Skocz do zawartości

Albinos

Przyjaciel
  • Zawartość

    13,574
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez Albinos

  1. Czy Stare Miasto można było uratować?

    Powiedziałbym więcej, tutaj dochodzimy do problemu, jaki wałkowaliśmy jeszcze niedawno w temacie o wyjściu z Woli. Tak na dobrą sprawę wszystko posypało się już w pierwszym, maksymalnie drugim tygodniu, kiedy utracono szansę na skuteczną obronę Woli, połączenie z Żoliborzem i Kampinosem, a przez to zablokowanie dalszych postępów Niemców. Inaczej Starówka stawała się kotłem otoczonym z trzech stron przez Niemców, z jednej strony odgrodzonym Wisłą, bez szans na pomoc ze strony Żoliborza, i z szansami na taką od Śródmieścia. Z tym że tam jak widać brakowało w dowództwie przekonania, czy taka pomoc jest potrzebna. Wówczas jeszcze można było myśleć o lepszej komunikacji ze Starówką. Do tego dochodzi kwestia większych szans na powodzenie ze strony oddziałów "Wachnowskiego" (mniejsze zmęczenie, większa liczebność). Jeśli o czasie mowa, to były na to dwa tygodnie. Więcej czasu Starówka zapewne nie wytrzymałaby. Może dzień-dwa, ale to już nie byłoby czego ratować. I znowu, to co ustalaliśmy w temacie o najważniejszych obiektach. Wzmocnienie Powiśla było tutaj sprawą pierwszorzędną. Ale to wzmocnienie wymagało opanowania terenu Uniwersytetu. Czyli wracamy do kwestii konieczności zasilenia tamtejszych oddziałów chociażby z Mokotowa. I tak kółko ślicznie nam się zamyka. Na ścisk i ledwo co, ale jednak zamyka. Pytanie tylko, czy gdzieś dziury nie ma...
  2. Czy był prowizorką, to bym się spierał. Trudno jednak jest opanować w trudnych warunkach tego typu operację, jak wymarsz niemałego wcale oddziału. Dowództwo nie miało tutaj nic do rzeczy. Bez względu na to, kto by dowodził, zwycięstwo w bezpośrednim starciu z Niemcami, było absolutnie nieosiągalne dla Grupy "Kampinos". Wszystko sprowadzało się do wymanewrowania nieprzyjaciela, i ucieczkę na bezpieczne tereny. Tutaj już można się zastanawiać, czy np. "Dolina" byłby w stanie to zrobić. Doświadczenie w akcjach z pozoru niemożliwych do wykonania miał. Byłbym ostrożny w takiej ocenie. Jest taka złota zasada, nietworzenia faktów, na podstawie faktów. Ten fragment traktuje akurat o oddziale, którego żołnierze, jak pisze sam "Lawa", pochodzili w sporej części z Warszawy, więc mieli powód do tego, aby nie chcieć iść dalej. A i tak odeszło zaledwie 8 ludzi. Tak więc nie spieszyłbym się z rozciąganiem tego wycinka na cały problem.
  3. Opis ostatnich dni Grupy "Kampinos" wraz z bitwą pod Jaktorowem: 25 września Niemcy poważnie zabierają się do likwidacji partyzantów w Kampinosie. Przypuszczają, że jest nas około 20 000. Nacierają ze wszystkich stron. Jest to jednak raczej rozpoznanie naszych słabych punktów obrony. Ukazują się czołgi i auta pancerne. 26 września Minujemy wszystkie drogi dojścia. Jedno auto pancerne najeżdża na minę i wylatuje w powietrze. 27 września Nieprzyjaciel robi nam bardzo wczesną pobudkę. Alarm, zajmujemy stanowiska obronne. Nadlatują samoloty i prują z karabinów maszynowych po całych Wierszach. Odzywają się "szafy", które ostrzeliwują Truskawkę i Krogulec. Godzina 16.30- nadlatuje 8 Stukasów, nurkują, walą po 3 bomby i ostrzeliwują Wiersze z działek. Robi się straszny popłoch. Wieś płonie. Za całym dobytkiem wyprowadzamy się do lasu. U nas jakoś nie ma strat. Na odprawie dowódców zapada decyzja marszu w jednej kolumnie na Św. Krzyż. Mjr "Kurs", z plutonem zrzutowym 45 ludzi, zostaje przydzielony do mojej kompanii. Przypominam mu ponownie o objęciu dowództwa, nie zgadza się jednak. Z tego powodu sytuacja robi się trochę głupia. Formujemy kolumnę nieprawdopodobnie długą- około 350 wozów taborowych. Idę z oddziałem jako straż przednia, przed nami jest szpica konna. W pierwszym skoku mamy osiągnąć lasy na południe od Żyrardowa- marsz 40 km. Po prostu fantazja, żebyśmy mogli w ciągu nocy dojechać. Wyruszamy o godzinie 22.00; w drodze okazuje się, że za późno. Wracamy na biwak dzienny w pobliże wsi Zamość. 28 września Zastanawiam się, co robić. Większość moich ludzi pochodzi z Warszawy i nie mają wcale ochoty iść w Góry Świętokrzyskie czy na Śląsk. Postanawiam nikogo nie zmuszać. Zwalniam 8 ludzi na ich własną prośbę. O godzinie 17.00 wyruszamy w tym samym szyku co wczoraj. Około godziny 20.00 mijamy ostatnie drzewa Kampinosu. Kolumna rozciąga się na dobrych kilka kilometrów. Oprócz jednego chyba tylko mjr. "Okonia" wszyscy zdajemy sobie sprawę, że w ten sposób daleko nie zajedziemy. Szosę sochaczewską mijamy pod ogniem nieprzyjacielskim, nie reagując. Część kolumny urywa się. Godzina 23.30- tył kolumny zostaje zaatakowany przez 2 czołgi. Robi się zamieszanie, popłoch, wozy i kawaleria galopem jadą do przodu; z najwyższym wysiłkiem utrzymujemy jaki taki porządek. 29 września Godzina 2.00- znowu strzelanin. Okazuje się, że nieprzyjaciel doskonale wiedział o naszym wyjściu z Kampinosu i przygotował się wcale nieźle. Co najmniej połowa naszej kolumny urywa się i gubi. Chaos coraz większy, przewodnik ucieka, mjr "Okoń" nie wie, dokąd jechać. Na godzinę przed świtem postanawiam odłączyć się i iść na własną rękę. Melduję majorowi moją decyzję i otrzymuję pozwolenie. "Kurs" nie decyduje się na odłączenie, pozostaje z całym plutonem przy majorze. O świcie dochodzimy do znanej nam wsi Rozłogi, gdzie kiedyś podejmowaliśmy zrzut, główna zaś kolumna udała się w kierunku na Jaktorów. Melinujemy się w zagajniku. Godzina 10.00- dochodzą nas pierwsze odgłosy strzałów z Jaktorowa, odległego o 5 km. Jesteśmy w pogotowiu. Strzelanina wzmaga się, przechodząc w prawdziwą bitwę, która trwa cały dzień. I nasz lasek jest ostrzeliwany, ale na szczęście nieszkodliwie. Wieczorem dołączają do nas pierwsi rozbitkowie spod Jaktorowa. Według ich relacji mjr "Okoń" nie żyje, a pułk "Palmiry-Młociny" przestał istnieć. Podobno "Dolina" z częścią kawalerii zdołał się przebić. Dochodzę do wniosku, że nasz tabor jest stanowczo za duży. Zostawiam miejscowemu oddziałowi AK 2 wozy, bryczkę i broń zapasową. Otrzymują 2 rkm, 32 kb, pm i parę tysięcy amunicji. Zwalniam dalszych kandydatów do cywila. Oddział liczy obecnie 94 ludzi, w tym 13 konnych. Uzbrojenie i wyposażenie świetne. Na drużynę 11 ludzi wypada: rkm, 6 pm i 4 kb; prawie wszyscy mają pistolety. Zabieram tylko 3 ogumowane wozy, na których znajduje się około 50 000 sztuk amunicji, granaty, radio, zestaw szpitala polowego, konserwy i wiele innych cennych rzeczy. W obecnej naszej sytuacji dalszy marsz na Św. Krzyż wydaje mi się bezcelowy. Nie mamy jednak innego wyjścia. Noc jest tak jasna, że wyruszamy w drogę dopiero o godzinie 23.30. Bardzo ostrożnie przechodzimy tor i szosę żyrardowską koło miejscowości Kozery. Za: Gaworski T., Z dziennika [w:] Drogi Cichociemnych, Warszawa 2008, s. 434-436.
  4. Z jednej strony podziw dla Piłsudskiego, z drugiej świadomość charakteru jego wystąpienia przeciwko legalnym władzom państwowym. Pewnie jak wówczas jeszcze podpułkownik Rowecki, stałbym z boku. Konflikt wartości zapewne byłby dla mnie zbyt dużym wyzwaniem. Swoją drogą ciekawe, jakby Rowecki postąpił mając pod rozkazami oddział wojska... Wszak miał Piłsudskiemu powiedzieć, że gdyby taki miał, wystąpił by przeciwko niemu, a tak pozostało mu dowodzenie książkami w instytucie. A przecież na co dzień był wiernym żołnierzem Marszałka.
  5. Moje ulubione momenty filmowe to...

    Vinnie Jones ma w sobie coś, co sprawia że nie da się go nie lubić Co prawda w durnym Eurotrip nie miał zbyt wymagającej roli, ale za każdym razem oglądam z tą samą przyjemnością: http://www.youtube.com/watch?v=O5HKzm-OUW4 A tutaj Snatch: http://www.youtube.com/watch?v=9AWWP5qpQoE...feature=related
  6. Wyszkolenie wojskowe Powstańców

    Jasne że różowo nie było. Skoro u samego "Radosława" nie można mówić o odpowiednim wyszkoleniu całego zgrupowania, to co dopiero w przypadku innych oddziałów. Jeszcze "Basztę" i "Kampinos" można uznać za oddziały w miarę nieźle wyszkolone (chociaż żołnierze "Kampinosu" ze względu na swój teren działania, do walki w mieście średnio się nadawali), a reszta w dużej mierze miała podstawowe szkolenie za sobą. Nic ponadto. Opowieści jak to np. cichociemni musieli uczyć podwładnych w oddziałach, chociażby obsługi PIAT-ów, nie należą do rzadkości. A tak swoją drogą, ciekawe jak procentowo przedstawiała się kwestia źródła doświadczenia wśród tych odpowiednio wyszkolonych. Ilu miało za sobą walki Września '39, a ilu poważniejszą działalność w podziemiu...
  7. Czego teraz słuchasz?

    Dla poprawienia humoru po porażce, Glory Glory Man United
  8. Stefan Rowecki "Grot"

    Istotnie generała traktowano z najwyższym szacunkiem. Od razu przy przywiezieniu go na Szucha, gdzie panowała atmosfera prawdziwego święta, rozmowę przeprowadzili z nim Hahn, Stamm i Spielker, uchodzący za jednego z najinteligentniejszych oficerów Gestapo. W trakcie rozmowy sam Rowecki miał powiedzieć, iż zna doskonale niemiecki, i może rozmawiać w tym języku. Zapytał się też, czy będzie traktowany jak bandyta, czy jak oficer. Zapewniono go, że jak oficer, z najwyższymi honorami. Sam Hahn zszedł do niego z butelką szampana. Chciał pokazać w ten sposób, jak wielki szacunek żywi do "Grota". Generał jednak odmówił wypicia kieliszka szampana. W chwili pojmania, a także później, generał Rowecki miał zachowywać się niesamowicie spokojnie. W Berlinie przesłuchiwał go głównie SS-Sturmbannfuhrer Harro Thomsen, szef wydziału IV B 2b RSHA. Rozmowy prowadzili także szef Gestapo SS-Gruppenfuhrer Heinrich Muller (który odwiedzał "Grota" w jego celi w Zellenbau), a także Erich Kaltenbrunner i Heinrich Himmler. Po kilku dniach z Warszawy ściągnięto wspominanego Alfreda Spielkera, speca od polskiego podziemia. Rozmawiali po kilka godzin dziennie. Gdy Spielker poruszał ogólne tematy, generał spokojnie odpowiadał, jednak gdy ten starał się wyciągnąć coś w sprawie Armii Krajowej i ogólnie podziemia, wówczas generał grzecznie odmawiał udzielania wyjaśnień. W więzieniu traktowano go raczej dobrze, jako jedyny spośród więźniów nie musiał sprzątać swojej celi, robili to za niego inni. Nie pamiętam też gdzie, ale swego czasu czytałem, jakoby miał ciągle otwartą celę...
  9. Wiarygodność jeńców

    I to jest właśnie ten problem ze słowami Chodziło mi o powstawanie oddziałów, których zadaniem było li tylko przesłuchiwanie jeńców, a takie o ile się nie mylę powstawały dopiero od I WŚ.
  10. Czy Stare Miasto można było uratować?

    Zdobycie Pawiaka tudzież Uniwersytetu nie jest wiarą w cud? Dla mnie jak najbardziej, ale zostawmy już ten wątek. Nie do końca, skoro zasypanie odkryto dopiero przechodząc tamtędy, to chyba jednak nie do końca wiedzieli. Poza tym sama wiedza to nie wszystko, trzeba mieć jeszcze możliwość usunięcia takiego zatoru, a to raczej łatwe by nie było w warunkach okupowanej Warszawy. Ale to już tłumaczyłem, że większość tras nie nadawała się wówczas do przechodzenia większej ilości ludzi. Przejście 100-osobowej grupy desantowej w nocy z 30/31 natrafiło na problem spiętrzania się ścieków z powodu zatoru, jakim stali się maszerujący kanałem. A wówczas poziom ścieków specjalnie wysoki nie był. Tymczasem na początku sierpnia w sporej części kanałów poziom ścieków do najniższych nie należał. Pokazywałem to na przykładzie Mokotowa. Kolejna sprawa, im wcześniej użyto by kanałów dla przerzucenia większej ilości ludzi, tym szybciej Niemcy zorientowaliby się w sprawie, a wtedy kto wie, jak wyglądałaby ewakuacja Starówki... Z samego Kampinosu nie, trzeba było przejść na Żoliborz.
  11. Mało możliwe, jako że w pierwszej połowie sierpni kanał biegnący pod Puławską był zatarasowany a ścieki utrzymywały się na dość wysokim poziomie. Dopiero po unieruchomieniu wodociągów poziom ich spadł, i można było wykorzystać je jako trasę do Śródmieścia. Dopiero 5 sierpnia inż. Aleksander Chrzanowski dostał od "Daniela" zadanie zbadania kanałów, jako trasy dla łączników. Po zdobyciu planów kanałów (co łatwe nie było, inżynier omal nie przypłacił tego życiem na Belwederskiej, uratowała go 13-letnia (sic!) łączniczka Barbara Wenclówna "Basia"). Jako najlepszą trasę wybrał burzowiec "M". Wejście do niego było niełatwe, ale już poruszanie się, było względnie proste (system paryski-kinetowy, około 2 metrów wysokości, włazy zamknięte na mocne śruby). Podjęto próbę przedostania się do Śródmieścia, ale zakończyła się ona fiaskiem. Dopiero przybycie ze Śródmieścia patrolu ze Śródmieścia, umożliwiło korzystanie z kanałów ze strony Mokotowa. Pierwsze udane przejście kanałami ze strony Mokotowa (patrol inż. Godlewskiego "Stemira"), nastąpiło 9 sierpnia. Co ciekawe burzowiec "M" był jedyną trasą kanałową Warszawy, której Niemcy do samego końca nie wykryli. Podsumowując: przejście kanałami oddziałów z Mokotowa do Śródmieścia w pierwszych dniach było niemożliwe. Trudno żeby obejmowało. Zadania rozpoznania "Radosława" nie obejmowały zakresów kanałów. Dowódcy poszczególnych oddziałów raczej nie zajmowali się tego typu sprawami. To powinno należeć do dowództwa Okręgu. Ale to jednak już druga połowa sierpnia, więc swoje przeżyli. Ciekaw jestem odkąd, na poważnie, zaczęli się tego bać.
  12. Ano właśnie, czekałem aż zwrócisz na to uwagę. Relacja Rode jest dla mnie o tyle kłopotliwa, że stawia ona niejako von dem Bacha, a co dalej idzie, W-SS, w nieco jaśniejszym świetle. Wszystko byłoby ok, gdyby nie to, kim był Ernst Rode. Szef sztabu Waffen-SS, nie jest raczej człowiekiem, któremu powinno zależeć na oczernianiu swojej formacji. A tak zrzucając kwestię podległości Warszawy na 9. Armię von Vormanna, częściowo zdejmuje odpowiedzialność za mordy z von dem Bacha. Ciekawy jest ten fragment o początkowym niepodporządkowaniu Warszawy obszarowi operacyjnemu. Do przybycia von dem Bacha nie była podporządkowana, a jego przybyciu, nagle odpowiedzialność całą przejmuje GA "Środek". Ciekawa zbieżność przypadków. Formalnie wszystko załatwiał Wehrmacht, nieformalnie można było zgłosić się do samego Himmlera. A biorąc pod uwagę, jakie plecy miał von dem Bach u Himmlera, wiadome było, że nie odmówi mu on potrzebnych rzeczy.
  13. Siły niemieckie w Warszawie

    Dywizja Hermann-Goering nie była dywizją SS, tylko Luftwaffe;) Teoria całkiem sensowna, ale bez podparcia w faktach, równie prawdopodobna, co i niemożliwa.
  14. Czy Stare Miasto można było uratować?

    Ale skoro mimo wszystko poradzono sobie z ludnością cywilną, to czemu zakładać, że nagle coś miałoby się zmienić, bez konkretnego powodu? Widzisz, a ja mam czasem wrażenie, że w tych naszych rozważaniach tego cudownego optymizmu jest ciut za dużo;) Tutaj nawet nie bardzo ma co wynikać. Przed Powstaniem kanałów nie brano pod uwagę. Zaważyła na tym jego koncepcja. O ile pamiętam, pracownicy kanałów jednak zgłaszali do dowództwa AK propozycje opracowania tras, sposobu wykorzystania itd. Nie skorzystano z tego. Co do getta, to właśnie tutaj sprawa była utrudniona. Spora część kanałów na tym obszarze była zasypana jeszcze po likwidacji getta w '43. Dochodziło przecież do ucieczek z obszaru getta właśnie przez kanały, to i ciężko się dziwić, że Niemcy je zasypywali. Do tego wyburzanie zabudowy. Do niektórych włazów gruz mógł spokojnie sam się dostać. Przykład desantu kanałowego "Czaty", zmusza mnie do absolutnego niezgodzenia się:wink: To jednak było duże ryzyko, korzystać z kanałów dla takich celów. Bez idealnego rozpoznania celu, szanse na sukces byłyby w takich akcjach stosunkowo niewielkie. Czy nie doceniali. Do końca sierpnia, tj. do zniknięcia z kotła staromiejskiego pokaźnej liczby obrońców, na pewno. Początkowo von dem Bach nie dowierzał za bardzo w to, że Powstańcy są zdolni przerzucić kanałami jakąś większą ilość żołnierzy. Niemniej nakazał zbadanie sprawy, także w celu ewentualnego przyszłego wykorzystania kanałów dla samych Niemców. Gdy Powstańcy ze Starówki przeszli do Śródmieścia, zrozumiał że sprawa jest poważna. Uznał że obrona jest w takim wypadku nieszczelna, gdyż mimo wszystko Powstańcy mogą w każdej chwili pojawić się w dowolnej części miasta. Odkrytą sieć telefoniczną w kanałach. Chciał aby żołnierze schodzili do kanałów. Ci jednak nie schodzili ani po prośbie, ani po prośbie, ani zachęceni nagrodami. Zwyczajnie bali się schodzić do nich. Nic dziwnego w sumie, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że do zwykłej piwnicy bali się nieraz wejść, a co dopiero do kanału. Jednak gdy już sprawę potraktowano poważnie, wykorzystano ją dla celów niemieckich. Dzięki kanałom udało się przerzucić na stronę polską szpiegów, dzięki którym Niemcy nieraz bardzo dobrze orientowali się w sytuacji po stronie polskiej.
  15. Wiarygodność jeńców

    Jeśli byliby trzymani razem, to i owszem. Jednak jeśli w odosobnieniu, mieli sprawę cokolwiek utrudnioną. O ile dobrze kojarzę, to przesłuchiwanie jeńców stało się naprawdę poważnie traktowane dopiero w XX wieku, od czasów I WŚ. Swego czasu jeden z historyków wojny secesyjnej miał pisać, iż przesłuchiwanie jeńców jest mniej romantyczne od pracy szpiega, mniej niebezpiecznie od zwiadu i rozpoznania kawaleryjskiego, a równie przyziemne co czytanie gazet wroga. Dopiero I WŚ miała wykształcić żołnierzy, których zadaniem było przesłuchiwanie jeńców. Żołnierzy którzy mieliby do tego odpowiednie przygotowanie. Najlepiej radzili sobie z tym ponoć Amerykanie. W 1918 założyli szkołę wywiadu w Langres, we Francji. Przez międzywojnie Amerykanie roztrwonili swój dorobek na polu wywiadu. W II WŚ, kiedy Amerykanie rozkręcili ośrodek szkoleń wywiadowczych w Camp Ritchie w stanie Maryland, musieli ściągać brytyjskiego oficera ze szkoły w Cambridge, aby ośrodek mógł działać. Sprawa o tyle ciekawa, że podczas I WŚ to Amerykanie szkolili Brytyjczyków. W przeciągu trzech lat udało się wyszkolić w tym ośrodku 2641 śledczych mówiących po niemiecku i 326 po włosku. W raporcie 12. Grupy Armii z 1 lipca '45 pojawiła się informacja, iż jeńcy wojenni byli najcenniejszym źródłem informacji na froncie. Czyli śledczy musieli spełniać swoją rolę. Ciekawa historia zdarzyła się pewnego razu w Wietnamie. Otóż podczas przesłuchania jeńca, amerykański śledczy korzystał z usług wietnamskiego tłumacza. Pierwsze pytanie brzmiało: - Widziałeś w wiosce partyzantów Vietcongu? Tłumaczenie pytania: - Padało, kiedy cię schwytali? Jeniec odpowiedział, że nie. Kolejne pytanie: - Czy Vietcong zaopatruje się w waszej wiosce w jedzenie i inne produkty? Tłumaczenie: - Czy masz dwudziestu trzech braci? Znowu odpowiedz przecząca. Film z tego przesłuchania jest ponoć pokazywany na szkoleniach dla śledczych. Jakby ktoś był zainteresowany większą ilością szczegółów, polecam: Mackay Ch., Miller G., Kulisy wojny, Warszawa 2006, ss. 383. Książka może nie specjalnie specjalistyczna, niemniej pisana przez byłego żołnierza wywiadu amerykańskiego, śledczego który spędził trochę czasu na wojnie w Afganistanie. Oprócz opisów aktualnych metod prowadzenia przesłuchań, i tego jak wygląda robota śledczych, jest pokrótce opisana także historia całego procesu przesłuchiwania jeńców na przestrzeni lat. Kilka ciekawych informacji, a i czyta się dobrze.
  16. Relacja Wacława Piórkowskiego, prawnika, urodzonego 25 września 1912 roku: Pomiędzy 3 a 5 sierpnia 1944 r. co pewien czas na teren fabryki Dobrolin wpadały także oddziały żandarmerii. W tym wypadku przyszła nam z pomocą załoga żołnierzy z Wehrmachtu z "Zelu" (zakładów reperacyjnych), tłumacząc żandarmom, iż przebywają tu jedynie ludzie spokojni. Raz jeden przybył do fabryki żołnierz SS-man, który wszedł na teren, po wybiciu granatem dziury w murze zrobił rewizję na poddaszu i odszedł. Wchodząc na teren żandarmi oznajmili "wyście strzelali" (co było zupełnym absurdem", najwidoczniej jednak to przyjęto przy rozpoczęciu likwidacji, by wmawiać, iż egzekucja jest przeprowadzana w odwet akcji przeciwko Niemcom. W dniu 6 sierpnia 1944 r. przybył do fabryki Dobrolin płk Wehrmachtu Müller (który uprzednio przeniósł swą centralę do Modlina w związku z wybuchem powstania). W momencie gdy oddział żandarmerii wyprowadzał wszystkich obecnych Polaków z fabryki, po skutecznej interwencji, dzięki której pozostawiono nas w fabryce, Muller odjechał pozostawiając motocyklistę z rozkazem szybkiego powiadomienia w wypadku, gdyby groziła nam likwidacja. W dniu 7 sierpnia 1944 r. przybyła nowa fala około 10 żandarmów w pełnym uzbrojeniu. Wyprowadzono naszą grupę około 42 osób. Pod murem fabryki zostaliśmy poddani rewizji, w czasie której broni przy nas nie znaleziono. Grabieży przy rewizji nie było. Żandarmi oznajmili nam, iż idziemy "pomodlić się", prowadzili nas ul. Wolską na teren kościoła św. Wawrzyńca. Przy furtce stał żandarm z rewolwerem w ręku, a na wałach przed kościołem leżeli żandarmi przy karabinach maszynowych, co 10 kroków. Po wejściu na cmentarz kościelny ustawiono nas pod murem kościoła św. Wawrzyńca od strony cmentarza, kazano nam stanąć w kucki, z rękoma złożonymi nad głową. Kobiety w liczbie około 10 osób z naszej grupy zabrano do kościoła św. Wawrzyńca. Przy wejściu od wewnątrz na tefelkach cmentarza widziałem plamy rozdeptanej krwi, walały się tam zęby ludzkie, wybite kilku ludziom. W międzyczasie grupy żandarmerii doprowadzały ul. Wolską od strony ul. Bema coraz to nowe grupy mężczyzn, tak iż po chwili przed bramą powstał zator, żandarmi eskortujący powracali z powrotem w kierunku ul. Bema. Widziałem, jak grupy mężczyzn wprowadzano po 15-20 osób, gęsiego, dróżką kierując do muru za plebanią. Z miejsca na rogu kościoła, gdzie stałem na cmentarzu, widać było ukrytego za drzewami żołnierz w mundurze niemieckim (rodzaju broni nie zdołałem rozpoznać), który za drzewami był niewidoczny dla prowadzonych dróżką mężczyzn, strzelał do nich z tyłu. Słyszałem też od chwili wejścia na teren strzały seryjne z karabinu maszynowego, a później pojedyncze strzały, jak sądzę, dobijające. Momentu padania mordowanych nie widziałem, ponieważ widok ten zakrywały mi drzewa. Około godziny 11-tej przyprowadzono przed kościół grupę około 15 mężczyzn, uwalanych mąką (z workami mąki na plecach). SS-man, dowódca grupy egzekucyjnej, badał ich, skąd pochodzą, słyszałem, jak mówili, iż są piekarzami z ul. Redutowej. Po chwili, gdy przyprowadzono nas na dawne miejsce, zobaczyliśmy ślady krwi przesypane mąką. Stojąc w grupie i później słyszałem, iż 5 czy 6 sierpnia 1944 r. został zamordowany ks. Krygier, proboszcz parafii św. Wawrzyńca, oraz Franaszkowa z dzieckiem. Począwszy od 3 sierpni 1944 r. z terenu fabryki Dobrolin widziałem koło plebanii parafii św. Wawrzyńca płomień i dym. Wydawało mi się wtedy, iż to plebania płonie. Przed kościołem 7 sierpnia 1944 r. zobaczyłem, iż plebania nie jest spalona, i stąd wysuwam wniosek, iż obok plebanii musiał się znajdować stos, gdzie palono zwłoki. Fakt, iż grupę naszą ustawiono pod kościołem nie zabierając natychmiast na miejsce egzekucji, tłumaczę tym, iż wszyscy byliśmy ubrani w mundury strażackie, wyglądaliśmy na jednostkę zorganizowaną, przypuszczam, iż zamierzono nas jeszcze przesłuchać. Około południa na skutek zawiadomienia motocyklisty przybył płk Müller, by nas uwolnić. Początkowo żandarm przy furtce nie chciał go wpuścić. Wówczas pułkownik, jak widziałem, wyciągnął rewolwer, żądając widzenia się z dowódcą oddziału egzekucyjnego. Wyszedł SS-man ubrany w zielony mundur mający na kołnierzu trzy gwiazdki na czarnym aksamitnym polu, wysoki, bardzo szczupły, ciemny brunet o krzywych nogach i błędnym spojrzeniu. Pułkownik Müller oznajmił, iż uda się teraz do kierownictwa Säuberung (które przeniosło się na ul. Chłodną róg Żelaznej do gmachu zajmowanego przed powstaniem przez żandarmerię), do czasu jego powrotu żąda, by nas nie rozstrzelano. SS-man wydał rozkaz, po czym przeprowadzono nas pod przeciwną ścianę kościoła od strony ul. Wolskiej, skąd miejsce egzekucji nie było widoczne, dołączając z powrotem uprzednio zabrane do kościoła kobiety. Około godz. 15-tej wrócił płk Müller, przywożąc dla całej grupy imienne przepustki ze stemplem "Feldjäger" u góry, zaopatrzonym numerem, datą i gapą z treścią, iż dana osoba jako pracownik działu chemicznego GG ma prawo opuścić Warszawę i udać się w dalszym kierunku. Kto podpisał przepustki, nie pamiętam i przepustki swej nie zachowałem. Pułkownik opowiadał nam, iż miał trudności z uzyskaniem przepustek dla Polaków, ponieważ wydawano je wyłącznie Niemieckim Volksdeutschom i obcym narodowościom. Razem z pułkownikiem Müllerem powróciliśmy na teren fabryki Dobrolin i po załadowaniu dwóch wozów żywności z eskortą Wehrmachtu wyjechaliśmy szosą w kierunku Włoch. Za: Zbrodnie okupanta w czasie Powstania Warszawskiego 1944 roku, pod red. Datner S., Leszczyński K., Warszawa 1962, s. 28-29.
  17. Batalion "Czata 49" - biogramy

    Kaden-Bandrowski Paweł "Tadeusz", urodzony 13 listopada 1920 roku w Warszawie, syn znanego pisarza i publicysty, Juliusza Kaden-Bandrowskiego i Romany z domu Szpak. W Powstaniu dowódca drużyny w oddziale por. cc. Cezarego Nowodworskiego "Głoga". Zginął 15 września '44 w domu przy Okrąg 2 na Czerniakowie. Pochowany na Cmentarzu Ewangelicko-Reformowanym w Warszawie.
  18. Powstanie Warszawskie na youtube.com...

    Jeden z lepszych filmów na youtube: http://www.youtube.com/watch?v=A_sp2PLKHEw Tutaj świetny podkład, choć jak dla mnie pierwsza część sporo lepsza: A tutaj reklamy, jakie leciały w tivi w 2006 roku:
  19. Ciekawy dokument, zawierający zeznania Ernsta Rode: Zburzenie Warszawy- Rozkaz Hitlera Tłumaczenie z języka angielskiego Nr 118 Sygn. 1101/z/II-t. 15- Tłumaczenie zeznania Nr- NI 468 Urząd Naczelnego Prokuratora Stanów Zjednoczonych Zeznanie Rozkaz Hitlera zniszczenia Warszawy, tak jak ja sobie to przypominam, brzmiał jak następuje: "Warszawa winna być zrównana z ziemią, powstanie winno być stłumione bezlitośnie". Rozkaz ten do jednostek Wehrmachtu skierowany był prawdopodobnie z Naczelnego Dowództwa Wojsk lądowych- Guderian poprzez Reinhardta do Vormanna, do Bacha. Wyżej wymieniony rozkaz do jednostek SS i policji kierowany był poprzez Himmlera najpierw do Dirlewangera, następnie właściwymi kanałami do Bacha i do mnie. Było to sprzeczne z ustaloną hierarchią dowodzenia, że rozkaz ten nie został skierowany bezpośrednio do Bacha, by następnie przekazać go Dirlewangerowi. Pierwotnie za zdławienie powstania w Warszawie odpowiadała policja. Pułkownik żandarmerii Geibel, jako dowódca SS i policji w Warszawie, automatycznie otrzymał to zadanie. Gdy rozmiary tej operacji wymagały pomocy Wehrmachtu, tj. warszawskiego garnizonu, wówczas generał major lotnictwa Stahel objął dowództwo bojowe nad wszystkimi jednostkami Wehrmachtu, SS i policji w Warszawie. Po otrzymaniu meldunku o powstaniu Himmler przeznaczył do zdławienia rewolty jednostki policji z Kraju Warty pod dowództwem generała majora policji, Reinefartha. Moim zdaniem, podczas pierwszych dni powstania Warszawa nie leżała w obrębie obszaru operacyjnego. Jednakże później kiedy Bach zastąpił Stahela, a Rosjanie zbliżyli się do Wisły, wówczas miasto to stało się częścią obszaru operacyjnego niemieckiej Grupy Armii "Środek". W dławieniu rewolty w Warszawie brało udział początkowo 50% oddziałów SS i policji oraz 50% oddziałów Wehrmachtu. Następnie po wycofaniu pułku Dirlewangera i brygady Kamińskiego stosunek procentowy zmienił się na 70% Wehrmachtu i 30% SS i policji. Droga służbowa, którą posługiwał się Bach dla uzyskania zaopatrzenia i uzupełnień w Warszawie, szła poprzez armię, Grupę Armii i Naczelne Dowództwo Wojsk Lądowych. Jednakże mógł się on zwracać przeze mnie bezpośrednio do Naczelnego Dowództwa Wojsk Lądowych, albo poprzez Fegeleina, głównego oficera łącznikowego Himmlera, do Himmlera, a następnie do Hitlera. Uzupełniania i zaopatrzenie dokonywało Naczelnego Dowództwo Wojsk Lądowych przez Guderiana. W wypadku, gdy zachodziła konieczność odbycia odpraw dotyczących Warszawy, porozumiewałem się z płk. von Boninem, szefem oddziału operacyjnego Naczelnego Dowództwa Wojsk Lądowych. Niekiedy bywałem wraz z Bachem w Naczelnym Dowództwie Wojsk Lądowych. Tam naradzaliśmy się bezpośrednio z Guderianem lub Wenkem*. Regularne narady miedzy Naczelnym Dowództwem Wojsk Lądowych a mną nie były potrzebne, albowiem Bach i jego grupa korpuśna stały się częścią składową dowództwa Grupy Armii. Jedynie w wypadku, gdy miały być omawiane szczególnie ważne sprawy, Bach udawał się samolotem z Warszawy do Naczelnego Dowództwa Wojsk Lądowych, zabierając mnie ze sobą, i tam odbywała się odprawa bezpośrednio z generałem Guderianem. Generał brygady SS Kamiński został osądzony przez sąd polowy i stracony na rozkaz generała von dem Bacha. Egzekucja odbyła się w przybliżeniu między 15-20 sierpnia. To, że za operacje w Warszawie była odpowiedzialna armia, można wnioskować z całkowitego podporządkowania Bacha 9 Armii Vormanna, a następnie Lüttwitza. Dalszym dowodem jest to, że z wnioskiem o odznaczenie Bacha Krzyżem Rycerskim wystąpiła armia a nie Himmler. Dekoracji Bacha dokonał Lüttwitz. Armia uważała operację w Warszawie za tak ważną, że była ona kilkakrotnie wzmiankowana w komunikatach oficjalnych Wehrmachtu. (podpisał) Ernst Rode Norymberga: Przede mną, pracownikiem cywilnym U.S. Nr 447649, zjawił się generał major Waffen SS i Policji, Ernst Rode, znany mi osobiście, który w mojej obecności podpisał powyższe "Zaręczenie w miejsce przysięgi" (w oryginale "Eidesstattliche Erklärung"- Statement- przyp. tłum.), składające się z dwóch stron w języku niemieckim, i zaprzysiął, że jest ono prawdziwe, w dniu 14 sierpnia 1946 r. (podpisał) Fred Kaufman Poświadczenie tłumaczenia dokumentu Nr- NI- 468 Norymebrga, dnia 14 sierpnia 1946 r. Ja, Hans Weinberger, pracownik cywilny U.S. Nr D 434 616, zaświadczam niniejszym, że władam biegle językiem angielskim i niemieckim i że powyższe jest prawdziwym i wiernym tłumaczeniem dokumentu Nr NI 436. (podpisał) Hans Weinberger Za: Zbrodnie okupanta w czasie Powstania Warszawskiego w 1944 roku, pod red. Datner S., Leszczyński K., Warszawa 1962, s. 303-305. * Powinno być Wenck (Walther).
  20. Czy Stare Miasto można było uratować?

    Zniszczone kanały nie były, przynajmniej w życiu nie spotkałem się z taką informacją. Natomiast problemem było istotnie spiętrzanie ścieków w kanałach przez Niemców. Efekt ten uzyskiwali przez wsypywanie do nich piasku, ziemi, budowanie przeszkód w postaci kozłów z drutów kolczastych, tam z kamieni, cegieł i gruzów, pojawił się też w pewnym momencie problem zasypanych przez Niemców w '43 kanałów (likwidacja getta, w niektórych miejscach znaleziono gnijące trupy)... Nawet jeśli nie spiętrzało to poziomu ścieków, to mimo wszystko poważnie utrudniało przechodzenie nimi. Dowództwo w Warszawie początkowo w ogóle nie brało kanałów pod uwagę, na co wpłynęła koncepcja samego Powstania. Te 3-4 dni nie stwarzały potrzeby wykorzystania podziemnych przejść. Przynajmniej w założeniach planistów. Później także broniono kanałów przed nadmiernym ich wykorzystywaniem do przerzucania dużych mas żołnierzy/ludności cywilnej. Kanały były przeznaczone dla małych patroli i łączników. Z czasem zaczęto szukać możliwości wykorzystania kanałów. Pierwsze efekty osiągnięto 6 sierpnia na Starówce (przejście KG AK z Woli). Następnego dnia "Kuczaba" zarządził zbadanie kanałów, ale znowu nie mieli specjalisty wodno-kanałowego ani planu kanałów. Główną trasą w rejonie Starówki, czyli w rejonie nas interesującym, był tzw. kolektor C (Puławska-Aleje Szucha-Aleje Ujazdowskie-Nowy Świat-Krakowskie Przedmieście-Miodowa-Bonifraterska-pod torami w rejonie Dworca Gdańskiego i łączył się z kolektorem A). Jednak problemem było to, że mógł on być kontrolowany przez Niemców, a i poziom ścieków był wysoki. Zaangażowany w prace inż. Skoraszewski postanowił wykorzystać boczne kanały (Daniłowiczowska-plac Teatralny-Wierzbowa-plac Piłsudskiego-plac Małachowskiego-Mazowiecka). Przez długi czas poziom ścieków był zbyt wysoki na odcinku Krakowskie Przedmieście-Miodowa, więc musiano korzystać z kanałów bocznych. Trasę w kierunku Żoliborza oczyścił majster Wacław Chmielecki. W trzeciej dekadzie sierpnia udało się przez zasuwę koło hotelu Bristol, i stację pomp kanałowych przy zbiegu Karowej i Dobrej, spuścić ścieki z kolektora C do D, oczyszczając odcinek Miodowa-Krakowskie Przedmieście. Jeszcze w nocy z 24/25, zanim ścieki spłynęły, przeszedł tamtędy oddział rozpoznawczy żołnierzy z kompanii "P-20" i kompanii "Nałęcz", pod d-dztwem kpt. Tadeusza Garlińskiego "Spitfire'a". Ścieki sięgały im do piersi. Sam kanał miał około 2 metrów wysokości. Jak podaje inż. Garliński, po wyjściu w Śródmieściu, zameldował się u "Montera". Ustalono szczegóły przeprowadzenia oddziałów staromiejskich do Śródmieścia kanałami. Wysadzono nawet specjalnie właz na Świętokrzyskiej około 20 metrów od Nowego Światu, aby ułatwić wyprowadzanie rannych i ciężkiej broni maszynowej. W nocy z 25/26 do Śródmieścia przeszła KG AK. Jeszcze 26 sierpnia kolektor C ponownie zamknięto, puszczając ścieki starą trasą. Ponowne otworzenie kolektora udało się uzyskać w nocy z 27/28 sierpnia. Jednak poziom ścieków był dalej za wysoki. Meldunek o planie przebicia się górą, "Wachnowski" wysłał "Monterowi" 28 sierpnia telefonogramem. Natomiast 31 sierpnia wieczorem, "Wachnowski" zawiadomił o przejściu kanałami. Niemniej przy braku zaufania do kanałów, świadomości jak niebezpieczne jest przejście nimi, i że Niemcy mogą łatwo zamienić je w tragedię, plus problemach z ewentualnym transportem rannych w warunkach zbyt wysokiego poziomu ścieków, przebicie górą, zwłaszcza przy pomyślnym rozpoznaniu "Filipa", wydawało się być mimo wszystko lepszym wyjściem. W krótkim czasie można było uratować znacznie więcej ludzi. Inna sprawa, jak wiele punktów musiało zostać spełnionych niemalże co do joty, aby plan wypalił... Co do "Barrego" masz oczywiście rację, niemniej nie jestem zwolennikiem zakładania czarnych scenariuszy, podczas gdy w rzeczywistości tak źle one nie wyglądały;)
  21. Z tym przeczesywaniem, to można polemizować. Z jednej strony Niemcy bali się wchodzić np. do piwnic czy kanałów, woleli oczyszczać je chociażby za pomocą granatów, a z drugiej, trzeba postawić pytanie, czy np. po 2-3 dniach walk także się bali, czy jednak ten strach pojawił się u nich z czasem, wraz z rozwojem walk. Ale właśnie, bo tutaj trzeba by ustalić, skąd te siły powstańcze miałyby zostać wycofane, bo to też miałoby znaczenie dla tego, o czym mówisz. Nie wiem czy np. z Mokotowa udałoby im się przeprowadzić oddziały np. w rejon Śródmieścia Północ, powiedzmy do Dworca Głównego.
  22. Siły niemieckie w Warszawie

    Ale przecież dzień wcześniej oddał mu (tj. von dem Bachowi), kilka czołgów. Więc jednak coś musi być na rzeczy. Bo jak inaczej? Z jednej strony oddaje swoje oddziały, a z drugiej w podtekście, nie chce aby zabierano mu ludzi? Coś tu jest nie tak, jak dla mnie...
  23. Siły niemieckie w Warszawie

    9 sierpnia 1944, b.m.w. Meldunek gen. Nicolausa von Vormanna dla gen. Hansa Krebsa dotyczący wysokich strat i braku środków do stłumienia powstania w Warszawie 9 sierp[nia] Tajne 9.8.44, godzina 14.00 [...] Dalekopis do Nacz[elnego] Dow[ództwa] Gr[upy] A[rmii] Mitte Opór w Warszawie staje się coraz twardszy. Początkowo zaimprowizowane powstanie jest obecnie kierowane dzięki wprowadzeniu dyscypliny wojskowej. Nie ma na razie możliwości zwalczenia powstania siłami, jakie mamy obecnie do dyspozycji. Istnieje zagrożenie, że rozszerzający się ruch obejmie cały kraj. Mowa jest tu o wyjątkowo ciężkich walkach ulicznych prowadzonych w wielkim mieście, powodujących wysokie straty własne. Sytuacja, w jakiej znalazły się oddziały walczące na wschód od Wisły, nie może trwać zbyt długo. Także dostawa zaopatrzenia posyłanego drogą zataczającą wielki łuk przez Modlin może być w każdej chwili przerwana przez powstańców, przy czym nie ma możliwości zaangażowania tam własnych sił zabezpieczających. Trzeba też zwrócić uwagę, na jakie niebezpieczeństwo narażony jest oddział na przyczółku mostowym w wypadku nagłego pogorszenia się sytuacji. SS Obergruppenführer v[on] d[em] Bach przesłał podobnej treści meldunek Reichsführerowi. Do opanowani sytuacji potrzebna jest bojowa dywizja, wyposażona w liczne rodzaje broni ciężkiej. podp[isał] v[on] Vormann AOK 9 Ia nr 3861/44 taj[ne] Za: Powstanie Warszawskie 1944 w dokumentach z archiwów służb specjalnych, pod red. Mierecki P., Christoforow W., Warszawa-Moskwa 2007, s. 75; IPN, 1101, t. 7, k. 49.
  24. Batalion "Czata 49" - dyskusja ogólna

    A teraz takie pytanie: kiedy dokładnie "Zgoda" odszedł z baonu? Wg stanu OdB "Czaty" za dzień 6.09 już go nie ma w oddziale, a przynajmniej nie pełni żadnej ważnej roli. Zastępcą d-cy jest "Motyl", natomiast dwoma kompaniami dowodzą "Piotr" i "Szczęsny". Tymczasem jeszcze w OdB za 20 sierpnia, kpt. Wierzejski ma pod rozkazami kompanię. A o ile pamiętam, to odszedł do sztabu zgrupowania. Byłby wdzięczny za dokładniejsze informacje;)
  25. Do założenia tematu zachęciła mnie wypowiedź Markusa w temacie o ulubionym zagadnieniu Powstania Warszawskiego. Napisał on tam, iż jedyne co z powstania zna w miarę dobrze, to dokonania "Zośki". Wypowiedź ta wpisuje się, w mojej ocenie, w taką dość powszechną tendencję, "rozczytywania" się wielu osób w dokonaniach "Zośki" oraz "Parasola". Te dwa bataliony stały się jakby symbolem walczącej Warszawy. Jak myślicie co powoduje, iż wiele osób z powstaniem kojarzy właśnie te dwa bataliony? Czemu nie mówi się ogólnie o "Czacie 49", o "Baszcie", o "Leśniku" czy też o "Golskim"? Jakie hasła dotyczące konkretnych postaci, jednostek, starć, Wam się kojarzą z Powstaniem Warszawskim?
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.