![](https://forum.historia.org.pl/uploads/monthly_2017_09/M.png.83744e7c54e99f3be0cdbc5888d2f22d.png)
mch90
Moderator-
Zawartość
1,777 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez mch90
-
Oj, nie bagatelizowałbym znaczenia Ultry w walkach na Zachodzie i w rejonie Morza Śródziemnego. Już od maja 1941 roku alianci zaczęli dostawać rozszyfrowane meldunki z Enigmy- tym samym znali większość planów wroga, począwszy od szczegółowych planów i harmonogramu operacji "Merkur", przez lądowanie Rommla w Afryce na wiosnę 1941 roku, po informację o konwojach niemieckich płynących do Afryki. Nie, ale bardzo ułatwiła ostateczne zwycięstwo. Chociażby bitwa o Medenine stoczona u wrót Tunezji przez Montgomery'ego- aliancki nasłuch poznał rozmary, lokalizację i porę niemieckiego uderzenia tak, że wojska Rommla dostały cięgi jak siemasz, przy minimalnych stratach brytyjskich. Nasłuch z Ultry niezwykle przydawał się podczas desantów morskich. Przed operacją "Overlord", rozszyfrowane depesze pozwalały zorientować się wywiadowi SHAEF, czy Niemcy faktycznie nabrali się na alianckie działania pozorujące. Same rozszyfrowane depesze nie zapewniają zwycięstwa- trzeba je jeszcze dobrze wykorzystać i mieć dobrego dowódcę, który potrafi wykorzystać informację o przeciwniku przeciwko niemu. Na Krecie tak się nie stało.
-
Moim zdaniem akt czystej desperacji. Wysłano do walki to, co zostało z męskiego społeczeństwa III Rzeszy- starców i dzieci- słabo uzbrojonych, wyposażonych, a tym bardziej wyszkolonych. Wiadomym jest, że w otwartej walce nie mogli się oni równać rasowej piechocie, jednak wykorzystanie tego typu formacji w obronie umocnień dawało jakieś rezultaty. Chodzi mi tu mianowicie o wysyłanie batalionów (Czy ktoś wie jak wyglądała struktura organizacyjna tych oddziałów?) volkssturmu na Wał Zachodni, gdzie siedzący w bunkrze "ochotnik", nawet bez jednej ręki, z poważnymi schorzeniami, kiepską kondycją i wyszkoleniem był tak samo skuteczny jak rasowy żołnierz, bo wciąż mógł naciskać spust karabinu maszynowego- to zresztą opinia wyrobiona przez żołnierzy amerykańskich. Ze strategicznego punktu widzenia sformowanie Volkssturmu miało swój niewątpliwy sens, z moralnego- była to zbrodnia, bo jak inaczej nazwać skazywanie na niemal pewną śmierć setki tysięcy ludzi w wieku podeszłym i najmłodszych fanatyków z Hitlerjugend. Dla mnie to było zwyczajne mięso armatnie, mobilizowane do walki strachem przed Armią Czerwoną lub strachem przez własnym oficerem. Ich wysiłek mógł co najwyżej przedłużyć o parę godzin agonię Rzeszy, lecz wtedy liczył się każdy dzień. A same jednostki Volkssturmu kojarzą mi się z pancerfaustem- chyba najpopularniejszą bronią w tych formacjach.
-
Moja nauczycielka od biologii uświadomiła mi czym jest ściąganie na bardzo brutalnym przykładzie: "Jak byś się czuł, gdyby operował Cię chirurg, który przez całe studia ściągał?". Postawcie sobię to pytanie. Żeby nie było, ja też nie jestem święty :mrgreen:
-
Jak dla mnie bohater, który w znaczny sposób przyczynił się do upadku znienawidzonego systemu komunistycznego. Wykradł na zachód można by rzec szaleńcze plany ofensywne Układu Warszawskiego, co było wystarczającym straszakiem politycznym, by "utemperować" ZSRR- dodatkowo pułkownik Kulkiński nie kierował się względami materialnymi, ale patriotycznymi, co potwierdza jego bohaterstwo. W końcu, o ile mi wiadomo, nikt mu nie proponował pieniędzy i awansów zanim wykradł strategiczne plany. Działał na rzecz narodu- to wystarczający argument na to, że był on bohaterem, aniżeli zdrajcą- choć tak jest wg. prawa. Zdradził on w końcu instytucję- tutaj partię komunistyczną, swoich mocodawców.
-
Interesujesz sie nauką i prasą popularno-naukową- nie Lubisz klimaty zagraniczne - głównie Francja, Hiszpania itp.- owszem Masz duszę romantyka- chyba tak.. Nie pokazujesz swej prawdziwej twarzy- również jak wyżej- chyba coś w tym jest. Tylko w najbliższym gronie potrafię się naprawdę otworzyć i pokazać prawdziwe swoje "ja". Cyfrowe życie przerasta Cię ponad rzeczywistość- zdecydowanie. Czas szybko leci a technologia idzie do przodu w zawrotnym tempie. I faktycznie przerasta mnie to.
-
Nie oceniam dobrze strategii Ike'a. Chociażby popatrzmy na sytuację z sierpnia '44, kiedy miał on do wyboru trzy kierunki ataku: na Akwizgran i Metz, ujście Skaldy i linia Renu z Zagłębiem Ruhry. Dowódca SHAEF uderzył w tych trzech kierunkach jednocześnie a w efekcie nie osiągnął niczego. Eisenhower nie miał dość sił w tamtym czasie by atakować wg. swojej koncepcji. Swoją drogą, bardzo drogiej i powolnej strategii. Jednym z najzagorzalszych przeciwników strategii szerokiego frontu był Patton, który do końca twierdził, że należało przeprowadzić jedno skoncentrowane pancerne uderzenie, które przerwałoby front, niż napierać rozciągniętymi wzdłuż frontu wojskami, powoli zdobywając teren. Swoją drogą, wspomniany przeze mnie Patton bardzo krytykował nacieranie wg. szerokiego frontu Bradleya w Normandii, obwiniając go za powolne i czasochłonne parcie naprzód.
-
Polemizowałbym z Twoją oceną zrealizowania operacji "Overlord" ale po kolei: To prawda, brytyjskie wysiłki wprowadzenia w błąd przeciwnika nie mają precedensu w historii. Niezwykle złożona operacja wywiadu i kontrwywiadu, niezwykle finezyjne działania pozorowane (od rajdów komandosów do Norwegii, przez operację FUSAG, tworzenie fikcyjnych armii, pozorowanie desantu na północy Europy, południu, Bałkanach czy wreszcie gwóźdź programu- przygotowywanie fikcyjnego desantu w Pas-de-Calaise na czym skupiono największy wysiłek. Jeszcze w sierpniu 1944 roku Hitler wierzył w możliwość inwazji w tym rejonie, przy okazji znacznie wyolbrzymiając siły aliantów zarówno w Normandii jak i w Anglii) zapewniły sukces inwazji w Normandii. Bez przesady, to już operacja "Torch" przewyższała desant w Normandii pod względem lądujących sił. Tutaj też bym polemizował. Moim zdaniem było wręcz przeciwnie- tempo posuwania się oddziałów od 7 czerwca do końcówki lipca było wręcz ślimaczne. Więcej jednak na temat przeprowadzenia kampanii w Normandii możesz przeczytać w poniższym temacie: http://www.historia.org.pl/forum/viewtopic.php?t=2726
-
Gdzieś słyszałem, że istniała jakaś konwencja dotycząca zakazu niestrzelania do sanitariuszy - czy to prawda? To prawda- na mocy konwencji genewskiej zabronione było strzelanie do personelu i służb korpusu medycznego i Czerwonego Krzyża. O ile na froncie wschodnim nie istniało takie pojęcie, jak konwencja genewska, o tyle na zachodzie zadziwiająco często jej przestrzegano. Zdarzały się wyjątki- np. pierwszego dnia operacji "Merkur", gdy niemieccy spadochroniarze ostrzelali 7. Szpital Ogólny, zbombardowany też przez Luftwaffe tego samego dnia (pomimo dobrze widocznych znaków CK).
-
Plutonowy Eric Harden z Królewskiego Korpusu Medycznego podczas bitwy pod wsią St. Joostburg (połowa stycznia 1945) na ochotnika zgłosił się do zebrania rannych komandosów (z 1. Brygady Komandosów). Otrzymał zgodę i po przebiegnięciu pod ogniem 100 metrów dotarł do rannych, opatrzył oficera i trzech żołnierzy. Na tym nie koniec. Zaczął ściągać na tyły co poważniej rannych żołnierzy. Nagle krzyknął i zatrzymał się. Obserwujący go zamarli. Został trafiony w bok. Po paru chwilach ponownie zebrał siły i podjął ryzyko ratowania rannych. Gdy wrócił na własne pozycje, lekarz wojskowy we wściekłości sklął go i rozkazał pozostać na miejscu. Lecz Harden odmówił. Dwukrotnie zebrał grupę ochotników z noszami, którzy mieli zebrać rannych. Plutonowy wykrwawiał się cały czas, słabł, tracił siły. Na końcu samotnie ściągnął oficera, który samotnie i w bólu od dawna czekał na ewakuację. Mimo to rozkazał, by jego samego zabrać na samym końcu. Szczęście Hardena w końcu się skończyło. W drodze powrotnej z rannym oficerem młody sanitariusz został trafiony w głowę. Pośmiertnie odznaczony Krzyżem Wiktorii. Walki trwały dalej. Zastanawiam się, czy nie każdy weteran zasługuje na miano bohatera. Spójrzmy na sanitariuszy, którzy zawsze pojawiali się w ogniu najgorętszych walk, by w chaosie bitewnym przeprowadzać skomplikowane operacje i udzielać pierwszej pomocy. Gdy trwał ostrzał artyleryjski, piechurzy mieli ten przywilej, że mogli siedzieć we względnie bezpiecznych okopach. Z kolei oni musieli wyjść w strefę śmierci bo tam, gdzieś, czekał ranny, nie znany im żołnierz. A mimo to oni nadal wykonywali swoją pracę. To są prawdziwi bohaterowie.
-
Udało się postawić zbrodniarzy hitlerowskich, działaczy NSDAP i nazistów do odpowiedzialności- jest to niewątpliwie duży sukces, natomiast już wcześniej pisałem o jednostronnym charakterze wymierzanej sprawiedliwości. Żenada, to za duże słowo na określenie procesu norymberskiego, jednak daleko mu do pełnej uczciwości i sprawiedliwości. Jednak trzeba być świadom, że armie alianckie wcale "grzeczniejsze" nie były pod tym względem- zwłaszcza Kanadyjczykom często zdarzało się dopuścić do egzekucji jeńców (Authie). Amerykanie też nie byli święci (ponoć w dużej skali mordowali jeńców w Ardenach- choć było to wynikiem nagłośnienia masakry w Malmedy) czy innych, chociażby Wolnych Francuzów de Gaulle'a. Jednak zwycięzców się nie sądzi, zasada ta pozostanie na zawsze aktualna. Moim zdaniem głupotą jest obwinianie żołnierzy za te ekscesy spowodowane napięciem na polu walki i ładunkiem kumulowanych emocji, gdy do rozwiązania były setki innych, poważniejszych zbrodni- chodzi mi tu o ludobójstwa i zorganizowane egzekucje jak ta w Oradour czy Malmedy.
-
Czemu miałby beknąć? Działaliśmy pod egiedą Stanów Zjednoczonych które otwarcie ujawniły swoje stanowisko wobec Iraku Saddama w myśl zasady "wróg mojego przyjaciela jest moim wrogiem". A że w tajemnicy przed społeczeństwem? Niektóre informacje, zwłaszcza te dot. działań jednostek specjalnych, moim zdaniem, powinny pozostać ściśle tajne albo chociaż utajnione przez jakiś czas, kiedy taka informacja mogłaby zaszkodzić misji. To jest też cecha specjednostek- działanie w ukryciu przed społeczeństwem. Apropos tego, mam dla Was ciekawe informacje na temat domniemanego udziału komandosów GROMu w starciach w Falludży w 2004 roku: http://militaryphotos.net/forums/showthrea...254#post2058254 Tutaj tłumaczenie jednego z akapitów: "Polscy snajperzy współpracujący z Amerykanami otrzymali mniej restrykcyjne "zasady postępowania" (ROE) od swojego rządu - twierdzi źródło związane z wywiadem USA. "Polacy mogli zabijać ludzi których my nie mogliśmy". Na przykład Amerykański snajper nie mógł oddać strzału chyba że widział że cel ma przy sobie broń, Polacy mogli strzelać do każdego kto miał w ręku telefon komórkowy po godzinie 20:00. "Mieli skuteczność 80% na dystansie prawie 600 jardów". Jak twierdzi nasze źródło "to naprawdę imponujące"". Źródło: "Fiasco, The American Military Adventure in Iraq", str. 400.
-
O żołnierzach II Korpusu polskiego we Włoszech: Saper Richard Eke: "(...) Byli dziwnymi żołnierzami, czystymi, bystrymi, pachnącymi perfumami. Palili papierosy w długich cygarnicach i zadali sobie trud perfekcyjnego opanowania włoskiego. Byli bardzo szarmanccy w stosunku do miejscowych kobiet i panny były wręcz oczarowane tak uprzejmym traktowaniem. Mimo wyraźnej łagodności Polacy byli zuchwali i odważni, co mieli udowodnić w ciągu kilku następnych tygodni". "Monte Cassino" M. Parker, str. 319 Fred Majdalany, Batalion Fizylierów Lancashire: "czasami ich powaga mocno kontrastowała z wyraźną swobodą bycia ich brytyjskich towarzyszy z 8. Armii. Uważali, że zbyt mało się tym przejmujemy, bo nie dyszymy przez cały czas ślepą nienawiścią". Anonimowy oficer brytyjski: "Ich motywy były równie oczywiste, co proste. Chcieli tylko zabijać Niemców i w ogóle nie zawracali sobie głowy typowymi udoskonaleniami, gdy przejmowali nasze stanowiska. Po prostu weszli z bronią i to wszystko". "Monte Cassino" M. Parker, str. 321 To prawda, lecz wbrew opinii wielu, nie było takich sytuacji, że Maczkowcy dokonywali egzekucji na każdym żołnierzu u którego widniała kampania wrześniowa na szlaku bojowym. Również, już będąc przy tym temacie, nie doszło do masowej rzezi jeńców niemieckich w Chambois, o czym pisze Amborse ("Obywatele w mundurach", wspomnienia por. Watersa) i co próbuje nam wmówić Pan Czwartosz.
-
Chciałbym, byśmy przedyskutowali, ocenili sposób przeprowadzenia kampanii w Normandii z perspektywy SHAEF. A więc, zapraszam do dyskusji!
-
Jednak stało się tak dopiero, gdy doszło do okrążenia niemieckich wojsk. To nastąpiło dopiero po wyjściu z impasu, wyjściu z przyczółków. Mi natomiast chodzi o walki na przyczółku inwazyjnym, wśród żywopłotów i w okolicach Caen. Alianci mogli sobie pozwolić na tak wysokie straty (tylko w sprzęcie. Wiesz jak wyglądała sprawa uzupełnień u Brytyjczyków w późnej fazie bitwy o Normandię i dalszych walkach na zachodzie? Rozwiązano dwie dywizje, z czego jedną była 59. Dywizja Piechoty "Staffordshire") ale czy były one potrzebne? Moim zdaniem- nie. W takiej bitwie, jak decydujące moim zdaniem zmagania w Normandii nigdy żołnierza za mało, zwłaszcza, jeśli chciano wg. planu dokonać głębokiego okrążenia na Sekwanie.
-
Tym bardziej, że mieli oni we Francji- w tym w Normandii- swoich ludzi z SOE, którzy tworzyli i rozwijali siatki ruchu oporu. Tym to ciekawsze, że wykonywano mnóstwo lotów nad terenem przyszłej inwazji, w tym te na niewielkiej wysokości tak, że bez problemu można było ocenić wysokość "krzaczków" na podstawie padającego cienia, jak na tym zdjęciu z 1945 roku wykonanym nad Cotentin: To już temat na osobną dyskusję, ale trzeba się zgodzić. Niewielu alianckich generałów miało faktycznie pomysł na wykorzystanie dywizji pancernych, należeli do nich Wavell, Wood (am. 4. DPanc) czy Patton. Trzeba tu dodać, że większość dowódców związków pancernych, przynajmniej u Amerykanów, wywodziła się ze szkoły piechoty. To powinno wiele wyjaśniać. Zauważ jednak, że tkwiąc na niewielkim przyczółku normandzkim alianci prowadzili bitwę na wyniszczenie, niezwykle kosztowną w ludziach i sprzęcie. Gdyby udało się szybko przełamać impas, można by, być może, uniknąć tak koszmarnych strat a i tak unicestwić armie niemieckie, które przegrywały w starciu z alianckimi na mobilność i wsparcie z powietrza. Dodam jeszcze, że w warunkach normandzkich Niemcy nie odczuwali aż w takim stopniu kłopotu w postaci "stacjonarności" swoich dywizji, które zdecydowanie szybciej uległyby w wojnie manewrowej. Z drugiej strony wtedy pełnię możliwości pokazałyby liczne niemieckie dywizje pancerne w tym rejonie (w Normandii walczyło ich 10), które zupełnie nie sprawdzały się w defensywnej roli, która z założenia przypadała dywizjom piechoty.
-
Mam to nieszczęście, że cierpię na arachnofobię, więc nawet i dużo mniejsze pająki mnie panicznie przerażają :roll: Pomijając temat pająków, mam dużo psów! Dziesięć (10)! Jak to możliwe? Akurat tak się składa, że moja mama prowadzi hodowlę dogów argentyńskich a parę tygodni temu urodziło nam się 5 szczeniaków z tego muszę z przykrością stwierdzić, że jednego sobie zatrzymujemy, co ostatecznie daje nam liczbę 6 dorodnych, dużych, białych psów. :roll:
-
http://www.onwar.com/maps/wwii/normandy/index.htm Fantastyczny zbiór map strategicznych z lat 1940-1945- od blitzkriegu we Francji, przez front wschodni, zachodni po zmagania na Pacyfiku. Jak dla mnie fenomenalne stronka. Polecam wszystkim!
-
A moim zdaniem można było jednak zaoszczędzić dużo czasu. Poczynając od tego, że żołnierze wkroczyli do walki zupełnie nieprzygotowani do zastanych warunków terenowych- mam tu na myśli oczywiście słynne normandzkie żywopłoty. Wszelkie wysiłku SHAEF skupiło na samym desancie, myśląc w duchu, że później "jakoś to będzie". No i żołnierze walczyli, ucząc się jak walczyć wśród żywopłotów na błędach okupionych krwią, wymyślać naprędce nowe techniki do pokonywania tych przeszkód i przedzierania się przez nie. Patrząc na to, co działo się na północy, gdzie boje toczyły wojska Montgomery'ego nie mogę oprzeć się wrażeniu, że błędy marszałka polnego również znacznie przyczyniły się do opóźnień w realizowaniu planu, chociażby patrząc na przeprowadzoną przez niego operację "Goodwood" (von Luck, którego oddziały- tu chodzi mi o Kompanię dowodzenia, jednego Pzkpfw IV i baterię dział .88- zatrzymały prawą flankę głównego natarcia pancernego, tj. DPancGwardii. Pisał on po wojnie, że gdyby z czołgami szła piechota, szybko musiałby wycofać te wątłe siły z Cagny, gdyż nie miałby się jak przed nią obronić. A tak?.. Tak ostrzał z flanki załamał natarcie czołgów. Mjr. Close który też tam był zauważył jak jeden ze szadronów 2. Pułku Fife & Forfar zniknął z powierzchni ziemi w ciągu kilku sekund.). Również znaczne opóźnienia spowodowały gigantyyczne zatory na plażach, które spowalniały koncentrację 1. i 2. Armii, tym samym spowalniając osiągnięcie pełnej siły bojowej. Szczytem był "najwięszy sztorm od czasów Wielkiej Armandy", jak mówiono o sztormie z 19 czerwca, który zniszczył amerykański sztuczny port i silnie uszkodził brytyjski. Co do pytania- jak ważne znaczenie miał czas dla Aliantów- wg. mnie ważne. Pamiętajmy, że im szybciej Bradley przebrnąłby przez krainę żywopłotów, tym szybciej można by wprowadzić do walki świeże dywizje z Anglii a przede wszystkim 3. Armię Pattona. To samo się tyczy przyczółka Monty'ego, który był po prostu mały. Im szybciej udałoby się wydostać na równiny środkowej Francji, tym szybciej alianci w pełni rozwinęli by skrzydła i uderzyli wszystkim, co mają. Towarzyszu, naucz się czytać tematy. Twoje pytanie plasuje się pod temat dot. D-Day, gdy tymczasem dyskutujemy tutaj o błędach kampanii normandzkiej i tematach pobocznych. http://www.historia.org.pl/forum/viewtopic.php?t=99
-
I ja tak uważam. Zacznę od tego, że sam plan operacji "Nordwind" miał cechy tego, co Model nazwał "małym wariantem" i co faktycznie mogło mieć szansę powodzenia. Udało się odciążyć front w Ardenach (związanie w walce 7. Armii), gdzie akurat siły niemieckie wycofywały się na bezpieczne pozycje. Istniało poza tym pewne prawdopodobieństo, że Niemcy przełamią osłabiony amerykański front (7. Armia obsadzała i tak nadmiernie rozciągniętą linię fontu) w Alzacji, kiedy to wszystkie siły kierowali w lasy ardeńskie. Dodatkowym argumentem przemawiającym za niemiecką ofensywą była obecność 100-tysięcznych sił 19. Armii utrzymujących "worek" kolmarski, których kontruderzenie równoległe do uderzenia z lasów Hagenau mogłoby zniszczyć armię gen. Patcha. Było takie prawdopodobieństo gdy linia frontu pod Gambsheim niebezpiecznie zbliżyła się do tego miasta- mniej więcej na odległość 17 km. Zresztą, wystarczy spojrzeć na mapę: http://www.army.mil/CMH/brochures/ardennes/p38-39(map).jpg Generalnie z początku Ike chciał oddać pozycje i Strasbourg, oddać równinę alzacką, natomiast wycofać siły w Wogezy. Tak nakazywałyby podręczniki taktyki, lecz polityczna waga Strasbourga (a raczej ambicje narodowe Francuzów) nakazały De Gaulle'owi wnieść sprzeciw. I postawił na swoim. Nie wszędzie. Na prawym skrzydle niemieckiej operacji, tam, gdzie atakowała 21. DPanc i 25. DGrenPanc Amerykanie silnie się umocnili na fortyfikacjach Linii Maginota, gdzie utrzymywali się dwa dni, zadając Niemcom duże straty. Również duży udział w walkach miała silna amerykańska artyleria, która w znacznym stopniu przyczyniła się do zwycięstwa.
-
Nie uważam procesy norymberskie za żenadę, bo mimo wszystko, mimo całej medialnej otoczki, zbrodniarzy hitlerowskich postawiono przed trybunałem i osądzono. Przejdę jednak do kwestii osądu dowódców wojskowych. Kurt Meyer dowodzący podczas bitwy o Caen, 9 czerwca 1944, w rejonie Abbaye d'Ardennes, został postawiony do odpowiedzialności przed trybunałem za mord na kilku Kanadyjczykach, którego dokonała jego Kampfgruppe w tym dniu, w tej miejscowości. Żaden jednak z kanadyjskich generałów nie został postawiony przed sadem za dopuszczenie sie zbrodni w tymże dniu na niemieckich jeńcach z Kampfgruppe Meyer. Meyer, skazany na karę śmierci, został ułaskawiony przez głównodowodzącego sił kanadyjskich, generała Crerara, mimo protestów weteranów Legionu Kanadyjskiego. Warto zacząć od tego, że niemieccy (jak i wszyscy inni) dowódcy nie mieli wpływu na wybryki żołnierzy, którzy cały czas znajdywali się pod presją, podoficerowie ulegali pokusie zemsty, jeszcze inni chcieli się popisać gorliwościa w slużbie ojczyzny i rozwiązywali problem jeńców w najprostszy sposób. Obwinianie za takie czyny dowodców jest żałosne. Na wojnie instynkt samozachowawczy często bierze górę nad ludzkimi odruchami w stosunku do przeciwnika. Jednakże proces norymberski przekreślił, moim zdaniem, wszelkie szanse na ponowne ustanowienie kodeksu regulującego sprawę litości. Sprawiedliwość, jaką tam wymierzono, nosiła charakter jednostronny lub też nie miała ze zwyczajowo pojmowaną sprawiedliwością nic wspólnego. Przykładem może być działalność radzieckich sędziów, usiłujących skazać Niemców za masakrę w Katyniu. Nikt nie odważył się poruszyć kwestii reżimu stalinowskiego, który zgładził kolejne miliony ludzi w wyniku represji, egzekucji i wywózek do łagrów. To zakłamanie miało daleko idące konsekwencje, tak jak teraz niewielu pamięta o zbrodniach stalinowskich, pamiętając jedynie o aparacie zagłady Hitlera.
-
Tak samo jak nie można mówić na przykładzie OSTR-a, Łony i Gramattika, że jest to środowisko czyste, ze wszystko jest cacy. I nigdy tak nie twierdziłem- to środowiska jest bardzo zróżnicowe, podobnie zresztą jak amerykańska scena, gdzie obok siebie nagrywali 2pac (o pokoju, miłości, pojednaniu) i NWA ("Gangsta gangsta", "Fuck the police"- tytuły mówią same za siebie) i Ice-T (słynny "Cop Killer"- na fali tej piosenki wybuchły zamieszki w LA bodajże w latach '90).
-
Nie można jednak tego wizerunku generalizować, bo w/w raperzy tworzą jedynie jakiś tam procent polskiej rap-sceny. Przywołam po raz kolejny postać Łony czy OSTRa. Również czy tekstom Grammatika można zarzucić głupotę? To akurat trzy moje ulubione przykłady, ale szukając, można ich znaleźć więcej. Faktem jest, nie ma co tu kryć, że większość polskich raperów wywodzi się z niższych klas społecznych, jednak nie to o nim świadczy, a jakoś muzyki przez nich tworzonej. Tutaj można się powołać na zespół Fenomen chociażby czy Paktofonikę.
-
Cóż, Jachu, mogę Ci jedynie przyklasnąć. Należy dobrze dobierać towar i nauczyć się odróżniać to, co prezentuje Molesta i Hemp Gru (ćpanie, kradzieże etc.) od intelektualnego rapu, który prezentuje Łona (te komiczne teksty do bierzących wydarzeń politycznych ze sceny światowej i rodzimej), niech psychodelicznego stylu prezentowanego przez dawny K44, czy może refleksyjny Grammatik. Przede wszystkim nie można się zrażać do tej muzyki, słuchając jedynie kawałków puszczanych w radiu, które, moim zdaniem, niewiele mają wspólnego z dobrym, polskim rapem. Pojawiają się komentarze, że raperzy to bandyci, dresiarze, niewykształcone bezmózgi etc, gdy tymczasem weźmy pod uwagę, że raper Łona jest na piątym roku prawa.
-
Hip-hop generalnie to subkultura której filary to muzyka- rap, breakdance, graffiti i muzyka- dj-ing, że tak to nazwę- tworzenie sampli i loopów w najogólniejszym pojęciu. Co do Eminema- ta lista jest o wiele dłuższa, jeśli by się przyjrzeć. Nie tylko na amerykańskiej scenie (gdzie króluje Gangstarr, Mobb Deep, Nas, 2pac czy Dr Dre) ale też polskiej- tutaj nieco ambitniejsze składy, jak Grammatik ("Światła Miasta"- moim zdaniem najlepszy krążek wydany w Polsce w minionej dekadzie), Fenomen, Paktofonika, Łona, Killaz Group, OSTR czy też Łona.
-
Moje informacje pochodzą z "Wyścigu do Renu" Alexandra McKee. Inaczej było w '44? W 1944, gdy na nieobsadzone fortyfikacje Model posyłał bataliony rekonwalescentów, wykrwawione dywizje i bataliony volkssturmu? Spójrz ile dywizji wystawili w Hurtgen alianci a ile Niemcy. Średnia przewaga liczebna w walkach od września 1944 do grudnia 1944 wynosiła 3:1 na korzyść aliantów z tym, że byli oni nieporównywalnie lepiej uzbrojeni, wyekwipowani i lepiej przygotowani do walki niż Francuzi w 1940. A przez Holandię czy Belgię nie można było uderzyć jako, że kraje te zadeklarowały neutralność.