Albinos
Przyjaciel-
Zawartość
13,574 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez Albinos
-
Ze względu na cenę dość długo zbierałem się do spróbowania tegoż piwa (24 zł za czteropak po 0,33!), ale w końcu przemogłem się. Kilkenny Irish Beer. Herbaciany kolor, przyjemny intensywny zapach, ładna utrzymująca się w zasadzie do końca piana, bardzo lekkie, tylko trochę wodniste na początku. Potem jak już człowiek weźmie te 3-4 łyki czuć przyjemną, choć delikatną goryczkę. Na pewno warto spróbować. Podobnież i Wexford Irish Cream Ale, poza zapachem dość podobne do Kilkenny. Raz na jakiś czas pewnie wrócę do nich, choć i tak o wiele bardziej z tych klimatów wolę Belhaven Scottish Ale, Spitfire'a czy Bombardiera...
-
O tym jak to płeć piękna wpływała na żołnierzy. Pismo płka Franciszka Edwarda Pfeiffra "Radwana", komendanta Obwodu I AK Śródmieście, z dnia 20 sierpnia [Powstanie Warszawskie 1944. Wybór dokumentów, t. 5: 19-21 VIII 1944, Warszawa 2003, red nauk. P. Matusak, s. 146]: Zauważyłem ostatnio, że dzięki obecności na liniach walki [kobiet] WSK, żołnierze w czasie służby na posterunkach prowadzą z nimi rozmowy zamiast czuwać. Taki stan rzeczy wpływa na zmniejszenie czujności oddziałów i w konsekwencji może pociągnąc za sobą nieobliczalne skutki. W oddziałach na linii walki mogą przebywać jedynie: łączniczki lub patrole sanitarne, jeżeli zachodzi tego potrzeba, zaś pozostała [część] WSK powinna być zatrudniona na tyłach. Jeżeli powyższy stan nie ulegnie poprawie nakażę usunięcie całej WSK z oddziałów liniowych. Powyższy rozkaz podać na specjalnych odprawach WSK, pouczając łączniczki i patrole sanitarne o poważnym traktowaniu swoich obowiązków, zaś żołnierzom AK przypomnieć obowiązki żołnierza na posterunku i nakazać kategorycznie ich przestrzeganie. I reakcja Marii Szymkiewicz-Drzymulskiej "Rysi", kierowniczki Referatu WSK Okręgu. Pismo z dnia 23 sierpnia [Powstanie Warszawskie 1944. Wybór dokumentów, t. 6: 22-24 VIII 1944, red. nauk. P. Matusak, Warszawa 2004, s. 154]: Na polecenie p. Autora z dnia 22 VIII br w sprawie pisma z Obw. I p. Radwana z dnia 20 VIII 44 9które tylko ja otrzymałam, jako poufne) melduję oświadczenie p. Radwana, jakie otrzymała dn. 24 bm. Rakieta ref. obw. I WSK: że pismo to nie było monitem w stosunku do WSK, tylko w stosunku do oddziałów męskich celem uporządkowania tych spraw. Przedstawiam meldunek Rakiety w sprawie przyczyn takiego stanu rzeczy, za który nie może ponoć odpowiedzialności tylko ref. WSK. - Meldunek ten został przyjęty przez p. Radwana do rozważenia. Dla poprawy tego stanu koniecznym jest zarządzenie p. Radwana do rozważenia. Dla poprawy tego stanu koniecznym jest zarządzenie p. Radwana do d-ców oddziałów, w których służbę pełnią kobiety, by w sprawach kobiet nie na poziomie na służbie, odnosili się do organów WSK oraz respektowali i uznawali interwencję organów WSK w stosunku do takich kobiet. Dotychczas ze strony d-ców oddziałów skarg nie było. Rozkaz p. Radwana zrozumiany był przez komórki WSK, które go otrzymały od swoich d-ców, jako pisemna nagana dla wszystkich żołnierzy-kobiet obwodu I za winy nie wiadomo czyje, z zagrożeniem zastosowania najsroższej kary, jaka a może być zastosowana do żołnierza - usunięcia ze służby liniowej i to nie jednostek popełniających dane przekroczenie służbowe, a według zasady odpowiedzialności zbiorowej nieuznawanej w wojsku. Zrozumiałym jest, że rozkaz taki podany wszystkim zgrupowaniom jest przyjęty przez żołnierzy-kobiety obw. I jako niezasłużona krzywda. Opinie d-ców i fakty, np.: żądanie kobiet do akcji dla podciągnięcia mężczyzn, mówią same za siebie. To nie jest jeden wypadek u mjr. Woli, czy opinia por. Jerzego. Proszę p. Komendanta o polecenie, by p. Radwan zlecił porządkowanie takich sporadycznych wypadków przez swe właściwe organa nie tylko w stosunku do kobiet, ale i mężcyzn, a nie wyrażał opinii krzywdzącej o całości kobiet w wojskowej służbie. Spotkał się ktoś z jakąś kontynuacją tej historii?
-
Polski sport w czasie okupacji
Albinos odpowiedział secesjonista → temat → Społeczeństwo i gospodarka
O tym: http://www.gandalf.com.pl/b/podziemny-futbol-1939-1944/ -
Polski sport w czasie okupacji
Albinos odpowiedział secesjonista → temat → Społeczeństwo i gospodarka
Na forum przegapił, bo tak za jakiś czas planuję się tym tematem zająć (jako częścią pewnego większego "projektu"). Na razie w zasadzie tylko z pracy prof. Szaroty znam temat jako tako, może jak upoluję w końcu opracowanie J. Kuleszy, to coś skrobnę na forum. Ale to może. No i nie ukrywam, że jeśli chodzi o historię futbolu, to zdecydowanie bardziej pociąga mnie ten na Wyspach... -
Literatura - Polska pod okupacją, Polska podziemna
Albinos odpowiedział Albinos → temat → Literatura, sztuka i kultura
Już myślałem, że nigdy się tego nie doczekam: http://historyton.pl/catalog/product_info.php?products_id=15709 -
Wola - pierwsza samodzielna bitwa Powstania Warszawskiego
Albinos odpowiedział Albinos → temat → Działania bojowe
Temat wyjścia "Radosława" z Woli poza miasto był roztrząsany już nie raz, przy wielu różnych okazjach. Jednak nie tylko Jan Mazurkiewicz myślał nad takim rozwiązaniem sytuacji. Kiedy 2 sierpnia ppłk Franciszek Rataj "Paweł", dowódca odwodu Okręgu Warszawskiego AK, zwołał naradę swoich oficerów, doszło do małej sprzeczki między szefem sztabu, rtm. Alexandrem Lossow-Niemojowskim "Alikiem", a dowódcą batalionu "Wigry", por. Eugeniuszem Konopackim "Trzaską". Ten pierwszy uważał, że opuszczenie Warszawy i przejście do Kampinosu będzie najlepszym możliwym wyborem w sytuacji, w jakiej się znaleźli. Z kolei "Trzaska" po tym, jak zorientował się, że na Woli za "sąsiadów" mają oddziały "Radosława", które już znał, obstawał za tym, aby jednak pozostać. Sam "Paweł" nie będąc pewnym tego, co należy dalej robić wysłał tego samego dnia około 10:30 łącznika (strz. Jan Pawłowski, sam się zgłosił do "Pawła") do "Montera" do Śródmieścia, aby przekazał mu meldunek dt. obecnej sytuacji oddziałów "Pawła" i wydał polecenia, co dalej robić. Ponoć A. Chruściel tak się ucieszył z tego, że odnalazły się jego baony odwodowe, że aż sam wręczył łącznikowi pistolet FN. Jednocześnie polecił przekazać F. Ratajowi, że ma pozostać na cmentarzu Ewangelickim i współpracować z "Radosławem", ale bez wdawania się w jakieś ciężkie walki. Tymczasem obawiający się tego, z jakim to rozkazem może wrócić łącznik, rtm. "Alik" chciał wymóc na "Pawle" wydanie rozkazu wymarszu. Bał się bowiem, że po pierwsze lada chwila Niemcy zamkną pierścień wokół miasta i wtedy pozostanie już tylko walczyć w mieście i narazić się na zagładę, a po drugie, że "Monter" może rozkazać powrót na Starówkę. W końcu udało mu się osiągnąć swój cel. Około godziny 13 dowódca odwodu OW AK polecił ogłoszenie gotowości marszowej w baonach "Antoni" i "Wigry". Jednak do wyjścia z miasta było jeszcze daleko. Najpierw trzeba było znaleźć odpowiednią trasę. Wiedziano, że kierunek na Obozową i Powązkowską odpada, bo tam są Niemcy. Postanowiono spróbować przejść Górczewską. I tutaj rozpoczyna się dramat patrolu ppor. Juliusza Chomicza "Julka". Według danych podanych przez Roberta Bieleckiego ["Gustaw"-"Harnaś". Dwa powstańcze bataliony, Warszawa 1989] patrol liczył łącznie z "Julkiem" 16 ludzi. Tymczasem Stanisław Podlewski [Wolność krzyżami się znaczy, Warszawa 1989, s. 424] podaje, iż było to 15 ludzi. Co do uzbrojenia, to wedle Podlewskiego mieli mieć na stanie 3 "Błyskawice", 6 kb, kilka pistoletów i kilkanaście granatów. Poniżej podaję skłąd patrolu według R. Bieleckiego: 1. Juliusz Chomicz "Julek", poległ 2 sierpnia 2. Olgierd Idźkowski "Olgierd", przeżył 3. Bogusław Wolski "Boguś", poległ 16 września 4. Zdzisław Tyrcha "Zdzisiek", poległ 24 sierpnia 5. Tadeusz Tan "Tadek", przeżył 6. Tadeusz Prosiński "Tadek", poległ 5 sierpnia 7. Artur Jacyna "Artur", poległ 2 sierpnia 8. Zbigniew Jacyna "Zbyszek", poległ 2 sierpnia 9. Henryk Pyżykowski "Henio", poległ 2 sierpnia 10. Janusz Ruśkiewicz "Janusz", poległ 2 sierpnia 11. Władysław Janocha "Władek", poległ 2 sierpnia 12. Dobiesław Szamejt "Dobek", poległ 2 sierpnia 13. Andrzej Sommer "Andrzej", przeżył 14. Janusz Wiśniowski "Januszek", przeżył 15. Mirosław Michalski "Mirek", poległ 2 sierpnia 16. Stefan Nadratowski "Stefan", poległ 2 sierpnia Wszyscy, którzy polegli 2 sierpnia polegli właśnie podczas tego patrolu. Łącznie 9 osób, Powstanie przeżyły 4 z 7, które uratowały się wówczas. Ruszyli z cmentarza Ewangelickiego. Wcześniej przed kaplicą Halpertów mieli zbiórkę. Wspomniany rtm. "Alik" mówił im, jak ważne stoi przed nimi zadanie, i jaki to zaszczyt, że mogą wziąć w nim udział. Nie podaje żadnych szczegółów, nie wyznacza kierunku marszu. Gdy któryś z ludzi wyznaczonych do zadania zadał mu pytanie, ten - jak napisał S. Podlewski - zbył je byle czym. Weszli na Górczewską, na wysokości Staszica zatrzymali się. Ich dowódca rozmawiał z dowódcą barykady. Nie dowiedział się od niego jednak niczego, co mogłoby mu pomóc w wykonaniu zadania. Żadnych danych nt. nieprzyjaciela. Kiedy przekroczyli Płocką weszli na teren kontrolowany przez Niemców. Płocka stanowiła wtedy granicę obszaru opanowanego przez Powstańców na Woli. Od strony Wolskiej zostali ostrzelani wówczas po raz pierwszy. Dalej posuwali się skokami, aż w końcu dotarli do nasypu kolejowego przecinającego Górczewską tuż za Sokołowską. Tutaj bardzo szybko zostali zaatakowani przez znacznie silniejszego wroga, oddział rozproszył się. Z jednej strony Niemcy idący Górczewską zza wiaduktu, z drugiej strażnica górująca nad nasypem, a z trzeciej ostrzał od strony kościoła św. Wojciecha (Podlewski mylnie podał, że był to kościół na Nowolipkach). Nie wdając się w dalsze szczegóły - jakby ktoś był zainteresowany przebiegiem wydarzeń moze zajrzeć do: R. Bielecki, "Gustaw"..., s. 155-163; S. Podlewski, Wolność..., s. 423-426 (oczywiście jakby ktoś był szczególnie zainteresowany tematem, a nie miał dostępu do tych publikacji, to w wolnej chwili mogę opisać całość) - chciałbym tylko zająć się paroma kwestiami. Przede wszystkim, ilu ludzi wróciło na cmentarz Ewangelicki. Podlewski podał, iż zaledwie czterem osobom udało się to, podczas gdy Bielecki wymienia z imienia i nazwiska aż sześć (w zasadzie siedem, ale sześć z samego patrolu, o tej siódmej osobie za chwilę): Tadeusz Tan i Zdzisław Tyrcha, którzy wrócili jako pierwsi; dalej Bogusław Wolski; po nim Olgierd Idźkowski i Andrzej Sommer (nie sam); w końcu Tadeusz Prosiński, który najprawdopodobniej jako ostatni wycofywał się od wiaduktu. Widział, jak Niemcy łapią Janusza Ruśkiewicza i Władysława Janochę, po czym prowadzą za wiadukt i tam zabijają razem z grupą ludności cywilnej. On sam schował się w jednym z mieszkań, gdzie rozebrał się i położył do łóżka, żeby w razie czego mieć wytłumaczenie co tam robi. Niemcy znaleźli go. Zaczął im tłumaczyć, że jest chory i dlatego leży w łóżku. Oni jednak nie uwierzyli mu. Wyprowadzili go na zewnątrz, i najprawdopodobniej gdyby nie chwila nieuwagi żołnierzy, którzy go pilnowali, a i on zostałby rozstrzelany. Na szczęście udało mu się uciec i dostać do swoich. Nikt do końca nie wie, jaki był ostateczny los Dobiesława Szamejta, Henryka Pyżykowskiego oraz Mirosława Michalskiego, jednak najprawdopodobniej i oni zginęli. Podobnie jak i Prosiński, tak i Janusz Wiśniowski miał dużo szczęścia tamtego dnia. Odcięty od reszty oddziału ratował się na własną rękę. Widząc grupę Niemców stojących na Sokołowskiej zaczął biec w ich stronę. Oni jednak weszli do bramy, chwilę później zabijając kilku towarzyszy Wiśniowskiego. On jednak miał wolną drogę. Dobiegł do skrzyżowania Górczewskiej i Sokołowskiej, przebiegł pod wiaduktem na drugą stronę, po czym opuścił Warszawę. Wedle Podlewskiego został złapany przez Niemców i wysłany do obozu pracy, ale wojnę przeżył. I w końcu ta ostatnia osoba, która nie należała do patrolu, a wróciła z Andrzejem Sommerem na cmentarz Ewangelicki - Maria Paciorek. W dniu wybuchu Powstania miała 22 lata, mieszkała na Ulrychowie, ale walki zastały ją poza domem, właśnie na Górczewskiej w rejonie wiaduktu. Była świadkiem tragicznego końca patrolu "Julka". Z własnej woli próbowała pomóc tym ludziom, mimo że sama naraziła się przy tym na śmierć (i gdyby nie postawa jednego z oficerów niemieckich, to pewnie podzieliłaby los większości tego patrolu). Razem z Andrzejem Sommerem zawiozła do szpitala Wolskiego Zbigniewa Jacynę (odprowadził ich wspomniany oficer). Chciała również pomóc Mirkowi Michalskiemu, ale ten nawet nie chciał, aby mu pomagać, wiedział, że ciężko ranny i tak niedługo umrze - miał rozpruty brzuch. Po dostarczeniu "Zbyszka" do szpitala razem z "Andrzejem" poszła na cmentarz Ewangelicki, a później sama wróciła na Ulrychów. Jednak już kilka godzin później ponownie była na Woli. Jak sama mówiła nie potrafiła usiedzieć, coś ją ciągnęło do ludzi, z którymi przeżyła tak tragiczne chwile. W drodze na cmentarz Ewangelicki poszła do szpitala Wolskiego. Tam dowiedziała się, że "Zbyszek" zmarł. Kiedy przyszła już do oddziału dostała od chłopaków pseudonim "Aniela". Tak nazywała się ich kompania. Jej pseudonim był wyrazem wdzięczności za to, co dla nich zrobiła. I jeszcze tablica umieszczona obok klatki wejściowej do budynku przy Górczewskiej 45, domu znajdującego się na skrzyżowaniu Górczewskiej z Sokołowską: http://www.potempski.com/Stanislaw/tablica.jpg -
Pod datą 2 sierpnia w dzienniku bojowym OD "A" zapisano, że oddział tego dnia: o godzinie 8 rano stawił się na Okopowej 41, gdzie znajdowało się miejsce postoju dowództwa Zgrupowania "Radosław"; ubezpieczał m.p. od strony północnej; odbył 5 patroli bojowych; zaciągnął wartę główną m.p. Tymczasem w opracowaniu A. Borkiewicza [Powstanie Warszawskie 1944. Zarys działań natury wojskowej, Warszawa 1964, s. 88; później powtórzył to m.in. Z. Puchalski] pojawia się informacja, że w nocy z 2 na 3 sierpnia (około godziny 3) oddziały por. Olszyny i por. Śnicy, zluzowały dwie kompanie "Miotły" obsadzające Monopol Tytoniowy przy Dzielnej 62. Skąd ta informacja u płka Borkiewicza? W dzienniku bojowym oddziału pierwsza wzmianka o zajęciu Monopolu Tytoniowego pojawia się dopiero pod datą 7-8 sierpnia. A jeśli faktycznie jakaś grupa z OD "A" obsadziła Monopol Tytoniowy w nocy z 2 na 3, to jak liczna była? Dziennik bojowy Zgrupowania niestety milczy na temat tego wydarzenia...
-
Co prawda nie mamy jeszcze nawet połowy maja, ale na wszelki wypadek już teraz zakładam temat. Jak co roku prosiłbym o umieszczanie tutaj wszelkich informacji dt. obchodów, różnych uroczystości, koncertów, inscenizacji, wydawnictw książkowych przygotowywanych specjalnie na rocznicę itp. To jednak nie wszystko. Tradycyjnie już chciałbym przygotować na portal kilka tekstów dt. Powstania. Na razie w planach mam trzy: - co przeczytać, czyli co nieco o literaturze dt. Powstania; - historia "Koszty"; - historia Powstania na fotografiach - tutaj jeszcze muszę pomyśleć nad tym, jak konkretnie ma to wyglądać, czy szukać jednego zdjęcia na każdy dzień (największy problem to jak graficznie to rozwiązać na portalu, może np. seria tekstów? bo jednak 63 fotografie w jednym tekście to sporo za dużo), czy np. wystarczy jedno z każdego tygodnia, a może nie chronologicznie ale problemowo ułożyć tekst... Jeśli ktoś byłby chętny do współpracy, miał pomysł na jakiś tekst, to proszę o kontakt, tak żeby można było odpowiednio wcześniej wszystko ustalić. PS Tak, wiem. Nikogo chętnego raczej nie będzie, ale spróbować nie zaszkodzi
-
Upamiętnienie jednego z najtragiczniejszych zdarzeń w Powstaniu Warszawskim: http://warszawa.gazeta.pl/warszawa/1,34862,12304642,Upamietnili_wybuch_niemieckiego_czolgu_pulapki.html Tylko ten "czołg-pułapka" w tekście trochę razi...
-
Powstanie Warszawskie - czy było potrzebne?
Albinos odpowiedział Jarpen Zigrin → temat → Zagadnienia ogólnomilitarne i ogólnopolityczne
Jak najbardziej warto, nie napisałem nigdzie, że nie warto -
Gdy 26 sierpnia Niemcy zalali ogniem północną linię obrony Starego Miasta, w tym i PWPW, po kilku nalotach (odbyło się ich tego dnia dziewięć), major Mieczysław Chyżyński "Pełka", dowódca PWB/17, oddziału który od samego początku bronił zabudowań PWPW, opuścił stanowiska, i nie informując o tym ani ppłk "Leśnika", ani mjr. "Rysia", skierował się w stronę kanałów, z zamiarem przejścia na Żoliborz. Zatrzymany został oddany przez płk. "Wachnowskiego" pod sąd, i skazany na karę śmierci. Wyrok jednak nie został wykonany. Stachiewicz pisze u siebie [Starówka 1944, Warszawa 1983, s. 246; przyp. 46], że w świetle zachowanych dokumentów, jakakolwiek ocena psychologiczna tego wydarzenia nie ma sensu, gdyż wszystko jest jednoznaczne. Czy ktoś orientuje się, które to dokumenty dokładnie miał autor na myśli? Czy poza relacją Podlewskiego w Przemarszu przez piekło, mamy jakieś opisy tej historii?
-
Co nieco na temat sprawy majora Chyżyńskiego można znaleźć w pracy Janusza Marszalca [Ochrona porządku i bezpieczeństwa publicznego w Powstaniu Warszawskim, Warszawa 1999, s. 204-205]. Ponoć sam mjr "Pełka" po wojnie przyznał się do napisania memoriału, w którym nawoływał do obalenia gen. Komorowskiego i przejęcia dowództwa nad Powstaniem przez kogoś, kogo zaakceptowałby Stalin. Ogólnie chodziło o wytłumaczenie aresztowania majora z powodów politycznych, bowiem niektórym osobom miały nie pasować jego proradzieckie poglądy. Wedle relacji samego majora Chyżyńskiego tenże memoriał przekazał płkowi Plucie-Czachowskiemu, który miał już dostarczyć go do KG. Problem w tym, że sam Pluta-Czachowski w życiu tego memoriału miał nie widzieć, a i zaprzeczał temu, jakoby "Pełka" miał sympatie proradzieckie. Po wojnie dość długo, jak piszą i J. Marszalec i Juliusz Kulesza, ciągnęła się w tej sprawie polemika książkowo-prasowa z udziałem Stanisława Podlewskiego, Antoniego Przygońskiego, Lesława Bartelskiego, Kazimierza Pluty-Czachowskiego i Jerzego Kirchmayera. Ciekawą rzecz przytoczył w swojej pracy J. Kulesza [Reduta PWPW. Polska Wytwórnia Papierów Wartościowych w konspiracji i w Powstaniu Warszawskim, Warszawa 1989, s. 212]. Otóż w piśmie do generalnego rzecznika kontroli partyjnej przy KC PPS z dnia 24 lutego 1948 r. pełniący wówczas funkcję rzecznika kontroli partyjnej Komitetu Stołecznego Władysław Sieroszewski pisał: Nie uważam za prawdopodobne, aby sprawa miała podłoże polityczne. Wracając jednak do wydarzeń z roku 1944. Otóż po aresztowaniu "Pełka" został oskarżony o dezercję i próbę ucieczki do wroga, po czym skazany na karę śmierci. Mając na uwadze zasługi majora podczas konspiracji pułkownik "Wachnowski" nie zatwierdził wyroku. Sprawa przeszła w ręce sądu w Śródmieściu, który również skazał "Pełkę" na śmierć. Tutaj już - wedle relacji kpt. Władysława Sieroszewskiego "Sabały", szefa służby sprawiedliwości w Powstaniu Warszawskim - wyrok ten nie wymagał zatwierdzenia. Jednak i "Monter" nie chciał, aby tak zasłużony oficer został w ten sposób ukarany. Po konsultacji z "Sabałą" miał przedstawić sprawę "Borowi". Ten nie był pewien, czy ma prawo ułaskawić "Pełkę", czy też sprawa nie powinna trafić do Londynu. Zanim ustalono ostateczną wersję Powstanie dobiegło końca. I tutaj jeszcze jedna ciekawa rzecz, przywołana już przez J. Marszalca [Ochrona porządku..., s. 272]. Otóż kiedy w ostatnich dniach sierpnia komendant "punktu zbornego jeńców" na Starówce został ranny, jego miejsce zajął... właśnie "Pełka". Tak przynajmniej sam pisał w swoich powojennych wspomnieniach.
-
Nie wiem czy słaby, ale tak samo mądry jak cała ta dyskusja
-
To sprawdź ile wyników w google wyskakuje przy "Usain Bolt Real Madrid", a ile przy "Usain Bolt Manchester United". U mnie odpowiednio 8,980,000 i 97,700,000. Tak dość spora różnica jak na moje...
-
Bolt był też widziany z barwami Bayernu, ale nie od dziś wiadomo, że najbliżej mu do Manchesteru: http://www.dailymail.co.uk/sport/olympics/article-2184702/London-2012-Olympics-Usain-Bolt-say-Manchester-United.html
-
Literatura - Powstanie Warszawskie
Albinos odpowiedział Albinos → temat → Literatura, sztuka i kultura
Krótki wywiad, warto przeczytać: http://www.krytykapolityczna.pl/Wywiady/JasinskiNiewyjasnionazagadkapowstania/menuid-77.html -
Nie wcięło, szukajcie a znajdziecie
-
I znowu Usain Bolt... Ferguson zdecydowanie powinien pomyśleć o podpisaniu z nim kontraktu
-
Kiedy w 1934 r. rozpoczynano na Grochowie budowę kościoła pw. Najczystszego Serca Marii, nikt zapewne nie podejrzewał, że konsekracja będzie odbywać się już w okupowanym kraju. A tak się stało. Dokładnie 6 kwietnia 1941 r. ks. dr Zygmunt Choromański dokonał konsekracji kościoła w obecności blisko 10 000 wiernych. Kilka miesięcy później, 7 grudnia 1941 r., "Nowy Kurier Warszawski" przypominał o rozporządzeniu dt. zakazu kontaktów z jeńcami wojennymi. Z kolei 7 czerwca 1942 r. członkowie Organizacji Małego Sabotażu "Wawer" na placu Piłsudskiego pozamazywali i pozakreślali kilka napisów "Adolf Hitler Platz". Dnia 1 listopada tego samego roku "Rzeczpospolita Polska" opublikowała tekst nowego oświadczenia Kierownictwa Walki Cywilnej. Jak pisał Ludwik Landau, 2 maja 1943 r. dymy nad gettem nie przestają się unosić na szerokiej przestrzeni. Kilkaset osób zatrzymali Niemcy podczas łapanki urządzonej w kościele św. Antoniego Padewskiego na Senatorskiej, jak i przed samym kościołem, w dniu 3 października 1943 r. Natomiast 6 lutego 1944 r. okupant przeprowadził aresztowania odwetowe oraz blokady domów w Warszawie i w miejscowościach podwarszawskich. Co łączy te wszystkie daty? Każdy z wymienionych dni, to była pierwsza niedziela miesiąca. Wtedy właśnie na Starym Mieście, przy Brzozowej, w domu profesorów, spotykali się co miesiąc członkowie Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza. Towarzystwo powstało w roku 1886 we Lwowie z inicjatywy grona tamtejszych uczonych, literatów i miłośników literatury. Na ich czele stanął prof. Roman Pilat, który wziął na siebie ciężar organizacji całości, pokierowania entuzjazmem, któremu nie wolno było wygasnąć. Początkowo skupiano się tylko na postaci Mickiewicza, z czasem jednak siłą rzeczy musiano otworzyć się i na innych autorów, inne zagadnienia niż tylko te mickiewiczowskie. I tak Słowacki, Rej, Kochanowski i Krasicki wkroczyli na spotkania członków Towarzystwa. Ale nie tylko oni... Wybuch drugiej wojny światowej nie zakończył działalności tych zapaleńców. Chcieli dalej się spotykać, także w Warszawie. I tak też działo się. W każdą pierwszą niedzielę miesiąca do dawnego spichlerza Baltazara Strubicza przy Brzozowej 12 schodzili się profesorowie Julian Krzyżanowski, Stefan Baley, Zofia Szmydtowa, Władysław Tatarkiewicz, Bogdan Nawroczyński, czy też młodzi Tadeusz Mikulski i Henryk Friedrich. Stałym uczestnikiem tych zebrań był również Tadeusz Wiwatowski. Profesor Mikulski o tych spotkaniach pisał, jako o prawie kontynuacji. Kontynuacji czego? Istnienia Towarzystwa? A może po prostu kontynuacji normalnego życia. Choćby i przez te kilka godzin. Najpierw szli starymi uliczkami - Piwną, Nowomiejską, Kanonią, Celną, Krzywym Kołem, Kamiennymi Schodkami, Rybakami, Brzozową. Po drodze mijali Katedrę, Rynek Starego Miasta, Zamek Królewski, kolumnę Zygmunta, kościoły jezuicki, św. Marcina... Po przejściu przez mały mostek łączący "dom profesorów" z Brzozową (zdjęcie - "dom profesorów" po lewej z mostkiem; i jeszcze to - widać jaka jest różnica w wyglądzie przed- i powojennym) zagłębiali się w świat wypełniony książkami, obrazami, zbiorami roślin... Świat starszy niż oni wszyscy. Z okien widzieli Wisłę - taką samą bez względu na to przez jaką Polskę płynęła. Chwila oddechu od koszmaru dnia codziennego, ale jednocześnie podejmowanie walki z okupantem pragnącym zniszczyć polską kulturę. Wyrażenie swojej niezgody na takie działania. W tym samym domu, w mieszkaniu prof. Krzyżanowskiego, odbywały się tajne komplety polonistyczne. Oto jak wspominała je Wanda Leopold [Z dziejów podziemnego Uniwersytetu Warszawskiego, red. Wycech C., Warszawa 1961, s. 155, 159-160]: Profesor odbywał wykłady i seminaria u siebie w domu. Przyjemna była już nawet sama droga na ulicę Brzozową przez uliczki Starego Miasta, dzielnicy starej, ciasnej i brudnej, przez to nie zajętej przez Niemców, którzy woleli nowoczesne, bardziej luksusowe i reprezentacyjne dzielnice. Tu za to w każdym prawie domu mieścił się jakiś lokal konspiracyjny, swojsko było i wydawało się bezpiecznie. Potem do domu profesorskiego, dziwacznie położonego na skarpie, szło się takim trochę ni to weneckim, ni to japońskim mostkiem przerzuconym od ulicy do drzwi wejściowych i zamiast jak w normalnym domu wędrować do mieszkania schodami w górę, szło się piętro w dół i obijało potem nosy w zawsze ciemnym i cichym korytarzu. Zstępowaliśmy trochę jak spiskowcy w Kordianie w podziemia katedry. Tyle że później wchodziło się nagle do jasnego mieszkania z masą zieleni za oknami. Gabinet profesora był wprost z przedpokoju. Niewielki, szczelnie obudowany półkami pokój ze spiętrzonymi książkami z trudem mieścił całą gromadkę. [...] po zdaniu wszystkich kolokwiów zostaliśmy zaproszeni do państwa Krzyżanowskich na coś w rodzaju uroczystego zakończenia roku. Byli też inni profesorowie i cały nasz rocznik, ostatni raz jakoś wszyscy w komplecie, bo w następnym roku brakowało już z nas trojga. Było lato, przyjęcie dobywało się w trzecim, zamykanym na zimę pokoju, również oczywiście zastawionym książkami. Smakołyki i zastawa były niesłychanie wytwornie jak na nasze wojenne przyzwyczajenia, zresztą pani Krzyżanowska był w tym mistrzem. Ona też szybko przełamała nasze onieśmielenie i po paru minutach jedliśmy już na miarę naszego wygłodzenia i rozmawialiśmy z naszymi profesorami o naszych planach, o organizującym się wówczas tajnym życiu literackim, o ostatnich wiadomościach z frontu. Profesor Krzyżanowski snuł plany na okres po wojnie - plany szerokie: edytorskie, przekształcenia towarzystw naukowych, reformy studiów; robił bilans strat i zaniedbań, który już olbrzymi był wówczas, ale energia i optymizm profesora były bezgraniczne i... przyjemnie im było ulegać. Czy ulegał im Tadeusz Wiwatowski? Doktor Rybicki w swoich wspomnieniach pisał, że jego zastępca nie przepadał za prof. Krzyżanowskim. Z drugiej strony faktem pozostaje, że blisko z nim współpracował. To za jego namową rozpoczął pracę na tajnym UW, to u niego postanowił pisać doktorat, a wcześniej magisterkę. Czyli jednak coś musiało być w profesorze Krzyżanowskim takiego, że "Olszyna" trzymał się go. Obaj bywali uszczypliwi. Obaj kochali literaturę. Czyżby więc zgodność charakterów i podobne zamiłowania? A może wiedzieli, że jeden potrzebuje drugiego? Dzisiaj trudno cokolwiek pewnego powiedzieć. Tajemnicę ich "związku" zabrali ze sobą na tamten świat. W pewnym sensie nawet dobrze się stało. Historia potrzebuje trochę takich brakujących puzzli. Otwierają one drogę domysłom, wyobraźni... Dodają trochę tajemnicy. Nie zawsze trzeba wiedzieć wszystko. Bo i po co? Czym dla Wiwatowskiego były te spotkania w "domu profesorów"? Tutaj chodziło chyba jednak o coś więcej, niż tylko chwila oddechu od koszmaru dnia codziennego i walka o polską kulturę. Dla niego był to w pewnym stopniu także sposób na ratowanie swojego człowieczeństwa. Rozumiał, jak pisał prof. Mikulski, że dywersja wykoleja ludzi, ustawia ich poza społeczeństwem. Nauka, książki, spotkania z ludźmi nie związanymi z pracą w dywersji, były dla niego ratunkiem, odskocznią od kolejnych planów wykolejenia pociągu, zabicia tego czy innego Niemca, zdobycia broni. Ostatnia przedpowstaniowa pierwsza niedziela miesiąca wypadła 2 lipca. Tego dnia na Dworcu Towarowym żołnierze warszawskiego Kedywu założyli termity do wagonów ze słomą - nr Breslau 27562 i 44041. Wagony odjechały, wyniki akcji nieznane. Czy Tadeusz Wiwatowski poszedł wtedy na Brzozową? Być może obowiązki związane z Kedywem zmusiły go do zrezygnowania z tych kilku godzin odpoczynku, radości. Miesiąc później w niedzielę 6 sierpnia razem ze swoimi ludźmi obsadzał różne punkty obrony na Woli - Młynarska-Żytnia-Leszno, czy też pl. Kercelego-Leszno-Wronia-Żytnia. Na Brzozową już nie wrócił. Kto wie, być może gdyby nie zginął na Stawkach, to jeszcze zajrzałby tam. I znowu w otoczeniu zbiorów prof. Krzyżanowskiego i w jego towarzystwie na chwilę zapomniałby o tym, co działo się dookoła...
-
Tematyka Polaków siłą wcielonych do Wehrmachtu, a potem uciekających do polskich oddziałów jest stosunkowo często poruszana, czy to w mediach czy przez historyków. Trochę inaczej - takie przynajmniej odnoszę wrażenie - wygląda to w przypadku tych, którzy z szeregów niemieckich uciekli do konspiracji. Być może to kwestia mniejszej liczby takich przypadków. Nie wiem. Ale może ktoś tutaj spotkał się z jakimiś omówieniami tego problemu? Może ktoś zna jakieś konkretne przypadki? Sam dotychczas natrafiłem na dwa. Pierwszy to Aleksander Ziółkowski "Ali" z ODB-19 (oddział mokotowski) Kedywu OW AK. Jak podaje Władysław Bartoszewski [Legitymacja NSDAP nr 13, "Stolica" nr 50(467)/1956, s. 14] pochodził on z Pomorza. Wcielony został ponoć do wojsk spadochronowych, walczył na wschodzie, dorobił się feldfebla. Kiedy jednak pewnego razu znalazł się w Warszawie uciekł. Przez przypadek(?) trafił na ludzi z konspiracji. Długo miano zastanawiać się nad tym, czy przyjąć go do organizacji, ale w końcu zdecydowano się. Dostał mieszkanie, dokumenty... Jako że świetnie mówił po niemiecku często wykorzystywano go w sytuacjach, kiedy trzeba było udawać Niemca. Brał udział m.in. w likwidacji Eitnera. Przed Powstaniem Warszawskim wysłany do oddziału partyzanckiego, poległ. Druga postać to Stanisław Gauza "Taran". Przed wojną m.in. w 17. Pułku Ułanów Wielkopolskich, po zajęciu Polski przez Niemców ożeniony z Niemką wpisał się na volkslistę aby uniknąć wysiedlenia. Wraz z atakiem Niemiec na ZSRR wcielony do wojska, służył jako kierowca. Miał ponoć bardzo ciężko znosić tę służbę. Jednak aż do 1 sierpnia 1944 r. nie uciekł. Dopiero wówczas zdezerterował. Znajdował się akurat w Warszawie. Jechał ciężarówką z amunicją z Modlina do Cytadeli. Na Wybrzeżu Kościuszkowskim "zamarkował defekt silnika", jak pisał Stanisław Podlewski [Wolność krzyżami się znaczy, Warszawa 1989, s. 485]. Towarzyszącym mu żołnierzom niemieckim powiedział, że pójdzie po pomoc. Uciekł. W mieście trafił na swojego starego znajomego, który powiedział mu, że za kilka godzin wybuchnie Powstanie Warszawskie. Bez wahania wstąpił w szeregi powstańcze. Znalazł się w III Zgrupowaniu ppor. Romualda Podwysockiego "Ostoi" z II Rejonu III Obwodu AK Wola. Po upadku Woli trafił na Starówkę, gdzie poległ. Szczególnie zastanawia mnie przypadek pierwszy, Ziółkowskiego. Jak długo badano sprawę jego przyjęcia, dokąd "zawędrowała" decyzja... Dowódca ODB-19? Szef Kedywu OW AK? Komendant Okręgu? A może trafił kiedyś ktoś na podobne przypadki?
-
Jakbyś mógł secesjonisto trochę naświetlić sprawę, to byłbym wdzięczny
-
To i ja się powtórzę... Dziennikarze mają to do siebie, że muszą o czymś pogadać/popisać. I niekoniecznie musi to mieć jakiś sens A już ci od polityki i sportu w szczególności. Dla siatkarzy brawa za te kilka tygodni (tak od LŚ licząc). A że teraz nie wyszło. Cóż. Do Brazylii, którą nas niektórzy spece i dziennikarze zdążyli obwołać przed startem w Londynie, jeszcze nam widać trochę brakuje. I dobrze. Jest pole do popisu dla Anastasiego i kadry. O tym, że grać potrafią wiemy, teraz pozostaje jedynie udoskonalać to tak, aby w tych najważniejszych momentach wszystko funkcjonowało tak jak należy.
-
Przecież to jest zależność znana od dawna i to chyba dosłownie w każdym sporcie Już przecież mamy masę "kibiców", co to siatkarzy określają mianem "patałachów co to grać nie potrafią", i odgrażają się, że dalej nie będą oglądać ich występów, bo to tylko i wyłącznie strata czasu. Anglicy mają na to fajne określenie: glory hunter. Co prawda stosowane jest ono przede wszystkim w stosunku do pewnej grupy kibiców piłkarskich, ale spokojnie można przełożyć to i na inne sporty.
-
PKB "Barry" - kontrowersyjni żandarmi Powstania Warszawskiego
Albinos odpowiedział Albinos → temat → Oddziały powstańcze
Fragment pracy J. Marszalca [Ochrona porządku i bezpieczeństwa publicznego w Powstaniu Warszawskim, Warszawa 1999, s. 117]: Na szczeblu dowódcy oddziału liniowego, pomijajac całą rzeszę kochanych i podziwianych dowódców ze starych akowskich jednostek, warto zatrzymać się przy kontrowersyjnej postaci mjr. Włodzimierza Kozakiewicza, ps. "Barry". Ten twardy oficer o wrodzonym instynkcie przywódczym i bezwzględny szef staromiejskiej żandarmerii w ocenie Z. Stypułkowskiego miał wszelkie wady i zalety powstańca. Odważny, szybki w decyzji, czupurny w stosunku do przełożonych, pobłażliwy dla samowoli swych żołnierzy poza linią frontu, był jednocześnie dowódcą wymagającym, który nie wahał się posłać swych ludzi pod najcięższy ogień. Mimo to ten, znienawidzony przez ludność cywilną i wielu powstańców, mjr "Barry" dla swych żołnierzy był autorytetem i gwarancją bezpieczeństwa. Co do wcześniej pojawiającego się pytania odnośnie liczebności oddziału... Cały oddział "Barrego" liczył od 316-380 ludzi, przy czym nie cały zajmował się ochroną porządku. Funkcje policyjne sprawowało około 80 ludzi, reszta to był zwyczajny oddział liniowy. W skład "plutonu policyjnego" wchodził pluton por. "Rysia" (NN), pluton NSZ z Brygady "Koło", pluton Służby Bezpieczeństwa AL i sekcja żandarmerii zawodowej wachmistrza "Brodatego" (NN). Zastępcą mjra Kozakiewicza został Stanisław Kurland "Krzemiński" z SB AL. Kwatera "Barrego" znajdowała się w gmachu Sądu Apelacyjnego w nieistniejącym dzisiaj pałacu Badenich, koło kościoła garnizonowego na rogu Długiej i Miodowej. Ciekawą sprawą w tym wszystkim jest udział plutonu SB AL w wykonywaniu zadań policyjnych. Nie jest tajemnicą, że mjr Kozakiewicz nie pałał wielką miłością do AL-owców, a i oni niespecjalnie przepadali za nim. Doczekał się on nawet wśród nich opinii "najbardziej ordynarnego i plugawego oficera AK". Janusz Marszalec przypuszcza, że z tego m.in. powodu udział plutonu SB AL w dbaniu o porządek na Starym Mieście był w zasadzie żaden, a do żandarmerii należeli jedynie czysto formalnie. -
Coś jest na rzeczy... telepatia Michale, telepatia