Skocz do zawartości

Krzysztof M.

Użytkownicy
  • Zawartość

    574
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Posty dodane przez Krzysztof M.


  1. A czy bitwa pod Termopilami doczekała się HB-eka, jeśli nie to właśnie ta bitwa jest na mojej liście życzeń, jeśli ta książka jest, muszę ją znaleźć i kupić, a jak jeszcze jej nie ma to jak tylko się ukażę z pewnością zakupię.

    Termopil nie ma. Chyba że chodzi ci o Termopile z roku 198 p. n. e. (?) - obszerny opis tej bitwy znajduje się w książce Magnezja 190 p. n. e. ;). Natomiast z wojen grecko-perskich - kiedyś pojawił się Maraton Kuleszy, a jeszcze w zeszłym roku w zapowiedziach była Salamina 480 pne. Niestety z owych zapowiedzi książka wypadła.


  2. Jeśli chodzi o inwalidztwo pana Derdeja to rozsądniej byłoby nie poruszać tego wątku. Na innym forum doszło z tego tytułu do wielu nieprzyjemnych sytuacji, rozmowa zeszła na zupełnie inne tory, forumowicze zaczęli obrażać się nawzajem ;). A najlepiej to w ogóle nie wiedzieć kim jest, co robi, ani jak wygląda autor. Jest tylko jego nazwisko i jego dzieło. Wtedy jest - moim zdaniem - najuczciwiej.

    Pozdrawiam


  3. Nie widzę osobiście nic złego w przytaczaniu fragmentów innych opracowań czy fragmentów kronik, jak mówiłem, jest to dla mnie spora oszczędność czasu i w tego typu pozycja bardzo odpowiada mi taka metoda, nie uważam tego jako zwykły czytelnik za wadę. Jeszcze raz podkreślę, że HB'ki kierowane są do szerokiej rzeszy odbiorców, a nie tylko znawców tematu, więc nie ma się co czepiać moim skromnym zdaniem.

    Pozdrawiam.

    Na Boga to nie są FRAGMENTY, to są całe strony - cytaty niekiedy osiągają po 3 - 4 strony. I to głównie cytaty z opracowań a nie ze źródeł. Jaki sens ma w ogóle pisanie książki skoro w połowie składa się ona z wyciętych żywcem sekcji innych książek. Za taką magisterkę na najbardziej podrzędnej uczelni byłoby trzy na szynach ;)


  4. Jednej najlepszej wybrać zdecydowanie nie można - trudno jest bowiem porównywać średniowiecze z XX wiekiem, albo starożytność z epoką napoleońską - inny zakres źródeł, inna metodologia badań...

    Jednak do najlepszych HB-ków osobiście zaliczam - chronologicznie:

    - Książki Krzysztofa Kęcieka. Są dość spolaryzowane emocjonalnie ;) a i język momentami może niektórym się nie podobać, ale z pewnością napisane są z zębem, pasją, zacięciem - tak literackim jak i naukowym

    - Książki P. Rochali - j.w. choć nie czytałem Lasu Teutoburskiego.

    - Obertyn 1531 Marka Plewczyńskiego (majstersztyk)

    - Smoleńsk i Moskwa1612 - najlepsze "moskiewskie"

    - Warszawa 1656 Nagielskiego - klasyka, trzeci raz już wznawiana

    - Kliszów 1702 - M. Wagnera (majstersztyk)

    - Batoh i Zółte Wody-Korsuń - najlepsze "kozackie"

    - Maciejowice Mikuły (właśnie odświeżam - brakuje kilku elementów, ale jest b. dobra)

    - Książki napoleońskie Bieleckiego - choć napoleoniści mogą mieć tu nieco inne zdanie

    - Tarutino i Smoleńsk 1812 (autora zapomniałem)

    - Waterloo Malarskiego - klasyk

    - książki R. Kisiela - nic lepszego o wojnach Fryderyka Wielkiego chyba w Polsce nie ma

    - Gettysburg Swobody - "gwiazda" wśród habeków

    - Chancellorsville Szkudlińskiego - fachowa, solidna, logiczna

    - książki Dyskanta - zwłaszcza Cuszima i Port Artur. Trafalgar moim zdaniem nieco "przegadany"

    - Afryka Wschodnia Brudka

    - z DWS dwie najlepsze to El-Alamein oraz Charków-Donbas. Dobre są też książki Grzelaka o walkach z ACZ w 1939 (Szack-Wytyczno i Grodno, Kodziowice itd), na wyróżnienie zasługują też Sycylia, Tobruk, Lwów 39

    - niektórzy cenią prace L. Wyszczelskiego - ale mi osobiście one nie leżą...

    Jeśli o jakichś zapomniałem - to dopiszę :wink:


  5. Racja. Trzeba jednak na to trzeźiwej spojrzeć. No, ale szkoda...

    Jednak np. o bitwie Brandenburskiej 1945 bym sobie przeczytał, generalnie, cały szlak LWP w 1945r. ...

    A mogą być wznowienia Kaczmarka?

    Jesli chodzi o serię HB to są zdaje się trzy możliwości:

    1. Bellona już raz wznowiła starego PRL-owskiego HB-ka o froncie wschodnim DWS. To był Berlin 1945 Stąpora - pierwszy tomik w serii (I wydanie rok 80). Wznowienie (reprint?) był jedną wielką porażką, gdyż wydanie z 2006 różniło się od pierwowzoru praktycznie tylko okładką. Wątpię jednak czy powtórzyłaby ten sam błąd w przypadku Budziszyna Kaczmarka.

    2. Możliwe jest także aby Kaczmarek (o ile jeszcze żyje ???) napisał Budziszyn 1945 od nowa i książkę tę wydano by w serii HB - jako wydanie II poprawione/zmienione/rozszerzone. Taka sytuacja również miała już miejsce w serii HB - Gettysburg Swobody - I i II wydania (1990 i 1999) b. się między sobą różnią - to praktycznie dwie różne książki.

    3. Jest jeszcze trzecie wyjście - inny autor napisze książkę w serii HB która pokrywałaby się z tematyką Budziszyna, ale pod innym tytułem (np. właśnie Brandenburgia 1945, albo Nysa Łużycka - Drezno 1945 lub coś koło tego). Taka sytuacja miała miejsce w przypadku Ateny-Sparta Kuleszy (opisana cała wojna peloponeska) i Wyprawa Sycylijska P. Lacha (opisany tylko pewien etap tej wojny).

    No ale oczywiście wszystko w tym przypadku zależy od redaktorów z Bellony ;)


  6. No, ale jeśli mówimy tutaj o serii Historyczne Bitwy MON/Bellony to "Budziszyn 1945" już był. I nie zdarzyło się jeszcze aby wyszły w tej serii dwa takie same tytuły dwóch różnych autorów. Więc jeśli chodzi o tę serię to na nic nowszego nie ma raczej szans. No chyba, że wyjdzie poprawione wznowienie - ale szczerze w to wątpię...


  7. W serii HB są już zarówno Budziszyn 1945 (Kaczmarek) jak i Port Artur 1904 (Dyskant).

    Budziszyn jest, jak na PRL-owską książkę o LWP, całkiem przyzwoity, choć z pewnością temat ten wymaga nowego, świeżego spojrzenia.

    Port Artur to b. solidna i obszerna jak na serię monografia. Dyskant to dość znany historyk-marynista. Książkę tę wydali u siebie nawet ...Rosjanie - jest nawet w wersji online.


  8. Cóż, nie jestem znawcą średniowiecza, więc na moim poziomie jest okay, tym bardziej, że wśród HB'eków zdarzają się faktycznie gnioty (vide "Grunwald" Mikołajczaka). Mnie osobiście przytaczanie fragmentów innych dzieł bardzo odpowiada, bo nie muszę tracić czasu na sięganie do nich. Trudno też wymagać od Derdeja cudów, mamy w tej kwestii materiały i źródła, jakie mamy i nic nowego się już nie urodzi. Chylę czoła, że autor podjął się trudu napisania tej książki, a krytykantom polecam napisanie własnej.

    Pozdrawiam.

    no właśnie - problem w tym, że tego trudu nie podjął

    2. Grunwald Mikołajczaka to nie jest HB-ek

    3. HB-ki to rzeczywiście nie są rozprawy habilitacyjne, ale Koronowo wyróżnia się in minus właśnie na tle innych Hb-ków a nie na tle rozpraw naukowych profesorów renomowanych uczelni.


  9. Ja w sprawach średniowiecznych wypowiadam się raczej rzadko, a i na własnej skórze odczułem, iż błędy to ludzka rzecz ;) ale niedopuszczalne jest aby połowę (albo nawet więcej) tekstu książki wypełniały fragmenty innych książek. Pół biedy jeśli to są liczne książki, wspaniale jeśli to są tezy ekspertów z którymi autor stara się polemizować, genialnie jeśli to są jakieś rzadkie kroniki, zapomniane źródła czy dokumenty z epoki. Tu jednak prace są ledwo trzy, raczej nietrudno dostępne, nie pierwszej młodości (Kuczyński i Jasienica), wątpliwej wartości merytorycznej (Jasienica). A cytaty są tak obszerne, że jak mniej uważny czytelnik przeoczy symbol " to właściwe już nie wie gdzie kończy się Jasienica, zaczyna Długosz, albo kończy się Kuczyński a zaczyna Derdej. Choć tego ostatniego jest tutaj jak na lekarstwo.


  10. No nareszcie!

    Bitwa nad Izerą (Yser, IJzer) - październik - listopad 1914

    masy wody - to otwarte śluzy na kanale Izery. Woda z morza stworzyła wodną barierę, która powstrzymała napór wojsk niemieckich.

    czerwone pompony - to francuska brygada marynarki - fusiliers marins, która wsławiła się mężną obroną newralgicznego miasteczka Dixmude (nazywano ją "panienki z czerwonymi pomponami").

    W bitwie brały udział wojska belgijskie (król Albert), francuskie (Foch) i niemieckie (ks. Albrecht)


  11. Passchendaele, 31 lipca - listopad 1917 rok. Strony: Wlk. Brytania i Francja przeciw Cesarstwu Niemieckiemu.

    Nie. Blisko, a jednocześnie daleko :D

    Podpowiedź 2: Woda, która odegrała tak dużą rolę w tej bitwie nie pochodziła z chmur, a czerwone pompony to element umundurowania jednej z francuskich jednostek, która się tam wsławiła


  12. Oczywiście,że to jest sedno. Nie mniej jednak również dość istotne jest wciąganie w pułapkę. Przecież "plan Schlieffena" [jeżeli istniał], też zakładał wciągnięcie sił francuskich w pułapkę i zniszczenie ich potężnym manewrem okrążającym. To jest ta szczypta finezji, która powinna odróżniać "manewr kanneński" od zwykłego przełamania skrzydeł z użyciem większych sił.

    No właśnie - mam wątpliwości - czy istotą planu Schlieffena było wciąganie Francuzów w pułapkę w centrum? Przecież francuski plan XVII, który zakładał ofensywę francuską w Alzacji i Lotaryngii został ostatecznie zaakceptowany dopiero w roku 1913 - nawet już po śmierci Schlieffena. Co więcej francuskie plany XIV i XV miały charakter defensywny i dopiero objęcie dowództwa przez Joffrego zmieniło kierunek myślenia francuskiego sztabu. Manewr północnego skrzydła przez Belgię był konieczny aby ominąć umocnienia wzdłuż granicy. To była najdogodniejsza droga - płaski kraj, słaba armia belgijska, neutralność chroniona przez Brytyjczyków (co na pewno komplikowało wcześniejsze wkroczenie Francuzów do Belgii). Vernichtungschlacht to walna bitwa w której zniszczona miała być zasadnicza część armii przeciwnika. Zniszczenie to miało nastąpić gdziekolwiek - nawet głębokie obejście Paryża od zachodu była traktowane jako ostateczność - bitwa miała nastąpić, w Alzacji i Lotaryngii, w Belgii czy w północnej Francji - gdzie tylko nadarzy się okazja.

    Niestety z planem Schlieffena jest ten problem, że powstawał on na przestrzeni wielu lat, począwszy od lat 80-tych XIX wieku. Tzw. Denkshrift złożony w roku 1906 nie zachował się - nawet co niektórzy powątpiewają w jego istnienie, albo powątpiewają w to czy był to "plan ostateczny". Projekt przechodził wiele faz, zmieniał się nieustannie, był modyfikowany nie tylko przez Moltkego ale i przez samego Schlieffena. Dziś na prawdę trudno jest ustalić ponad wszelką wątpliwość jaki ostateczny kształt miał tzw plan Schlieffena, co było jego istotą, na ile Moltke sie go trzymał a na ile zmienił. Czy był to tylko rodzaj polityczno-wojskowego testamentu Schlieffena czy ściśle określony i wymierzony schemat działania. Ilość interpretacji jest ogromna i niemal każdy historyk ma w tej kwestii inne zdanie.

    PS - i tak oto zatoczyliśmy koło. Od planu Schlieffena przez manewr kanneński do... planu Schlieffena :D


  13. Krzysztofie, ale właśnie wielkość Hannibala polegała na tym, że dysponując mniejszymi siłami zniszczył całkowicie silniejszego przeciwnika. Nie tylko pobił jego skrzydła, ale wciągnął centrum świadomie w pułapkę.

    Dlatego uważam, że samo przełamanie po na obu skrzydłach nie jest wystarczające. Zresztą to jest kwestia subiektywna.

    Kanny to skala taktyczna, Tannenberg to jest operacyjna i w skali operacyjnej Rosjanie mieli przewagę - 1 i 2 Armia.

    wielkość Hannibala na pewno - tylko że nie możemy stosować wzoru z 216 r p.n.e do warunków pola bitwy XVIII, XIX czy XX -wiecznego. Nigdzie nie znajdziemy "czystej" kopii Kann - bo to jest po prostu niemozliwe. Zawsze będą różnice natury czy to strategicznej, operacyjnej, taktycznej - czy tez zwyczajnie terenowej lub technologicznej. Tu chodzi właśnie o ideę. A sednem tej idei - moim zdaniem - nawet nie jest już sam manewr a skutek jaki on przyniósł - czyli okrążenie i całkowita niemal zagłada armii przeciwnika. I właśnie ten aspekt najbardziej pociągał wodzów na przestrzeni wieków: czy to Fryderyka Wielkiego, czy Schlieffena lub Moltkego czy generała Schwarzkopfa w roku 1991. Stąd właśnie terminy które ukuła nauka wojenna - angielski termin "battle of annihilation" czy niemiecki Vernichtungschlacht. Całkowita, jednorazowa zagłada wrogiej armii. Manewr kanneński uważano za najbardziej oczywisty sposób na osiągnięcie tego celu. To był pewien wzór - ideał teoretyczny. Na drugim biegunie była w I w św "battle of attrition" lub "Ermattungsschalcht" - czyli bitwa na wynisczczenie/wyczerpanie. W PWS próbowano zrealizować oba warianty - oba zakończyły się niepowodzeniem.


  14. Spokojnie Panowie. Nie każde podwójne ostrzydlenie to manewr kanneński. Kiedyś z kumplem dyskutowałem na temat cech, jakie są konieczne do uznania danego manewru za kanneński. To oczywiście sprawa subiektywna, ale za takie uznaliśmy:

    - ogólna przewaga strony pobitej

    - cofnięcie centrum (zamierzone)

    - oskrzydlenie i zniszczenie nieprzyjaciela

    W ten sposób wykluczamy sowieckie operacje drugiej wojny światowej, prowadzone przy znacznej przewadze materiałowej. Zaś na pierwszy plan wysuwa mi się bitwa pod Tannenbergiem.

    Manewr kanneński to po prostu idea - idea okrążenia przeciwnika przez złamanie jego skrzydeł. Nie sądzę aby przewaga liczebna strony pobitej, czy zamierzone cofnięcie się centrum było warunkiem zaistnienia manewru podobnego do kanneńskiego. Poza tym w bitwie pod Tannebergiem panowała względna równowaga sił (ros. 2 A vs niem. 8 A) - więc również nie pasowałaby do tego schematu.


  15. Tak zupełnie offtopowo (proszę o wybaczenie).

    Na przestrzeni wieków wszyscy niemal wodzowie są pod urokiem Kann. Czy kiedykolwiek, komukolwiek udało się powtórzyć ten numer?

    Mnie osobiście nic do głowy nie przychodzi.

    Nic dziwnego - Kanny to okrążenie. Sztuka wojenna w skrócie i uproszczeniu polega na zadaniu jak największych strat przeciwnikowi przy jak najmniejszych stratach własnych - najlepszą do tego drogą jest oskrzydlenie, najlepiej obustronne oskrzydlenie i w efekcie okrążenie i kapitulacja wrogiej armii. Zawsze w historii atak na skrzydło lub obejście przeciwnej armii był skuteczniejszy niż atak czołowy. W 1914 r. Niemcy mieli dwa wyjścia - albo oskrzydlić wroga (przez Belgię) albo atakować czołowo i krwawić się na linii twierdz nadgranicznych. Stąd manewr kannejski (w tej czy innej formie) był zawsze wzorem dla wodzów bez względu na okres historyczny. A "operacji okrążających" było w historii wiele: Ulm, Sedan, Kijów, Tannenberg, Stalingrad.

    Dlatego własnie wojna pozycyjna I w św. jest tak "pogardzana" w historii sztuki wojennej. Ciągła linia frontu, brak klasycznie pojętych skrzydeł, brak manewru i konieczność ataku frontalnego, który zawze w historii (np. Gettysburg, Wagram) przynosił ogromne straty.


  16. Ba... Francuzi w 1904 r. otrzymali kopię planów niemieckich które w ogólnym zarysie przypominały plan Schlieffena, a jeszcze w 1913 r. wydział rozpoznania sztabu generalnego przewidywał iż Niemcy uderzą przez Belgię. Kierunek północny został jednak kompletnie zignorowany przez Joffrego, który uważał iż Niemcy nie zdecydują się na pogwałcenie belgijskiej neutralności. Wojska francuskie zaczęto dopiero przesuwać w tym kierunku gdy były już niezbite dowody na to iż silne północne skrzydło przeciwnika właśnie tędy maszeruje.

    A wracając jeszcze do Moltkego i jego kwalifikacji jako wodza naczelnego - musimy wziąć pod uwagę jeszcze jedną okoliczność łagodzącą: pierwszy raz w historii wojen jeden człowiek dowodził (koordynował?) działaniami armii liczącej ponad milion żołnierzy w polu...


  17. Czyli wychodzi na to że winą za klęskę można zrzucić również na dowódcę 6. Armii... Strasznie dużo się tych winowajców zrobiło :D Z tym że nie pasuje mi tu jedna rzecz: Moltke wolał poświęcić powodzenie całej operacji, a uchronić przed rozkładem jedną armię (albo dwie w wyniku połączenia), IMHO to trochę dziwne? Czy może raczej to dowódca 6. Armii był wodzem naczelnym, bo przecież to on zadecydował o losach swojej armii, a więc i całego planu Schlieffena? Co również jest trochę dziwne...

    Przede wszystkim należy odpowiedzieć na pytanie - kto był dowódcą 6 armii? Otóż był nim Rupprecht - bawarski następca tronu a 6 armia w całości była armią bawarską. II Rzesza to nie III Rzesza - nie było jednego fuhrera. Cesarstwo i armia cesarska nie były - wbrew pozorom jednolite. armia składała się z kontyngentów krajowych - pruskiego, bawarskiego, saskiego, wirtemberskiego. Następcy tronów, książęta krwi, królowie mieli dużo do powiedzenia, w grę wchodziły ambicje dynastyczne, polityka, prestiż poszczególnych krajów i rodzin panujących. Winą Moltkego było to iż nie potrafił twardą ręką sprawować nad tym kontroli - nie zdał egzaminu na wodza naczelnego - ale taka była właśnie struktura armii niemieckiej przed 1914 r. - brak było jednego silnego ośrodka, armia była zdecentralizowana (bodaj najbardziej ze wszystkich armii Europy). W formułowanie strategii, sztuki operacyjnej i taktyki swój głos miał i sztab generalny i ministerstwo wojny i wojskowy gabinet cesarza, i dowódcy armii i okręgów wojskowych i następcy tronów czy dowódcy poszczególnych kontyngentów krajowych. W armii cesarskiej po prostu nie było instytucji wodza naczelnego sensu stricte.

    Ten stan dopiero zmienił Ludendorff, który twardo w garści trzymał niemal wszystko. Ale to nastąpiło dopiero pod koniec 1916 r. - poza tym Ludendorff również nie był wodzem naczelnym w pełnym tego słowa znaczeniu.

    PS - sorry nie zauważyłem postu gregskiego...


  18. Może zabrzmi banalnie, ale użytkownicy forów to zwykli ludzie - są wśród nich złośliwi, są przemądrzali, są obrażalscy, są ugodowi. Jedni nie mają własnego zdania inni uważają że tylko ich zdanie jest najważniejsze. Na pewno nie jest to cecha charakterystyczna jednego tylko forum i nie można generalizować.

    Na pewno ani Korten, ani Stonewall ani tym bardziej Krzysztof M. - kryształowi nie są ;) W przyrodzie stan idealny nie występuje...

×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.