Skocz do zawartości

Albinos

Przyjaciel
  • Zawartość

    13,574
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez Albinos

  1. Literatura - Powstanie Warszawskie

    Dla zainteresowanych wspomnienia żołnierza jednego z mniej znanych oddziałów powstańczych: http://www.republika.pl./ciechanowicz/stara_prochownia.htm
  2. Bankier Karol Schulz (Schultz)

    Co nieco na temat Karola Schultza pisał swego czasu prof. Kwiatkowski: Powodzenie społeczne, które dawała Schultzowi fortuna, wsparta uzyskaniem w 1790 r. szlachectwa, podnosi jego przekonanie o swej wartości, wzbudza ambicję, rodzi potrzebę życia na wielkopańską skalę. Podobnie jak Łyszkiewicz, Kabryt czy Tepperowie, a ci z kolei jak Poniatowscy, Lubomirska czy czartoryska, założył Schultz pod Warszawą, na Czystem, rezydencję ogrodową, a którą się jeszcze bliżej zapoznamy. W przeciwieństwie jednak do wymienionych nie posiadał w mieście odpowiedniego pałacu. Tepper Starszy wybudował po prostu kamienicę, której starał się nadać cechy pałacu. Podobnie uczynił Jacobson. Tepper Młodszy i Blank przejęli stare pałace magnackie. Schultz tymczasem może wystawić nowy pałac u siebie na Tłumackiem. To, że jest "panem" całej dzielnicy, może zamanifestować budowlą zajmującą całą szerszą pierzeję placu. Choć roboty na Tłumackiem szły pełną parą i każdy kolejny rok przynosił zmiany, do budowy pałacu jednak nie przystąpiono. Nawet nie przygotowano terenu. Inne były w Warszawie zwyczajne magnatów, którzy zaczynali od wznoszenia rezydencji bezpośrednio dla siebie, a potem przystępowali, albo najczęściej i nie, do porządkowania otoczenia. Schultz zaczynał od budowli rentownych - od hotelu, czynszówek i stajni. Pałac miał powstać jako ostatni, na zakończenie prac. Najpierw trzeba było stworzyć otoczenie, przygotować teren dający zysk. Prace na Tłumackiem nie zostały dokończone. Przerwała je katastrofa finansowa właścieciela - upadek jego banku 27 lutego 1793 r. Za: M. Kwiatkowski, Architektura mieszkaniowa Warszawy. Od potopu szwedzkiego do powstania listopadowego, Warszawa 1989, s. 286. Co ciekawe dzisiejsza ulica Karolkowa na Woli swoją nazwę zawdzięcza właśnie Karolowi Schultzowi. Grunty leżące w rejonie tej ulicy zwane były Karolowo. Jak podaje prof. Kwiryna Handke [Słownik nazewnictwa Warszawy, Warszawa 1998, s. 113] nazwa Karolowa poświadczona jest w źródłach już za rok 1784/6, ul. Karolowa, później Karolowa wioska w 1792 i w końcu Karolkowa w 1870.
  3. Tutaj jest wyjaśnienie: http://podziemiezbrojne.blox.pl/html Prezydent Komorowski kontynuuje i wspiera tę inicjatywę świętej pamięci prezydenta Kaczyńskiego. Celem projektu jest złożenie hołdu Żołnierzom Wyklętym. Proponuje się, by dniem ich upamiętniającym był 1 marca, rocznica stracenia z rąk UB kierownictwa IV Komendy Zrzeszenia "Wolność i Niezawisłość". Ustanowienie tego dnia jest wyrazem szacunku dla żołnierzy drugiej konspiracji za niezłomną postawę patriotyczną i niepodległościową oraz konsekwentne sprzeciwianie się narzucanemu Polsce i nieakceptowanemu przez społeczeństwo ustrojowi. Należy podkreślić, że za prowadzoną na rzecz niepodległego państwa walkę żołnierzy Armii Krajowej i innych organizacji niepodległościowych zamiast wdzięczności spotkały represje, często zakończone karą śmierci lub długoletnim więzieniem ze strony aparatu komunistycznego - mówił dalej obecny na obradach komisji sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta Krzysztof Łaszkiewicz.
  4. Ostańce

    Jeśli mowa o Warszawie, warto zajrzeć tutaj: http://www.detal.warszawa1939.pl/index.php Natomiast do moich ulubionych świadków minionych czasów należą bez dwóch zdań... nazwy ulic. Okopowa, Towarowa, Redutowa, Stawki, Dzika, Próżna, Ludna... te i wiele innych, każda już w samej swojej nazwie ma kawałek historii.
  5. Tadeusz Wiwatowski "Olszyna"

    Tym razem nie będzie ani o VM, ani o MSPRArt. (choć miałem pisać o tym, ale odkładam na później). Będzie za to trochę na temat środowiska, w jakim wychowywał się Tadeusz Wiwatowski na Woli. Tutaj posłużę się głównie wspomnieniami. Na początek Stanisław Lewandowski, uczeń gimnazjum Sowińskiego od roku 1925 (czyli ciut młodszy niż "Olszyna"): Gdy po raz pierwszy latem 1925 roku ujrzałem siedzibę szkoły, w której ukończyłem wprawdzie 6 klas, ale spędziłem osiem lat, byłem wręcz zaszokowany jej urodą. Dlaczego? Spróbuję to wyjaśnić. Dla mnie, dziesięcioletniego wówczas chłopaka wychowanego przy zbiegu ulic Nowolipki i Wolność, w pięciopiętrowej wprawdzie, ale śródmiejskiej, nie peryferyjnej, czynszówce, bez ozdób i smaku, ale dochodowej, z wodociągiem i zlewem na korytarzu i wspólną na każdym piętrze ubikacją da lokatorów z siedmiu mieszkań, których codziennym widokiem z okien była z jednej strony fabryka firanek Niemca Szlenkiera z przeraźliwie głośną syreną, zaś z drugiej także wielopiętrowa czynszówka, a między nimi bruk zwany kocimi łbami, dla mnie - powtarzam - taka szkoła była urokliwą oazą w morzu jakże nieciekawych zabudowań robotniczych Woli. Czynszówki podobne do mojej tkwiły jak przysłowiowe rodzynki w cieście wśród parterowych czy nawet jednopiętrowych domków, nierzadko drewnianych, przeważnie tynkowanych, z liszajami, tam gdzie wapno odpadło. Krajobraz wzbogacały ceglaste mury fabryk, gęsto i bezplanowo porozrzucanych po całej Woli. Moja droga do szkoły prowadziła przez ulicę Okopową. Generalski wężyk na kołnierzu ogromnie podnosi rangę człowieka. Okopowa awansowała dzięki fabryce mydła (też Niemca) Schichta, której ceglane, wysokie ogrodzenie biegło nie wężykiem wprawdzie, lecz linią prostą, od placu handlowego zwanego Kercelakiem do ulicy Żytniej. Dwa razy w tygodniu, we wtorki i w piątki, Okopowa przeżywała najazd przeważnie jednokonnych furmanek chłopskich, na kołach o żelaznych obręczach. Z przeciwległych ulic Dzielnej, Pawiej, Gęsiej, a nawet Gnojnej płynęły fale kupujących, przeważnie kruczowłosych, aby dołączyć do gospodyń - przeważnie blondynek - z takich ulic jak Wolność, Kacza czy Żytnia. Narodowości były to różne, ale wspólna im była jedna troska: jak najtaniej kupić. Nagle spontaniczna solidarność łączyła je ze sobą, kiedy wybuchł krzyk: "Łapcie złodzieja!" Sam parę razy brałem udział w takim odruchu solidarności. Idąc do szkoły przechodziłem przez Kercelak, głośny, zatłoczony i brudny jak każde w owych latach tego typu targowisko. Dalej szedłem ulicą Wolską, która miała dwie niepoślednie zalety - była szeroką jezdnia pokrytą już nie kocimi łbami lecz gładką kostką. Miała także linię tramwajową, która mijała Karolkową i wbiegała w Młynarską, do plątaniny torów i wokół zajezdni tramwajowej. Hale mieszczące tramwaje, warsztaty naprawcze i kilkupiętrowy budynek naczelnej dyrekcji tramwajów, wszystko co nad ziemią było w cegle, zaś pod nogami szare płyty chodnika i bruk, owe kocie łby, z licznymi szczerbami, które po deszczu wypełniała mętna woda. Kiedy to wszystko - przyznacie, że mało schludne - było już poza mną, wchodziłem jakby w tunel utworzony z dwóch wysokich drewnianych płotów. Po ostrym skręcie w prawo miałem przed sobą ów szokujący mnie widok. Na pierwszym planie starannie utrzymane, wysypane ciemnym żwirem, ogrodzone dwumetrową siatką, boiska dwóch szkół - podstawowej, zwanej wówczas powszechną i naszego gimnazjum, przedzielone soczystą zielenią trawnika. W tle biegło dwustumetrowe pasmo niewysokich zabudowań, licowanych nie zwykłym tynkiem, a terrazytem o delikatnej barwie kości słoniowej, która w słońcu jaśniała. Krańce budynku, nieco wysunięte do przodu, wydawałyby się basztami obronnymi, gdyby nie ogromne okna sal gimnastycznych. Wszystko to oparte było o ukwieconą zieleń, zaś górą oddzielone od błękitnego w tym dniu nieba intensywnie czerwoną dachówką, uwieńczoną pośrodku pozłoconą słońcem platforemką. Za: III Liceum Ogólnokształcące im. Generała Sowińskiego (1923-1998). Dawne I-sze Gimnazjum Męskie im. Jenerała Sowińskiego Magistratu m. st. Warszawy, red. M. Durakowa, M. Lasecka, Warszawa 1998, s. 22-23. Tekst o tyle ciekawy, że pokazuje Wolę, jaką znał także Tadeusz Wiwatowski. Od placu Kercelego tak S. Lewandowski jak i T. Wiwatowski pokonywali tę samą trasę. A tutaj kilka zdjęć Leszna, które przecinała Wronia: http://www.warszawa1939.pl/strona.php?kod=leszno_f http://www.warszawa1939.pl/strona.php?kod=leszno_g http://www.warszawa1939.pl/strona.php?kod=leszno_e I kolejne wspomnienia: Ulica Wolska, arteria wylotowa na Poznań, charakteryzowała się niską zabudową (do 1939 roku) od wiaduktu przy ul. Bema w kierunku zachodnim. Budynki, w większości parterowe, drewniane, powrastały w ziemię ze starości, a częściowo tez dlatego, że jezdnia ul. Wolskiej posiadająca na wielu odcinkach gładką nawierzchnię z kostki bazaltowej, była w ciągu stuleci modernizowana i podwyższana. Gładka nawierzchnia kończyła się na wysokości pętli tramwajowej, tj. granicy Jelonek. Tam, na Jelonkach, od strony południowej ciągnęły się tuż od samych nieutwardzonych chodników głębokie glinianki, w których łowiono ryby na wędki. We frontowej zabudowie ul. Wolskiej znajdowały się warsztaciki krawieckie, szewskie, rymarskie, bednarskie oraz inne wszelkiego rodzaju, których właścicielami byli głównie Żydzi. Za: K. Chlebny, Wspomnienia z Woli [w:] Dzieje Woli, red. J. Kazimierski [i in.], Warszawa 1974, s. 330. Kilka zdjęć Wolskiej, głównie lata 30. XX w.: http://archiwumwoli.waw.pl/search.htm?word=Wolska&aid=346&s=3 http://archiwumwoli.waw.pl/search.htm?word=Wolska&aid=479&s=4 http://archiwumwoli.waw.pl/search.htm?word=Wolska&aid=480&s=4 http://archiwumwoli.waw.pl/search.htm?word=Wolska&aid=512&s=5 http://archiwumwoli.waw.pl/search.htm?word=Wolska&aid=513&s=5 http://archiwumwoli.waw.pl/search.htm?word=Wolska&aid=487&s=5 http://archiwumwoli.waw.pl/search.htm?word=Wolska&aid=489&s=5 http://archiwumwoli.waw.pl/search.htm?word=Wolska&aid=551&s=6 http://archiwumwoli.waw.pl/search.htm?word=Wolska&aid=613&s=7 http://archiwumwoli.waw.pl/search.htm?word=Wolska&aid=612&s=7 http://archiwumwoli.waw.pl/search.htm?word=Wolska&aid=1316&s=10 Widać na tych zdjęciach różnorodność Wolskiej. Fabryki (a trzeba tutaj zauważyć, że Wola skupiała sporą część warszawskich fabryk, pod tym względem wręcz przodowała), kamienice, drewniane domy. Wszystko koło siebie. Prawdziwa ulica kontrastów, tak jak cała Wola. A przy tym dzielnica dość biedna, robotnicza, później mówiło się wręcz o "czerwonej Woli". A tu taka ciekawostka: http://archiwumwoli.waw.pl/search.htm?word=Wolska&aid=1322&s=10 Kamienica pod nr 54 znana jest jako kamienica hrabiego. Powstała w 1912 r. wg projektu Wacława Heppena. Jej właścicielem był Zdzisław hrabia Grocholski. Bardzo ciekawy - choć krótki - tekst na jej temat popełnił Jarosław Zieliński: Sztuczny marmur u prawdziwego hrabiego, "Stolica" nr 5(2218)/2010, s. 58. Zajrzeć również należy do pracy Jerzego Kasprzyckiego: Korzenie miasta. Warszawskie pożegnania t. V: Żoliborz i Wola, Warszawa 2004, s. 296-298. A skoro już jesteśmy przy Szymańskim. Oto co napisał kiedyś na temat życia na Woli: Każdy dzień robociarza z gazowni, od Lilpopa, Gerlacha, z przędzalni, to nie tango, koleżko szanowny, ani walczyk sentymentalny. To nie "izby wiejskie", to - nory, to nie dym tak ładnie "furkocze" - to zdychają zmęczone wieczory, nienawykłe doli roboczej. I jeszcze coś muzycznego: http://shortmanpl.wrzuta.pl/audio/8FHGrN1MJSu/kapela_czerniakowska_-_dziewczeta_z_woli I tutaj swoje miejsce znalazły miejsce fabryki, dym, który miał osmolić twarz dziewcząt z Woli... Ale wróćmy do wspomnień Konstantego Chlebnego: A teraz - wspomnienia pogodniejsze. Kercelak - serce Warszawy - wszystko kupić i sprzedać. Na Kercelak szło się, aby nacieszyć oczy i uszy, szczególnie w soboty. Słyszało się śpiew podwórzowego artysty, żebraka, muzykę z gramofonu, orkiestrę, pokrzykiwania handlarzy, oferujących swój towar. Świergot ptaków wystawionych na sprzedaż w klatkach oraz poświstywanie handlujących świstawkami, trąbkami itp. Jedni przychodzili z musu dla chleba, inni wydrwigrosze, kombinatorzy - złodzieje, kieszonkowcy, prostytutki, paserzy, pośrednicy. Świat przestępczy miał swojego patrona w osobie osławionego "Taty Tasiemki", radnego stołecznej Rady, który stał na czele mafii pobierającej haracz od handlujących na Kercelaku. Po ujawnieniu przestępczej działalności został wykluczony ze składu radnych. Za: K. Chlebny, Wspomnienia z Woli..., red. J. Kazimierski [i in.], s. 331. I parę zdjęć: http://archiwumwoli.waw.pl/search.htm?word=Kercelego&aid=833&s=1 http://archiwumwoli.waw.pl/search.htm?word=Kercelego&aid=841&s=1 http://archiwumwoli.waw.pl/search.htm?word=Kercelego&aid=842&s=1 http://archiwumwoli.waw.pl/search.htm?word=Kercelego&aid=846&s=1 http://archiwumwoli.waw.pl/search.htm?word=Kercelego&aid=845&s=1 http://archiwumwoli.waw.pl/search.htm?word=Kercelego&aid=844&s=1 http://archiwumwoli.waw.pl/search.htm?word=Kercelego&aid=933&s=2 http://archiwumwoli.waw.pl/search.htm?word=Kercelego&aid=1264&s=2 http://archiwumwoli.waw.pl/search.htm?word=Kercelego&aid=1271&s=2 Kercelak znajdował się dosłownie o rzut kamieniem od domu, w którym "Olszyna" mieszkał w roku '39 a najprawdopodobniej i od momentu, kiedy zamieszkał w Warszawie. Wychowywał się więc w całym tym wolskim folklorze, obserwując całe to zróżnicowanie. Być może stąd właśnie wziął się ten malowniczy język, dosadny, przetykany warszawską metaforą (i zakrapiany zawartością tęgich flasz), jak pisał w szkicu o swoim przyjacielu prof. Mikulski [Miniatury krytyczne, Warszawa 1976, s. 42]. Bardzo konkretnie opisał swego czasu ten język Bronisław Wieczorkiewicz [Folklor i gwara Woli [w:] Dzieje Woli, red. J. Kazimierski, Warszawa 1974, s. 349]: Obok różnorodności przedmiotów handlu, osobliwości handlowania i przedziwnych postaci trudniących się tą profesją, o niepowtarzalnej barwności Kercelaka stanowił język, którym się tu posługiwano. Przy lada okazji usłyszeć "wiązankę", zostać poczęstowanym "łaciną" było tu czymś powszechnym i nikogo to nie raziło. Toteż wpływ tego języka, obficie czerpiącego słownictwo z gwar środowiskowych: złodziejskiej, więziennej i podobnych, rozciągał się na całe przedmieście, nadając jego mowie cechę, swoistych odmian. Zauważył to Wiech pisząc w 1938 r.: "Dziś na eleganckich ulicach Nowej Woli noża używać po prostu nie wypada. Panuje za to <<język>>. Język barwny, ostry, złożony ze słów niezwykłych i tak wonnych, że należałoby je niezwłocznie układać na lodzie, aby nie zatruwały powietrza". Dlaczego więc nie założyć, że to mogło wpłynąć na młodego Tadeusza? Mogło tak być. A ten - znowu wracając do tego, co pisał prof. Tadeusz Mikulski - cudowny instynkt urodzonego zbiega pozwalający chronić się przed niebezpieczeństwami? Czy nie mógł wziąć się właśnie z tego środowiska, w jakim chcąc nie chcąc wychowywał się późniejszy autor rozpraw o twórczości Przybyszewskiego i wymowie Wyzwolenia Wyspiańskiego? Mógł. Choć nie musiał. Wszystko to jedynie konstrukcje, które równie łatwo postawić, co i zburzyć. Wola dorobiła się również nazwy "krwawa Wola". Wystarczy wspomnieć... a nie, to innym razem. To dopiero potworek będzie A do wspomnień Stanisława Lewandowskiego - tym razem już o samej szkole Sowińskiego - jeszcze wrócę.
  6. Literatura - Powstanie Warszawskie

    I znowu Militaria XX wieku: Nowak Sz., Ostatnie dni Czerniakowa, "Militaria XX wieku" nr 1(40)/2011, s. 80-89. Tematyka Czerniakowa - nawet tego z września - jest mi raczej słabo znana, dlatego nie będę podejmował się ogólnej oceny tekstu (niemniej uważam, że znać warto, takie zwięzłe opisy działań zawsze pomagają uporządkować wiedzę), niemniej wyłapałem jedną dość dziwną rzecz jak na moje oko [s. 80]: W tych dniach zgrupowanie po uzupełnieniach, wraz z innymi oddziałami, liczyło około 500-600 żołnierzy i było zorganizowane w batalion "Broda" (byłę bataliony "Zośka" i "Parasol"), oraz batalion "Czata" (byłe bataliony "Czata 49" i "Miotła"). Ten fragment dotyczący "Czaty" jest tym, o którym pisałem. Nie bardzo rozumiem, jak można pisać o byłym batalionie "Czata 49". Owszem, po walkach na Stawkach detaszowano do niego "Miotłę", ale to nie spowodowało - chyba, że o czymś nie wiem - że "Czata 49" przestała istnieć. Później przecież w dokumentach wymieniana jest właśnie "C49". A okres tuż po upadku Starówki też nie przyniósł większych zmian organizacyjnych. Dlatego też nie bardzo rozumiem to zdanie Autora.
  7. Żeby była jasność. Takie napady/akcje nie były zakazane z automatu. Zakazane było wykonywanie ich bez wyraźnego polecenia. Bo że urządzano takie akcje, w wyniku których część zdobyczy przypadała żołnierzom (szczególnie tym biedniejszym), to jest udokumentowane. Za jakiś czas zresztą będę też i o tym pisał. To dla mnie dalej nie jest odpowiedź. Nie mamy żadnych informacji na temat tego, czy "Monter" zaakceptował wyjaśnienia "Bombowca". A bez tego to jest zwyczajny strzał na ślepo. Można trafić w dziesiątkę, można kilometr od celu. Tak więc biorąc pod uwagę, że dokumenty dostarczają nam szczątkowych informacji na tematy o których pisałeś, dla mnie temat jest wyczerpany. Z częścią tego co pisałeś zgadzam się. A może nie tyle zgadzam, co uważam za całkiem możliwe. Ale tak jak napisałem. Nie wiemy nic ponad to, co w źródłach. A te są nad wyraz skąpe. I tyle.
  8. To powiedz FSO konkretnie, czego wykonywać nie wolno według tego fragmentu. Bo mam wrażenie, że nie rozumiesz co było niemalże zakazane. Dopóki sobie tego nie wyjaśnimy dalsza dyskusja nie ma najmniejszego sensu. I cały czas czekam na odpowiedź na to: Skąd ta wiedza? I komu (konkretnie) wyżej? Możliwe. Niestety nie mamy dokumentów, które mogłyby jakoś to zweryfikować, tak więc jest to zwyczajna gdybologia.
  9. Pomijam już to, że budowanie jakichkolwiek teorii w oparciu o te kilka dokumentów jest dla mnie dość dziwne (dlatego nie widzę sensu dalszego kontynuowania tego wątku), ale nie rozumiem czegoś. Skąd ta wiedza? I komu (konkretnie) wyżej? Znowu fragment pisma "Kosy": Na jedną z odpraw Bombowiec przyniósł 200.000 zł. Oraz rachunek rozchodowy na 100.000 zł., którą to sumę miał ze zdobycia towarów tekstylnych. Już wówczas p. Andrzej powiedział Bombowcowi, że tego rodzaju robót wykonywać nie wolno. Chyba dość wyraźnie jest podane o co chodzi. Tak więc skąd pytanie, co zrobił "Bombowiec"? Gdyby nie to co wcześniej tu pisałeś, to odniósłbym wrażenie, że nie czytałeś tekstu.
  10. Fragment z raportu "Kosy": Pamiętam, jak na jedną z odpraw Bombowiec przyszedł całkiem zrezygnowany i oświadczył, że gotów już wziąć na siebie całą odpowiedzialność wraz z jej następstwami. Wówczas p. Andrzej wytłumaczył mu, że nie wolno mu postępować nierozważnie i lekkomyślnie, natomiast powinien przedstawić całą sprawę zgodnie z prawdą, gdyż on jako wykonawca nie może ponosić odpowiedzialności za to, na co rozkaz wykonawczy otrzymał. I to jest stanowisko szefa Kierownictwa Dywersji Okręgu Warszawa. Swoje metody na rozwiązywanie takich spraw mieli. Poza tym dochodzi inna sprawa. Osoba zlecająca akcję musiała zgłosić go gdzieś wyżej. Inaczej mielibyśmy kompletną samowolkę. W końcu nikt nikomu niczego nie udowodni. Jeśli akcji nie zgłoszono, to znaczy że coś jest na rzeczy. A wiadomo było, kto komu podlega i kto za kogo odpowiada. To co piszesz FSO, to sugerowanie, że na dobrą sprawę każdy mógł zrobić co mu się podobało. W końcu nikt nie udowodni, że on wydał rozkaz. A jednak jakoś porządek zachowywano. Przypadek? Poza tym, jeśli "Andrzej" mający za sobą w tym momencie ponad cztery lata działania w konspiracji mówił to o czym pisał L. Witkowski, to chyba z sufitu nie wziął sobie tego. Jeśli dowódca nie mógł kierować oddziałem w ciągu kilku dni wyznaczano jego zastępcę. Nie kojarzę ani jednej sytuacji, kiedy ktoś nie mógł dowodzić w rzeczywistości, ale zostawiano go jako dowódcę na papierze.
  11. Mogła zaistnieć, oczywiście że tak. Tylko że wtedy osoba wydająca taki rozkaz ryzykowała, że w razie czego poniesie konsekwencje większe niż wykonawca. Uzbrojenie w podziemiu to temat na osobną rozprawę. Nie było możliwości, aby cała broń znajdowała się w spisach. Zawsze coś było ukrywane. Jeśli dowództwo wiedziało o broni zawsze mogło wydać rozkaz przekazania jej komuś. A jeśli nie wiedziało... to problemu nie ma. Tutaj jednak sytuacja była kompletnie inna. Broń o której "Bombowiec" rozmawiał z "Andrzejem" miała być przekazana konkretnym osobom. Poza jednym parabellum tak się nie stało (przynajmniej w okresie, do którego zachowała się dokumentacja). Ale za ten okres nie w ogóle zachowanej dokumentacji ODB "16". Tak więc kompletnie nie wiemy, co w tym czasie działo się z oddziałem. A nawet i zakładając, że nie był to okres "posuchy" w działaniach, to te dwa miesiące wydają się być przesadnie długim okresem. Wątpliwe się wydaje, aby "góra" zwlekała tyle czasu.
  12. Kolejny tekst z serii: https://historia.org.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=1696:historia-qbombowcaq-czyli-przyczynek-do-historii-warszawskiej-konspiracji&catid=191:polska-podziemna-i-okupacja&Itemid=620 Jak zawsze wszelkie uwagi, pytania, sugestie mile widziane.
  13. Rok 1945 wyzwolenie czy zniewolenie?

    A ja tak z głupia frant zapytam: a odrzucenie planu Marshalla to wyraz samodzielności, czy raczej ulegania "drobnym sugestiom"? Tak z ciekawości chciałbym wiedzieć.
  14. Rok 1945 wyzwolenie czy zniewolenie?

    FSO, koszty były podawane, a nie są Obecnie nikt już tego nie robi. Szczególnie, że "Stolica" jest już miesięcznikiem, a nie tygodnikiem.
  15. Sąd nad Marszałkiem?

    Błagam, Hammurabi i jemu podobni to chyba jednak nie ten okres, zlitujcie się
  16. Gwardia Ludowa "walczy" 1942-1944

    Panowie, prośba mała, dyskusje o tym co jest rzetelnym źródłem prosiłbym jednak nie w tym temacie. Jeśli ktoś uważa, że jakieś informacje nie są rzetelne, to najlepiej je zweryfikować na podstawie innych źródeł/opracowań. Z góry dziękuję za zastosowanie się do mojej prośby.
  17. Tadeusz Wiwatowski "Olszyna"

    No właśnie to będę chciał dokładniej ustalić. Doktor Kunert pisał o VM za Powstanie (Września w swoich rozważaniach nawet już nie tykam z racji braku jakichkolwiek źródeł). W rozkazie nr 511 dowódcy AK z dn. 18.08.44 i rozkazie d-cy Grupy "Północ" nr 11 z dn. 21.08.44 "Olszyna" jako odznaczony VM jest, ale jak widać to nie musi niczego przesądzać. Na dws-ie kol. Kuba007 wyjaśnił mi, że może chodzić tutaj o limity, jakie mieli "Grot" i "Bór". O ile gen. Rowecki limitów przestrzegał, o tyle "Bór" miał dawać więcej odznaczeń niż powinien. O kontyngentach odznaczeń rozmawiano np. na konferencji belgradzkiej (maj/czerwiec 1940). Generałowi Roweckiemu przekazano po niej prawo do udzielenia 20 awansów i 30 odznaczeń(?). Jednak opinia gen. Sosnkowskiego nie do końca wyrażała aprobatę dla takiego uprawnienia dla "Grota": Ze swej strony Komendant Główny wyraża wątpliwość co do korzystania z tego uprawnienia, albowiem sprawa odznaczeń zawsze wywołuje kwasy i niezadowolenia, które mogą odbić się szkodliwie na spoistości wewnętrznej organizacji i wywołać niepożądane plotki. Jeśli jednak ob. Rakoń uważa, że zysk moralny będzie większy i przeważy strony ujemne i jeśli jest zdania, że odznaczenia te są dla jego pracy bezwzględnie konieczne, to Komendant Główny daje mu prawo przedstawienia 30 wniosków (10 do VM i 20 do KW) z tym, iż jest to kontyngent na cały kraj i obie okupacje. [...] W dyskusji ogólnej uznano, że awanse i odznaczenia wpłyną dodatnio na pracę organizacji w Kraju. Za: M. Ney-Krwawicz, Komenda Główna Armii Krajowej 1939-1945, Warszawa 1990, s. 302. I jeszcze dokument z 19 sierpnia '43, z materiałów Oddziału II KG AK, nt. odznaczeń: Szefowie wydziałów przedstawią w terminie do 30 IX wnioski na odznaczenia według następujących wytycznych: I. Order V.M. - odznaczeni mogą być czynni żołnierze PZP i organizacji podporządkowanych za czyny wyjątkowego męstwa. II. Krzyż Walecznych - odznaczeni mogą być żołnierze PZP i organizacji podporządkowanych za przejawienie waleczności, odwagi, poświęcenia w walce i służbie. Odznaczenie może nastąpić niezależnie od posiadanego KW z okresów 1914-1921. III. Krzyż Zasługi z Mieczami - odznaczeni mogą być czynni żołnierze PZP i organizacji podporządkowanych za czyny męstwa i odwagi dokonane nie bezpośrednio w walce, jednak przy świadomości stałego zagrożenia życia wypływającego z charakteru pracy konspiracyjnej. Odznaczenie - złote, srebrne i brązowe w zależności od zasługi. IV. We wnioskach ujmować pseudonim, stosunek do służby wojskowej, stopień i starszeństwo, rodzaj broni u wojskowych, u cywilnych - czy kobieta czy mężczyzna, data, od której jest członkiem organizacji i jakiej, wykonywana funkcja i zwięzłe uzasadnienie wniosku. Osobno- rok urodzenia, nazwisko i imię (szyfrowane). V. Nie mogą być odznaczeni ci żołnierze, którzy są więzieni lub przebywają w obozach koncentracyjnych. Za: tamże, s. 302-303. Z czasem ten kontyngent zapewne zwiększano. Obecnie opracowania dt. KG AK nie mam przy sobie (zacytowane fragmenty wypisywałem już ładny kawałek czasu temu do dyskusji na dws). Mam natomiast inną pracę dra Ney-Krwawicza: "Mam szereg pierwszorzędnych pracowników..." Z zagadnień kadrowych Polskiego Państwa Podziemnego, Warszawa 2009. Są tam dwa rozdziały poświęcone awansom (odznaczenia przewijają się w niewielkiej ilości). Masa szalenie interesujących informacji. I tak np. kontyngent awansów przyznany w 1940 r. na wzmiankowanej konferencji belgradzkiej "Grot" wykorzystał w okresie od 1 lipca do 15 sierpnia '40 [tamże, s. 309]. Ale już 3 maja '44 "Bór" meldował do Londynu, jak wygląda sprawa awansów, czyli ile na co poszło. Z tego co podał dr Ney-Krwawicz wynika, że tych awansów dowódca AK miał do dyspozycji 1825 [tamże, s. 279]. Różnica "mała" jest. Zakładam, że w kwestii odznaczeń było podobnie. Ale np. awansów do dnia 2 lutego "Bór" nie wykorzystał około 30,1%. A odznaczeń miał ponoć nadawać więcej, niż dopuszczały instrukcje NW. Ale ja jestem zwyczajnie za głupi na tym etapie, aby cokolwiek tu samemu wyrokować. Ciekawą natomiast sprawą jest to, że może okazać się, iż T. Wiwatowski nie został odznaczony VM. Ten Krzyż Walecznych na razie zostaje na samym grobie. Do tego mamy wniosek o odznaczenie Złotym Krzyżem Zasługi z Mieczami, jaki złożył "Andrzej". Czy dostał to odznaczenie, nie wiem. Nie natrafiłem na żadną wzmiankę na ten temat. Tak mi teraz wpadło do głowy, żeby popytać wśród "Miotlarzy", na jakiej zasadzie wypisywano informacje na grobach. W końcu Wiwatowskiego pochowano w kwaterze "Miotły". Niemniej na ten moment nie ma żadnych podstaw do tego, aby ze 100% pewnością sądzić, że T. Wiwatowski został odznaczony w jakikolwiek sposób.
  18. Tadeusz Wiwatowski "Olszyna"

    I to jest jakiś pomysł... dzięki śliczne Jak tylko uda mi się czegoś dowiedzieć od razu poinformuję. Choć jakiś czas temu na dws-ie uzyskałem informację, że T. Wiwatowskiego nie ma w ewidencji odznaczonym, którą Kapituła prowadzi. Podawał to również dr Kunert [Powstanie Warszawskie. Kawalerowie Orderu Wojennego Virtuti Militari, oprac. A. K. Kunert [w:] W. Bartoszewski, Powstanie Warszawskie, Warszawa 2009, s. 677]. No ale zobaczymy co mi odpowiedzą. Jeszcze raz dzięki serdeczne za podsunięcie pomysłu. Tymczasem cytat z relacji, jaką 26 lipca 1971 r. spisał Stanisław Likiernik. Jak dla mnie idealnie oddaje całą postawę "Olszyny": Oddział "Stasinka" nie miał cech oddziału wojskowego. Była to właściwie paczka kolegów, połączonych zaufaniem, przyjaźnią i wspólnie prowadzoną walką. Traktowaliśmy ją jako kontynuację tradycji POW i powstań narodowych. W akcjach wyżywali się spontanicznie, gdyż dawało im to przeświadczenie, że zmieniało to ich ze "szczutej zwierzyny" w stronę walczącą. Robili to, co uważali za konieczność i w innej sytuacji robiliby to samo. "Stasinek" był człowiekiem akcji, natomiast "Olszyna" nie działał spontanicznie, lecz w nastroju wyrozumowanym, jako obowiązek Polaka... Za: H. Witkowski, "KeDyw" Okręgu Warszawskiego Armii Krajowej w latach 1943-1944, Warszawa 1983, s. 83. Niestety dalej tekst ucięty. Reszta zapewne czeka sobie spokojnie w aktach prof. Strzembosza. I dlatego właśnie trzeba będzie przeprosić się z AANem. To jest przy okazji również potwierdzenie tego, co pisałem ostatnio o samym charakterze pracy w KeDywie OW AK, w kontekście Grupy "Andrzeja". Usunięcie cech wojskowych. I ta kontynuacja POW. W końcu Grupa "Andrzeja"/Oddział Dyspozycyjny "A" wywodziła się z TOW, której założycielem był nie kto inny, jak gen. Jan Mazurkiewicz "Radosław", dawny peowiak.
  19. Kedyw OW AK

    Szalenie interesujący wątek z historii Kedywu OW AK poruszył w swojej klasycznej pracy Henryk Witkowski "Boruta", omawiając różnice między strukturami i funkcjonowaniem warszawskiego Kedywu w różnych okresach czasu. Takim punktem rozdzielającym jego działalność na dwa różne etapy, jest bez wątpienia aresztowanie mjra Jerzego Lewińskiego "Chuchro" i zastąpienie go na stanowisku szefa Kedywu OW AK przez dra Józefa R. Rybickiego "Andrzeja" [H. Witkowski, "Kedyw" Okręgu Warszawskiego Armii Krajowej w latach 1943-1944, Warszawa 1984, s. 82]. Z jednej strony zawodowy wojskowy opierający swoje działania na saperskiej kadrze dowódczej oraz sabotażowo-dywersyjnych oddziałach Związku Odwetu Okręgu Warszawskiego i oddziałach saperskich, a z drugiej człowiek nie mający w zasadzie związku z wojskiem, który w swoim najbliższym otoczeniu po przejęciu dowództwa pozostawił jedynie dwóch zawodowych wojskowych (Ludwika Witkowskiego "Kosę" i Józefa Czumę "Skrytego", obaj cichociemni, obaj nie mieli za dużo czasu, aby "wrosnąć" w Kedyw mjra Lewińskiego), był natomiast bez wątpienia człowiekiem bardzo doświadczonym w kwestii prowadzenia konspiracji. Jak podawał "Boruta" za czasów "Chuchry" całość opierała się na swego rodzaju zaufaniu do tego, co robili i zlecali do zrobienia ludzie, którzy w wojsku siedzieli od lat. Później wyglądało to kompletnie inaczej, co podkreślał również prof. Strzembosz [Oddziały szturmowe konspiracyjnej Warszawy 1939-1944, Warszawa 1983, s. 259-261]. Zginął "Chuchro", odszedł kpt. Zbigniew Lewandowski "Szyna", por. Leon Tarajkowicz "Gryf" (choć u niego sytuacja była szczególna, bowiem najpierw miał zostać dowódcą oddziału podwarszawskiego działającego na linii otwockiej, ale w związku z ciężką raną jakiej doznał na poligonie, musiał odejść, zastąpił do "Skryty"), a także kpt. Józef Pszenny "Chwacki", który przejął saperów OW. Nowy szef nie przepadał za całym wojskowym ceremoniałem. Uważał to za niepotrzebne, a nawet i groźne w okresie okupacji. Łatwo się zdradzić ze swojej profesji. Różni byli też ludzie. Inaczej podchodził do pracy element oficerski zawodowy, inaczej "wolny cywil". Były tu duże trudności uzgodnienia ich wspólnego postępowania. Pewna mentalność zawodowa wymagała pewnych form zewnętrznych, pewnej uzewnętrznionej postawy karnej (zewnętrznej karności). Wielu oficerów nie mogłem odzwyczaić, by przy przywitaniu nie stawali na baczność, nie trzaskali butami, nie trzymali rąk na szwach. Jeśli to jeszcze robili w pokoju, to nic, ale te przyzwyczajenia tak daleko sięgały, że przy spotkaniach ulicznych tak postępowali, pokazując od razu, jak na dłoni, swój zawód. Inna sprawa, że nie mogli oni pozbyć się szybko tej "tresury" i sylwetka żołnierza-zawodowca od razu odcinała się na tle innych żołnierzy Polski Podziemnej. Za: J. R. Rybicki, Notatki szefa warszawskiego KeDywu, Warszawa 2003, s. 199. Odprawy u niego ["Montera"] były wyjątkowo nieprzyjemne. Był on typowym "zupakiem" austriackim, nie rozumiejącym konspiracji, jej stylu pracy. Mój poprzednik "Chuchro" przeżywał nerwowo każdą odprawę u niego, nie mógł znieść "chamowatego" sposobu jej [prowadzenia]. Był z natury delikatny, wrażliwy i tym bardziej cierpiał - przed i po - z racji metod konwersacyjnych "Montera", który przez cały czas używał tonu żołnierskiego, rozkazodawczego, a nie umiał tchnąć ducha obywatelskiego w stosunki służbowe. Nie negując jego prawości osobistej, dużej, ofiarnej pracy - trzeba stwierdzić, że nie wytworzył odpowiednich stosunków we współpracy. Zawsze nieufny w nieprzyjemny sposób, zawsze podejrzliwy, a robiący to tak gruboskórnie, że trzeba było mocno na siebie uważać, by nie wyjść z "nerw". Często dochodziło do ostrych słów, które mnie, cywilowi, uchodziły, a co oficerom jego na pewno by nie uszło. Nie rozumiałem, jak można było dopuścić do tego, by wchodzący stawał na baczność, wyprężał się i meldował "Panu pułkownikowi" swoje przybycie. A skądeś wiedział, człowieku, że to jest "pan pułkownik" i po co wprowadzał on ten dryl tak obcy w pracy konspiracyjnej, gdzie władza "metafizyczna" takie święciła tryumfy, jak za Traugutta, kiedy nikt nie wiedział, kto jest członkiem rządu, a był on tak szanowany, tyle miał posłuchu - jak żaden królewski. Za: tamże, s. 190-191. W jego oddziale - Grupie "Andrzeja" - nie było czegoś takiego jak wojskowa hierarchia. Nie było rozkazów, były prośby, które jednak każdy wypełniał z racji poczucia obowiązku, szacunku dla swojego dowódcy. Rzeczą wartą podkreślenia jest to, że choć formalnie zastępcą "Andrzeja" na stanowisku szefa Kedywu OW AK był "Kosa", to jednak jego rola została ograniczona do funkcji oficera broni, podczas gdy prawą ręką dra Rybickiego został jego zastępca z TOW, czyli Tadeusz Wiwatowski "Olszyna", z wykształcenia przecież polonista (fakt faktem mający z wojskiem więcej wspólnego niż "Andrzej", w końcu miał za sobą naukę w MSPRArt. i walki w '39, podczas gdy "Andrzej" od 1920 r., kiedy doznał poważnego urazu ręki, najmniejszej nawet styczności z wojskiem nie miał). To w ogóle jest kolejna interesująca sprawa. Wedle "Boruty" to właśnie oddział z TOW miał być tym, który dominował w Kedywie OW AK, i to jeszcze za czasów "Chuchry". I kolejna sprawa. Po tym jak "Andrzej" objął nowe stanowisko, zmiany nastąpiły w zasadzie jedynie na górze, czyli w najbliższym otoczeniu dowódcy. Jeśli chodzi o oddziały dyspozycyjne, to poza tym, że późniejszy Oddział Dyspozycyjny "A" objął już samodzielnie "Olszyna", zmian w zasadzie chyba nie było. Nie było także prób przemycania specyfiki Grupy "Andrzeja" do pozostałych oddziałów. Wszystko to są problemy niezwykle interesujące. Dokładna analiza sposobów działania przed listopadem '43 i później, pozwoliłaby zapewne na wysunięcie większej ilości wniosków. Bo tu istnieje pytanie: na ile zmiana na stanowisku dowódcy wpłynęła na sposoby działania Kedywu OW AK i na jego skuteczność? W takich chwilach szczególnie żałuję, że nie przetrwała Powstania historia warszawskiego TOW spisana przez T. Wiwatowskiego. Opis działań tej grupy byłby tu bez wątpienia jednym z kluczowych źródeł...
  20. Wysiedlanie Warszawy

    Jako że opisy wysiedlania mieszkańców z terenu Śródmieścia Północnego i Południowego (plus Powiśle i Czerniaków, w Powstaniu funkcjonujące raczej jako osobne punktu oporu) są do siebie dość podobne, wrzucę je tutaj bez ograniczania się do samego Śródmieścia Płn. Rano skierowano nas na Dworzec Zachodni przez ulice: plac Marszałka [Piłsudskiego], plac Żelaznej Bramy, Chłodną, Wolską, Bema. W Pruszkowie zatrzymano nas niespełna godzinę, to jest do chwili załatwienia formalności - gdyż w tym okresie zwalniano duchownych i zakonnice. 5 września kolejką EKD przybyłyśmy do Milanówka. Za: Życie w powstańczej Warszawie. Sierpień-wrzesień 1944. Relacje-dokumenty, oprac. E. Serwański, Warszawa 1965, s. 238. 15 września Niemcy (żandarmi) wypędzili nas z ulicy Wilanowskiej. Szedłem wraz z wysiedloną ludnością w grupie około 800 osób. Ciekawe, że żandarmi niemieccy odnosili się do naszej grupy w sposób poprawny. Niestety nie zawsze zdali egzamin nasi... W czasie postojów były wypadki rabowania szczątków domostw rodaków. Dziewczęta wdzięczyły się do żandarmów i zachowywały niepoważnie. Prowadzono nas Solcem, Tamką, Krakowskim Przedmieściem, placem Marszałka [Piłsudskiego], placem Żelaznej Bramy, Chłodną, Wolską - do Dworca Zachodniego. Przy szpitalu Czerwonego krzyża zatrzymano nas (mongołowie) w celach rabunkowych. Przeżywaliśmy wtedy bardzo przykre chwile, bo był moment, gdy zdawało się, że prowadzą nas jednak grupkami poza mury w celu dokonania egzekucji - skończyło się jednak tylko na rabunku. Drugi postów mieliśmy w kościele św. Stanisława na ulicy Wolskiej. Postój ten był krótki. Z Dworca Zachodniego, przewieziono nas do Pruszkowa, do obozu. Tutaj, po wylegitymowaniu, duchownych zwolniono. Za: tamże, s. 240-241. 6 [września] dowiedzieliśmy się, że nasza barykada na Pierackiego nie będzie broniona, wojsko wycofało się, a 7 [września] rano zajęli nasz teren bez walki Niemcy z oddziałów SS, pochodzenia węgierskiego, czeskiego. Kazali nam wyjść, a potem domy, które były zupełnie nieuszkodzone, podpalili rzucając granaty. Z [...] przez Czerwonego Krzyża, Powiśle, Bednarską, plac Saski, plac Teatralny, Senatorską, kompletnie zniszczone, ognali nas do kościoła na Woli. Prowadzili nas SS-mani, którzy poza zabieraniem zegarków, papierośnic, zachowywali się przyzwoicie. Przed kościołem odłączono młodych mężczyzn; reszta odpoczywała w kościele, a stamtąd przeszliśmy na Dworzec Zachodni i około godziny 9.00 dojechaliśmy do Pruszkowa. Nasz transport wynosił 1500 [ludzi]. Byłam na hali nr 5 w tłoku, brudzie i kompletnej nieświadomości, co z nami będzie. Nie było wieczorem nic do jedzenia i nikogo, kto by dał nam jakieś informacje. Przypadkowo oddaliliśmy się od wejścia i to nas uratowało od rozsegregowania i wywiezienia już o godzinie 8.00 rano. Za: tamże, s. 265. Wyszliśmy po południu ulicą Piusa [...], doszliśmy do Dworca Zachodniego i tam czekaliśmy długo na nasz pociąg. Tego dnia w nocy przyjechaliśmy do Pruszkowa. Resztę nocy przespaliśmy na przewróconej szafie i skrzyniach w wielkiej hali warsztatów kolejowych. Nie wszyscy jednak tak sprytnie ulokowali się - wielu musiało noc spędzić na walizce czy plecaku. Dzięki znajomym Polakom z personelu lekarskiego udało się nam po kilku dniach wydostać z Pruszkowa. Za: tamże, s. 282. Miałem zamiar nie wychodzić z Warszawy. Potem mówiono, że Fischer nie zgodził się na te warunki. Ponieważ miałem rodzinę poza Warszawą, pozostawiłem drukarnię i 2 pracowników, których dobrze zaprowiantowałem. Może tam są jeszcze do dziś. Wyszedłem 5 października. Żołnierze niemieccy byli już na mieście. Na Wilczej i Kruczej zatrzymywali idących i kazali rozbierać barykady. Udałem się na Dworzec Zachodni. Załadowali nas na pociąg do Ursusa, do obozu. Duża hala fabryczna bez słomy, dali nam kawy. Ja miałem koc i wódkę, więc na gołej ziemi nie zanadto zmarzłem. Potem do lekarza. Nazajutrz rano i 8.00 - w szeregi. Żandarmi przy wyjściu i komenda: "Młodzi na prawo, starzy na lewo!" Nie było żadnego sprawdzania dokumentów, tak na oko. Żandarm zachowywał się bardzo brutalnie: lżył, krzyczał, kopał ludzi podczas segregacji. Pociąg miał 52 wagony otwarte; wepchnięto mężczyzn i kobiety razem, wrzucono nam bochenki chleba, ale nie wszędzie trafiły. Wyruszyliśmy o 1.30 w południe, nie wiadomo dokąd. Ja naturalnie ze starymi, bo mam przecież 60 lat. Po drodze rzucaliśmy kartki. Niektórzy próbowali uciekać, ale strzelano do nich. Za: tamże, s. 285-286. 28 września. Pracuję przy mieleniu pszenicy, dostaję mąki i robię dla siebie chleb. Dowiaduję się o ewakuacji Warszawy. Nastrój wszędzie coraz gorszy. 29. września. I znów rozterka: wyjść czy nie wyjść z Warszawy. Sąsiedzi z I piętra proszą, abym w ich imieniu poszła do prokuratora w sprawie siedzącego w żandarmerii ich znajomego. Jemy pożegnalny obiad - bardzo suty. Szykujemy się wszyscy do drogi. 30 września. Od rana pakujemy się i szykujemy. Przychodzi do nas były aresztant z ulicy Mokotowskiej, dostaje jesionkę od jednego z naszych współlokatorów. Ogólne rozdawanie ubrań. 1 października. Przygotowujemy się do wyjścia, jednak rozmyślamy się. Jedna ze współlokatorek decyduje się już wyjść, żegnamy się z płaczem. Po sutym obiedzie, zapasów bowiem nikt nie żałuje, idziemy obejrzeć Warszawę. Straszny widok, widać kobiety kopiące groby, dalej ktoś gra skocznego walca,, na Kruczej ogólna sprzedaż na ulicy: perfumy, mydła, buty, masło, widać też ludzi niosących z działki cebulę. Idziemy wcześniej spać. W nocy słychać artylerię sowiecką. 2 października. I znów debaty, czy wyjść, czy jeszcze zostać. AK wychodzi z bronią w ręku. Odezwa Komendanta Bora z podziękowaniem do ludności i wezwaniem do wyjścia. Jest też odezwa Niemców, że komendanci domów i OPL mogą zostać. Po południu idziemy sprzedać rzeczy, za które dostajemy 500 zł; rozdzielamy je tytułem pożyczki między współlokatorów. Deszcz leje. Niektórzy wracają z powrotem. 3 października. Znów zmiany: muszą wyjść wszyscy. Na podwórzu rozdają ciepłe chustki. Awantury, strzały. Wychodzimy wszyscy z naszego mieszkania. Gubimy się po drodze. RGO rozdaje chleb. Niemcy dają pomidory, pomagają iść starym, schorowanym. Widać kaleki, staruszki z walizami. Deszcz, ślisko. Dochodzimy - ciągle odpoczywając - do Dworca Zachodniego. Zewsząd ludzie obładowani bagażem, który jednak po drodze rzucają, lub zmniejszają go, bo siły maleją. Dostajemy się do towarowego pociągu i jedziemy do obozu w Ursusie. Za: tamże, s. 301-302.
  21. Wysiedlanie Warszawy

    Ale zamieszkała jeszcze przed Powstaniem czy trafiła już w trakcie/po jego zakończeniu?
  22. Wysiedlanie Warszawy

    Witam na forum, wizyta osoby która przeżyła to wszystko, jest szczególnie cenna. Mam nadzieję, że będzie Pan odwiedzał nas. Tymczasem pozwolę sobie zadać kilka pytań, odnieść się do paru spraw. Zacznijmy od tej żywności. Czy pamięta może Pan z opowiadań osób dorosłych wówczas, jak to wyglądało dokładnie w rejonie, w którym Pan mieszkał? Chociażby we wspomnieniach kpt. Wacława Zagórskiego "Lecha Grzybowskiego" można znaleźć informacje o całych grupach tragarzy, którzy przychodzi ze Śródmieścia Południe na Prostą po żywność. Czy Pańska rodzina również miała stamtąd jedzenie, czy może jednak były inne źródła. Interesuje mnie szczególnie już okres końca Powstania. Co do tego wyjścia. Zazwyczaj spotykałem się z samymi informacjami na temat tego, ile osób wyszło. Bez wgłębiania się w to, co ludzie, którzy takie decyzje podejmowali, czuli. Czy miał Pan styczność, czy to osobiście czy przez opowiadania chociażby rodziny, z ludźmi którzy temu zarządzeniu Niemców nie podporządkowali się i postanowili zostać w Warszawie? I kolejna sprawa. Jak rozumiem, nie trafił Pan z Ojcem do obozu w Pruszkowie, tylko od razu był ten pociąg i wywózka do Kielc, czy tak? Nie jestem nawet w stanie wyrazić mojego podziękowania dla Pana za te wspomnienia. Każdy taki zapis jest na wagę złota. To w takim razie postaram się jeszcze w tym tygodniu zamieścić w tym temacie fragmenty wspomnień ludzi, którzy byli wysiedlani właśnie z terenu Śródmieścia Północ i opisali przebieg tych wydarzeń. Co do losów wysiedlonych z Warszawy do Kielc, to również postaram się coś znaleźć, ale to będzie musiało poczekać jednak trochę dłużej. Jeszcze raz serdecznie dziękuję za te wspomnienia. Jeśli znalazłby Pan jeszcze tutaj jakiś temat, w którym chciałby Pan podzielić się wspomnieniami, to gorąco zachęcam do tego. Każdy najmniejszy wpis przywitam z wielką radością.
  23. Książka, którą właśnie czytam to...

    Jak widać zestaw wszędzie ten sam Ziółka czyta się fantastycznie. A ja ostatnio znowu w klimatach KeDywu OW AK. I tak wertuję sobie dokumenty, tym razem z naciskiem na sprawozdania finansowe... Cały czas też sięgam do opracowania Henryka Witkowskiego: "KeDyw" Okręgu Warszawskiego Armii Krajowej w latach 1943-1944, Warszawa 1984, s. 472. Za każdym razem znajduję coś nowego, czego wcześniej nie brałem pod uwagę. Teraz np. przerzucając strony trafiłem na omówienie różnic w funkcjonowaniu za czasów mjra Lewińskiego oraz dra Rybickiego. Niby rzecz oczywista (w końcu jeden zawodowy wojskowy, drugi z wojskiem styczności nie miał od roku 1920), ale jednak nie zajmowało mnie to jakoś specjalnie. A niewątpliwie jest to rzecz warta tego, aby poświęcić jej trochę czasu. A tak swoją drogą, czas chyba w końcu zainteresować się aktami prof. Strzembosza w AANie...
  24. Waldemar Baczak "Henryk"

    Tutaj jeszcze parę zdjęć: http://www.grocholski.pl/2008/en/galerie-zdjec/proces-ksawerego-grocholskiego.html I taka ciekawostka. Z informacji, jaką w 2006 r. dr Janusz Marszalec podał w rozmowie z Barbarą Polak [Spod czerwonej gwiazdy. O podziemiu komunistycznym z Piotrem Gontarczykiem, Mariuszem Krzysztofińskim i Januszem Marszalcem rozmawia Barbara Polak, "Biuletyn Instytutu Pamięci Narodowej" nr 3-4(62-63)/2006, s. 21] wynika, że w czasie wojny Waldemar Baczak został przez GL-AL uznany za... adiutanta szefa dywersji AK w Warszawie. Niestety nie zostało sprecyzowane, o kogo dokładnie chodzi (nie wiem, czy to kwestia doboru słów przez dra Marszalca, czy tak wynikało z dokumentów). Bo można tu brać pod uwagę zarówno dra Rybickiego z KeDywu OW AK, jak i "Nila" oraz "Radosława", choć podejrzewam, że to raczej o "Andrzeja" chodziło. W rozmowie pojawiła się również błędna data śmierci "Arniego" - rok 1946, a nie jak powinno być 1947. Tym niemniej, czy orientuje się ktoś dokładniej w sprawie tego, jakie konkretnie informacje GL-AL miało o Waldemarze Baczaku? O ile wiedzieli coś więcej...
  25. Ina Benita

    Tutaj co nieco na jej temat: http://forum.kinopolska.pl/viewtopic.php?t=6695&sid=882d637d633ca6d8d69bee42e68b9778
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.