Albinos
Przyjaciel-
Zawartość
13,574 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez Albinos
-
Ale na tej samej zasadzie zagraniem pod publiczkę jest wszystko, co zostanie ogłoszone. Od pomocy ze strony rządu, przez pomoc finansową PiSu po pomoc ze strony Orbisu. Ważne że pomagają, a ocenianie w tej sytuacji, czy zagranie pod publiczkę czy nie, powinno być chyba najmniejszym problemem.
-
Mam jednak wrażenie, że powoli zaczynają się wycofywać z takiego punktu widzenia.
-
Teraz dobrze, Twoja kolej
-
Czasem jednak warto chodzić spać po 3... Otóż przeglądając wczoraj na dobranoc Stachiewicza (każdy ma swoje zboczenia;), zwróciłem uwagę na jego wyliczenia odnośnie sił załogi Starówki, i tego, ile osób wyszło kanałami do Śródmieścia i na Żoliborz. Otóż wg. samego Stachiewicza obsada Starówki liczyła 11 000 ludzi, z czego kanałami przeszło do Śródmieścia 3 000, na Żoliborz 600 ludzi, a górą do Śródmieścia 60 (chodzi o przebicie grupy "Morro"). Tymczasem Borkiewicz i Kirchmyer podają odpowiednio 13 000, 4 500, 800 i 59, "Bór" szacuje dane na 5 000, 1 500, i 50 górą. Jednocześnie Stachiewicz podaje szacunki innych opracowań, wg. których wyglądało to tak: 9009 (skąd to 9 na końcu, nie mam pojęcia), 1 900, 200 i 200 (sic!). I teraz pojawia się kilka pytań. Jaka dokładnie była liczebność załogi Starówki? Jak najlepiej byłoby to ustalić? Ilu dokładnie żołnierzy przeszło kanałami?
-
Propaganda jeśli nie padnie na podatny grunt, niewiele da. A śmiem twierdzić, że w drugiej połowie sierpnia ci którzy mieli zgłosić się na ochotnika, już to zrobili. Resztę trzeba by zmusić za cenę pogorszenia stosunków z ludnością cywilną. Skoro tego nie zrobiono, powód mieć musieli. Wybacz, ale mówienie, że gdyby zrobiono to by się udało, bez dowodu na to, jest dla mnie mało przekonywujące. A co do kobiet. Dziećmi i starcami też ktoś musiał się zajmować. Poza tym, skoro broni nie było, to po co im uzupełnienia? Stachiewicz wyraźnie pisał z resztą, że straty w Grupie "Północ" powinny być liczone pod względem stanu uzbrojenia, a nie stanu osobowego. Przygoński pisze o wielu rzeczach, nie zawsze jednak można mu wierzyć. Świadomość ewentualnego opuszczenia dopingowała Powstańców... ale mu tu rozmawiamy o stronie dowódczej. Od kiedy w świadomości dowództwa Grupy "Północ" pojawiło się myślenie o opuszczeniu Starówki? Na Starówce natomiast dowodził "Wachnowski". I to o jego podejście się pytałem Wartość bojowa osób oddzielonych od rodzin, i zmuszonych do walki, byłaby raczej niewielka. A nie wiem który z dowódców liniowych chciałby mieć w swoim oddziale ludzi, co do których niezawodności w sytuacji natarcia wroga, czy konieczności wykonania własnego uderzenia, nie można być pewnym. Wystarczy kilka osób, które są niepewne, i ta niepewność może udzielić się reszcie. Przypadki odsyłania żołnierzy ze stanowisk, były spowodowane m.in. potrzebie zapobieżenia rozszerzania się tej niepewności na innych. W relacjach Powstańców nie raz przewija się argument, że w swoich oddziałach czuli się bezpieczni, gdyż wiedzieli, że mogą polegać na swoim kompanach, wiedzieli że oni ich nie zostawią, że niezależnie od tego, co będzie się działo, pomogą im. Właśnie tą pewność podaje się jako jeden z elementów, które pozwoliły Powstańcom wytrwać tak długo. Gdyby w oddziałach nagle pojawili się ludzie, co do których nie byłoby przekonania, że można na nich liczyć, nie wiadomo jak to by się skończyło. Wobec braku broni dla tych uzupełnień, to było to za duże ryzyko. Rozumiem jeszcze takie działania w sytuacji, gdyby broni było więcej niż ludzi, wtedy można poszukać. Ale tak... Ci mniej przestraszeni potrzebni byli na zapleczu. Gdyby ich z kolei powyciągano, to dla pełnienia służby na zapleczu trzeba by z kolei wyciągać tych bardziej przestraszonych. W zasadzie błędne koło. Co do radia, to nie wiem czy na Starówce zdałoby to egzamin... Natomiast jeśli chodzi o formalne zarządzenie. Ono raczej nie poprawiłoby kondycji psychicznej ludności cywilnej, włączanej do oddziałów. To i tak byłoby zmuszenie ich do tego. Ale nie każde znajdowało się w takiej sytuacji, jak Powstańcy w kotle staromiejskim... I na tym w sumie można dyskusję zakończyć, nie było broni, więc nie było sensu uzupełniać stanów osobowych oddziałów, choć można było to zrobić. Inna sprawa, jakie byłyby efekty takiego ruchu. Ale tutaj opinia zależy już od osobistych przekonań.
-
A ja wyraźnie pisałem, że ktoś musiał zajmować się zapleczem. To że wszystko byłoby zgodnie z przepisami, to że rozkaz wydałyby organa delegatury, nie zmieniłoby nastawienia ludności cywilnej. To dalej byłoby wcielenie siłą i wysłanie do walki, wbrew woli tych ludzi. Gdyby istotnie byli chętni, sami zgłaszaliby się oddziałów. Skoro tak się nie działo, to znaczy że jednak chętnych za dużo nie było. I uważasz, że w warunkach kotła staromiejskiego dałoby się to zrealizować? Jak dla mnie kompletnie nierealne. I powtarzam, pomoc ludności cywilnej była niezbędna dla sprawnego funkcjonowania zaplecza. Jakby włączyli te parę tysięcy mężczyzn, kto zajmowałby się zapleczem? Kobiety, starcy i dzieci? Poproszę cytat z jakiegoś dokumentu albo wspomnień, który świadczy o tym, że przed podjęciem decyzji o wyjściu ze Starówki do Śródmieścia, ktokolwiek zakładał, że skończy się tak, jak się skończyło. Poza tym ludność cywilną można było i tak ewakuować, bez względu na to, czy byliby włączeni do oddziałów czy nie. To że ktoś miałby opaskę, nie oznaczało, że wychodzenie kanałami zostanie przyspieszone. Patrząc na to, co działo się przez pierwsze dni sierpnia, jakoś nie chce mi się wierzyć, że nie rozumiano tych zasad. Powstanie skończy się lada dzień. To było założenie "Montera". Masz dowód na to, że "Wachnowski" uważał podobnie? Bo jak patrzy się na jego meldunki, to odnosi się zupełnie inne wrażenie. Poza argumentem brońmy siebie i rodzin, jest jeszcze argument chcemy żyć, a pójście na pierwszą linię raczej nam nie pomoże w przeżyciu. Zobacz jak w końcowym okresie ludność cywilna podchodziła do Powstańców, jaki był jej stosunek do nich. Nie muszę chyba przypominać, co działo się 30 sierpnia, kiedy szykowano oddziały do uderzenia? Sądzisz że naprawdę wszystkim tak znowu spieszyło się do tego, aby zostawić najbliższych i iść walczyć? Ci którzy mieli walczyć w obronie najbliższych, sami poszli i to zrobili. A i tak zdarzały się przypadki utraty wiary, jak ten ze Stawek z Kolegium "A". Sam z resztą pisałeś o tym, że niejednokrotnie zmuszano ludność cywilną, do pomocy Powstańcom. Stanisław Likiernik podaje w swoich wspomnieniach sytuację, jak musiał znaleźć kogoś, kto pomoże mu odkopać 17-letniego Powstańca. Mimo iż w kościele Franciszkanów, w którym szukał pomocy, była masa ludzi, nikt nie ruszył się, aby mu pomóc. Dopiero przystawienie broni do brzucha jednego z mężczyzn sprawiło, iż poszedł z nim. I nagle ludzie mieliby pójść walczyć, skoro nie było chętnych do odkopania? Tak samo przykłady z ludnością przechodzącą przez barykady. Skoro uciekali sami, do Niemców, to mieli walczyć? Ależ ja to doskonale rozumiem, i jestem tego samego zdania co Ty. Ale nie potrafię zwyczajnie zrozumieć, jak ta wystraszona ludność cywilna, która i tak szalenie dużo robiła dla Powstańców, w przeświadczeniu że znalazła się w takiej a nie innej sytuacji nie z własnej winy, miałaby nagle zaryzykować jeszcze bardziej. Nawet jeśli wcielono by tych ludzi, to jaka była by ich wartość bojowa. Żyjąc w przeświadczeniu, że gdzieś tam w piwnicy siedzą ich rodziny, a oni sami zostali zmuszeni do wyjścia na linię, nie byliby raczej chętni do walki. Poza tym mogłoby to wprowadzić niezdrowe stosunki do samych oddziałów. Z jednej strony ci, którzy z własnej woli poszli do Powstania, z drugiej ci zmuszeni do tego. Konflikt na tle podejścia do niektórych spraw nie byłby raczej czymś niesłychanym. A ostatnia rzecz jaka była potrzebna dowódcom, to niesnaski w oddziałach. Tam byli potrzebni ludzie, którzy bez wahania wykonaliby rozkaz. Znowu przypomnę przykład oddziału wolskiego Kolegium "A". Jako jeden z powodów odmowy wykonania rozkazu "Śnicy", podaje się właśnie los ich rodzin. Niby żołnierze, mający już jakieś doświadczenie, a mimo to zostali odesłani na tyły przez mjr. "Witolda". Powołanie pod broń ludzi, którzy nie byli by pewni, niosło za sobą zbyt duże ryzyko. Ciągle pomijasz problem zaplecza, i zależności Powstańców od ludności cywilnej. Gdyby chętni byli, sami by się zgłaszali do oddziałów. Na początku sierpnia do "Leśnika" zgłaszano się, mimo iż nie było większej akcji propagandowej ze strony dowództwa nowo powstającego zgrupowania. Jesteś w stanie wskazać, ilu było chętnych na Starówce, czy zakładasz ich obecności na zasadzie bo musieli być? Kocioł staromiejski i "Burza" we Lwowie... Naprawdę uważasz, że jest to porównanie, które można uznać za miarodajne? Między kotłem staromiejskim a sytuacją z 1920 jest chyba drobna różnica. Z jednej strony masz niewielki fragment miasta, znajdujący się pod nieustannym ogniem, gdzie ciągle toczą się ciężkie walki, i walkę nie tyle o zwycięstwo, ale o przeżycie, z drugiej walkę w obronie nowo odrodzonej Ojczyzny. Także nie wyobrażam sobie, aby kondycja psychiczna w oby przypadkach była identyczna. W żadnym stopniu nie widzę tutaj możliwości szukania analogii do kotła staromiejskiego w 1920 roku z Warszawy, czy z 1944 z Lwowa. Kompletnie inne sytuacje. Tego już nie wiemy. I proszę, bez tworzenia faktów, na podstawie faktów.
-
On tak, ale spora część społeczeństwa już nie. Osobiście nie widzę nic złego w tym, że to powiedział. Przynajmniej ludzie wiedzą, że sprawa nie zostanie odłożona na bok.
-
Porównywanie Powstania Wielkopolskiego z Powstaniem Warszawskim, jest jak dla mnie chybionym pomysłem. Zupełnie inne warunki. Jak niespełna 10 000 ludzi, miało zmusić kilkakrotnie więcej cywili, do służby wojskowej? Jak mieli rozwiązać problem więzień? Zamykać ludzi jak leci? Kto wówczas zająłby się zapleczem? Piszesz o problemach z bronią. Tymczasem jak przedstawiał się proces uzupełniania Grupy "Północ" na tle stanu broni. W dniu 7 sierpnia stan osobowy Grupy wynosił 7200 ludzi, stan uzbrojenia 1700. Cztery dni później, 11 sierpnia było to już 7700 i 1900. Natomiast w dniu 18 sierpnia odpowiednio 8000 i 1800. Czyli stan osobowy był powiększany odpowiednio o 500 i 300 ludzi, a stan uzbrojenia o 200 sztuk na plus między 7 a 11 sierpnia, i o 100 na minus między 11 a 18 sierpnia. Czyli jednak broń nie musiała być wyznacznikiem dla tego, czy można było uzupełnić stan osobowy, czy nie. Zawsze można było wyznaczyć ludzi do zadań ściśle gospodarczych (jak chociażby część Żydów, uwolnionych z Gęsiówki), zwalniając tym samym z tego obowiązku żołnierzy, mogących stanowić wzmocnienie dla oddziałów bojowych, chociażby jako zmiennicy na stanowiskach obronnych. Jednak skoro nie zrobiono tego, musiano mieć dobry powód. Problem brutalności i moralizowania. Ok, wszystko się zgadza. Z tym że patrzysz na to z dzisiejszego punktu widzenia. Z punktu widzenia kogoś, kto wie co się wydarzyło ostatecznie. Tymczasem kto wówczas na Starówce przewidywał, że trzeba będzie wyjść ze Starego Miasta czy to górą, czy kanałami? Do dnia 18 sierpnia stany osobowe Grupy "Północ" można było uzupełniać. Tymczasem od 19 sierpnia mamy do czynienia ze szturmem generalnym na Stare Miasto. Jasne, można było wówczas wyciągać ludzi z piwnic i zmuszać ich do służby chociażby na tyłach. Ale jakie miałoby to efekty. Oto co pisze Stachiewicz na ten temat: Płk "Wachnowski" w meldunku z 18 sierpnia przedstawił sytuację wewnętrzną obrony Grupy "Północ" następująco: "Ustawiczny, morderczy- nękający ogień artylerii, miotaczy min oraz bombardowania lotniczego spowodował ogromne spustoszenie na terenie całej Grupy. Całe ulice leżą w gruzach, pożary szaleją bez przerwy, ponieważ opanowanie ich z braku wody jest utrudnione. Stan sanitarny z powodu braku wody pogarsza się z godziny na godzinę.". A 19 sierpnia pisał: "Nastrój wśród społeczeństwa- ogólne przygnębienie". Narastające przygnębienie i incydentalne wypadki paniki nie przeczyły jednak temu, że powstańcy w dalszym ciągu znajdowali oparcie moralne i materialne w ludności cywilnej. Pogłębianie i poszerzanie dyscypliny organizacyjnej Grupy "Północ" objęło również prawie wszystkich mieszkańców Starówki, toteż wyżywienie żołnierzy, opieka nad rannymi, gaszenie pożarów, odkopywanie zasypanych pod gruzami itp. były stałymi, choć nie jedynymi, domenami życia codziennego ludności cywilnej i bez jej wydatnej pomocy stan zaplecza walki byłby zupełnie inny, a na pewno znacznie gorszy. Co więcej, tragiczne położenie tejże ludności, a szczególnie dzieci i starców, było dodatkowym bodźcem moralnym dla zdrowych przecież, sprawnych i młodych żołnierzy. Za: Stachiewicz P., Starówka 1944, Warszawa 1983, s. 219-220. Nie jeden Stachiewicz zwrócił uwagę na to, jak ważna dla Powstańców była pomoc ze strony ludności cywilnej. Gdyby doszło do przymusowego wcielania cywili w szeregi poszczególnych oddziałów, te stosunki zapewne błyskawicznie pogorszyły by się. Poza tym, jaka była by wartość bojowa tych ludzi, zmuszonych do walki? Przypominam co stało się z oddziałem wolskim Kolegium "A" w trakcie walk na Stawkach 11 sierpnia. Żołnierze którzy mieli za sobą już dziesięć dni walki, działalność w konspiracji, nagle wobec rozkazu, odmawiają jego wykonania. W efekcie zostają odesłani na tyły. Jakoś nie wydaje mi się, aby wobec najcięższych walk, ci przymusowo wcieleni, wykazali się odpowiednim poziomem dyscypliny. Poza tym, kto wówczas pełniłby służbę na zapleczu walki? Uzupełnienie oddziałów w perspektywie pogorszenia stosunków z ludnością cywilną, to raczej nie było to, na czym zależało komukolwiek w dowództwie. Dlatego owszem, można uznać, że było to jakieś wyjście, ale w sytuacji Powstańców mogło przynieść więcej szkód niż korzyści. Jest jednak różnica między pracami pomocniczymi, a wcieleniem do wojska. Poza tym, nie kojarzę za wiele sytuacji nielegalnych działań na Starówce. Wszystko było dokładnie regulowane przez rozkazy "Wachnowskiego". Na potrzeby Grupy "Północ" rekwizycje miała prawo przeprowadzać jedynie grupa eksploatacyjno-rekwizycyjna porucznika "Witkowskiego", natomiast na potrzeby ludności cywilnej i administracji, jedynie na podstawie zarządzeń Okręgowego Delegata Rządu na m. st. Warszawę. Owszem były, podobnie w przypadku prób wchodzenia do kanałów bez zezwolenia. Ale to mimo wszystko zupełnie inna sprawa, gdyż to były przypadki jednostkowe. Poza tym i tak nie zdało to egzaminu, gdyż ludzie i tak przechodzili. Dochodziła jeszcze sprawa obawy przed tym, aby Niemcy nie wykorzystali tych ludzi dla własnych celów (żywe tarcze i wyciąganie informacji nt. położenia i sytuacji Powstańców).
-
W takim razie skąd u Stachiewicza stwierdzenie, że po 18 sierpnia Grupa "Północ" nie mogła już być uzupełniana, i ponosiła same straty?
-
Cytacik, gdzie powiedziałem, że Ty to powiedziałeś Skoro nauczyciel ma uczyć, to on powinien zadbać o to, aby uczniowie byli jego lekcjami zainteresowani. Jeśli mimo to, nie przynosi to efektów, to już wtedy jest wina uczniów. Ale nie zwalajmy wszystkiego na jedną stronę. Ja nie uogólniam, tylko podaję przykład, że nie zawsze to wina uczniów. Będę Ci wdzięczny, jak pokażesz mi w którym miejscu napisałem, że tak jest w całej Polsce. Świat nie jest czarno-biały, i nie wmówisz mi, że to wina tylko uczniów. Nauczyciel powinien wykazać przynajmniej minimum zainteresowania. Bo na zasadzie, że dostają mało pieniędzy, to dlaczego nie zwolnić od razu pielęgniarek od obowiązku właściwego zajmowania się pacjentami? Jeśli ktoś decyduje się na ten zawód, to chyba nie przypuszcza, że dostanie jakąś pokaźną zapłatę za to.
-
Konflikty między dowódcami a ich wpływ na przebieg walk
Albinos odpowiedział Albinos → temat → Zagadnienia ogólnomilitarne i ogólnopolityczne
Kontynuacja wątku o rzekomym sporze "Wachnowskiego" z "Radosławem". Syn "Radosława" dość jednoznacznie wyjaśnił sprawę. Sam "Radosław" w wywiadzie, który ukazał się 2 sierpnia 1981 r. w Przekroju, powiedział coś takiego: Przytaczam ten moment dlatego, że niektórzy domorośli historycy Powstania usiłują przypisać mi samowolne przedłużanie obrony tej linii- ponad potrzeby Starego Miasta. Wysuwają też bzdurne insynuacje, jakoby były jakieś tarcia między mną a płk. Wachnowskim. Żadnych tarć nie było- a działanie moje ściśle związane z przytoczonym rozkazem. Za: Mazurkiewicz S., Jan Mazurkiewicz "Radosław", "Sęp", "Zagłoba", Warszawa 1994, s. 249. A skąd bierze się źródło tego konfliktu? Z III tomu PSZ Armia Krajowa, s. 774: Ppłk. Wachnowski udał się nazajutrz (tj. 7 sierpnia- moja uwaga: S.M.) na odcinek ppłka "Radosława", osobiście zorientował go w planie obrony Starego Miasta i wyjaśnił zadanie jego zgrupowania. Podkreślił przy tym, że główną częścią jego zadania jest obrona Stawek, dokąd najpóźniej 8 sierpnia powinno być skierowane gros zgrupowania. Dla osłony zaś od zachodu należy zostawić część sił, grupując je w głąb getta, w rejonie Gęsiówki, aby uniknąć okrążenia od południa. Na przestrzeni od ul. Okopowej do ul. Przejazd nie było w tym czasie żadnych oddziałów powstańczych. Ppłkowi Wachnowskiemu znany był projekt ppłka Radosława- nie przyjęty w K.G., a polegający na przebiciu się jego zgrupowania przez Powązki do Puszczy Kampinoskiej, aby móc w ten sposób działać z zewnątrz na korzyść powstania. Zgłaszając ten projekt ppłk. Radosław kierował się przede wszystkim chęcią oszczędzenia swym oddziałom dalszych strat. Oddziały ppłka Radosława składały się głównie z doborowej młodzieży harcerskiej, wyszkolonej i zaprawionej w akcji dywersyjnej. Ppłk Radosław oceniał, że oddadzą one większe zasługi w powstaniu, działając na zewnątrz miasta, aniżeli w walkach ulicznych. Tendencja wyjścia z walczącego miasta, którą ppłk Radosław przez czas jakiś jeszcze zachował, zaciążyła w pewnej mierze na sposobie, w jaki wykonał on powierzone mu zadanie. Przeciągnął on mianowicie walki w rejonie św. Kingi i fabryki Pfeiffera przy ul. Okopowej ponad potrzebę Starego Miasta. Za: Mazurkiewicz S., Jan Mazurkiewicz "Radosław", "Sęp", "Zagłoba", Warszawa 1994, s. 250. Sprawa pierwsza: nie ma potwierdzonego w żadnym źródle spotkania "Radosława" z "Wachnowskim" w dniu 7 sierpnia. Autorzy zapewne wykorzystali tutaj meldunek "Wachnowskiego" do "Montera" z dnia 8 sierpnia, godzina 20:10, w którym d-ca Grupy "Północ" przedstawia prawdopodobną sytuację, a nie swoje faktyczne dyspozycje. Bo jak "Wachnowski" mógł w tak krótkim czasie podjąć tak szczegółowe decyzje, jak te dotyczące działania zgrupowania na terenie, którego nie znał. Źródła konfliktu upatruje się w zupełnie innym patrzeniu na to, jak powinien wyglądać przebieg walk. Ale żeby taki konflikt mógł powstać, "Radosław" musiałby znać dokładnie zamierzenia "Wachnowskiego". Tymczasem jego meldunek sytuacyjny z 8 sierpnia, kompletnie temu przeczy. Miał spore wątpliwości, co dzieje się na Starówce. Sam "Wachnowski" dopiero wdrażał się w powierzone mu zadania, więc sam nie miał jeszcze gotowego planu działania. Tymczasem "Radosława" już za ten okres oskarża się o upieranie się przy swoim planie. A przecież ani nie znał zamierzeń "Wachnowskiego", ani nie został na Woli z własnej woli. To rozkaz KG nakazał mu tam siedzieć. Idziemy dalej. Ponoć to z rozkazu "Wachnowskiego" na Stawki wycofał się "Radosław". Jak w takim razie rozumieć meldunek z 20:10 dnia 8 sierpnia, jaki "Wachnowski" przekazał "Monterowi"? Wyraźnie jest tam mowa o "Radosławie", który najprawdopodobniej cofnie się na wysokość Dzikiej-Zamenhofa, trzymając pod kontrolą Stawki i Muranowską. To w końcu rozkaz, czy sytuacja zmusiły "Radosława"? Gdyby "Wachnowski" wydał taki rozkaz, odsłoniłby Niemcom możliwość uderzenia bezpośrednio na Starówkę. Przypominam o tym, co stało się między 17:30 a 21 w dniu 8 sierpnia w rejonie cmentarzy. Uderzenie niemieckie wyparło Powstańców z pozycji i tylko akcja "Jana" pozwoliła ich odepchnąć. Inaczej Dirlewanger który dotarł na plac Piłsudskiego mógłby otrzymać wsparcie 608. pp z Grupy "Schmidt". Dzięki temu obrona na linii Stawki-PWPW, jak pisał "Wachnowski" w meldunku do "Montera" z 20:10 tego samego dnia, nie była już potrzebna. Niemcy musieli pozbyć się ostatecznie "Radosława". Dalej pojawia się zarzut, że "Radosław" myślał tylko o swoich oddziałach, a nie o całym Powstaniu. Tymczasem wystarczy przejrzeć jego meldunki, aby zobaczyć że jest to zarzut nie mający podparcia w faktach. Owszem dbał o swoich ludzi, ale nie przedkładał ich dobra nad los całej powstańczej Warszawy. O konflikcie tym pisze także Przygoński. Podaje m.in. iż "Wachnowskiego" awansowano, aby uniknąć problemów ze strony "Radosława", który były widoczne już w momencie nominacji (tj. 7 sierpnia), jak i później. Tylko pytanie jakie to problemy stwarzał? A później? Później to leżał w szpitalu ciężko ranny. Kolejna sprawa to starszeństwo, którym płk Ziemski górował nad ppłk. Mazurkiewiczem. Pierwszy przed wojną był podpułkownikiem, drugi majorem. A dla oficerów przedwojennych była to sprawa istotna. Jak widać konflikt "Wachnowskiego" z "Radosławem" ciężko udowodnić, gdyż zwyczajnie większość zarzutów, jakie są stawiane w tym temacie, można bardzo łatwo zbić na podstawie źródeł. Oczywiście jeśli ktoś ma dowody na ten konflikt, chętnie się z nimi zapoznam. Ale dowody, a nie przypuszczenia. -
Proces formowania się Grupy "Północ", pod względem liczebności oddziałów i ich integracji, zakończył się w zasadzie 18 sierpnia. Później Grupa "Północ" zaczęła już tracić ludzi, bez możliwości ich uzupełniania. Tyle podaje Stachiewicz, jeśli masz inne źródło (a nie przypuszczenia), to chętnie się z nim zapoznam. Ale to już tutaj: https://forum.historia.org.pl/index.php?showtopic=8204 Sprawę sugeruję kontynuować tutaj: https://forum.historia.org.pl/index.php?sho...mp;#entry120390
-
Brakuje jeszcze jednego nazwiska. Zwracam uwagę na przedostatnie zdanie, zostało ono skierowane do konkretnej osoby.
-
Konflikty między dowódcami a ich wpływ na przebieg walk
Albinos odpowiedział Albinos → temat → Zagadnienia ogólnomilitarne i ogólnopolityczne
Nie konfliktu "Floriana" z "Witoldem", ale "Wachnowskiego" z "Witoldem" Jeśli chodzi o ppłk. Lamersa, to występuje on tutaj pośrednio, jako osoba odpowiedzialna za rozpoznanie. Co do relacji. Takichże w przypadku "Floriana" nie znam, natomiast jeśli chodzi o "Witolda", to po wojnie wydał on tylko krótki fragment wspomnień z walk na Czerniakowie, który to ukazał się w Drogach Cichociemnych. Na temat narady przed nocą 30/31 sierpnia widziałem ledwie kilka relacji bezpośrednich uczestników. Opisywał ją Kirchmayer, Borkiewicz, Podlewski, ale u nikogo nie pojawia się wątek kłótni "Witolda" z "Wachnowskim". Tylko w relacji "Motyla" spotkałem się z tym: Wachnowski zarządził 29 sierpnia odprawę. Na tą odprawę poszedł Radosław, major Witold, Jędrzejewski Zygmunt i ja, we czwórkę. Plan był taki, że zrobimy desant na Plac Bankowy. Wywiad, który poszedł na Plac Bankowy kanałami, stwierdził, że obok ustępów ogrodzonych blachą są dwa włazy i tymi włazami wyjdziemy z kanału, zaatakujemy Niemców, jeżeli tam będą. Wywiad Wachnowskiego stwierdził, że bardzo mało Niemców tam jest na Placu Bankowym. Doskonale pamiętam słowa majora Witolda "Ja poprowadzę, kiedy sam poślę swój zwiad, który stwierdzi jakie tam są warunki wyjścia". Wachnowski wtedy troszkę się oburzył, mówi "Jak to! Rozpoznanie mieli!". Ja powiedziałem "W takim razie, panie pułkowniku, to ja pójdę, poprowadzę ten desant". No i stu kilkunastu chłopców, można powiedzieć ochotników zebrałem z naszej "Czaty 49" przede wszystkim, ale szli też z "Miotły" i od "Zośki" i Kompania Warszawska szła, którzy właśnie byli na urlopie i znaleźli się w "Czacie 49", u nas. Także wszyscy zaufani żołnierze, na których można było polegać i byli bardzo dobrze uzbrojeni. Za: 1944.pl [Archiwum Historii Mówionej] Ale co ciekawe, "Jędras" w swoich wspomnieniach nie pisze już o tym, mimo iż na odprawie był. Co do wrażeń po akcji... mamy cały temat o tym : https://forum.historia.org.pl/index.php?showtopic=3498 -
Ale jaka późna noc Wszak 22 to jeszcze młoda godzina... Ale przy takim układzie zgadzam się. Z tym że jednak kłócił bym się z używaniem określenia strategii dla walk w powstańczej Warszawie. To chyba jednak mimo wszystko za dużo powiedziane. Z resztą nigdzie jeszcze nie spotkałem się z klasyfikowaniem jakichkolwiek działań dowództwa Powstania w kategoriach decyzji strategicznych. Poziom operacyjny i nic ponad to. Ale to tak w ramach offa... Co do tego, co napisałeś dalej. W sprawie konfliktów na szczeblach dowódczych podałem już temat, wolałbym tutaj tego nie omawiać dalej. Co do wiarygodności wspomnień i opracowań. To jest akurat problem na osobną dyskusję, i w kontekście znacznie szerszym niż samo Powstanie. Wszystko w czym maczali palce uczestnicy wydarzeń, ma swoje wady i plusy. To co pisane było na świeżo, w trakcie wydarzeń, czy krótko po nich, ma tę zaletę, że pewne sprawy przedstawia z dużą dokładnością, jednak perspektywa jest dość ograniczona. Autor nie ma większych szans zebrać w krótkim czasie wystarczającej ilości materiałów, źródeł, relacji, które wzbogacą jego własną wiedzę, i pozwolą rozszerzyć temat. Z kolei im dalej od wydarzeń, tym większa szansa na zebranie maksymalnie możliwej ilości źródeł poszerzających pole patrzenia na wydarzenia (choć i to do czasu), ale z kolei pojawia się problem pamięci. Trudno w końcu pamiętać po 40-50 latach, i dalej, wszystkie szczegóły. Pozostaje zwyczajnie zbieranie źródeł i porównywanie ich, sprawdzanie gdzie się zgadzają, gdzie nie, z jakiej perspektywy pisał je autor. Dlatego żadne źródło nie porównane z innymi, pisanymi na świeżo jak i po wielu latach, trudno uznać za wiarygodne. To tak jak w przypadku wspominanej notatki z działań "Radosława", spisanej w obozie w Murnau przez "Klarę" i "Horodyńskiego". Niby powstała w marcu '45, a jednak zawiera kilka istotnych błędów. Dlatego nie traktowałbym Płoski inaczej, jak uzupełnienia stanu naszej wiedzy. Niemniej zapoznać się z pracą byłoby całkiem miło...
-
Ale czemu od razu hipokryzja? O ile pamiętam jeszcze ze szkoły, to nauczyciel ma ucznia uczyć, a nie uczeń nauczyciela, i to on powinien dbać o to, aby ucznia zainteresować. Przykład z mojego LO. Dwoje nauczycieli potrafiło zainteresować swoimi lekcjami niemal całą klasę: historyk i polonistka. Reszta średnio sobie z tym radziła. I co, uczniowie na te dwie lekcje przygotowywali się, a na resztę nie, bo im się nie chciało? A może to właśnie nauczyciele nie potrafili zainteresować klasy?
-
Kolejny temat trudny do ujęcia w konkretne ramy, ze względu na rozmiary i ilość wariantów prowadzenia rozmowy. Najkrócej rzecz ujmując, jak wyglądała sprawa ochotników w trakcie Powstania? Co kierowało nimi? Czemu zamiast ukrywać się wraz z resztą ludności cywilnej, wchodzili w sam środek najcięższych walk, bezpośrednio ryzykując życiem? Ciekawie ujął sprawę ochotników w monografii "Leśnika" Jakub Żbikowski, pisząc o tym, jak to w pierwszych dniach sierpnia do m.p. zgrupowania, zgłaszało się wielu ochotników, część miała zostać odprawiona z kwitkiem z braku broni i zadań. Czy w innych oddziałach wyglądało to podobnie? Czy też ilość ochotników przewyższała możliwości poszczególnych zgrupowań i batalionów? Jak wyglądała sprawa czasowego rozłożenia się tych zgłoszeń ochotników? Entuzjazm pierwszych dni wyczerpał zasoby wśród ludności cywilnej, czy może jednak okres Powstania nie miał tutaj nic do rzeczy?
-
Tylko znając moje szczęście, zanim cokolwiek poprawią, skończę studia... Inna sprawa, że instytuty oporne, są zmuszane do wprowadzenia systemu bolońskiego pod groźbą kar finansowych (przynajmniej mój został). Nie ma co, Europa pełną gębą. Niby jeden z moich ulubionych profesorów jest za licencjatem, ale znowu większość moich wykładowców uważa, że system 3+2 na studiach, niestety nie równa się 5. Nie mówię już o studentach. Ale to w ramach offa...
-
Znowu nie mogę się zgodzić co do klasyfikacji podziału dowodzenia Owszem, Borkiewicz i Ney-Krwawicz piszą o tym, że zwierzchność nad "Wachnowskim" na Starówce przejęła KG, ale to nie znaczy, że "Monter" nie miał nic do powiedzenia. Bo to mimo wszystko wygląda tak, jakby o wszystkim decydowała KG, a "Monter" jest tylko podstawionym figurantem. A tutaj jednak nie tak było. To że "Monter" miał ograniczony dostęp do procesu decyzyjnego na Starówce, wynikało ni mniej ni więcej, jak z problemów z łącznością. Nie da się tego problemu omawiać, bez brania pod uwagę łączności. Fakt podejmowania decyzji przez "Wachnowskiego" i KG, jest bezsporny, ale bynajmniej nie było tak, że w teorii decyzje podejmował "Monter". On podejmował decyzje o zupełnie innym charakterze. Co do Powstańców i ich liczebności. Bodajże Stachiewicz o tym pisał. Do mniej więcej 20 sierpnia(?) braki w oddziałach można było uzupełniać, później już nie było skąd brać uzupełnień. Heh, to teraz będę bronił Twojej hipotezy;) To że nie ma zbyt wielu dowodów na to, że był jakikolwiek konflikt (a przynajmniej ja ich nie widzę, co nie znaczy, że ktoś lepiej się znający, nie skwituje moich dotychczasowych wypocin mianem totalnej bzdury, i przyzna Tobie rację), nie znaczy że go nie było. Tak jak dotąd broniłem się przed tym jak pisałeś, że konflikt był, tak teraz będę się bronił przed pisaniem, że go nie było na 100%. Nie mamy dowodów obalających ten element całkowicie, więc nie odrzucajmy go ostatecznie. A nuż okaże się, że to nie ja, ale Ty miałeś rację. Co do punktu trzeciego, zgoda. A jeśli chodzi o to. Cóż, to jest zbyt szeroki problem, aby omawiać go tylko tutaj. Niemniej jeden za wszystkich itd., to niestety, ale pobożne życzenia. W trakcie Powstania niesnaski między oficerami były, i tego ukryć się nie da. Być może istotnie nie było ich na poziomie KG-"Monter", to już poza tym, różne konflikty były. Nie jestem np. pewien, od kiedy można mówić o niechęci "Łaszcza" do "Montera" i w drugą stronę. Zastanawia mnie podłoże konfliktu "Wachnowskiego" z "Witoldem". Czy była to tylko sprawa desantu, czy może jednak odbicie stosunku "Radosława" do "Wachnowskiego". Czy w końcu był konflikt na linii "Wachnowski"-"Radosław". Syn gen. Mazurkiewicza stanowczo zaprzeczał takowemu w biografii swojego ojca, ale wiadomo, syn będzie bronił ojca. Jak wyglądały stosunki "Montera" z "Karolem" i "Radosławem". Sam "Radosław" jawi się jako dość konfliktowa postać. Pytań i wątpliwości, jest co niemiara, ale wolałbym kontynuować je tutaj: https://forum.historia.org.pl/index.php?showtopic=3216
-
A ja dalej się zastanawiam, jak to jest. Przed zmianą liceum z czteroletniego, na trzyletnie, wszystko było ok, wszyscy ze wszystkim się wyrabiali. Teraz nagle pojawiają się problemy. Znowu komuś coś się nie podobało? To mniej więcej tak jak teraz z wprowadzaniem systemu bolońskiego na studiach. Niby taki super ekstra, bo zachód korzysta z niego. Owszem korzysta, tylko że teraz jest na etapie odchodzenia od niego, a u nas dopiero wchodzi. Zamiast pięcioletnich magisterskich, są trzyletnie licencjackie, plus później uzupełniające dwuletnie magisterskie. Już teraz jest niemal pewne, że przez to spadnie poziom nauczania. Znowu będzie się zrzucało winę na wykładowców? Ale ja nie muszę krzyczeć A że wiedział co robi, to było widać. Już na pierwszych zajęciach w I-ej klasie powiedział, że materiał do przerobienia jest na tyle szeroki, że normalnie na samych zajęciach się nie wyrobi. Powiedział, że będą potrzebne dodatkowe zajęcia. I jak powiedział, tak zrobił.
-
Tutaj sprawa jest ciut bardziej skomplikowana, niż mogłoby się wydawać. Od '41 "Wigry" były samodzielnym batalionem specjalnym podlegającym komendantowi Okręgu AK Warszawa, jako jego odwód. Składał się z trzech kompanii: "Witold" (d-ca Władysław Ludwig "Rusiecki"); "Kamil", "Czesław" (d-ca Roman Kaczorowski "Jelitowski"); "Prokop", "Edward" (d-ca Bohdan Machan "Akaga"); samodzielne plutony "Sekda", "Jezioro", sanitarno-łącznościowy pluton kobiecy i sekcja "Patronat". Razem około 450 ludzi. Po koncentracji 1 sierpnia na Starym Mieście, większa część baonu wyszła na Wolę w ramach zgrupowania odwodowego komendanta okręgu (d-ca ppłk "Paweł"). Na Starym Mieście pozostał kpt. Paweł Leński "Lech II- Paweł" (dowódca plutonu 2. kompanii "Czeslaw"). Do czasu powrotu reszty oddziału, rozbudował on swoje siły do wielkości baonu. Po powrocie baonu na Starówkę pod dowództwem kpt. Eugeniusza Konopackiego "Trzaski", oba oddziały połączyły się, i występowały jako baon "Wigry" w sile około 600 ludzi (stan na 7 sierpnia).
-
Byle zdrowie i humory Wam dopisywały, a reszta sama się ułoży Wszystkiego NAJlepszego Moi Drodzy, oby najbliższe dwa-trzy dni, przyniosły Wam ogrom radości... A że forum historyczne, to warto żeby i ten temat przyniósł coś nowego. Oto jak bawiono się kiedyś w Warszawie: http://www.zw.com.pl/artykul/6,352290.html
-
Tak prawdę mówiąc widiowy, to każdy oddział walczący na Starym Mieście może poszczycić się wspaniałym szlakiem bojowym. Walki na Długiej, PWPW, Katedra, Bank Polski, Pasaż Simonsa, dom profesorów... każdy oddział miał swoje wielkie momenty, a i tak mówi się głównie o "Radosławie". Historia Powstania ma jeszcze wiele luk do zapełnienia... W przypadku baonu "Wigry" warto zaznaczyć, że podczas odwrotu kanałami, poniósł on naprawdę wysokie straty. W wyniku błądzenia, poszukiwania właściwej drogi, zawracania itd., na Starówce ostatecznie pozostało 7 oficerów i 150 szeregowych żołnierzy batalionu. Były to bodaj największe straty, spośród wszystkich wycofujących się kanałami oddziałów.
-
Śródmieście, czyli zupełnie inny świat...
Albinos odpowiedział Albinos → temat → Zagadnienia ogólnomilitarne i ogólnopolityczne
Wymowne ujęcie obrazu prezentuje u siebie Podlewski: Oaza spokoju i bezpieczeństwa Nieustannie przechodzą kanałami nowe grupy mężczyzn i kobiet. Odprowadzają ich patrole na ulicę Moniuszki do "Adrii", znanej stołecznej restauracji, upamiętnionej w latach okupacji bohaterską śmiercią Jana Krysta. Znajduje się tutaj stołówka powstańcza. Uchodźcy ze Starówki mogą się tutaj umyć, otrzymują czystą bieliznę i ubranie. "Peżetki" sprawnie rozdzielają garnuszki z gorącą kawą i ogromne pajdy chleba z marmoladą. - Po raz pierwszy- wspomina jeden z powstańców- od chwili rozpoczęcia akcji, poczuliśmy, że dla kogoś spoza naszego grona jesteśmy warci trudu. Po walkach na Starówce, gdzie jedynym zadaniem była ochrona życia i bezpośrednie zniszczenie przeciwnika, tutaj po raz pierwszy czuło się wywalczoną wolność... Żołnierze Starówki ze zdziwieniem obserwują objawy niemal normalnego życia w Śródmieściu. Przez ulice przewija się ruchliwy, podniecony tłum ludzi. Eleganccy oficerowi AK i AL w towarzystwie porządnie ubranych kobiet. Na podwórzach bawią się dzieci. Na murach porozwieszane są rozporządzenia cywilnych władz powstańczych. Sklepy rozdzielają żywność i materiały tekstylne. Zaimprowizowane w kawiarniach kantyny żołnierskie rozbrzmiewają wesołymi głosami i skocznymi melodiami. Wyświetlają krótkometrażowe filmy z "ostatnich" walk powstańczych, nakręcone przez czołówkę filmową. Odbywają się poranki artystyczne z udziałem powstańczej orkiestry symfonicznej, pod batutą profesora Śledzińskiego. Biorą w nich udział artyści warszawscy: Karolina Lubieńska, Calma, Stanisław Ekier, Lesław Finze, Zbigniew Krukowski i inni. Rzuca się w oczu ogromne bogactwo prasy. W pobliżu gmachu pocztowej kasy oszczędności na Świętokrzyskiej któryś z żołnierzy ze Starówki dostrzega gazetkę ścienną "Polska Walczy". Znajduje w niej przemówienie radiowe delegata rządu na Kraj w piątą rocznicę najazdu niemieckiego na Polskę. Zwołuje kolegów. Odczytuje im głośno: ...Wierzyliśmy w trium sprawiedliwości. I doczekaliśmy się wreszcie... - Słyszycie?- mówi do kolegów.- Nie ma co, ładnego doczekaliśmy się triumfu! ...Kapitulacja Rzeszy jest kwestią niedalekiej przyszłości. W cień odeszły inne fronty- na Zachodzie dojrzewa zwycięstwo, które da światu wyzwolenie i pokój... - Czekajcie, nie odchodźcie... to jest najlepsze... ...W tym końcowym momencie i my podjęliśmy znowu otwartą walkę. Minął miesiąc, od chwili gdy w Warszawie rozpoczęliśmy Powstanie, które mimo największych trudności trwa i rozwija się zwycięsko... Wybuch szyderczego śmiechu całej gromady zagłuszył ostatnie słowa. Grupa chłopców i dziewcząt poszła dalej, a on stał i czytał, rozważał każde słowo, każde zdanie... ...Chcieliśmy odeprzeć z bronią w ręku przygotowany przez Niemców ostatni zamach na żywe siły Polski w chwili opuszczenia kraju, chcieliśmy przeszkodzić zapowiadanej zemście na buntowniczej Warszawie... ... Wreszcie, chcieliśmy uwolnić Polskę od gniotącej zmory kaźni Gestapo i mordowni więziennych. Chcieliśmy być wolni i wolność sobie zawdzięczać... Za: S. Podlewski, Przemarsz przez piekło, Warszawa 1957, s. 588-590. -
Samodzielność i umiejętności uczniów? A kiedy oni mają się tym wykazać, przy tak przeładowanym programie? A ja zawsze myślałem, że nauczyciela obowiązuje nauczenie swoich uczniów myślenia i tego, co będzie im potrzebne na maturze... A tutaj się okazuje, że on ma przede wszystkim obowiązek spełniać wymagania programowe... Nie ważne że chce nauczyć czegoś ponad, że ma ambicje zainteresowania uczniów. A sami uczniowie? Ich ktoś w ogóle wziął pod uwagę, układając nowy i jakże doskonały program? Bo mam dziwne wrażenie, że uczniowie zostali tutaj całkowicie pominięci. Piszesz o nauczaniu, a gdzie miejsce na nauczenie się tego? Bo jedno nie musi wynikać z drugiego.