Albinos
Przyjaciel-
Zawartość
13,574 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez Albinos
-
Literatura - Polska pod okupacją, Polska podziemna
Albinos odpowiedział Albinos → temat → Literatura, sztuka i kultura
Nowość od IPN-u: http://ipn.gov.pl/publikacje/ksiazki/elzbieta-zawacka-zelma,-sulica,-zo -
Nowe kierunki badań nad konspiracją i okupacją
Albinos odpowiedział Albinos → temat → Literatura, sztuka i kultura
Krążą, krążą... chociaż wychodzę z założenia, że jak krążą wokół konspiracji, to i wokół okupacji A za przypomnienie książki Pawła Rodaka serdeczne dzięki - kompletnie o niej zapomniałem. -
Ile obiektów przewidzianych przed PW do zdobycia zdobyto faktycznie?
Albinos odpowiedział Wolf → temat → Działania bojowe
Owszem, jest znana. Łącznie z powiatem lista (ja znam z 25 lipca, ale jeśli dobrze kojarzę, to ona potem była jeszcze uzupełniana jakoś tak zaraz przed 1 sierpnia) ta liczy 403 pozycje. Na tyle szczegółowy, aby na jego podstawie ustalić co zdobyto? Jeśli tak, to wolfie nic prostszego. Bierzesz do ręki spis obiektów (jeśli go nie masz mogę podać namiary), i na podstawie opisów walk sprawdzasz co zdobyto. I piszę to absolutnie serio -
Ile obiektów przewidzianych przed PW do zdobycia zdobyto faktycznie?
Albinos odpowiedział Wolf → temat → Działania bojowe
Niestety nigdy nie spotkałem się z takimi obliczeniami. Wątpię nawet aby coś takiego całościowo dla całej Warszawy opracowano. Jak miały powstać takie dokumenty dla Woli i Ochoty, które w zasadzie od początku Powstania znalazły się pod naporem niemieckim? Jeśli już szukać czegoś takiego, to raczej dla Śródmieścia, Mokotowa i Żoliborza, gdzie był czas aby porobić odpowiednie zestawienia. -
Blisko miesiąc już minął od ostatniego wpisu, ale jak obiecałem, tak robię, jest związek z Tadeuszem Gajcym. A konkretnie z jego środowiskiem. Ciekawą rzecz dt. tajnego nauczania napisała swego czasu Natalia Bojarska [W gałązce dymu, w ognia blasku... Wspomnienia o Wacławie Bojarskim, Tadeuszu Gajcym, Onufrym Bronisławie Kopczyńskim, Wojciechu Menclu, Zdzisławie Stroińskim, Andrzeju Trzebińskim, oprac. Szczypka J., Warszawa 1977, s. 126]: Wówczas nie było też ściśle określonego i ujętego w ramy sztywnego programu toku studiów. Zwłaszcza w okresie wojny, kiedy i luki w kadrze profesorskiej, i sama istota tajnego nauczania nie stwarzały możliwości do uporządkowanej nauki. Chodziło o to, by nadać studentom kierunek, nauczyć, posługiwania się warsztatem naukowym i żądać zdania przewidzianych egzaminów. Mniejszą wagę przykładano do tego, w jakim czasie ktoś upora się z jakąś dziedziną wiedzy. Tak więc wrogiem całkowitego oddania się polonistyce okazało się zaangażowanie w pracę konspiracyjną. Była to sprawa, która wówczas nam wszystkim, w mniejszym czy większym stopniu zaangażowanym, wydawała się bezwzględnie priorytetową. A gdy raz się w nią weszło, nie można było się cofać, owszem obowiązki rosły, i na sprawy osobiste, a więc i naukę zostawało coraz mniej czasu. Fragment ten odnosił się przede wszystkim do postawy Wacława Bojarskiego [tamże, s. 125]: Widzisz, studia robię dla siebie, a tamto to robota nie dla siebie. Więc nie uniwersytet jest najważniejszy. Zdążę się jeszcze nastudiować, jak się wojna skończy! Oczywiście nie było do końca tak, że W. Bojarski całkowicie porzucił studia na rzecz redagowania "Sztuki i Narodu". Cały czas uczęszczał na zajęcia (choć rzadziej niż na początku), nieustannie czytał. Jaki ma to związek z Tadeuszem Wiwatowskim? Dla mnie jest to zwyczajnie ciekawy przyczynek do rozważań o stopniu zaangażowania "Olszyny" w konspirację tak zbrojną, jak i cywilną. Z tych nielicznych relacji, jakie zachowały się o nim, wyłania się obraz człowieka tak samo poważnie traktującego swoje obowiązki w Kedywie, jak i na tajnej polonistyce. Ideałem w konspiracji było trzymanie się jednej roboty (tej podziemnej). Chodziło oczywiście o minimalizację zagrożenia. W przypadku aresztowania człowiek automatycznie stwarzał ryzyko dla większego grona osób. Im mniej wiesz, tym lepiej. A jednak T. Wiwatowski angażował się w niejedną robotę. Z jednej strony stwarzał w ten sposób zagrożenie dla innych, ale i sam był szczególnie mocno narażony na to, że ktoś może go wydać. Coś takiego niewątpliwie musiało wpływać na jego napięcie psychiczne. I tutaj właśnie uwidacznia się szczególna rola jego pracy naukowej w okresie konspiracji. To już nie tylko szukanie ratunku dla swojego człowieczeństwa, jak pisał prof. Tadeusz Mikulski, czy jak mówił prof. Tomasz Szarota. W sporym stopniu pomagało to zapewne także zmniejszyć lęk i strach, jakie towarzyszyły chyba każdemu, kto był zaangażowany w konspirację. Pomagało to nie myśleć o tym wszystkim chociaż przez te kilka godzin poświęconych na czytanie, porządkowanie materiałów, pisanie... A to była rzecz bardzo potrzebna. Przede wszystkim niejako "na bieżąco" zmniejszał swoje napięcie, a co za tym idzie, zmniejszał ryzyko swojej wpadki. Kolejna rzecz. Życie w ciągłym strachu jest dla człowieka psychicznie wyczerpujące. Profesor Tomasz Strzembosz pisał wręcz o ryzyku szybkiego "zużycia się" członka podziemia, który musiał sobie nieustannie radzić ze strachem (choć nie tylko, tutaj dochodził jeszcze aspekt zmęczenia fizycznego wywołanego ciężką pracą, niedożywieniem, czy ogólnie życiem w mało komfortowych warunkach - pierwszy czynnik niewątpliwie należy brać pod uwagę rozmawiając o T. Wiwatowskim). To "zużycie się" z kolei mogło prowadzić do postawy braku zaufania do innych (a jednak w konspiracji zaufanie do pewnych osób trzeba było mieć), albo wręcz przeciwnie - do lekceważenia zasad konspiracji. Nieustanny strach przed aresztowaniem, a u niektórych postawa straceńcza, czyli "nie przeżyję wojny". Wedle badań prof. T. Strzembosza ta ostatnia występowała szczególnie często u żołnierzy oddziałów używanych do eksponowanych akcji ulicznych, w których istniało wyjątkowo duże zagrożenie życia. Kto wie, czy w końcu i u T. Wiwatowskiego nie zaczęła ona występować. Było już w temacie wspominane parokrotnie, jak to 10 sierpnia 1944 r. wieczorem rozmawiał z drem Jerzym Kaczyńskim "Bohdanem" o swoich przeczuciach co do dnia następnego, albo jak miał podchodzić do tematu swojego ustatkowania się i znalezienia żony... Pozornie są to sprawy mało istotne. Ot dramatyzowanie, próba budowania napięcia, czy - jak to pisał Leopold Tyrmand - prywatny katastrofizm. Idę o zakład, że gdybym opowiedział teraz to co napisałem kilku osobom czy to z forum, czy wśród moich znajomych, to spora część popukałaby się w głowę. A jednak dla mnie jest to rzecz szalenie ważna. Szczegóły, których nie sposób pominąć przy braku innych materiałów. Jak bowiem inaczej odtwarzać te wszystkie psychologiczne zawiłości? Podejście psycho-socjologiczne do zagadnienia konspiracji warszawskiej (chociaż można by to rozciągnąć moim zdaniem na całość zagadnienia) postulował już prof. Tomasz Strzembosz. Od jego czasów nikt się tym w zasadzie nie zajął (przynajmniej jeśli chodzi o Warszawę). A przecież człowiek to nie maszyna, która postępuje według schematów, która nie czuje, o której można pisać jedynie przez pryzmat jej czynów. Jasne, to wszystko to jedynie teoretyzowanie oparte na kruchych podstawach. Ale tutaj można sobie zadać pytanie, nad jakim wielu się głowi: lepsza/gorsza zła wiedza, czy jej brak? Dalej. Lepsze opisywanie - coraz bardziej szczegółowo - samych struktur, akcji, planów, memoriałów, czy może jednak próba wejścia na pola dotąd niezbadane? Dla mnie odpowiedź jest oczywista.
-
Obecnie na tapecie (tudzież było przed chwilą/będzie za moment): Hilberg R., Pamięć i polityka. Droga historyka Zagłady, Warszawa 2012 [czytane z musu, ale zdecydowanie było warto, świetna rzecz jako studium przypadku historyka, już nawet nie Zagłady, ale tak ogólnie]. Lileyko J., Życie codzienne w Warszawie za Wazów, Warszawa 1984 [w ramach cyklu "jak pisać o życiu codziennym"]. Rybicki J.R., Notatki szefa warszawskiego Kedywu, Warszawa 2003 [czytane po raz nie wiem który, ale tym razem ze względu na magisterkę]. No i pod wpływem obejrzenia Hobbita powrót do fascynacji twórczością Tolkiena, a co za tym idzie przypominanie tego co już znane i poznawanie tego, co dotąd nieznane z jego dorobku. Na chwilę obecną Niedokończone opowieści. Swoją drogą po raz pierwszy zacząłem patrzyć na Władcę... i całą resztę jak na coś, co mogłoby być źródłem historycznym. Takie podczytywanie fragmentów dt. Rohanu, jego wojskowości, ceremonii na dworze, genealogii władców, mentalności... Aż mnie kusi, aby w przyszłości zająć się tym na poważnie
-
Syn generała Stanisława Sosabowskiego. Urodzony 23 lutego 1917 roku w Brnie w Czechach. Uczestnik walk września '39, żołnierz ZWZ-AK (zaprzysiężony w lutym '40). Do 31 lipca '41 d-ca patrolu, a do stycznia '42 d-ca plutonu oddziału "Fabryka"-"Warsztaty" pułku "Baszta". Od 1 stycznia '42 dowódca zespołu bojowego Okręgu Warszawa-Miasto TOW. Od marca '43 d-ca plutonu w późniejszym Oddziale Dyspozycyjnym "A" KeDywu OW AK. W Powstaniu Warszawskim stracił wzrok. Po wojnie staraniem ojca ściągnięty na Wyspy. Jak ocenić należy jego udział w konspiracji? I pytanie podstawowe: Kiedy się urodził? Profesor Strzembosz podaje datę 23 lutego 1917, podczas gdy w wikipedii widnieje data 6 stycznia tego samego roku. To w końcu jak? Niby z jednej strony mamy autorytet samego profesora Strzembosza, z drugiej wiki. Niemniej ta różnica jest zastanawiająca.
-
Nie wiem o co chodzi z tym Buchnikiem, ale tutaj zakładałbym raczej zdrobnienie od imienia. Może w domu tak mówiono do niego...
-
Średniowiecze w podręcznikach PRL
Albinos odpowiedział Chełmianin → temat → Pomoc (zadania, prace domowe, wypracowania)
A to praca licencjacka ma jakąś górną granicę, poza którą nie można wyjść? Odnoszę wrażenie, że to byłby straszny misz-masz i sporo spraw mogłoby się powtórzyć. Osobiście sugerowałbym poszukać prac, które poruszają podobną tematykę, przeczytać jedną czy dwie, zobaczyć jak ich autorzy podchodzili do tematu, i potem spróbować na podstawie tego ułożyć swój plan. Inaczej to będzie takie trochę wyważanie otwartych drzwi. No chyba że nie ma kompletnie nic o podobnej tematyce. -
Do tego dodałbym jeszcze Bombadila (razem z kurhanami). Znając już wizję Radagasta (bardzo przyjemna, wprowadza właśnie taki bajkowy klimat w całą opowieść) wedle Jacksona z tym większą chęcią teraz zobaczyłbym jak PJ'ej przedstawiłby Toma. Ale nic, trzeba będzie przeżyć jakoś to niedopatrzenie. Co do ingerencji PJ'a w opowieść. Faktycznie, miałeś Mariuszu rację, jest tego sporo mniej (swoją drogą, jak porówna się to z wersją reżyserską "Władcy...", to różnica jest jeszcze większa - pomijam niezrealizowane pomysły wysłania Arweny do Helmowego Jaru), a dodatkowo jakoś mniej mnie tym razem wkurzały. Tak jak przy "Władcy..." przeinaczenia i pomijanie pewnych wątków z lekka mnie irytowało, tak tym razem całość przełknąłem bez większych zgrzytów. No może tylko ten Azog, co to powinien już dawno istnieć jedynie w pamięci uczestników bitwy w Azanulbizar. Ale tak czy inaczej mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć (napisać), że Jackson swoją wizją "Hobbita" kupił mnie całkowicie. Śmiem nawet twierdzić, że film wywarł na mnie jeszcze większe wrażenie niż "Władca...". Może to dlatego, że jednak "Władca..." sam w sobie (jako opowieść), ma wystarczająco dużo do zaoferowania, aby widza/czytelnika wgnieść w fotel, fotel w podłogę, a podłogę w fundamenty. A "Hobbit", jako bajka dla dzieci, jest tutaj - takie mam przynajmniej wrażenie - ciut bardziej wymagający, i dlatego świetny efekt końcowy jest dla mnie tym większym zaskoczeniem. Cudowna muzyka, olśniewające widoki, bardzo dobra gra aktorska, trochę humoru, sporo naprawdę efektownych walk, odpowiednia dawka dramatyzmu. Zastanawiam się tylko czy PJ nie miał pomysłu na scenę wkładania przez Bilba pierścienia, czy specjalnie upodobnił ją do tej z "Władcy..." (ale tak samo scena z pościgiem orków za Radagastem jako żywo przypominała mi scenę pościgu Nazguli za Arweną z "Drużyny pierścienia"). Szedłem z dużymi oczekiwaniami (choć i sporymi obawami), wyszedłem w pełni usatysfakcjonowany. Teraz tylko czekać na drugą i trzecią część. PS Być może (ba! na pewno) wielu osobom się narażę, ale za jeża Sebastiana ma u mnie Jackson ogromne uznanie (chociaż chyba lepiej pasowałoby "wdzięczność"), zawsze chciałem mieć swojego imiennika w czymś związanym z Tolkienem
-
"Bitwa Warszawska 1920" - film Jerzego Hoffmana
Albinos odpowiedział Jarpen Zigrin → temat → Katalog filmów i seriali historycznych
Premiera filmu zapowiadana jest na 30 września, tutaj trailery: http://www.youtube.com/watch?v=rbx5-uGGH0I http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=R5J_IDl7BOc Macie jakieś szczególne oczekiwania względem tego filmu? Na razie przynajmniej ze względu na obsadę wygląda zachęcająco: Linda, Olbrychski, Szyc, Zamachowski, Dziędziel, Zborowski, Bończak, Ferency, Globisz, Seweryn, Żebrowski... -
Ano właśnie, macie jakieś konkretne? Może coś, czego nie udało się zrealizować w mijającym roku? A może tym razem bez postanowień noworocznych w myśl zasady, że jak coś się planuje to nigdy nie wychodzi?
-
To jak, są jakieś postanowienia czy brak? A jeśli były rok temu to czy spełniły się... i dlaczego już w styczniu były nieaktualne?
-
By nie był gorszy, a jeszcze lepiej: żeby był choćby odrobinę lepszy, niż ten ostatni. Dla Wszystkich razem i dla każdego z osobna.
-
Lokalizacja niemieckich jednostek i organizacji w Warszawie
Albinos odpowiedział secesjonista → temat → Okupanci
Czyli jeśli dobrze rozumiem, to szpital ten znajdował się tam od roku 1939 aż do lipca 1944. No cóż, pod latarnią najciemniej (kto ma zrozumieć, ten zrozumie ). Tak czy inaczej dzięki serdeczne za informacje Według prof. Lorentza szkoła znajdowała się pod szpitalem. Chodziła tam jego starsza córka, Irena (tutaj ciekawostka: otóż odbywały się w tej szkole lekcje języka angielskiego, a uczennice zaczynały je od śpiewu - półszeptem - God save the King). -
Literatura - Polska pod okupacją, Polska podziemna
Albinos odpowiedział Albinos → temat → Literatura, sztuka i kultura
W grudniowym numerze "Uważam Rze Historia" [nr 9/2012] pojawia się kilka tekstów związanych z konspiracją lat 1939-45: M. Rosalak, Tajne państwo Polaków, s. 6-9; Możemy być dumni, rozmowa z Halik Kochanski, s. 10-13; A. Rybak, W zakazanej szkole, s. 14-17; K. Masłoń, Dziesięć najważniejszych książek o Polskim Państwie Podziemnym, s. 18-21; T. Stańczyk, Krew za krew, s. 22-24; P. Zychowicz, Mordercy spod znaku komuny, s. 25-27; M. Foedrowitz, Nazizaślepienie, s. 28-31. -
Lokalizacja niemieckich jednostek i organizacji w Warszawie
Albinos odpowiedział secesjonista → temat → Okupanci
Takie pytanie. Czy na Białobrzeskiej (Ochota), znajdował się w czasie okupacji niemiecki szpital? Taką informację znalazłem we wspomnieniach prof. Lorentza - chodzi dokładnie o gmach Gimnazjum im. Wandy z Posseltów Szachtmajerowej (jeśli się nie mylę Białobrzeska 44). Potrafi to ktoś potwierdzić? A jeśli był tam szpital, to czy był to szpital wojskowy i w jakim okresie działał? -
Niejednokrotnie w różnego rodzaju wspomnieniach, relacjach, dokumentach, opracowaniach... można natknąć się na fragmenty traktujące o tym, jak na terenach okupowanych czuli się Niemcy. I w sumie można by dojść do wniosku, że z tym ich poczuciem bezpieczeństwa, to różnie bywało. I teraz pojawia się pytanie: jak różnie? Czy obawa przed działalnością podziemia była czymś powszechnym, czy też obawiać się czegoś mogły tylko określone grupy? Jak to wyglądało pod względem czasowym? Kiedy te obawy nasilały się?
-
Secesjonista już wcześniej wspomniał o historii z prof. Lorentzem i drem Schellenbergiem. Tutaj ciut dłuższy opis rozmowy, do jakiej doszło między oboma panami, autorstwa Roberta Jarockiego z jego ostatniej książki [Sztuka i krew 1939-1945. Opowieść o ludziach i zdarzeniach, Warszawa 2012, s. 124-125; R. Jarocki dość dobrze znał prof. S. Lorentza]: Jednym z dygnitarzy, którzy otrzymali zapowiedź wyroków śmierci, jeśli pomniki będą zniszczone, był niemiecki komisarze Muzeum, doktor Alfred Schellenberg. Zaraz na drugi dzień przyszła do Lorentza przestraszona i poruszona sekretarka Schellenberga, komunikując o tym liście i wielkim zmartwieniu komisarza. Zapytała też, czy nie mógłby czegoś zrobić, by go uratować od krzywdy. Lorentz odpowiedział, że nie odmówi pomocy, ale nie ma pojęcia, co i jak może zrobić. Jeszcze tego samego dnia Schellenberg go wezwał. Był nadzwyczaj uprzejmy, ale wyraźnie przygnębiony. Nie mówił o liście od "polskich bandytów", lecz od "polskich władz konspiracyjnych". Powoływał się na to, że nigdy nie wykazywał żadnej inicjatywy w działaniu przeciw Polsce, że jest tylko urzędnikiem bez znaczenia, a sam, jako historyk sztuki, interesuje się wyłącznie swoją dziedziną pracy. Przypomniał mu też, że pisemnie za niego zaręczył, kiedy gestapo aresztowało Antoniego Wieczorkiewicza. Zatem chyba doktor Lorentz może zaświadczyć gdzie trzeba o poprawnym stosunku do Muzeum. Mówił tonem bardzo, bardzo miękkim. Wreszcie zdecydował się na sformułowanie prośby, pytając wprost, czy Lorentz nie mógłby jakoś skontaktować się z polskimi władzami podziemnymi, które wydały ten wyrok na niego, i zawiadomić, że on, Schellenberg, jest całkowicie niewinny i nie zasłużył na żadne represje ze strony polskiej. Lorentz odpowiedział, że doskonale zdaje sobie sprawę z przykrej sytuacji, w jakiej znalazł się pan komisarz. Zapewne doszło do jakiegoś nieporozumienia. Jednak on nie zna polskich władz podziemnych i nie ma pojęcia, gdzie one są. Na to Schellenberg, kiwając głową, żeby może zwrócił się do jakichś swoich znajomych, którzy mogą mieć kontakt z polskimi władzami konspiracyjnymi. Lorentz odpowiedział mu również miękko, że wśród swoich znajomych nie ma nikogo, kto by kontaktował się z tymi władzami. W każdym razie on nic o tym nie wiem. Po chwili zastanowienia powiedział zmartwionemu komisarzowi, że jedno może zrobić i tego się podejmuje: - Ponieważ często chodzę - mówił, na kawę do różnych cukierni i kawiarni warszawskich, będę tam szeroko i głośno opowiadał znajomym, że on, doktor Schellenberg, ma poprawny stosunek do spraw polskich i zupełnie bezpodstawne byłoby karanie go, myślę - dodał Lorentz - że tą drogą informacje wyjaśniające to nieporozumienie dotrą do właściwych czynników polskich. Na zakończenie rozmowy popatrzył komisarzowi w oczy i powiedział z naciskiem: - Panie doktorze, może pan być spokojny. - Schellenberg spojrzał na niego ciepło, skinął z ulgą głową i powiedział: - Dziękuję panu! Na tym się sprawa skończyła i więcej do niej nie wracano. Jeszcze tylko mały dodatek do sprawy aresztowania A. Wieczorkiewicza, o której pisał R. Jarocki w zacytowanym fragmencie. Faktycznie w połowie czerwca 1941 r. Antoni Wieczorkiewicz, przyjaciel rodziny prof. Lorentza, został aresztowany. W jego mieszkaniu znaleziono materiały obciążające go. Jego los był w zasadzie przesądzony. Jeszcze tego samego dnia gestapo pojawiło się w mieszkaniu prof. Lorentza. Chcieli go aresztować jako szefa A. Wieczorkiewicza z konspiracji. Jednak prof. Lorentz nie dał się zbić z tropu. Od razu zaczął wyrywać się, krzyczeć po niemiecku, że on pracuje dla gubernatora Fischera, dla prezydenta miasta Leista, że jest podwładnym doktora Schellenberga, że tenże Schellenberg jest zadowolony z jego pracy, a tutaj spotyka go coś takiego. To gestapowców z kolei zbiło z tropu. Postanowili sprawdzić to, co S. Lorentz mówił. Po mniej więcej dwóch godzinach okazało się, że faktycznie niedoszły zatrzymany mówił prawdę. Kazano mu jedynie meldować się przez jakiś czas dzień w dzień o 8 rano na Szucha. Później okazało się, że zarówno Schellenberg jak i Leist osobiście zaręczyli za Lorentza w gestapo.
-
Jeden z bardziej tajemniczych faktów Powstania Warszawskiego. Otóż w dniu 1 sierpnia w Warszawie, około godziny 10:30, zawyły syreny. Wątek ten przewija się czasem przez różne wspomnienia. Ostatnio mówił o tym także w wywiadzie dla TVN Warszawa bodajże Stanisław Likiernik "Staszek", w Powstaniu w kompanii Kolegium "A". Problem jednak pojawia się, gdy przychodzi do ustalenia tego, kto i z jakiego powodu uruchomił syrenę? Po stronie polskiej brak relacji. Po stronie niemieckiej również. Sam Stahel zarzekał się później, że tego dnia nie było takiego rozkazu/meldunku, który mógłby wyjaśnić sprawę tej syreny. Tak więc... o co tutaj chodzi?
-
Ogólnie jest taka zasada przy badaniu pamiętników/wspomnień: to co dla piszącego było normalne, nie trafia do tekstu, pisze się o tym co niezwykłe. A tutaj jednak dla kogoś było to na tyle niezwykłe, że wspominano o tym. Dlatego, że zatarło się? A może od razu wzbudziło zdziwienie? Obie wersje możliwe, żadna nie do sprawdzenia na chwilę obecną. Wiesz, dla nas to może być dziwne, ale jednak. Nie od dzisiaj wiadomo, że dokumenty podrabiane przez AK były jakości idealnej m.in. dzięki temu, że dysponowano najnowszymi i aktualnymi na dany okres wzorami z niemieckich urzędów. A te dokumenty też były pilnowane. Osobiście nie wykluczałbym takiej możliwości tylko dlatego, że dla nas to mało realne. Likwidacja Kutschery też wydawała się mało realna. A jednak. Czasem wystarczył zwykły przypadek, trochę szczęścia. Nie twierdzę, że była to robota podziemia (wręcz przeciwnie, uważam, że nie zrobiła tego żadna organizacja), no ale z tym "niemożliwe" to tak średnio mogę się zgodzić. Dla mnie osobiście dalsza dyskusja większego sensu nie ma Mamy bardzo skąpy zasób wiedzy na ten temat, i dopóki ktoś nie trafi na coś nowego i w miarę konkretnego, to będziemy obracać się w sferze domysłów i przypuszczeń. Tak więc z mojej strony na razie koniec. Dzięki za miłą rozmowę i podanie kilku ciekawostek
-
No to wracamy do tego o czym pisałem. Skoro znali te sygnały, to czemu nikt nie skojarzył tego z alarmem przeciwlotniczym? Na tyle na ile znam różne pomysły polskiego podziemia, to nie wiem, czy coś takiego jak "niemożliwe" dla nich istniało No ale wierzę na słowo. Tak czy inaczej już sama kwestia znajomości sygnału przez ludność Warszawy jest dla mnie dość istotnym argumentem przeciw tej teorii.
-
Znając secesjonistę, to raczej to pierwsze ;)/> Ale pierwsze z pytań spokojnie można wykorzystać przy pisaniu recenzji. No i te trzy strony w wordzie to chyba jednak nie jest aż tak wielki problem... Czasem trudniej jest napisać coś krótkiego, niż długiego. Trzy strony to jak na moje oko w sam raz na taką recenzję na studia. Książki Le Goffa nie znam, ale zasady pisania recenzji (tudzież omówienia) są mniej więcej dość proste. Zacznij od tego jakie cele wyznaczył przed sobą autor (tutaj bardzo pomaga uważna lektura wstępu). Czy praca jest z gatunku twórczych czy odtwórczych, co wnosi nowego do tematu, spróbuj zaprezentować ją na jakimś szerszym tle. Jakie są jej zalety, jakie wady (tylko nie wyliczaj "wadą pierwszą... wadą drugą... wadą trzecią..."). Pokrótce zaprezentuj najważniejsze tezy autora. Omów jakiś fragment dokładniej. Jeśli nie zgadzasz się z czymś, to wejdź w polemikę. Nie streszczaj poszczególnych rozdziałów! Dodaj coś nt. źródeł i wykorzystanej literatury, stylu autora. Dla jakiego czytelnika jest to praca, czy wymaga jakiejś konkretnej wiedzy, czy też spokojnie może zabrać się za nią ktoś, kto wcześniej nie miał do czynienia z podobną literaturą. Dobrze jest wynotować sobie w trakcie czytania uwagi (ewentualnie jakieś cytaty), zebrać je potem razem i na tej podstawie spokojnie można pisać recenzję. Jeśli uwag było odpowiednio dużo, to jeszcze w trakcie pisania człowiek musi usuwać to i owo, bo mu zwyczajnie zaczyna brakować miejsca. Ja tak przynajmniej zazwyczaj mam. No ale jeśli nic sobie nie wynotowałaś, to sugerowałbym spróbować usiąść sobie i bez pisania od razu recenzji jednak wynotować w punktach to wszystko o czym wspomniałem (albo co Ty uznasz za słuszne), przeczytać jeszcze raz wstęp i zakończenie (tudzież inne podsumowanie). A potem pisać. To naprawdę nie jest trudne.
-
Ale nie twierdzę, że Stahel miał mieć informacje. Chodzi mi jedynie o to, że choć relacje o pojawieniu się syreny są, to nikt nie wie co to było. Jak dla mnie prawdopodobieństwo, że akurat 1 sierpnia pojawiła się syrena, jakiej wcześniej nikt w Warszawie nie słyszał (w sensie tych tonów, o których pisałeś), jest dość niewielkie. Być może było tak jak piszesz, ale to wszystko jest jedynie gdybanie. I nic więcej. Dowodów na potwierdzenie którejkolwiek teorii po prostu brak. Popraw mnie jeśli się mylę, bo nie wiem czy dobrze interpretuję to co napisałeś. W całej Warszawie było kilka punktów z głównymi syrenami, a oprócz tego w całej Warszawie zlokalizowano te syreny podchwytujące. Czy istniała techniczna możliwość, aby uruchomić zaledwie jedną z tych syren głównych? I druga rzecz, czy można było uruchomić te syreny podchwytujące bez uruchamiania głównych?
-
Mógł. Ale nie musiał. Dla mnie to cały czas gdybanie. W polskiej literaturze brak wyjaśnienia. Stahel rzekomo nic nie wiedział. Nikt nic nie wie. No dobrze, ale skąd to było uruchamiane i czy było to jedyne miejsce, skąd można było to uruchomić? Ogólnie rzecz biorąc wersja z podziemiem jest dla mnie trudna do obronienia. No bo której organizacji byłoby to potrzebne? Jednak od strony czysto technicznej nie przekreślałbym tego. Nie takie numery podziemie potrafiło wyciąć (vide Marie Springer, wysyłanie "prezentów" Leistowi czy też Fischerowi tudzież uwalnianie Miedzy-Tomaszewskiego, oczywiście skala tych akcji była różna, ale w podziemiu siedziało wystarczająco dużo speców, aby zrobić to, co pozornie było niemożliwe). Oczywiście jeśli dowiem się, że syreny uruchamiano z jednego pomieszczenia w całej Warszawie (i tylko tam, nie było możliwości zrobienia tego gdzieś indziej), które znajdowało się w gmachu pilnie strzeżonym przez Niemców, to oczywiście będę musiał przyznać, że było to bardzo mało możliwe. Na razie jednak nie wiem, skąd to uruchamiano, więc poczekam, aż ktoś mnie oświeci