Skocz do zawartości
  • Ogłoszenia

    • Jarpen Zigrin

      Zostań naszym fanem. Obserwuj nas w social mediach : )   12/11/2016

      Daj się poznać jako nasz fan oraz miej łatwy i szybki dostęp do najnowszych informacji poprzez swój ulubiony portal społecznościowy.    Obecnie można nas znaleźć m.in tutaj:   Facebook: http://www.facebook.com/pages/Historiaorgp...19230928?ref=ts Twitter: http://twitter.com/historia_org_pl Instagram: https://www.instagram.com/historia.org.pl/
    • Jarpen Zigrin

      Przewodnik użytkownika - jak pisać na forum   12/12/2016

      Przewodnik użytkownika - jak pisać na forum. Krótki przewodnik o tym, jak poprawnie pisać i cytować posty: http://forum.historia.org.pl/topic/14455-przewodnik-uzytkownika-jak-pisac-na-forum/
piterzx

Bitwa pod Raszynem

Rekomendowane odpowiedzi

piterzx   

Bitwa pod Raszynem

19 IV 1809

Niezwykłe poruszenie panowało tego dnia w Warszawie. Mieszkańcy miasta byli podekscytowani, rozgorączkowani. Tłumnie gromadzili się na rogatkach i ulicach próbując zdobyć jakieś informacje o sytuacji polskich wojsk. Bez względu na stan i status społeczny, wszyscy niecierpliwie wyglądali jakichś wieści. Unoszący się powietrzu zapach prochu oraz wyraźnie słyszalny huk dział i karabinów nie dawały zapomnieć o krwawej rozprawie toczącej się u bram stolicy. Nie zważając na konwenanse ludność miasta gromadziła się na najwyższych budynkach. Szczególnie licznie obsadzona była wieża kościoła luterańskiego, najwyższego natenczas punktu w Warszawie, skąd zebrani usiłowali dojrzeć toczący się w rejonie pobliskiego Raszyna bój.

A więc wojna...

Była to bitwa pomiędzy wojskami austriackimi i polskimi. Starcie to, rozgrywające się niemalże pod murami Warszawy było pierwszą większą konfrontacją toczącej się od pięciu dni wojny pomiędzy Księstwem Warszawskim, a Cesarstwem Austriackim. Wojna ta była w zasadzie bocznym teatrem działań. Trzydziestodwutysięczny VII korpus arcyksięcia Ferdynanda d'Este, który 14 IV 1809 roku wkroczył w granice Księstwa był tylko niewielką częścią wojsk skierowanych przeciw Napoleonowi i jego sprzymierzeńcom przez Austrię. Arcyksiążę Ferdynand miał za zadanie niezwłoczne zajęcie terytorium polskiego państewka potylżyckiego, co wobec pozostawienia w Księstwie przez Bonapartego niewielkich tylko sił z całej polskiej armii, wydawało mu się zadaniem niezwykle łatwym.

Pozycja pod Raszynem

Naczelne dowództwo polskie zdawało sobie w pełni sprawę z powagi sytuacji. Postanowiono zatem zagrodzić Austriakom drogę w najbardziej newralgicznym punkcie. Pomysł, aby wydać bitwę właśnie pod Raszynem, był autorstwa generała Jana Pelletiera, genialnego, choć mało jeszcze doświadczonego, dowódcy artylerii i jednego z członków najbliższego otoczenia naczelnego wodza ? księcia Józefa Poniatowskiego. Książę podchwycił myśl swego podkomendnego, była ona bowiem dosyć korzystna, zarówno ze względów moralnych, jak i militarnych. Oddanie bowiem stolicy bez bitwy, sugerowane przez najwyższe dowództwo francuskie, oznaczało całkowitą utratę i tak niewielkiego zaufania wojska i ludności do księcia. Poza tym, Warszawa nigdy nie zgodziłaby się na to, toteż nieprzewidywalna była reakcja społeczeństwa i wojska. Co więcej, Raszyn leżał u zbiegu dwóch ważnych traktów ? krakowskiego i wrocławskiego, wiodących z południa do stolicy i stanowiących najkrótszą do niej drogę. Chcąc zatem jak najszybciej zająć najważniejsze miasto Księstwa, musieli Austriacy przechodzić przez tereny raszyńskie. Warunki miejscowe były korzystne dla broniących, bowiem walki toczyć się musiały na terenie podmokłym, bagiennym, ciągnącym się na przestrzeni kilku kilometrów między Raszynem, a Małymi i Dużymi Falentami, tak, że przejście było możliwe jedynie w kilku miejscach. Część traktu krakowskiego biegła groblą, natomiast od Warszawy ciągnęła się linia niewielkich pagórków, dominujących nad bagnistymi łąkami pomiędzy Małymi i Dużymi Falentami, co można było wykorzystać, jako naturalne stanowiska artyleryjskie. Niedaleko wsi Falenty Duże, znajdował się nieduży lasek olchowy, dogodny jako pozycja obronna piechoty. Dodatkowo, obronność terenu znacznie podnosiła odwilż. Zajęcie pozycji pod Raszynem nie pozbawione było jednak wad, na co uwagę zwracał szczególnie rezydent francuski Serra. Podstawowym mankamentem tej pozycji był fakt, iż owszem, w przypadku, gdy nieprzyjaciel szedł wprost na Raszyn, w środek bagien, pozycja była dla obrony dogodna, w innym zaś wypadku należało Austriaków w podmokły rejon wciągnąć. W razie bowiem oskrzydlenia wojsk polskich, to oddziały arcyksięcia Ferdynanda uzyskiwały taktyczną przewagę, co wobec dwukrotnie większej ich liczebności stanowiło dla Polaków ogromne zagrożenie. Zdawał sobie z tego sprawę książę Józef podejmując samodzielnie, gdyż jego doradcy byli ludźmi mało doświadczonymi, decyzję o wyborze miejsca starcia. Wyborze, który jak się miało wkrótce okazać, był jak najbardziej słuszny.

Plan bitwy

W związku z podjętą decyzją dowódcy poszczególnych oddziałów rozproszonych po kraju otrzymali rozkazy o koncentracji pod Raszynem i podjęciu odpowiednich działań osłonowych. Wieczorem, 15 kwietnia, w dworze w Falentach, gdzie swą kwaterę założył książę Józef odbyła się narada w gronie generałów: Fiszera, Kamieńskiego, Sokolnickiego, Pelletiera, Kamienieckiego, Polentza i Biegańskiego. Po relacji gen. Biegańskiego o ruchach wojsk austriackich, szef Sztabu Generalnego, gen Fiszer przedstawił plan bitwy, zaaprobowany wcześniej przez Poniatowskiego, będący jednocześnie rozkazem bojowym.

Na wzniesieniach poza Raszynem, znajdujących się na drodze do Warszawy, miał zająć miejsce gen Polentz z wojskami saskimi i 2 pułk piechoty pod dowództwem Stanisława Potockiego. Miały to być siły główne, których odwodem wyznaczono 1 pułk strzelców konnych płk. Przebendowskiego, mający przybyć dopiero później, gdyż w chwili podejmowania planu bitwy znajdował się jeszcze między Pilicą, a Mrową oraz baterię artylerii konnej Włodzimierza Potockiego. Razem pięć batalionów piechoty, cztery szwadrony kawalerii i 17 armat. Rejon Falent Dużych i Małych, na drugim końcu grobli, miał być obsadzony przez 1 baon 1 pułku piechoty i 1 baonem 8 pułku piechoty oraz 4 działa. Dowództwo nad ową strażą przednią zostało powierzone gen. Sokolnickiemu. Na prawo od pozycji zajmowanej przez oddziały Sokolnickiego, drogę do Nadarzyna, przed wsią Janki, miano obsadzić 1 baon 6 pułku piechoty wyposażonym w 2 armaty, podległym również Sokolnickiemu. 2 baon 6 pułku piechoty miał zająć pozycję na Woli, w celu zamknięcia wejścia do Warszawy od tamtej strony. W pobliżu miejscowości Błonie znajdowały się dwa szwadrony 6 pułku ułanów pod płk. Dziewanowskim. Michałowice miały zostać obsadzone przez dwa bataliony 3 pułku piechoty wyposażone w 4 działa, pod dowództwem gen. Biegańskiego. 2 baon 1 pułku piechoty i 2 baon 8 pułku piechoty wraz z 6 armatami pod dowództwem gen. Kamienieckiego miały stanowić straż lewoboczną i obsadzić Jaworów, znajdujący się dwa kilometry na wschód od Raszyna. Postanowiono także przydzielić jeden lub dwa szwadrony jazdy gen. Kamienieckiemu po wycofaniu się kawalerii polskiej z przedpola. W rejon, w którym była najmniej jasna sytuacja, tj. przed polskim lewym skrzydłem, miał zostać skierowany mały oddział jazdy saskiej pod gen. Kamieńskim. Tak więc front polski obejmował długość prawie 6 kilometrów, zaś sama straż przednia, czyli 2000 żołnierzy, miało bronić odcinka długości 1200 metrów. Było to jednak konieczne ze względu na fakt, iż trakt główny i boczną drogę z Nadarzyna mona było przebyć wyłącznie na tamach i trzech stałych mostach: w Raszynie, Jaworowie i Michałowicach.

Wojska saskie

Siły polskie rozlokowane do bitwy wynosiły około 8500 piechoty i niecałe 3000 jazdy [dane za B. Grochulską] , niestety, książę Józef nie mógł być pewny pełnego składu i tak wątłej armii, bowiem 2000 żołnierzy saskich, w sile trzech batalionów piechoty, dwóch szwadronów jazdy i 12 armat, mogło go opuścić przed samą niemal batalią. Od trzech tygodni bowiem trwał spór o oddziały saskie pozostawione w Księstwie, których powrotu do Saksonii domagało się Drezno, zaś książę Poniatowski, nie mogąc pozwolić na jeszcze większe ograniczenie sił państewka, sprzeciwiał się ich odesłaniu. Gdy nie pomogły względy dyplomatyczne, książę postanowił załatwić sprawę formalnie, twierdząc, iż wszystkimi wojskami sprzymierzeńców Francji, znajdującymi się na terytorium Prus bądź Księstwa Warszawskiego, dowodzi marszałek Davout i tylko w jego gestii leży decydowanie o odejściu, bądź pozostaniu Sasów w Księstwie. Niestety, jeszcze 15 kwietnia, przed wymarszem wojska pod Raszyn kurier przywiózł pismo od Davouta, w którym marszałek wyrażał zgodę na odwrót Sasów. Gen. Polentz otrzymał w tym czasie również pismo w tej sprawie z Drezna. Zdając sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie pociągnąć mogło za sobą odejście wojsk sprzymierzeńczych, zarówno dla sytuacji na polu bitwy, jak i morale żołnierzy, wódz naczelny zdecydował się podjąć w tej sprawie rozmowę z Polentzem, podczas której wyraźnie sprzeciwił się ich odejściu, zaś saski generał postanowił zostać na czas bitwy w obronie honoru żołnierzy.

Przygotowania do bitwy

W następnych dniach polska kawaleria wycofywała się, zgodnie z rozkazem, ściągając przeciwnika w kierunku zajmowanej przez Polaków pozycji. W tym czasie wszystkie pozostałe oddziały zajęły już wyznaczone im pozycje i umacniały się na nich.

Gen Sokolnicki, dowódca straży przedniej, rozporządzając około 2000 żołnierzy musiał obsadzić odcinek długości 1200 metrów. Wysunął zatem 1 batalion 1 pułku piechoty, pod dowództwem płk. Małachowskiego, pod dwór w Falentach Małych, a 1 batalion 8 pułku piechoty, pod dowództwem płk. Godebskiego, na skraj Falent Dużych. Płk Godebski miał bronić dostępu do grobli i utrzymać lasek olchowy znajdujący się pomiędzy groblą, a Falentami Dużymi. Sokolnicki ściągnął również 2 armaty z 1 batalionu 6 pułku piechoty i z podległych mu 6 armat ustawił baterię artylerii na lewo od dworu w Falentach Małych, skąd miała ona możliwość prowadzenia ognia działowego na całe przedpole polskiej straży przedniej. Jej dowódcą został kpt Roman Sołtyk. 19 kwietnia rano, a więc niemal przed samą bitwą, po rozmowie Poniatowskiego z Sokolnickim, Pelletierem i Fiszerem, wódz zdecydował o wzmocnieniu siły ognia artyleryjskiego straży przedniej. Ppłk Redl otrzymał rozkaz przysłania spod Raszyna do Falent Małych trzech dział z baterii artylerii konnej. Tak więc siła ognia została zwiększona do 9 dział. Wszystkie armaty posiadane przez Polaków pod Raszynem były działami polowymi lekkimi, tzw. sześciofuntówkami. Ogień prowadzono z nich pociskami o masie sześciu funtów, na dalszą odległość szrapnelami, zaś do kolumn znajdujących się bliżej, ''na wprost'' - kartaczami.

Po rozstawieniu się wojsk przystąpiono do kopania szańców strzelniczych dla piechoty. Szańce te były nie tyle umocnieniami, co udogodnieniami do walki piechoty w szyku. Prowadząca walkę ogniową piechota ustawiona była w trzech rzędach, pierwszy szereg klęczał podczas oddawania strzału, drugi stał, zaś trzeci w tym czasie nabijał i podawał broń drugiemu szeregowi. Żołnierze stojący w trzecim szeregu zajmowali także miejsca po rannych, bądź zabitych kolegach z dwóch pierwszych rzędów. Szaniec musiał być zatem odpowiednio płytki i szeroki, tzn. być przystosowany dla żołnierza klęczącego. Okopywano również armaty, aby odrzut po oddaniu strzału nie zmniejszał celności działa. Wszystkie prace ziemne były wykonywane starannie i nadzorowane przez najwyższe dowództwo, chciano bowiem wyrównać przewagę liczebną, dostatecznym przygotowaniem terenu walki. W ciągu trzech dni do rozpoczęcia bitwy większość tych prac została ukończona.

Najwyżsi dowódcy bardzo dbali o dobre przygotowanie do bitwy. Gen Fiszer, inspektor piechoty i szef Sztabu Generalnego, osobiście objeżdżał pozycje i sprawdzał stanowiska obronne, gen Pelletier, dowódca i inspektor artylerii, sam sprawdzał każde działo, książę Poniatowski, wódz naczelny, przeniósł swą kwaterę do Raszyna i pilnował przygotowania miejsc w szpitalach polowych, naprawy drogi z Warszawy do Raszyna, kazał zatrzymywać barki i statki kursujące po Wiśle poniżej Pragi, w okolicy Marymontu, aby móc nimi ewakuować sprzęt i broń w razie odwrotu, decydował również i kontrolował przybywające do stolicy transporty broni i jej podział.

Rankiem 19 kwietnia ewakuowano wsie Falenty Małe i Falenty Duże, zaś ich mieszkańcy wraz z dobytkiem przenieśli się do Raszyna i Michałowic. Polacy przygotowywali się na przyjęcie nieprzyjaciela.

Nadejście Austriaków

Z Tarczyna w kierunku polskiej pozycji rozpoczęli w tym czasie marsz Austriacy. Na czele VII korpusu arcyksięcia Ferdynanda posuwała się straż przednia gen. Mohra w sile ponad 1000 jazdy, 4500 piechoty i 12 armat. Na przedzie sześć szwadronów kawalerii, za nimi piechota ? pułk Vukassovicha, dalej dwa pułki Wołochów. W odstępach między pułkami Mohr rozstawił artylerię, by móc manewrować ogniem w każdym kierunku. Godzinę marszu za strażą przednią szła dywizja piechoty feldmarszałka Mondeta oraz brygada kawalerii z dywizji feldmarszałka Schaurotha, pod dowództwem gen. Spetha. Razem liczebność sił głównych wynosiła około 21000 żołnierzy wyposażonych w artylerię. Dodatkowo wydzielony został również odwód w sile dwóch pułków kawalerii i kilku armat, stanowiący około 2000 ludzi. Austriacki dowódca dysponował zatem, po odesłaniu brygady Branowacsky'ego do zajęcia Częstochowy i wydzieleniu części oddziałów do działań drugorzędnych, jak linie aprowizacyjne, ubezpieczenia, etc, około 25000 ? 28500 wojska (w tym około 4000 - 6000 jazdy) wyposażonego w 80 dział [dane minimalne za B. Grochulską, maksymalne za G. Zychem].

Droga z Tarczyna do Raszyna biegła głównie przez lasy, toteż brygada Spetha podzieliwszy się na pułki ubezpieczała marsz korpusu z obu stron. Z meldunków Hoditza dowodzącego oddziałem kawalerii na prawym brzegu Wisły arcyksiążę Ferdynand wiedział, iż oprócz załogi twierdzy praskiej, nie ma tam większego oddziału polskiego, zaś idący w kierunku Rawy Gatterburg donosił o braku większych zgrupowań również w tym rejonie. Potwierdziło to doniesienia o koncentracji Polaków w okolicy Raszyna. Ferdynand rozkazał zatem gen. Mohrowi marsz wprost na Raszyn w nadziei rozbicia Polaków wstępnym bojem.

Przed południem, około godziny 10, na przedpolu polskim znajdowały się wtedy już tylko dwa pułki jazdy, bowiem reszta kawalerzystów wycofała się zgodnie z rozkazami: 6 pułk ułanów Dziewanowskiego z Błonia na Wolę, jeden jego szwadron dla osłony Biegańskiego między Michałowice, a Sokołów, dwa szwadrony saskie pod Kamieńskim dla osłony Kamienieckiego do Dawid. Oddziałami pozostałymi na przedpolu, tj. 1 i 3 pułkiem strzelców konnych, dowodził osobiście gen. Rożniecki. Na jego jazdę, od strony Janczewic, natarła około godziny 10 brygada kirasjerów Spetha. Równocześnie feldmarszałek Schauroth z czterema szwadronami huzarów palatynowskich i częścią regimentu huzarów cesarskich zaatakował oddział jazdy wysunięty ku Nadarzynowi. Rożniecki zdecydowany był na starcie z nadchodzącymi z Tarczyna Austriakami, lecz dostrzegłszy, iż za kawalerią posuwa się znaczna ilość piechoty, zrezygnował z walki i wycofał się, zgodnie z rozkazami, okrężnym marszem na Nadarzyn, a następnie na Michałowice, aby nie zasłaniać przedpola polskiej straży przedniej, w razie otworzenia przez nią ognia artyleryjskiego na maszerujące kolumny wroga. Około godziny 12 jazda była już w Michałowicach, po czym, z rozkazu naczelnego wodza, zostawiwszy jeden szwadron z 1 pułku strzelców konnych w tej miejscowości, zajęła pozycję poza Raszynem, na drodze do Warszawy, jako odwód głównych sił polskich.

Meldunki Mohra o wycofaniu się kawalerii bez starcia, utwierdziły Ferdynanda w przekonaniu, iż znajduje się tuż obok pozycji obronnej Polaków. Przybył więc osobiście do gen. Mohra, aby przedstawić mu rozkazy dotyczące mającej niedługo rozegrać się bitwy. Austriackie natarcie miało przebiegać szerokim frontem, w trzech miejscach jednocześnie. Podczas gdy główna kolumna wojsk austriackich maszerująca z Tarczyna dojdzie do rozwidlenia dróg, gen Civalart z dwoma pułkami piechoty (ok. 6500 ludzi) z dywizji Mondeta oraz czterema szwadronami kawalerii i sześcioma działami, skieruje się na Jaworów, przeprawi przez Mrowę i rozbije stacjonujących tam Polaków, a następnie ruszy wprost na Warszawę. Straż przednia pod gen. Mohrem dostała za zadanie marsz na Raszyn, przypuszczenie natychmiastowego, gwałtownego uderzenia oraz zasypanie Polaków ogniem działowym, aby uniemożliwić im wsparcie oddziałów w Jaworowie jakąkolwiek siłą. Z kolei feldmarszałek Schauroth miał zabrać trzy pułki jazdy ze swej dywizji, cztery kompanie piechoty i baterię artylerii konnej (6 dział) i ruszyć drogą z Nadarzyna na Raszyn do miejscowości Wypędy, po czym polną drogą dotrzeć do Michałowic i zaatakować je. Arcyksiążę nie docenił jednak wartości bojowej polskiego wojska, a co najważniejsze, nie wiedział, że wzdłuż Mrowy ciągnie się szeroki pas bagien.

Polska straż przednia w gotowości bojowej

Polska straż przednia od południa była w pełnej gotowości bojowej. Z każdego z baonu wydzielono kompanie woltyżerów, których żołnierze wysunęli się do przodu, na odległość 200 ? 300 metrów, w zależności od możliwości terenu, rozsypali się w tyralierę i ukryli w zabudowaniach, zaroślach, za pagórkami, etc. by w razie zbliżenia się przeciwnika zaalarmować strzałami resztę oddziałów, po czym wycofać się do swoich baonów cały czas ostrzeliwując wroga. Pozostałych osiem kompanii było rozstawione inaczej, w zależności od oddziału. 2 batalion 6 pułku piechoty i 1 batalion 1 pułku piechoty rozstawiły sześć kompanii, uszeregowanych plutonami, w jednej linii, zaś około 50 metrów w tyle rozstawiły po jednej kompanii na skrzydłach, aby w razie ataku kawalerii nieprzyjacielskiej móc łatwo sformować czworobok. Plutony były zestawione po dwa obok siebie i tworząc tzw. dywizje ogniowe miały prowadzić salwy na komendę jednego oficera. Z kolei 1 batalion 8 pułku piechoty, z racji zajmowania przezeń pozycji w trudnym, lesistym terenie, porozstawiał plutony tak, by zachowując możność dowolnego manewrowania, mogły współdziałać ogniem.

Atak na straż przednią

Około godziny 14 na przedpolu polskiej straży przedniej pojawiły się małe grupy kawalerii austriackiej w celu rozpoznania pozycji obronnej Polaków. Zostały natychmiast ostrzelane przez kompanie woltyżerskie, co upewniło dowódców wroga o zajmowaniu przez siły Księstwa pozycji na tym odcinku. Około godziny 14:30 z lasu wyłoniły się trzy kolumny piechoty austriackiej, na 600 metrów od stanowisk polskich. Piechota maszerowała kolumnami podzielonymi według plutonów, z których każdy zachowywał odstęp 10 kroków. Jedna kolumna postępowała drogą, dwie pozostałe o sto metrów w prawo i lewo od niej. Po krótkim marszu kolumny nagle skręciły kierując się wprost na Falenty Duże i lasek olchowy. Ognia dała wtedy tyraliera 1 baonu 8 pułku piechoty, której strzały, mimo iż nie powodowały większych strat u przeciwnika, wywołały zamieszanie w jego oddziałach. Po uporządkowaniu swych szeregów nieprzyjaciel przystąpił do marszu skośnego i po chwili z trzech kolumn uformował trzy linie ogniowe. Równocześnie z lasu wyjechały oddziały kawalerii ubezpieczając skrzydła piechoty, zaś na skraj lasu zatoczono zaprzęgi z działami. Po kilku salwach, Austriacy w sile pięciu batalionów z regimentów Siebenburger-Walachena i Vukassovicha oraz część brygady Spetha rozpoczęli natarcie na Falenty. Polacy otworzyli celny ogień artyleryjski, którym osobiście kierował Pelletier i zwiększyli siłę rażenia oddziałów poprzez salwy dwuplutonami, co skutecznie mieszało szyki nieprzyjacielowi. Wzmógł się jednak również ostrzał artylerii austriackiej, choć mniej celny, to jednak prowadzony z 12 dział. Po walce piechoty austriackiej z oddziałem Godebskiego, którego obrony nie mogła przełamać, jej część przesunęła się i zaatakowała pozycję 1 baonu 1 pułku piechoty polskiej w Falentach Małych. Jednocześnie Mohr wysłał do szarży dwa szwadrony huzarów, licząc, że szarża utoruje drogę piechocie do przełamania obrony i zajęcia baterii polskiej, po czym rozprawa z pozostałymi oddziałami straży przedniej miała być rzeczą ławą. Nie mniej jednak na szarżujących huzarów posypały się polskie kartacze, co całkowicie załamało ich atak. Na maszerującą zaś ciągle piechotę Sokolnicki kazał otworzyć ogień karabinowy, a po kilku polskich salwach odezwały się także armaty rozpryskując na Austriaków kartacze. Wrogie linie bojowe załamały się, zaś dowódcy nie mogąc pod gradem kul sformować linii batalionowych ostrzeliwali się plutonami. Po chwili, w nieładzie, austriackie oddziały zaczęły się wycofywać. W tej samej chwili cofnęły się także wojska sprzed pozycji Godebskiego. Jeden batalion polski, liczący zaledwie 800 ludzi, skutecznie obronił się, co więcej odparł 4500 żołnierzy z wojsk Mohra. Austriacki dowódca rozkazał zatem wzmożenie ognia działowego i wysłał meldunek do arcyksięcia Ferdynanda.

Naczelny wódz austriacki był niezwykle zaskoczony efektami godzinnej walki i tak silnym oporem Polaków. Rozkazał zatem Mohrowi przesuwanie swej artylerii na wciąż nowe pozycję, aby wojsko polskie musiało ciągle na nowo się wstrzeliwać, przesłał 12 dział z dywizji Mondeta i nakazał czekać w gotowości bojowej, lecz bez podejmowania akcji zaczepnych. Liczył bowiem na przełamanie obrony polskiej w Jaworowie przez oddział Civalarta (w sile dwóch pułków jazdy, dwóch pułków piechoty i baterii artylerii konnej), który następnie wychodząc na polskie tyły zmusić miał straż przednią do odwrotu.

Walki na linii Jaworów - Dawidy

Oddział gen. Kamienieckiego w Jaworowie był rozstawiony następująco: 2 batalion 1 pułku piechoty okopał się płytkimi szańcami frontem do ciągnącego się wzdłuż Mrowy pasa bagien, 2 batalion 8 pułku piechoty rozlokował cztery kompanie na przedłużeniu linii 1 pułk, zaś pozostałe pięć na skraju wsi, by mogły szybko zmienić front w razie ataku od Dawid. W Dawidach zaś znajdował się gen. Kamieński z dwoma szwadronami Sasów. Działa Kamienieckiego były rozstawione na wschodnim skraju wsi, tak, by mogły ostrzeliwać się zarówno w kierunku drogi na Tarczyn, jak i Dawid. Bagna czyniły pozycję ciężką do zdobycia, tym bardziej, że polski dowódca kazał rozebrać mostek na Mrowie.

Około godziny 15 na drodze z Tarczyna pojawili się huzarzy austriaccy, z trudem poruszający się po wąskiej drodze. Kamieniecki zabronił strzelania do tych oddziałów, aby wciągnąć je w zasięg armat. Gdy kawaleria zbliżyła się na odległość mniej więcej 800 metrów spadł na nich huraganowy ogień polskiej artylerii, po którym kolumna rozerwała się na kilka części i powstało ogromne zamieszanie. Pociski i kartacze dosięgły wielu jeźdźców, spora część wpadła w bagna na skutek rozpierzchnięcia się koni. Wtedy gruchnęła salwa polskiej piechoty dziesiątkując oddziały wroga. Austriacy rzucili się do ucieczki. Po chwili znów zapanował spokój na tym odcinku.

Civalart, nie zważając jednak na wąską drogę i dobrze ulokowane oddziały polskie, nakazał ostrzał artyleryjski polskich pozycji i wkrótce przypuścił atak swoją piechotą. Nie szła ona tym razem drogą, lecz maszerowała wzdłuż pasa bagien, mając zamiar przejścia Mrowy i zaatakowania Polaków od wschodu. Tymczasem na drodze ukazała się kolejna kolumna piechoty, ściśnięta i pozbawiona ubezpieczenia na skutek małej szerokości traktu. Nie mogła się także rozwinąć w linie ogniową, co skwapliwie wykorzystał Kamieniecki rozkazując przypuścić ją na bliską odległość i powitać gradem kul. Już po pierwszych salwach, kolumny zaczęły się pospiesznie wycofywać. Nie mogły uczynić tego tylko dwa czołowe plutony wroga, które zdążyły już przeprawić się przez rzeczkę. Polacy rzucili zatem przeciwko nim kompanię woltyżerską z 2 baonu 1 pułku piechoty. W momencie jednak, gdy piechurzy gotowali się do walki na bagnety, plutony austriackie poddały się. Jak się później okazało, byli to Polacy z Galicji siłą wcieleni do armii cesarskiej.

Po dwóch porażkach dowódca austriacki zrozumiał, że nie może liczyć na rozstrzygnięcie tutaj i zaprzestał dalszych ataków. Nie mniej jednak, około godziny 16, kolumna piechoty, w sile dwóch batalionów pułku wołoskiego, posuwająca się na wschód, przebyła jeszcze Mrowę pod Dąbrówką i dotarła do Dawid. Nie doszło jednak do większego starcia, za wyjątkiem krótkiej potyczki z jazdą saską, bowiem polskie działa trzymały austriacką piechotę w bezpiecznej odległości, aż do zakończenia zmagań.

Również grupa Schaurotha nie odniosła spodziewanych efektów. Z opóźnieniem wyszła na drogę Nadarzyn ? Raszyn, a zatrzymawszy się w pobliżu Janek, podjęła jedynie walkę artyleryjską, z miernym jednak skutkiem.

Ciężkie walki w rejonie Falent

Arcyksiążę Ferdynand, nie mogąc osiągnąć spodziewanej przewagi na innych odcinkach postanowił zaatakować głównymi siłami pozycje polskie w okolicy Falent. W tym celu, przed godziną 16, przesunął artylerię Civalarta oraz 24 działa z dywizji Mondeta i nakazał ostrzeliwanie polskich pozycji z 51 dział. Polacy dostali się pod huraganowy ogień. Bateria Sołtyka, w sile 9 armat, która do tej pory nadrabiała przewagę nieprzyjaciela swoją celnością, przestała się praktycznie liczyć wobec ogromnej nawały miotanych pocisków. Ferdynand odkrywszy słaby punkt polskiej obrony na odcinku lasku olchowego, gdzie pozycję zajmował 1 baon 8 pułku piechoty, rozkazał pułkowi Vukassovicha (2000 ludzi) atak na cześć 1 baonu 8 pułku piechoty broniącego skraju lasku, zaś od czoła, na palące się Falenty Duże miał nacierać wypoczęty pułk Davidovischa (3000 ludzi). Łącznie 1 batalion polski miał zostać zaatakowany przez pięć baonów austriackich. Było to wielkie zagrożenie dla Polaków, jako, że na prawej flance Godebskiego nie było praktycznie żadnej osłony, gdyż batalion Sierawskiego był zbyt oddalony od skraju lasku.

Gen Sokolnicki odgadłszy zamiary przeciwnika kazał przesunąć trzy działa na wylot grobli. Jednak w czasie marszu jedno z nich zostało trafione wrogim pociskiem. Dwa pozostałe wkrótce ponownie zaczęły prowadzić ogień.

O godzinie 16 pozycję Godebskiego zaatakowała piechota austriacka. Austriacy nie formowali linii ogniowych, lecz ruszyli do przodu chcąc podjąć walkę na bagnety. Przy tak znacznej przewadze liczebnej było to olbrzymie zagrożenie, więc Godebski próbując zmusić wroga do używania broni palnej, zmienił front swego oddziału i nakazał dawać salwy półbatalionami. Niestety, polskie strzały nie przynosiły zamierzonego efektu, a Austriacy nieprzerwanie parli do przodu. Także kartacze z dwóch polskich armat nie potrafiły ich zatrzymać. Rozpoczęła się walka wręcz. Już po chwili ziemia zasłała się ciałami żołnierzy obu walczących stron, bijących częściej kolbą, niż bagnetem. Po kilku minutach zażartych zmagań Polacy, wobec ogromnej przewagi liczebnej, zaczęli ustępować. Oddając swe pozycje. Części żołnierzy udało się schować za spalonymi zabudowaniami Falent Dużych, skąd strzelali ogniem zbiorowym. Tam też Austriacy posuwali się najwolniej. Również w lasku nie udało się Polakom oderwać od nieprzyjaciela nawet na moment. Piechota bezlitośnie nacierała dalej, zaś artyleria nie zważając na to, iż razi także swoich, strzelała potężnym ogniem. Dopiero za laskiem, tuż przed stawem, udało się części broniących odskoczyć od wroga. Austriacy zatrzymali się, czekając pod osłoną drzew na nadejście posiłków. Przed prowadzeniem dalszego marszu powstrzymywały ich szczególnie dwa działa stojące u wylotu grobli.

Sokolnicki rozkazał Godebskiemu uporządkowanie swoich oddziałów i podjęcie natychmiastowego kontrataku. W razie bowiem, gdyby stojące w lasku wojska nieprzyjaciela otrzymawszy posiłki, jednego, bądź dwóch batalionów zaatakowały groblę, cała polska straż przednia zostałaby odcięta od głównych sił w Raszynie. Cztery, znacznie przerzedzone kompanie ruszyły do natarcia na spaloną wieś, licząc, że uda im się połączyć z resztą 1 baonu walczącą w zabudowaniach. Od razu podjęli morderczą walkę z nieprzyjacielem, który powoli zaczął się cofać. Pośrodku wsi stał jedyny ocalały budynek ? spichlerz dworski, z którego ostrzeliwała się wroga piechota. Podczas szturmowania go, ciężko ranny został płk Godebski. Znacznie pogorszyło to morale i tak wyczerpanych żołnierzy, którzy pod naporem przeciwnika ponownie zaczęli się cofać. W zabudowaniach zostały już tylko drobne grupki Polaków, więc Pelletier zaczął ostrzeliwać zgliszcza dwoma działami. Sokolnicki starał się uporządkować wykrwawiony 1 batalion, aby rzucić go do ponownego ataku. Znaczna część jego składu padła w boju, większość żołnierzy była lżej lub ciężej ranna, lecz żaden z nich, mimo ogromnego wycieńczenia nie protestował przeciwko podejmowanemu uderzeniu. Gen Fiszer przygalopował do oddziału   osobiście, z okrzykiem na ustach, prowadził go do nowego przeciwnatarcia. Żołnierze z furią rzucili się na wroga spychając go bagnetami. Podczas tego ataku ranny został Fiszer, którego podkomendni wynieśli z placu boju. Niesamowitym wysiłkiem Polacy odbili niemal całe Falenty Duże, ale arcyksiążę Ferdynand już wysłał do boju nowe pułki. Garstka ta nie była w stanie im się przeciwstawić.

W tym czasie do gen. Sokolnickiego przygalopował książę Józef w otoczeniu swego sztabu. Sokolnicki wprowadziwszy go w sytuację, przedstawił pomysł ataku na lasek 1 baonem 1 pułku piechoty. Poniatowski pomysł zaakceptował i bez słowa pomknął do dowódcy batalionu ppłk. Wolińskiego. Na miejscu zeskoczył z konia, zdjął podbitą futrem burkę i wziąwszy z rąk żołnierza karabin krzyknął: ''Za mną bracia!'' Dobosze uderzyli w werble, a żołnierze zaczęli marsz w wyznaczonym im kierunku. Ludzie z otoczenia księcia poszli za jego przykładem. Tego dnia, jak prości żołnierze bili się w tym pułku najwyżsi dowódcy. Batalion ruszył do ataku. Ze spokojem, nie wyciągając krótkiej fajki z ust, Poniatowski szedł z obnażonym bagnetem w jego szeregach. Polacy natarli tak gwałtownie, z taką wściekłością, że żołnierze austriaccy natychmiast zaczęli się cofać. Dwie kompanie skierował Woliński do wsi, jako wsparcie dla resztek 1 baonu 8 pułku piechoty. W ciągu kilku minut cały lasek i pogorzelisko Falent Dużych zostało oczyszczone z wrogich oddziałów, które uchodziły w popłochu. Odwrót oddziałów z rejonu Falent zatrzymał idące do nich posiłki. Polacy odzyskali pozycję, którą zajmowali na początku, a artyleria ponownie zaczęła ostrzeliwać oddziały Austriaków. Poniatowski zaś dopiero po wyparciu wroga powrócił do Raszyna. Sytuacja wróciła zatem do punktu wyjścia.

Austriacy byli zdezorientowani, nie mając pojęcia jak liczne oddziały mogli Polacy przed groblą postawić. Doszli więc do wniosku, iż w Raszynie i na skrzydłach pozostawione zostały tylko nieliczne oddziały, zaś główne siły polskie znajdują się przed groblą. Nikt bowiem nie byłby w stanie uwierzyć, po odrzuceniu kilkakrotnie liczniejszych oddziałów, że przed sobą ma zaledwie dwa bataliony i baterię artylerii w sile 9 armat. Arcyksiążę postanowił zatem zaatakować Janki oddziałem Schaurotha i dwoma batalionami z pułku De Ligne. Chciał w ten sposób wbić klin między pozycję w Falentach i Jankach. Dążył przez to do przełamania polskiej linii obrony w Jankach, a następnie zaatakowania od strony zachodniej oddziałów w Falentach, jednocześnie nacierając od frontu. Do wyjaśnienia sytuacji w Jankach kazał wzmóc ogień artyleryjski.

Atak Austriaków od zachodu i odwrót na pozycje główne

O godzinie 17:30 pułk piechoty De Ligne zaatakował stanowiska 1 batalionu 6 pułku piechoty w okolicy Janek. Płk Sierawski rozstawił batalion w czworobok i przyjął walkę z nieprzyjacielską piechotą nacierającą od strony traktu i kawalerią od strony Wypęd. Batalion powitał wroga salwami karabinowymi, lecz jednocześnie w porządku, ciągle się ostrzeliwując rozpoczął odwrót na pozycje główne. Pułk Vukassovicha postępował za pułkiem De Ligne, co groziło odcięciem polskiej straży przedniej od Raszyna z drugiej strony grobli. Orientujący się doskonale w położeniu gen Sokolnicki nakazał uporządkowany odwrót. W tym czasie jednak na Falenty ruszyło natarcie austriackiej piechoty. Polacy przyjęli taktykę walki, w której uderzali na wroga, a następnie odskakiwali do tyłu, a w tym czasie cofała się artyleria. Austriacy dostrzegając wycofywanie się Polaków przesunęli swe działa do przodu i zaczęli ostrzeliwać groblę. Dwie armaty polskie zostały trafione, co zatarasowało na pewien czas groblę, tym skuteczniej, że właśnie wchodzili na nią cofający się z Falent żołnierze. Sokolnicki własnym przykładem, poderwał żołnierzy do jeszcze jednego ataku na nieprzyjaciela, aby zapewnić oddziałom możliwość odwrotu. Wycieńczeni piechurzy kolejny raz odrzucili wroga na kilkadziesiąt metrów. Austriacy, nie chcąc ryzykować nowego natarcia otworzyli ogień karabinowy do cofających się Polaków wyrządzając im spore straty. Na szczęście w tej właśnie chwili odezwały się działa z Raszyna osłaniając uchodzącą piechotę. Dodatkowo płk Woliński z grupą około 100 grenadierów ostrzeliwał posuwających się za nimi siły nieprzyjacielskie.

Za cofającym się Sierawskim dotarło do Puchał kilka kompanii pułku Vukassovicha, które ogniem z karabinów wyrządzały straty stłoczonym Polakom. Ranny Godebski, widząc niebezpieczeństwo podbiegł do żołnierzy i próbował uformować z nich oddział do ataku na Puchały. Niestety, w tej właśnie chwili godziła go kolejna kula austriacka, tym razem już śmiertelna.

Do Puchał wysłał Poniatowski 1 batalion 2 pułku piechoty pod płk. Potockim, który ruszył na nieprzyjaciela z bagnetami i zmusił go do ucieczki. W tym czasie do wylotu grobli doszli już grenadierzy Wolińskiego, za którymi szły masy nieprzyjacielskiej piechoty. Potocki sformował więc linię ogniową i zaczął prowadzić salwy w kierunku Austriaków, aby oddział Wolińskiego mógł zająć pozycję. Następnie wycofał się pod osłoną saskich dział.

Walki pod Raszynem

Na pozycji raszyńskiej, po obu stronach drogi do Warszawy ustawiono 16 dział (w tym 12 saskich), z których prowadzono ciągły ogień. Oddziały wroga, tłoczące się groblą, przez prawie godzinę były na niego wystawione. Austriacy zaczęli silniej się ostrzeliwać dopiero po przesunięciu swej artylerii nad stawy.

Najcięższą zaprą ogniową dla posuwających się wojsk nieprzyjacielskich był młyn znajdujący się pomiędzy wylotem grobli, a skrajem wsi. Był otoczony wysokim murem i obsadzony przez niecały batalion saski i część 2 baonu 2 pułku piechoty. Nieustannie raziły one kulami posuwające się kolumny wroga. Na młyn została skierowana artyleria austriacka, lecz nie mogła dosięgnąć celu. Dopiero około godziny 20 Austriacy wdarli się do Raszyna i zaczęli ostrzeliwać młyn ze wszystkich stron. Działami zrobili też kilka wyłomów w murze, skąd wycofali się żołnierze. W młynie pozostała tylko garstka obrońców walczących z jego wnętrza. Niedługo później musiała się jednak poddać. Jak podaje G. Zych, byli to jedyni jeńcy, jakich udało się tego dnia Austriakom pojmać. Po chwili na wrogów ruszyło polskie przeciwnatarcie: 1 baon 6 pułku piechoty pod płk. Sierawskim oraz 1 baon 2 pułku piechoty pod płk. Potockim. Rozsypując się w luźne szyki pomiędzy zabudowaniami, odbijali walką na bagnety i kolby zajęte domostwa Raszyna. Wkrótce wyparli Austriaków całkowicie. Cichnąć zaczęły też działa. Około godziny 21 bitwa wygasła.

Po bitwie

Polacy nie byli w stanie utrzymać pozycji raszyńskiej następnego dnia. Konieczne było cofnięcie się w mury stolicy, bowiem choć przez jeden dzień walczyli jak równy z równym z ponad dwukrotnie liczniejszym nieprzyjacielem, a nawet odnosili nad nim sukcesy, to jednak mieli zbyt szczupłe i zbyt wyczerpane siły, aby móc skutecznie się nimi bronić przez następny dzień.

Ta siedmiogodzinna bitwa pozostała w zasadzie nierozstrzygnięta. Jakkolwiek wojska Księstwa Warszawskiego zadały spore straty Austriakom, wynoszące około 2500 w zabitych, ciężko rannych i jeńcach [dane za J. Skowronkiem i A. Sytą], lecz sami odczuli starcie bardzo boleśnie, stracili bowiem około 1000 ? 1400 ludzi [dane minimalne za A. Sytą i B. Grochulską, dane maksymalne za J. Skowronkiem i G. Zychem], czyli około 10 % swojego stanu. Co więcej, tuż po bitwie książę Poniatowski, nie mogąc już dłużej ich zatrzymywać, zezwolił na odejście wojsk saskich. Pozostało zatem zaledwie 5000 piechoty i 4500 jazdy do dalszej obrony kraju, ale nie rozbite, gotowe walczyć dalej i dalej zamykające Austriakom drogę do Warszawy.

Podsumowanie

Bitwa pod Raszynem była pierwszą od piętnastu lat samodzielną bitwą polskiego wojska z zewnętrznym agresorem. Podniosła morale wojska, społeczeństwa, dowództwa. Pokazała, że talenty dowódcze i planistyczne, dyscyplina i umiejętności żołnierskie stoją wyżej niż przewaga liczebna. Raszyn był potrzebny potrzebny społeczeństwu i wojsku, by zaufali wodzowi naczelnemu, podejrzewanemu dotąd o najgorsze intencje z racji przynależności do rodziny Poniatowskich, którzy stali się nieomal symbolem zła w czasach zaborów. Raszyn był potrzebny Polakom, tak jak potrzebne były przed piętnastu laty Racławice, aby przypomnieć, do czego zdolny jest polski żołnierz, by wpisać się w narodową tradycję i legendę. Raszyn w końcu, jak pokazała historia, był potrzebny do związania Austriaków w stolicy i wyzwolenia Galicji, choć od razu po bitwie nikt o tym jeszcze nie myślał. Prawdą jest, że bitwa mogła zakończyć się porażką, prawdą jest, iż niosła ze sobą zagrożenie, wreszcie prawdą jest, że sytuacja wojsk polskich bezpośrednio po niej była bardzo trudna, ale jak pokazała historia, jej stoczenie miało sens, a dzisiaj, po 200 latach od tych wydarzeń, możemy stwierdzić, że chyba słusznie przeszła ona do legendy.

Bibliografia:

G. Zych ''Raszyn 1809'', Warszawa 1969

A. Syta ''W blasku napoleońskich orłów'', Warszawa 1986

St. Szenic ''Bratanek ostatniego króla'', Warszawa 1983

B. Grochulska ''Księstwo Warszawskie'', Warszawa 1966

J. Skowronek ''Książę Józef Poniatowski'', Wrocław 1986

''Polska w latach 1795-1864. Wybór tekstów źródłowych do nauczania historii'', oprac. I. Rusinowa, Warszawa 1986

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
bavarsky   

Bardzo dobrze i ciekawie napisany artykuł, ukłony dla autora.

Jednak widzę pewne luki w bibliografii, brakuje mi w nim materiałów źródłowych pod postacią wspomnień, czyli tam Romana Sołtyka ? kapitana artylerii konnej, Michała Sokolnickiego ? dowódcy przedniej straży, Michała Jackowskiego ?podoficera artylerii konnej , Józefa Krasińskiego ? majora warszawskiej gwardii narodowej, Piotra Strzyżewskiego ? szefa szwadronu z 3 pułku ułanów, do tego brak jest podstawowego opracowania kampanii pod postacią B. Pawłowskiego, Wojna polsko-austriacka 1809.

Bitwa pod Raszynem była pierwszą od piętnastu lat samodzielną bitwą polskiego wojska z zewnętrznym agresorem. Podniosła morale wojska, społeczeństwa, dowództwa. Pokazała, że talenty dowódcze i planistyczne, dyscyplina i umiejętności żołnierskie stoją wyżej niż przewaga liczebna. Raszyn był potrzebny potrzebny społeczeństwu i wojsku, by zaufali wodzowi naczelnemu, podejrzewanemu dotąd o najgorsze intencje z racji przynależności do rodziny Poniatowskich, którzy stali się nieomal symbolem zła w czasach zaborów. Raszyn był potrzebny Polakom, tak jak potrzebne były przed piętnastu laty Racławice, aby przypomnieć, do czego zdolny jest polski żołnierz, by wpisać się w narodową tradycję i legendę. Raszyn w końcu, jak pokazała historia, był potrzebny do związania Austriaków w stolicy i wyzwolenia Galicji, choć od razu po bitwie nikt o tym jeszcze nie myślał. Prawdą jest, że bitwa mogła zakończyć się porażką, prawdą jest, iż niosła ze sobą zagrożenie, wreszcie prawdą jest, że sytuacja wojsk polskich bezpośrednio po niej była bardzo trudna, ale jak pokazała historia, jej stoczenie miało sens, a dzisiaj, po 200 latach od tych wydarzeń, możemy stwierdzić, że chyba słusznie przeszła ona do legendy.

W zakończeniu, warto było by ująć klimat jaki towarzyszył zrazu po bitwie a jaki się wytworzył po pewnym czasie, gdy Poniatowski jak i reszta wojaków uzmysłowiła sobie czym owa bitwa była dla wojny 1809 roku.

Ta siedmiogodzinna bitwa pozostała w zasadzie nierozstrzygnięta. Jakkolwiek wojska Księstwa Warszawskiego zadały spore straty Austriakom, wynoszące około 2500 w zabitych, ciężko rannych i jeńcach [dane za J. Skowronkiem i A. Sytą], lecz sami odczuli starcie bardzo boleśnie, stracili bowiem około 1000 ? 1400 ludzi [dane minimalne za A. Sytą i B. Grochulską, dane maksymalne za J. Skowronkiem i G. Zychem], czyli około 10 % swojego stanu. Co więcej, tuż po bitwie książę Poniatowski, nie mogąc już dłużej ich zatrzymywać, zezwolił na odejście wojsk saskich. Pozostało zatem zaledwie 5000 piechoty i 4500 jazdy do dalszej obrony kraju, ale nie rozbite, gotowe walczyć dalej i dalej zamykające Austriakom drogę do Warszawy.

Straty obu stron według Bronisława Pawłowskiego, Wojna polsko-austriacka 1809:

Austriacka lista strat, na 21 kwietnia podaje: 74 zabitych, 262 rannych, a wziętych do niewoli 72. (choć zarazem autor zaznacza że Austriacka strona najwyraźniej zaniżyła swoje straty ) Łącznie: 408

Polacy stracili: zabitych 450, rannych 800/900 i wziętych do niewoli 32, oraz postradali 2 działa.

Według króla saskiego straty te jednak były niższe i wynosiły odpowiednio:

zabitych 3. oficerów, 264 szeregowych, rannych 22 oficerów i 465 szeregowych, wziętych do niewoli 5 oficerów i 73 szeregowych, zaginionych 2 oficerów i 167 szeregowych.

Romuald Romański [podobnie dane za J. Skowronkiem i A. Sytą] podaje znaczne straty w Korpusie Austriackim oceniając je na ponad 2500 zabitych i rannych, cytując za Sołtykiem jego "Kampanię 1809 r. Raport o działaniach armii pozostającej pod raszynem ks. Józefa Poniatowskiego podczas kampanii 1809r."

Dane do polemiki.

Pozdrawiam serdecznie

Edytowane przez bavarsky

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
piterzx   
Bardzo dobrze i ciekawie napisany artykuł, ukłony dla autora.

Dziękuję bardzo

Straty obu stron według Bronisława Pawłowskiego, Wojna polsko-austriacka 1809:

Austriacka lista strat, na 21 kwietnia podaje: 74 zabitych, 262 rannych, a wziętych do niewoli 72. (choć zarazem autor zaznacza że Austriacka strona najwyraźniej zaniżyła swoje straty ) Łącznie: 408

Polacy stracili: zabitych 450, rannych 800 – 900 i wziętych do niewoli 32, oraz postradali 2 działa.

Według króla saskiego straty te jednak były niższe i wynosiły odpowiednio:

zabitych 3. oficerów, 264 szeregowych, rannych 22 oficerów i 465 szeregowych, wziętych do niewoli 5 oficerów i 73 szeregowych, zaginionych 2 oficerów i 167 szeregowych.

Romuald Romański podaje znaczne straty w Korpusie Austriackim oceniając je na ponad 2500 zabitych i rannych, cytując za Sołtykiem jego „Kampanię 1809 r. Raport o działaniach armii pozostającej pod raszynem ks. Józefa Poniatowskiego podczas kampanii 1809r.”

Dane do polemiki.

Tak, masz rację, dane są sporne, dlatego również nie podawałem dokładnych liczb wojsk, ani też strat, ponieważ nie chciałem zagłębiać się w spór, a jedynie uchwycić samą istotę. Rozbieżność zaznaczyłem przedziałem.

Jednak widzę pewne luki w bibliografii, brakuje mi w nim materiałów źródłowych pod postacią wspomnień, czyli tam Romana Sołtyka – kapitana artylerii konnej, Michała Sokolnickiego – dowódcy przedniej straży, Michała Jackowskiego –podoficera artylerii konnej , Józefa Krasińskiego – majora warszawskiej gwardii narodowej, Piotra Strzyżewskiego – szefa szwadronu z 3 pułku ułanów, do tego brak jest podstawowego opracowania kampanii pod postacią B. Pawłowskiego, Wojna polsko-austriacka 1809.

Kolejny raz się zgadzam. Z tekstów źródłowych wybrałem jednak raport pobitewny sztabu oraz raport księcie Poniatowskiego. Czym mogę się usprawiedliwić? Prozaicznym powodem - nieposiadaniem tychże źródeł. Tak samo książka Pawłowskiego - warta dużych pieniędzy i równie trudno dostępna. W dużym mieście nie ma z tym problemu, natomiast w mniejszym a i owszem. I tak ściągałem ksiażki z antykwariatów, bo wierzcie lub nie, ale książek o bitwie, ba, o całej wojnie 1809 nawet, w żadnej bibliotece w moim mieście nie uświadczy (chodziłem nawet do pedagogicznej ;P ). Pawłowski jest jednak nie na moją kieszeń, bo niestety nie mogę sobie pozwolić, aby płacić około 100 - 200 zł za jeden egzemplarz. Pocieszam się jednak tym, że miał to być jedynie artykuł, nie zaś poważne opracowanie ;)

Pozdrawiam

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
bavarsky   

Nie mam zamiaru w żadnym wypadku poprawiać autora, domyślam się że jest problem ze źródłami.

Jeżeli kolega chciałby, mogę mu fragmenty Pawłowskiego i wspomnień owych oficerów poskanować i podesłać np. jutro :>

Może nie chodzi o poprawianie artykułu, bo ten jest dobrze napisany, ale np. w formie aneksów, dodania paru tekstów źródłowych.

Pozdr.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
piterzx   

Jeśli mógłbyś, to byłbym Ci niezwykle wdzięczny. Adres maila wyślę Ci na pw.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
harry   

Trochę się podoczepiam. Złośliwie, ale z sympatią. ;)

Zaintrygował mnie fragment dotyczący fortyfikacji:

I tu mam mnóstwo wątpliwości:

#1.

Szańce te były nie tyle umocnieniami
Szańce, czyli umocnienia ziemne, zawsze będą umocnieniami, parafrazując znane powiedzenie, to tak jakbyś napisał, że masło nie tyle jest nabiałem, co produktem z mleka.

#2

Prowadząca walkę ogniową piechota ustawiona była w trzech rzędach, pierwszy szereg klęczał podczas oddawania strzału, drugi stał, zaś trzeci w tym czasie nabijał i podawał broń drugiemu szeregowi

Po pierwsze i najważniejsze, rząd i szereg w tamtym czasie, w tamtej armii to są dwie zupełnie różne rzeczy, w rzędach się maszeruje w szeregach walczy. Zgadza się, że w dzisiejszym języku to są wyrazy bliskoznaczne, ale kiedyś to robiło różnicę. Po drugie, mam wątpliwości czy Armia XW stosowała w 1809 szyk trójszeregowy, nie mam pod ręką regulaminu, ale wydaje mi się że obowiązywał dwuszeregowy. Po trzecie, nawet w armiach które stosowały szyk trójszeregowy, w walkach za umocnieniami zalecano szyk dwuszeregowy. Żołnierze z trzeciego szeregu stanowili odwód. Powód? Przyklękanie pierwszego szeregu. I tu dochodzimy do sedna: skąd masz wiadomości, że wały były takie niskie ? Oglądałem jeden z reliktów szańca pod Raszynem i nawet dzisiaj, po upływie 200 lat, za żadne skarby nie da się oddać strzału klęcząc. Poza tym angażowanie sił i środków dla zbudowania umocnień które chronią jedynie łydki jest pozbawione sensu i logiki. Oczywiście w wojsku nie wszytko musi być logiczne (najczęściej nie jest) i być może faktycznie te szańce sypano tak niskie (brak czasu ?), ale w tym momencie chciało by się krzyknąć: Autor!

3#

Okopywano również armaty, aby odrzut po oddaniu strzału nie zmniejszał celności działa.

Działo po wystrzale musi się cofnąć, inaczej kanonierzy musieli by wychodzić na przedpiersie aby je wygaszać i ładować. Działa się okopywało, aby ochronić obsługę, przed ogniem karabinowym i odłamkami granatów. Wały w szańcach artyleryjskich mogą być niewysokie, o ile planuje się ostrzał sponad wału (bez wycinania ambrazury, czyli otworów strzelniczych), ale w takim wypadku na koronie układało się kosze szańcowe, tak aby stojący kanonierzy byli osłonięci. Stosowanie koszów szańcowych w wypadku fortyfikacji polowych daje dużo korzyści, ale wymaga czasu na zebranie materiału i specjalistów na wykonanie, wydaje mi się że trzy dni to za mało czasu na takie ceregiele. Będąc inżynierem, w tamtych okolicznościach, sypał bym wysokie szańce (ca 1,70 m), działami na gruncie 'zero' i ambrazurą skierowaną w ciaśniny.

zaś sama straż przednia, czyli 2000 żołnierzy, miało bronić odcinka długości 1200 metrów. Było to jednak konieczne ze względu na fakt, iż trakt główny i boczną drogę z Nadarzyna mona było przebyć wyłącznie na tamach i trzech stałych mostach: w Raszynie, Jaworowie i Michałowicach.

Przyznam się, że nie rozumiem o co chodzi, o podkreślenie jak mała była straż przednia na ten odcinek ? Nie była mała. Wychodzi po 1,25 żołnierza na jeden krok (0,75 m) frontu zakładając, że do obrony jest cały odcinek. To i tak dużo. Potrafię podać przykłady, że skutecznie broniono się mając nasycenie poniżej 0,9 żołnierza na krok, a w przypadku Raszyna sam piszesz, że ilość przejść była ograniczona. Oczywiście zestawienie ilości straży przedniej z ilością atakującego przeciwnika robi wrażenie, ale atakujący tez mogli wystawić w pierwszej linii nie więcej żołnierzy na raz.

Austriacy nie formowali linii ogniowych, lecz ruszyli do przodu chcąc podjąć walkę na bagnety. Przy tak znacznej przewadze liczebnej było to olbrzymie zagrożenie, więc Godebski próbując zmusić wroga do używania broni palnej, zmienił front swego oddziału i nakazał dawać salwy półbatalionam
Części żołnierzy udało się schować za spalonymi zabudowaniami Falent Dużych, skąd strzelali ogniem zbiorowym
.

Tu zadam podchwytliwe pytanie, co ma zamiana frontu do próby zmuszenia przeciwnika do używania broni palnej? I jaki ogień stosowała polska piechota przed salwą półbatalionem? Dlaczego się czepiam? Salwa półbatalionem to zmasowany atak ogniowy do atakującej piechoty przeciwnika, biorąc pod uwagę, że po takiej salwie wszyscy mają rozładowaną broń i mało czasu na ponowne naładowanie, można powiedzieć, że to krok desperacki i niebezpieczny. I co to ten ogień 'zbiorowy' ?

To tyle na gorąco.

To szczegóły. Generalnie dobra robota.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Tomasz N   

Harry napisał:

Stosowanie koszów szańcowych w wypadku fortyfikacji polowych daje dużo korzyści, ale wymaga czasu na zebranie materiału i specjalistów na wykonanie, wydaje mi się że trzy dni to za mało czasu na takie ceregiele. Będąc inżynierem, w tamtych okolicznościach, sypał bym wysokie szańce (ca 1,70 m), działami na gruncie 'zero' i ambrazurą skierowaną w ciaśniny.

By usypać szaniec trzeba skądś wziąć ziemi nań, bo bilans objętości gruntu musi się zamknąć, zatem nasyp wymaga wykopu. Najlepiej blisko. Najłatwiej brać ze środka i sypać na przedpiersie i boki. Czyli działo stoi w dziurze.

gen. I. Prądzyński w „Umocnieniach polowych” o wydajności pisze tak:

„Gdy robota dobrze idzie i gdy jest dostateczna liczba robotników, przedpiersie zwyczajnego szańca może zatem być usypane w dwóch dniach. Dzień jeden więcej rachować trzeba, gdy w dzieło przyjść mają ławy. Materiały na odzianie i na przeszkody przysposobią się w dniu pierwszym, w drugim będą się sprowadzały na miejsce i tegoż dnia zacznie się odziewanie, mogące być w dniu trzecim ukończone. (…) Czasem dzieło konieczne prędzej, w jednym dniu w jednej nocy stanąć musi, zbędzie mu stosownie na doskonałości i robotnicy wysilić się muszą.

Edytowane przez Tomasz N

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
harry   
By usypać szaniec trzeba skądś wziąć ziemi nań, bo bilans objętości gruntu musi się zamknąć, zatem nasyp wymaga wykopu. Najlepiej blisko. Najłatwiej brać ze środka i sypać na przedpiersie i boki.

Zaraz nam się OT zrobi:

Materiał się pobiera z zewnątrz, tworząc fosę. Usypując wał wysokości 1,70m, otrzymuje się jednocześnie podobnej głębokości fosę, co daje przeszkodę wysokości ca 3,4 m. Tzw, baterie zanurzone "sunk battery", czyli z wybranym środkiem były bardzo rzadkie. Po prostu ograniczony jest zakres stosowanie tego typu dzieła. Jeśli się wybierze grunt z środka to lufa działa znajdzie się na poziomie gruntu. Można tam wsadzić moździerz albo haubicę, ale już nie armatę.

Dzieło o pełnym profilu da się zrobić w ciągu jednej nawet nocy. Kwestia ilości siły roboczej. Pruska bateria pod Burkatowem (21 lipca 1762) na 40 dział, z pełnym profilem i rowami dobiegowymi została zbudowana pomiędzy 22 a 4 rano. Ale pracowało tam jednocześnie 2000 robotników. Przelicznik jest dość prosty: na jeden metr bieżący potrzebujesz 3-4 ludzi (w zależności od spoistości gruntu), pracujących non stop 4 godziny. Po tym czasie trzeba ich wymienić. Ergo: na dzieło o profilu ca: 100 mb potrzeba 300- 400 ludzi na jedną zmianę. Przeciętna reduta piechoty, mogąca pomieścić batalion powinna mieć jakieś 300 metrów bieżących.

Ad rem: Przygotowanie materiału na dzianie może być bardziej skomplikowane, o ile trzeba go dowieźć z dalszej odległości. Jednak pozycja raszyńska była wybitnie tymczasowa nie było sensu dziania skarp, skoro miały wytrzymać dzień, dwa. Być może też, z braku czasu, wały były dość niskie, a fosy płytkie, ale nie miało to celu "ułatwienia" celowania żołnierzom klęczącym. Tak jak pisałem wyżej, nie jestem w stanie sprawdzić jaki szyk obowiązywał w piechocie XW w 1809 roku, ale u Prusaków już w 1806 zabroniono klękania 1 pierwszego szeregu, a od 1808 obowiązywał szyk dwuszeregowy.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Tomasz N   

Harry napisał:

Tzw, baterie zanurzone "sunk battery", czyli z wybranym środkiem były bardzo rzadkie. Po prostu ograniczony jest zakres stosowanie tego typu dzieła. Jeśli się wybierze grunt z środka to lufa działa znajdzie się na poziomie gruntu. Można tam wsadzić moździerz albo haubicę, ale już nie armatę.

Prądzyński o typach baterii pisze:

"Co do założenia są baterie wkopane, podwyższone lub w poziomie."

Harry napisał:

lufa działa znajdzie się na poziomie gruntu

To zależy jak głęboko się wkopiesz. Sypiąc z obu stron wału na pewno wykonasz stanowisko baterii szybciej. Poza tym i tak musisz zrobić poziom na stanowisku.

Do do mojego wcześniejszego postu, to chciałbym zwrócić uwagę, że potwierdza on cykl trzydniowy budowy szańca w standardowych warunkach, co oczywiście nie przeczy terminom krótszym. Jednakże wtedy kolejność robót jest inna, oni się najpierw skupiają na materiale na odzienie ( i przeszkody), potem dopiero biorą się do łopat. Zatem odzienie jest ważne (stąd na początku), bo zmniejsza ilość robót ziemnych (ostrzejsze skarpy).

Edytowane przez Tomasz N

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
harry   
Sypiąc z obu stron wału na pewno wykonasz stanowisko baterii szybciej. Poza tym i tak musisz zrobić poziom na stanowisku.

Wbrew pozorom nie, bo masz do przerzucenia dokładnie taka sama ilość materiału, a wybierając od środka, musisz go transportować na większą odległość. Efekt jest odwrotny.

Do do mojego wcześniejszego postu, to chciałbym zwrócić uwagę, że potwierdza on cykl trzydniowy budowy szańca w standardowych warunkach,

Zgadza się. Tak mówią i traktaty i praktyka: batalion okopuje się w trzy dni, przeznaczając odpowiednią ilość ludzi do osłony robót i samej pracy.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Tomasz N   

Harry napisał:

Wbrew pozorom nie, bo masz do przerzucenia dokładnie taka sama ilość materiału, a wybierając od środka, musisz go transportować na większą odległość. Efekt jest odwrotny.

To prawda z tym transportem, ale wały mogą być niższe o głębokość wykopu. Uwzględniając skarpy, przy niższym wale zmniejsza się też szerokość jego podstawy, więc ilość robót ziemnych, nawet przy płytkim obniżeniu samego stanowiska, w niewielkim stopniu wpływającym na użyteczność artyleryjską, zmniejsza się istotnie.

Edytowane przez Tomasz N

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
redbaron   

Na taktyce z początku XIX wieku znam się słabo, podobnie jak na ówczesnych umocnieniach polowych. Niem niej jednak mam ciekawostkę z regulaminu służby polowej z 1908 r. - okop dla działa. Ziemia też jest ewidentnie wybierana ze środka.

post-4043-1240775907_thumb.png

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.