Albinos
Przyjaciel-
Zawartość
13,574 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez Albinos
-
Grupa "Andrzeja"/Oddział Dyspozycyjny "A" Kedywu OW AK
Albinos odpowiedział Albinos → temat → Oddziały i organizacje
Wyżej wspominałem już co nieco o skrócie TOW używanym w nazewnictwie oddziału już po tym, jak został włączony w struktury Kedywu OW AK. Najdłużej stosowano w dokumentach wersję Grupa "Andrzeja". W takiej formie pojawia się w dokumentach (w tym w sprawozdaniach miesięcznych całego Kedywu OW AK), aż do kwietnia/maja '44. Pod koniec maja "Olszyna" dokumenty zaczął podpisywać Oddział Dyspozycyjny "A", w takiej wersji jest też znany z dziennika bojowego z okresu Powstania Warszawskiego. Jednak są także nazwy, które można spotkać dosłownie w pojedynczych dokumentach. I tak grupa warszawska TOW pojawia się w dokumencie z 12 maja '44 (wykaz strat oddziału za okres 10 maja '43 do 9 maja '44, dokument sporządzony przez T. Wiwatowskiego). W dokumencie z 11 marca '44 jest to Oddział Dyspozycyjny TOW Kedyw Kolegium (pismo "Andrzeja" do "Olszyny" w sprawie udzielenia pochwały patrolowi, który wykonał akcję "Panienka"). Chyba najczęściej w najróżniejszych publikacjach używana jest nazwa Kolegium "A". Jest to jednak wersja błędna. Samo "Kolegium" to kryptonim całego Okręgu Warszawa. Oczywiście jeśli napisze się "Kolegium A", to będzie wiadomo o jaki oddział chodzi. Niemniej jest to nazwa niezgodna z tymi rzeczywiście stosowanymi i poświadczonymi przez dokumenty (przynajmniej ja nie kojarzę żadnego, w którym pojawiła by się w takiej formie, swego czasu nawet Pani Rybicka zwracała mi na to uwagę, żeby nie stosować tej nazwy). Jeśli używamy już formy Kolegium "A", to najlepiej w takim "wydaniu": Oddział Dyspozycyjny "A" Kedyw Kolegium. Pojawia się ona w dokumencie z 23 maja '44 (pismo "Olszyny" do "Andrzeja" w sprawie samowoli por. Bohdana Ostrowskiego "Marka"). -
No i ponownie w głośniki powraca Projekt Warszawiak: Sam klip świeżutki, cieplutki... dzisiaj pokazany po raz pierwszy.
-
Społeczeństwo zniewolone w nurcie fantastyki socjologicznej
Albinos odpowiedział secesjonista → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Z ostatnich pięciu postów ostał się tylko jeden, który i tak został znacznie uszczuplony. Dla osób krytykujących poglądy innych jedno przypomnienie. Komentujemy to, co inni piszą, a nie to, kto pisze. Tak więc uczulam, że argumenty odnoszące się do wieku, nie będą na tym forum mile widziane. A jeśli ktoś męczy się na tym forum, to nic prostszego, jak odejść. Szczególnie, jeśli pisze się o tym po raz kolejny. Czas może spełnić groźby/obietnice. PS Gregski, ja rozumiem tę nudę, ale regulamin jest regulamin, niestety -
Literatura - Polska pod okupacją, Polska podziemna
Albinos odpowiedział Albinos → temat → Literatura, sztuka i kultura
Nowość: Gładkowski A., Warszawskie Termopile. Motoryzacja w konspiracji, Warszawa 2011, ss. 285. Z tego co przeglądałem pozycja ta powinna stanowić ciekawe uzupełnienie chociażby pracy Tarczyńskiego... -
Literatura - Powstanie Warszawskie
Albinos odpowiedział Albinos → temat → Literatura, sztuka i kultura
Czytał może ktoś coś z tego: Kledzik M., Rzeczpospolita powstańcza. 1 sierpnia - 2 października 1944, Łomianki 2010, ss. 357. Kledzik M., Rzeczpospolita podzielona. Studium organizacji i bezsilności władz cywilnych w Powstaniu Warszawskim, Łomianki 2011, ss. 264. Dopiero co przeglądałem je w "Prusie", i wrażenie obie pozycje zrobiły na mnie świetne (jak chyba każda książka napisana przez dra Macieja Kledzika)... Zastanawiam się nad zakupem, ale jeśli ktoś czytał, to z chęcią najpierw zapoznam się z opinią -
W ramach zbierania różnych wspomnień i relacji dwa fragmenty wywiadów, wyciągnięte dość przypadkowo z AHM MPW. Na początek Jerzy Odon Woś "Donat" z Oddziału Dyspozycyjnego "B" ("Donat" zmarł niedawno w USA): Z perspektywy lat, gdyby pan mógł teraz jeszcze raz zadecydować o udziale w Powstaniu i mieć dwadzieścia lat, to czy ponownie zdecydowałby się pan na udział? Absolutnie, bez zastanawiania. Bardzo mnie nie cieszą takie dywagacje, jak ktoś wspomniał o poruczniku z Kedywu TOW-u, że miał zastrzeżenia, że odnośnie jego udziału w Powstaniu, jego decyzja... Dziwi mnie, że oficer, który prawie przez całą okupację był w oddziale bojowym, żeby się w ten sposób wyrażał. Powiem nazwisko – Wiwatowski, człowiek zasłużony i rzeczywiście bojowy, bo i w partyzantce w dywersji bojowej brał udział i ma zastrzeżenia do swojej decyzji z 1944 roku. Za: http://ahm.1944.pl/Jerzy%20Odon_Wos/3/?q=Wiwatowski [dostęp na: 6.09.2011 r.] Podejrzewam, że informacje nt. wątpliwości "Olszyny" co do sensu Powstania "Donat" uzyskał najpewniej od kogoś z OD "A", bądź też wyczytał we wspomnieniach S. Likiernika czy J. R. Rybickiego. Ale to rzeczywiście jest ciekawa sprawa. Czy żołnierze z oddziału Wiwatowskiego wiedzieli o jego nastawieniu (kilka na pewno wiedziało), i jak odnosili się do tego ci, którzy uważali Powstanie za potrzebne, jeszcze w okresie walk na Woli. Czy nie było jakichś zgrzytów z tego powodu... I drugi fragment z wywiadu z Edmundem Baranowskim "Jurem" z "Miotły" (co ciekawe "Jur" w roku szkolnym 1938/39 uczył się w szkole Sowińskiego, gdzie Wiwatowski miał już wtedy uczyć, tak więc nie da się wykluczyć, że nauczał również obecnego wice-prezesa ZPW): Sprawa czołgu to też jest ciekawa historia, możemy wrócić jeszcze do tego, jak one dostały się w nasze ręce, jak ważny element natarcia i obrony stanowiły. To był taki piękny sienkiewiczowski obrazek: trzy plutony są w akcji, prowadzi je osobiście "Radosław", towarzyszy mu dowódca naszego batalionu, jego brat "Niebora" i porucznik "Olszyna" Wiwatowski. Pozostałe plutony stoją pod ścianą garbarni, czekając na dalsze rozkazy, czy natarcie tych trzech plutonów się uda, czy należy je wzmocnić kolejnymi plutonami. Tych kolejnych nie było wiele, były cztery plutony jeszcze oczekujące na rozkaz. Natarcie się powiodło, ale kosztowało życie czterdziestu żołnierzy. Zginął dowódca Batalionu "Miotła", brat Mazurkiewicza, "Niebora", ciężko ranny został "Radosław" i w wyniku uderzenia pocisku artyleryjskiego "Olszyna" Wiwatowski stracił dwie nogi i zmarł z upływu krwi. Ale natarcie się udało, ta droga została otwarta na Stawki, na Muranów. Wyprowadziliśmy rannych, wyprowadziliśmy oddziały i rozpoczął się kilkudniowy bój o Muranów. Za: http://ahm.1944.pl/Edmund_Baranowski_%282%29/5/?q=Wiwatowski [dostęp na 6.09.2011 r.] To już podaję w ramach uzupełniania opisów dt. szturmu z 11 sierpnia. A tak swoją drogą, w monografii Zgrupowania "Leśnik" można znaleźć informację [J. Żbikowski, Zgrupowanie Armii Krajowej "Leśnik". Geneza i szlak bojowy w Powstaniu Warszawskim, Warszawa 2007, s. 122], jakoby tego 11 sierpnia rano pluton "Olszyny" stanowił poczet i osłonę "Radosława". Problem polega na tym, że według chyba wszystkich relacji na jakie się natknąłem, a w których poruszana jest kwestia tych porannych walk na Stawkach, "Radosław" szedł razem z "Nieborą" w towarzystwie plutonu "Torpedy", podczas gdy "Olszyna" prowadził lewe skrzydło natarcia, będąc najbardziej wysuniętym do przodu z całej grupy (co ciekawe lewe skrzydło "Olszyna" dostał również w dniu 4 sierpnia, podczas walk w rejonie Żelaznej). Tak więc raczej mało możliwe jest, aby jednak "Olszyna" prowadził poczet i osłonę d-cy Zgrupowania, choć wcześniej odpowiadał za ochronę m.p. dowództwa "Radosława".
-
W relacjach Powstańców walczących na Czerniakowie, i mających styczność z żołnierzami Berlinga, pojawiają się wątki dotyczące wyszkolenia berlingowców. Zazwyczaj opinie są dość negatywne. Podkreślany jest brak doświadczenia potrzebnego w walkach w mieście, zachowania, które zwiększają ryzyko śmierci... Wszystko to jednak są słowa ludzi, którzy za sobą mieli półtora miesiąca walk miejskich, w przypadku żołnierzy "Radosława" szalenie ciężkich i wymagających. Powstańcy byli wtedy już doświadczeni, wiedzieli jak walczyć w mieście, jak minimalizować ryzyko śmierci. Jednak tego wszystkiego nie potrafili od początku. Musieli się tego nauczyć, sami popełniali błędy, za które płacili cenę najwyższą nieraz. Romuald Śreniawa-Szypiowski w swojej pracy poświęconej "Czacie" (tej pisanej w 1959 r.) wspominał m.in. kontratak baonu z godzin popołudniowych dnia 5 sierpnia na Woli, a tam działania plutonu "Motyla". Oddział poniósł wówczas duże straty, szczególnie drużyny "Rolicza" i "Cedry". Według "Wapniaka" te straty były wynikiem złego zrozumienia rozkazu przez "Motyla", który polecenie "atakować wzdłuż osi ulicy Płockiej" zrozumiał ponoć zbyt dosłownie. A był przecież "Motyl" bez wątpienia jednym z najlepszych oficerów "Radosława", a może i całego Powstania. Czy w opracowaniach i wspomnieniach pojawiają się tego typu błędy (wynikające z braku zrozumienia tego, jak należy prowadzić działania wojskowe w mieście), jakie popełniali Powstańcy, czy jednak wzmianki o nich są czysto incydentalne?
-
Nic nie stoi na przeszkodzie, aby założyć odpowiedni temat Najpierw narobią nadziei, a potem uciekają Ale tak bardziej poważnie... niejakim usprawiedliwieniem dla "Motyla" może być fakt, że był świeżo po walkach w szeregach 27. DP AK, gdzie charakter prowadzonych działań był kompletnie inny. Tymczasem tutaj został rzucony w miasto, gdzie nie miał dotąd żadnych doświadczeń wojskowych. Także idąc do Powstania znajdował się w sytuacji podobnej do żołnierzy Berlinga we wrześniu '44... Dodatkowo we wrześniu 1939 r. walczył raczej na terenach otwartych (był lotnikiem, a walczył m.in. u Kleeberga). Tak więc pewne zachowania gdzieś tam mogły brać górę w pewnych sytuacjach.
-
Zdecydowanie chodzi o Powstanie Warszawskie Teoretycznie nie. Ale przynajmniej ci, którzy trafili na lewy brzeg z desantem, mieli z tym problemy. No to nie podlega w zasadzie żadnej dyskusji. Chociaż z drugiej strony, podczas obrony Warszawy w '39 walki toczyły się chociażby na Woli i Ochocie. W tych samych dzielnicach toczono walki podczas Powstania. Więc gdzieś tam jakieś doświadczenia zdobyć można było. Do tego dochodzi chociażby praca gen. Roweckiego z '28 (kiedy ją pisał, był podpułkownikiem sztabu generalnego): Walki uliczne. Co prawda pisana była jako podręcznik do walki w trochę innej sytuacji, ale zasady działania podobne. Z tego co kojarzę, praca ta była czytana w podziemiu, więc przynajmniej jakieś teoretyczne przygotowanie część kadry powinna mieć. Temu, jak przemieszczać się ulicą, jak prowadzić natarcie na niej, w tej pracy zostało poświęcone trochę miejsca, tymczasem błąd, jaki miał rzekomo popełnić "Motyl", był przykładem na to, jak nie należało prowadzić takiego natarcia. Z drugiej strony zabudowa w rejonie Płockiej nie była typową zabudową miejską, tam było sporo wolnej przestrzeni, co na pewno nie ułatwiało przemieszczania się bez zwracania na siebie uwagi Niemców.
-
Kawiarnie w okresie międzywojennym
Albinos odpowiedział Monteverdi → temat → Gospodarka, handel i społeczeństwo
Jeśli chodzi o Warszawę, to polecam zajrzeć tutaj: Herbaczyński W., W dawnych cukierniach i kawiarniach warszawskich, Warszawa 1988, ss. 320; Wiernicki W., Warszawa jakiej nie ma, Warszawa 1998, ss. 207. No i jeśli będziesz miał cierpliwość, to przejrzyj stare numery "Stolicy", powinno coś na ten temat być (ale z drugiej strony do prezentacji z języka polskiego przeglądanie tego nie jest jakoś specjalnie potrzebne): http://mbc.cyfrowemazowsze.pl/dlibra/results?action=SearchAction&QI=0DAA7975EE9907380305CDD5E7D39F2A-5 -
A u mnie na nowo: White J., Manchester United. The Biography, Sphere 2009, ss. 454. Tym razem jednak dość wyrywkowo i przede wszystkim pod kątem postaci Georga Besta. Do tego przeglądam w sieci te co lepsze artykuły nt. Georgiego. A czytać jest o czym. Bezsprzecznie jeden z najbardziej utalentowanych piłkarzy w historii (niesamowity balans, szybkość, drybling, gra obiema nogami, skoczność, wizja gry, zawziętość), którego sam Pele nazwał lepszym od siebie (być może było w tym trochę kurtuazji). W krótkim czasie Irlandczyk wygrał na Old Trafford wszystko, co było do wygrania (chociaż początkowo nikt nie dawał mu szans na jakiekolwiek osiągnięcia, gdyż uważano, że jest za drobny... wszystko do czasu, aż w wieku 15 lat poznał Sir Matta Busby'ego; legendarnemu szkoleniowcowi polecił chłopaka scout, który widział Besta zaledwie raz na boisku). Razem z Sir Bobbym Charltonem i Denisem Law'em stworzył jeden z najbardziej zabójczych napadów w historii tego sportu. Jednak tak jak na boisku potrafił pokonać każdego, tak poza nim nie mógł wygrać z samym sobą. Po meczu z Benficą Lizboną w '66 na Estadio da Luz, kiedy dał koncert gry (miał 19 lat), nazwano go "El Beatle". Od tego czasu "Piąty Beatles" rozpoczął swój marsz ku szczytom popularności. Pierwsza pop-gwiazda piłki nożnej. Gdyby ktoś przeprowadzał analizę tego sportu dzisiaj, to omawianie jego charakteru jako wielkiej maszynki do robienia pieniędzy spokojnie mógłby zacząć od tego, co robił Bestie. To on stworzył wizerunek piłkarza, który jest jednocześnie obiektem-medialnym. Na swoich pozaboiskowych zajęciach zarabiał tyle, że w klubie nigdy nie kłócił się o żadną podwyżkę. Dla niego to była zwyczajnie radość, że może wyjść na boisko i zagrać. A poza boiskiem? Dziewczyny, alkohol, imprezy, szybkie samochody. Tygodniowo otrzymywał do dziesięciu tysięcy listów, musiał w końcu zatrudnić trzy dziewczyny, które zajmowały się odpowiadaniem na tę pocztę. Na boisku zawsze dawał z siebie wszystko, odpuszczał jako ostatni, niestety podobnie było przy stoliku z alkoholem. W końcu zakończył przygodę z United, tułał się jeszcze po Anglii i USA, zagrał 2-3 dobre sezony. Co prawda ze sportu odszedł dopiero w wieku 37 lat, ale był wówczas wrakiem człowieka. Problemy zdrowotne odciskały na nim coraz wyraźniejsze piętno. Przeszczep wątroby pomógł na krótko. Dokładnie 25 listopada 2005 roku zmarł w Londynie. I tak wytrzymał dłużej, niż początkowo sądzili lekarze. Pochowany w Belfaście, skąd pochodził. Podczas przejazdu trumny ulicami miasta towarzyszyło jej około 100 000 ludzi. Pierwsze mecze EPL po śmierci Besta rozpoczęły się minutą ciszy, która zamieniała się jednak wszędzie w minutę oklasków. Geniusz na boisku, poza nim przegrał swoje życie. Miał jednak tego świadomość. Nigdy nie obwiniał nikogo za to co się z nim stało. Uważał, że to co robił, robił z własnej woli, więc pretensje może mieć tylko do siebie. Kiedyś w brytyjskiej telewizji został puszczony materiał nt. Besta. Umieszczono w nim zdjęcie Besta w łóżku szpitalnym i dopiskiem "nie umierajcie tak jak ja". Jedyną rzeczą, jakiej zabrakło mu do bycia w pełni spełnionym sportowcem, był udział w Mistrzostwach Świata. Jego reprezentacja za jego czasów nigdy tam nie zagrała. Zdecydowanie jedna z bardziej fascynujących postaci w historii tego sportu. Zarówno ze względu na to, jakim talentem dysponował, a także jakim człowiekiem był. Co dzisiaj zostało po nim? Lotnisko jego imienia w Belfaście, pomnik (przed Old Trafford, gdzie stoi razem z Charltonem i Lawem), murale, graffiti, film (z Johnem Lynchem w roli głównej), banknoty z jego podobizną (sic!), które weszły do obiegu 27 listopada 2006 roku w Irlandii Północnej i okolicach Manchesteru, kilka książek (na czele z pracą Joe Lovejoya), piosenki (także Myslovitz śpiewał o nim: ). A dla tych, którzy mieli szczęście oglądać jego grę także masa wspomnień. Prawdziwy Dr Jekyll i Mr Hyde futbolu... Forever Georgie Boy the eternal number eleven. Playing the beautiful game up above in heaven. A oprócz tego w wolnych chwilach powoli rozpracowuję relacje i wspomnienia żołnierzy "Czaty" z Powstania (obecnie pod kątem kontrataku z godzin popołudniowych 5 sierpnia na Woli), plus grzebię przy miesięcznych sprawozdaniach KeDywu OW AK (tutaj głównie akcje likwidacyjne na ten moment mnie interesują... a czemu, to za jakiś czas w odpowiednim temacie).
-
Polska walczy od początku do końca z Państwem Piekła
Albinos odpowiedział jagiełło → temat → Wrzesień 1939 r.
A skąd wiesz, że kłamią? Masz dowody? Przy czym podkreślam, dowód to nie będzie to, że w innej książce (takiej, której ufasz), wyczytałeś inaczej. Andreasie, walczyli? Walczyli. Więc o co chodzi? W stwierdzeniu, że Polacy walczyli od początku do końca wojny nie widzę niczego fałszywego, co swoim pytaniem o rok 1942 i 1943 starałeś się (przynajmniej ja tak to odebrałem) zasugerować. -
Polska walczy od początku do końca z Państwem Piekła
Albinos odpowiedział jagiełło → temat → Wrzesień 1939 r.
Andreasie, a jak nazwiesz to, co robiła konspiracja pod okupacją? -
Techniki walki strony polskiej w PW
Albinos odpowiedział Albinos → temat → Zagadnienia ogólnomilitarne i ogólnopolityczne
Odświeżając trochę temat, fragment wspomnień (a w zasadzie relacji spisanej przez R. Śreniawa-Szypiowskiego) Zdzisława Zołocińskiego "Piotra", dowódcy kompanii w "Czacie 49" [b. Nowożycki, "Czata 49". Relacje i wspomnienia żołnierzy batalionu Armii Krajowej w zasobie Archiwum Akt Nowych, Warszawa 2011, s. 349]: [opis został podany przy omawianiu kwestii wyboru żołnierzy do desantu kanałowego oraz pozorowania utrzymywania dotychczasowych stanowisk] Następuje wybór ludzi. Na stanowiskach mają jedynie pozostać pozoranci, składający się z najsłabszych, chorych i rannych (ci skazani są na pozostawienie i zagładę). Zadaniem ich jest utrzymanie ognia i utwierdzenie Niemców w przekonaniu, że linia nadal jest utrzymywana bez żadnych zmian. Pozoranci ci mieli strzelać z I piętra, gdyż tam najłatwiej można było przechodzić przebitymi otworami. Była to już bowiem przedtem myśl "Piotra", żeby przenieść obronę na I piętra, a to ze względu na dogodność komunikacji i możliwość obrony, ataku i odwrotu w chwili, gdy już partery były zajęte przez wroga. Metoda obrony piętrowej. Tak więc słabsi mają pozostać i strzelać od czasu do czasu. Wolą to, niż iść na wypad, tym bardziej, że wszystko trzymane jest w tajemnicy. Taki sposób obrony budynków, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę typ zabudowy Starego Miasta, był jak najbardziej słuszny. Przy niewielkich siłach jakimi dysponowali Powstańcy, oraz problemach z amunicją, trzeba było liczyć się z tym, że Niemcy mogą wedrzeć się do środka. A skoro tak, to dla utrzymania budynku trzeba by wycofać się na drugą linię obrony, którą spokojnie może być właśnie pierwsze piętro. Odpowiednio przygotowane może bronić się stosunkowo długo. A przy założeniu, że sąsiednie budynki służą za stanowiska do prowadzenia ognia flankującego, można odciąć wroga znajdującego się w danym obiekcie od jego własnych sił, co znacznie ułatwia rozprawienie się z nim. Choć to też może przynosić nieoczekiwane kłopoty. Major Runge wspominał po wojnie epizod z walk na Czerniakowie, kiedy to Niemcy atakowali stanowiska powstańcze w "Twierdzy" (czyli gmach przy Okrąg 2), a obrońcy chcieli za wszelką cenę ich wyrzucić. Tamci jednak trzymali się bardzo mocno i nie odpuszczali. Major w końcu odkrył w czym tkwił problem. Otóż Niemcy weszli w takie miejsce (już wewnątrz budynku, wcześniej goliatem rozbili narożnik, dzięki czemu zyskali drogę wejścia do środka), które było z dwóch stron zamknięte ogniem powstańczym. Nie mogli ruszyć się ani w te, ani wewte, żeby nie dostać się pod ostrzał. W końcu major rozkazał, aby z jednej strony (z barykady zamykającej ogniem wyjście z Okrąg 2) przerwano ostrzał, po czym por. "Mały" wyrzucił Niemców z budynku. -
Sądownictwo w Powstaniu Warszawskim
Albinos odpowiedział marcin29 → temat → Zagadnienia ogólnomilitarne i ogólnopolityczne
Odświeżając stary temat co nieco z literatury, do której warto zajrzeć: Gondek L., W imieniu Rzeczypospolitej. Wymiar sprawiedliwości w Polsce w czasie II Wojny Światowej, Warszawa 2011, ss. 224; Marszalec J., Ochrona porządku i bezpieczeństwa publicznego w Powstaniu [w:] Powstanie Warszawskie. 1 sierpnia - 2 października 1944. Służby w walce, red. Śreniawa-Szypiowski R., Warszawa 1994, s. 116-129; Marszalec J., Ochrona porządku i bezpieczeństwa publicznego w Powstaniu Warszawskim, Warszawa 1999, ss. 440. -
Jacku, na początek wikipedia będzie chyba w sam raz http://pl.wikipedia.org/wiki/Powstanie_Chmielnickiego
-
Jak rolę integracyjną mitu Warszawy w okresie 20-lecia międzywojennego widział M.M. Drozdowski [Warszawiacy i ich miasto w latach Drugiej Rzeczypospolitej, Warszawa 1973, s. 434-436]: W świadomości społecznej okresu międzywojennego funkcjonował, szczególnie w warstwach odciętych od bezpośredniego kontaktu z Warszawą, mit tego miasta. Rażące różnice cywilizacyjne, dzielące nowoczesne rejony Warszawy od zaniedbanych miasteczek i wiosek, sprzyjały utrzymywaniu się tego mitu. Miał on różne warianty w zależności od okresu historycznego i klasy oraz warstwy społecznej, w której świadomości funkcjonował. Istniał mit "Warszawy rewolucyjnej", powstały z reminiscencji wydarzeń z lat 1905-1907- mit kultywowany przez aparat propagandowy partii socjalistycznych i robotniczą tradycję rodzinną. Odgrywał on istotną rolę w integrowaniu klasy robotniczej wokół ideałów socjalistycznych. W kręgach inteligenckich, burżuazyjnych i drobnomieszczańskich funkcjonował mit "Paryża północy", w którym dawała o sobie znać tęsknota do kontaktów z kulturą francuską, szczególnie kulturą rozrywkową, o której krążyło w konserwatywnych środowiskach mnóstwo legend i plotek, chętnie zresztą przez te same kręgi rozpowszechnionych. W trakcie wojny polsko-radzieckiej powstał mit "Warszawy cudu nad Wisłą". Mit ten, oparty na stereotypie polskiego bohaterstwa, wykorzystywano do utrzymywania antyradzieckich uprzedzeń i idealizowania roli Piłsudskiego we wspomnianej wojnie. Powszechnym był ponadto mit "Warszawy cwaniackiej", wyrosły przede wszystkim na tle wpływów subkultury drobnomieszczańskiej i powierzchownej znajomości charakteru warszawskiego, ukształtowanego przez historię. Jego cechy to: postawa buntu, sceptycyzm ludowy, umiłowanie dowcipu, anegdoty, plotki, niechęć do nadętej sztywności i superurzędowej powagi, poczucie wyższości wobec naiwnej prowincji. W latach dwudziestych, w okresie ostro zarysowujących się separatyzmów dzielnicowych, istniał także mit "Warszawy-molocha biurokratycznego". "Wołamy- pisano w 1921 r. w krakowskim <<Ilustrowanym Kurierze Codziennym>>- precz z etatyzmem i biurokratyzmem warszawskim. Wolny handel, rozumna polityka cłowa, jedynie mogą nas wydobyć z bagna administracyjnego, w jakim grzęźniemy po uszy. Wolny handel, zniesienie wszelkich <<okupacyjnych>> czy <<wojennych>> utrudnień- położy kres łapówkom i samowoli organów władzy." Dawał o sobie znać jeszcze mit "Warszawki", w której życie jest przyjemne, zarobki łatwe i wysokie, gdzie żyje się beztrosko. Na tle powszechnej nędzy i zacofania większości miast i miasteczek oraz wsi II Rzeczypospolitej wysokie zarobki części pracowników umysłowych i robotników warszawskich rzucały się w oczy. Prasa, a także magazyny ilustrowane ukazujące przeważnie piękno miasta i dobre strony jego życia, rozwój stolicy, dynamizm, sceny z filmów rozgrywających się przeważnie w najpiękniejszych dzielnicach stolicy, wśród ludzi modnie ubranych- wszystko to stwarzało na głuchej polskiej prowincji mit warszawskiego Eldorado. W latach wojny i okupacji olbrzymią rolę integracyjną odgrywał mit Warszawy września, kojarzony z postacią Starzyńskiego. Długotrwałość obrony stolicy (związana między innymi z manewrem operacyjnym wojsk gen. Kutrzeby) wracała wiarę w siły narodu, rozbudzała tęsknotę do skutecznej zwycięskiej rozprawy ze znienawidzonym okupantem. Tak miało być kiedyś. Czy aby na pewno? Jaką rolę Warszawa odgrywała w kolejnych latach okupacji, okresu tuż powojennego, lat PRLu i w końcu, jaką rolę odgrywa dzisiaj?
-
Przykre to Tofiku. No ale cóż, może teraz takie podejście jest jak najbardziej normalne.
-
Nie chodziło mi o czystą rywalizację, ale o równą rywalizację. Najwidoczniej. Wyniki takie jak ten są fajne w okresie przygotowawczym. Polecam artykuł z Daily Mail. Gość idealnie opisał to co sam czułem: http://www.dailymail.co.uk/sport/football/article-2031205/Martin-Samuel-Manchester-United-destroyed-Arsenal.html Być może jakby to był mecz z City w 38 kolejce, decydujący o mistrzostwie, i United wygrało by 8:2, to cieszyłoby mnie to, że wygrali tak wysoko. Ale Arsenal, na początku sezonu dodatkowo... no ale to trzeba czuć. Takiego podejścia kompletnie nie rozumiem. Wyjść, poklepać, wygrać, a najlepiej sprawić, aby rywal miesiąc zbierał się po upokorzeniu. Przeraźliwie mechaniczne to dla mnie. Zero romantyzmu, brak emocji. A ja właśnie za nutkę romantyzmu, dramaty i emocje kocham ten sport. To, że kibicuję United, to zasługa pamiętnego 2:1 w Barcelonie i półfinału z Juve w '99. Meczów dramatycznych, gdzie United zwycięstwa wyrywało rywalom. Za najlepsze finały LM ostatnich kilkunastu lat uważa się te z '99 i '05. Oba to były mecze dramatyczne. Czy ktoś poza kibicami Porto i Monaco pamięta o finale z '04? Średnio w to wierzę. Gładkie 3:0 Portugalczyków nie zostawiło wątpliwości, kto był lepszy. Ale mecz był totalnie nudny. Podobnie jak finał w 2010. Całkowita dominacja Interu. Jak Barca rozbijała Real w ubiegłym roku, wyłączyłem mecz, bo oglądanie gry jednej ekipy, której nie kibicuję na dodatek, w sytuacji kiedy druga jest całkowicie bezradna, to średnia frajda. Piłka nożna to sport, gdzie potrzebne są dwie drużyny. Kiedy United gromiło Arsenal na boisku była jedna. A tak wyglądają treningi, a nie mecze piłkarskie. Mecz zapamiętam pewnie na lata, bo 8:2 nie zdarza się co dzień, szczególnie z Arsenalem, ale mimo wszystko, w czubie moich ulubionych spotkań nie będzie. No ale co kto lubi No, na tym poziomie, kiedy grają dwie drużyny, które należą do czołówki od lat, to fakt. A "Big Four" jest nieaktualne już od ubiegłego sezonu. Teraz w użyciu jest "Big Six" (United, City, Chelsea, Arsenal, Liverpool i Tottenham) choć ten sezon może dość szybko rozmontować ten skład i powstanie nowe "Big".
-
To jest tylko efekt innego, o wiele poważniejszego błędu. Wenger jak leci zaczął pozbywać się składu, który jako ostatni coś wygrał. Rozprzedanie The Invincibles pozbawiło tych młodych chłopaków kogoś, kto nauczyłby ich jak wygrywać, kogoś, kto w razie kryzysu potrafiłby swoim doświadczeniem pomóc im. Ferguson w United przemianę pokoleniową robi stopniowo. W składzie są młodzi Smalling, Jones, de Gea, Welbeck, Hernandez, Cleverley, Macheda, Anderson, bracia da Silva, Jones czy Nani, ale jest też stara kadra z Giggsem, Ferdinandem, Evrą, Vidiciem, Parkiem, Carrickiem... Rooney czy Young (jak na razie fantastyczny transfer, gość od początku robi istne piekło obrońcom rywali) też już jakieś niemałe doświadczenie mają. Do niedawna w składzie byli Scholes, Neville, van der Sar, którzy razem z Walijczykiem i Ferdinandem pomagali wchodzić młodym piłkarzom do składu, teraz ci, którzy wchodzili za ich bytności na OT pomagają kolejnym. Naturalna ewolucja, a nie rewolucja. Wenger tymczasem ze starego składu The Invincibles nie ma już nikogo, a to był przecież rok 2004. Henry, Pires, Ljungberg, Vieira, Campbell... ci piłkarze albo jeszcze grają, albo już zakończyli kariery, ale gdyby zostali w Arsenalu, ich doświadczenie mogłoby pomóc wygrać jakiekolwiek trofeum od 2005 roku. A tak Wenger ma skład, który nie wie co to sukces. I powoli coraz mniej klasowych zawodników może chcieć przychodzić do klubu. Szczególnie, że Wenger nie daje wysokich kontraktów. Widzisz Tofik, bo mnie interesuje rywalizacja, sport w czystej postaci. To, co charakteryzuje EPL A zdemolowanie rywala tak, że ten nie wie jak się nazywa, to jest fajne na krótką metę (szczególnie, że rywal już przed pierwszym gwizdkiem sprawiał wrażenie przygotowanego na porażkę). Zero w tym jakichkolwiek emocji. Ubiegłoroczny mecz United z Arsenalem (z grudnia, 1:0 dla Manchesteru) oglądałem bliski zawału. Ale potem zwycięstwo smakuje w sposób niesłychany. Człowiek chodzi lekko nabuzowany dobre kilkanaście godzin. Zwycięstwo 3:2 z Liverpoolem na OT po bramce Berbatova (szalenie mi szkoda Bułgara, facet ma nieziemskie umiejętności, ogromnie dużo wnosi do gry United, a i tak jest obecnie maks czwartym wyborem Fergusona jeśli chodzi o napastników) w ostatnich minutach, 2:1 z City po fantastycznym trafieniu Rooneya w końcówce, czy też sezon 2009/2010, kiedy bodaj trzy razy United wygrywało w samych końcówkach z City (dosłownie, w doliczonym czasie - Owen, Rooney i Scholes, ten ostatni przedłużając nadzieje na mistrza)... te mecze pamięta się na lata. Radość z takiego wyrwanego ostatkami sił zwycięstwa jest czymś niesamowitym. A tutaj... owszem, super, że zagrali taki mecz, że wpisali się do historii klubu... ale dla mnie jako kibica ten mecz był emocjonujący przez 20 minut. Potem już tylko podziwiałem kolejne akcje. Tak jak w meczu towarzyskim. Tak więc super, że wygrali, zagrali dobry mecz, zgarnęli trzy oczka, są liderem i zepchnęli w cień wyczyn City (no i zapunktowali mi fantastycznie w Fantasy Premier League - jeśli ktoś interesuje się piłką tak na poważnie, lubi rywalizację a grzebanie w składach sprawia mu przyjemność, to szczerze polecam: http://www.premierleague.com/page/Home , zakładka "Games"), ale zabrakło mi emocji. Poza tym... mecze United z Arsenalem to historia pełna pięknych spotkań, gdzie trzeba było gryźć trawę. Ja się na tych spotkaniach niemalże wychowałem: Dzisiaj oglądając coś, co wyraźnie odbiega od moich dotychczasowych doświadczeń zwyczajnie czułem się dziwnie. No ale ja to ja. No i Arsenal mimo wszystko ciężko nazywać obecnie rywalem. Historycznie tak, ale nie do tytułu. Tutaj jednak wszystko powinno rozstrzygnąć się między United, City i Chelsea. Może Liverpool się włączy, bo na razie sprawiają niezłe wrażenie. Takie pogromy? Widziała nie raz. Co prawda zazwyczaj po kilka w sezonie, ale jednak. Przy czym zazwyczaj to były mecze kogoś z czuba tabeli z jakimś potencjalnym spadkowiczem. Arsenal zaczął wyjątkowo pechowo ten sezon. Stracili dwóch ważnych zawodników, posypały się kontuzje i wykluczenia... Pierwszy mecz zremisowany na trudnym terenie w Newcastle, potem pechowa porażka z Liverpoolem (gdyby nie jedna szczęśliwa interwencja Reiny to prowadziliby 1:0, a potem poszło - najpierw czerwona kartka dla Frimponga, gol który paść nie powinien i Arsenal padł), i w końcu mecz z Manchesterem, który jest w gazie od początku sezonu (kompletnie jak nie United, które przyzwyczaiło do słabych startów, np. kilka lat temu w sezonie mistrzowskim po trzech pierwszych kolejkach byli w strefie spadkowej). W następnej kolejce Arsenal ma Swansea u siebie i tam już powinni wygrać (chyba, że znowu wpadnie im do głowy wjechać z piłką do bramki, to mogą mieć problem, bo bramkarz Swanselony jest w formie, a i sami Walijczycy już z City pokazali, że potrafią zagrać całkiem całkiem).
-
Nie będę się bawił w opisywanie każdego piłkarskiego weekendu i tygodnia w tym sezonie, ale to co dzisiaj stało się w EPL... Coś na kształt dwumeczu Manchesteru z Londynem. Najpierw City na White Hart Lane rozbiło 5:1 Tottenham, a później na Old Trafford ekipa United zmiażdżyła 8:2 Arsenal (łącznie 13:3 dla Manchesteru). City dzisiaj było perfekcyjne. Czwórka Aguero-Dzeko-Nasri-Silva zagrała fantastycznie. Już teraz widać, że Mancini będzie miał z nich niesamowitą radość i pożytek. Argentyńczyk idealnie odnalazł się w EPL, Bośniak w końcu złapał rytm, a Hiszpan z Francuzem grają tak, jak przyzwyczaili do tego w ubiegłym sezonie. Jeśli nie złapią zadyszki gdzieś w trakcie sezonu, co często charakteryzuje drużyny dopiero budowane, to będą w końcówce sezonu mieli szansę na triumf. Co do United... zespół mimo faktu, że przechodzi przemianę pokoleniową i w składzie coraz większą rolę zaczynają odgrywać młodzi piłkarze, nie miał problemu z rozbiciem Arsenalu. Gdyby nie Wojtek Szczęsny to spokojnie skończyłoby się wynikiem dwucyfrowym po stronie gospodarzy. Ale i tak drużyna Wengera poniosła największą porażkę w historii występów w EPL (poprzedni najwyższy wynik to 25 lutego 2006 roku i 1:6... z United na OT) i straciła osiem goli po raz pierwszy od... 12 grudnia 1896 roku! Ale trudno się dziwić. Obrona Arsenalu przypominała sito, podczas gdy ofensywa United raz za razem przechodziła przez to sito. Po tej demolce aż mi się żal zrobiło obu drużyn z Londynu. Do obu czuję sympatię, a jak sobie jeszcze przypomnę Arsenal, który kilka lat temu zachwycał piłkarską Europę oraz jak wielki kawał historii EPL wypełnia rywalizacja Fergusona z Wengerem... ehh, o wiele bardziej wolałem te dawne mecze, gdzie zwycięstwo trzeba było wyrywać razem z murawą. Dzisiejszy Arsenal jest cieniem tego sprzed lat. Smutne to. No ale to dopiero początek sezonu, EPL nie jedno już widziała. Arsenal jeszcze może zaskoczyć w tych rozgrywkach. A na zakończenie polecam świetny - jak zawsze - tekst Michała Okońskiego (z polskich dziennikarzy piszących gość ze zdecydowanie największą wiedzą jeśli chodzi o EPL): http://okonski.blog.onet.pl/Trzynascie-do-trzech,2,ID434671167,n
-
Panowie, mimo wszystko prosiłbym, aby zakończyć wątek osoby Samuela. Wolałbym, aby dyskusja ta toczyła się na poziomie merytorycznych argumentów. Jeśli jedna ze stron na pytania nie odpowiada... cóż, nikogo się nie zmusi do tego siłą.
-
Pozwolę się wtrącić... Nie wydaje mi się, aby gregskiemu chodziło o to, że odgryzanie ładunków powoduje szkorbut, ale w połączeniu ze szkorbutem stanowi dla chorych problem. O ile mi wiadomo, szkorbut wpływa m.in. na uzębienie, osłabia dziąsła... i teraz jeśli ktoś próbuje w takim stanie odgryźć coś, to łatwo stracić zęba. No ale najlepiej to pewnie gregski wyjaśni o co mu chodziło
-
Problemy dnia codziennego żołnierzy konspiracji
Albinos odpowiedział Albinos → temat → Społeczeństwo i gospodarka
Wracając jeszcze na chwilę do wątku obuwia noszonego przez młodych konspiratorów. Fragment notatki (najprawdopodobniej wywiadu AK), jaka znajduje się w zbiorach Archiwum Józefa R. Rybickiego (pisana z datą 15 września 1943 r., podpisu "autora" brak): (...) Tajny radca Go. Hoering mówi, że młodzież, która chodzi w długich butach, uważana jest przez Go. za żołnierzy podchorążówek. Przy lada okazji jest aresztowana i terroryzowana, by wydobyć z niej wiadomości org. -
Tak pisałem tydzień temu po meczu Legii. Dzisiaj po 25 minutach meczu szanse były już czysto teoretyczne. Ale potem Legia pokazała, że nie jest już tą samą drużyną co w poprzednim sezonie, która psychicznie siada po byle niepowodzeniu. Teraz sprawiali wrażenie jakby takie come-backi były dla nich czymś normalnym. Walka i wielkie serducho, a w końcu awans do LE. A wyeliminowali ekipę, która na papierze jest wyraźnie mocniejsza (i sporo bogatsza). W efekcie po raz pierwszy od baaaaardzo dawna mamy dwie ekipy w europejskich pucharach (niby Śląsk jeszcze gra, ale ekipa Lenczyka ma zadanie prawie nie do wykonania). Więc przynajmniej jakieś poprawienie humoru po tym, jak Wisła pożegnała się z LM. Dobre i to.