mch90
Moderator-
Zawartość
1,777 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez mch90
-
Najlepsza Linia Obrony w czasie II Wojny Światowej
mch90 odpowiedział pepe289 → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie - ogólnie
Ja bym oddał głos na linię Gustawa, arcydzieło fortyfikacyjne autorstwa gen. Hansa Bessela, głównego inżyniera Kesselringa z wyszczególnieniem dominującej, najważniejszej części fortyfikacji- stanowisk obronnych na masywie Cassino. Masyw Cassino był kluczowym stanowiskiem obronnym na linii Gustawa i najpotężniejszym systemem obronnym, z jakim podczas wojny musieli zmierzyć się Amerykanie i Brytyjczycy. Już pod koniec 1943 roku klasztor na Monte Cassino uznawano już za jedno z najlepszych stanowisk obronnych w Europie i jako takie omawiano przez wiele lat na włoskich wyższych uczelniach wojskowych. Poza wykorzystywaniem dominującej pozycji, masyw Cassino chroniony był przez rzeki Rapido i Garigliano, które tworzyły przed nim naturalną fosę. Jego flanek strzegą poszarpane, bezdrożne góry: Aurunci, ciągnące się od doliny Liri niemalże do samego wybrzeża tyrreńskiego, oraz Abruzzy, rozciągające się za klasztorem. Naturalne atuty obronne Niemcy wzmocnili poprzez usunięcie budynków i drzew i poszerzeniu w ten sposób pola ostrzału. W innych miejscach pogłębiono wapnem występujące tu naturalne jaskinie, a pozycje obronne wzmocniono betonem i dźwigarami kolejowymi. Wykopano ziemianki połączone podziemnymi przejściami. Umocnienia te nie były jedną linią, a raczej wieloma liniami obrony z tak rozmieszczonymi stanowiskami, by można było przeprowadzać natychmiastowe kontrataki na utracone pozycje. Równiny u stóp wzgórz pokryto na szerokość 400 jardów polami minowymi z zasiekami. Wysadzono również tamę na Rapido, żeby zmienić jej bieg, przez co cała równina przed masywem Cassino stała się nieprzejezdnym bagnem. Poprzez burzenie domów i rozbudowę stanowisk, również miasteczko Cassino leżące u podnóża wzgórza klasztornego zamieniono w twierdzę. Gdyby alianci chcieli ominąć miasteczko, musieliby zmierzyć się z systemami rzek Rapido i Garigliano. Gdy linia Gustawa została ukończona, nie było takiego szlaku, na którym alianci nie natknęliby się na poważne przeszkody- naturalne bądź stworzone przez człowieka. "To niezwykłe, co oni tam robią"- o linii Gustawa Agostino Sassoli z miasteczka Cassino. "Góry nie do zdobycia, najwyraźniej z armiami szkopów. Przed nami rozciągały się niezmierzone góry, ponure i złowieszcze"- por. D. H. Deane, Pułk Gwardii Szkockiej. Za: "Monte Cassino" Matthew Parker, "Monte Cassino" Hapgood/Richardson. -
Potężny odsetek Polaków- volksdeutschów- służył w 3. Dywizji Grenadierów Pancernych, wchodzącej w skład XIV KPanc gen. Sengera we Włoszech. Sam dowódca korpusu uważał tą dywizję za wyjątkowo "niepewną" po doświadczeniu spod Salerno- podczas tych walk odnotowano podejrzanie dużą liczbę zniknięć z w/w dywizji. W gruncie rzeczy trudno się dziwić tym Polakom pochodzenia niemieckiego, skoro byli i czuli się traktowani jak żołnierze drugiej kategorii- przyjmowano ich do wojska na okres próbny i choć uczestniczyli w ciężkich zmaganiach na Wschodzie, nie można ich było awansować do zakończenia okresu próbnego.
-
Czy stosowanie takich improwizjowanych ładunków wybuchowych jest gdzieś udokumentowane? Z tego co pamiętam, tego typu "wynalazki" znalazły się w "Szeregowcu Ryanie", a poza tym filmem nie słyszałem o stosowaniu w walce czegoś takiego. Podam inny przykład- niemieccy generałowie wysyłali instrukcje żołnierzom niemieckim walczącym na froncie wschodnim, by dali przejechać po swoich okopach radzieckim czołgom i w momencie, gdy czołg znajdzie się nad okopem, przymocować minę magnetyczną. Żołnierze bardzo sceptycznie (i bardzo gniewnie) odnieśli się do tych "cennych rad" dowództwa i pomysł nie spotkał się z aprobatą.
-
Rzeczywiście, wrak czołgu Wittmanna nie nosi żadnych śladów penetracji przez pociski ppanc., jednak nosi ślady ostrzału. Najprawdopodobniej któryś z pocisków wystrzelonych przez Shermany wywołał wewnętrzną eksplozję czołgu, w wyniku którego miała zginąć cała załoga. Jak wyżej. Jeszcze co do wersji z Typhoonem- dzienniki działań bojowych 4. DPanc, dywizjonów bombowych Typhoonów (183. Eskadry) i wspomnienia weteranów kanadyjskich zaprzeczają, że żaden Typhoon ani inny samolot zdolny przenosić niekierowane pociski rakietowe wspierał 8 sierpnia II KA Kanadyjski.
-
Kupiłem dzisiaj książkę Martina van Crevelda, jednego z najbardziej uznanych ekspertów wojskowości "Zmienne oblicza wojny", wydaną nakładem Rebisu. Zapowiada się niezwykle smakowicie- to szczegółowa analiza ewolucji wojen od I wojny światowej po dziś czas.
-
Wersje z Typhoonem dyskredytuje również Brian Reid w książce "No Holding Back". Pisze on, że w tym dniu, 8 sierpnia 1944 roku 2. TAF (Tactical Air Force) nie zgłosiła zniszczenia żadnego czołgu w rejonie śmierci Wittmanna, w czasie, gdy brał on udział w walce. Abstrachując od tego, że zniszczenie czołgu bezpośrednim trafieniem przez samolot było bardzo rzadkie i raczej niespotykane. Reid pisze w konluzji: "...no tanks were claimed destroyed or damaged in the forward areas by immediate support aircraft" "...the only tanks claimed were by Typhoons on armed reconnaissance missions in areas away from the actual battle. Therefore Wittmann and his crew almost assuredly did not fall victim to an attack from the air." Za: "No Holding Back" Brian Reid Pojawiły się też pewne głosy, że być może czołg Wittmanna 007 został zniszczony w wyniku bombardowań poprzedzający operację "Totalise" przez 8. Armię Lotniczą, jednak oględziny terenu zdementowały te przypuszczenia- brak jakichkolwiek śladów bombardowań w sąsiedztwie wraku czołgu. Z tego co mi wiadomo, najprawdopodobniej Wittmanna ustrzelili Kanadyjczycy z 4. DPanc, zaś bezpośrednią przyczyną zniszczenia czołgu i śmierci załogi były, jak pisze Reid i relacje niemieckie, dwie eksplozje w Tygrysie 007. Choć gdyby spojrzeć na mapę działań w tamtym dniu, 8 sierpnia, wygląda na to, że Wittmann mógł dostać zarówno od Kanadyjczyków, jak i Brytyjczyków- po lewej, w odległości 500 metrów miały kanadyjskie Shermany z 2. BPanc 4. DPanc, przed sobą, i na prawo, w odległości kilometra, jeszcze kilka kanadyjskich shermanów i brytyjskie czołgi z 1. Northamptonshire Yeomanry. Równie dobrze mógł dostać od jednych i drugich. Reid wskazuje na Kanadyjczyków, którzy znajdywali się dużo bliżej czołgu Wittmanna niż Brytyjczycy.
-
W lutym 1941 roku, podczas kampanii w Afryce, brytyjskie pułki 3. Pułk Huzarów i 6. Royal Tank Regiment przezbroiły się na włoskie czołgi M13/40. Poza tym, poniżej przedstawiam dwa ciekawe zdjęcia pokazujące wykorzystanie zdobycznego sprzętu w US Army:
-
Ghurkowie, legendarni wojownicy z Nepalu, walczący pod sztandarem brytyjskim, przez wielu uważani byli i są za najlepszą formację II wojny światowej. Ich odwaga, znana m.in. z kampanii włoskiej (bitwa o Monte Cassino) i Birmy stała się legendarna, tak jak ich niesamowite zdolności zwiadowcze i ofensywne. Jestem ciekaw, jak Wy ich oceniacie?
-
O ile mi wiadomo (posługuję się artykułem Z. Wawera), Sikorski z inspekcji oddziałów na przełomie maja i czerwca 1943 roku bardzo wysoko ocenił kompetencje gen. Andersa i był bardzo zadowolony ze stanu i morale wojska. Wydaje mi się, że nie obdarowywał by takimi pochwałami oddziały i dowódcę, rzekomo szykującego spisek przeciwko "Londyńczykom".
-
Znalazłem bardzo ciekawy artykuł o segregacji rasowej w US Army z Polityki, nr 11 (2645) z dnia 15-03-2008; s 76, autorstwa Jakuba Jaskółowskiego: "Koniec wojny secesyjnej w 1865 r. tylko pozornie rozwiązał kwestię murzyńską w USA. Pomimo zniesienia niewolnictwa południowym stanom udało się pod koniec XIX w. przeforsować prawo, które sankcjonowało całkowitą separację białych Amerykanów od czarnych, m.in. w publicznej komunikacji, edukacji, w ośrodkach rekreacyjnych, szpitalach. W teorii miało się wprowadzać zasadę „rozdzieleni, ale równi”. W praktyce regulacje te, znane pod nazwą Jim Crow (od imienia bohatera powstałej w 1828 r. piosenki wyszydzającej Afroamerykanów), były instrumentami upokarzania kolorowej ludności, ograniczającymi swobodę poruszania się, edukacji czy wypowiedzi. Wszelkie próby zmiany tego prawa były blokowane przez senatorów i kongresmanów z południowych stanów, w których z kolei żyło trzy czwarte czarnoskórej populacji USA. Jednak, jak pisze Nat Brandt w swojej książce „Harlem na wojnie”: „gorsze niż prawne bariery był wszechobecny terror. Bicie, chłosta, tortury i palenie domów były zwyczajną rzeczą na Południu. W latach 1882–1935 ponad trzy tysiące Afroamerykanów zostało zlinczowanych”. W obronie praw murzyńskiej mniejszości w 1909 r. powołano Krajowe Stowarzyszenie Postępu Ludzi Kolorowych (National Association for the Advancement of Colored People – NAACP), które prowadziło stałą obserwację incydentów o podłożu rasistowskim oraz próbowało wpływać (czasem skutecznie) na decyzje administracji rządowej w kwestii równouprawnienia Afroamerykanów. I wojna światowa rozpoczęła debatę wokół pytania, czy kolorowa ludność powinna angażować się w konflikt. Socjaliści uważali, że jest to kapitalistyczna awantura, a Afroamerykanie nie mają żadnego interesu we wspieraniu imperiów kolonialnych takich jak Francja czy Anglia. Jednakże liderzy NAACP obawiali się, że stawanie w otwartej opozycji wobec rządu nie przysporzy zwolenników sprawie murzyńskiej. W konsekwencji ok. 200 tys. czarnoskórych żołnierzy zostało wysłanych do Francji. Jednak tylko jedna czwarta z nich znalazła się na froncie. Pozostali służyli w jednostkach pomocniczych. Dodatkowo dowództwo Amerykańskiego Korpusu Ekspedycyjnego wydało w sierpniu 1918 r. broszurę, w której wyjaśniało francuskim sojusznikom sposób, w jaki powinni obchodzić się z afroamerykańskimi żołnierzami. W broszurze tej czarnoskórzy żołnierze zostali opisani jako stanowiący zagrożenie degeneraci. Francuzom nie wolno było traktować ich w sposób zbyt familiarny ani obdarzać szacunkiem, co byłoby powodem „wielkiego zaniepokojenia Amerykanów i afrontem wobec ich polityki państwowej”. Jak na ironię, pierwszym amerykańskim żołnierzem, który otrzymał wysokie francuskie odznaczenie za odwagę wykazaną na polu bitwy, Croix de Guerre z gwiazdą, był czarnoskóry Henry Lincoln Johnson z 369 regimentu piechoty. Jednostka ta, składająca się z Afroamerykanów, walczyła jednak pod flagą francuską. Był to pierwszy oddział Ententy, który dotarł do Renu. W 1925 r. Kolegium Wojenne Armii Amerykańskiej wydało raport oceniający postawę żołnierzy afroamerykańskich na froncie. W swoich wnioskach był on na wskroś rasistowski: „Czarni żołnierze są efektywni i godni zaufania tylko tak długo, jak długo prowadzeni są przez zdolnych, białych oficerów. (...) W procesie ewolucji amerykański Murzyn nie zrobił postępów tak dalekich jak inne grupy człowieczej rodziny”. Raport zaciążył na polityce kadrowej armii. W rzeczy samej, nawet niewielkie ustępstwa, na jakie godziła się administracja amerykańska, wynikały z nieugiętości liderów NAACP, straszących Franklina Delano Roosevelta protestami w całym kraju, oraz z charyzmy żony prezydenta Eleonory, wielkiej orędowniczki emancypacji Afroamerykanów. To m.in. dzięki jej postawie przedstawiciele czarnej społeczności mieli nadzieję, że zaangażowanie w amerykański wysiłek wojenny i wyeksponowanie patriotyzmu będą najlepszą drogą do zniesienia prawnej dyskryminacji oraz likwidacji krzywdzących stereotypów. Po wybuchu II wojny światowej amerykańskie społeczeństwo coraz bardziej zajmował konflikt w Europie. Tymczasem w sierpniu 1940 r. armia amerykańska liczyła ok. 500 tys. żołnierzy, z czego Afroamerykanie stanowili mniej niż 1 proc., stacjonując w odseparowanych od białych żołnierzy jednostkach. W wojsku było tylko pięciu czarnoskórych oficerów, z których trzech pełniło funkcje kapelanów. Stopniowe zaangażowanie USA w wojnę po stronie Wielkiej Brytanii spowodowało zwiększenie produkcji przemysłowej, a co za tym szło – wzrost zatrudnienia. Jednakże w 75 proc. nowe posady zostały zamknięte przed czarnoskórymi Amerykanami. Dość powszechną postawą było stanowisko firmy Vultee Aircraft, która w oficjalnym oświadczeniu napisała: „Nie należy do polityki tej firmy zatrudnianie pracowników rasy innej niż kaukaska”. Równolegle utrzymywała się dyskryminacja w zaciągu do wojska. Na 2,5 mln chętnych Afroamerykanów, w ciągu całej wojny armia przyjęła 900 tys. Ci, którym się udało, musieli zetknąć się z prawdziwym obliczem zasady „podzieleni, ale równi”. Na powszechnie wśród Afroamerykanów zadawane pytanie: „Co przyniesie nam wojna?” – codzienne gazety nie dostarczały optymistycznych odpowiedzi. Czytano o linczach dokonywanych na Południu, coraz częstszych incydentach w obozach wojskowych, dyskryminacji. Afroamerykanie mogli służyć w posegregowanych jednostkach, jednakże w większości przypadków dowodzili nimi biali oficerowie. Jeszcze gorzej było z dostępem do podstawowego wyposażenia baz, którego odmawiano murzyńskim jednostkom. Biali oficerowie (w większości z Południa) nie chcieli nawet szkolić swoich podwładnych. W konsekwencji zdarzały się przypadki takie jak 92 Dywizji Piechoty (afroamerykańskiej), która przez długi czas nie była wysyłana do walki, gdyż obawiano się użyć w walce Murzynów wyposażonych w broń. Wśród wielu jej żołnierzy powszechna była złośliwa uwaga, że południowe stany nadal bardziej zaangażowane były w wojnę secesyjną niż w tę przeciw Hitlerowi. Gdy pierwsze jednostki Afroamerykanów zaczęto wysyłać za ocean, powtórzyła się sytuacja z I wojny. Stacjonowanie w Wielkiej Brytanii wiązało się dla dowództwa amerykańskiego z niedogodnościami – kolorowi żołnierze brytyjscy byli bowiem równi innym w armii Jego Królewskiej Mości i dowództwo amerykańskie obawiało się, że żołnierze nasiąkną „nieodpowiednimi” treściami. W Europie Afroamerykanie w przeważającej mierze byli żołnierzami w jednostkach transportowych i pomocniczych. Większość z nich nigdy nie miała w rękach broni. Wiele jednostek amerykańskich nie chciało przyjmować ich w swoje szeregi. Tak było na przykład w słynnej 82 Dywizji Powietrzno-Desantowej. Obsesja segregacji sięgała czasem absurdu: w 1941 r. wynalazca nowej metody transfuzji krwi, założyciel pierwszego banku krwi lekarz Charles Richard Drew, Afroamerykanin, dowiedział się, że Amerykański Czerwony Krzyż nie dopuścił krwi od afroamerykańskich dawców. Pod koniec wojny zdarzało się też, że niemieccy i włoscy jeńcy wojenni byli lepiej traktowani (lepsze jedzenie i zakwaterowanie) niż eskortujący ich czarnoskórzy żołnierze. Problemem okazały się również jednostki lotnicze, gdyż wojsko nie chciało, by czarnoskórych pilotów obsługiwali biali mechanicy. Murzyński poeta i prozaik Lengston Hughes w swoim wierszu zwracał się do Ameryki: „Teraz mówisz, że za demokrację wojuję/Więc dlaczego demokracja/Mnie nie obejmuje?//Pytam cię, ponieważ chcę wiedzieć to:/Jak długo walczyć mi przyjdzie/I z Hitlerem, i z Jimem Crow”. Ta strofa bardzo dobrze oddaje nastroje Afroamerykanów, którym w kolejnej już wojnie kazano grać role patriotów drugiej kategorii. W rezultacie polityki prowadzonej przez departament wojny niewielu z nich miało szansę wykazania się w walce. Dowództwo amerykańskie zgodziło się wprowadzić na front, eksperymentalnie!, jedynie kilka murzyńskich jednostek. W walkach w Europie wzięły udział m.in.: 92 Dywizja Piechoty, 332 Grupa Myśliwska i 761 Batalion Czołgów. Poza 92 Dywizją walczącą we Włoszech, której dowódca generał Edward M. Almond, był rasistą, a jego biali oficerowie nie ufali swoim czarnoskórym żołnierzom tak dalece, że nawet na froncie nie chcieli wydawać im amunicji, wspomniane jednostki uzyskały dobre noty i wysokie uznanie. 761 Batalion Czołgów, tzw. Czarne Pantery, jako jeden z niewielu za swoje zasługi w walce we Francji, Belgii i Niemczech został odznaczony Prezydencką Pochwałą – elitarnym odznaczeniem nadawanym jednostkom za wybitną służbę frontową. 332 Grupa Myśliwska była proszona o osłanianie bombowców w lotach nad Niemcy i Włochy. Nigdy nie zdarzyło się, by zestrzelono choćby jeden z eskortowanych przez nią samolotów. Także w marynarce wojennej służyło wielu Afroamerykanów, ale przygniatającą większość z nich wyznaczono na stanowiska niebojowe. W walkach na Pacyfiku wyróżnił się 24 „czarny” Pułk Piechoty. Jedyna inicjatywa zmierzająca w kierunku zlikwidowania segregacji w armii pojawiła się w trakcie niemieckiej kontrofensywy w Ardenach w 1944 r. Dowództwo armii tak rozpaczliwie poszukiwało dodatkowych żołnierzy do walki, że wyszło z propozycją wspomożenia białych żołnierzy Afroamerykanami. Z ok. 2 tys. wyselekcjonowanych ochotników utworzono kilkadziesiąt plutonów, które oddelegowano do białych kompanii. Żołnierze zyskali pochwały swych dowódców, jednakże tuż po zakończeniu ofensywy niemieckiej cały eksperyment odwołano, by nie drażnić amerykańskich polityków. Żołnierze powrócili do macierzystych jednostek. W wielu innych pojedynczych przypadkach Afroamerykanie dowiedli jednak, że ich wartość bojowa wcale nie była niższa niż ich białych kolegów. Po wojnie postawa tych wybranych jednostek wpłynęła na stopniową zmianę polityki i w lipcu 1948 r. zaowocowała decyzją prezydenta Trumana, która rozpoczęła desegregację w siłach zbrojnych USA. Był to także akt symboliczny. Oznaczał, że administracja amerykańska uznawała, iż Afroamerykanie są w stanie wziąć odpowiedzialność za swój kraj, służąc w siłach zbrojnych na równi z białymi obywatelami. I to właśnie desegregacja w armii doprowadziła do stopniowej likwidacji innych barier w życiu całej afroamerykańskiej społeczności, w tym m.in. do ostatecznego zniesienia w 1964 r. owianych złą sławą praw Jim Crow. Jakub Jaskółowski " http://www.polityka.pl/archive/do/registry...icle?id=3358280
-
O ile mi wiadomo, pod koniec września Anders, ciężko ranny, trafił do niewoli sowieckiej w okolicach Turki. Z powodu jego stanu zdrowia nie trafił do obozu jenieckiego, lecz do szpitala we Lwowie. Następnie został aresztowany, prawdopodobnie, były jego kontakty z tworzącą się we Lwowie polską konspiracją, w szczególności zaś kontakty z gen. Borutą-Spiechowiczem, który niedługo potem wpadł w łapy NKWD. No i został osadzony w Brygidkach. Ja bym mówił tu o dużym szczęściu. No cóż, rzeczywiście był bardzo zdolnym dowódcą, ale trzeba pamiętać, że jego plan ataku na masyw Cassino był wielokrotnie krytykowany. Być może to prawda, piszę być może, bo nie siedzę zbyt głęboko w temacie. Dowodzić tego mogą podejrzenia rządu londyńskiego o bunt w Armii Polskiej na Wschodzie w 1942 roku, swoją drogą, podejrzenia te okazały się nietrafne. Zarzucano mu w kręgach londyńskich rozpolitykowanie w szeregach jego wojsk, sabotowanie działań rządów no i właśnie szykowanie buntu przeciwko Sikorskiemu. Wizyta Naczelnego Wodza w Armii Polskiej na Wschodzie zaprzeczyła temu.
-
Nie jestem mocny w tematach Polskiego Rządu na Emigracji i jego polityki, tym bardziej liczę na Wasze sprostowania i wyjaśnienia. Jak to, wbrew części polskiego rządu? Mógłbyś mi to przybliżyć? Co do roli gen. Andersa w tym epizodzie Polaków ze wschodu, to on jest, jak mi się zdaje, odpowiedzialny za zebranie tak imponującej liczby Polaków zdolnych do noszenia broni (Przedstawiciele Armii Czerwonej mówili, że w obozach nie znajduje się więcej, niż 25 tys. polskich żołnierzy. Anders nie uwierzył tym informacjom i rzeczywiście, zebrał 78 631 żołnierzy). To na jego rozkaz zaczęto poszukiwania kilkunastu tysięcy oficerów polskich, którzy przebywali do roku 1940 w obozach w Starobielsku, Ostaszkowie i Kozielsku, a których nazwisk brakowało na liście dostarczonej przez Sowietów. I to on, w końcu, nie pozwolił na wykorzystanie świeżo co sformowanej, nie w pełni wyszkolonej i z brakami w uzbrojeniu 5. Dywizji Piechoty na front wschodni w szeregach Armii Czerwonej. Napisałem to w kontekście sporu Sikorskiego z Andersem, który zaczął się już w marcu 1942 roku, a który powrócił w czerwcu tego samego roku w związku z ewakuacjami Polaków ze Związku Radzieckiego. Gen. Sikorski uważał, że dla dobra stosunków polsko-rosyjskich Armia Polska na Wschodzie winna była walczyć u boku Sowietów na froncie wschodnim, po przejściu szkolenia i kompletnym uzbrojeniu. Sprzeciwiał się temu kategorycznie Anders, który zdawał sobie sprawę z tego, że dla Stalina przydatne mogło być jedynie wojsko podporządkowane i kierowane przez władze sowieckie.
-
Jak dla mnie gen. Anders jest bohaterem narodowym, który uratował, mimo wielu przeciwności, niespełna 200 tysięcy Polaków spod władzy radzieckiej, "niczym Noe ze swoją Arką" wyprowadził ich z tego piekła na Bliski Wschód. Walczący o honor polskiej żołnierza i o sprawę polską- wydaje się, że był on jednym z nielicznych w polskim rządzie emigracyjnym, który nie łudził się co do prawdziwych zamiarów Sowietów i był zdecydowanym przeciwnikiem miękkiej polityki wobec ZSRR, prowadzonej przez Sikorskiego. Nic powinno to dziwić, biorąc pod uwagę, że Anders przeszedł 20-miesięczne więzienie- najpierw we lwowskich Brygidkach, potem na słynnej moskiewskiej Łubiance, głodzony, izolowany, bitwy, wychłodzony. Kampanię propagandową rozpętaną po zwycięstwie polskim pod Monte Cassino- przywrócił tym samym honor polskiemu żołnierzowi ("turystom Sikorskiego", jak zwała ich radziecka propaganda), sprawił, że sprawa polska znów wylądowała na pierwszych stronach gazet a pamięć o tej bitwie jest żywa do dzisiaj. Wyprowadzenie Polaków z ZSRR- to również zaliczyłbym do jego sukcesów. W odczuciu wielu, Anders był tym, który zdołał obronić interes Polski w wymiarze militarnym i politycznym.
-
No właśnie jest na odwrót Dowódcą APanc "Afryka" pod nieobecność Rommla wyznaczony został Stumme, który zmarł, jak piszesz, 23 października, tak, że na jeden dzień dowództwo armią pełnił von Thomme. Zauważ, że gdy dowiedział się o brytyjskim ataku 24 października, natychmiast przerwał kurację i w jeden dzień z powrotem był wśród swoich ludzi w Egipcie. To samo z 6 czerwca. Następnego dnia Rommel był już z powrotem, przerywając urlop i spotkanie z rodziną. Po nieudanej (dla Niemców) bitwie pod Alam Halfa Rommel cofnął się na dogodne pozycje pod El-Alamein i zaczął okopywać- tworząc bardzo silną linię fortyfikacji polowych. Niedługo potem wyjechał. Obowiązki po nim przejął Stumme i to on powinien, znając bieżącą sytuację na froncie, przygotować, moim zdaniem, plany ewentualnego odwrotu. A po powrocie Rommla, gdy ofensywa Montgomery'ego, było to już niemożliwe- przygotować zaawansowane plany wycofania się na z góry upatrzone pozycje, co wymagało zebrania odpowiedniej ilości środków transportowych itd.- nie było to możliwe z powodu ciągłego nacisku wroga. I tak, wg. mnie, należy się uznanie Rommlowi, że postanowił uratować przynajmniej część swojej armii, tą zmotoryzowaną, nawet za cenę włoskiej piechoty, spadochroniarzy i resztek jednej dywizji niemieckiej. Nie chcę udowadniać geniuszu Rommla- ponieważ uważam, że takowym on nie był. Popełniał wiele błędów, ale, moim zdaniem, pod El-Alamein dowodził bez zastrzeżeń.
-
No właśnie, Związek Radziecki to chyba kraj, który podczas IIWŚ w największym stopniu wykorzystał kawalerzystów- przez całą wojnę sformowano siedem gwardyjskich korpusów kawalerii, co łącznie daje 21 dywizji kawalerii. Biorąc pod uwagę warunku panujące w Rosji- olbrzymie, bezkresne tereny, brak dróg, pogoda, takie rozwiązanie niewątpliwie miało swój sens- ponieważ kawaleria świetnie spełniała rolę ruchomej piechoty, zwiadu i z racji swej mobilności robiła to lepiej niż wojska zmotoryzowane. Dodatkowo kawaleria miała tą przewagę nad wojskami zmotoryzowanymi, że lepiej dostosowywała się do trudnych warunków terenowych, które mogłyby bardzo ograniczyć lub wręcz wykluczyć użycie większych pojazdów. Ano właśnie, skąd się w Polsce, w IIRP głównie, ten kult konia? Czy to wynika z wielowiekowych kawaleryjskich tradycji Polaków? Z tego co pamiętam, jednostki kawaleryjskie przeznaczone były dla elity społecznej, ludzi zamożnych, dla których jeździectwo było czymś więcej niż tylko zawodowym zainteresowaniem. A przy okazji, podobną estymą konie darzyli Amerykanie. Dopiero IIWŚ wyparła je na rzecz wojsk zmechanizowanych i czołgów, chociaż na Filipinach posłużono się 26. Pułkiem Kawalerii- który został rozbity na Baatan. PS. Co ciekawe, ostatnie dwie szarże kawaleryjskie podczas IIWŚ przeprowadzili Włosi. "Pierwsza miała miejsce w Rosji w 1942 roku. Reggimento Savoia Cavlleria (...) stacjonował w nocy z 23 na 24 sierpnia pomiędzy Jagodnem a Czebowroga. Wczesnym rankiem pluton zwiadowczy natknął się na dwa bataliony syberyjskie, liczące 2 tysiące żołnierzy. Nastąpiła zażarta wymiana ognia. W obliczu znacznej przewagi liczebnej nieprzyjaciela, włoski pułkownik wydał rozkaz przeprowadzenia natarcia. W trakcie trzech oddzielnych szarż cztery szwadrony kawalerii, liczące łącznie 600 ludzi, przełamały linie wroga i zadały mu druzgocącą klęskę, tracąc po swojej stronie 39 żołnierzy i dwóch oficerów. Obserwujący całą akcję Niemcy nie mogli uwierzyć własnym oczom i byli pod tak wielkim wrażeniem, że złożyli Włochom oficjalne gratulacje. Ostatnią szarżę przeprowadził 17 października 1942 roku 14. Reggimentu Cavallegeri d'Alessandria (...). Nocą Włochów otoczył w lesie oddział liczący 20 tysięcy partyzantów. Pułk otrzymał rozkaz wycofania się do najbliższej wioski, byle z dala od lasu. Aby wykonać rozkaz, należało przebić się przez linie wroga, innym wyjściem było tylko poddanie się. Pod ciężkim ogniem wroga z broni automatycznej i moździerzy szwadrony kawalerii przeprowadziły wielokrotne szarże, tworząc wyrwę w liniach i umożliwiając ucieczkę pozostałym włoskim oddziałom". Za: "Żołnierze Mussoliniego" Rex Trye, str. 43.
-
To tylko dane statystyczne. Zauważ, że w Normandii Tygrysy swoje wyniki zawdzięczają bardzo sprzyjającemu obronie terenowi, które nadaje się wyśmienicie do urządzania zasadzek i defensywy. Spójrz na pogrom, jaki dostawali Niemcy gdy sami przechodzili do natarcia w tym paskudnym terenie- że choćby z 6 czerwca, przyjrzyj się jak zatrzymana i ugodzona została KG "Oppeln". Shermany górował nad nimi szybkością, zwrotnością i mobilnością tak więc, gdy Shermanom udało się wciągnąć w zasadzkę "kociaki", lub też w walki miejskie- czy to Tygrysy, czy Pantery, dostawały łupnia od, jak się powszechnie uważa, kiepskich Shermanów. Doskonałym przykładem na to jest bitwa o bliźniacze wioski Rocherath i Krinkelt podczas niemieckiej ofensywy w Ardenach, kiedy to 741. Batalion Czołgów zniszczył 27 czołgów (głównie Panter), 1 działo samobieżne, 2 samochody opancerzone, 2 pojazdy półgąsienicowe i 2 ciężarówki za cenę utraty 5 czołgów zniszczonych od ognia nieprzyjacielskiego, 2, które ugrzęzły w błocie i 1, który się zepsuł podczas bitwy- razem 8 czołgów. I to wszystko w ciągu 3 dni walk.
-
A tutaj podzielę się pewną swoją refleksją. Wielu ludzi piętnuje Waffen-SS o zbrodnie wojenne (słusznie! Nie możemy o tym zapomnieć), zapominając jednak, że również Wehrmacht, od von Brauchitscha poczynając, a na zwykłych grenadierach kończąc, roił się od ludzi niezachwianie wierzących w Hitlera, jego ideologię i metody. Ideologiczną krucjatę nazistowską popierali tacy ludzie, jak Manstein, Hoth czy von Reichenau. Np. Hoth pisał w jednym z rozkazów, że "aby przetrwać, musimy zniszczyć Żydów, którzy popierają bolszewizm i jego zbrodniczą organizację, partyzantkę". Za: "Ulubiony dowódca Hitlera" Steven Newton, str. 87. To prawda, dywizje Waffen-SS miały priorytet uzupełnień ludzi i sprzętu. Spotykało się to z olbrzymią zazdrością jednostek WH działających "po sąsiedzku". Dlatego tan cenna jest relacja Hansa Hollera z 21. DPanc, walczącej w Normandii na prawej flance 12. SS "Hitlerjugend": "W Caen członkowie Hitlerjugend byli zawsze naszymi sąsiadami z lewej strony. Walczyli zażarcie o każdy metr. Wzajemna pomoc była wśród nich spontaniczna i tak zupełnie pozbawiona egoizmu, że nie da się tego z niczym porównać. I chociaż słyszeliście o nich jedynie najgorsze rzeczy, mogę zaświadczyć, że cechowało ich głębokie człowieczeństwo". Za: "Caen. Droga do zwycięstwa" A. McKee, str. 86. Nie można jednak powiedzieć, że ich "elitarność" (pod względem bojowym) brała się tylko i wyłącznie z racji dobrego sprzętu. Waffen-SS to też tacy wybitni dowódcy, specjaliści w swojej dziedzinie, jak Max Wunsche, Kurt Meyer, Frey, Sandig, Mohnke, Willhelm Bittrich, Heinz Harmel, Hausser czy Fritz Kraemer. Wreszcie, dyscyplina w oddziałach, dobre wyszkolenie i duch oddziału, który również miał wpływ na osiągane wyniki. Cóż, moim zdaniem żołnierzom 1. SS LAH, 2. SS "Das Reich" czy 12. SS "HJ" nie można odmówić elitarności i rzeczywiście, muszę im przyznać, że walczyli niesamowicie, z wielką wprawą. I wbrew temu co się mówi, taka 12. SS nie przypłaciła tego całkowitym zniszczeniem- całkowite straty "Hitlerjugend" w kampanii normandzkiej wyniosły ok. 9000 żołnierzy z 12500 stanu początkowego. Dodajmy do tego jednak nadchodzące w różnych okresach uzupełnienia. Wybacz, ale czy nie mamy racji, doceniając wysoką sprawność bojową takiej np. dywizji "Hitlerjugend"? Zauważ, że w postach tych, w których pojawiają się głosy uznania wobec żołnierzy Waffen-SS, jest wyraźne rozróżnienie pomiędzy sferą bojową a ideologiczną. Tak, że jak niektórzy z nas chwalili we wcześniejszych postach osiągnięciami bojowymi dywizji Waffen-SS, tak samo zastrzegaliśmy (jak ja i Amilkar), że te same dywizje odznaczyły się zbrodniczą działalnością. Ja też mogę Ci polecić kilka książek na temat dokonań Waffen-SS chociażby i tylko w Normandii- ale czy to ma sens? Przy okazji, Antku, czy słyszałeś o Brygadzie Kawalerii SS? W lutym 1942 roku była ona przydzielona do 9. Armii, do XXXIX KPanc i brała udział w dwutygodniowej operacji przeciwpartyzanckiej "Bawół". Brygada ta pojawiła się dwa razy epizodycznie w pracy Stevena Newtona "Ulubiony dowódca Hitlera", lecz nie mogę na jej temat znaleźć nic konkretniejszego. Pozdrawiam
-
Chciałbym dodać małe uzupełnienie. Tu się pomyliłem. Rommel zostawił zagrzebaną w piaskach 90. Dywizję Lekką, a raczej to, co z niej zostało. I oczywiście włoską piechotę, bo wszystkie oddziały zmotoryzowane ruszyły z nim na pozycje pod Fuką. Za: "Wojna w Afryce 1940-43" Piekałkiewicz, str. 223. Piszesz, że Rommel powinien przygotować wcześniej plany odwrotu dla APanc "Afryka". Zważ jednak na to, że 23 września 1942 Rommel, pod wpływem nalegań swojego lekarza, odlatuje na kurację do Niemiec. Dopiero 24 października stawia ponownie stopę na afrykańskiej ziemi, 24 godziny po rozpoczęciu brytyjskiej ofensywy (operacja "Lightfoot"). W tym czasie jego obowiązki pełnił gen. von Thomme i to jego należałoby obarczyć winą za nieprzygotowanie planów ewentualnego odwrotu armii.
-
Czołgi zostały też wykorzystane przez Brytyjczyków w czasie ofensywy pod Ypres na jesieni 1917 roku, bez powodzenia. Mimo wcześniejszych ostrzeżeń, że teren nie nadaje się do poprowadzenia takiego natarcia. I rzeczywiście, 30-tonowe blisko czołgi nie miały szans na dotarcie do pozycji niemieckich, tak głębokie i gęste było błoto. Aby wesprzeć natarcie czołgów i jakoś ruszyć je do przodu, próbowano wykopywać maszyny z błota łopatami, podkładać pod ich gąsienice faszyny, drewniane kłody. Bez rezultatu. Błoto wygrało.
-
Po szczegóły odsyłam na nasz portal www.dws.xip.pl do biografi Wittmanna: http://www.dws.xip.pl/reich/biografie/311623.html Czy na pewno? Wittmann zginął 8 sierpnia, ale jedyny Typhoon (ze 183. Eskadry), który w tym dniu zgłosił zniszczenie niemieckiego czołgu, powrócić do bazy przed 12:30, a więc przed wejściem do akcji w okolicach drogi Caen-Falaise, koło Gaumesnil czołgów Wittmanna. Lokalizacji czołgu Wittmann dokonano w 1983 roku, gdzie też natrafiono na szczątki samego asa pancernego- potwierdziły to badania medyczne. Na koniec posłużę się cytatem z Reynoldsa: "Tak więc, jedyną rzeczą, którą można stwierdzić z całą pewnością jest fakt, że Wittmann nie przeżył walk toczonych 8 sierpnia z Brytyjczykami, Kanadyjczykami i Polakami". Za: "Stalowe Piekło" M. Reynolds, str. 342.
-
Co do Munscha- on sam po latach przyznał się, że dokonywał za murami obozowymi selekcji i pseudoeksperymentów medycznych. Dr Hans Munsch był też przyjacielem dr Mengele. Było więcej lekarzy obozowych, o których po wojnie pozytywnie wypowiadali się więźniowie, a mimo to w rzeczywistości mieli wiele na sumieniu. Należeli do nich, prócz Munscha, Werner Rohde, Horst Fischer i Eduard Wirths.
-
Od wczoraj zaczęła się ukazywać kolekcja "Przekroju" "Wojenna Kolekcja"- to 25 filmów wojennych wypuszczanych co dwa tygodnie za 10 pln. Od wczoraj możemy kupić w tej serii film "Helikopter w ogniu". Link: http://www.kolekcjafilmowa.pl/wojna/index.html
-
Warto kupić, bo np. obecnie sprzedawany w kolekcji "Helikopter w ogniu" to wersja reżyserska, zawierająca dodatkowe, bardzo ciekawe sceny. M.in. z tego co na razie oglądałem , jest jedna, w której reżyser zawarł to o czym pisałem już na tym forum- kiepskie wyszkolenie rangersów biorących udział w akcji. Jest przedstawiona prawdziwa scena z początku bitwy, kiedy jakiś młody, niedoświadczony ranger o mało co nie zabił sierżanta Sandersona (w rzeczywistości sierżanta Paula Howe'a). Będąc w budynku-celu koło głowy poszła mu seria z karabinu maszynowego. Okazało się, że „chciał” go zabić jakiś niedoświadczony rangers, blokujący pozycję koło południowego narożnika i który, gdy zobaczył jakąś sylwetkę w oknie budynku, wziął komandosa za uzbrojonego Somalijczyka.
-
Masz rację Vissegerdzie, lecz jak sam napisałeś (trochę dalej), temat Paulusa i bitwy Stalingradzkiej są bardzo ze sobą powiązane, przeplatają się wzajemnie. W końcu feldmarszałka Paulusa ocenia się głównie za jego postawę podczas bitwy i decyzje podejmowane w "kotle". O iluzoryczności mostu powietrznego nad Stalingradem Paulus doskonale wiedział od swoich generałów, którzy właściwie i z dużą dozą realizmu oceniali ten pomysł- z gen. von Seydlitz-Kurzbachem na czele. Tak, istniała łączność pomiędzy kwaterą Mansteina a 6. Armią. I chyba uderzyłeś w kolejny błąd popełniony podczas bitwy przez Paulusa. O ile mi wiadomo, d-ca 6. Armii nigdy nie przygotowywał swojego związku operacyjnego do przebijania się, nie powstały też stosowne plany. A jak wiadomo, taki manewr to olbrzymie przedsięwzięcie logistyczne, żeby przygotować ok. 300 tysięcy żołnierzy, obsadzających około 200-kilometrową linię frontu na nagły zwrot. Trzeba było też przygotować i uruchomić ostatnie rezerwy zaopatrzeniowe, zreorganizować sprzęt itd. To wymagało wiele czasu. A co ze wspominanymi przeze mnie wcześniej już siedmioma armiami sowieckimi, blokującymi Stalingrad? No przecież nie stałyby bezczynnie, gdy Niemcy w czasie odwracania swojego frontu byliby najbardziej narażeni na ciosy. Przykładem niech będzie to, jak von Seydlitz wycofał się z północnej części kotła- w trakcie tego manewru Armia Czerwona przystąpiła natychmiast do natarcia i rozbiła 94. DP. Zgadzam się w pełnej rozciągłości. Pozdrawiam
-
Ekwiwalent korpusu piechoty, pozbawionego wszelkiej broni ciężkiej, artylerii i środków transportu. I to nadal nie były wystarczające siły, biorąc pod uwagę, że Stawka w operację stalingradzką zaangażowała 1 143 500 żołnierzy, 894 czołgi, 13 451 sztuk dział i moździerzy (stan na koniec listopada, za Glantzem)- i te siły ruszyłyby na front pod Rostowem. Nie. Paulus prosił o zgodę na kapitulację 21 stycznia, natomiast ja mówię o okresie do 10 stycznia włącznie. 8 stycznia nadeszło radzieckie wezwanie do kapitulacji, które Paulus stanowczo odrzucił, zdając sobie sprawę z krytycznego położenia niemieckich sił na tym odcinku frontu- właściwie front, obsadzany tylko przez armię gen. Wencka i nadchodzące po mału siły Grupy Armii "A" (a dokładniej 1. APanc) nie istniał jako taki. Po wojnie Paulus pisał: "Wywody generała Hubego oznaczały dla mnie obowiązek utrzymania się za wszelką cenę, jeśli nie chcę brać na siebie odpowiedzialności za załamanie się odcinka południowego, a tym samym całego frontu wschodniego". 6. Armia musiała się trzymać jeszcze w styczniu, aby mógł ustabilizować się niemiecki front nad Donem i na Kaukazie. Ja uważam inaczej. Deblokada- tak. Przebijanie się z kotła- nie. Być może operacja mająca na celu odblokowanie 6. Armii inaczej by się potoczyła, gdyby Hitler dał Mansteinowi całe rozkazodawstwo na południu i tym samym feldmarszałek mógłby użyć Grupy Armii "A" na Kaukazie, skierować jej front na północ do przeprowadzenia uderzenia odblokowującego. To chyba dopiero po stycznia 1943, gdy na wskutek zmasowanego natarcia sowieckiego na całym froncie stalingradzkim położenie 6. Armii stało się beznadziejne. No, widzę jeden wyjątek. 22-23 listopada '42 gen. von Seydlitz-Kurzbach dopuścił się niesubordynacji, przeprowadzając ze swoim LI Korpusem odwrót z pozycji obronnych w północnej części "kotła". Miał nadzieję, że postawienie Paulusa przed faktem dokonanym zmieni jego nastawienie i że ten wyda odpowiednie rozkazy do odwrotu z miasta. Mylił się, a ten odwrót był gigantycznym błędem, który Niemców wiele potem kosztował. Zamiast aresztowania, von Seydlitz-Kurzbach dostał awans, dostał pod komendę odcinek wschodni i północny a Paulus powiedział mu: "Teraz może pan przecież działać samodzielnie i podjąć próbę przebijania się". Generał jednak nie zdecydował się na to. Pozdrawiam