Albinos
Przyjaciel-
Zawartość
13,574 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez Albinos
-
Pomysł na takie wykonanie świetny, scenki z taksówkarzem i syrenką - stylizowana na "Odwróconych" - jak dla mnie zdecydowanie najlepsze. A ja tymczasem postanowiłem popławić się trochę w twórczości wykraczającej swoim geniuszem poza moje zdolności pojmowania: http://www.youtube.com/watch?v=HPHfbZcNl6U
-
Raz. Kiedy powstały obie bazy? Dwa. Jesteś pewien, że problemy z "Romkiem" wynikały tylko z tego, że trasami do Kraju chodzili nie tylko członkowie ZWZ? Trzy. Kto i do kogo wysłał ten meldunek?
-
Wszystkie informacje, które zacytowałeś - z tymi pogrubionymi łącznie - pochodzą z raportu ówczesnego mjra Jana Mazurkiewicza z 26 maja 1940 r., który to raport był skierowany do gen. Sosnkowskiego i dotyczył funkcjonowania bazy "Romek". W biografii swojego ojca podaje go Stanisław Mazurkiewicz [s. Mazurkiewicz, Jan Mazurkiewicz "Radosław" - "Sęp" - "Zagłoba", Warszawa 1994, s. 88-92; fragment o szpiegach jest na stronie 91]. Jako osobie bezpośrednio związanej z funkcjonowaniem bazy ciężko byłoby chyba późniejszemu "Radosławowi" popełnić taki błąd i pomylić nazwiska.
-
Strona Rodziny Czumów: http://www.czuma.pl/public/ Według tego co podawał Ludwik Witkowski, to faktycznie "Skryty" był bratankiem gen. Czumy. A ten jak wynika z zalinkowanej strony to ta sama rodzina co były min. sprawiedliwości. Niestety nie wiem, na ile informacje "Kosy" znajdowały pokrycie w faktach. Choć znali się jakiś czas, więc teoretycznie informacje powinien mieć z pierwszej ręki. Ale to tylko teoretycznie.
-
Na początek trochę na temat powrotu "Skrytego" do Polski: Zaczęła się bieganina na spotkania, zebrania i odprawy dowódców oddziałów dywersyjnych. Na jednej z tych odpraw spotkała mnie we wrześniu najmniej oczekiwana niespodzianka. Spotkałem Józka Czumę, którego nie widziałem od czasu, gdy w dniu 17 lutego żegnałem go na stacji wyczekiwania w chwili jego odjazdu na lotnisko w Temspford. Skakał gdzieś w rejonie Otwocka i - jak dowiedziałem się później - zaraz po wylądowaniu klęknął wśród witających go radośnie chłopców z placówki i ucałował ziemie, mówiąc ze łzami w oczach: "Witam ciebie, najukochańsza matko, ziemio ojczysta!" Za: H. Witkowski, L. Witkowski, KeDywiacy, Warszawa 1973, s. 189. I jeszcze to: Lecz czas mi wspomnieć o "Skrytym". Jak dowiedziałem się później, był to porucznik, skoczek; spadł nieszczęśliwie, bo pilotujący Holender zrzucił ich zbyt nisko. "Skryty" po szyję wbił się w błoto (na szczęście był tam grząski grunt). Za: J. R. Rybicki, Notatki szefa warszawskiego KeDywu, Warszawa 2003, s. 156. Według informacji Ryszarda Nuszkiewicza "Powolnego" (także cichociemny, związany z KeDywem krakowskim), przyjaciela por. Czumy, wszyscy biorący udział w skoku tej nocy doznali jakichś urazów. U "Skrytego" doszło do uszkodzenia żołądka, potrzebna była operacja. Do szpitala miał trafić dopiero w kwietniu. Umieszczono go w szpitalu Czerwonego Krzyża pod fałszywym nazwiskiem. Odwiedzał go tam m.in. "Powolny". Po jakimś czasie wypisany trafił do mieszkania szwagierki gen. Andersa, mieszkającej na ulicy Daniłowiczowskiej. W końcu postanowiono wysłać go do Świdra, żeby mógł odpowiednio wypocząć. Zanim przejdziemy do omawiania poszczególnych akcji "Skrytego" (a jest o czym pisać, opisy działań ludzi "Skrytego", z którymi można zapoznać się we wspomnieniach braci Witkowskich, robią niesamowite wrażenie; poza tym, tutaj warto byłoby sięgnąć po dokumenty, a tych na razie nie mam) przyjrzyjmy się, jak wyglądała historia aresztowania por. Czumy przez Niemców. Jak już wspominałem wcześniej, dopiero za drugim razem udało się Niemcom złapać "Skrytego". Oto jak wyglądała pierwsza próba: W pierwszych dniach maja "Skryty" przyszedł na umówiony z "Kosą" spotkanie, ale był wyjątkowo zdenerwowany. Przed dwoma czy trzema dniami, gdy wysiadł na Dworcu Głównym z pociągu elektrycznego i przechodził peronem w stronę wyjścia, zauważył, że zbliża się do niego kilku cywilów o jednoznacznym wyglądzie, a z tyłu blokuje mu drogę dwóch umundurowanych policjantów niemieckich. Nie namyślając się długo "Skryty" wykonuje niemal akrobatyczny skok tuż przed ruszającym z miejsca pociągiem, pod osłoną zasłaniających go wagonów przebiega przez tory na sąsiedni peron i udaje mu się w ostatniej chwili wskoczyć do pociągu elektrycznego akurat odjeżdżającego w kierunku Dworca Wschodniego. Uniknął w ten sposób aresztowania, ale nie ulega wątpliwości, że został "spalony". Albo wpadł w oko jakiemuś konfidentowi działającemu na linii otwockiej, albo jego rysopis pozostawił gestapowcom Ziegler, z którym przecież "Skryty" rozmawiał twarzą w twarz podczas tragicznej w skutkach akcji na Arbeitsamt w Otwocku. Choć nic nie wskazywało, że cały jego oddział został rozszyfrowany, zaistniała sytuacja zmusiła "Skrytego" zachowywania większej ostrożności i ograniczenia kontaktów ze swym oddziałem do niezbędnego minimum, a tym samym chwilowego wstrzymania jego działalności bojowej. Za: H. Witkowski, L. Witkowski, KeDywiacy, s. 312-313. Tutaj należą się wyjaśnienia co do wzmiankowanego w tekście Zieglera. Był to szef Arbeitsamtu w Otwocku, gdzie 1 kwietnia '44 "Skryty" wraz z dziewiątką swoich ludzi spalił wszystkie akta. Tego samego dnia odbyły się jeszcze akcje na Arbeitsamty w Piasecznie (Zdzisław Zajdler "Żbik" plus 6; DB składu G. - rejon "Gątyń", Piaseczno), Wilanowie ("Gryf" NN plus 5; DB składu G.), Młocinach ("Sylwester" NN plus 9; DB składu L. - na temat składu L. brak informacji), Falenicy (Feliks Zaremba "Żmudzin" plus 8; grupa "Skrytego") i Włochach ("Tworzymir" NN plus 4; DB. składu J. - rejon "Jelsk", Ożarów). Podczas tej akcji "Skryty" faktycznie rozmawiał z Zieglerem, oddział wówczas opuszczał już miejsce swojej akcji. Dosłownie dwa dni później Ziegler zauważył na ulicy Apolinarego Akajewicza "Sana" i Ryszarda Barańskiego "Okrzeję", uczestników akcji. Od razu zaalarmował znajdujących się niedaleko żołnierzy. Sam zabił "Okrzeję", natomiast "San" został zastrzelony już podczas ucieczki. Później Niemcy próbowali jeszcze podstępem zwabić przyjaciół i rodziny zabitych, ale ludziom "Skrytego" udało się odzyskać oba ciała jak i dokumenty zabitych. I to wszystko jeszcze 3 kwietnia. O północy oddział spotkał się w lesie - na drodze łączącej Wiązownę z Falenicą - i odprowadził swoich kolegów na cmentarz, gdzie zostali pochowani w grobach wykopanych obok tych poległych w '39. Swoje krótkie przemówienie "Skryty" miał zakończyć słowami ... śpijcie, koledzy, w ciemnym grobie, niech przyśni się wam wolna Polska. Smutną uroczystość zakończyła salwa honorowa. Ziegler natomiast obawiając się wyroku śmierci zdecydował się na wyjazd do Niemiec. Ponoć nie dotarł jednak tam. Miał zginąć, kiedy pociąg, którym jechał, został zaatakowany przez partyzantów. Wracając do samego por. Czumy. Oto co pisał o przyczynach jego wpadki sam "Andrzej" [Notatki..., s. 158]: Popularność jego w terenie rosła, coraz bardziej stawał się nam niezbędny, coraz bardziej lubił współpracować z Kedywem, a coraz gorzej szła mu współpraca ze swoim dowódcą terenowym "Kartuzem". Starałem się u [Komendanta Okręgu Warszawa] "Montera" o wyodrębnienie go całkowicie z opieki terenu. "Kartuz" sprzeciwił się temu, a "Monter" przychylił się ku zdaniu dowódcy terenu. Zaczęli "nasiadać" na "Skrytego", którego wzięcie u ludzi było solą w oku poniektórych "Oficerków", i powoli podcięli mu skrzydła. Teren stawał się da "Skrytego" coraz gorętszy, coraz bardziej dekonspirował się w pracy (bo łączność pracowała całkowicie dla powiatu) i nie minęło parę tygodni, jak został ujęty na Dworcu Głównym w Warszawie i ślad po nim zaginał. Gwoli ścisłości, "Kartuz" to Kazimierz Krzyżak, jeden z dowódców w powiecie. Pytanie, co tak naprawdę spowodowało wpadkę "Skrytego". Dzisiaj zapewne jest to już nie do ustalenia. Każda wersja jest równie prawdopodobna. W połowie maja razem ze swoimi ludźmi i oddziałem "Kosy" udał się na ćwiczenia do lasów koło Karczewia. Według tego co pisali bracia Witkowscy [s. 315] było to "Skrytemu" niewątpliwie potrzebne, takie odetchnięcie od napięcia związanego z tym, że Niemcy go śledzą. Na koniec jeszcze opis schwytania jednego z najbardziej bojowych oficerów warszawskiego KeDywu: Widocznie jednak worek z nieszczęściami rozsypał się nad naszym "Kedywem", bo w początkach czerwca stracono nagle kontakt ze "Skrytym". Nie przychodził na odprawy dowódców, a również "Kosie" nie dawał żadnego znaku życia, choć mieliśmy umówione spotkanie. Po kilku dniach dotarły do dowództwa wiadomości, że "Skryty" został aresztowany w chwilę po wyjściu z Dworca Głównego. Widocznie gestapo, mimo niepowodzenia w pierwszej próbie aresztowania, nie zrezygnowało z tak łakomego kąska i z cierpliwością pająka rozsnuwało swe sieci. Dopadli go wreszcie, ale tym razem nie starali się osaczyć go na peronie. Pozwolili mu wyjść na ulicę i w momencie gdy dochodził do skrzyżowania Alei Jerozolimskich z Marszałkowską wciągnięto go do czekającego obok samochodu. Od tej chwili po "Skrytym" zaginął wszelki ślad. Według niesprawdzonych wiadomości został rozstrzelany na Pawiaku na kilka dni przed wybuchem powstania. Nie doczekał chwili zbrojnej rozprawy z wrogiem. Za: H. Witkowski, L. Witkowski, KeDywiacy, s. 319. I jeszcze jego zdjęcia: http://skryty12.webpark.pl/sk1.jpg http://zs1mm.home.pl/scholaris/g_hali10.jpg
-
No do mnie dotarł już kilka dni temu. Z rzeczy najbardziej mnie interesujących zdecydowanie wspominane już wcześniej te o nalotach na Warszawę i o walkach o Archikatedrę. Ten pierwszy szczególnie ciekawy, bo o ile walki o Archikatedrę można samemu sobie spróbować odtworzyć - chociażby na podstawie pracy Bieleckiego o baonie "Wigry", wspomnień "Szczerby" czy też zbioru wspomnień żołnierzy "Bończy" - to już naloty z sierpnia '42 nie są tematem szczególnie często omawianym.
-
Jakiś czas temu zapowiadałem wpis poświęcony Maz. SPRArt. Dokładne opisywanie funkcjonowania tejże szkoły - choć niewątpliwie temat jest pociągający - byłoby zadaniem niezwykle czasochłonnym. Zainteresowanych dokładniejszymi danymi na jej temat mogę odesłać do trzech prac: Łukasiak J., Mazowiecka Szkoła Podchorążych Rezerwy Artylerii im. gen. Józefa Bema, Pruszków 1999; Piórkowski T., Artylerzyści z cenzusem. Mazowiecka Szkoła Podchorążych Rezerwy Artylerii im. gen. Józefa Bema w Zambrowie (1937-1939), Pruszków 2003; Wołk-Jezierska W., Wołyńska i Mazowiecka Szkoły Podchorążych Rezerwy Artylerii, Wrocław 2010. Tutaj skupię się jedynie na kilku wybranych elementach. Mazowiecka Szkoła Podchorążych Rezerwy Artylerii w Zambrowie powstała w 1937 roku. Formalnie zaczęła funkcjonować od 1 sierpnia, jednak komendant szkoły (ppłk Jan Chylewski, zamordowany w Charkowie) i pierwsi instruktorzy przybyli dopiero 2 sierpnia. Szkoła została ulokowana w starych koszarach zambrowskich których budowa została rozpoczęta w połowie lat 80. XIX wieku, a zakończona na początku XX w.: Wielkie budowle z czerwonej cegły wyraźnie odróżniały się od reszty zabudowany małego miasteczka, jakim był wtedy Zambrów. Budynki wzniesione na południowych obrzeżach miasta stanowiły kontrast wobec niskiej i na ogół drewnianej zabudowy miasta. Za: M. Gontarski, Koszary zambrowskie [w:] W. Wołk-Jezierska, Wołyńska i Mazowiecka Szkoły Podchorążych Rezerwy Artylerii, Wrocław 2010, s. 87. Koszary szkoła dzieliła z 71. pp, który to w Zambrowie stacjonował od września 1926 roku. Kanonierzy z cenzusem przybyli do koszar 21 września. Od razu podział na cztery baterie (1 i 2 lekkie, 3 i 4 ciężkie; T. Wiwatowski trafił do 4), łaźnia, strzyżenie... Uroczyste powitanie następowało na początku października. Oto rozkaz płka Chylewskiego (R. dz. Nr 229) z 8 października '38: Dnia 9.X.bm odbędzie się przywitanie szeregowych z cenzusem. Zbiórka o godzinie 10,15 na placu A. Ustawienie bateryj według wskazówek Zastępcy Komendanta Szkoły. Strój oficerów i podoficerów służbowy: pistolety, szable, dla uczni strój ćwiczebny - rogatywki. Wszyscy bez płaszczy. Porządek uroczystości: 1/ odegranie marszu przez orkiestrę 71 pp Meldunek złoży mi Zastępca Komendanta Szkoły. 2/ przemówienie 3/ odśpiewanie Hymnu Państwowego przez wszystkich razem z orkiestrą. W przywitaniu biorą udział oficerowie i podoficerowie wchodzący w skład bateryj szkolnych. Za: W. Wołk-Jezierska, Wołyńska i Mazowiecka Szkoły..., s. 103. Zakładam, że w '37 wyglądało to bardzo podobnie. Podchorążowie koszar nie mogli opuszczać aż do dnia 29 listopada (wyjątek to niedziele i święta, kiedy wszyscy razem szli do kościoła parafialnego na mszę). Później mogli wyjść w dzień przysięgi, a dalej środa i sobota od 13 do 20:30 i w święta. Sam rozkład Dnia Podchorążego wyglądał następująco (na podstawie R. dz. Nr 268 z dn. 25 listopada 1938): Już 28.11 Wieczór Podchorążych w kinie garnizonowym, wstęp bezpłatny. Dzień 29.11 zaczynał się o 9:20 zbiórką na placu A, 9:30 pobranie chorągwi z d-dztwa 71. pp, 9:35 wymarsz do kościoła a o 10 nabożeństwo. Żołnierze wyznań ewangelickiego i prawosławnego mieli osobne nabożeństwa w wyznaczonych miejscach. O 11:15 ustawienie się do przysięgi, 11:30 raport i przysięga. Godzina 12 to defilada, 12:30 obiad i towarzystwo orkiestry 71. pp. O 14:30 zebranie towarzyskie dla szeregowych z cenzusem i ich gości w Kasynie Oficerskim, orkiestra 33. pp. O 16 Wieczór Podchorążego w kinie dla kanonierów z cenzusem, orkiestra 71. pp. O godzinie 19 Wieczór Podchorążego dla strzelców z cenzusem z Kursu Podchorążych Rezerwy 18. DP, orkiestra 71. pp. Ponoć najwięcej uczniów szkoły pochodziło z Warszawy i jej okolic. Byli to zarówno poborowi z rocznika 1918 i 1919, jak i starsi, np. studenci, którzy przerywali naukę na czas szkolenia. Tak jak późniejszy porucznik "Olszyna", który przerwał studia po czwartym roku. To jest w ogóle bardzo ciekawa sprawa. Wedle informacji Pani Hanny Rybickiej przerwa w roku akademickim 1937/38 wynikała z konieczności wyjazdu do sanatorium w Zakopanem (Wiwatowski miał być rzekomo zagrożony gruźlicą). Rzecz jasna nie było to w rzeczywistości powodem przerwy w nauce. Ale jednak skądś ta informacja musiała pochodzić. Kiedy w takim razie był w sanatorium? Czyżby podczas szkolenia w Zambrowie? Mało realne, jako że w '37 szkoła odesłała kilku uczniów właśnie ze względów zdrowotnych. Rozkład dnia wyglądał następująco. O godzinie 6 rano pobudka, modlitwa Kiedy ranne wstają zorze, śniadanie o 7 a później wykłady i zajęcia praktyczne. I tak do 12, kiedy następowało drugie śniadanie. Do 16 trwały dalsze zajęcia, czyszczenie broni. Po obiedzie musztra piesza, czyszczenie sprzętów, apele oporządzenia. O 20 kolacja a do 22 czas wolny. Następnie modlitwa Wszystkie nasze dzienne sprawy i capstrzyk. Cisza nocna najpóźniej 22:15. Pierwsze awanse (na bombardiera), po pomyślnym zaliczeniu egzaminów, na Boże Narodzenie, dokładnie 21 grudnia. Kolejne 3 maja (tyt. kpr.) i 29 czerwca (tyt. plut.). Oczywiście zdarzały się awanse na dwa pierwsze stopnie w terminach późniejszych. Niemniej Tadeusz Wiwatowski zaliczał wszystko po kolei zgodnie z terminami. Na okres świąteczny udzielano urlopów od 23 grudnia do 2 stycznia. Osoby innych wyznań otrzymywały urlopy w innych, wyznaczonych terminach. Kolejny dłuższy okres wolnego to Wielkanoc. Wśród zajęć jakie musieli podchorążowie odbywać znajdowały się m.in.: ostre strzelanie, instrukcja strzelania, topografia, terenoznawstwo, jazda konna i woltyżerka, wyszkolenie strzeleckie, gazoznawstwo, ćwiczenia z łączności. Prowadzone były również zajęcia z języka niemieckiego. Ten wykładał sam ppłk Chylewski, który oprócz tego znał jeszcze francuski. I tutaj można się zastanawiać co z tych zajęć wyniósł T. Wiwatowski. W końcu w okresie okupacji znajomość niemieckiego mogła być mu bez dwóch zdań przydatna, szczególnie biorąc pod uwagę to, jak mocno był zaangażowany w konspirację. Przełom kwietnia i maja to szkoła ognia, trwająca blisko miesiąc. Te zajęcia teoretyczno-praktyczne prowadzone były na poligonie w Czerwonym Borze, jakie 15 km od Zambrowa. Jak podawał w swoich wspomnieniach Józef Lenczewski [T. Piórkowski, Artylerzyści z cenzusem. Mazowiecka Szkoła Podchorążych Rezerwy Artylerii im. gen. Józefa Bema w Zambrowie (1937-1939), Pruszków 2003, s. 26] baterie zostały rozlokowane (mowa o szkole ognia z '38) we wsiach Bacze Mokre, Bacze Suche i Zagroby, gdzie mieszkano w 20-osobowych namiotach. Podchorążowie wykonywali najróżniejsze zadania. Wszystko po, aby nauczyć ich jak najwięcej. Po powrocie do Zambrowa uczniowie przygotowywali się do egzaminów końcowych, które zdawano około 20 czerwca. Zakończenie roku i wręczanie dyplomów było bardzo uroczyste. O 8:20 zbiórka na placu szkolnym, 9 to msza w kościele parafialnym. O 10:30 część główna m.in. z przemówieniem komendanta szkoły i wręczaniem dyplomów oraz dla prymusów szabel. O 12:30 wspólny obiad kadry, podchorążych i gości), a o 13:30 w Garnizonowym Klubie Oficerskim Obiad dla samej kadry i gości. Wspominałem o uroczystym powitaniu i Dniu Podchorążego. Poszczególne święta w garnizonie zostały podzielone do organizacji między MSPRArt. a 71. pp. Były to dni wolne od zajęć. Szczególnie uroczyście obchodzono 20 rocznicę odzyskania niepodległości. W okresie karnawału - tak mniej więcej w połowie - MSPRArt. urządzała Wielki Bal Karnawałowy. Kadra, podchorążowie i osoby towarzyszące. Podczas jednego z tych dwóch balów podchorążowie postanowili zrobić komendantowi dowcip. Po tym jak na początku zatańczył on ze swoją żoną Marią, kolejno podchodzili do niej wszyscy wtajemniczeni i prosili do tańca. Odmówić było nie sposób. I tak oto ppłk Chylewski zatańczył z małżonką tylko raz. W ramach rewanżu na następny dzień zarządził ćwiczenia poza Zambrowem. Poza tym kadra i podchorążowie byli zapraszani na inne zabawy. Delegacje jeździły w związku z tym m.in. do Włodzimierza Wołyńskiego, Torunia i Warszawy. Podczas wyjść do miasta uczniowie korzystali z uroków zambrowskich kawiarenek, restauracji, kina "Słońce" (seanse 3-4 razy w miesiącu). Organizowano również zawody sportowe. Z dużym szacunkiem podchodzono do osoby patrona szkoły, generała Józefa Bema. Organizowano odczyty związane z jego postacią, a także z bitwą pod Ostrołęką. A tutaj pamiątkowa odznaka MSPRArt.: http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/1/1a/Mspra.JPG Wzór i regulamin jej wręczania został zatwierdzony przez Ministra Spraw Wojskowych Dziennikiem Rozkazów nr 7/38 poz. 68. To na razie chyba tyle. Za jakiś czas sylwetki komendanta i oficerów opiekujących się 4 baterią szkolną, plus może jakieś uzupełnienia do powyższego tekstu. Rzecz jasna wszelkie uwagi, poprawki i pytania jak zawsze mile widziane
-
Ubeckie metody
Albinos odpowiedział Samuel Łaszcz → temat → Polska Rzeczpospolita Ludowa (1945 r. - 1989 r.)
Tutaj lista 49 tortur stosowanych przez UB, wszystkie zostały użyte wobec Kazimierza Moczarskiego (tak więc lista może być sporo dłuższa): http://www.rzeczpospolita.pl/specjal_041002/specjal_a_11.html A tutaj fragment ze wspomnień Henryka Pawła Kozłowskiego "Kmity" dotyczący aranżowanej egzekucji: Ale wtedy, w lutym, siedzę w pojedynce i wiem, że jeszcze mam przynajmniej parę dni spokoju. Od razu po wyroku przecież w czapę nie dają. Jeszcze jest szansa na odwołanie się do Sądu Najwyższego, wyrok musi się uprawomocnić. Na koniec zostaje jeszcze ułaskawienie przez prezydenta. Tak że można liczyć na jakieś trzy-cztery tygodnie i dopiero potem zaczynają się nerwowe chwile. A tu, któregoś wieczora wezwali mnie i prowadzą. Weszło takich dwóch, widzę, że jest trochę inaczej, niż mi opowiadali, ale przecież nikt nie mógł mi opowiedzieć, jak to się robi "naprawdę", bo nikt z tego spotkania żywy nie wracał. Czarną robotę, prowadzenie na rozwałkę wykonywali siedzący z nami Niemcy. Każą mi wychodzić, Idę miedzy nimi, ale pot się ze mnie ciurkiem leje. Sprowadzają mnie na dół, ale dzieje się coś dziwnego Nie wyczuwam w nich żadnego napięcia. Wychodzimy na zewnątrz i każą mi stanąć tyłem do ściany. Trzymają mnie tam chwilę, a potem prowadzą z powrotem do celi. Przypuszczam, że to była prywatna inicjatywa Szymańskiego, szefa oddziałowych, łobuza i zwyrodnialca. Za: H. P. Kozłowski, 12 miesięcy przez wiele lat. Wspomnienia z AK i inne, Warszawa 2010, s. 282-283. Tadeusz Szymański faktycznie miał być inicjatorem takich udawanych egzekucji. -
Po tym jak "Radosław" został 1 sierpnia '45 aresztowany dowództwo nad oddziałami bojowymi H. P. Kozłowskiego "Kmity" i T. Janickiego "Czarnego" objął dr Rybicki, zastępca płka Mazurkiewicza. Od początku wiedziano, że trzeba jakoś uwolnić "Radosława". Zastanawiano się tak nad samym odbijaniem, jak i wymianą na jakiegoś zakładnika. W końcu 5 sierpnia "Kmita" otrzymał od "Andrzeja" polecenie, aby złapać niejakiego Lebiediewa, sowieckiego ambasadora. Codziennie jeździł do Warszawy z Konstancina. Gdzieś po drodze miała zostać zorganizowana zasadzka, po czym więzień miał zostać przetransportowany do Kampinosu, gdzie przejąłby go "Czarny". Pomysłem "Kmita" nie był szczególnie zachwycony. Swoje negatywne nastawienie argumentował tym, że ktoś taki jak Lebiediew może być idealnym argumentem dla Rosjan do tego, aby otwarcie mieszać się w sprawy polskie, a do tego może to spotkać się z niezbyt przyjaznym przyjęciem na Zachodzie. Był zdania, że lepiej, aby złapano jakiegoś Polaka. Jednak "Andrzej" nie miał zamiaru zmieniać tej decyzji. Pytanie tutaj powstaje, czy wskazanie tego konkretnego celu było jego autorskim pomysłem, czy jednak ktoś inny tak zadecydował? W niedługim czasie potem "Kmita" spotkał w Alejach Jerozolimskich - między Bracką i Marszałkowską - Bolesłąwa Srockiego, człowieka mocno związanego ze środowiskiem "Parasola". Powiedział mu, jakie dostał zadanie. Ten podobnie jak wcześniej H. P. Kozłowski przeraził się wyborem zakładnika. Obiecał jednocześnie zrobić coś w tej sprawie. I teraz następuje historia przedziwna. Rozkaz został odwołany, ale ta decyzja nie dotarła do oddziału na czas, w związku z czym wyjechał on na akcję. Mieli do dyspozycji dwa samochody, opla i mercedesa. Planowali zablokować samochód Lebiediewa, po czym sanitariuszka miała podać mu zastrzyk uspokajający, a Stanisław Sieradzki "Świst" na głowę założyć worek. W końcu pojawił się na szosie koło Natolina, gdzie zorganizowali zasadzkę, odkryty samochód BMW. Jednak ku zdziwieniu wszystkich kierowca jego nie zatrzymał się, tylko wyminął blokadę i pojechał dalej. Nie chcąc ryzykować życia ambasadora "Kmita" nie wydał rozkazu do otworzenia ognia za uciekającymi. Podejrzewał nawet, że tamci w ogóle nie zorientowali się, przed czym uciekli. Kolejną próbę miano podjąć kilka dni później. Jednak po powrocie z akcji dowiedzieli się, że kolejnego razu nie będzie. I tutaj kolejne pytanie, na które odpowiedzi nie potrafił udzielić w swoich wspomnieniach "Kmita", czy taka decyzja była wynikiem rozmowy z "Andrzejem" czy jednak z B. Srockim? Co jeszcze warte podkreślenia (choć chyba już o tym pisałem), samochodem jechał wówczas nie Lebiediew, ale sowiecki attache militaire, generał Masłow. I pytanie trzecie: kiedy ta akcja miała miejsce? Cała sprawa była później wyciągana podczas procesów ludzi "Kmity". W swoich wspomnieniach pisał on o sprawie Witolda Morawskiego "Czarnego Witolda", który po śmierci "Morro" miał być faktycznym dowódcą resztek "Zośki" na Czerniakowie. Zaprowadzono go na proces "Czarnego Witolda", gdzie zadano pytanie właśnie o historię z Masłowem. W sposób jednoznaczny "Kmita" oświadczył, że Witold Morawski nie brał udziału w akcji, a jedynie w przygotowaniach do niej. Wszyscy zebrani na sali byli mocno zdziwieni, z samym oskarżonym włącznie.
-
Desant kanałowy na Plac Bankowy - czy mógł się udać?
Albinos odpowiedział Albinos → temat → Działania bojowe
Jakiś czas temu pisałem o tym, jakie faktycznie straty desant mógł ponieść: https://forum.historia.org.pl/topic/3498-desant-kanalowy-na-plac-bankowy-czy-mogl-sie-udac/page__view__findpost__p__150845 Podczas samej akcji życie na pewno straciło dwóch żołnierzy - "Cedro" i "Winnicki" - a później jeszcze zmarł "Dąb". Ostatni wywiad z Generałem Ścibor-Rylskim wprowadza tutaj jednak małe zamieszanie: Widział pan bardzo dużo. Jako żołnierz Batalionu "Czata 49" w Zgrupowaniu "Radosław" przeszedł pan z nim cały szlak bojowy od Woli, przez Muranów, Stare Miasto, Czerniaków, Mokotów, do Śródmieścia. - Próbowaliśmy jeszcze przebić się kanałami ze Starego Miasta na plac Bankowy. Ja prowadziłem ten desant. Akcja skończyła się tragicznie. Zginęła cała drużyna oprócz dwóch żołnierzy. Taka jest wojna, byliśmy żołnierzami. Walczyliśmy, wykonywaliśmy rozkazy. Co innego ludność cywilna. Ona była bezbronna. Za: http://warszawa.gazeta.pl/warszawa/1,95190,8975151,Dyplom_dla_generala__przeprosil_za_cierpienia_w_1944.html [dostęp na: 21.01.2011 r.] Drobna pomyłka +/- 1-2 ludzi, to rzecz do przyjęcia. Ale skąd ta drużyna (czyżby chodziło o ludzi por. Byczkowskiego?). Dość zastanawiające. -
Czy prawica przywłaszcza sobie prawo do patriotyzmu?
Albinos odpowiedział Samuel Łaszcz → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
A ja mam prośbę. Tego typu sprawy wyjaśniamy na PW, a nie na forum. Do treści merytorycznej tematu niczego one nie wnoszą. Co do cytowania, secesjonista ma zdecydowanie rację. Jak kogoś cytujemy, podajemy dokładnie, co jest skąd. Tym niemniej mam nadzieję, że obaj Panowie na przyszłość będą unikać sytuacji takich jak ta powyższa. Wszelkie uwagi jak zawsze na PW. -
Rekonstrukcja "Czerniaków 1944" - 2007
Albinos odpowiedział WERTTREW → temat → Eksploracja i rekonstrukcja historyczna
Zdjęcia świetne. A co do samej inscenizacji, to podobno Czerniaków jest uważany przez ekipę od "Radosława" za najlepiej przeprowadzoną ze wszystkich, jakie mieli okazję dotąd robić. Jeśli faktycznie tak jest, to mogę tylko żałować, że mnie na niej nie było. Zdecydowanie jeden z ciekawszych rejonów Warszawy -
Kolejne wyróżnienie dla Generała: http://warszawa.gazeta.pl/warszawa/1,95190,8975151,Dyplom_dla_generala__przeprosil_za_cierpienia_w_1944.html Teraz tylko czekać, aż Generał Ścibor-Rylski znowu dostanie się pod ostrzał paru dziennikarzy, jak to miało miejsce zaraz po przemówieniu, w którym przepraszał ludność cywilną za to, co musiała znieść...
-
Facebook czasem na coś się przydaje:
-
Temat został wydzielony z tego wątku: http://forum.histori...ek-a-tow-i-zwz/ Choć sama postać była związana z zalinkowanym tematem, to jednak pytania, które się pojawiły, wykraczają poza zakres tamtego wątku.
-
Literatura - Powstanie Warszawskie
Albinos odpowiedział Albinos → temat → Literatura, sztuka i kultura
Ostatnio na rynku pojawiła się nowa pozycja: Kozłowski H. P., 12 miesięcy przez wiele lat. Wspomnienia z AK i inne, Warszawa 2010, ss. 384 [jest parę rzeczy z Powstania]. A tymczasem w zapowiedziach Wydawnictwa ZP jest nowa publikacja o "Czacie 49". Ma to być zbiór relacji znajdujących się w Archiwum Akt Nowych. Opracowania podjął się Bartosz Nowożycki. Już na okładce widać zdjęcie, którego nigdzie indziej nie miałem okazji znaleźć. Zapowiada się ciekawie. Niestety nie posiadam szczegółów na temat daty wydania i objętości. -
Eskapady po Warszawie i jej okolicach
Albinos odpowiedział WERTTREW → temat → Historia lokalna i turystyka historyczna
Forum znam i regularnie staram się odwiedzać. Mam przy tym ogromny szacunek dla osób tam piszących, tak za pasję jak i wiedzę. To co momentami potraficie zrobić z niektórymi zdjęciami, ustawiając je sobie na mapie, wyłapując najdrobniejsze szczególiki... to prawdziwa czarna magia jak dla mnie. Tak więc gratuluję tych pięciu lat i życzę kolejnych pięciu, dziesięciu, piętnastu... No i cały czas mam nadzieję, że ukaże się druga część Wojennych tajemnic... Eee tam, znam się o tyle o ile. Na miano znakomitego znawcy tematu to ja sobie jeszcze długo nie zasłużę Tym cenniejsza Wasza praca. Zbieracie fantastyczny materiał dla przyszłych pokoleń. Tak jak my dzisiaj jedynie na zdjęciach możemy oglądać to, co zostało zniszczone w trakcie wojny, tak dzięki Wam za te 30-40-50 lat ludzie będą mogli oglądać to, co my mogliśmy i ciągle możemy zobaczyć w realu. -
Muzyka, wszelaka. Wszystko zależy od nastroju. Wagner, Disturbed, Niemen, Lao Che, Clapton, Amy Macdonald, Dire Straits, Joaquin Rodrigo, Grechuta, Gogol Bordello, Hurts... a i dobrym popem nie pogardzę. Skupywanie książek, historycznych i nie tylko. Obecnie jestem na etapie gromadzenia dzieł Hłaski, Tyrmanda, Wyspiańskiego i prof. Kuli (niby miało nie być o historii...). Do tego układanie ich w taki sposób, aby jak najdłużej nie stracić możliwości do poruszania się po pokoju. A z każdym miesiącem staje się to coraz mniej realne. Co jakiś czas najdzie mnie na powrót do zainteresowania "Władcą Pierścieni" i "Gwiezdnymi Wojnami". Zazwyczaj tak w okolicach grudnia-stycznia. Później zapominam o tym. Spacery po Warszawie, bez względu na porę roku. Czy to Krakowskie Przedmieście, czy to Łazienki, czy to uliczki Woli... Do tego piłka nożna, choć od lat kilku jedynie w formie oglądania. Tutaj szczególnie liga angielska (co tydzień tak z trzy mecze przynajmniej... tutaj ostatnio fantastyczne chwile w okresie świąteczno-noworocznym, kiedy niemalże codziennie był jakiś mecz) i Legia Warszawa (jeszcze lata temu miałem okazję oglądać mecze na Żylecie, obecnie z poziomu murawy). Poza tym obijanie się w najróżniejszych formach połączone z snuciem planów na przyszłość dalszą i bliższą. No i udawanie, że potrafię zrobić coś w miarę sensownie. Czasem ktoś daje się na to nabrać.
-
Na portalu zaczynamy nowy cykl poświęcony archiwom w Polsce. Pierwszy tekst, dotyczący Archiwum Głównego Akt Dawnych, już jest dostępny: https://historia.org.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=1626:archiwa-wczoraj-i-dzi-archiwum-gowne-akt-dawnych&catid=55:wywiady&Itemid=413 Miłej lektury.
-
Kazimierz Jackowski "Torpeda", "Hawelan" urodzony 2 marca 1922 r. w Czechowicach (obecnie Ursus, dzielnica Warszawy). Harcerz, z konspiracją związany od początku 1940 r. Dość szybko złapał kontakt z Sewerynem Skowrońskim "Anatolem", dowódcą oddziału, na bazie którego powstała "Miotła". Przeprowadzał akcje dywersyjne, wykonywał wyroki (m.in. na żonie Kazimierza Junoszy-Stępowskiego, Jadwidze, konfidentce gestapo, podczas akcji zginęli oboje). W trakcie Powstania d-ca plutonu "Torpedy". Po zakończeniu walk dalej w konspiracji. Dowodził m.in. akcją rozminowania fabryki PZInż. w Ursusie w dniach 14-15 stycznia. Już 16/17 stycznia wykonano wyrok na konfidencie gestapo, Jakubowskim. Jednak już 18 stycznia nastąpiło coś, czego kompletnie nie rozumiem. Kazimierz Jackowski "Torpeda" został zastrzelony niedaleko miejsca swojego zamieszkania w Ursusie (wówczas jeszcze Czechowice). No dobra, ale co w tym dziwnego? Pozwolę sobie przytoczyć fragment wspomnień Henryka Pawła Kozłowskiego "Kmity" [12 miesięcy przez wiele lat. Wspomnienia z AK i inne, Warszawa 2010, s. 340]: W końcu grudnia 1944 r. otrzymałem od "Anatola", który był wtedy moim bezpośrednim przełożonym, rozkaz wykonania wyroku na zdrajcy. Podał mi nazwisko, adres, zaznaczając, że należy wykonać polecenie jak najszybciej. O dodatkowych danych biograficznych (pseudonim, udział w Powstaniu, odznaczenia itp.) dowiedziałem się później. Był to niejaki Jackowski, jegomość mieszkający w Ursusie. Był w Powstaniu, miał pseudonim "Torpeda" i był odznaczony Orderem Virtuti Militari. Jaki był powód wyroku - nie miałem pojęcia. Wedle tego "Kmita" rozkaz otrzymał pod koniec '44, a jeszcze w połowie stycznia - na kilka dni przed śmiercią - "Torpeda" wykonywał dwie akcje. Chcąc wyjaśnić całą sprawę "Kmita" odmówił wykonania wyroku, powołując się na umowę, jaką to harcerstwo zawarło z KeDywem w sprawie wykonywania tego typu zadań. Jednak "Anatol" nie zmienił decyzji. Po zażądaniu widzenia się z "Radosławem" dowiedział się "Kmita", że ten jest czasowo nieosiągalny. Żeby załatwić sprawę Kozłowski pojechał do Krakowa. Tam spotkał się z kpt. "Kozłowskim" (sic!), z którym poznał się podczas walk na Czerniakowie. Obiecano "Kmicie", że taka sytuacja już się nie powtórzy, ale ten jeden raz rozkaz trzeba jeszcze wykonać. Naciskał na to także "Anatol". W końcu wyrok wykonano. Po wyjściu z więzienia w '56 "Kmita" spotkał się z Włodzimierzem Steyerem "Gromem", którego w '45 sam wyznaczył do wykonania zadania. Obaj udali się do "Radosława", aby wyjaśnić sprawę. Ten powiedział, że wiedział o wszystkim, wyrok był słuszny, a całą odpowiedzialność bierze na siebie. To dla "Kmity" zamykało sprawę. Początkowo "Torpedę" pochowano na cmentarzu w Gołąbkach, dopiero jakoś tak w latach 70. został przeniesiony na Powązki Wojskowe, gdzie spoczywa w kwaterze 24A-2-14, wśród innych żołnierzy "Miotły". Z kolei w kościele św. Józefa Oblubieńca NMP przy ul. Cierlickiej w Ursusie znajduje się mosiężna tablica (jedna z czterech), z takim oto tekstem: Ś.P. porucznikowi Kazimierzowi Jackowskiemu ps. "Torpeda", bohaterskiemu dowódcy plutonu Armii Krajowej zgrupowania "Radosław" - batalion "Miotła" w latach 1939-1945 w dowód pamięci - Towarzysze Broni, Rodzina, Społeczeństwo w Ursusie. Warto tutaj jeszcze nadmienić, że w okolicach kwietnia-maja '45 "Kmita" otrzymał od dra Rybickiego rozkaz zerwania wszelkich kontaktów z "Anatolem". Jakiś czas później spotkał pewnego młodego chłopaka, który był mu znany jako żołnierz "Miotły". Ten oznajmił mu, że jest pewien, że został na niego wydany wyrok. Tłumaczył, że "Anatol" wykorzystał go do załatwienia swoich spraw. Po tej rozmowie o wszystkim Kozłowski powiadomił kogoś z dwójki "Radosław"-"Andrzej", sam "Kmita" nie był tego pewien. Od "Andrzeja" otrzymał polecenie przekazania wszystkich znanych mu adresów "Anatola". Oznajmił również, że na "Anatola" wydano wyrok. Cała sprawa rozbiła się o to, że "Anatol" chcąc odejść od żony do kochanki kazał wspomnianemu chłopaki zabić jego żonę, po czym chciał usunąć jego, żeby nie zostawić śladów. Ale to tylko w kwestii dodatku do tematu. I teraz część główna. Czy spotkał się ktoś kiedyś z tym, za co dokładnie wydano na "Torpedę" wyrok? Swego czasu czytałem wspomnienia Pana Jana Romańczyka, który wprost nie dowierzał, że ktoś taki jak por. Jackowski mógł nagle znaleźć się w takiej sytuacji. Sam dotąd byłem święcie przekonany, że to efekt jakichś porachunków. A tymczasem o słuszności wyroku zaświadczał sam "Radosław".
-
Na razie nic nowego nie wymyślimy raczej, zobaczę co napisał o tym Niżyński i wrócimy do dyskusji
-
To racja, ale z tego co jest napisane w zalinkowanym artykule wynika, że w prasie podziemnej pisano, że wyrok na Junoszy-Stępowskim był słuszny. A to jednak zmienia trochę sytuację. Do tego, że to ich (czyli AK) robota, przyznano się. Tylko czy faktycznie tak było. To jest zastanawiające. Bo jeśli nie, to dlaczego ludzie od "Torpedy" strzelali do niego?
-
Faktycznie, żonę Junoszy-Stępowskiego zabito dopiero w '44, po tym jak wróciła z zakładu dla umysłowo chorych w Tworkach. Mój błąd, dzięki za poprawienie. Natomiast co do samego Junoszy-Stępowskiego, to miał zostać postrzelony podczas próby wykonywania wyroku, kiedy jego żony podobno nie było w domu. Władze konspiracyjne później nie chciały przyznać się ponoć do pomyłki. Nie wiadomo też do końca, czy zdawał on sobie sprawę z tego, że jego żona pracowała dla Niemców. Tutaj jest trochę na ten temat: http://www.culture.pl/pl/culture/artykuly/os_junosza_stepowski_kazimierz Będę musiał zajrzeć jeszcze do monografii "Miotły", bo sprawa jest dość dziwna. Jeśli nie Junosza-Stępowski był celem, a jego żona, to dlaczego w ogóle podjęto próbę wykonania akcji, jeśli jej nie było w mieszkaniu? A jeśli jednak była, to jak to się stało, że przeżyła? Pewnie czegoś nie wiem, ale rzecz dziwna.
-
Archiwa wczoraj i dziś
Albinos odpowiedział Albinos → temat → Projekty redakcji portalu "historia.org.pl"
Różnie z tym bywa Jak na razie w większości przypadków miałem do czynienia z całkiem miłą obsługą. Inna rzecz, że w tych przypadkach zazwyczaj miałem ze sobą odpowiedni papierek, albo też wcześniej przedstawiał mnie ktoś w danej placówce znany i lubiany. Niemniej zdarzyło się i mniej miłe przyjęcie. Raz miałem wręcz wrażenie, że obsługująca mnie osoba jest szczerze zdziwiona, jak można nie znać zasad, wedle jakich funkcjonuje ich placówka. Żeby było ciekawiej, na miejscu dwóch różnych pracowników udzielało mi kompletnie sprzecznych informacji. Ale też przyznam, że zdecydowanie milsze wspomnienia mam z tych mniejszych archiwów. -
Studia zmuszają człowieka do czytania różnych dziwnych rzeczy Akurat to dość nieoczekiwanie przypadło mi do gustu. Miałem okazję jakiś czas temu być na konferencji, na której był również dr Górny, i jego sposób wypowiedzi, tak pisanej jak i mówionej, jest jak dla mnie niezwykle przyjemny. Stąd i przymierzam się do wzmiankowanej wyżej pracy. A komitet zacny, to fakt. Tak samo jak cała seria "czerwona", która również "niebieska" bywa.