mch90
Moderator-
Zawartość
1,777 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez mch90
-
Jedną z przyczyn jaką widzę w upadku Francji to mentalność samych Francuzów. Pomijając już to, że to nie była ich wojna, że w myśli cały czas widniały im obrazy z IWŚ. Nikt nie mógł przypuszczać, że hasło "Teraz Polska!" prędko przekształci się w "teraz Francja!". Również "dziwna/śmieszna wojna" uśpiła czujność żołnierzy i polityków francuskich. Wracając jednak do mentalności Francuzów, którzy zawsze mieli się gdzie wycofać- w przeciwieństwie do chociażby Polaków. Wystarczy spojrzeć na mapę Francji, by to zrozumieć, liczne linie rzek sprawiały, że zawsze można było myśleć o potencjalnej linii obrony. Taki Francuz mógł sobie myśleć, że dzisiaj się wycofujemy, a za dwa tygodnie kontratakujemy z Brytyjczykami, jak tylko ustabilizuje się linia frontu. 10 stycznia 1940 roku niemiecki Storch wiozący szczegółowe plany dot. operacji Fall Gelb lądował awaryjnie w Belgii na wskutek zgubienia drogi we mgle przez pilota. Major przewożący dokumenty nie zdołał jednak spalić wszystkich przed wzięciem do niewoli. Ku szczęściu Niemców, uznano to za prowokację i fałszywy alarm. Niemiecki plan inwazji przewidywał uderzenie pozorujące w Holandii, które miało odciągnąć francuskie i belgijskie związki zmotoryzowane z Linii Maginota i terenu Belgii. Udało się to zrealizować. To nie takie proste. Weź pod uwagę, że 4 lata później próbowali tego dokonać Amerykanie, stokroć lepiej wyposażeni, uzbrojeni, przygotowani do walki. I spójrz, jak im poszło (tj. 1. Armii Hodgesa) w Hurtgenwald.
-
Francuzi planowali wysłanie na pomoc Finom Brygady Strzelców Podhalańskich. Warto co nieco powiedzieć o ochotnikach wysłanych na pomoc Finlandii oraz dostarczonym sprzęcie. Sama Szwecja, która deklarowała neutralność, wystawiła korpus ochotniczy liczący 8 tys. żołnierzy. Inny większy kontyngent stanowili Norwegowie (700 żołnierzy) i Węgrzy (ok. 350). Prócz tego w Finlandii walczył zlepek ochotników z całego świata: z Wlk. Brytanii, Francji, Danii, Estonii, USA, Polski (6 żołnierzy), Portugalii, Szwajcarii, Jugosławii i wielu innych. Generalnie agresja radziecka obudziła dla Finlandii sympatię opinii międzynarodowej. Nie można zbagatelizować pomocy materialnej, jakiej udzieliła Szwecja (karabiny, działa polowe, artyleria plot) czy Wlk. Brytania (rusznice Boys, artyleria plot, ponad 30 samolotów Gloster Gladiator, 12 Hawkerów Hurricane'ów, 17 Westlandów Lysanderów 24 Bristol Blennheimy i 30 mln. pocisków). Więcej o operacji "Pike" przeczytasz pod tym linkiem: http://www.dws.org.pl/viewtopic.php?t=16755 14 grudnia 1939 roku ZSRR został wykluczony z Ligii Narodów i alianci (Francja i Wlk. Brytania) zaczęły się skłaniać ku bezpośredniej interwencji. W skład formowanego korpusu ekspedycyjnego miała wejść, co wspomniałem wcześniej, Brygada Strzelców Podhalańskich, lecz nieprzejednana postawa Norwegów i Szwedów wykluczała przemarsz przez Skandynawię.
-
Ja bym jednak główną zasługę w zatrzymaniu odwrotu i ustabilizowaniu frontu przypisał Modelowi. Po pierwsze, powstrzymał paniczny odwrót, jest odpowiedzialny za wycofanie wojsk z "worka" Falaise i sabotowanie rozkazów Hitlera. Pamiętajmy, że do 5 września sprawował funkcję dowódcy GA "B" i OB West. Potem już ustabilizował front i odtworzył ciągłą rubież obronną na Linii Zygfryda oraz powstrzymał alianckie ofensywy w lesie Hurtgen i Arnhem (choć tu była to zasługa przede wszystkim sztabu specjalistów, którymi dowodził). Przede wszystkim nie doszłoby do powstania kotła w rejonie Falaise-Chambois-Argentan, ponieważ żaden ze zdrowo myślących generałów niemieckich nie zarządziłby przeprowadzenie kontrofensywy pod Mortain- operacji Luttich- która zapędziła wojska 7. Armii i 5. APanc w pułapkę. Alianci mieli szczęście, że ich plan Fortitude South tak długo mylił OKW z Hitlerem na czele, który właściwie do zamknięcia worka pod Falaise wierzył w zmasowany desant pod Calaise. Pamiętajmy, że aliantom zależało na przebicie się przez granice Rzeszy (a więc Ren, Wał Zachodni) przed zimą.
-
To chyba jednak Model odbudował front zachodni. Jeszcze apropos opóźnień w harmonogramie "Overlord": Caen padło w dniu D+33, zamiast w dniu D, Cherbourg w D+22 a nie D+8. St. Lo zdobyto dopiero w dniu D+45 a planowano w dniu D+9. A Falaise? Wyzwolone w D+71, gdy tymczasem zakładano, że w D+17. Opóźnienia naprawdę były potężne za czym świadczą powyższe liczby. Mogę jedynie się domyślać co spowodowało zawalenie się harmonogramu operacji, ale typuję, że duży wpływ na to miał obcy, pełny niespodzianek i niesprzyjający atakowi teren. Być może na przebieg inwazji i wyzwalania Europy miał wpływ defensywny charakter planu, który zakładał priorytet zabezpieczeniu przyczółków i utworzeniu bazy logistycznej. Pytanie, czy potrzeba było aż tak dużo czasu na wyjście z Normandii?
-
Wyrzucenie to jedno. Sukces był tym większy, że alianci zniszczyli całkowicie niemiecki front. Do drugiego tygodnia września praktycznie nie istniał. Przyznam, że ciężko mi ocenić kampanię w Normandii. Liddell Hart opisuję ją, jako: „operację w czasie której ostatecznie zrealizowano plan, lecz nie zrealizowano go wg. harmonogramu”. Defacto cały czerwiec i większą część lipca aliaci po malutku, małymi kroczkami dreptali do przodu ponosząc krwawe straty- Amerykanie przebijali się przez krainę bocage, Brytyjczycy czołgami starali się przełamać głęboko urzutowaną obronę pod Caen. Sukcesem niewątpliwie było dość sprawne zdobycie Cherbourga i zabezpieczenie płw. Cotentin. Błędem- walki Montgomery'ego na północy, a dokładniej zupełny brak pomyślunku przy przeprowadzaniu kolejnych operacji z wykorzystaniem zagonów pancernych. Apogeum tego stanowiła operacja "Goodwood". Zdecydowanie dobrze rozegrał swoją partię Patton ze swoją 3. Armią, która zatakowała z Avranches- chodzi mi o brawurę przy parciu naprzód (nie martwie się o wasze flanki, do przodu!) przez "otwartą flankę", co pozwoliło zdestabilizować niemiecki front. W gruncie rzeczy kampanii w Normandii nie uznałbym za sukces, gdyby nie zaistnienie kotła pod Falaise, który jednak nie był zasługą aliantów, o tym pamiętajmy, a prezentem od Hitlera. To i tak był ograniczony sukces (50 tys. najbardziej zdeterminowanych żołnierzy uciekło) ale zawsze poważnie osłabił on niemieckie siły na zachodzie. Przy okazji tej operacji zamykania "worka" można się doszukać kolejnych błędów- od wysłania VIII KA Middletona do Bretanii po zbagatelizowanie "szyjki" wokół Chambois przez Amerykanów- w końcu wysłali oni tam zaledwie jedną, 90. Dywizję, gdy Patton tymczasem pognał ku Sekwanie, by zrealizować drugie, głębokie okrążenie. Chociaż pamiętajmy, że alianci doszli do Paryża o wiele szybciej niż się spodziewali, pomimo zawalenia się harmonogramu w Normandii. Gdy Bradley przełamał obronę niemiecką wzdłuż drogi N13, gdy Patton uderzył na tyły niemieckie, obrona wroga zupełnie się złamała. Generalnie te wszystkie przewidywania SHAEF jak będzie wyglądać bitwa o Francję, to można o kant tyłka potłuc- przewidywały one m.in. wielką bitwę na równinach o okolicach Rennes, gdy tymczasem 4. DPanc napotkała w mieście dość nieliczne oddziały tyłowe, które nie stawiły poważniejszego oporu. Również nikt nie myślał wtedy o tym, że Niemcy będą w dramatycznej sytuacji kontratakować zamiast się wycofywać, przez co nadarzyła się okazja do ruszenia na Falaise. Tak więc i wtedy aliancki plan głębokiego okrążenia na linii Sekwany stracił na znaczeniu choć i tak próbowano go zrealizować. Z kiepskim efektem.
-
Najlepszy karabin powtarzalny- stawiam na Lee Enfielda No.4- słynącego ze swojej niezawodności i ponoć dużej celności. Atutem był 10-nabojowy magazynek "łódkowy" (bardzo dobre rozwiązanie, ładowanie trwało znacznie krócej niż w przypadku ładowania magazynka wewnętrznego), co dawało mu przewagę nad karabinami typu Mauser, Springfield czy Mosin, które w komorze miały tylko 5 naboi. Słyszałem, że przy odrobinie wprawy użytkującego, była to broń niezwykle szybka w przeładowaniu. Najlepszym karabin samopowtarzalna- waham się nad M1 Garand. Za jednym przemawia niezawodność, silny nabój i... wspomnienia żołnierzy US Army, które przytacza w swoich książkach Ambrose. Z drugiej strony silny odrzut i sprawa beznadziejnego ładownika, która jednak w końcowej fazie wojny została wyeliminowana- o ile mi wiadomo.
-
Przy okazji Normandii, mam u siebie parę pozycji, które mogę z czystym sumieniem polecić każdemu zainteresowanemu tamtymi walkami: -"Caen. Droga do zwycięstwa" Alexander Mckee- to fantastyczny opis zmagań Brytyjczyków, Kanadyjczyków i Polaków pod Caen już od 6 czerwca, kiedy pierwsze oddziały desantowe lądowały na plażach aż po koniec sierpnia, kiedy bitwa o kocioł Falaise dobiegła końca. Bardzo ciekawa lektura choć może wydawać się nieco trudna- dużo tu nazw własnych, nazwisk, dat, godzin i ruchów wojsk a wszystko to zestawione jest z barwnymi wspomnieniami weteranów- zarówno alianckich, jak i niemieckich. Autor dużą uwagę poświęcił kwestii rozstrzeliwywania jeńców wojennych podczas walk o Caen oraz życia cywilów pośród szalejącej wojny. Bez wątpienia polecam. -Drugą taką książką, niestety, nie dostępną po polsku, jest "Overlord: D-Day and the battle for Normandy" Maxa Hastingsa- to całe kompendium wiedzy na temat operacji "Overlord"- od przygotowań do inwazji po zamknięcia słynnego "worka" Falaise. Autor opisuje co prawda mniej szczegółowo zmagania niż McKee- ale prezentuje dużo więcej, gdy opisuje całą kampanię, zarówno zmagania Amerykanów w krainie "Bocage" i na Płw. Cotentin, jak i Brytoli pod Caen. Mnóstwo relacji z pierwszej ręki, alianckich i niemieckich. Problemem może być język- niestety, książka jest ciężko napisana (a tak mi się przynajmniej zdaje), tj. trudnym językiem angielskim tak, że cały czas nie mogę zrozumieć poszczególnych fragmentów. Poza tym, bardzo dobre mapy! [ Dodano: 2007-09-21, 19:14 ] Co do literatury dot. tematu bitwy o Wybrzuszenie- ostatnio przeczytałem "Na zachód od Renu" Williama Cavanagha, która opowiada o pierwszych pięciu dniach walk (16-22 grudnia) na północnym skrzydle ofensywy w Ardenach, i chociaż nie ma tu nic o samych walkach na grzbiecie Elsenborn, jest za to szczegółowy opis decydujących walk o "Bliźniacze Wsie" (Rocherath-Krinkelt, na których wykrwawiły się trzy dywizji- w tym jedna pancerna), Dom Butgenbach, bohatersko broniony przez 26. PP 1. DP "Big Red One" i działań bojowych 99. i 2. DP naprzeciwko Elsenborn od 16 grudnia. Akcja ksiażki kończy się wraz z oddaniem nieprzyjacielowi "Bliźniaczych Wsi" (i wycofaniem się 99. i 2. DP na grzbiet Elsenborn) i załamaniu się natarcia pancernego na Dom Butgenbach. Opracowanie to jest niezwykle solidne i szczegółowe- sporo tu relacji z pierwszej ręki, szczegółowych opisów walk o kolejne pozycje Amerykanów, głównie o Rocherath i Krinkelt, opisów kolejnych odwrotów i przegrupowań. Dużo tu nazw miejscowości, pododdziałów, nazwisk dowódców, dokładnych godzin kolejnych ruchów wojsk, problemem natomiast brak map w większej ilości (te które są, a są naprawdę b. dobre, dotyczą tylko niewielu sytuacji z okresu 13-16 grudnia. A co dalej?), bez których trudno mi było wszystko w pełni zrozumieć. Dla fascynatów bitwy o Ardeny pozycja bez wątpienia obowiązkowa. Na pewno wnosi mnóstwo informacji do wiedzy na temat tej bitwy z polskojęzycznych źródeł. Polecam.
-
Jeśli już zacząłeś wymieniać literaturę do "Market-Garden", to muszę do listy dodać też "Wyścig do Renu" Alexandra McKee, która to książka jest podzielona na trzy arcyciekawe rozdziały traktujące o trzech wielkich bataliach nad Renem. Pierwsza, to niemiecka inwazja na Holandię w 1940 roku, druga- operacja "Market-Garden" i trzecia- tytułowy "wyścig do Renu" od marca 1945 roku do końca wojny. Co ciekawe, dużo miejsca w trzecim rozdziale autor poświęcił na zupełnie zapomnianą, drugą bitwę o Arnhem z kwietnia 1945 roku, w której to swoją drogą sam brał udział. Jak to u McKee'ego, autor dużo miejsca poświęcił na cytowanie kombatanów, zarówno alianckich jak i niemieckich- te drugie są nieporównywalnie ciekawsze z tego względu, że na polskim rynku wydawniczym niewiele jest pozycji w których można by poczytać o sytuacji po drugiej stronie barykady. Jeśli chodzi o omawianie "Market-Garden", rzuca się w oczy fakt, że w gruncie rzeczy McKee wyróżnia jedynie wysiłek Brytyjczyków z 1. DPD i XXX Korpusu, zapominając o kolosalnym udziale Amerykanów. Trochę dziwnie to wygląda zwłaszcza w opisywaniu zmagań pod Nijmegen, gdzie o ile o żołnierzach Gavina autor pisze raczej rzadko, o tyle cały czas w centrum uwagi są żołnierze DPanc Gwardii. Czuć tą "probrytyjskość" co w sumie nie powinno specjalnie dziwić. Co mnie zachwyciło w opracowaniu Alexandra McKee? Przede wszystkim niezależność poglądów- autor ma odwagę skrytykować pomysł i plan "Market-Garden", wypunktować błędy, poprzeć je solidnymi argumentami, czy wreszcie poddać w wątpliwość waleczność i poziom wyszkolenia 1. DPD. Nie mógłbym nie wspomnieć w tym temacie o mojej perełce: "Armageddon: battle for Germany 1944-45" Maxa Hastingsa. Jest to pełne, przekrojowe kompendium wiedzy na temat walk na Zachodzie od sierpnia 1944 do maja 1945 roku. Autor po drodze opisuje wszystkie walki jakie rozgrywały się w międzyczasie, począwszy od "Market-Garden", przez niemalże zapomnianą bitwę o Hurtgenwald, równie mało znaną bitwę o Scheldt (zmagania Kanadyjczyków i Polaków na płw. Walcheren na jesieni '44), Ardeny aż po forsowanie Renu i marsz w głąb Reichu. Sporo jest też na temat organizacji armii niemieckiej w ostatnich miesiącach Rzeszy czy też o powietrznej ofensywie aliantów- bardzo ciekawy rozdział!). Co ciekawsze, Hastings przy tym opisuje toczące się równolegle działania na wschodzie, a więc pochód Armii Czerwonej przez Polskę, Powstanie Warszawskie (tak, tak! Na to też autor poświęcił pewną liczbę stron), ofensywę radziecką nad Wisłą po zmagania w Prusach Wschodnich i bitwę o Berlin. Autora, Amerykanina cechuje to, że nie ogranicza się do opisywania zmagań swoich pobratymców, w dodatku z ich punktu widzenia, jak to robi np. Ambrose. Dużo tutaj o wkładzie w walkę Rosjan, Brytyjczyków i Kanadyjczyków a przede wszystkim został też przedstawiony niemiecki punkt widzenia. Opracowanie Maxa Hastingsa jest dla mnie ideałem- łączy suche fakty, liczby z barwnymi opisami walk i wspomnieniami weteranów- szczególnie ciekawe są te niemieckie, a jest ich w sumie od groma. Jak dla mnie perełka.
-
A o czym konkretnie mamy rozmawiać? Kampania w Normandii to temat dość rozległy :roll:. Napisałem- jak oceniacie sposób rozegrania bitwy o Normandię przez aliantów zachodnich?
-
Od siebie polecę "Stalingrad" Guido Knoppa- to pełny opis bitwy a może nawet kampanii (książka zaczyna się od operacji "Blau", po drodze opisywane są powierzchownie zmagania na Kerczu i pod Sewastopolem) jesienno-zimowej z punktu widzenia Niemców. Głównym daniem książki Knoppa jest szeroki opis życia w kotle (bardzo ciekawie przedstawione! Zwłaszcza aspekt tunelu powietrznego nad Stalingradem i pomocy medycznej w kotle) a nie działania wojenne. Autor przytacza wiele wstrząsających wspomnień weteranów (głównie Niemców) ale też listów, które nigdy nie dotarły do rodzin żołnierzy. Jako laik w temacie frontu wschodniego książkę oceniam naprawdę b. dobrze- wiele się z niej dowiedziałem i wreszcie wyrobiłem sobie zdanie na temat bitwy o Stalingrad.
-
Decyzja o wycofanie się z pozycji na Wzgórzu 107 i lotnisku Maleme pochodziło od ppłk. Andrew, dowodzącego 22. Batalionem Nowozelandzkim, lecz była spowodowana biernością i odmową udzielenia wsparcia przez bryg. Hargesta a nie Freyberga. Zresztą, trochę jest w tym winy samego pułkownika Andrew, który po całym dniu ciężkich walk zatracił zdolność trzeźwego oceniania sytuacji, oceniając swoje położenie bardzo pesymistycznie (co było zupełnie niezgodne z prawdą- w tym czasie spadochroniarze byli przyparci do muru i nawet kontratak siłami batalionu zgniótłby te wątłe resztki zgrupowania "Zachód") i wyolbrzymiając zagrożenie ze strony Niemców. Jednak mimo wszystko największymi antybohaterami (którym Niemcy powinni przyznać po Żelaznym Krzyżu I klasy) byli bryg. Hargest i bryg. Puttick, którzy głównie odpowiadają za klęskę na Krecie. Co do gen. Freyberga- on też nie jest bez winy, choć na pewno nie jest ona taka wielka jak niektórzy wcześniej pisali. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że jest on współodpowiedzialny za kilka błędnych decyzji, które ostatecznie kosztowały Brytyjczyków utratę wyspy. Jego plan obrony był jednak dobry-zwracał uwagę na konieczne natychmiastowe kontratakowanie, lecz kiedy przekazał swój odwód- 4. Brygadę, pod dowództwo bryg. Putticka (dowodzącego siłami 10. i 5. Brygady stacjonującej pod Maleme, Caneą i Kastelli), nie zadbał, by jego podkomendny te poważne siły jakoś sensownie wykorzystał. Co więcej, zaaprobował on odrzucenie decydującego kontrataku siłami całej brygady na 20 maja, któremu sprzeciwiał się właśnie Puttick. Przewaga to małe słowo. Przez cały czas trwania walk o wyspę Luftwaffe w pełni kontrolowało przestrzeń powietrzną, którą wywalczyła w przeddzień inwazji. Ale spójrzmy na siły RAF na Krecie w szczytowym momencie (1 maja): 6 Hurricane'ów i "17 przestarzałych samolotów" jak depeszował Freyberg. W niedługim czasie zostały one zniszczone w walkach powietrznych lub na pasach startowych.
-
Postawiłbym na Stalingrad. Po bitwie stalingradzkiej zaczęło topnieć ślepe zaufanie Niemców do Hitlera i odtąd tylko bajki o wunderwaffe mogły podtrzymać wiarę społeczeństwa i żołnierzy w zwycięstwo. Ponadto nie zapominajmy o utracie 6. Armii- przez wielu uważanej za najlepszą, najbardziej waleczną jednostkę Wehrmachtu. Z drugiej strony, Rosjanie faktycznie uwierzyli, że są w stanie pokonać Niemców. Inna sprawa, to było chyba pierwsze takie zwycięstwo Sowietów, które by zagroziło sytuacji na całym froncie południowym.
-
Zapraszam do tematu o Arnhem: http://www.historia.org.pl/forum/viewtopic...asc&start=0 Przytoczyłem w nim między innymi cytat Skibińskiego, który twierdzi, że nawet w wyniku powodzenia "Market-Garden" nie mogłaby się rozwinąć w błyskawiczny rajd do Berlina "drzwiami od zaplecza". Pozwolę sobie przytoczyć ten cytat: "Nie ulega wątpliwości, że gdyby nawet operacja osiągnęła zamierzony cel i zakończyła się opanowaniem przyczółka w Arnhem (...)- to i tak gra nie była warta świeczki. Zarówno bowiem warunki terenowe (...), jak i reakcja nieprzyjaciela przesadzały o tym, ze na północnym brzegu Renu można by przepchnąć co najwyżej nieznaczna cześć sił 2 Armii. O żadnych dalszych działaniach zaczepnych nie mogło wiec być mowy, a to znaczy, że przyczółek prowadził do... nikąd".
-
Ciekawym epizodem jest staranowanie niemieckiej łodzi podwodnej przez ORP Garland. Pozwolę sobie szerzej opisać tą historię. U-boot U-407, dowodzony przez por. Kolbusa był ostatnim ocalałym niemieckim U-bootem w połowie września ‘44. Od początku miesiąca brytyjskie niszczyciele urządzały obławy na niemieckie mini-konwoje, a także RAF dokonywał naloty na niemieckie bazy Kriegsmarine u wybrzeży Grecji. 18 września w konwój w sile 8 niszczyciele (w tym ORP Garland) został wysłany na akweny Morza Kandyjskiego, gdzie ostatnio zanotowano obecność U-407. O godzinie 19:00 z pokładu polskiego niszczyciela dostrzeżono smugi dymków z wody- spaliny z „chrapów” idącego tuż pod taflą wody U-boota. ORP Garland wykonuje zwrot i przymierza się do ataku- z 200 metrów oddaje pierwsze salwy, które nie przynoszą żadnego efektu. Polski niszczyciel cały czas tracił i łapał kontakt z Niemcem, kiedy do ataku przyłączył się niszczyciel HMS Troubridge, po czym Garland na dobre utracił echo U-boota. Dopiero po 12 godzinie akcji ponownie je złapano, do ataku przyszykował się cały zespół z polskim okrętem idącym na czele dywizjonu. W chwili ponad powierzchnią wody ukazał się czarny kiosk niemieckiego okrętu- siła ataku poważnie uszkodziła okręt i zmusiła załogę do ewakuacji. W tej sytuacji zespół przerwał ogień, by nie razić rozbitków. U-boot jednak nie zatonął- przeciwnie- skierował się z całą prędkością wprost na HMS Troubridge w desperackiej próbie ataku torpedowego. Załoga polskiego niszczyciela miała nie lichy problem. W kolizji z wynurzonym U-bootem sama rozwaliłaby kadłub Garlandowi, z kolei niewielka odległość nie pozwalała na użycie pocisków głębinowych. Wobec tego zamierzano podejść na pełnej prędkości ku Niemcowi, wykonać w ostatniej chwili zwrot i zrzucić z rufy bomby głębinowe. Polski niszczyciel zbliżył się na bezpośrednią odległość do niemieckiego U-boota, płynąc równolegle do niego, by nie powiedzieć „dziób w dziób”. W momencie zwrotu tył kadłuba uderzył w łódź podwodną, co spowodowało rozdarcie własnego poszycia burty na długość 10 metrów- na szczęście ponad linią wody. W następnej chwili poszło 9 bomb głębinowych rozerwało kadłub U-407, a wstrząsy były tak silne, że ponoć załoga na Garlandzie odczuła to niczym atak skierowany we własny okręt. Wydobyto pozostałych 48 członków załogi wraz z dowódcą okrętu. 5 poszło na dno ze „stalową trumną”. W dzienniku Garlanda pojawiła się notatka, że po 12 godzinach akcji „Pozycja 36 stp 27’ N, 24 stp 33’ E, rejon wyspy Milos, okręt podwodny U-407 zatopiony”. Szerszy opis tej akcji znajduje się w książce Jana Piwowońskiego „Flota spod Biało-Czerwonej”, wyd. Nasza Księgarnia, Warszawa 1989, str. 311-312
-
Ponieśli i owszem, spójrz na przewagę liczebną i materiałową wroga- spójrz chociażby jak wyglądały walki na Przesmyku Karelskim od 1 lutego 1940 roku. Ciągły ostrzał artyleryjski i nieustanne, zmasowane ataki. Żołnierze fińscy byli nieraz tak przemęczeni, że potrafili spać w okopach podczas ostrzału artyleryjskiego. Straty te mimo wszystko były niewielkie w porównaniu do radzieckich, że aż posłużę się cytatem anonimowego rosyjskiego generała: "zdobyliśmy dostatecznie dużo ziemi, żeby pogrzebać naszych zmarłych". Zemściło się to na nim srogo. Każdy wie, że nie ma nic gorszego niż wysłanie nieprzygotowanych żołnierzy wychowanych w klimacie umiarkowanym i takich też warunkach pogodowych w teren o klimacie skrajnym. Taki żołnierz po prostu nie wytrzyma fizycznie.
-
Podczas Wojny Zimowej Rosjanie często przeprawiali swoje siły, nawet czołgi i artylerię, po zamarzniętych akwenach wodnych. Rosjanie bali się przepraw przez mosty bo Finowie przeważnie je wysadzali w czasie przeprawy (Mosty najczęściej w Finlandii były drewniane , ale nie takie jak myślicie o nośności 3 osób- tylko potężne konstrukcje z pni drzew mogące udźwignąć spory ciężar. Pale na etapie budowy wiercono i napychano materiałem wybuchowym, tak więc jak łupnęło to most znikał). Notabene ładunki były wmurowywane w filary w czasie stawiania mostu i Rosjanie nie mogli ich nigdy znaleźć. Minowali też latem jeziora i po zamarznięciu zimą urządzali im niezłe rzeźnie na lodzie. Co do niszczycieli czołgów, o których wspomniałeś: Potrafili długo leżeć w śniegu, ukryci w rowach przydrożnych, czekając na pancerne kolosy. Puszczali przednie straże, a potem z nagle wyskakiwali ze śniegu, obrzucali czołgi benzyną w butelce i zapalali je. Stanowili oni zmorę Sowietów. Ogółem rzecz biorąc podczas całej Wojny Zimowej Finowie dokonywali cudów i pokazów niezwykłej odwagi i zaciętości. Przykładem, na samej północy, w pewnym momencie fiński batalion zatrzymał natarcie dwóch radzieckich dywizji. Co do przygotowania żołnierzy fińskich do walki w swoich naturalnych warunkach, posłużę się tu cytatem z Gazet Wojennych (nr. bodajże 7, nie pomnę): "(...) surowa przyroda tego kraju dodatkowo wpływa na jego mieszkańców. Żołnierza fińskiego cechowała energiczność i zdyscyplinowanie. Był dobrym strzelcem, doskonale przygotowanym do trudów wojny w warunkach zimowych. Bezszelestnie porusza się po terenie na nartach, lub saniami- jest to dla niego codzienność. Przyzwyczajenie do mrozów 40-stopniowych pogłębia jeszcze jego przewagę nad mniej odpornym przeciwnikiem".
-
To może wyjaśnisz, jaki sposób Ty byś złamał obronę 10. SS "Frundsberg" pod Elst? Weź uwagę na ukształtowanie terenu na "wyspie", gdzie to czołgi gwardyjskie musiały się poruszać cały czas po odsłoniętych groblach tak, że jedna 88-emka mogła zatrzymać na dłuższy czas całe natarcie. To, że w ciemnościach szwadron 3. Pułku Household Cavalery pokonał trasę do Driel (m.in. jak wspomina sgt. Young, mijając po drodze oddziały niemieckie, które nie rozpoznały wroga) bocznymi drogami, to nie znaczy, że ta sama sztuczka udałaby się w dzień pełnej dywizji. Korpus Maczka? Pierwsze słyszę. W tamtym czasie 1. DPanc toczyła boje o Scheldt. Brak łączności z korpusem lub nawet sąsiednią dywizją uniemożliwiał zmiany stref zrzutu. Co więcej, pozbawiał XXX KA wszelkich informacji na temat położenia 1. DPD w kolejnych dniach.
-
Czy możliwe było odparcie desantu w Normandii?
mch90 odpowiedział Jarpen Zigrin → temat → Front Zachodni
Jednym z najznamiennitszych świadectw walki ruchu oporu był szereg zbrodni w okolicach Oradour-sur-Glane i w Tulle w środkowej Francji, gdzie na początku czerwca 1944 roku wybuchły przedwcześnie walki. Jedna z nich rozgorzała w w/w miejscowości Tulle, gdzie resistance 7 czerwca oblegali 3. Baonu 95. Pułku Policji Bezpieczeństwa. Pech chciał, że w tym czasie miasteczko stało na trasie przemarszu 2. DPanc SS "Das Reich", która zmierzała do Normandii i której pododdziały pułku "Der Fuhrer" ruszyły z odsieczą. Za 40 zabitych Niemców SS-manni powiesili w Tulle 99 partyzantów. -
Czy możliwe było odparcie desantu w Normandii?
mch90 odpowiedział Jarpen Zigrin → temat → Front Zachodni
Pierwsze słyszę o wysadzanych w powietrze miastach. Również nie przeceniałbym roli francuskiego resistance w powodzeniu "Overlord". Co do zniszczenia niemieckiej infrastruktury w okupowanej Europie Zachodniej (w szczególności we Francji), to jednak główną rolę odegrało tutaj lotnictwo strategiczne dowodzone przez Teddera (głównego zwolennika wymienionej niżej operacji), Spaatza, Harrisa i Leigh-Mallory'ego. Przykładem operacja "Transportation", która polegała na spraliżowaniu francuskiego ruchu kolejowego przez bombowce. Działania lotnictwa i w mniejszym stopniu dywersantów uniemożliwiały szybkie sprowadzenie posiłków w zagrożony rejon z innych obszarów Francji. Wyniki operacji były bardziej niż zadowalające. Co ciekawe, z początkiem roku 1944 roku, gdy SOE przeszło pod zwierzchnictwo SHAEF, akcje sabotażowe przestała cechować nieskoordynowaność i sporadyczność, natomiast zostały one rozszerzone i podporządkowane operacji "Transportation". Jednak, kolejny raz powtarzam, nie przeceniajmy dywersantów. W maju 1944 roku: -w wyniku akcji ruchu oporu zostały zniszczone 292 lokomotywy, -w wyniku bombardowań natomiast 1437 lokomotyw. Za: "D-Day" S. E. Ambrose -
Czy była ona niepotrzebna to sprawa niełatwa do rozstrzygnięcia, alianci musieli coś zrobić aby chociaż zająć Niemców. Może dziwnie to brzmi, ale gdyby nie to, II Korpus Pancerny SS Bittricha miałby czas aby sobie odpocząć, a kto wie czy potem nie doszło by do ofensywy niemieckiej. Ofensywa to może duże słowo, ale na pewno zagrożenie aliantów zimą 44/45 byłoby nieporównywalnie większe. Kto wie, czy wzorem operacji Nordwind Niemcy nie pokusiliby się o działania zaczepne także i w Holandii, gdzie prócz tego aktywna była 15. Armia von Zangena. Czy była potrzebna- z dzisiejszego punktu widzenia wiemy, że nie. Wtedy było inaczej. Optymizm w SHAEF i sztabach pomniejszych związków taktycznych podsycany przez, bądź co bądź błędne ale jakże optymistyczne dane wywiadu 21. GA (słynne "tylko dzieci i starcy", zignorowanie 15. Armii, niedocenienie 1. ASpad) no i ta piękna wizja zakończenia wojny przed nowym rokiem. Dodatkowo pamiętajmy, że w koszarach tkwił i marnował się potężny odwód Eisenhowera- 1. APD. Również nastroje spadochroniarzy zmuszały wręcz dowództwo do wykorzystania ich w jakiejkolwiek akcji bojowej. Market-Garden rokowała nadzieję.
-
Market-Garden było zbyt złożoną operacją i złożone były powody niepowodzenia, by zamknąć ją w ramach tematu "technika vs. morale". Akurat przykład ten z kosmosu wziąłeś, zapraszam do tematu: http://www.historia.org.pl/forum/viewtopic...asc&start=0
-
A czy przypadkiem niemiecka ciężka woda nie poszło w cysternach na dno jeziora Tinnsja w Norwegii? Dokładniej 20 lutego 1944 roku, gdy komandosi SOE pod dowództwem Knuta Haukelid wespół z miejscową siatką ruchu oporu zatopili na w/w jeziorze barkę transportującą cały zapas wyprodukowanej w zakładach Norsk Hydro ciężkiej wody- 16 ton.
-
Jeśli mowa by była o najbardziej charyzmatycznego polityka wszechczasów, bym postawił na Ronalda Reagana- za ostry jak szabla język i stanowcze działania wymierzone w komunizm. Zdecydowany przeciwnik "Czerwonych", wg. mnie jedna z najważniejszych postaci, która przyczyniła się do upadku Związku Radzieckiego i znienawidzonego systemu. Autor słynnych określeń, takich jak "imperium zła", czy też słów takich, jak: "Panie Gorbaczow, niech pan przewróci ten mur!" Do legendy przeszedł jeden z "żartów", wypowiedziany przez niego w studiu telewizyjnym w celu testowania mikrofonów (nie wiedział jednak, że były włączone a jego słowa poszły na wizję): "Moi drodzy Amerykanie, cieszę się że mogę wam oznajmić podpisanie dzisiaj prawa zakazującego istnienia Związku Sowieckiego. Pięć minut temu wydałem rozkaz zbombardowania ZSRR".
-
Rzeczą oczywistą jest, że gros działań naszej JS w Iraku przez najbliższą dekadę okryta będzie tajemnicą, natomiast już teraz można co nieco powiedzieć-napisać na temat kilku spektakularnych akcji, które przeprowadzili szturmani GROMu. Może zacznę od początku. Pierwsze akcje, w których brał udział GROM (jeszcze przed inwazją w Iraku), opierały się na działaniach kontrprzemytniczych i abordażowych na Zatoce Perskiej. Polscy komandosi (którzy zaczęli docierać do bazy Doha w Katarze w marcu 2002) przechwycali statki przemytników głównie z ropą na pokładzie. W tych zadaniach GROMowcy współpracowali z Navy SEALs. Zawsze w tej robocie istniało ryzyko, że załoga okrętu stawi opór bądź będzie ochraniana przez siły irackie- dlatego też i środki zabezpieczające były adekwatne- ciągła łączność z centrum dowodzenia, helikoptery z kamerami krążące w górze, snajperami na pokładzie, uzbrojone łodzie etc. Nie zdarzyło się jednak, by jakaś załoga stawiła zbrojny opór komandosom GROMu. Nie mieli oni szans w tej walce a ich działania inspirowane były chęcią zysku a nie ideologią. Można dużo pisać na temat nocnych abordaży. Postaram się teraz coś napisać na temat zdobycia zdobycia platformy naftowej KAAOT (Khawar Al. Amaya Offshore Terminal), który stanowił jeden z najważniejszych celów strategicznych irackiej części Zatoki Perskiej. Terminal posiadał zasoby 1,8 mln baryłek ropy naftowej, którą Irakijczycy planowali wylać do zatoki na wypadek wojny. Zagrożenie było jak najbardziej realne, gdy chociażby spojrzy się na podobną sytuację z poprzedniej wojny w zatoce, czy podpalenie szybów naftowych w Rumajli. Terminal miał strategiczne położenie- leżał 25 mil morskich od ujścia rzeki Szatt-al. Arab prowadzącej w głąb kraju a także bronił wejścia do portu Umm Kasr. Pomimo, że w poprzednich latach terminal KAAOT był już niszczony, przechodził z rąk do rąk, tym razem Amerykanom zależało na przejęcie go w stanie nienaruszonym. Wielkością przypominał on miasto na wodzie- miał 1,5 km długości i 100 metrów szerokości. Komandosi przygotowywali się do szturmu twierdzy, która może ukrywać w sobie liczne pułapki i niespodzianki. Pełno na niej różnych zakamarków, łatwo zamontować pułapki, a podłoga po której się stąpa jest czarna od wszechobecnej ropy. Wywiad potwierdził, że na pewno zaminowany jest główny rurociąg o średnicy 105cm, pytanie tylko, gdzie indziej znajdywały się ładunki wybuchowe. Co więcej, GROMowcy zostali uprzedzeni o groźbie ataków samobójczych na platformie. Zajęcie takiego obiektu to zadanie o najwyższym stopniu trudności. Problemem było pytanie, jak niepostrzeżenie dostać się pod terminal i jak na niego wejść. Plan zakładał, że komandosi dostaną się na górę w pobliżu dźwigów z wężami do przepompowywania ropy, czterech po obu stronach platformy. Dalej, opanowując przepompownie, operatorzy mieli rozbiegnąć się po pokładzie w poszukiwaniu ładunków wybuchowych i wyeliminowania obrońców, potem zdobyć czterokondygnacyjny hotel pracowniczy aż w reszcie przedostać się do starej części terminalu. W szturmie brało udział 56 komandosów. Szacowano, że załoga liczy ok. 40 ludzi. Na kilka dni przed wybuchem wojny helikopter zwiadowczy zauważył przycumowany do terminalu KAAOT potężny tankowiec z którego ludzie wynosili podejrzane pakunki. Przyjęto najgorszy wariant- a więc minowanie platformy przez saperów. Obecność tankowca bardzo utrudniała zadanie komandosom i komplikowała plan. Istniały obawy, że Irakijczycy będą chcieli wzniecić pożar na obiekcie a wtedy tylko uciekać pod wiatr lub skok do wody. Tuż przed wypłynięciem przyszedł czas na odprawy. Wielu komandosów napisało listy pożegnalne do rodzin. Jeden z komandosów wspomina: „Mieliśmy świadomość, że jeśli Irakijczycy wysadzą platformy, to zginiemy”. O godz. 22.55 20 marca pontony podpłynęły do terminalu w trzech różnych punktach. Operatorzy dostali się na platformę i błyskawicznie rozbiegli się w parach po pokładzie. Nad nimi krążyły Sea Hawki ze snajperami GROMu, którzy mieli strzelać do wszystkiego, co się rusza. Część przeładunkowa okazała się czysta od wroga, toteż prawdopodobnie cała załoga musiała znajdować się w hotelu. W drodze do niego komandosi musieli przejść przez oświetloną odsłoniętą 200-metrową metalową kładkę, całkowicie odsłoniętą. Był to jeden z punktów krytycznych operacji. Szturmani metodycznie przeczesywali pomieszczenia, nie napotykając oporu Irakijczyków. Spodziewane pułapki i „niespodzianki” Polacy napotkali w starej części terminalu, lecz na szczęście zostały dostrzeżone. 15 minut od wejścia terminal został opanowany. Obeszło się bez strat w ludziach, poddało się 16 Irakijczyków- tyle liczyła załoga. Niedługo potem kontrolę nad obiektem przejęła jednostka Marines FAST. Jarpenie, chyba o to Ci chodziło Niedługo potem, po sukcesie o kolosalnym znaczeniu, jakim było zdobycie terminalu KAAOT, pojawił się nowy problem-zadanie dla komandosów GROM. Nacierający nieustannie alianci natrafili na zażarty opór w okolicy portu Umm Kasr, gdzie schroniły się wojska wierne Saddamowi. Trzymały one w szachu 50 tys. żołnierzy alianckich. Z powodu strategicznego znaczenia (ważny węzeł kolejowy, jedyny iracki głębokowodny port przeładunkowy, dodatkowo liczący liczne instalacje roponośne) Amerykanie nie mogli wykorzystać swojej przewagi materiałowej i technicznej. Przerzuceni do portu Polacy musieli przeczesać cały port- uważając przy tym na snajperów. Pomieszczeń portowych były setki a każde musiało być sprawdzone. Ponieważ Irakijczycy nie posiadali noktowizorów, bezpieczniej było prowadzić działania w nocy. W porcie i okolicach komandosi przeszukali ok. 100 statków. Zazwyczaj napotkani Irakijczycy nie stawiali oporu. Następnym zdaniem było patrolowanie ujścia Tygrysu i okolicznego wybrzeża, przy tym należało sprawdzać zaminowane szlaki wodne prowadzące do portów. Patrole były niebezpieczne, ponieważ bagniste brzegi były idealnymi kryjówkami dla snajperów- kilku takich szturmani zatrzymali. Polacy poszukiwali dywersantów i próbujących uciec wodą współpracowników Saddama. Nasi komandosi też spotkali się z przerabianymi na stawiacze min łodziami rybackimi. Bywały one metodycznie niszczone. Koalicjanci w tym rejonie napotkali również kilka irańskich patroli, do których zachowania nikt nie miał pewności. Polacy również utrzymywali posterunek w strategicznym punkcie wybrzeża, który był częstym celem ataków. Ostatnim zadaniem, o którym chciałem w tym poście napisać, było zdobycie przez Polaków tamy i elektrowni wodnej Mukarain, 100 km od Bagdadu. Wywiad twierdził, że w wyniku wysadzenia zapory, woda zaleje tysiące km kwadratowych, miasto Bakuba a nawet część Bagdadu. W ten sposób przecięte zostałyby najważniejsze szlaki komunikacyjne biegnące z południa na północ Iraku. Nie muszę dodawać, że uniemożliwiłoby to, a przynajmniej okropnie utrudniło ofensywę Sprzymierzonych na północ. Operacja była trzymana w ścisłej tajemnicy. Wespół z komandosami SEALS, GROMowcy zostali przetransportowani trzema helikopterami MH-53J Pave Low z bazy w Kuwejcie. Z analizy zdjęć satelitarnych i raportów wywiadu wynikało , że najlepszym sposobem na uchwycenia prawdopodobnie zaminowanej zapory będzie desant na linach. Dopiero na miejscu okazało się, że komandosi desantują się na betonową powierzchnię w wyniku czego jeden Polak złamał nogę. Niewiele brakował by kilku komandosów spadło z tamy, walcząc z potężnymi podmuchami powietrza wywoływanymi przez wirniki helikopterów. Opanowanie zapory zajęło kilkanaście minut. Obsługa i ochrona nie stawiała zdecydowanego oporu. Po przeszukaniu okazało się, że tama nie była zaminowana. Polacy bronili obiektu najbliższe 6 dni. Za: Jarosław Rybak "GROM.PL"
-
Gorąco polecam każdemu, kto chciałby więcej wiedzieć jak wyglądała II wojna w Zatoce z pierwszej linii frontu, każdemu, kto rozkochał się w "Helikopterze w ogniu" Riddleya Scotta. Dużo akcji, dramatyzmu, lekkie pióro- składa się na to, że relację korespondenta Marka Franchettiego czyta się jednym tchem. Zachęcam do lektury! http://americasarmy.pl/artykuly/historia/1...st-smierci.html