Skocz do zawartości

Albinos

Przyjaciel
  • Zawartość

    13,574
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Posty dodane przez Albinos


  1. Jedno i to samo Adamie. Wynik to jeszcze nie wszystko. Problem tkwi w tym, że oni nie mają za bardzo pomysłu na grę. Potrafią zagrać fajne 15-20 minut, a potem mają problem z wymienieniem więcej jak 3-4 podań. Tak się nie da zbudować dobrego zespołu. Samo wpakowanie do kadry najlepszych grajków jakich mieliśmy od lat (Lewandowski, Milik, Krychowiak, Glik, Piszczek, Błaszczykowski, Fabiański - dla kibica w Europie nazwiska znane, albo bardzo dobrze znane), jeszcze nie czyni nas choćby dobrą drużyną. Do tego potrzebny jest pomysł. System. Tego u nas nie ma od kiedy tylko sięgam pamięcią.


  2. Do niedawna jeszcze waw.pl (od czasu gdy wykupiłem coś w okolicach 90% ich zbiorów dt. okupacji i Powstania rzadziej tam bywam) w Alejach Jerozolimskich 55 i na Opaczewskiej 43 oraz KDK z czterema punktami: Conrada 11, BUW, Kondratowicza 25 i Karmelicka 19. Obecnie w zasadzie jedynie "Kwadryga" na Wilczej 29A. Znakomite varsaviana (nigdzie poza archiwum w Milanówku nie widziałem sprawozdań rocznych gimnazjum Sowińskiego, a u nich już kilka znalazłem), mnóstwo książek przedwojennych (Wyspiańskiego uzupełniam już tylko u nich, a praca Borowego o Łazienkach u Wyspiańskiego, z autografem autora dla Zygmunta Batowskiego - oczy mi się cieszą za każdym razem jak na nią patrzę), świetne zbiory historyczne (ileż to już tuż tuż powojennych prac o okupacji i konspiracji od nich wyniosłem, to tam pierwszy raz trafiłem na serię "Pisarzy Polski Podziemnej", a i wspomnienia Stypułkowskiego wygrzebałem - cudo!), pocztówek od zatrzęsienia (jak się nie ma już miejsca na książki, to coś trzeba zbierać). Do tego ta lokalizacja i właściciele - przemili, znakomici fachowcy. Nie wiem czy ja się bardziej cieszę na ich widok, czy oni na mój. Plus za gust muzyczny. No i ta kamienica!


  3. Do wydarzeń na Bonifraterskiej nijak nie mogło dojść Adamie pod koniec Powstania. I nie wiem, czy należy to zrzucać na "wojenną schizofrenię" (jakaś definicja?). Pierwsze przejawy wrogości wobec Powstańców to już połowa sierpnia i wchodzenie oddziałów "Radosława" na Starówkę. Ludzie zwyczajnie bali się o swoje życie. Po tym jak przeżyli blisko pięć lat okupacji, gdzie za każdym rogiem czekała śmierć, pod koniec lipca 1944 mieli już szczerą nadzieję, że koszmar się kończy. Tymczasem znaleźli się nagle w sytuacji, gdzie pociski leciały na nich ze wszystkich stron, a do tego z terenów zajmowanych przez Niemców przychodziły wiadomości o zbrodniach przekraczających wszystko, z czym warszawiacy wcześniej się zetknęli. To była zwyczajna walka o życie, szukanie cienia szansy na wyrwanie się z piekła. Jak dla mnie to absolutnie normalna reakcja, wywołana coraz pewniejszym dla każdego upadkiem Starego Miasta.


  4. Z drugiej zaś strony muszą być tacy, którzy nie chcą się ograniczać do przyswojenia informacji: "kiedy, kto i co".

    Seminaria o których mówię (nie licencjackie, nie magisterskie, ale doktoranckie, a czasem gromadzące w zasadzie naukowców mających już "dr" przez nazwiskiem), powinny w teorii składać się niemal wyłącznie z tych, co to chcą sobie przyswoić zdecydowanie więcej niż "kiedy, kto i co".


  5. Myślałem raczej o informacjach jak to wygląda w praktyce skoro znasz osoby a nie konkretną osobę prof. Kuli.

    A to już musiałbyś Furiuszu zgłosić się do instytucji organizującej takie "imprezy". Wątpię czy ktokolwiek z uczestników aż tak dokładnie zapamiętuje wszystkie etapy procesu, żeby potem opowiadać je ludziom nie mającym z tym nic wspólnego.

    Z kolei dwie godziny siedzenia nie dadzą nawet setnej części tej dyscypliny umysłowej co konieczność przelania czegoś na papier, już choćby na poziomie faktograficznym. (...) Z prostego powodu - pamięć ludzka jest jednak zawodna. Tu po prostu niezbędne jest sprawdzenie w źródłach czy choćby strona faktograficzna się zgadza. Tego przy stoliku na seminarium nie da się zrobić, zwłaszcza przy zagadnieniach nieco bardziej skomplikowanych.

    Nie każda dyskusja historyczna musi skupiać się na skrupulatnym wyliczaniu faktów i opatrywaniu każdego zdania przypisem. Same pomysły co do kierunku prowadzenia badań, aspekty na które warto zwrócić uwagę, analogie do innych okresów i miejsc, koncepcje badawcze. To wbrew pozorom daje dużo. Swego czasu słuchając rozmowy o tym czym są strategie przetrwania (faktów niemalże zero, za to sporo teorii), potrafiłem znaleźć coś dla siebie.

    Chwali się - niemniej co możesz powiedzieć na tej podstawie o konkretnych badaniach prof. Kuli?

    Daruj Furiuszu, ale to jakiś egzamin? Bo na razie odnoszę dziwne wrażenie, że chcesz mnie złapać na jakimś potknięciu. Nie bardzo tylko wiem po co.


  6. Jak wygląda ocenianie wniosków: http://portal.uw.edu.pl/documents/5799051/5942233/4%2864%29lipiec-sierpie%C5%842013.pdf

    Strona 18 i dalej.

    Mających dodatkowo różne zainteresowania dodatkowe i być może różne pomysły metodyczne, pochodzące z różnych kręgów kulturowych co też rzutuje na ocenę czy interpretację danego zagadnienia co daje odżywczy powiew nowości i porównania z zagadnieniami, do których normalnie by się nie sięgnęło.

    Pewność, że do takiego kontaktu dojdzie, jest o wiele mniejsza, niż na seminarium, gdzie jest niemalże zagwarantowana.

    To z kolei umożliwia publikacja typu popularnonaukowego - gdzie możliwe jest znacznie luźniejsze podejście do tematu i niejako popuszczenie wodzy fantazji. Co ciekawe często tego typu dysputy na tematy całkiem ważkie prowadzono (głownie z powodu szybszego cyklu wydawniczego publikacji popularnonaukowych co umożliwia jakąkolwiek szybką dyskusję) - pierwsze co mi przychodzi do głowy to dyskusja na temat mazowieckich amazonek doby rzymskiej toczona na łamach Z otchłani wieków.

    Żadna publikacja nie da takiej swobody wymiany myśli co dwie godziny siedzenia z kimś przy jednym stole.

    No i tego czy w dzisiejszych czasach, przy spadku jakości nauczania wyższego rzeczywiście seminarium może spełniać funkcję kontrolną.

    Czemu dobre seminarium, na które uczęszczają sami fachowcy miałoby nie dać takich możliwości? Ja bym Furiuszu oddał połowę swoich zbiorów prac Wyspiańskiego, aby móc raz wybrać się na seminarium prof. Paczkowskiego do ISP PAN, gdzie miałbym przy jednym stole Paczkowskiego, Zarembę, Leszczyńskiego czy też Osękę. Jedna wizyta na seminarium prowadzonym wspólnie przez prof. prof. Kulę, Kochanowskiego i Borodzieja dała mi więcej, niż lektura kilkunastu tekstów napisanych przez specjalistów.


  7. Oceniały czy były oceniane?

    Oceniały.

    Moim zdaniem nie - bo seminarium ma bardzo ograniczony zasięg oddziaływania - do ilość osób uczestniczących, podczas gdy publikacja ma szanse dotrzeć do wszystkich zainteresowanych, zwłaszcza w dobie internetu. Dodatkowo osoby zainteresowane, być może prowadzące własne badania w tej materii (tudzież zbliżonej) wydają mi się być - choćby ze względu na liczbę osób i posiadaną wiedzę bardziej władne do oceniania.

    Jedno i drugie ma swoje zalety. Większy zasięg i szansa na dotarcie do specjalistów z drugiego końca kraju (a w przypadku wydawnictw obcojęzycznych niech i świata), a z drugiej strony możliwość o wiele swobodniejszej wymiany myśli z kilkoma, albo i kilkunastoma osobami. Seminarium dodatkowo gromadzi ludzi zajmujących się różnymi tematami, tak więc daje możliwość wynajdywania porównań z zagadnieniami, do których normalnie by się nie sięgnęło, zapewnia trochę świeżego spojrzenia. No ale to rzecz jasna kwestia gustu i tego, nad czym się pracuje. Osobiście gdybym miał wybierać publikacja czy seminarium, wybrałbym to drugie - choć o niebo bardziej wolę pisać niż mówić.


  8. Tym niemniej nie przesadzałbym z istnieniem jakiejś konieczności pisania jak w fabryce

    Pisząc o fabryce miałem na myśli nie pisanie, ale proces oceniania wniosków o granty. Znam kilka osób, które miały z tym do czynienia.

    To jakie są lepsze?

    Nie wiem czy lepsze, ale poważnie bym się zastanowił, czy dobre seminarium nie jest więcej warte od publikacji.


  9. Problem w tym, że autor artykułu zupełnie nie zapoznał się z życiorysem Kanta, bo ów zanim został pracownikiem uczelni w Królewcu jak najbardziej pisał i publikował (Allgemeine Naturgeschichte...", "Meditationum quarundam de igne succincta delineatio", "Principiorum primorum cognitionis methaphysicae nova dilucidatio"), potem kiedy starał się o miejsce po Martinie Knutzenie prezentował swą dysertację ("Monadologia physica") stosownemu ciału swej uczelni. My z perspektywy czasu wiemy, że swe najważniejsze dzieło napisał w znacznie późniejszym okresie czasu, po rzeczywiście - dziesięcioletnim "milczeniu". Nie było jednak tak, że był pracownikiem naukowym bez żadnego wydawniczego dorobku. Tak, że dobór tytułowego przykładu nie całkiem był fortunny.

    Ale Kant publikował bo musiał, czy chciał?

    Jakaś forma kontroli prac badawczych musi istnieć a najlepszą formą kontroli jest publikacja - bo pozwala ocenić reszcie środowiska jakość tychże prac badawczych, poprawność metodyczna i sensowność interpretacji. Inaczej przy naszym egalitaryzmie kształcenia uniwersyteckiego wyhodujemy cale stada "naukowców" którzy nic nigdy nie zrobili.

    Gdyby nie fakt, że sama publikacja jeszcze o niczym nie świadczy, to zgoda. Problem w tym, że aby utrzymać się w głównym nurcie (granty), trzeba publikować dużo i w miejscach, które są dobrze punktowane, a potem liczyć na to, że sam wniosek o grant zostanie odpowiednio oceniony (co podobno odbywa się w warunkach przypominających pracę w fabryce). Pomijam już to, że publikacja wcale nie musi być najlepszą formą kontroli.


  10. Mnie najbardziej denerwują ludzie, którzy mówią, że nie mają czasu ... a na "M jak miłość" mają?

    Za jakiś czas może zrozumiesz Tyberiuszu, że czasem człowiek faktycznie może nie mieć czasu na książkę. A to praca tak angażuje, a to rodzina potrzebuje, aby poświęcić jej więcej uwagi, a to jest się zwyczajnie po ludzku zmęczonym. W takiej sytuacji "M jak miłość" jest rozrywką o wiele łatwiejszą do przyswojenia, bo książka wymaga jednak odrobiny wysiłku. Sugerowałbym więc Tyberiuszowi mniej się denerwować, a poświęcić chwilę na zrozumienie innych ludzi. Empatia to wbrew pozorom fajna i rozwijająca sprawa. Tak jak książki. Jeśli więc Tyberiusz tak lubi książki, to i empatia powinna mu przypaść do gustu.


  11. Zastanawiało mnie przeświadczenie nauczyciela, ze nikt z uczniów nie doniesie albo głupio nie "wychlapie". W końcu były to kilkunastoletnie dzieciaki.

    Pytanie na ile on takie przeświadczenie miał, a na ile robił to co uważał za słuszne wbrew możliwym konsekwencjom - przykładów takich zachowań podczas wojny można wskazać całe worki.

    PS

    Z IIWŚ nie ma żadnych ciekawych historii. Jest tylko ból, cierpienie i strach.

    Tyberiuszu, kilka dni temu pisałeś:

    Przed godziną „W” jest powieścią historyczną. Akcja rozgrywa się w okupowanej Warszawie. Książka jest po prostu niezwykła. Dlaczego? Każdy spodziewałby się bogoojczyźnianych frazesów i przelewania krwi przez młodych warszawiaków. Nie. Nie ten adres. Pani Barbara Nawrocka-Dońska przełamuje stereotypy. Pokazuje młodzież, która nie tylko chce zdobyć broń i zabijać Niemców, jak przedstawia to film Kamienie na Szaniec, o którym pisałem. Pokazuje młodzież, która stara się w miarę normalnie jak na tamte czasy żyć. Uczą się, bawią, wypoczywają, zakochują się.

    To w końcu jak to jest - tylko ból, cierpienie i strach, czy jednak też odpoczynek i zakochiwanie się? A może to zakochiwanie się to ten ból?


  12. Pokazuje młodzież, która nie tylko chce zdobyć broń i zabijać Niemców, jak przedstawia to film Kamienie na Szaniec, o którym pisałem. Pokazuje młodzież, która stara się w miarę normalnie jak na tamte czasy żyć. Uczą się, bawią, wypoczywają, zakochują się. Oczywiście walczą w miarę swoich sił z okupantem, ale są normalnymi ludźmi.

    Mam dziwne wrażenie, że my oglądaliśmy jednak dwa kompletnie różne filmy. Ja wiem, że obraz Glińskiego ma różne wady, może się nie podobać, ale to co piszesz Tyberiuszu nie ma z nim kompletnie nic wspólnego. Jest przecież scena zabawy, widzimy jak czas w towarzystwie dziewczyny spędza "Rudy" (ileż to było uwag o to!), są sceny rodzinne... Można się rzecz jasna spierać o to, jakie powinny być proporcje wątków z gatunku "chcemy żyć" do tych, gdzie pokazana jest konspiracja i walka, ale faktem bezspornym jest, że i takie obrazki dostajemy. Pomijam już to, że udział w konspiracji dla wielu ludzi to właśnie był przejaw postawy "chcemy żyć i działać na swoich zasadach", a ona sama odgrywała w ich życiu gigantyczną rolę. Sprowadzanie tego do samej walki i zdobywania broni jest zwyczajnym spłycaniem tematu do głębokości brodzika.


  13. Wracając do tematu po latach. W ostatnich "Książkach. Magazyn do czytania", nr 2(17)/2015, znajdujemy m.in. bardzo przyjemny wywiad z Marcinem Zarembą, rzecz jasna związany z wydaniem książki Magdaleny Grzebałkowskiej. Nie rok 1945 przykuł jednak moją uwagę w tym przypadku, ale odpowiedź-pytanie Zaremby na ostatnie pytanie o to, czy ten rok 1945, trauma z nim związana, strach "wryty w naszą podświadomość", nie pomogły Polakom przetrwać komunizmu "i wyjść z niego". Zaremba (s. 13):

    Tego nie wiem, ale jest inne ciekawe pytanie: dlaczego w PRL nie pojawiła się partyzantka miejska? Nastroje były takie, że iskra by padła prosto na suchy proch. W stanie wojennym z prywatnych listów wyziera skrajna radykalizacja postaw po obu stronach. Po jednej stronie widać zaskakująco silną nienawiść do Wałęsy; powtarzają się zarzuty typu: "do czego ten dureń doprowadził" i zadowolenie, że Jaruzelski "przywrócił porządek". A z drugiej strony - "tak dalej być nie może, trzeba robić partyzantkę". Że nie doszło do aktów przemocy na większą skalę, to naprawdę zawdzięczamy tylko zdrowemu rozsądkowi przywódców opozycji. Ale kto wie, przecież Bujak, Frasyniuk czy Wałęsa musieli słyszeć od swoich rodziców z pierwszej ręki opowieści o traumie okresu wojennego i powojennego. To się mogło przekładać na postawę: "panowie, z tą szabelką to może jednak ostrożniej...".

    Daje do myślenia w kwestii konspiracji wojennej, ale i konspiracji jako zjawiska - szczególnie w zakresie motywów wstępowania do niej.


  14. Nowość:

    Remigiusz Piotrowski, Rozkaz: Trzaskać! Zapomniane akcje polskiego podziemia, Warszawa 2015 (PWN): http://ksiegarnia.pwn.pl/produkt/276074/rozkaz-trzaskac.html

    Na pierwszy rzut oka rzecz bez szału - niestety. Choć od razu zastrzegam, że na chwilę obecną opieram się jedynie na pobieżnym przejrzeniu książki na WTK, z naciskiem na rozdział o Oddziale Dyspozycyjnym "A".


  15. Nie nowość, nie zapowiedź, ani nie wznowienie, ale "Nagroda Historyczna Polityki" - w kategorii "Pamiętniki i wspomnienia" otrzymało ją Made in Poland, wywiad jaki Emil Marat i Michał Wójcik przeprowadzili ze Stanisławem Likiernikiem (Warszawa, Wielka Litera 2014): http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/historia/1618849,2,nagrody-historyczne-polityki-2015-zwyciezcy.read

    Jak pisałem już parokrotnie - rzecz absolutnie znakomita i warta uwagi.

×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.