Albinos
Przyjaciel-
Zawartość
13,574 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez Albinos
-
film o Cichociemnych
Albinos odpowiedział czytacz1967 → temat → Katalog filmów i seriali historycznych
Rozumiem, że chodzi o to: http://www.wirtualnemedia.pl/artykul/sprawiedliwi-nowy-serial-tvp1# Widziałem może z dwa odcinki, ale nie słyszałem, aby tam było coś o cichociemnych. Całość przeszła poza tym jakoś tak bez większego echa. A nawet jeśli pojawił się gdzieś ich wątek, to raczej nie wyciągałbym z tego większych wniosków -
film o Cichociemnych
Albinos odpowiedział czytacz1967 → temat → Katalog filmów i seriali historycznych
Nie wydaje mi się, żeby popadli w taką refleksję, szczególnie że mają w planach kolejny sezon. A sama tematyka cichociemnych zrobiła się po tym serialu popularna. Grzechem byłoby nie wykorzystać tego. A tak poza tym... jaki to serial oni kręcą? -
Dyskusje na tematy filmowe prosiłbym jednak prowadzić w dziale do tego przeznaczonym: https://forum.historia.org.pl/forum/357-katalog-filmow-i-seriali-historycznych/ , już nawet mamy tam temat o "Czasie Honoru"
-
No to chyba tylko w dokumentach, jakie zostały zgromadzone do procesu. O Baczaku ukazało się bardzo mało dotąd. Tak więc na razie nie ma za bardzo co teoretyzować. Z ciekawostek. Baczak w czasie wojny utrzymywał kontakty z Moczarskim, stąd też być może znajomość z Bartoszewskim. Kiedyś nawet zostali zatrzymani, przypadkowo o ile pamiętam. Uwolniono ich dzięki staraniom Moczarskiego.
-
Jeśli nie ma tego w materiałach UB/SB o których pisał secesjonista, to najlepiej będzie poczekać na książkę Władysława Bartoszewskiego. Co do dojść. Sam był pracownikiem MSZ, tak więc nie da się wykluczyć, że jakieś dojścia miał.
-
Literatura - Polska pod okupacją, Polska podziemna
Albinos odpowiedział Albinos → temat → Literatura, sztuka i kultura
Czy wygórowana... obecnie za takie pozycje to raczej norma. Na dodatek wydaje IPN, a oni cenią się. Już jakiś czas temu była mowa o tym na forum: http://ksiegarnia.pwn.pl/produkt/78654/pod-prad.html Co prawda zakres czasowy nie bardzo pasuje do działu, ale będzie tutaj zapewne trochę informacji na temat osób, które działały aktywnie w konspiracji przed '45, w tym ponoć o W. Baczaku, co cieszy mnie niezmiernie. -
Jak najbardziej Na przyszły rok chciałbym na portal przygotować coś nt. W. Baczaka, tak więc wszelkie materiały na jego temat będą mile widziane. A tymczasem wrzucam plan akcji "F", czyli "Fajerwerk". Tak bowiem nazwana została akcja wysadzenia w powietrze gmachu gestapo: ZADANIE Zniszczyć eksplozją i pożarem gmach G-po. PLAN OGÓLNY Więźniarka naładowana materiałem wybuchowym wraz z wozem obstawy wjeżdża normalnie w teren zagrodzony od strony Al. Ujazdowskich. Skręca w otwartą bramę gmachu. Wóz obstawy staje /na gazie/ tuż za bramą. Obsługa [samochodu-]więźniarki odpala zapalniki, wychodzi z wozu, wsiada do wozu obstawy i ruszają razem w kierunku pl. Unii. WYKOANNIE a/ Wóz-bomba. Na podstawie fotografii, na podwoziu wozu ciężarowego ok. 3 t[onowy] /Oppel/Blitz lub tp./ na blacie montuje się [w] przeddzień wyznaczonego terminu boki [samochodu-]więźniarki. Winny one być wykonane uprzednio z odpowiednio pomalowanej sklejki imitującej ścianę z desek na ramach z płaskowników /kątowników/ żelaznych. Ściany łączone na śruby. Boki te okrywa się odpowiednim dachem wykonanym podobnie /montowanym do ścian na śruby z zewnątrz/. Z tyłu przykręca się zapasowe koło. Wczesnym rankiem ładuje się 500 kg materiału zapalającego w skrzyniach z blachy żelaznej po 50 kg każda. Materiał ten zostaje przywieziony na miejsce w dniu akcji. Na to ładuje się materiał wybuchowy - plastik - w ilości 2000 kg, najlepiej w paczkach /workach/ po 50 kg każda. Równocześnie łączy się sieć detonującą zabudowaną uprzednio. W szoferce znajdzie się 6 zapalników pociągowych rozmieszczonych w następujący sposób: 2 /dwa/ zapalniki zamontowane przy obu drzwiach szoferki, połączone z drzwiami linką, odbezpieczane w chwili zajęcia miejsca przez obsługę wewnątrz szoferki. /Odpalają przy otwarciu drzwi szoferki/. Dwa dalsze /3 i 4/, umieszczone na tylnej ścianie szoferki nad głowami obsługi, odbezpieczane [są] w chwili zajęcia miejsc przez obsługę. Od każdego kółka zawleczki prowadzi cienka linka do ramienia obsługujących o długości tak dobranej, aby w razie zwalenia się człowieka przy jego zastrzeleniu nastąpiło odpalenie /zawleczka b. ciasno wpasowana/. Dwa ostatnie /5 i 6/, umieszczone przed obsługującymi, [są] odpalane ręcznie. Zwłoka przy każdym zapalniku - 2 minuty /120 s/. Pozwoli ona obsłudze wyjść z szoferki, przejść spokojnym krokiem przez podwórze, wsiąść do samochodu obstawy i odjechać na odległość bezpieczną, tzn. poza pl. Unii w ul. Polną. Lont prochowy + lont wybuchowy każdego zapalnika są przeprowadzone w cienkich rurach gazowych zamontowanych przed załadowaniem materiałów zapal. i wyb. Spłonki i detonatory - w puszkach z blachy żelaznej - zamontowane na śruby na końcu rurek. Ma to na celu uchronić przewody zapalające od uszkodzeń w czasie ładowania. Załoga wozu - dowódca i szofer, i manekin - w mundurach SD /czapki okrągłe/ z 1 pistoletem w kaburze i 1 MP 40 z ładownicami, perełkami oraz z syrenką o typowym sygnale. Wóz nie musi [być] wykonany z bardzo wielka wiernością, gdyż ogólnie dobry wygląd i syrena przy dużej szybkości jazdy zmylą z całą pewnością wartowników. b/ Wóz obstawy. Mercedes lub podobny, 6-osobowy, otwarty. Załoga: d-ca + 4 ludzi + szofer - wszyscy mundury SD /czapki okrągłe lub hełmy/. [broń:] 5 MP 40 lub policyjne "41" z ładownicami, granaty obronne, 4 filipinki. c/ Ciężarowy wóz z budą. Załoga: lekarz z pomocą [medyczną] czekający na pobliskiej ulicy, np. Koszykowa między Lwowską a E. Plater. ROZKŁAD PRACY a/ Grupa samochodowa: 1/ przygotowuje punkt montażowo-załadowczy, 2/ przygotowuje podwozie z podłogą, 3/ wykonuje ściany i dach /zamocowany od zewnątrz, aby umożliwić ewentualne doładowanie mat. wyb. od góry/. Przygotowuje koło zapasowe, 4/ przygotowuje odpowiednie numery rejestracyjne, 5/ w razie użycia trotylu /4 t[ony]/ wzmacnia resory, 6/ podstawia wóz osobowy grupie obstawy, 7/ montuje wespół z grupą minerską przewody zapalające, 8/ załadowuje wespół z gr. min. materiał zapalający i wybuchowy, 9/ zaciera ślady pracy na miejscu, jak najszybciej się ewakuując. Posiada na punkcie broń ubezpieczającą. b/ Grupa minerska: 1/ przygotowuje skrzynki z materiałem zapalającym, 2/ przygotowuje materiał wybuchowy w workach /w paczkach po 50 kg/ - łatwość ładowania, 3/ przygotowuje sieć zapalającą /prowadzić ją po podłodze wozu, potem na silnie usztywnionym trzonie do środka bryły/, 4/ wespół z grupą samochodową ładuje wóz. c/ Grupa obserwacyjno-alarmowa: 1/ w dniu akcji obstawia trzy drogi dojazdowe Pawiak - Szucha /Żelazna, marszałkowska, Nowy Świat/ i melduje telefonicznie na punkt przejściowy przejazd wozu oryginalnego w celu uchwycenia odpowiednio wiarygodnego momentu wyjazdu, 2/ z punktu zawiadamia o tym na telefon wyjazdowy, 3/ ma rozpoznać aktualnie wjazd do gmachu, d/ Grupa zaopatrzeniowa: 1/ dostarcza na punkt załadowczy: dwa pełne mundury SD. Manekin, kurtka /płaszcz/ i czapka dla niego, 1 pistolet w kaburze, 1 MP 40 z ładownicami, syrenę, 4 perełki, dwa opatrunki osobiste, 2/ dostarcza na punkt wyjazdowy wozu obstawy: 6 kompletnych mundurów SD /czapki okrągłe lub hełmy/ + 5 MP 40 z ładownicami + granaty obr. + syrenę + 6 opatrunków osobistych + 4 filipinki. e/ Obsługa: 1/ Obsługa więźniarki: d-ca i szofer, obecni przy sprawdzaniu wozu przebierają się, na sygnał wyjeżdżają. Mają wjechać w bramę gmachu, na podwórzy przy narożu - odpalić, wsiąść do wozu obstawy. 2/ Obsługa wozu obstawy: sześciu /6/ [,którzy] przebierają się, sprawdzają wóz i broń, wyjeżdżają na sygnał, zajeżdżają przed gmach, zatrzymują się tuż za wjazdem do gmachu, podbierają dwóch [z] załogi wozu-bomby, odjeżdżają w kierunku pl. Unii; w razie b. wątpliwego nieotwarcia szlabanu - przebijają się. f/ Grupa sanitarna: 1/ przygotowuje punkt zdawczy ewen. ciężko rannych, 2/ oczekuje na wóz obstawy w umówionym miejscu, 3/ zabiera ewen. ranych do opatrunku. ROZKŁAD CZASU Według dwumiesięcznej obserwacji kursy na Szucha odbywają się: pierwszy - około 7.30 - 8.10 /prawie codzienny/, drugi - godz. 9.50 - 10.15 /b. częsty/, trzeci - około godz. 12. Najdogodniejszy jest drugi kurs, gdyż umożliwia zgranie w czasie [czynności] załadowania "towaru" i [równocześnie] jest godziną przebywania w gmachu pełnego składu personalnego, urzędującego wraz z najwyższymi kierownikami G-po. W nocy przed akcją następuje montaż ostateczny wozu i sieci zapalającej. Godz. 8 - przywóz mat. zap. i jego załadowanie, 8.20 - przywóz mat. wybuch. i jego załadowanie, 9.30 - gotowość do wyjazdu. Na sygnał telefoniczny, że wóz oryginalny wyjechał na Pawiak, po 20 minutach wóz[-bomba] wyjeżdża. Zgłaszam swoją kandydaturę na d-cę wozu-bomby. Ba Za: KeDyw Okręgu Warszawa Armii Krajowej. Dokumenty - rok 1944, oprac. H. Rybicka, Warszawa 2009, s. 150-153; AAN, sygn. 203/X-62, k. 74-76; Archiwum Józefa Rybickiego. Podpis na końcu, czyli "Ba", to oczywiście sam Waldemar Baczak. Plan akcji jest z dnia 2 lipca '44. Co do przyczyn, dla których akcja się nie odbyła. W dniu 22 lipca "Andrzej" wysłał zapytanie do "Montera" w kwestii realizacji kilku planów. Odpowiedź otrzymał dwa dni później. Decyzja była jednoznaczna - nie prowokować Niemców. Można zakładać, że akcja "Fajerwerk" znajdowała się w grupie tych planów, podobnie jak wcześniej wspominana na forum akcja na stacji kolejowej w Jeziorkach, kiedy to OD "A" miał zdobyć broń z pociągu towarowego.
-
PPS, Powstanie Warszawskie, Bitwa Warszawska 1920 r. - czyli o socjalistach i faszystach...
Albinos odpowiedział Tomasz N → temat → Historia Polski ogólnie
Temat wydzielony: https://forum.historia.org.pl/topic/13130-wspolnoty-pierwotne-zachowaly-sie-czy-to-juz-tylko-skansen/page__pid__185928#entry185928 A na przyszłość sugeruję jednak wysłać prośbę na PW, ja naprawdę nie zawsze mam czas na dokładne czytanie każdego tematu i wyłapywanie każdej prośby o dzielenie. -
Wyjątek potwierdzający regułę Nie wiem jaką pamięć trzeba by mieć, żeby zapamiętywać każdą możliwą fiszkę.
-
Ale po co zapamiętać to, co ma się na fiszce ? Przecież właśnie po to robi się tę fiszkę, żeby nie musieć martwić się o to, czy zapamiętało się konkretne informacje.
-
Tytuł jest nawiązaniem do postaci, o których pisał w swojej książce prof. Foot (wszystkie zostały wymienione w dwóch pierwszych postach): http://www.empik.com/six-faces-of-courage-foot-professor-michael-foot-m-r-d,1750846,ksiazka-p Żadna z tych osób nie zestrzeliła iluś tam samolotów, żadna nie zabijała przeciwników na pęczki.
-
Tak a propo: http://warszawa.gazeta.pl/warszawa/1,95190,9094691,Odbudowa_Warszawy_na_prestizowej_liscie_UNESCO_.html Szczególnie cieszy mnie myśl o tym: Ryszard Wojtkowski mówi, że wpisanie archiwum na listę przyspieszyłoby jego digitalizację i udostępnienie całości w internecie. Na maj zapowiada wystawę poświęconą archiwaliom BOS. Kolejną, pokazującą dokonania i grzechy Biura, szykuje Dom Spotkań z Historią.
-
Było o samej Woli, teraz co nieco o szkole Sowińskiego - czyli kreślenia obrazu świata Tadeusza Wiwatowskiego ciąg dalszy. Wywody te dla wielu - o ile ktokolwiek to jeszcze czyta - zapewne sensu większego nie mają (końcówka wpisu powinna utwierdzić ich w tym przekonaniu). Udało mi się na szczęście ostatnio znaleźć kolejną konkretną informację nt. T. Wiwatowskiego, więc tekst jednak ma w sobie coś ściśle związanego z tematem. Tak jak obiecałem w ubiegłym tygodniu, powracamy do wspomnień Stanisława Lewandowskiego: Na egzamin anno domini 1925 szedłem odprowadzony przez matkę. Weszliśmy przez na oścież otwarte drzwi. Czułem się zażenowany rozmachem, jaki nadał architekt klatkom schodowym i onieśmielony lustrzanym połyskiem parkietów korytarzy. Z jakich przedmiotów mnie egzaminowali? Pamiętam dwa: język polski i matematyka. Z języka polskiego w oparciu o zdanie: "To jest okno" musiałem wskazać, że "okno" jest orzeczeniem (!), zaś podmiotem "to". A ponadto wyjaśnić, co miał na myśli poeta, kiedy w wierszu o rycerzach zakutych w zbroje mówił "A strój ich był równy ich życiu". Nie miałem też trudności z matematyką, ściślej biorąc rachunkami. Rozwiązanie głównego zadania dawało cyfrę osiem, co natychmiast przekazywaliśmy sobie słówkiem - osioł. Siedzieliśmy w pojedynczych ławkach (jeszcze nie wprowadzono stołów). Siedzącego za mną kandydata na gimnazjalistę - tak nas nazywano - tak uszczęśliwiło przekazane przeze mnie słówko osiem, czyli osioł, że zarzucił mi na szyję wyciągnięty z kieszeni sznurek trzymając jego końce w swoich rękach i pociągnął w swoim kierunku, na co zareagowałem tłumionym wprawdzie, ale wyraźnym zduszonym jękiem. Chłopak natychmiast został zbesztany i usunięty z sali, wykreślony z listy egzaminowanych, których liczba czterokrotnie przewyższała możliwości szkoły. Wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że wpadłem z deszczu pod rynnę. Kar cielesnych nie praktykowano, ale innych nie brakowało - od dodatkowych obowiązków do wzywania rodziców, aby wymierzali stosowne kary. Nadprogramowych wierszy uczyłem się chętnie, ale rozwiązywanie po lekcjach najczęściej zadań matematycznych uważałem za torturę. Dyscyplina była surowa, ale nie ślepa. Dyrektor Emanuel Łoziński doktoryzował się z filozofii, ale był psychologiem z zamiłowania. Punkt ósma rozlegał się dzwonek i młodzież czekająca na ten sygnał w szatni tłumnie ją opuszczała, aby na parterowym podeście przejść ogniową próbę lustracji. Na tym podeście stał nasz dyrektor i zdawało się, że każdego przewiercał uważnym spojrzeniem. Co pewien czas wyławiał tych, co uchybiali przepisom np. o krótkich włosach czy identycznych mundurkach z jednakowo starannie przyszytą tarczą z numerem szkoły. Zatrzymywał ich, aby już po dołączeniu tych, co się spóźnili, z każdym oddzielnie przeprowadzić rozmowę. (…) O wielu ciekawych i cennych cechach naszej szkoły, o wpajanych nam zasadach długo można by było snuć opowieści. Opowiem o dwóch. Pierwsza to zrównanie w prawach i obowiązkach. Nie chodzi mi tutaj o pouczania, a o rozwiązania. Jednym z takich rozwiązań były śniadania spożywane podczas dużej pauzy. W wielu innych szkołach, w tym także w owej powszechnej, z której przyszedłem, młodzi ludzie popisywali się, bywało, nawet smakołykami, które przynosili z domu. W naszej szkole śniadanie było wspólne, takie samo dla wszystkich, a gospodarowały nasze mamusie. Dostawali je nawet ci, których nie było stać na opłacenie kosztów tego posiłku, który był obfity, smaczny i urozmaicony. Tylko w piątki bez wędliny, ale z kakao i słodkimi bułeczkami. Każdy miał prawo do tego posiłku, a najubożsi byli w końcu zwalniani od opłaty. Druga cecha to apolityczność szkoły, która, jak może żadna inna w Warszawie, miała młodzież z najróżnorodniejszych środowisk. W ekskluzywnym gimnazjum państwowym im. Batorego kształcono, dbając o to już przy egzaminach, młodzież inteligencką i z elit rządzących, gimnazjum im. Zamoyskiego, a szczególnie im. Górskiego szeroko otwarte były dla młodzieży ziemiańskiej, z której wielu planowało po maturze podchorążówkę kawalerii w Grudziądzu. Kupiectwo okupowało gimnazja im. Rejtana, Władysława IV, Lelewela. W pierwszym Gimnazjum Miejskim sąsiadował ze mną syn fabrykanta napojów gazowanych Rozpędzichowski i bratanek biskupa Choromański, syn lekarza Borkowski i syn najniższego rangą tramwajarza - ojciec był wajchowym, przesuwał szyny tramwajowe na rozjazdach, zanim zaistniały automaty - nazwiskiem Zubrzycki. Za: III Liceum Ogólnokształcące im. Generała Sowińskiego (1923-1998). Dawne I-sze Gimnazjum Męskie im. Jenerała Sowińskiego Magistratu m. st. Warszawy, red. M. Durakowa, M. Lasecka, Warszawa 1998, s. 23-24. Zubrzycki to ten Zubrzycki, czyli "Mały Franek". Ale o nim już było. To co jest najciekawsze w tym fragmencie, to pierwsze wrażenie, jakie wywołała szkoła na Autorze - wówczas ledwie kilkunastoletnim chłopaku. A trzeba tu przyznać, że szkoła może robić wrażenie nawet teraz. Gmach zaprojektowany przez samego Mikołaja Tołwińskiego i jego syna Tadeusza, późniejszego autora chociażby projektu budowy siedziby Muzeum Narodowego, po dziś dzień może się podobać. Od wyglądu zewnętrznego, po te klatki schodowe ze starymi, skrzypiącymi schodami... Ale idźmy dalej. Tym razem fragment wspomnień Wiesława Michnikowskiego (sic!): Moja szkoła... Ile to już lat upłynęło, kiedy jako mały chłopak, po trzeciej klasie szkoły powszechnej pani Wiewiórskiej na ulicy Żelaznej w Warszawie, przekroczyłem progi gimnazjum Sowińskiego na Woli. Były to lata trzydzieste... Piękny, okazały budynek specjalnie projektowany z myślą o szkole robił imponujące wrażenie; duże przestronne klasy, korytarze i ogromna aula, która pełniła zarówno rolę sali widowiskowej, jak i kaplicy szkolnej. W każdą bowiem niedzielę w tej sali liczącej 800 miejsc ksiądz Kazimierz Wasiak odprawiał mszę świętą, w której uczestniczyli wszyscy - uczniowie i nauczyciele. Gimnazjum, którego fundatorem u użytkownikiem był Zarząd Tramwajów Miejskich, przyjmowało jedynie chłopców. Jego dyrektorem przez wiele lat był Emanuel Łoziński, doktor filozofii i filologii. Baliśmy się Go jak ognia. Stał zawsze przed lekcjami na korytarzu, pilnie lustrując wszystko. Pół minuty po ósmej palcem wskazywał delikwentów, którzy spóźnili się i kazał im czekać przed swoim gabinetem. Wiało grozą. Każdy musiał wytłumaczyć się ze swojego spóźnienia. Gdy zaś nieoczekiwanie zjawiał się na jakiejś lekcji, na wszystkich padał blady strach. W szkole były dwie równoległe klasy "a" i "b". Od nich utworzono nazwę pisemka szkolnego "Aciaki i Bekasy", wydawanego na powielaczu, które redagowali starsi uczniowie. Gimnazjum było wyposażone znakomicie. Mieliśmy pracownie do niemal wszystkich przedmiotów: biologiczną, gdzie mikroskop przypadał na dwie-trzy osoby, chemiczną - z planikiem dla każdego, fizyczną, z wieloma przyrządami do ćwiczeń, jak kalorymetry itp., geograficzną, gdzie znajdowały się takie urządzenia, które każdego niedowiarka mogły przekonać o ruchu Ziemi wokół Słońca. W szkole było nawet obserwatorium astronomiczne, mieszczące się w wieżyczce pod dachem budynku. Na tyłach gmachu znajdował się przepiękny ogródek botaniczny, podzielony na malutkie działeczki. Mogli je indywidualnie uprawiać wszyscy entuzjaści botaniki. Sale do nauki języków obcych przypominały sklep z zabawkami. Mieliśmy też świetne pracownie robót ręcznych, gdzie samodzielnie wykonywaliśmy rozmaite, niekiedy bardzo trudne, urządzenia. W szkole panował ostry reżim. Wszyscy chodziliśmy w jednakowych mundurkach, zmiana kapci była obowiązkowa. Wszak nic nie uszło bystremu oku naszego dyrektora. A nikt nie miał ochoty narażać mu się indywidualnie. Odłogi były tak lśniące, że można się w nich było przeglądać. Za: tamże, s. 26. Znowu widać, jakie wrażenie na uczniach robiła szkoła. Warto też zauważyć kolejne wspomnienia dra Łozińskiego, człowieka któremu szkoła zawdzięczała wiele (wówczas, obok Batorego, ponoć najlepsza szkoła tego typu w Warszawie). Ta dyscyplina musiała odbijać się na uczniach. A przecież pod tym względem T. Wiwatowski wybijał się w późniejszych latach. Zawsze punktualny, zawsze był w stanie załatwiać coś tak długo, aż uda się odnieść zamierzony skutek, zawsze sumienny, wymagający od siebie i od innych, pracę stawiał na pierwszym miejscu. Kto wie, czy właśnie drowi Emanuelowi Łozińskiemu nie zawdzięczał w jakiejś części tego, jakim stał się człowiekiem. W ramach swego rodzaju podparcia tego przypuszczenia jeszcze jeden fragment wspomnień, tym razem Jerzego Sztejmana, który maturę podobnie jak "Olszyna" zrobił w roku '33: Głównym jednak trzonem tej szkoły był zawsze sam p. Dyrektor - dr Emanuel Łoziński. Różni różnie go oceniali, ale ja osobiście nauczyłem się od niego nie tylko filozofii i języka polskiego, ale także porządku i systematyczności - właściwej pracy. Wtedy, gdy stał On rano przy wejściu na schody główne i ostro lustrował nasz wygląd zewnętrzny, baliśmy się podpaść mu za nieprzepisowe pantofle (a trzeba pamiętać, że każda klasa miała inny, kolor pantofli), za brak amarantowych naszywek na klapkach szkolnego mundurka. Dziś rozumiem, że to właśnie wyrabiało w nas poczucie obowiązku i dyscypliny, cechy, których nam dzisiaj w społeczeństwie tak brakuje. Za: tamże, s. 21. Wspomnieć wypadałoby tutaj jeszcze - bardziej w ramach ciekawostki - o koloniach, jakie szkoła organizowała dla uczniów. Już w roku szkolnym 1924/25 pierwsze zorganizowano w Urlach nad Liwcem (tak swoją drogą bardzo urokliwa rzeka, polecam na spływy kajakowe), później Chłapów nad morzem, Rymanów i w końcu 1928/29 Wisła. Od roku 1930 stałym ośrodkiem, do którego jeździli uczniowie, był ośrodek w Mieni. Powstał już w 1929 dzięki nakładom finansowym Dyrekcji Tramwajów Warszawskich. Ośrodek szkole był użyczany na czas trwania roku szkolnego. Wyposażony chyba we wszystko, czego wówczas można by oczekiwać od takiego miejsca, położony w pięknej okolicy. W pierwszym roku działalności wydatki na ośrodek zamknęły się w kwocie 57 500 zł, z czego 15 000 zł stanowiło subsydium magistratu m. st. Warszawy. Uczniowie musieli wnosić opłaty w wysokości 200 zł, z czego 150 zł zazwyczaj pokrywał zakład zatrudniający rodzica. Z opłat zwalniano jedynie najbiedniejszych. Każda klasa wyjeżdżała do Mieni w ciągu roku na dwa tygodnie. Cały czas siedział z nią wychowawca, do tego codziennie przyjeżdżał nauczyciel innego przedmiotu. A to jak ośrodek wspominał Tadeusz Przeciszewski, który maturę zrobił już na tajnych kompletach: Na osiedle w Mieni przyjeżdżali nauczyciele z Warszawy z reguły na cały dzień. Rano wychodziło się na stację zbiorowo, czasami z kwiatami, czasami z grobową miną. Lekcje trwały od godziny 10:00 do 13:00 oraz od 16:00 do 18:00. Przed wyjściem na stację po pannę Dudziankę trwała w klasie wielka dyskusja (...). Przez klasę przeszedł blady strach, gdyż do domu było zadane bardzo dużo - lektura książek, lektura gazety "L'echo de Varsovie", którą wszyscy obowiązkowo prenumerowaliśmy i materiały bieżące z podręcznika. (...) Młodzież była pomysłowa, umiała uderzać w odpowiednie miejsce w termometr, aby podnieść słupek rtęci do góry (…) Nasza "Francuzka" okazała się jednak jeszcze bardziej dowcipna. Oświadczyła, że gdy ona chorowała, to zwykle miała temperaturę jeszcze wyższą wieczorem, niż rano. Wobec tego wywoła do tablicy tych, którzy mają temperaturę, a następnie zwolni ich z zajęć, gdyż wieczorem może im się pogorszyć... (...) Zwłaszcza bardzo lubiliśmy pogawędki z profesorem Paszke. Na osiedlu w Mieni, gdzie znajdowało się pianino, największym osiągnięciem było skłonienie profesora do zajęcia za nim miejsca; wyrazem najlepszego humoru było koncertowanie, w którym pozycję najbardziej popisową stanowiło "Z dymem pożarów" i "Za Niemen". Profesor grywał również chętnie w szachy, w których był mistrzem. Tym razem zgadaliśmy się na temat starych dziejów. Profesor pokazał nam dewizkę od starego zegarka, na której było napisane "Vivat, crescat, floreat Polonia". Na nasze zapytanie, co oznaczały te tajemnicze napisy profesor odpowiedział, że w czasie studiów uniwersyteckich przed I wojną światową w Tallinie należał do tajnego kółka niepodległościowego studentów polskich, które miało powyższa dewizę jako swoje hasło... Za: tamże, s. 18-19. W czerwcu 1932 roku do użytku został oddany drugi ośrodek, z którego korzystała szkoła. Ten usytuowany był w Gawrychrudzie nad jeziorem Wigry. Tam już T. Wiwatowski najprawdopodobniej nie był (przynajmniej jako uczeń), więc na razie ominę opis tego miejsca. Wracając do tego co działo się w gmachu szkoły przy obecnej Rogalińskiej. W szkole działały rozmaite kółka zainteresowań, organizowano samorząd szkolny, który niejako odpowiadał za wydawanie szkolnego pisma "Nad poziomy". Czy pisując do niego swoje zdolności podnosił późniejszy asystent prof. Krzyżanowskiego? Całkiem możliwe. W szkole działał także chór i orkiestra. A to jak wspominał ją T. Przeciszewski: Orkiestra w naszym gimnazjum należała do powodów naszej dumy. Była to duża orkiestra dęta, zorganizowana na wzór orkiestr wojskowych; towarzyszyła ona szkole przy wszystkich uroczystościach, jakże licznych w okresie przedwojennym. Gdy całe nasze gimnazjum maszerowało w jednolitych mundurkach wraz z orkiestrą przez ulice Woli, wylegały na chodniki i wyglądało przez okna wielotysięczne rzesze mieszkańców tej dzielnicy, wiwatując na cześć naszego wolskiego, tramwajarskiego gimnazjum... Za: tamże, s. 16. Od 1927 roku działała drużyna harcerska im. Tomasza Zana, do której należało ok. 45 harcerzy. W tym samym roku założona została sodalicja mariańska. W jej skład wchodziło około 50 uczniów. Opiekunem został ksiądz prefekt Wasiak, prezesem zaś... Tadeusz Wiwatowski. Czy był nim od początku, nie wiem. Jego podpis widnieje natomiast na dokumencie potwierdzającym przyjęcie do sodalicji mariańskiej Jerzego Sztejmana w roku 1930. W szkole działały także koła wspierająca Ligę Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej, Ligę Morską i Kolonialną. Oba koła były bardzo popularne. Pierwsze powstało w roku '27 i niemal z miejsca zebrało blisko 130 osób. Drugie koło powstało bodaj w roku '31 i po trzech latach działalności liczyło około 310 członków, co stanowiło prawie 100% uczniów [tamże, s. 17]. Można zakładać spokojnie (biorąc pod uwagę liczebność obu kółek), że przynajmniej z jednym z tych kół związany był Wiwatowski. Oprócz tego działały koła związane z PCK (50 osób) i koło Straży Przedniej. Istotną rolę w szkole odgrywało Koło Opieki Rodzicielskiej oraz Koło Absolwentów. Należący do tego ostatniego koła pomagali sobie m.in. organizując korepetycje dla siebie nawzajem już w okresie studenckim, co było zgodne ze statutowymi zadaniami: utrzymywaniem więzi koleżeńskich z okresu szkoły oraz kierowanie się wartościami moralnymi, które odgrywały istotną rolę w życiu szkolnym. Patrząc na okupacyjne lata życia "Olszyny" można stwierdzić, że z tego wywiązywał się znakomicie... I teraz czas na mojego potworka. Jak to u mnie bywa lubię dopatrywać się różnych dziwnych związków w historii. Ale tym razem przebiłem samego siebie. Najpierw można by zadać pytanie, czy jest coś takiego jak przeznaczenie. Co człowiek to opinia zapewne. Ale jak inaczej wyjaśnić kilka ciekawych powiązań między Tadeuszem Wiwatowskim i... Ale najpierw cytat: (...) urzędownie ostry w obowiązkach względem siebie i podwładnych, wszędzie ścisły, punktualny, akuratny, poza ich obrębem łagodny, uprzejmy, łatwy w pożyciu, wesoły w towarzystwie, uprzedzający w przyjaźni, przykładny dla domowników, wylany dla ludzkości, bez chluby, bez udawania. Wszędzie ochotny przybywał z radą i pomocą, gdzie był wezwany, wspierał możebną ofiarą upadające warsztaty, gdy się przekonał, że to nie przez niedbalstwo. Za: Cz. Kłak, Polski Leonidas. Rzecz o legendzie historycznej i literackiej generała Józefa Sowińskiego, Warszawa 1986, s. 95-96. Opis w ogromnej części pasujący do T. Wiwatowskiego (poza uprzejmością i łatwością w pożyciu, tutaj różnie z nim - jak wynika ze znanych mi relacji - bywało). A chodzi o jenerała Józefa Longina Sowińskiego. Patron szkoły Wiwatowskiego. Obaj artylerzyści. Obaj znaleźli umiłowanie w sztuce. Sowiński w muzyce [tamże, s. 163]. W jego mieszkaniu grywał sam Fryderyk Chopin (ojciec Chopina był wykładowcą francuskiego w Szkole Aplikacyjnej, gdzie Sowiński był komendantem), a on sam jeszcze na kilka dni przed śmiercią szukał spokoju w muzyce. Wiwatowski z kolei odnalazł się w literaturze. Wyspiański, poeta śmierci, tak o nim pisał w pracy magisterskiej, a czyż nie śmierć odnajdujemy w "Nocy listopadowej" Wyspiańskiego? Sam Sowiński omal wtedy (tj. w nocy z 29/30 listopada roku 1830) nie zginął przecież, jeśli wierzyć relacjom. W końcu to właśnie działalność naukowa miała wedle słów prof. Mikulskiego stanowić odskocznię od życia okupacyjnego dla jego przyjaciela. Obaj mocno związani z Warszawą. Obaj życie stracili w powstaniach, których byli przeciwnikami, ale żołnierski obowiązek nakazywał im stanąć do walki. Jeden i drugi zginął na Woli. Wedle tego co w biografii Sowińskiego podał prof. Kłak, pierwotnie w 1831 r. ten polski Leonidas wybrał podczas obrony Warszawy dla siebie pozycje pod Parysowem. Ostatecznie jednak trafił w inne miejsce. W 1944 roku Wiwatowski poległ na Stawkach. Niedaleko skrzyżowania z Dziką znajdował się... plac Parysowski. I ostatnia chyba rzecz. Jeden i drugi stracił nogę. Z tą różnicą, że "Olszynę" kosztowało to dodatkowo życie. Różnice? Pierwszy został bohaterem licznych poematów (Gaszyński, Słowacki, Oppman vel Or-Ot, Szmidel, Zbierzchowski, Bogusławski, Konopnicka, Lenartowicz czy też Olizarowski, że już o powieściach Przyborowskiego i Koźmińskiego nie wspomnę), drugi poematy badał. Pierwszy ma swój pomnik, park, liceum, drugi jest zapomniany (choć ten fakt jest najzupełniej zrozumiały, jeśli wziąć pod uwagę okoliczności). I choć zdaję sobie tutaj sprawę, że szukanie podobieństw między tymi dwiema postaciami jest, delikatnie mówiąc, dziwne, a i wartości merytorycznej nie ma żadnej, to jakoś nie mogłem się powstrzymać od tego. Ot i tyle
-
Nowości z wczoraj: Warszawa lat wojny i okupacji 1939-1944. z. 1. Studia warszawskie. t. VII, red. Dunin-Wąsowicz K., Kaźmierska J., Winnicka H., Warszawa 1971, ss. 362; Warszawa lat wojny i okupacji 1939-1944. z. 2. Studia warszawskie. t. X, red. Dunin-Wąsowicz K., Kaźmierska J., Winnicka H., Warszawa 1971, ss. 368 [dwa pierwsze zeszyty Studiów warszawskich poświęcone okresowi 1939-44, z ciekawszych materiałów teksty poświęcone bibliotekom warszawskim, policji granatowej, historia żoliborskiego PETu, działalność PCK, muzyka (sic!), plus teksty prof. Strzembosza, B. Krolla czy też J. Kaźmierskiej, ale tutaj akurat dysponuję pełnymi opracowaniami, z których pochodzą wybrane zagadnienia]; Tarczyński M., Generalicja Powstania Listopadowego, Warszawa 1988, ss. 312 [powoli chyba czas zaczynać poważniejszą przygodę z tematyką Powstania Listopadowego, a po zaopatrzeniu się w biografię Sowińskiego, klasyczne opracowanie Mierosławskiego czy też prace T. Strzeżka, mogę chyba zacząć o tym myśleć, byle tylko czasu człowiek miał więcej, bo z tym to krucho...].
-
Świadomość historyczna u młodych Polaków
Albinos odpowiedział dzionga → temat → Historia Polski ogólnie
No dobrze, ale jaki z tego płynie wniosek? -
Literatura - Polska pod okupacją, Polska podziemna
Albinos odpowiedział Albinos → temat → Literatura, sztuka i kultura
A ja jestem ciekaw tego: http://historyton.pl/catalog/product_info.php?products_id=12883 Szczególnie zastanawia mnie, ile miejsca poświęcono kwestii Powstania... -
Biogram "Douglasa" na stronie MPW, polecam zwłaszcza galerię zdjęć: http://www.1944.pl/historia/powstancze-biogramy/Antoni_Langner
-
Świadomość historyczna u młodych Polaków
Albinos odpowiedział dzionga → temat → Historia Polski ogólnie
A teraz idź powiedz to osobom, które zdecydowanie bardziej interesuje geografia, chemia, fizyka, matematyka itp. Każdy chciałby, aby to jego przedmiot był w szkole nauczany w największym stopniu. Od nauczycieli, którzy swoje przedmioty uważają za najważniejsze (do dziś pamiętam moją matematykę w LO, nawet budząca największy postrach w szkole matematyca była zdziwiona, że moja klasa o profilu humanistycznym robi na matematyce materiał z poziomu rozszerzonego), po uczniów, którym często nie chce uczyć się czegoś, czego nie lubią/nie rozumieją. I to jest zrozumiałe. Miałem identycznie. Tak samo u mnie na historii. Na pierwszym i drugim roku odpadło sporo osób, które inaczej widziały to studiowanie historii. Interesował je konkretny okres, reszta była dla nich nudna, nieważna. Problem w tym, że wykładowcy mieli inne zdanie. I zaliczać trzeba było wszystko. Ja np. z moich zainteresowań nie znalazłem na studiach specjalnie dużo. I zamiast zgłębiać historię warszawskiej konspiracji 1939-44 czytałem o magii w starożytnym Rzymie, pozycji kobiety w państwie Karola Wielkiego, statutach litewskich, samobójstwach w Królestwie Polskim i sytuacji uczonych w Polsce krótko po 1945 r. Tak więc zamiast marzyć skupiłbym się na tym jak jest -
Dzięki śliczne Co do procesu jest dla mnie jedna ciekawa sprawa (ciekawa, bo dotąd raczej nie miałem styczności z tą tematyką, możliwe więc, że to absolutnie normalna rzecz). W karcie Baczaka w indeksie represjonowanych jest podane, że sądzono go za działalność w WiN-ie. Tutaj pojawia się sprawa Grocholskiego i jego kontaktów z ambasadorem Wielkiej Brytanii. Baczaka w takim razie "podczepiono" pod proces bo znał Grocholskiego (pomijam tutaj WiN), czy sam faktycznie miał jakiś kontakt z tym ambasadorem? Inaczej mówiąc, czy chodziło tutaj jeszcze o dorzucenie kolejnych zarzutów?
-
No u mnie to wszystko jeszcze zależy od sytuacji. Jeśli opracowuję materiał z myślą o studiach, to notuję sobie co i gdzie, żeby przyspieszyć wszystko. Jak robię na swój użytek, to już różnie bywa.
-
To też zależy od tego, co na takiej fiszce jest zawarte. Ja jak robię co takiego, to zazwyczaj umieszczam same informacje dotyczące tego, gdzie może znaleźć w danej pozycji interesujące mnie zagadnienia. Coś na zasadzie karteczki wtykanej w książkę w odpowiednie miejsce. W razie potrzeby znalezienie konkretnych danych nie jest problemem. Poza tym pełna zgoda. Nie raz nie dwa czytając jakiś tekst po raz enty wyłapywałem coś, co wcześniej z różnych względów omijałem.
-
Co nie znaczy, że trzeba na każdego w ten sposób patrzeć. A dlaczego nie korzystać z tej nieszczęsnej linijki? Może komuś jest tak wygodniej.
-
Krótki fragment dotyczący procesu W. Baczaka: Jego szefem był Waldemar Baczak, który w 1947 roku został zasądzony na karę śmierci i karę śmierci wykonano na początku 1948 roku. To był proces Martynowskiej, proces dotyczący ambasady amerykańskiej i pracowników ambasady amerykańskiej. W to był zamieszany Baczak, tak samo był zamieszany brat "Waligóry" (Remigiusza Grocholskiego) Ksawery Grocholski – też został rozstrzelany. Za: http://ahm.1944.pl/Tomasz%20Maria_Wolowski/2/slowa-kluczowe//?q=Baczak [dostęp na: 9.02.2011 r.] Dysponuje ktoś dokładniejszymi informacjami na temat samego procesu?
-
Troszkę chyba przesadzasz. Akurat Iliada i Odyseja są na pierwszym roku u mnie źródłami, z których na zajęciach z historii starożytnej korzysta się regularnie rok w rok. Tematy do fiszek są dobierane pod kątem tematów, które potem w większym/mniejszym stopniu porusza się na ćwiczeniach. Nie będą przecież wymyślać tematów z sufitu na nie wiadomo jakim źródle. Prowadzący podał konkretny wzór i dla mnie nie stanowiło to akurat problemu, że kartkę mam podzielić sobie według tego wzoru. Na początku nawet mogło stanowić to swego rodzaju ułatwienie. Korona mi z głowy nie spadła.
-
Niby tak. Jednak zdarzają się sytuacje, kiedy prowadzący zajęcia wymaga zaliczenia w postaci fiszek z jakiegoś tematu. Ja np. na pierwszym roku miałem do zrobienia fiszki z Iliady. Tematu już nie pamiętam (coś z uzbrojeniem), ale wyszło mi ponad 300 fiszek. I wszystko według określonego wzoru. Chociażby do podzielenia karteczki na odpowiednie części. Przynajmniej u mnie tak było.