron, brak opisu armii walczących, co nieco tylko o reformach wojskowych Piotra, strona szwedzka w ogóle potraktowana po łebkach). Właściwie kwestie wojskowe nie są tam najważniejsze, mam wrażenie, że autorowi chodziło bardziej o problem Ukrainy i kozaków Mazepy niż o wojnę północną i samą batalię. Biorę także pod uwagę czas powstania tej pozycji (mówię o pierwszym wydaniu, nie wiem jak wyglądało wznowienie), autor nie miał dostępu do szwedzkich źródeł, opracowań - ale nie to jest główną wadą tej książki. Pamiętam, że w czasie gdy czytałem tę pracę (ok. r. 1992) to patrzyłem na serię przez pryzmat Waterloo i Gettysburga, które są rasowymi popularnonaukowymi monografiami bitew. Połtawa wyglądała na ich tle zupełnie inaczej. Czy gorzej, czy lepiej to kwestia subiektywna, dla mnie ta książka nie koniecznie musiała znaleźć się w serii HB. Podsumowując Połtawa to dobre opracowanie historii środkowo-wschodniej Europy w latach 1700-1721 - tylko tyle i aż tyle.


  14. Myślę, że nieco przesadzacie. Wydaje się, żę oceniacie siłę Rosji głównie na podstawie jej losów w 1917 roku. Skoro Rosja upadła, to nie mogła wcześniej być potęgą, tak? To kraj, który było nie było walczył jednocześnie z Niemcami, Austro-Węgrami i Turcją. Na pewno nie był taki słaby.

    Kraj słaby nie był, jakby nie patrzeć był mocarstwem. Ale wszelkie rozważania na ten temat powinno się zacząć z innej strony i najpierw odpowiedzieć na dość banalne pytanie - jaką wojną była I wojna światowa. Ano była to wojna industrialna, wojna przemysłowa, wojna totalna. Wojna totalna wymaga totalnej mobilizacji - zaangażowania maksimum sił tak militarnych, gospodarczych jak i społecznych. Wojna totalna wymaga także sprawnego przywództwa, świadomego celów wojny. Rosja nie wytrzymała trudów takiego konfliktu - bo we wszystkich niemal tych obszarach była państwem przechodzącym większe lub mniejsze trudności. Poza tym pamiętajmy że z Wielkiej Wojny niemal wszyscy uczestnicy wyszli osłabieni, a Rosja nie była jedynym mocarstwem które się rozpadło.


  15. Cieszę się, że znów mogę z Tobą podyskutować Krzysztofie!

    Oczywiste jest, że Falkenhayn musiał podjąć to wyzwanie. Rezygnacja z tego oznaczałaby klęskę i wojna mogłaby się skończyć rzeczywiście na Święta :)

    Nie mniej jednak w chwili, gdy wyścig się skończył nie miało sensu próbowanie przełamania linii nieprzyjaciela. Można powiedzieć, że to brak doświadczenia, ale pod Verdun był ten sam problem - nie wiedział, kiedy przestać.

    A gdyby po zakońćzeniu wyścigu skupił się na Rosji, to pod Łodzią mógłby zrobić drugi Tannenberg.

    Oczywiście, że tak, ale ze wspomnień Einema i Lossberga wynika, że w SZampanii było bardzo bardzo źle - owszem, są to źródła subiektywne i bezkrytycznie wierzyć im nie można. Nie mniej jednak Falkenhayn zlekceważył raporty o poważnej sytuacji i o to mieli oni do niego żal.

    Co do HL, to oni zawsze chcieli więcej wojsk. Dopiero jak sami zajęli stanowisko Falkenhayna, to się przekonali, jak to jest po tej drugiej stronie...

    W każdym razie jest to krytyka post factum. Niemcy byli bardzo blisko przełamania linii obrony we Flandrii. Gdyby Falkenhayn odpuścił pewnie pojawiłyby się głosy, że zbyt wcześnie dał za wygraną i nie wykorzystał szansy jaka pojawiła się na tym odcinku. Poza tym - jak pisał Kabisch - Falkenhayn miał poparcie wśród dowódców polowych - większość generałów na miejscu optowała za kontynuowaniem ofensywy pod Ypres. Musimy wziąć zatem poprawkę na to jak było w roku 1914 a jak widzieli to pamiętnikarze z perspektywy lat.

    A co do Szampanii 1915 - Francuzi jednak frontu nie przełamali - tak czy inaczej ich ofensywa zakończyła się fiaskiem.


  16. Fakt, zapomniałem o tym. To był efekt w sumie słusznego przekonania, że rozstrzygnięcie może zapaść tylko na zachodzie. Tyle, że wtedy trzeba było zająć się innymi sprawami.

    Też prawda. Bardzo źle wyrażał się o nim generał von Einem. Wprawdzie nie w swoich wspomnieniach, ale w publikowanych listach. Miał on wielki żal do Falkenhayna, że nie udzielił na zas pomocy 3 Armii w czasie jesiennej bitwy w Szampanii w 1915 r.

    Jeśli chodzi o rok 1914 to będę trochę bronił Falkenhayna. Pamiętajmy jak niewiele miał czasu. 9 września nastąpił odwrót znad Marny, 14 września Moltke się załamał, a 15 września Falkenhayn objął OHL. W ciągu kliku dni załamały się wszystkie plany wojenne, nad którymi "szkoła shlieffenowska" pracowała od końca lat 80-tych. Falkenhayn musiał wymyślić coś na poczekaniu - i podjął moim zdaniem jedyny słuszny wybór. Na zachodzie nie można było upełnie przejść do obrony, bo linia frontu kończyła się pod Compiegne. Między tym miastem a morzem było ogromna wielosetkilometrowa pusta przestrzeń. Joffre już pod koniec bitwy nad Marna zaczął przesuwać korpusy w to miejsce rozpoczynając tzw. wyścig do morza. Falkenhayn musiał podjąć to wyzwanie, a potem sprawy potoczyły się już lawinowo i trudno było ten wyścig przerwać.

    Co do krytyki Einema - to widać, że cokolwiek Falkenhayn by nie zrobił było źle. HL chcieli skupienia uwagi na wschodzie, Einem krytykuje za to że nie przysłał posiłków na zachód, Conrad krytykuje za to, że nie przysłał posiłków do Włoch. Kazdy ciągnął w swoją stronę - ale wojna na dwa fronty to nie była wina Falkenhayna, nie on do niej doprowadził.

×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.