Albinos
Przyjaciel-
Zawartość
13,574 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez Albinos
-
Tym razem - dla odmiany - coś na temat pracy T. Wiwatowskiego w nauczaniu na tajnym UW. Na początek fragment wspomnień Jerzego Pelca, studenta polonistyki (po wojnie zrobił karierę naukową, związany był z UW, PAN, stał na czele International Association for Semiotic Studies, był także honorowym przewodniczącym Institut International de Philosophie, postać bez wątpienia wybitna): Owe godziny w klasach szkoły na Świętokrzyskiej i kwadranse beztroski podczas pauz na tłocznych, ciemnawych korytarzach były jak gdyby wyrwane z realnego świata i przeniesione w lepszy. Toteż chodziło się tam nie tylko po wiedzę, ale i po odprężenie, dla nabrania sił. A sama droga nie zawsze była łatwa i bezpieczna, gdyż ulica warszawska owych czasów kryla w sobie zasadzki grożące Pawiakiem, aleją Szucha, Oświęcimiem lub w "najlepszym" razie robotami w Rzeszy. Zdarzało się, że życzliwe ostrzeżenie obcego przechodnia, "niech pan tam nie idzie", w ostatniej chwili zawracało z drogi i pozwalało uniknąć wylegitymowania, ulicznej rewizji i czekającej na aresztowanych "budy". Ale zdarzało się też, że nie było czasu na to, aby ukryć się w bramie czy na schodach nieznanej kamienicy lub skręcić w pierwszą przecznicę. Pamiętam, jak któregoś południa, gdy szedłem na wykłady, na rogu Złotej i Zgoda wyrósł przede mną niespodzianie ogromny żandarm z wymierzonym we mnie pistoletem. Na ruchliwym zazwyczaj o tej porze rogu zrobiło się pusto i cicho. W tej ciszy wyraźnie zabrzmiało wypowiedziane półgłosem: Hände hoch! Dopiero teraz dostrzegłem opodal dwóch innych, z gotowymi do strzału "rozpylaczami". Podniosłem ręce, w jednej z nich trzymając grubą nie rozciętą książkę i kartonową okładkę z notatkami z wykładów. Cywil w zielonym tyrolskim kapelusiku, który wyłonił się zza rogu, wyjął mi z ręki książkę i notatki. Kątem oka widziałem, że dokładnie przegląda książkę, zaglądając do każdej nie rozciętej składki, która mogła stanowić - wedle znanej gestapowcom praktyki konspiracyjnej - kieszeń na podziemne gazetki. Tymczasem żandarm zbliżył się tak, że lufa pistoletu niemal dotknęła moich piersi, i lewą ręką z wprawą obmacał moją marynarkę oraz kieszenie i nogawki spodni. Następnie niespodziewanym ruchem zerwał mi z głowy kapelusz, zajrzał do środka, nic nie znalazł i niedbale nasunął mi go na oczy. Uniosłem nieco głowę i spojrzenie moje padło na napis "Polacy, bogaćcie się!" wyryty nad wejściem narożnego banku, pod którym staliśmy. Tymczasem cywil skończył swoją robotę, do notatek ledwo zajrzał. Wcisnął mi pakunek w rękę, ciągle wyciągniętą nad głową, i skinął na żandarma, który machnął mi przed nosem pistoletem, na znak, że mam iść precz. Za: Z dziejów podziemnego Uniwersytetu Warszawskiego, red. C. Wycech, Warszawa 1961, s. 77-78. Zwraca tutaj uwagę kwestia zatrzymania przez żandarmów na ulicy. Jerzy Pelc miał wówczas przy sobie tylko jedną książkę i notatki z zajęć. Tymczasem T. Wiwatowski na zajęcia zazwyczaj musiał chodzić z "trochę" większą ilością materiałów. Zajęcia które prowadził obejmowały znajomość około 500 różnych pozycji. Przez rok musiał zaprezentować przynajmniej jakąś ich część. A miał na to zaledwie dwie godziny tygodniowo (godziny akademickie, czy normalne zegarowe?). O zaopatrywaniu lokali i wykładowców w niezbędne do prowadzenia zajęć książki pisał m.in. Stanisław Frybes [Polonistyka w okresie wojny [w:] Z dziejów polonistyki warszawskiej. Profesorowi Doktorowi Julianowi Krzyżanowskiemu w dwudziestą piątą rocznicę objęcia Katedry Historii Literatury Polskiej na Uniwersytecie Warszawskim 1934-1959, red. J. Kulczycka-Saloni [i in.], Warszawa 1964, s. 324]: Różnie też wyglądało zaopatrzenie lokali w książki niezbędne do zajęć. Nie było z nimi kłopotu na wykładach z mieszkaniu prof. Krzyżanowskiego, natomiast prowadzący ćwiczenia z nauk pomocniczych Tadeusz Mikulski i Tadeusz Wiwatowski - zjawiali się w mieszkaniach studentów z podejrzanie wypchanymi teczkami, z których wyłaniały się tomy Estreichera, Korbuta i egzemplarze starodruków. Szczęśliwie się składało, że Mikulski, miłośnik i znawca dawnej książki, pracował wtedy w Bibliotece Krasińskich. Wędrówka po Warszawie z pękatą teczką narażała oczywiście właściciela na niebezpieczeństwo rewizji przez krążące po mieście patrole niemieckie. Księgozbiór Seminarium Języka Polskiego i Zakładu Fonetyki został jeszcze w 1939 r. wywieziony przez Niemców z Warszawy. Co z nim się stało, nie wiadomo. Zbiory Seminarium Historii Literatury Polskiej z kolei z Oboźnej trafiły do Pałacu Staszica, gdzie zostały opieczętowane przez okupanta. Jednak część zbiorów udało się wynieść na Brzozową, gdzie mieszkał prof. Krzyżanowski. Z czasem ta nowa biblioteka rozrosła się do 12 tys. tomów. Krótki czas korzystano ze zbiorów Korbutianum, które zostało jednak zamknięte w czerwcu 1941 r., czyli jeszcze zanim T. Wiwatowski zaczął pracę na tajnym UW. Przywoływałem już parokrotnie fragment ze szkicu autorstwa prof. Mikulskiego nt. kluczenia przez miasto. Kawałek wcześniej T. Mikulski pisał coś takiego [Miniatury krytyczne, Warszawa 1976, s. 42]: Z sumiennością, która zadziwiała, rygorystycznie punktualny, zachowując cały system ochronny, Wiwatowski chodził na te ćwiczenia, jak na ćwiczenia wojskowe. Książki, do których dostęp był coraz trudniejszy, brał z Gabinetu Gabriela Korbuta. O tym, jak mocno dbał o zachowanie na każdym kroku odpowiednich środków bezpieczeństwa (chociażby kwestia fotografii) parokrotnie już pisałem. Jednak naprawdę zadziwia to, że udawało mu się unikać podczas tych cotygodniowych przemarszów przez miasto patroli niemieckich. A przecież taki człowiek idący z jakąś dziwną paczką musiał budzić jakiekolwiek zainteresowanie. Oczywiście istnieje możliwość, że zwyczajnie korzystał regularnie z różnych przejść podwórkami, przez sklepy, ruiny... W zbiorach J. R. Rybickiego zachowało się trochę materiałów z lokalizacjami takich miejsc, gdzie można np. zgubić patrol czy ogon. Dalej T. Mikulski dostał jeszcze jedną rzecz, doskonale obrazującą jedną z cech "Olszyny" [tamże]: Pracując pilnie nad sobą poszerzał wiedzę własną ze szczególną ambicją, by okazać się zawsze "na poziomie". Doszedł do tego. Ciągłe dążenie do perfekcji. Momentami aż do przesady. Wanda Leopold wspominała, że na zajęciach zawsze starał się pokazać z jak najlepszej strony, ukrywał swoje braki w wiedzy. Kiedy przychodziło do pytań ze strony studentów starał się ich unikać, byle tylko nie okazało się, że czegoś nie wie. Swoją niepewność starał się ukryć w jeszcze jeden sposób. Mówił bardzo szybko. Jego studenci rozumieli, że z racji swojego młodego wieku trudno mu było dorównać prof. Krzyżanowskiemu czy prof. Borowemu. Był czasem dla słuchających w swoich zachowaniu irytujący. Pomiędzy nim a studentami istniał pewien dystans. Sprawiał wrażenie człowieka, który ciągle gdzieś się spieszy. I trudno aby było inaczej zważywszy na ilość obowiązków, jakie miał. Jednak te kilka spraw nie budujących obrazu człowieka, którego łatwo polubić, sprawia, że staje się bardziej ludzki dzisiaj. Żaden pomnikowy bohater bez skaz, którego kochali wszyscy dookoła, który dokonywał bohaterskich wyczynów, któremu poświęcono dziesiątki stron wspomnień. Po prostu człowiek, który rozumiał swój obowiązek, i który starał się wykonać go najlepiej jak potrafił. Jak to śpiewał Edmund Fetting, jego marzeniem nie były medale na piersi ani cekaemy. Chciał poświęcić się polskiej literaturze. Jednak przez pięć lat musiał pogodzić te sprawy. Nie szukał też śmierci. Tą potrafił znaleźć już u Wyspiańskiego. Po co więcej? A jednak. Znalazł ją.
-
Czaszki, panterki... czyli umundurowanie w Powstaniu
Albinos odpowiedział Albinos → temat → Oddziały powstańcze
O takie, o takie. Co oznaczały? Akurat Powiśle to nie moja bajka, ale nie podejrzewam, żeby to miało jakieś szczególne znaczenie, poza tym, z czym zazwyczaj czaszki się kojarzą Sad dzięki śliczne za informacje o tych chustach -
Ferguson ma nosa, ale ma też scoutów i współpracowników. Tych ma też Smuda. Ferguson jest rozliczany na koniec każdego sezonu. A nie raz wieszczono mu upadek. Robili to właśnie komentatorzy. Smuda został zatrudniony po to, aby osiągnąć coś na Euro, które jest za rok. Więc może warto dać Smudzie czas na to, żeby mógł przygotować zespół tak jak uważa za słuszne? Innego trenera i tak nie będziemy mieli do tego czasu. Przed MŚ 2002 panowała u nas euforia, jaki to świetny mamy skład. Engel otwarcie mówił, że jedzie na turniej po złoto. Później klapa i szukanie przyczyn. Za jedną z głównych uznano to, że skład był znany w zasadzie od eliminacji. Ci którzy grali dobrze wtedy pojechali do Korei. Mówiło się, że takie zachowanie Engela sprawiło, że piłkarze osiedli na laurach. Skoro i tak jedzie, to już nie ma się co przejmować. Kiedy dzisiaj Smuda sprawdza nowych zawodników, przez co mało kto może czuć się pewny miejsca w pierwszej drużynie, to nagle też jest kłopot. Tak źle, tak niedobrze. Sam nie jestem wielkim fanem Smudy, ale osobiście nie widzę powodu do wieszczenia mu katastrofy już teraz. Facet zna się na tej robocie chyba trochę lepiej niż ja. Ale oczywiście rozumiem, że są u nas osoby, które Smudę zjadają swoją wiedzą na śniadanie. A kogo mamy innego na jego miejsce? To że nie zagrał na dwóch imprezach nie oznacza, że na trzeciej nie zagra tak, że ręce będą same składać się do oklasków. Poza tym ma jedną sporą zalet: gra w jednym klubie z Piszczkiem i Lewandowskim, więc będzie się z nimi dobrze rozumiał. A to w reprezentacji jest spory atut. Smuda nie jest pierwszym trenerem, który zmienia pozycję piłkarzowi. Historie, jak to obrońca stawał się pomocnikiem, a napastnik obrońcą, to nie jest jakiś ewenement. Może akurat chciał sprawdzić, jak Dudka będzie czuł się na obu pozycjach? Nie jest w końcu wielką tajemnicą, że są piłkarze, którzy potrafią dobrze grać na 2-3 pozycjach, niejednokrotnie diametralnie różnych. Tak samo zmienianie piłkarzowi w reprezentacji pozycji, na której gra w klubie. To są rzeczy dość normalne. Euro jest za rok i wtedy będziemy Smudę rozliczać (już widzę tę satysfakcję w oczach niektórych, jak sprawdzą się ich słowa co do beznadziejności Smudy i tego, jak nie potrafi prowadzić reprezentacji). Na razie jego święte prawo do eksperymentowania. Nie gramy o żadne punkty w eliminacjach. To są tylko mecze towarzyskie. Tutaj to przede wszystkim trzeba zwrócić uwagę na jedną podstawową rzecz: Podolski i Klose z reprezentacji, a Podolski i Klose z klubów, to kompletnie inni piłkarze. W reprezentacji świetni, w klubach grzeją ławę albo grają sporo poniżej możliwości. Szczególnie Podolski, który w formie z reprezentacji spokojnie mógłby dzisiaj grać w jakimś klubie z czołówki EPL, a tak zasuwa w Koeln.
-
Ehh... Wymieniłem trzech ofensywnych grajków którzy wyszli w pierwszej "11" i jednego rezerwowego. Przeczytaj dokładnie moją poprzednią wypowiedź. Dla Ciebie autorytetem są komentatorzy? Którzy? Bo jak dla mnie to w Polsce tych naprawdę znających się na temacie nie ma za dużo. Jak w kwietniu ubiegłego roku Manchester United ściągał nikomu szerzej w Europie nieznanego Javiera Hernandeza ludzie pukali się w głowę. No bo jak to, taki ktoś, kto trochę pograł w lidze meksykańskiej (która nie jest w końcu specjalnie mocna) ma być wzmocnieniem dla jednego z najmocniejszych zespołów w Europie, gdzie problemy z załapaniem się do drużyny mieli tacy zawodnicy jak Juan Sebastian Veron czy Carlos Tevez? Dzisiaj chłopak jest uznawany za najlepszy transfer w EPL (obok van der Vaarta), w pierwszym sezonie strzelił dla klubu 20 goli (chociaż sporą część sezonu spędził jako rezerwowy, a do tego musiał przyzwyczaić się do nowego zespołu i nowej ligi), zapewnił sobie w drugiej części sezonu miejsce w składzie kosztem Dimitara Berbatova (króla strzelców EPL), Real Madryt ponoć był skłonny wydać na niego coś około 50 mln funtów, porównuje się go do samego "Pippo" Inzaghiego, a wczoraj (chociaż w zasadzie dzisiaj, finał skończył się tak mniej więcej o 5 nad ranem... kocham te transmisje zaczynające się w środku nocy ) triumfował z reprezentacją Meksyku w Concacaf Gold Cup (tak swoją drogą świetny turniej, warto było zarywać noce na te kilka spotkań Meksyku), zostając królem strzelców i MVP turnieju. Ale tak, słuchaj komentatorów. Trener nie buduje drużyny na jeden mecz, ale na dłuższy czas. Jego celem jest dobra gra na Euro i to za nią dopiero powinien być rozliczany. Kilkanaście lat interesowania się piłką nożną, oglądanie tak do 150 meczy na rok, czytanie setek artykułów (jedynie o konspiracji warszawskiej 1939-44 czytam więcej) nauczyły mnie jednego: rozliczanie trenera i drużyny przed ostatnim gwizdkiem, to największa głupota jaką można zrobić. Piłkarz, na którego nikt nie stawia, może okazać się bohaterem, a wielka gwiazda może zawieść w najważniejszym momencie. Ot choćby taki Chris Smalling. Młody chłopak, niedawno jeszcze grał w jakiejś niskiej lidze, w Fulham Londyn zaliczył kilka wpadek. Kiedy przeszedł na Old Trafford mówiło się, że nie pogra dużo, bo jest lepszy Jonny Evans, a do tego duet Ferdinand-Vidić. I bach, Evans traci formę, Ferdinand jest kontuzjowany i w najważniejszym momencie (derby Manchesteru z City, do tego United czują za plecami oddech rywali) młody Smalling musi zagrać. Do dzisiaj pamiętam, jak przed meczem bałem się, że nie poradzi sobie. A City ofensywę ma całkiem całkiem (Tevez, Silva, Dzeko, Balotelli, Yaya Toure - niby defensywny grajek, ale w ofensywie też potrafi się pokazać). Zagrał absolutnie fantastycznie. Teveza, który zaliczył świetny sezon, był motorem napędowym The Citizens, schował sobie w zasadzie w kieszeń. Dzisiaj mówi się o nim jako o przyszłości klubu i reprezentacji. A Fernando Torres? Do niedawna wielki napastnik, dzisiaj pół roku od przejścia do Chelsea mówi się o jego odejściu, bo się nie sprawdził. A przychodził z Liverpoolu za 50 mln funtów. Miał być kluczem do sukcesu dla CFC. Murowany faworyt może zaliczyć wielką wpadkę, a niedoceniana drużyna może sprawić wielką niespodziankę. Kto stawiał na Greków na Euro 2004? Raczej niewiele osób. Ile osób wierzyło w to, że Milan po rozbiciu Deportivo la Coruna 4:1 w 2004 roku w LM odpadnie z nimi? Raczej nikt. A tymczasem Maldini i spółka dostali 4:0 na El Riazor i zakończyli przygodę z LM. W '99 w finale LM kibice Bayernu już prawie świętowali zwycięstwo, bo ich drużyna prowadziła w 90 minucie 1:0. Skończyło się 1:2 po tym, jak Manchester United w ostatnich minutach doliczonego czasu gry trafił dwa razy. Rok później w finale Euro Włosi byli o sekundy od mistrzostwa. Schodzili przegrani. Brazylia na ostatnich MŚ była jednym z głównych faworytów i odpadła w 1/4. Holandia grała świetnie na Euro 2000, 2004 i 2008. Za każdy razem w końcu przegrywali. W piłce nożnej przewidywanie czegokolwiek jest dość ryzykowne. A już na pewno wtedy, kiedy robi się to rok przed konkretnym terminem. A może piłkarze, którzy dzisiaj według komentatorów są bez formy za rok będą najlepszymi w kadrze? Z jakimi zespołami ligowymi? Konkrety FSO. Wskaż mi zespół, dobry, który w tym samym czasie co Argentyna i Francja byłby gotów zagrać z nami. Zaraz coś mnie strzeli... Wskaż mi piłkarza, który jadąc na mecz reprezentacji nie chce uniknąć kontuzji i kłopotów w klubie, który jest jego głównym pracodawcą. Niegroźna kontuzja może dla piłkarza stanowić poważne zagrożenie kariery (nie żartuję, co jakiś czas słyszy się o piłkarzu, który gdzieś tam doznał urazu, ale ma wrócić za 3-4 tygodnie maksimum... a wraca po pół roku, po czym uraz przypomina o sobie co jakiś czas, powodując przerwy w grze). Po jaką cholerę więc piłkarz i jego klub mają ryzykować kłopoty zdrowotne, szczególnie gdy chodzi o mecz, na który kluby mają pełne prawo piłkarza nie wysłać, bo to nie jest oficjalny termin. Od lat się mówi, że piłkarze przez mecze reprezentacyjne wracają do klubów zmęczeni, z kontuzjami. Swego czasu spora grupka menadżerów i trenerów zgłaszała obiekcje co do sensu rozgrywania Pucharu Konfederacji, który był i jest grany właśnie w okresie letnim. Zawodnik zamiast odpoczywać przed nowym sezonem musi przygotować się do turnieju, zagrać na nim. To razem są jakieś trzy tygodnie, kiedy mógłby odpocząć. Ale skoro pojechał, to musi odpocząć później. Kiedy? Wtedy gdy jego klub zaczyna okres przygotowawczy przed nowym sezonem. A to jest czas dla zawodnika szalenie ważny. Wtedy właśnie buduje formę na następny sezon. Jeśli nie przepracuje tego okresu przygotowawczego w odpowiedni sposób, to w sezonie będzie najprawdopodobniej grał słabiej niż potrafi. Kiedy jest w złej formie fizycznej łatwiej o kontuzję. Ile razy mówi się przed początkiem MŚ czy ME, że piłkarze z czołowych zespołów świata (czy też Europy, bo to do tego się sprowadza), którzy grają najwięcej spotkań w sezonie, podczas turnieju będą przemęczeni. I tak niestety nie raz jest. Dziwienie się, że ktoś tam nie przyjechał i wyciąganie z tego wniosków w postaci "bo oni to olali, więc co to za rywal" jest co najmniej dziwne. A już na pewno świadczy o całkowitym braku znajomości tematu. A tymi piłkarzami, których rzekomą zasadą jest "zero kontuzji" są ci, którzy nie zagrali. Więc nie wiem co oni mają do tych dwóch spotkań. Wyjazd do dalekich krajów... Szczególnie jak gramy u siebie. I dalej czekam na komentarz w kwestii zwalniania trenerów. Bo jakoś dziwnie porzuciłeś argument. A system rozgrywek w naszej lidze dalej jest dla Ciebie dziwny? FSO, tak szczerze, jak często oglądasz jakieś mecze piłkarskie? O czytaniu czegoś na temat futbolu już nawet nie mówię.
-
Mój egzemplarz akurat sobie leży Ale żeby było śmieszniej, to jak przez jakiś czas w ogóle nie mogłem znaleźć tego ani na allegro ani w antykwariacie, to jak w końcu trafiłem na niego i kupiłem, to jakiś czas później znalazłem drugi, w tym samym miejscu.
-
Możliwe. Choć dopóki nie trafię na potwierdzenie tego - a takiego zapewne nie ma nigdzie - będę się nad tym zastanawiać. Ciekaw jestem kto pierwszy napisał o tym, że T. Wiwatowski został zastępcą "Niebory". Na ten moment najwcześniejsze źródło jakie znam to szkic portretowy T. Wiwatowskiego autorstwa prof. Tadeusza Mikulskiego z roku 1946. A nie ukrywam, że z racji mojego zainteresowania postacią "Olszyny" zależy mi na wyjaśnieniu tej sprawy w sposób szczególny
-
Prawdziwy "biały kruk" można rzec
-
Jeżeli trener widzi, że ktoś nie pasuje do jego koncepcji, to chyba oczywiste, że szuka dalej? Nie ma trenera, który zawsze trafiałby ze swoimi wyborami. A to, że jakiś piłkarz dobrze sobie radzi w drużynie x nie oznacza, że tak samo świetnie będzie grał w drużynie y. Takich przypadków jest masa. Ciekawe... A do kogo mają podawać, żeby się udało? Napastnik chyba od tego jest, żeby mu się udawało, prawda? A jeśli twierdzisz, że dogrywanie piłki do niego to nasz jedyny sposób na grę... Błaszczykowski czy Obraniak to pewnie zazwyczaj stoją w miejscu. Padłem... czy Ty czytasz co ja piszę?! Obronę mieli złożoną z piłkarzy, którzy najpewniej zagrają na Euro jako pierwszy garnitur (ewentualnie Kaboul będzie zmiennikiem, ale Sagna, Abidal i Evra to absolutna czołówka europejska z doświadczeniem większym niż wszyscy nasi kadrowicze razem wzięci, dwaj ostatni to podstawa dwóch najlepszych klubów europejskich ostatnich kilku lat), Martin jest już typowany na następcę Zidane'a, Valbuena jest liderem Olimpique Marsylia (co jakiś czas wymienia się go w kontekście przejścia do lepszej drużyny, głównie w EPL), jednego z najsilniejszych klubów Ligue 1, N'Zogbia spokojnie mógłby grać w klubie z czuba EPL a Malouda od lat jest jednym z kluczowych piłkarzy Chelsea, jednego z dwóch najsilniejszych klubów EPL. Jeśli to dla Ciebie są dwie-trzy osoby mające wejść na zmienników, to nie mamy o czym rozmawiać. Zacznij się FSO przygotowywać do rozmowy, bo to już zaczyna się robić irytujące. Nie czytasz co piszę, nie chce Ci się sprawdzić najprostszych rzeczy. To ma być poważna rozmowa? Bo z kontuzjowanego piłkarza nie ma pożytku? Bo to nie był oficjalny termin do rozgrywania meczu towarzyskiego, więc kluby nie miały obowiązku zwalniać piłkarzy? Bo trenerzy klubowi robią wszystko, aby ograniczać niepotrzebne występy swoich zawodników w drużynach narodowych? Bo tak się dzieje od lat? Przerwa letnia... to tak samo dziwna jest liga angielska, niemiecka, hiszpańska, włoska, portugalska, szkocka... wymieniać dalej? Co do zimowej. Widziałeś, jak wyglądają u nas boiska zimą? Nawet jak zaczynają rundę wiosenną to nie raz nie dwa bywa tak, że boisko ledwo co nadaje się do gry. Na tym poziomie piłkarze nie biegają po byle klepisku. Źle przygotowana murawa to ryzyko kontuzji. Anglicy jak im w grudniu spadł spory śnieg potrafili odwołać kilkanaście spotkań. U siebie w EPL, gdzie mają najlepszych speców od dbania o murawę. Niemcy też mają przerwę zimową. Krótszą niż my, ale jednak. Anglicy cały czas myślą o wprowadzeniu jej. Już nawet nie pytam, skąd wziąłeś te rewelacje... A to akurat fakt. Ale to wynika z tego o czym pisałem już znaczenie wcześniej: brak odpowiedniego szkolenia. Dalej czekam na Twój komentarz w sprawie zwalniania trenerów w najlepszych klubach europejskich. No i jeszcze to, bo nie odpowiedziałeś: Opcje są dwie: albo trzeba było nie grać żadnego meczu, albo grać. Którą opcję wybierasz? Jeśli drugą, to od razu powiedz mi, z jakim lepszym zespołem mogliśmy zagrać w tych terminach.
-
No i wszystko jasne. Oczywiście taka argumentacja jest jak najbardziej słuszna i faktycznie mógł szukać S. Mazurkiewicz argumentów w obronie ojca... Z drugiej strony dalej zastanawiają mnie dwie kwestie. Czemu OD "A" detaszowano do "Zośki" a nie do "Czaty" jak resztę "Miotły" i skąd informacja o tym, że to "Olszyna" był zastępcą "Niebory"? Czy wynikało to z faktu, że dowodził najsilniejszym pododdziałem w baonie? Bo jakoś formalnego potwierdzenia nigdy nie widziałem... I bardzo słusznie. Jakby nie patrzeć, jest to zasada dość powszechnie przyjęta
-
Batalion "Czata 49" - galeria zdjęć
Albinos odpowiedział Albinos → temat → Literatura, sztuka i kultura
Się rozumie samo przez się A tutaj zdjęcie o którym mowa (piękne dzięki za nie): http://img845.imageshack.us/img845/2361/wiepw.jpg Co do wzmiankowanego żołnierza... Na "Piotra" to on mi nie wygląda w żadnym razie, choć faktycznie czapka identyczna w zasadzie. Można by próbować dojść do odpowiedzi na zasadzie eliminacji kolejnych oficerów z tej listy... -
Jak to mawia gen. Ścibor-Rylski: dziwna i niesłychana rzecz, kolega obok mnie ginął, a mi nic nie było. Na drugim biegunie są z kolei "Staszek" i "Kolumb". Obaj wyraźnie przyciągali kule, odłamki... No ale o tym może gdzie indziej porozmawiamy
-
Przyznam szczerze, że nie bardzo rozumiem (to znaczy wydaje mi się, że rozumiem, ale wolę się upewnić )... Można prosić o jakieś szersze wyjaśnienie? Całkiem możliwe. No tutaj już zapewne nie dowiemy się, czy broń przekazano komuś, czy też została zniszczona. Co do rkm-u. Zrzuty albo zdobyczny. Okazji trochę było do tego czasu. Ten ich ckm ostatni raz w dzienniku bojowym pojawia się chyba pod datą 10 sierpnia, czyli dzień przed walkami na Stawkach. A wystarczy wspomnieć relację dra Kaczyńskiego o potrzaskanej broni, która nie nadawała się do użytku, żeby dość do wniosku, że ckm mógł ulec zniszczeniu (a kiedyś nawet chyba spotkałem się z relacją, która to potwierdzała, będę musiał jednak poszukać jej). Z kolei ten rkm mógł zostać przydzielony oddziałowi za ten zniszczony ckm. Szczególnie, że oddział po tym czasowym odejściu grupy wolskiej miał mniejszą siłę ognia. Literówka, dzięki Czas robi swoje, a i ponoć S. Sosabowski z czasem już mieszał różne wydarzenia (no i wtedy nie było go z oddziałem, leżał ranny, więc wszystko znał z opowieści). To mniej więcej tak jak z desantem kanałowym "Czaty". Zazwyczaj pisze się, że oddział został zdziesiątkowany, a jak policzyć faktyczne straty, to wcale tak dużo ludzi nie wychodzi. No to jest coś czego nie przeskoczymy. Pewnie takich spisanych a nie wydanych wspomnień trochę jest. Pół biedy jak trafiają one do archiwum. Gorzej jak zostają w szufladzie, albo podczas wiosennych porządków znikają w śmieciach. Tak bodaj stało się z dokumentacją "Dzika".
-
Batalion "Czata 49" - galeria zdjęć
Albinos odpowiedział Albinos → temat → Literatura, sztuka i kultura
Jeśli sprawa jeszcze aktualna proszę przesłać na mojego maila a ja wstawię: sebastian.p44[at]gmail.com -
Zamykanie stadionów - czy to coś da?
Albinos odpowiedział Albinos → temat → Polska po 1989 r. (1989 r. -)
A czy ja to kwestionuję? -
Dostęp mam, ale czasu z kolei ostatnio na przeglądanie tych zbiorów za dużo nie mam (choć może uda się coś wykombinować w pierwszej połowie lipca) A i podejrzewam, że materiałów, które teoretycznie mogłyby być pomocne to tam jest więcej... Niemniej właśnie z braku czasu pytam, czy ktoś nie znalazł gdzieś materiałów łatwiej dostępnych. Ano był, był. W drużynie "Lecha". Co ciekawe to jedna z kilku osób, które widzimy we wszystkich wykazach oddziału w sierpniu.
-
W kadrze francuskiej grali w większości piłkarze, którzy walczą o miejsce w kadrze na Euro 2012. Dla nich to nie był mecz na odbębnienie. Tak naprawdę jedyni piłkarze, którzy miejsca a drużynie mogą być pewni, to Sagna, Evra i Abidal. Drugi należy do piłkarzy, którzy zawsze dają z siebie 100% (od kilku lat oglądam go w sezonie co tydzień, zawsze haruje na murawie) a trzeci chce się pokazać po chorobie. Ja nie wiem, gdzie Ty masz "odbębnić mecz". Wiadomo, że nie będą walczyli jak w meczu rangi mistrzowskiej, ale po ich grze absolutnie nie dało się powiedzieć, że odpuszczają nam. Czyli lepiej było rozpuścić wszystkich do domów? Opcje są dwie: albo trzeba było nie grać żadnego meczu, albo grać. Którą opcję wybierasz? Jeśli drugą, to od razu powiedz mi, z jakim lepszym zespołem mogliśmy zagrać w tych terminach. No, jeśli dla kogoś Francja z Abidalem, Sagną, Evrą, Diarrą, N'Zogbią czy też MM to słaba drużyna... O Argentynie też pisałem, tam grali piłkarze, którzy w naszej kadrze spokojnie znaleźliby sobie pewne miejsce na Euro. Trzon zespołu to już jest. Piszczek, Boenisch, Obraniak, Błaszczykowski, Lewandowski, najpewniej Szczęsny... Jednak w kadrze musi być ruch, żeby piłkarze nie osiedli na laurach, jak to dawniej bywało, kiedy trenerzy kończyli selekcję do turnieju dobre kilka miesięcy przed jego początkiem. I dalej czekam na komentarz w sprawie "dziwnego systemu rozgrywek polskiej ligi". A i o tym zwalnianiu trenerów z chęcią bym pogadał. Bo jakoś nie widzę, abyś skomentował mój wpis dotyczący sytuacji w najlepszych drużynach europejskich.
-
No właśnie o to chodzi, że nie wiem, jak to będzie dokładnie wyglądać Bo sam pomysł uważam za wart uwagi.
-
No jasne, bo on na co dzień obserwował zawodników polskich na całym świecie właśnie pod kątem jego przyszłej gry w reprezentacji. Z Francją akurat przegraliśmy 0:1, a Argentyna w swoim składzie miała i tak piłkarzy, którzy gdyby byli zgrani, stanowiliby dla nas groźnego rywala (w swoim składzie mieli piłkarzy z klubów takich jak Manchester City, Blackburn Rovers, Villareal, Sevilla, Benfica, Fiorentina, już nie mówię o lidze argentyńskiej - ich skład był nawet mocniejszy od naszego, z tym że grali ze sobą chyba dopiero drugi raz, co musiało się odbić na przebiegu spotkania). Polecam samemu posprawdzać co i jak, a nie opierać się tylko na tym co ktoś gdzieś tam. Dobrych, rzetelnych dziennikarzy piszących o sporcie u nas ostatnio jak na lekarstwo. A to, że trenerzy klubowi nie chcieli puszczać swoich zawodników, to akurat norma. Jest po sezonie, piłkarze powinni odpoczywać przed okresem przygotowawczym, a termin meczu z Francją był terminem dodatkowym wyznaczonym przez FIFA. Z kolei Argentyna lada chwila zaczyna Copa America więc też musiała dać odpocząć swoim największym gwiazdom. Awansował do Ligi Mistrzów, z jednym "i". Długo mam jeszcze tłumaczyć, że wyrzucanie trenera ot tak to nie jest nasza polska bolączka, ale norma w światowym futbolu, i że od tego nie musi zależeć jakikolwiek sukces? Podawałem Ci przykłady z najwyższej półki. Przeczytałeś to chociaż? No i dalej czekam na wyjaśnienie, co według Ciebie oznacza, że nasza liga jest rozgrywana dziwnie, bo coś takiego napisałeś jakiś czas temu.
-
Jakiś czas temu pisałem trochę o strukturze OD "A"/plutonu "Śnicy" w okresie sierpniowym (klik). Wspomniałem tam m.in. o szturmie na kompleks św. Jana Bożego w nocy z 23/24 sierpnia. Oddział poniósł wówczas spore straty, rannych zostało bowiem aż 12 ludzi: strz. Czesław Kulik "Ryś" plut. z cenz. Włodzimierz Cegłowski "Sońka" kpr. pchor. Lucjan Kuberski "Wicek" kpr. Zygmunt Siennicki "Bor" kpr. pchor. Włodzimierz Denkowski "Kostek" st. strz. Henryk Sujkowski "Zbigniew" plut. Aleksander Kabański "Brzozowski" plut. Jan Matysiak "Siennicki" kpr. Adam Kaffel "Majewski" strzel. Marian Nawrocki "Nawrot" strzel. Aleksander Kwiatkowski "Kamiński" ppor. c.w. Krzysztof Sobieszczański "Kolumb" Pierwsza czwórka pozostała przy oddziale, reszta została przetransportowana do szpitala na Podwalu. mam jednak mały problem. Otóż brakuje mi opisów tego szturmu. jedyny jaki udało mi się znaleźć, to ten [s. Likiernik, Diabelne szczęście czy palec boży?, Warszawa 1994, s. 122-123]: Presja niemiecka była bardzo silna i kościół Jana Bożego stracony. Nasze dowództwo zdecydowało podjąć próbę odbicia kościoła - ważnego punktu obrony Starego Miasta. Kolumb miał atakować przez ogród szpitala z dziesięcioma chłopcami, ja ruszając z piwnic domu na Konwiktorskiej flankować ten atak z siedmioma ludźmi. Uderzenie mieliśmy zacząć równocześnie. Moja grupa wylazła przez okno piwnicy i biegła w kierunku kościoła. Niemcy pewnie nas usłyszeli, bo około 21:00 czy 22:00 godziny noc była czarna. Kolumb na samym początku natarcia został ranny w nogę i ich szturm uległ zatrzymaniu (dowiedziałem się o tym później). My znaleźliśmy schronienie za murkiem wysokości dwudziestu centymetrów. Miotacz płomieni, szczęściem o zasięgu za krótkim, by do nas dotrzeć, uniemożliwiał przesuniecie się do przodu. W tej sytuacji wziąłem kawałek deski, zastukałem w nie malowane drzewo i powiedziałem: - Teraz jesteśmy bezpieczni. - Zrozumiałem wtedy, że utrzymanie spokoju i nawet żartowanie w bardzo trudnych sytuacjach może być ratunkiem, a niekiedy ocalić życie. Zdecydowałem odwrót do punktu wyjścia. Już w piwnicy liczyłem i brakowało jednego z chłopców. Szykowaliśmy się wyskoczyć, by go szukać, gdy zjawił się sam, ciężko ranny w głowę. Odniesiony pod "Krzywą Latarnię", został tam zamordowany, jak większość rannych w piwnicach tego prowizorycznego szpitala, około 31 sierpnia. Według danych zawartych w dzienniku bojowym oddział do walki miał ruszyć już około 19:30, tutaj natomiast S. Likiernik wspomina o 21-22. No ale to wiadomo, czas robi swoje (słońce miało zajść tego dnia o 20:01). Zastanawia mnie natomiast kwestia oddziału, którym miał dowodzić "Staszek". W dniu 23 sierpnia był dowódcą oddziału, który oprócz niego liczył jeszcze 9 innych ludzi. I z tego oddziału aż pięciu ludzi ("Brzozowski", "Siennicki", "Majewski", "Nawrot" i "Kamiński") zostało rannych tej nocy. Jednak tylko dwóch nie przeżyło pobytu na Podwalu ("Siennicki" zmarł z ran 25 sierpnia, "Majewski" został zamordowany przez Niemców po upadku Starówki). A jakoś ciężko mi uwierzyć, aby "Staszek", który w Powstaniu miał 21 lat pisał "jeden z chłopców" o "Siennickim" (lat 29) a tym bardziej "Majewskim" (lat 40). Ale już nawet to pomijając, to w tym jego opisie nie ma żadnych informacji na temat ranienia któregoś z jego ludzi (poza tym jednym na końcu). W takim razie kto wchodził w skład jego oddziału, jeśli nikt z ludzi, którymi miał rzekomo dowodzić 23 sierpnia? Ale idziemy dalej. Zostaje jeszcze siedmiu rannych. I z tej grupki dwóch ("Zbigniew" i "Wicek") należało tego 23 sierpnia do oddziału "Lecha". A oddziały "Staszka" i "Lecha" to jedyne o jakich mamy informacje za 23 sierpnia. Co więc z pozostałą piątką? Być może znajdowali się w oddziale, którym miał dowodzić "Kolumb"? W końcu o nim jako o dowódcy jednej z grup wspomina S. Likiernik w swoich wspomnieniach. Ale jak popatrzymy na przydziały trzech z tej pozostałej piątki ("Ryś", "Sońka" i "Bor" - "Kolumb" był bez przydziału, a "Kostek"... jest w wykazie za 14 sierpnia, a potem dziura aż do 23, nie mam zielonego pojęcia co działo się z nim w tym czasie) to zobaczymy, jak to wszystko zmieniło się od 20 sierpnia. To wszystko pokazuje, jak ciężko jest odtwarzać jakiekolwiek zmiany, czy próbować coś samemu wnioskować na podstawie źródeł. Zmiany w oddziałach były momentami tak nagłe, że teraz nie sposób uporządkować sobie to wszystko w miarę sensownie. A przecież nie mamy pewności, czy materiał, którym dysponujemy, informuje nas o wszystkim, co powinniśmy wiedzieć. Na razie jedynie wiem, że nic nie wiem. Tak czy inaczej, gdyby ktoś dysponował jakimiś konkretnymi materiałami do nocnych walk o św. Jana Bożego z 23/24 sierpnia, to byłbym wdzięczny
-
Ale mi właśnie o to chodzi. Nasz napad nie musi mieć do czynienia z obrońcami pokroju Vidica, Terry'ego czy Pique żeby nie mieć za dużo do powiedzenia. Wystarczy dobry, solidny gracz z jakimś doświadczeniem. W meczu z Francją nasza gra wyglądała dobrze do momentu, kiedy musieliśmy dojść do obrony rywala. Z tym, że właśnie napad i druga linia Trójkolorowych to był eksperyment Blanca i jedynie ta obrona składała się z graczy, którzy już ze sobą grali (Kaboul, Abidal, Evra i Sagna). I nagle tam zaczynały się problemy. Tu się nie wypowiadam, bo Abidala oglądam głównie w kadrze i czasem jakiś co ciekawszy mecz Barcelony. Poza tym dla mnie i tak ideałem jest Vidić Akurat odpaść z klubem takim jak Barca czy Valencia (Panathinaikos był absolutnie do ogrania dla Wisły, podobnie jak Anderlecht) to nie jest żaden wstyd i nie musi źle świadczyć o drużynie. Natomiast te wszystkie Levadie to są drużyny, które mistrz naszego kraju powinien ogrywać bez najmniejszego problemu. Gdyby taka wpadka zdarzyła się raz w ostatnich kilku latach, to ok, można wybaczyć i zapomnieć. Ale niestety u nas to jest raczej norma ostatnio. A przecież do LM potrafi awansować rumuńskie CFR Cluj, słowacka Żilina, Artmedia Petrzalka, cypryjski APOEL Nikozja, węgierski Debreczyn... a to nie są drużyny, które na papierze są jakoś mocniejsze od nas. Niekiedy budżet mają kilka razy niższy od mistrza Polski.
-
Przy czym i tak dwóch wyżej wymienionych trudno uznać za top środkowych obrońców świata. Kaboul nie jest znowu takim super pewniakiem w Tottenhamie (zdecydowanie bardziej cenię tam Gallasa czy Dawsona, choć oni grają raczej podobną ilość spotkań w sezonie), a Abidal nominalnie nie jest środkowym (inna rzecz, że gra tam stosunkowo często, chociażby w reprezentacji, gdzie ustępuje miejsca na lewej Evrze). Nasi trenerzy... taaaak. O ich kwalifikacjach świadczą wyniki w europejskich pucharach. Raz na kilka lat trafi się Wisła czy Lech, które coś tam powojują w Europie, a potem znowu przychodzą jakieś Levadie i Karabachy i pokazują nam nasze miejsce w szeregu.
-
Kilka zdjęć Z. Blichewicza (wszystkie z '38 roku): - http://img.audiovis.nac.gov.pl/SM0/SM0_1-K-9638.jpg - tutaj jako Adolf (pierwszy z prawej) w przedstawieniu Michała Bałuckiego "Dom otwarty" (Teatr Miejski w Kaliszu); - http://img.audiovis.nac.gov.pl/SM0/SM0_1-K-9660.jpg - tym razem jako Wacław w "Zemście" Fredy (Teatr Miejski w Kaliszu); - http://www.audiovis.nac.gov.pl/obraz/149921/3f83b142839b141b5e72fa117db61138/ - Blichewicz z prawej, przedstawienie "Zbyt liczna rodzina" (Teatr Kameralny w Warszawie); - http://img.audiovis.nac.gov.pl/SM0/SM0_1-K-9658.jpg - przedstawienie "Wicek i Wacek", Blichewicz z lewej jako Wacek (Teatr Miejski w Kaliszu). I jeszcze zdjęcie z okresu Powstania: - http://bi.gazeta.pl/im/2/7582/z7582842X.jpg - na jednej z barykad, widoczna lewa ręka na temblaku. A skoro już o tej ranionej ręce mowa, zobaczmy jak opisywał moment ranienia sam "Szczerba" [Tryptyk powstańczych wspomnień. Dni "Krwi i chwały" czy obłędu i nonsensu, Gdańsk 2009, s. 27-29]: Dochodząc do placu Bankowego spojrzałem w lewo. Byłem o kilka kroków od ulicy Żabiej, która łączy plac Bankowy z placem Żelaznej Bramy. Z drugiej strony jezdni od Bankowego szła w moją stronę nasza sanitariuszka. Nagle stanęła jak wryta, patrząc z przerażeniem w stronę wylotu Żabiej. Stanął i ja. Już otworzyłem usta, by zapytać, co też się dzieje na Żabiej, gdy nagle pociemniało mi w oczach. Właśnie stamtąd, a więc parę kroków ode mnie, wyjechała "buda" pełna niemieckich żandarmów. Pierwsza moja myśl: "Colt!" Ale nie, to byłoby samobójstwo. Po chwili za pierwszym wysunęło się drugie auto pełne żołnierzy. Niemcy zauważyli sanitariuszkę. Auto właśnie skręcało w moją stronę. Odległość między mną, a samochodami była śmiesznie mała, najwyżej sześć, siedem kroków. Nie zwrócili jednak na mnie uwagi. Sanitariuszkę natomiast widzieli z daleka. Ona też ich musiała widzieć i stanęła jak wryta. Ja tymczasem zawróciłem momentalnie i zacząłem biec jak jeleń, by wpaść do pierwszej napotkanej bramy. Usłyszałem za sobą suchy trzask szmajsera i kule niczym osy, zaczęły mi bzykać koło ucha. Nie było wątpliwości - wzięli mnie na muszkę jadąc tuż za mną. Odległość bardzo mała, ale już jestem w bramie! Zamknięta! Odwróciłem się twarzą do Niemców, niemal przylepiony plecami do bramy. Pierwsze auto właśnie mnie minęło. Tuż za nim drugie. Jak blisko! Widzę dokładnie spasiony pysk żandarma pod zielonym hełmem, jak bierze mnie na muszkę. Po co? Z tej odległości nawet i celować nie trzeba! Śmierć! Wtem myśl jak błyskawica. Zrywam się i biegnę równolegle z autem do następnej bramy. Słyszę trzask serii za mną, nade mną, przede mną... Zaraz w głowę! Teraz w serce! No, kiedyż wreszcie trafi?! Wydaje się niemożliwym, bym z tej odległości nie oberwał serią z całego magazynkuu. Ale jednak. Znowu jestem w bramie. Tym razem otwarta! W tej chwili czuję się jak sztubak któremu uszedł na sucho wybryk. Wpadam na klatkę schodową i na półpiętrze zatrzymuję się. Wyjmuję pistolet. "Dwóch położę na pewno - zawirowało mi w głowie. - Trzeci położy mnie!" Zamieniłem się w słuch. Warkot samochodów oddalał się, aż wreszcie zupełnie ucichł. Więc nie zatrzymali się. Nawet kupą nie chcieli wejść do bramy? Czy może po prostu szkoda im było czasu. Westchnąłem z wdzięcznością do matki Boskiej. To rzeczywiście zakrawa na cud! Jednak nie do końca. Z lewej ręki ścieka krew. Kość przestrzelona. Zacząłem wolno schodzić ze schodów. W bramie stoją dwie niemłode kobiety. Obok nich bardzo ładna i młoda dziewczyna, brunetka o trochę wschodnich rysach twarzy. Oczy wszystkich trzech kobiet zwrócone są na mnie. Dziewczyna podeszła do mnie spytała: - Ranili pana? - Chyba tak - odpowiedziałem prawie wesoło, chowając pistolet do kieszeni. Po chwili, jakbym opowiadał dobrą anegdotę, dodałem zwracając się do dziewczyny: - Proszę pani, tu pod numerem 17-tym na pierwszym piętrze mieszka lekarz. Niech mu pani powie, że jest ranny i niech go pani tu przyprowadzi. On chętnie przyjdzie. Lekarz pojawił się i założył "Szczerbie" opatrunek. Blichewicz miał przestrzelone przedramię oraz uszkodzony nadgarstek. Co ciekawe, z tym samym lekarzem "Szczerba" rozmawiał dosłownie kilkanaście minut przed całym zajściem. Ów lekarz prosił Blichewicza, aby ten pomógł mu "walczyć za sprawę". Blichewicz obiecał, że wróci po lekarza. Nie spodziewał się jednak chyba, że nastąpi to w takich okolicznościach...
-
No do mnie niestety parę takich informacji dotarło. Jedyna, którą teraz potrafię umieścić w konkretnym czasie, to inscenizacja walk o Klasztor Zmartwychwstanek z 2009, kiedy w bloku przylegającym do terenu inscenizacji mieszkała starsza pani (nie pamiętam teraz czy brała w Powstaniu czynny udział), której nie podobało się to, że takie rzeczy się odbywają. I jedna prośba. Rozumiem, że postawa władz miasta czy pewnych dziennikarzy może wywoływać różne emocje, ale jednak prosiłbym, aby unikać określeń takich jak "urzędas" czy "złamas".
-
Ostatnio w ramach poszerzania horyzontów poświęciłem trochę czasu na: Yorke B., Królowie i królestwa Anglii w czasach Anglosasów. 600-900, Warszawa 2009, ss. 268 - czytało się całkiem przyjemnie, szczególnie że historia Wysp Brytyjskich zawsze gdzieś tam mnie interesowała. Ale z oczywistych przyczyn komentarz na temat zawartości daruję sobie Tymczasem teraz powoli zabieram się za: White J., Manchester United. The Biography, Sphere 2009, ss. 454 - historia jednego z największych klubów piłkarskich. Od powstania w 1878 roku jako Newton Heath Lancashire & Yorkshire Railway i czasy Billy'ego Mereditha, przez trudne czasy przedwojenne, odrodzenie po wojnie (odbudowa Old Trafford, dzieciaki Busby'ego), katastrofę w Monachium, cudowne lata z takimi zawodnikami jak Sir Bobby Charlton, Denis Law, Pat Crerand czy genialny George Best (Maradona good, Pele better, Goerge Best) oraz ciężkie lata 70. i 80., kiedy klub musiał patrzeć na sukcesy odnoszone przez rywali z Merseyside, aż w końcu po epokę Fergusona, człowieka który zaczynając pracę na Old Trafford sam nie mógł zapewne spodziewać się tego, co czeka go przez najbliższe ćwierć wieku. Pierwotnie książka kończyła się na finale LM z 2008 roku. Jednak wersja rozszerzona została wzbogacona o krótki opis sezonu 2008/2009, który z jednej strony przyniósł wyrównanie rekordu Liverpoolu pod względem tytułów Mistrza Anglii (świeżo zakończony sezon 2010/2011 przyniósł rekordowy 19 tytuł, który dał United samodzielne prowadzenie w tabeli wszechczasów ligi angielskiej, nie mówiąc już o samej EPL), a z drugiej rozczarowanie porażką w finale LM i odejście portugalskiego gwiazdora Cristiano Ronaldo, który w poprzednich sezonach był zdecydowanie jednym z najlepszych zawodników w drużynie. Jednak ta dodana końcówka idealnie oddaje charakter zespołu. Kiedy wszyscy wieszczą jego upadek (a od jakiegoś czasu takich ekspertów jest coraz więcej) on potrafi się podnieść i na nowo zachwycać. Zachwycać można się także samą książką. Autor - sam kibic United - opisuje kolejne dzieje klubu z prawdziwą pasją, ale jednocześnie robi to niezwykle rzetelnie. Piłkarze, trenerzy, pamiętne mecze, finanse, stadion, kibice, kontakty z mediami, wyjaśnianie fenomenu popularności drużyny... wszystko to znalazło swoje miejsce w tej publikacji. Podczas pisania swojego dzieła (kolejnego już po m.in. You'll Win Nothing With Kids - odwołanie do słów Alana Hansena, który wieszczył Fergusonowi brak sukcesów z jego dzieciakami z Akademii - i Are You Watching, Liverpool?) korzystał z pomocy m.in. Erica Cantony, Pata Creranda (obecnie komentator MUtv), Lou Macariego, Normana Whiteside'a ("ofiary" Fergusona, który pozbył się Whiteside'a kiedy zaprowadzał nowe porządki w klubie), Martina Buchana czy też Big Rona Atkinsona, czyli ludzi związanych zawodowo z MUFC przez długie lata. Pozycja skierowana na pewno w głównej mierze do fanów United, ale wydaje mi się, że każdy kto interesuje się historią sportu znajdzie tam coś ciekawego. Satora K., Produkcja uzbrojenia w polskim ruchu oporu 1939-1944, Warszawa 1985, ss. 272 - tutaj bardziej pasowałoby określenie "podczytuję", niż "czytam". Interesują mnie głównie rozdziały poświęcone produkcji uzbrojenia w Warszawie, tak przed 1 sierpnia '44, jak i po tej dacie. A dodatkowo przerabiam sobie na nowo: Blichewicz Z., Tryptyk powstańczych wspomnień. Dni "Krwi i chwały" czy obłędu i nonsensu, Gdańsk 2009, ss. 344 - zdecydowanie jedne z najlepszych wspomnień z Powstania Warszawskiego jakie miałem okazję czytać. Teraz jednak zabrałem się za nie głównie ze względu na osobę samego autora. Ale o nim więcej w osobnym temacie.
-
Temat z pozoru mało poważny. Ale jak wyglądała kwestia zwierząt podczas walk powstańczych? Zazwyczaj można się spotkać z relacjami, wg których wszystkie psy, koty, króliki... były przeznaczane na jedzenie. A może zachowały się gdzieś relacje traktujące o zwierzakach, które jednak nie trafiały do garnka?