mch90
Moderator-
Zawartość
1,777 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez mch90
-
Dla mnie jest to postać niesamowita. Mówi się, że oficerowie dzielą się na tych, którzy krzyczą "Naprzód!" i tych, którzy wołają "Za mną!". Gavin niewątpliwie zaliczał się do tej drugiej grupy, a ponadto jego podwładni, jak płk. Stefanich, płk. Reuben Tucker czy Vandervoort byli wychowywani przez niego w duchu tej doktryny dowodzenia. Profity zbierała cała dywizja pod postacią licznych sukcesów, czego najznamienitszym przykładem jest jej wkład w operacji "Market-Garden". Co warte odnotowania, jako generał był bardzo blisko swoich żołnierzy- i czuł się żołnierzem (o czym świadczy fakt noszenia karabinu Garand, wspomniany przez Ciebie). W przeciwieństwie do większości jego kolegów po fachu, gdy 82. DPD przybywała w rejon lasu Hurtgen, samodzielnie przeprowadził rozpoznanie- było to niezwykłe, biorąc pod uwagę doświadczenia żołnierzy innych dywizji walczących w tym rejonie, wysyłanych do ataku "w ciemno", gdy ich dowódcy opierali się wyłącznie na mapach sztabowych, głównie jeszcze z okresu I wojny światowej. Gen. Gavin był też bardzo zdolnym taktykiem, co udowodnił podczas operacji "Market-Garden", umiejętnie przerzucając swoje niewielkie siły w punkty zapalne, podczas silnych niemieckich kontrataków na wzgórza Groesbeek i lądowisko w Wyler. Sprawność w utrzymaniu linii frontu miała olbrzymie znaczenie dla powodzenia walk w Nijmegen. I jemu się to udało.
-
Jak napisałem wcześniej, w terenie zurbanizowanym "łatwo było stracić łączność pomiędzy oddziałami, nie istniała zwarta linia obrony i często dochodziło do walk odosobnionych punktów oporu. W terenie miejskim również istniało ryzyko przemieszania się oddziałów obu walczących stron,". Z drugiej strony, w miastach niweluje się przewaga liczebna wroga a to z powodu ograniczonego przez gęstą zabudowę i ulice frontu. Jeden z oficerów Dywizji Pancernej Gwardii wspominał, jak bardzo ograniczoną pomoc dawały czołgi w terenie zurbanizowanym. Tak naprawdę w terenie zabudowanym nie liczyło się, jak wiele czołgów porusza się jako wsparcie wzdłuż ulicy, bo i tak działać mogły jedynie dwie pierwsze maszyny. Co ważne, w terenie zabudowanym ograniczona jest skuteczność czołgów (wspomnianych wyżej), które normalnie stanowią bezcenne wsparcie przy przełamywaniu obrony wroga. Czołgi w mieście są ślepe i mają ograniczone pole manewru. Chyba jednym z największych atutów tej koncepcji jest możliwość sformowania zwartej linii obrony. Prawdę mówiąc nie potrafię zargumentować, dlaczego ta myśl obronna może być lepsza od tej stosowanej przez Niemców, ale kpt. George Williams dowodzący 2. Baonem Rangersów, wspominał po walkach o Wzgórze 400, że ten dzień (7 grudzień 1944) nauczył go, że "jeżeli chcez utrzymać miasto, musisz okopać się przed nim. Kompanie A, B i C umocniły się pod Bergstein o poniosły tylko niewielkie straty". S. E. Ambrose "Obywatele w mundurach", str. 159 Być może atuty tej koncepcji są takie, jak wcześniej wspomniałem: możliwość utworzenia zwartej linii obrony, możliwość wykorzystania w pełni siły ognia, ułatwione panowanie nad sytuacją czy też możliwość wykorzystania dystansu- w mieście wszystkie walki toczyły się na bezpośrednich odległościach.
-
Należy to przyznać i z tym się muszę zgodzić. Natomiast nie zgodzę się z żadnym wyolbrzymianiem zasług obrońców Bastogne i znaczeniem tego miejsca, które do czasu załamania się natarcia niemieckiego na północnym skrzydle miało dość niewielkie znaczenie- by nie powiedzieć, że było zadupiem operacji "Wacht am Rhein". Samo miasto miało mniejsze znaczenie operacyjne niż chociażby Grzbiet Elsenborn i St. Vith. Generalnie jedyną jednostką, która trwale osaczała Bastogne była 26. DGL. Inne dywizje jedynie sporadycznie włączały do walki swoje pododdziały, jak np. 130. DPanc "Lehr", która do generalnego szturmu miasta 25 grudnia wydzieliła zaledwie jeden pułk grenadierów pancernych. Inne dywizje, po wyrąbaniu sobie przejścia, popędziły dalej w kierunku St. Hubert i Mozy, jak np. 2. DPanc i DPanc "Lehr". Norbert Bączyk podaje ponadto, że w rzeczywistości obrońcy przez najgorętszy okres walk- czyli okrążenie- mieli przewagę nad atakującymi. Tak, jak wspomniana przeze mnie 26. DGL, która zanim dotarła pod Bastogne, miała za sobą ciągłe walki pierw z 28. DP, później 10. DPanc, forsowanie dwóch sporych rzek i 30-kilometrowy marsz w błocie po kolana. Trzeba to powiedzieć, że grot niemieckiego natarcia stępił się w pierwszych dwóch dniach na pozycjach obronnych 2., 4., 28., 99. DP i 9. DPanc. Okrążenie wcale nie było jednakowe i tak samo szczelne wszędzie. Przykładowo z kierunku Neufchateau Niemcy posiadali jedynie ubezpieczenia.
-
To akurat jedno i to samo;) Jeśli już piszemy o Aachen, znawcy piszą, że miasto to najbardziej przypominało Stalingrad frontu zachodniego. Była to najdłuższa i najcięższa bitwa miejska jaką stoczyli alianci zachodni- Amerykanie (1. DP "BRO" i 30. DP). Gen. Bradley miał ponoć powiedzieć przy okazji zdobywania Carentan: "Zrzucisz na to miasto 500 albo 1000 ton bomb, a następnie wejdziesz w ruiny i je zajmiesz". Przypomnijmy sobie również wymienione przez Ciebie miasto Cassino, leżące u podnóża wzgórza klasztornego, które w marcu 1944 roku zostało zrównane z ziemią przez bombowce. Ciekawie prezentują się różnice w taktyce obrony miast przez Niemców i Amerykanów. Ci pierwsi zazwyczaj stosowali obronę w śródmieściu, skupiając w nim swoje główne siły, by tam zatrzymać wrogie natarcie- przykładem niech będzie Aachen czy Nijmegen. Amerykanie natomiast unikali obrony wśród zabudowań- w których łatwo było stracić łączność pomiędzy oddziałami, nie istniała zwarta linia obrony i często dochodziło do walk odosobnionych punktów oporu. W terenie miejskim również istniało ryzyko przemieszania się oddziałów obu walczących stron, co potęgowało chaos. Zamiast tego stawiano raczej na obronę na przedpolach miasta- vide Bastogne. Jestem ciekaw, za którą koncepcją się opowiadacie?
-
Wielu krytykuje Wavella za zatrzymanie ofensywy na linii El-Agheila w lutym 1941 roku, skarżąc się, że powinien on dalej prowadzić natarcie, mając przed sobą zdemoralizowane i uciekające w chaosie wojska tak, by zająć całą Cyrenajkę. Na ile to było możliwe? Moim zdaniem? Niemożliwie. Wavell zrobił niezwykle dobrą rzecz- zatrzymał się, gdy zobaczył, że jego wojska są u kresu sił. Głównym problemem były czołgi- Roy Farran w swoich wspomnieniach pisze, że w tamtym okresie ich stan techniczny był beznadziejny.Technicy szacowali, że w stanie obecnym maszyny przejadą nie więcej, niż 800 km. To wprawdzie starczyłoby na marsz na Trypolis (ok. 800 km w prostej linii), pod warunkiem, że opór byłby znikomy. Wykluczałoby to zarazem prowadzenie jakiejkolwiek bitwy manewrowej. Inna rzecz, że linie zaopatrzeniowe Brytyjczyków były nadmiernie rozciągnięte, a więc uzupełnianie baków pojazdów czy też niezbędne remonty/przeglądy stały się b. utrudnione, by nie powiedzieć- niemożliwe. Takie są realia ten wojny- jeśli się kogoś ściga, to zazwyczaj zaopatrzenie nie nadąża za tym.
-
Dla mnie zwykli ludzie, w większości zmuszeni przez okoliczności do zabijania. Nie należy tu patrzeć przez biało-czarny pryzmat, że Niemcy to źli, bandyci, mordercy, fanatycy, a alianci to ucieleśnienie dobra, ładu, harmonii i pokoju na świecie. To za proste. Wojna to wydarzenia o co najwyżej różnym odcieniu szarości, gdzie nic nie jest jasne, jawne. To, co różniło żołnierzy państw demokratycznych od totalitarnych pokroju Niemiec, to brak indoktrynacji. Przypomnijmy sobie proces "kształtowania" Niemca od młodości- cały czas, już od najmłodszych lat osaczonego przez pronazistowskie organizacje pokroju Hitlerjugend- nic dziwnego, że ta propaganda skutecznie mieszała ludziom w mózgach, współtworzyła prawdziwych fanatyków, których najbardziej bali się żołnierze alianccy, nawet w ostatnich dniach wojny, gdzie każda ofiara była już ofiarą niepotrzebną. Słyszałem już zarzuty, że skoro Niemcy byli pewni swojej klęski, wiedzieli że stoją na przegranej pozycji, to czemu walczyli? Po pierwsze- rozkazy. Po drugie- lojalność wobec towarzyszy- co jest bardzo ważnym elementem, wielokrotnie wymienianym przez weteranów podczas rozmów. Trzeci czynnik- oficerowie niewahający się strzelić w plecy dezerterom lub skazać pod pluton. W czasie wojny w Niemczech przed plutonem egzekucyjnym stanęło ok. 50 tys. żołnierzy.
-
Najkrótszą drogą- 1 SBS na pomoc Warszawie
mch90 odpowiedział Albinos → temat → Polacy na wojennych frontach
Szczerze wątpię w możliwość przerzucenia brygady do kraju. Po pierwsze- nie pozwalała na to ówczesna technologia- samoloty C-47 Dakota miały za mały zasięg, by wykonać kurs z pełnym obciążeniem z Wysp Brytyjskich czy nawet Francji, lub Belgii nad Warszawę i wrócić. A Rosjanie lotnisk nie udostępnili. Czytałem, że desant na taką odległość nie był możliwy jeszcze długo i dopiero w wojnie o kanał Sueski w 1956 (?) pojawiły się środki transportu, zdolne do przeprowadzenia przedsięwzięcia na taką skalę. To jedno. Inny problem stanowi trasa przelotu. Nie wyobrażam sobie lotu całych eskadr lecących nisko Dakot z pełnym obładowaniem nad terytorium Rzeszy, które wtedy było chyba najlepiej bronią przestrzenią powietrzną na świecie. Dalej dochodzi równie silna obrona przeciwlotnicza nad walczącą Warszawą. Jakie straty poniosłaby brygada w trakcie tego przelotu? 50%? Więcej? Ile samolotów transportowych, które były oczkiem w głowie Eisenhowera jako, że zawsze było ich za mało, utracono by nad Rzeszą i Warszawą w trakcie lotu w dwie strony? A co z szybowcami? Na dłuższych trasach istnieje ryzyko zerwania się liny holowniczej (nie daj Boże, silniejszy wiatr się zerwie), a poza tym problem ten co wyżej- naszpikowane artylerią plot. terytorium Rzeszy. Szybowce były dużo bardziej podatne na ostrzał niż Dakoty. Przecież to wszystko jest nierealne. Do takiego przedsięwzięcia dużo lepiej nadawała się Samodzielna Kompania Grenadierów. -
"Krwawy Las"; "Zielone piekło Hurtgen"; "Fabryka Śmierci"- wymowne, nieprawdaż? Hurtgen Wald był Amerykanom zupełnie niepotrzebny- przynajmniej bez tam na Roer, które związane ze zbiornikami wodnymi dawały możliwość zalania całej okolicy- co jeszcze bardziej utrudniłoby ofensywę. A trzeba zaznaczyć, że nie tamy były pierwotnym celem 1. Armii, a względy raczej prestiżowe- 1. Armia chciała przełamać frontalnie Linię Zygfryda, by jak najszybciej wedrzeć się do Niemiec. Miała to umożliwić przewaga liczebna rzędu 3:1 a także chaos w szeregach niemieckich, spowodowany odwrotem z Francji. Założenia te się w zupełności nie sprawdziły- niemiecka obrona okrzepła w pierwszym tygodniu września, a przewaga liczebna była zbyt mała, by przełamać silną, miejscami podwójną i potrójną linię umocnień, uważaną za niektórych za nie do zdobycia. Specjaliści oceniali, że potrzebna by była do tego co najmniej przewaga 6:1, a tak kolejne szturmy rozbijały się o niemieckie bunkry przy horrendalnych stratach. Osiągnięcia były bardzo mizerne- bo jak inaczej nazwać zdobycie skrawka terenu (np. kilometra-dwóch) przy stratach sięgających 50% stanu batalionu? Oprócz tak rażących błędów strategicznych, katastrofę pogłębiały jeszcze błędy na szczeblu taktycznym. Rozkazy wydawano na podstawie map, które nie uwzględniają trudności terenowych, bo są jedynie dwuwymiarowe. Ze względu na gęstość lasu rozpoznanie lotnicze również nie zdawało egzaminu. A ludzie zbyt często dowodzili, znajdując się daleko od strefy walki, nie mając prawdziwego rozeznania w terenie i sytuacji. Dowództwo wysyłało do lasu ludzi, zupełnie nie zdając sobie sprawy z jego gęstości, braku szlaków komunikacyjnych, polach minowych, licznych zasiekach, również zaminowanych i zakamuflowanych bunkrach. Zresztą ignorancja przełożonych dobrze zaprezentowana jest w artykule, jaki napisał w 1993 roku Harry Schute. Zwrócił on uwagę, że od kiedy 28. DP ruszyła do natarcia w listopadzie 1944 „Żaden dowódca żadnego szczebla nie wydał rozkazu przeprowadzenia wstępnych patroli, aby w ten sposób spróbować rozpoznać lokalizację i siły obrony przeciwnika, a także przekonać się, czy szlak Kall nadaje się na dywizyjną główną drogę zaopatrzenia. (…) do chwili rozpoczęcia ataku siły i dyslokacja [przeciwnika- moje] pozostawały nie znane”. Ignorancja dowódców sięgała tego stopnia, że dochodziło do sytuacji, gdzie w wyniku niepowodzenia natarcia, podejmowano decyzję o drugie, atakowanie tej samej pozycji po raz drugi, z tego samego kierunku i z zastosowaniem tego samego manewru. Wejście do Hurtgen było dla młodych amerykańskich żołnierzy szokiem- trafiali w warunki zupełnie odmienne od tym ich znanym, warunki, o których nikt nic im nie wspomniał ani ich nie przygotował do walki w takim terenie. Napotkane w Hurtgen Wald środowisko nie było uwzględnione w żadnym programie szkoleniowym. Nikt nie spodziewał się, że w lesie widoczność spada do kilku metrów, a dodatkowo ograniczały ją opady czy mgła, że drzewa tłumiły sygnały radiowe nadawane z radiostacji, czy też zamaskowane bunkry. Innym mankamentem, o którym pisze m.in. Astor, jest brak współdziałania pomiędzy piechotą i bronią pancerną. Śnieg spadł dopiero w listopadzie. Do tego czasu żołnierze brnęli w błocie po kolana. Nie zawsze. Sporadycznie pogoda dopisywała na tyle, by do akcji mogło wejść wsparcie powietrzne. Gros walk żołnierze toczyli pod pochmurnym niebem, nierzadko w gęstych opadach deszczu lub śniegu. Przecież Schmidt znajduje się na prawym skraju Hurtgen, więc dlaczego oddzielasz to jako osobną bitwę? Piszesz o , więc zapewne piszesz o 1. DP "BRO". Nazwę "Krwawego Kubła" 28. Dywizji nadali Niemcy ale faktycznie- pasuje jak ulał. Wystarczy wspomnieć, że jej natarcie na Schmidt było jednym z najkosztowniejszych ataków w historii US Army. Nikt z Was jednak nie wspomniał o kto wie czy nie jednym z najważniejszych aspektów kampanii w Hurtgen Wald- czyli problemie przemęczenia bojowego żołnierzy, który to w Hurtgen osiągnął swoje apogeum.
-
Sir Bernard Freyberg- uwielbiany przez własnych żołnierzy- co nie znaczy, że był dobrym dowódcą. Ma na swoim sumieniu błędy popełnione na Krecie (jest współwinny klęski sił "Creforce"), natomiast mało który dowódca tak dbał o swoich żołnierzy- czego przykładem może być wymuszenie zbombardowania klasztoru na Monte Cassino. W Afryce dla swoich Nowozelandczyków wybudował największy pub w całej 8. Armii.
-
Cóż, jestem zdania, że ta ostatnia ofensywa Wehrmachtu była szaleńczym zrywem, który zmarnotrawił ostatnie rezerwy ludzkie, sprzętowe i zaopatrzeniowe III Rzeszy. Same cele były absurdalne- dotrzeć do Antwerpii! A założenia? Plan Hitlera zakładał, że do zwycięstwa potrzebne są mu trzy warunki: -zupełne zaskoczenie- to udało się osiągnąć, niewątpliwie. -Złe warunki pogodowe, uniemożliwiające wykorzystanie alianckiej przewagi w powietrzu- czysty idiotyzm, by pogoda stanowiła jeden z głównych czynników warunkujących powodzenie ofensywy- jak wiemy, jest ona bardzo nieprzewidywalna. Hitler i jego sztabowcy liczyli na zachmurzenia i owszem- mieli je do 25 grudnia, kiedy w końcu się przejaśniło. I stało się, obrońcy Bastogne otrzymali zaopatrzenie z powietrza i siły ciągnące się ku Mozie zostały zaskoczone przez eskadry Jabos. -Szybki atak; marszałek Model uważał, że aby operacja udała się, siły niemieckie muszą dotrzeć do Mozy w czwartym dniu po rozpoczęciu ataku- to również się nie udało. Niemiecki harmonogram ataku rozsypał się już pierwszego dnia. Nikt nie mógł przypuszczać, jak silnie będzie się bronić VIII KA i jak długo odizolowane punkty oporu będą opóźniać natarcie. I wogle co to za pomysł, atakować w rejonie górzysto-lesistym, słynącym z beznadziejnych, nielicznych szlaków komunikacyjnych (najgorsze drogi w Zachodniej Europie) w warunkach srogiej zimy, skoro 4 lata wcześniej, na początku lata istniały wielkie obawy, czy uda się przeprowadzić przez Ardeny zagony pancerne. Również przewidywania Hitlera, jakoby reakcja Ike’a miała potrwać co najmniej tydzień, była błędna. 16 grudnia, w dniu D niemieckiej ofensywy faktycznie oficerowie tacy, jak Bradley czy Patton myśleli, że Niemcy przeprowadzają jedynie lokalny kontratak. Eisenhower jednak już w tym pierwszym dniu podjął, być może z intuicji, prędzej z ostrożności, decyzje, które zaważyły na losach ofensywy niemieckiej. Dał m.in. rozkaz wymarszu na północ 7. DPanc i 10. DPanc tak, by chroniły flankę VIII KA, a także przesunął 101. DPD i 82. DPD z Reims w rejon natarcia wroga. Gen. Gerow dowodzący V KA na północnym skrzydle niemieckiego ataku w południe pierwszego dnia potraktował serio zagrożenie płynące z ofensywy wroga i anulował rozkazy dot. Własnego ataku. Wycofał o 4 mile 2. DP pod ciężkim ogniem Niemców tak, by ta połączyła się z 99. DP, tworząc tym samym lewą flankę bitwy o Ardeny. Również dowodzący VII KA na północy od V KA gen. Collins pierwszego dnia został postawiony w stan najwyższej gotowości. Dzięki tej szybkiej reakcji w niedługim czasie na front w Ardenach wyruszyła 1. DP „BRO”. Mjr. Woolnough dowodzący 16. Pułkiem Piechoty tak opisuje te chwile: „to najbardziej przerażająca rzecz, jaką możesz sobie wyobrazić: żadnych informacji z rozpoznania, wszystkie te pogłoski o zrzucanych spadochroniarzach, dochodzący z dala ostrzał (...)”. Zboczyłem z tematu. W sumie zgromadzono wszystko, co potrzeba: samoloty, czołgi, ludzi, uzbrojenie i tak niezbędne paliwo. Niemniej, nikt nie przewidział, że przy nielicznych drogach, przy opartym na trakcji konnej Wehrmachcie powstaną olbrzymie zatory na drogach, przez co całe zaopatrzenie i materiały pędne nie mogły docierać na pierwszą linię. To samo tyczy się artylerii, która zostawała daleko z tyłu. Również dużą rolę w tym odegrali niedoświadczeni kierowcy i kierowcy czołgowi. Brakowało im wprawy a to dlatego, że na szkolenia (w tym i nocne) poświęcono paliwa na 5 godzin jazdy. To się zemściło później, gdy doszło do olbrzymich strat w sprzęcie. Warto też wspomnieć o samych żołnierzach, którzy wzięli udział w tej wielkiej ofensywie. To już nie była ta sama armia niemiecka sprzed roku albo nawet i pół. Wysokie straty poniesione na froncie wschodnim i zachodnim (Normandia, kocioł Falaise) spowodowały, że po „ludzki materiał” trzeba było sięgać gdzie popadnie, tak więc nawet i elitarne dywizje spadochronowe, czy Waffen-SS traciły na swej elitarności, gdy wcielano w ich szeregi niedoszkolonych żółtodziobów, volksdeutschów, czy ludzi odrzucanych we wcześniejszych latach przez Wehrmacht. Obok nielicznych weteranów, znaleźli się więc 17- i 40-latkowie, ludzie z Słowacji, Węgier, czy Rumunii. Jaskrawym przykładem może być postać 43-letniego Włocha Antoniego B., który dostał się do „elitarnego” 2. Pułku Grenadierów Pancernych „Liebstendarte”. Generalnie, nie, tego nie dało się wygrać. Lepiej już było zostać w fortyfikacjach Wału Zachodniego, skąd alianci prędko by Niemców nie wykurzyli a ostateczni, jeśli mówimy o jakiejkolwiek operacji ofensywnej, obrać „mały plan” proponowany przez feld. Modela.
-
Hastings podaje, że nieco ponad 1500, z czego 159 zabitych. Z kolei brytyjska 6. DPD utraciła ok. 1100 żołnierzy w tym ćwierć swoich pilotów szybowcowych. Jak na jeden dzień walk to są to naprawdę pokaźne liczby. Same liczby są porażające- w operacji wzięło udział 1596 samolotów (C-47, C-46 ale i bombowców ciągnących szybowce) i 1350 szybowców. Wspomniałeś o natężeniu ognia przeciwlotniczego- Axis Sally mówiła przez radio do żołnierzy 17. DPD: "Żołnierze 17. Dywizji Powietrznodesantowej! Wiemy, że nadchodzicie. Czekamy na was i jesteśmy gotowi na wasze przyjęcie nad Renem. Nie będziecie potrzebowali swoich spadochronów. Ogień artylerii będzie tak gęsty, że pospadacie razem z samolotami". Jeden ze spadochroniarzy amerykańskich pamiętający desant w Normandii, powiedział później w odniesieniu do D-Day "Nie ma porównania". Sam gen. Gavin obserwował desant z pokładu C-47, choć sam nie skakał. Pisał później: "(...) Załoga, z którą leciałem, naliczyła w pewnej chwili 23 palące się samoloty w zasięgu wzroku (...)". W zadziwiająco wielu wspomnieniach świadków tamtych wydarzeń pojawia się motyw palących się maszyn. Jest to bardzo wymowne. Hastings podaje, że utracono 44 Dakoty, natomiast 332 zostały uszkodzone- lżej lub ciężej. Te samoloty były o tyle fantastyczne, że były bardzo odporne na ostrzał i nawet, gdy wydawało się, że sytuacja jest tragiczna, piloci mogli jeszcze zawrócić i wylądować po własnej stronie frontu. Co innego nowe C-46- samoloty szybsze a co najważniejsze- posiadające dwie pary drzwi desantowych po obu stronach kadłuba, co bardzo przyspieszało proces "wyrzucania" spadochroniarzy. Niestety, miały poważny mankament- ich instalacje paliwowe były zupełnie odsłonięte, to też samoloty te błyskawicznie stawały w ogniu w wyniku trafienia. W "Varsity" 513. Pułk leciał w 72 maszynach typu C-46, z czego utracono 22. Na szczęście dla Amerykanów, wszyscy spadochroniarze zdążyli opuścić płonące maszyny przed uderzeniem w ziemię. Jeśli chodzi o szybowce, niemal każdy transportujący 194. Pułk Piechoty Szybowcowej został uszkodzony. Z kolei 6. Brygada Szybowcowa lądująca pod Hamminkeln utraciła w powietrzu 37 szybowców, a 88 rozbiło się przy lądowaniu. Owszem, bywało tak, że Niemcy się masowo poddawali (Dowodzący 513. Pułkiem płk. Coutts wspomina, że do zmroku wzięli ok. 2000 jeńców, "czyli więcej, niż było nas"), ale też spadochroniarze czy to z 6. czy z 17. DPD napotykali gwałtowny opór wroga. Nie bez powodu jeden z lasów w rejonie lądowania 6. DPD ochrzczono mianem „Lasu Samobójców” nazwany od strat, jakie poniesiono w trakcie zdobywania go. Batalion Royal Ulster Rifles przykładowo, od 10:00 do 24:00 stracił jedną trzecią swojego stanu. Przypomnę, że stany etatowe brytyjskiego baonu wynoszą 800 żołnierzy. Wojska, jakie napotkali alianci w rejonie „Varsity” były przedziwną mieszanką- z jednej strony jednostki volkssturmu, czy też załogi artyleryjskie, a z drugiej- elementy 116. DPanc czy 7. I 8. Dywizji Strzelców Spadochronowych. Zapomniałem dodać- była to pierwsza operacja powietrzno-desantowa w historii, podczas której spadochroniarze lądowali w zasięgu własnej artylerii. Pozdrawiam
-
Wikipedia podaje następujące: Wielka Brytania: 261 brytyjskich żołnierzy, 7 okrętów i 36 samolotów. Argentyna: 745 argentyńskich żołnierzy, 6 okrętów i 99 samolotów. Ciekawy opis działań podczas wojny o Falklandy-Malwiny jest pod poniższym linkiem: http://www.militarium.net/wojny/lotnictwo_falklandy.php
-
Ja natomiast zabrałem się za "Armageddon" Maxa Hastingsa, który opisuje zmagania na froncie zachodnim i wschodnim od sierpnia '44 po koniec wojny.
-
Wiele się mówi, że gdyby w 1943 alianci wylądowali na tym południowym krańcu Europy, szybkie postępy pozwoliłyby to na odebranie komunistom potencjalnych stref wpływów. Ale spójrzmy na to realnie- czy naprawdę to szybkie natarcie przez Bałkany miałoby rację bytu? Śmiem w to wątpić, patrząc chociażby na postępy w kampanii włoskiej. Cały Płw. Apeniński i północne Włochy to tereny wybitnie górzyste, stworzone więc do obrony- spójrz na trudności, jakie alianci napotkali przy przełamywaniu linii zimowej, linii Gustawa czy linii Gotów. Tu na nic się zdała przewaga materiałowa aliantów, czołgi nie miały gdzie wejść do walki a i artyleria miała ograniczone pole działania. Również na nic zdała się przewaga liczebna, ze względu na krótką linię frontu i nieliczne szlaki, którymi można było puścić natarcie. Przecież, tak naprawdę, do końca wojny aliantom nie udało się złamać oporu Grupy Armii C, która do maja '45 trzymała ich u podnóża Alp. To samo Bałkany. Na drodze do Rzeszy są góry, góry i jeszcze raz góry. Dodajmy do tego bliskość skupionych na ostfroncie niemieckich wojsk, które w razie sytuacji kryzysowych, mogłyby w krótkim czasie być przerzucone- niekoniecznie musiałyby być to znaczne siły, bo spójrzmy, jakimi Niemcy bronili Linii Gustawa. Pod względem militarnym lądowanie na Bałkanach było zdecydowanie za trudne. Pamiętajmy, że w chwili, gdy plany inwazji na Bałkanach rodziły się u Brytyjczyków, Rosjanie stali już u bram Polski. Czy naprawdę tak optymistycznie widziano tą kampanię? Szansa dojścia do Bramy Morawskiej zanim dojdą tam Sowieci była minimalna, a teren ekstremalnie trudny. Partyzanci działali jedynie w centralnej Jugosławii a jedynie nieliczne patrole zapuszczały się na dalekie rajdy, na wybrzeże. A samo lądowanie- kto był w Chorwacji ten wie, jak wygląda wybrzeże dalmatyńskie (idealne na bazy U-bootów czy E-bootów), czy też same plaże, kamieniste, nierzadko strome, położone bardzo blisko gór, które stanowią wyśmienite miejsce na rozlokowanie artylerii czy obserwatorów. Jak już powiedziałem- spójrz, jak się miała przewaga materiałowa i liczebna aliantów we Włoszech, patrząc na same zmagania o Linię Gustawa. Oczywiście. Pytanie jednak, jak długo zajęłoby aliantom przedarcie się przez górzyste Bałkany (śmiem twierdzić, że długo, za długo) i jak daleko zaszliby Sowieci. Można się domyślać, że wcale nie zatrzymaliby się na Odrze, Łabie, a wtedy jak ratować całą Europę Zachodnią? Nagły zwrot na zachód? A Rosjanie mogliby już dojść nawet na linię Sekwany.
-
Nie bardzo rozumiem po co Waszyngtonowi taka broń... Chcesz żyć w pokoju? Szykuj się na wojnę.. Może są to działania w myśl tej zasady?
-
Generalnie skłaniałbym się ku Cherbourgowi, który stanowił główną bazę zaopatrzeniową aliantów w ciągu pierwszych kilku miesięcy walk na froncie zachodnim. Improwizowane porty Mulberry obsługiwały jedynie śladowe ilości okrętów z zaopatrzeniem- na pewno nie więcej, niż 15% ładunku płynącego do Francji. Swoją drogą też trzeba pamiętać, że działania w górnej Normandii, a więc na obszarze działań Amerykanów, zostały podporządkowane zdobyciu portu. Caen też ma swoje niebagatelne znaczenie- główny węzeł drogowy w tym rejonie i najważniejszy w pierwszej fazie "Overlord", otwierał drogę na Falaise a dalej na środkową Francję i Sekwanę. Chodzi tu głównie o dywizje pancerne, których gros wiązała armia Montgomery'ego. Jak sięgam pamięcią, Amerykanie na prawej flance zmierzyli się jedynie z DPanc "Lehr" i 2. SS "Das Reich", gdy tymczasem ich sojusznicy walczyli z pełnym II KPanc SS, 21. Panc, 1. LSSAH , DPanc "Lehr" (w pierwszym okresie), czy 116. DPanc. Inna rzecz, że nadmiar sił pancernych w rejonie Caen też stanowił problem dla Niemców, którym brakowało piechoty- to też dywizje pancerne bywały sprowadzane do tej właśnie roli z racji musu. I rzeczywiście zbombardowanie Caen bardzo utrudniło komunikację niemieckim dywizjom pancernym, zmuszając je do stosowania szerokich i czasochłonnych objazdów.
-
Największy dowódca biorący udział w walkach w Afryce?
mch90 odpowiedział +Immune+ → temat → Walki w Afryce i Włoszech
1 stycznia 1944 roku Patton traci dowodzenie 7. Armią (a raczej to, co z niej zostało, czy niespełna kilka tysięcy oficerów sztabowych i MP), lecz cały czas pozostał w wojsku, podlegając Ike'owi i czekając na dalsze rozkazy. Już 25 stycznia dostał od niego jasny cel sklecenia 3. Armii, nad którą następnie miał przejąć dowodzenie. -
Największy dowódca biorący udział w walkach w Afryce?
mch90 odpowiedział +Immune+ → temat → Walki w Afryce i Włoszech
W tym tempie, że jego przeciwnik zdołał wycofać się cało do Tunezji, skopać tyłki II KA Fredendalla pod Kasserine i umocnić się na Linii Mareth skąd odparł wielokrotnie ponawiane szturmy 8. Armii Monty'ego. Na pewno nie w Afryce. Na pewno nie pod Caen. Na pewno nie w Nadrenii. Już wiem! Przy planowaniu "Market-Garden"! Sprytem nie było ciągłe walenie od frontu w fortyfikacje Mareth. Zwłaszcza, gdy efektów nie było widać, a straty rosły lawinowo. Nieprawda. Stracił 7. Armię, ale w wojsku się utrzymał i niedługo potem przejął dowodzenie nad nowo formowaną 3. Armią w Anglii. Bardzo odważna teza. Nie zgodzi się z nią żaden biograf generała, czy nawet osoba interesująca się tą postacią. Georgie wręcz przeciwnie, chyba nikogo bardziej nie szanował, niż swoich żołnierzy. -
Jak najbardziej. Twoja kolej.
-
Podaj stopień i nazwisko pierwszego żołnierza amerykańskiego, uhonorowanego Medalem Honoru podczas II wojny światowej, a także przedstaw za co.
-
Heinz Gunther Guderian?
-
Najlepsza armia II Wojny Światowej
mch90 odpowiedział Albinos → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie - ogólnie
Jednak, przynajmniej moim zdaniem, głosujemy na najlepszą armię- czyli nie tylko na żołnierzy oddanych sprawie, dzielnych, zdyscyplinowanych i karnych, ale także na armię posiadającą nowoczesny sprzęt bojowy umożliwiający odnoszenie spektakularnych zwycięstw- a tego moim zdaniem Armii Cesarskiej brakowało. Prócz tego uwzględniam kadrę oficerską. Dlatego też nie zagłosuję na nią. Można by postawić na piedestale Japończyków w temacie "najlepszy żołnierz", ale nie przy okazji najlepszej armii. Chociaż w Singapurze naprawdę pokazali klasę. -
Najlepsza armia II Wojny Światowej
mch90 odpowiedział Albinos → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie - ogólnie
Podejrzewam, że żaden Amerykanin nigdy poza zdjęciem, nie widział Michaela Wittmana. Jesteś tego pewny? W każdej armii można by mnożyć przykłady bohaterstwa i męstwa okazanego na polu walki- wszystko jedno, czy to armia niemiecka, francuska, brytyjska, kanadyjska, polska, czy też amerykańska. No dobrze, jaki procent tego stanowiły czołgi i pojazdy opancerzone Armii Czerwonej? Pod Villers-Bocage znajdował się ponadto w bardzo korzystnej sytuacji taktycznej. -
Najlepsza armia II Wojny Światowej
mch90 odpowiedział Albinos → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie - ogólnie
Ale własciwie gdzie tak wygrali? Wszystkie wielkie wygrane Wermachtu łaczą mi się z przytłaczającą przewagą w powietrzu...nawet Francja dzieki lepszej organizacji lotnictwa (ale żabojady to nie przeciwnik ) Gdy to pisałem, miałem na myśli zwycięstwa taktyczne Niemców w Tunezji. Również w drugiej fazie "Barbarossy" czołówki pancerne parły do przodu- z sukcesami- bez wsparcia lotnictwa i artylerii (albo minimalnym ich udziałem) z tego względu, że tempo nacierania dywizji pancernych zmniejszało zasięg samolotów, których lotniska polowe nie nadążano z przenoszeniem bliżej frontu. Mówiąc o artylerii, bywało, że dywizje były rozciągnięty w linii kilkudziesięciu kilometrów, nawet mogło to dochodzić do 40 km różnicy pomiędzy oddziałami czołowymi i tyłowymi, w tym artylerią.