Skocz do zawartości

Albinos

Przyjaciel
  • Zawartość

    13,574
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez Albinos

  1. Wielkanoc 2012

    Moi Mili Szczęścia, zdrowia, satysfakcji z tego co robicie tak na co dzień jak i od święta, zdrowia, zapału do pracy, zdrowia, przekonania, że nie ma rzeczy nieosiągalnych, zdrowia, zrealizowania marzeń (może nie wszystkich, trzeba mieć o czym marzyć i do czego dążyć ), zdrowia oraz pewności, że jeśli coś się jednak nie układa, to zawsze jest obok Was ktoś, kto Wam pomoże - tego chciałbym Wam wszystkim razem i każdemu z osobna życzyć A tak na dokładkę lepszego administratora od niżej podpisanego ( ) i dużo zdrowia. Najlepszego Moi Drodzy! Sebastian.
  2. Anegdoty związane z II RP

    Fragment wspomnień Henryka Comte [Zwierzenia adiutanta. W Belwederze i na Zamku, Warszawa 1976, s. 79-81], skądinąd dość dobrze "zaopatrzonych" w najróżniejsze anegdoty: Kłopotliwe, ale ze względów towarzyskich konieczne, były moje wizyty noworoczne. Po oficjalnych życzeniach, które w dzień Nowego Roku w mojej asyście prezydent odbierał od sejmu, rządu, korpusu dyplomatycznego, udawałem się w godzinach popołudniowych w kilkugodzinną podróż po ambasadach, poselstwach i salonach Warszawy. Marszrutę układałem na kilka dni przed pierwszym stycznia. Ułożenie jej, rzecz zdawałoby się prosta, wymagało jednak dłuższej pracy. Wyczerpany po nocy sylwestrowej, zmęczony oficjalnym noworocznym przyjęciem w Belwederze, gdzieś około godziny trzynastej wyruszałem samochodem w drogę, zaopatrzony w ogromną ilość własnych biletów wizytowych w języku polskim i francuskim. Wizytę uważałem za udaną, jeżeli gospodarzy... nie zastawałem. w domu. Zostawiałem wtedy wizytówkę, i jazda dalej. Dyplomaci byli zresztą przygotowani na tego rodzaju wizyty noworoczne, wiedzieli, że są to wizyty formalno-towarzyskie i często "nie zastawało się ich w domu". Ale byli i tacy, którzy gustowali w życiu towarzyskim. Do nich należał węgierski ambasador i minister pełnomocnik - Belitska. Nie poprzestawał na formalnościach i zapraszał mnie do salonu. Rozgadaliśmy się poza czas przewidziany na tego rodzaju wizytę. Nie chciał w żaden sposób mnie puścić. Tytułował mnie zazwyczaj "Mon general", zapraszał do znakomitego węgierskiego wina, które w Polsce od wieków wysoko było cenione. Ale poza tym była jeszcze jedna okoliczność, która wizytę u Belitski czyniła szczególnie miłą - jego przeurocza, wytworna córka. Chętnie bym zrezygnował z dalszych wizyt i pozostał chociażby przez cały wieczór. Ale cóż, obowiązki kazały mi się pożegnać z uroczą ambasadorówną, przepraszam - z ambasadorem Belitską, zrezygnować ze znakomitego wina i ruszać dalej w noworoczną podróż po Warszawie. Do jednej z ostatnich tym razem należała wizyta u pułkownika Wieniawy-Długoszowskiego. Od czasów, gdy został on adiutantem Piłusdskiego, jako naczelnika państwa, korzystał z prywatnego locum w Pałacu Myśliwickim w Łazienkach. Przypuszczałem, że Wieniawa nie zdążył wrócić z hucznego sylwestra lub, jeśli wrócił, zażywa snu po nocnych szaleństwach i moja wizyta skończy się na oddaniu wizytówki komuś z domowników. Wypadło jednak inaczej. Zadzwoniłem i, ku mojemu największemu zdumieniu, drzwi, zamiast przez ordynansa, zostały otworzone przez samego Wieniawę. Rozwarł ramiona, objął mnie i wprowadził do salonu. Wizytę moją uważał za szczęśliwy przypadek. Bo, jak mówił, ordynansowi dał "wychodne", a sam teraz siedzi w domu i absolutnie nie ma z kim się napić. Usieliśmy więc za stołem i otworzyliśmy ogień z baterii butelek doskonałych win i koniaków. Pamiętałem, że zostało mi jeszcze kilka ostatnich wizyt, parokrotnie wstawałem, by się pożegnać. Wieniawa nie puszczał mnie. Zasłaniałem się obowiązkami towarzysko-służbowymi, zmęczeniem po całonocnym sylwestrze i wreszcie wizytą u ambasadora Belitski, gdzie wino też było doskonałe. Nic to dla Wieniawy. Gdy odmawiałem dalszych kieliszków, uprzejmy gospodarz natychmiast przybierał ton zwierzchnika wojskowego. Niepodobna było odmówić. Jak długo trwała ta wizyta, nie umiem powiedzieć. Chociaż miałem już jaki taki "trainning", ale z dalszych wizyt noworocznych w tym dniu musiałem zrezygnować.
  3. Olimpiada historyczna 2011/2012

    Andreasie, litości
  4. Powstanie Warszawskie na youtube.com...

    Filmy z Powstania w kolorze: http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=GKO5MBfbKgI
  5. Olimpiada historyczna 2011/2012

    Jak znajdziesz mi księgarnię/antykwariat/restaurację/bar itd., gdzie można dostać coś na piękne oczy, to koperty przestaną mnie interesować
  6. Film, który ostatnio widziałem to...

    Jeden z lepszych filmów jakie ostatnio widziałem, Moneyball z Bradem Pittem: Zamiast opisu świetny tekst Przemka Rudzkiego: http://rudzki.blog.onet.pl/Czy-sport-w-tych-czasach-moze-,2,ID444169902,n You get on base, we win. You don't, we lose. And I 'hate' losing, Chavy. I 'hate' it. I hate losing more than I even wanna win.
  7. Sport

    Jeśli ktoś jeszcze nie widział: http://www.sport.pl/pilka/0,123418.html Fajna zabawa, ciekawe czy komuś pokryje się chociaż część wyników
  8. Olimpiada historyczna 2011/2012

    Bonus w postaci koperty? Jak nie, to nie ma nic ciekawego Tofiku, Ziółek był jest i będzie jedyny w swoim rodzaju, jego książek nie oddaje się ot tak
  9. Olimpiada historyczna 2011/2012

    Oddać Ziółka to nie tyle błąd, co grzech i to niewybaczalny (a już na pewno sam profesor nie wybaczyłby ). Choć z Ziółka wolałbym jego Rzym. Dla kogoś kto nie uczy się do jakiegoś egzaminu lepsza pozycja do czytania. Ale skoro już na tę starożytność zeszło... ponoć w tym roku nie było prof. Lengauera na finale? Wiecie ogólnie z jakiej specjalizacji były najlepsze noty?
  10. Pogrzeb w latach okupacji

    Pewni być nie możemy, ale na razie dowodów na taką inspirację brak... Powiem więcej, równie dobrze Niemcy mogli chcieć okazać w ten sposób swoją dobrą wolę, mogli zezwolić na to ze względu na "zasługi" Wiatra dla nich, a równie dobrze pogrzeb mógł odbyć się w zupełnie innej formie, niż to zostało opisane. W tym temacie więcej nie wiemy, niż wiemy.
  11. Czy Niemcy czuli się bezpiecznie?

    Nie on jeden tak do tego podchodził. Ot chociażby Ludwig Leist [T. Walichnowski, Rozmowy z Leistem, hitlerowskim starostą Warszawy, Warszawa 1986, s. 101-102]: Jak już Panu wspomniałem, od pierwszej chwili chciałem żyć w zgodzie z Polakami. Nie ukrywam, że bałem się swoich warszawiaków więcej niż niemieckiego Gestapo. Rozumowałem logicznie: za przyjazne gesty i życzliwość okazywaną mieszkańcom Warszawy, z którymi przyszło mi pracować, mogłem liczyć, że oni mnie nie zabiją, co najwyżej pozbawiony zostanę przez Gestapo stanowiska i zaszczytów, ale nie życia, pod warunkiem oczywiście, że zachowam niezbędny dystans. Tak zresztą postępowałem przez cały czas okupacji Warszawy. Fischer, z tytułu swego zwierzchnictwa nad moją osobą, ganił mnie często za moją postawę, ale byłem mu potrzebny. Liczył się z tym, że gdyby spowodował usunięcie mnie ze stanowiska, z Berlina przysłano by tu innego starostę, który mógłby sprawiać wiele kłopotów. Przykładowo, ze swej strony nie przeszkadzałem Fischerowi w jego złodziejstwach i grabieżach, żyłem z nim w zgodzie. Pracowałem ciężko, by jakoś tam administracja warszawska wywiązywała się ze swoich zadań, a nie było to takie proste. Gubernator dystryktu doceniał to. Straszył mnie często funkcjonariuszami gestapo i Hansem Frankiem za moją tolerancyjność wobec Polaków, ja straszyłem go polskim ruchem oporu, twierdząc, że każde zaostrzenie represji doprowadzić może do tego, że obaj nie przeżyjemy wojny. Leist stwierdził nawet, że policja niemiecka specjalnie utrzymywała niemiecką administrację w stałym strachu przed Polakami [tamże, s. 101]. Stephan Lehnstaedt w artykule Codzienność okupanta w Warszawie w latach 1939-1944 [w: Przemoc i dzień powszedni w okupowanej Polsce, red. naukowa T. Chinciński, Gdańsk 2011] napisał [tamże, s. 502], że policja niemiecka w pewnym momencie zaczęła informować Niemców przebywających w Warszawie, że poza dzielnicą niemiecką nie jest w stanie zapewnić im bezpieczeństwa. Autor powoływał się przy tym na sprawozdanie tygodniowe wydziału propagandy dystryktu warszawskiego z dnia 16 stycznia 1943 r. Co więcej Wydział Propagandy i Oświecenia Publicznego w dwumiesięcznym sprawozdaniu za luty i marzec 1944 r. pisał [tamże], iż ma niemiłe uczucie, że polskie organy ruchu oporu mogą robić z nami, co chcą. Lehnstaedt zauważył, że Niemcy w Warszawie przestali czuć się bezpieczni w roku 1943. I trudno się dziwić, wtedy właśnie wzmogła się działalność bojowa konspiracji warszawskiej, co wiązało się przede wszystkim z rozwojem Kedywu. W pierwszych latach okupacji Niemcy po mieście mogli poruszać się bez większych obaw. W końcu jednak doszło do tego, że żołnierzom niemieckim przebywającym na urlopach w Warszawie zalecano, aby nie chodzi po ulicach sami, a niektórzy wręcz bali się wyjść z domu po zmroku.
  12. Olimpiada historyczna 2011/2012

    Pomyśl sobie, że na studiach takich "matur" czeka Cię kilka
  13. Olimpiada historyczna 2011/2012

    W takim wypadku gratulacje również dla Tofika i Skrzetuskiego Z tematów, które podał Andreas najlepiej wyglądają (przynajmniej dla mnie) 2, 3, 5 i 6... A tak już z czystej ciekawości, poza zwolnieniem z matury z historii dostaliście jakieś nagrody rzeczowe?
  14. Pogrzeb w latach okupacji

    Ale no właśnie, tutaj mamy inicjatywę samych Niemców, a tam jednak coś bardziej na kształt manifestacji patriotycznej... Choć okoliczności tego wydarzenia co najmniej dwuznaczne.
  15. Jak pozyskiwano broń?

    Z tym koncentrował się to bym nie przesadzał. Taki "Kercelak" również gromadził sporo zainteresowanych handlem bronią. No chyba, że masz secesjonisto jakieś dokładne statystyki
  16. O sposobach zachowania tajemnicy

    Nie wiem czy robiono to regularnie (to jednak było dość niebezpieczne zadanie), ale tak działo się wtedy, kiedy planowano zlikwidować kogoś, kto urzędował na Szucha. Ot chociażby Bürkl. Ale to było raczej normalne zachowanie. Rozpoznanie "celu" prowadzono przed każdą akcją tego typu. Sporo ciekawych informacji o tym, jak należy najlepiej prowadzić działalność konspiracyjną można znaleźć w dokumentach, ot chośby w sprawozdaniu KO Warszawa-Miasto ZWZ, czyli płka Chruściela, za pierwsze półrocze 1941 r. [K. Utracka, Archiwum Komendy Okręgu Warszawa ZWZ/AK (1940/1943), "Przegląd Historyczno-Wojskowy" nr 1(239)/2012, s. 134]: (...) 2. Bezpieczeństwo oraz wyspy i straty (...) Nie ulega kwestii, że nastrój i wyniki pracy można by polepszyć i zwiększyć przez roztoczenie nad aparatem wyw[iadu] i kontrwyw[iadu] torskliwszej opieki materialnej, a więc dostarczenie im od czasu do czasu środków żywności oraz przede wszystkim obuwia i odzieży. Z zagadnieniem bezpieczeństwa łączy się sprawa likwidacji. Można by zaryzykować twierdzenie, że gdyby likwidacja działała sprawniej, dałoby się może uniknąć wielu wsyp. Na terror niemiecki powinien jako odpowiednik w stosunku do zdrajców istnieć kontrterror nasz, czyli - innymi słowy - główny wysiłek w dziedzinie bezpieczeństwa wienien być skierowany na zorganizowanie szerokiej i sprawnej akcji likwidacyjnej w stosunku do zdrajców. (...) Szczególnie ten pierwszy akapit zwraca uwagę. Pokazuje on, jak istotne dla funkcjonowania podziemia były sprawy tak podstawowe jak jedzenie i ubiór. Z jednej strony brak problemów z tym sprawiał, że człowiek mógł skupić się na pracy w konspiracji, nie rozpraszało go to, że nie ma czym nakarmić rodziny, czy w co się ubierze. Skąd brały się te "pensje" dla najbardziej zaangażowanych? Ano właśnie stąd, że mając wymagające i czasochłonne zajęcia, mieli za mało czasu na podjęcie normalnej pracy. Mawia się, że jak Polak jest głodny, to jest zły. Być może, ale na pewno nie ma wtedy za dużo energii, a i ciężka praca fizyczna wówczas mu nie służy. Brak odpowiedniego ubioru uniemożliwiał często udział w różnych akcjach. Bez odpowiednich butów jakiekolwiek dalekie marsze były niemożliwe. Jeśli ktoś miał stać pod czyimś domem - chociażby obserwując kogoś, kto miał zostać zlikwidowany - na deszczu i wietrze, to musiał mieć w miarę ciepły płaszcz. A dodajmy do tego jeszcze konieczność zmieniania ubioru co jakiś czas, tak żeby nie ryzykować, że zostanie się rozpoznanym chociażby przez czapkę, czy kapelusz (vide Słuchaj Henryk, jeśli jeszcze raz wyjdziesz na akcję w tym samym kapeluszu, to pamiętaj, że więcej z tobą nie pójdę! Niedługo cała Warszawa będzie cię znała..., czyli dobra rada, jaką Henryk Witkowski "Boruta" otrzymał od Zbigniewa Młynarskiego "Kreta" podczas akcji na budy 26 listopada 1943 r. na Nowym Świecie). Rzeczy niby drobne, ale mające wpływ na całość. Tak jak słusznie zauważył secesjonista: jak łatwo o wpadkę. Ale idziemy dalej [tamże, s. 135-136]: 4. Sprawy młodzieżowe. Mówiąc o młodzieży podzielę ją na trzy grupy: 1) młodzież przedpoborowa 2) -''- w wieku poborowym 3) kobiety. 1) Młodzież męska w wieku 15-20 lat pracuje chętnie - Brak wychowania wojskowego i rozwagi nie pozwala jej na poważniejszą pracę. Natomiast praca tego rodzaju, jak roznoszenie komunikatów, rozklejanie odezw i nalepek propagandowych, napisy itp. - wykonują chłopcy z zapałem. Na ogól nie umieją trzymać języka za zębami i robią wszystko raczej dla fanfaronady - aby się móc pochwalić. 2) Młodzież w wieku poborowym wykazuje mniej entuzjazmu i zainteresowania się pracą niepodległościową - niż chłopcy młodzi. Trafiają się jednak (na ogół rzadko) jednostki b. wartościowe. Ogół demonstruje na początku gwałtowny zapał i chęć do pracy, a później, gdy dostanie jakąś konkretną robotę - zapał ten wybitnie maleje i w miarę piętrzących się trudności, zupełnie unika. - Poza tym każdy uważa, że jest predestynowany do każdego innego zajęcia niż to, które mu nakazano, uważa siebie za "Napoleona" i nie widzi celu w wykonywaniu małych, pozornie nic nie znaczących spraw. Pracując w organizacji - chciałby wszystko i o wszystkim wiedzieć - uznaje konspirację na zewnątrz, nie rozumie jej wewnątrz organizacji. Praca niepodległościowa prowadzona w ukryciu i dla nich mało widoczna zraża ich, bo nie widzą wyników. Każdy chciałby robić tylko to, co daje widzialne wyniki natychmiast. Należałoby, moim zdaniem, w szeregu artykułów w naszej prasie zwrócić uwagę na rzeczy wykonawcze, najdrobniejsze, lecz jednakowo ważne. 3) Najbardziej równy poziom widzę u kobiet. Bardzo systematyczne i nie zniechęcające się. łatwiejsze do prowadzenia. Ogólnie rzecz biorąc - do prac konspiracyjnych nadają się lepiej kobiety. Młodzież męska wykaże swoje zalety raczej w działaniach bojowych, ponieważ do tego jest lepiej psychicznie i fizycznie przygotowana. Powyższy fragment dobrze punktuje kluczowe sprawy dla sprawnego działania konspiracji: trzymać język za zębami, sumiennie podchodzić do wykonywania najprostszych nawet zadań, nie próbować wiedzieć więcej niż trzeba.
  17. Stosując metodę a'la secesjonista ( )... sporo informacji - w tym przypadku nt. Warszawy - można znaleźć w: Lewandowska S., Prasa okupowanej Warszawy 1939-1945, Warszawa 1992, ss. 614. Wojewódzki M., W tajnych drukarniach Warszawy 1939-1944. Wspomnienia, Warszawa 1978, ss. 440. A tak bardziej serio, postaram się za jakiś czas skrobnąć coś na powyższy temat...
  18. Nowości wydawnicze

    Ostatnio znalazłem na stronie "Znaku": http://www.znak.com.pl/kartoteka,ksiazka,3365,tytul,Wielka%20Trwoga.%20Polska%201944%20%E2%80%93%201947.%20Ludowa%20reakcja%20na%20kryzys Przyznam szczerze, że już dawno na żadną książkę nie "napaliłem się" tak, jak na tę publikację. Raz, temat szalenie interesujący. Dwa, dotąd raczej nie spotkałem się z zbyt wieloma omówieniami tego zagadnienia. A trzy... dr Marcin Zaremba od dawna fascynuje mnie. Uczeń prof. Kuli, obecnie razem z Profesorem prowadzi seminarium magisterskie, a dodatkowo jest autorem pracy, nad którą rozpływał się niejeden historyk (ot żeby wymienić tak z pamięci: prof. Kula, prof. Szarota, prof. Paczkowski): Komunizm, legitymizacja, nacjonalizm. Nacjonalistyczna legitymizacja władzy komunistycznej w Polsce, Warszawa 2005, ss. 428. Pomijam już to, że najzwyczajniej w świecie dobrze czyta mi się to co pisze. Tak więc czekamy do maja
  19. Olimpiada historyczna 2011/2012

    Serdeczne gratulacje Andreasie Ale napisz może coś więcej, jakie tematy były itd. A tak swoją drogą, dobrze że nie zrealizowałeś pewnej obietnicy złożonej na forum jakiś rok temu :thumbup:
  20. Fragment krótkich wspomnień Wacława Stykowskiego "Hala", podczas walk na Woli dowódcy 2 Rejonu III Obwodu AK Wola, a przed 1 sierpnia dodatkowo kwatermistrza Komendy Okręgu [W. Stykowski, W pierwszym dniu..., "Stolica" nr 31(1443)/1975, s. 16]: Po powrocie do domu zastałem rozkaz dowódcy III Obwodu - Wola majora "Waligóry" (Jan Tarnowski) wzywający mnie na odprawę w lokalu przy ul. Działdowskiej 7. Stawiłem się punktualnie o godzinie 14.00. Moją uwagę przykuł posępny nastrój obecnych oficerów, przybyłych przede mną. "Waligóra" siedział przy stole z twarzą tragiczną i smutną (...). "Waligóra" rozpoczął od zbędnego przypomnienia, że zbliża się godzina "W", na którą oczekiwaliśmy od lat i czyniliśmy do niej mozolne przygotowania. Następnie, kolejno składaliśmy meldunki i wyrażaliśmy własne opinie. Porucznik "Balbo", któremu przypadało zadanie opanowania koszar lotniczych położonych na skraju Boernerowa - nie widział realnych możliwości ataku na te obiekty. Wyjaśnił, że wróg w ostatnich dobach zajął pod kwatery cały teren Ulrychowa i usadowił się czołgami na magazynach broni, co spowodowało, że oddziały nie mogą zebrać się na wyznaczonych stanowiskach ani też, co szczególnie pogarszało sytuację, nie można sięgnąć po broń. W tej sytuacji czynne wystąpienie żołnierzy I Rejonu zostało przekreślone. W drugiej kolejności zabrał głos kapitan "Stefan". Zawsze spokojny, tym razem kategorycznie oświadczył, że jeśli dowodzone przez niego pododdziały mają wystąpić zbrojnie o godzinie 17.00, domaga się natychmiast broni i amunicji, przyrzeczonej przez dowództwo Obwodu. - Z gołymi rękami nie można zdobywać umocnionych obiektów - zakończył kapitan "Stefan" i zażądał kategorycznej odpowiedzi na pytanie: czy i kiedy otrzyma broń i amunicję. "Waligóra", przyparty do muru słowami brzmiącymi jak oskarżenie pod adresem dowództwa Obwodu, głosem cichym i załamanym przyznał, że nie dysponuje żadnymi zapasami broni i amunicji, gdyż całość uzbrojenia znajdowała się na terenie i w dyspozycji porucznika "Balbo". Nastrój przygnębienia i bezradności przerwał porucznik "Wilnianin" (Jerzy Dominik) oświadczając: - Trudno, w tej sytuacji nic poradzić nie możemy. Na kapitanie "Halu" i jego oddziałach spoczywa honor Woli! Ożywił się na chwilę "Waligóra", podchwycił wypowiedź "Wilnianina" i dodał od siebie, zwracając się do mnie: - Tak, kapitanie "Hal", honor Woli leży tylko w pańskich rękach. Musi pan rozpocząć działanie. Przyznam, że mam lekkie wątpliwości co do tego, czy faktycznie użyto takich słów na tamtej odprawie, ale ta po raz kolejny pojawiająca się sprawa niemieckich jednostek na Ulrychowie nie daje mi spokoju. Broń jaka tam się znajdowała miała stanowić zaopatrzenie dla dwóch z trzech rejonów. Przecież to aż prosiło się o to, aby stracić tę broń w wyniku jakiejś nieprzewidzianej sytuacji, co też w rzeczywistości nastąpiło. Orientuje się ktoś od kiedy dokładnie AK trzymała tam broń i amunicję, oraz czy fakt składowania tam, w jednym miejscu niemalże, sprzętu dla sporej części Obwodu nie wywoływał jakichś wątpliwości czy to dowództwa Okręgu, czy też w samym Obwodzie? Może były jakieś inne propozycje co do ukrycia tej broni? Tutaj tekst ogólnie bardzo podobny. Miejscami inaczej napisane, ale ogólnie jest chyba nawet więcej niż w artykule ze "Stolicy": http://kapitanhal.blogspot.com/p/powstanie-warszawskie.html W obu tekstach jest jeszcze jedna rzecz, która zwraca uwagę, choć fakt faktem nie jest to nic, co nie zostałoby nadmienione w innych opisach Powstania na Woli. Kapitan Stykowski o Zgrupowaniu "Radosława" dowiedział się dopiero 2 sierpnia. Kiedy Obwód Wola przystępował do walki nie miał zielonego pojęcia o tym, że tuż obok siebie ma najsilniejsze zgrupowanie powstańczej Warszawy. Bez wątpienia jeden z najpoważniejszych błędów i niedopatrzeń dowództwa Powstania (pomijając już kwestię tego, czy samo rozpoczęcie walk nie było błędem).
  21. Tadeusz Wiwatowski "Olszyna"

    Poważnie wątpię w to, że Wiwatowski skończyłby w piachu. To jednak był człowiek, który przed podjęciem jakikolwiek decyzji zawsze zastanawiał się, jakie będą plusy i minusy danego działania. Wspominał to tak dr Rybicki jak i S. Likiernik. Tym różnił się od S. Sosabowskiego, który w większym stopniu szedł na żywioł. Poza tym, dlaczego miałby skończyć w piachu? Skoro dr Rybicki, osoba ważniejsza od "Olszyny" w strukturach warszawskiego Kedywu, uczestnik konspiracji antykomunistycznej, nie zginął, to dlaczego on miałby? Pomijając już to, czy "Zośka" faktycznie zginąłby, to nie bardzo widzę możliwość porównania ich obu. Wiwatowski był człowiekiem nauki. On chciał tworzyć, chciał prowadzić badania nad polską literaturą. Może poszedłby za prof. Krzyżanowskim i zajął się odtwarzaniem polonistyki na UW? W końcu pisał ten doktorat podczas okupacji, pracował nad indeksem księgarzy polskich razem z paroma innymi osobami, chciał zająć się twórczością Elizy Orzeszkowej, brał udział w spotkaniach Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza, kształcił młodszych od siebie. I miałby to wszystko odrzucić, zrezygnować z tego? Tadeusz Manteuffel zdołał nakłonić Aleksandra Gieysztora do tego, aby nie szedł do Rzepeckiego, do WiNu, tylko żeby został z nim na UW robiąc to, co do nich w tamtym momencie należało, czyli kształcić nowe pokolenia, których Polska będzie potrzebowała. I przeżyli. A przecież prof. Mikulski, bliski przyjaciel T. Wiwatowskiego, widział go przy książkach. Skąd więc założenie, że z "Olszyną" miałoby stać się inaczej, niż chociażby z prof. Gieysztorem?
  22. Batalion "Bończa"

    Wpis dt. Wiwatowskiego przeniosłem tutaj: https://forum.historia.org.pl/topic/8527-tadeusz-wiwatowski-olszyna/page__pid__211949__st__105#entry211949 Z "Bończą" Wiwatowski za dużo wspólnego nie miał... chyba, że Dom Profesorów na Brzozowej
  23. Batalion "Bończa"

    W takim razie trzeba będzie się z tym zapoznać. Serdeczne dzięki za informację
  24. Panowie, nt. Kurdystanu prosiłbym jednak dyskusję prowadzić w odpowiednim wątku. Ten, z tego co widzę, z Kurdystanem nie ma za wiele wspólnego.
  25. O sposobach zachowania tajemnicy

    Wystarczyło wejść do sklepu, stanąć przy wystawie sklepowej, zatrzymać się przy kiosku, usiąść na chwilę na ławce... Wszystko zależało od pomysłu, możliwości. Musiało być jak najbardziej naturalne, tak żeby ewentualny śledzący sam nie zorientował się, że został zauważony. Ot chociażby przechodzenie przez ulicę. Rozglądasz się, czy nic nie jedzie. A przy okazji starasz się wyłapać jak najwięcej osób w okolicy. Robisz to drugi raz po kilku minutach. I już możesz kogoś zauważyć. Podchodzisz do wystawy sklepowej i obserwując odbicia na szybie szukasz tej osoby. Właśnie wykorzystując szybę wystawową, a konkretnie to co się w niej odbijało, teren akcji obserwował jeden z uczestników akcji pod Arsenałem, oczywiście zanim pojawił się samochód z więźniami. Ot, stoi sobie przy wystawie i coś ogląda. Czynność nie zwracająca niczyjej uwagi. Nie da się wykluczyć takich sytuacji. Kiedyś chyba nawet spotkałem się z opisem czegoś takiego, niestety nie pamiętam gdzie. Jednak nie zawsze było to możliwe. Najważniejsze było zgubienie "ogona". Starano się unikać noszenia broni przy sobie. To jednak było duże ryzyko, wyjść poza dom z bronią. Wystarczyło przecież żeby taki człowiek został zatrzymany przez patrol dla sprawdzenia dokumentów i wpadka gotowa. Ile to raz dochodziło do starć pomiędzy Niemcami, a żołnierzami podziemia, którzy gdzieś transportowali broń (jeśli broń przenoszono, to w sytuacjach wymagających tego, np. wpadka kogoś, kto znał adres lokalu, gdzie wcześniej trzymano broń, albo przygotowania do akcji). Broń była poza tym zbyt cenna, aby narażać się na jej stratę. Oczywiście mogła zdarzyć się sytuacja, że ktoś nierozważnie wyszedł z bronią, nie mając potrzeby posiadać jej przy sobie akurat w tym momencie. Jednak traktowałbym to raczej jako wyjątki potwierdzające regułę. ogólnie dobrze było nie mieć przy sobie jakichkolwiek materiałów obciążających. Ulotki i gazetki drukowane przez drukarnie podziemne, meldunki, czyjeś dokumenty (tak wpadł po akcji "Panienka" Kazimierz Jakubowski "Kazik" z OD "A", który miał przy sobie dokumenty Niemca, któremu darował życie)... Oczywiście jeśli ktoś działał w podziemiu, to mógł nie mieć wyboru i czasem musiał wyjść poza dom z czymś, co mogło spowodować jego zatrzymanie. Ale to też ważne było, aby takie materiały odpowiednio zamaskować, aby nie udało się ich znaleźć przy rewizji, bądź też żeby wyglądały na coś innego.
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.