Skocz do zawartości
  • Ogłoszenia

    • Jarpen Zigrin

      Zostań naszym fanem. Obserwuj nas w social mediach : )   12/11/2016

      Daj się poznać jako nasz fan oraz miej łatwy i szybki dostęp do najnowszych informacji poprzez swój ulubiony portal społecznościowy.    Obecnie można nas znaleźć m.in tutaj:   Facebook: http://www.facebook.com/pages/Historiaorgp...19230928?ref=ts Twitter: http://twitter.com/historia_org_pl Instagram: https://www.instagram.com/historia.org.pl/
    • Jarpen Zigrin

      Przewodnik użytkownika - jak pisać na forum   12/12/2016

      Przewodnik użytkownika - jak pisać na forum. Krótki przewodnik o tym, jak poprawnie pisać i cytować posty: http://forum.historia.org.pl/topic/14455-przewodnik-uzytkownika-jak-pisac-na-forum/
Jarpen Zigrin

Film, który ostatnio widziałem to...

Rekomendowane odpowiedzi

Ostatnio zafundowałem sobie sporą ilość doznań estetycznych. "Wszystko co kocham" w reżyserii Jacka Borcucha pokazuje to kim moglibyśmy być, mając 18-20 lat w roku 1981. Oczywiście punk'owcami. Słuchać SS-20 (później Dezerter), Sex Pistols, Włochatego, Sedesu i oczywiście samemu zakładać kapelę, co jak się okazuje było bardzo łatwe :) Wystarczyły gitary, garnki i stary wagon jako miejsce do prób. Festiwal rock'owy, wino, fajki, plaże, dziewczyny, a wszystko to na tle wydarzeń, które zaczęły się 13 grudnia 1989 r. Świetną rolę zagrał tutaj Mateusz Kościukiewicz (filmowy Janek), o którym bardzo ciepło wypowiadają się jego koledzy z planu. Koncert w liceum, rozwalenie samochodu oficera marynarki wojennej na jego oczach, seks z jego żoną. W trzech słowach - młodość, bunt i punk!

"Dom", dla mnie bezapelacyjnie jeden z najlepszych seriali, jeśli nie najlepszy. Opisuje codzienne troski lokatorów mieszkających w Warszawie przy ulicy Złotej 25, w latach 1945-1965. Odbudowa stolicy, poszukiwanie zaginionych, powroty, zaprowadzanie nowego porządku, budowa PKiN, mostu Śląsko-Dąbrowskiego, fabryki FSO, śmierć Stalina, Bieruta, nierozliczone rachunki z wojny, strajk w Poznaniu, syndrom KZ i wiele innych aspektów pojawia się w tej dwunastoodcinkowej produkcji. Osobiście pozwoliło mi to spojrzeć na wydarzenia powojenne z kompletnie innej strony. Ze strony prostych ludzi, którzy chcieli odżyć na nowo, lecz niektórzy z nich nie mogli mając w pamięci to co miało miejsce w latach 1939-1945. Polecam każdemu.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Nankin, Nankin! Miasto życia i śmierci. to jeden z najbardziej poruszających obrazów wojny jaki przyszło mi kiedykolwiek zobaczyć. Filmy azjatyckie nie są częstym gościem na naszych ekranach. Tym bardziej filmy podejmują trudną tematykę wojny w Azji. Film przenosi nas do 1937 roku kiedy to wybuchła wojna między Japonią, a Chinami. W owym roku Japończycy zdobywają Nankin, gdzie trwa masowy mord mieszkańców i niszczenie miasta. Obserwujemy to wszystko z perspektywy żołnierza japońskiego, chińskiego, małego chłopca, który przeżył masowe rozstrzelenie, zgwałconej chińskiej kobiety, w końcu niemieckiego ambasadora, który próbował jakoś pomóc Chińczykom. Film jest naprawdę poruszający, czarno-biały z poruszającą i prostą muzyką w tle. Nie ma tu żadnego patosu, podniosłem muzyki tylko proste i jasne wybory decydujące o życiu lub śmierci. Polecam tym, którzy chcą sobie przybliżyć obraz wojny w Azji i wszystkim tym, którzy cenią dobre, ambitne kino nie uciekające od trudnych tematów.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Andreas   

Obejrzałem.

Świetny film, naprawdę godny polecenia. Niby wiedziałem, że armia japońskiego Cesarza dopuszczała się mordów, gwałtów i rabunków(o Nankinie też wiedziałem), ale dopiero po obejrzeniu tego filmu do mnie to dotarło.

Jeden z naprawdę niewielu porządnych dramatów wojennych.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
bavarsky   

Wybrałem się dzisiaj do kina na film; Wyspa tajemnic.

I cóż mogę powiedzieć. Polecam każdemu, bo i choć film smutny, to fabuła prowadzona przez Martina Scorsese wgniata w fotel od początku do końca.

Pozdr.

B.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   
"Dom" (...) pojawia się w tej dwunastoodcinkowej produkcji.

Dwanaście odcinków to tylko dwie pierwsze serie, całość zamyka się w dwudziestu pięciu. I choć te dwie pierwsze są chyba jednak ciekawsze i lepiej zrobione niż dwie pozostałe, tym niemniej warto zobaczyć całość.

Jak zrobić z dobrego filmu produkcję zaledwie średnią pokazali twórcy Gothici, Mathieu Kassovitza. Historia młodej pani psycholog (Halle Berry), która w dość niejasnych okolicznościach pewnego dnia sama trafi do zakładu w roli pacjentki. Do pewnego momentu wszystko układa się w obraz dobrze nakręconego filmu grozy. Jednak gdy akcja nabiera tempa można odnieść wrażenie, że scenarzysta i reżyser nie do końca wiedzieli, jak widzowi podać rozwiązanie w sposób, który nie byłby zbyt oczywisty. Do tego kilka nierozwiązanych wątków, nie mówiąc o zakończeniu, które albo miało stanowić swego rodzaju furtkę do kontynuacji, albo mocne zakończenie (jeśli tak, to w moim przypadku kompletnie nie zadziałało), albo już sam nie wiem co. Tak czy inaczej, zatracono spory potencjał historii, która mogła się podobać. Jest to tym bardziej bolesne, gdy weźmiemy pod uwagę fakt, iż obsada była jak na taką produkcję całkiem niezła (poza wspomnianą Halle Berry jeszcze Robert Downey Jr., Penelope Cruz i Bernard Hill). Tak na wieczór do obejrzenia, jak najbardziej można polecić, ale nic poza tym. Aaa, byłbym zapomniał. Jeśli ktoś kojarzy

, informuję iż zalinkowany kawałek pochodzi właśnie z tegoż filmu:)

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   

O przygodach Robin Hooda nakręcono już całą masę filmów i seriali. Jeszcze jedna produkcja nikomu nie powinna zrobić większej różnicy. Chociaż... Ridley Scott za kamerą, Russel Crowe, Cate Blanchett, Max von Sydow, William Hurt czy też Eileen Atkins. To musi robić wrażenie. Sama historia jest kompletnie inna od tej, którą zazwyczaj można spotkać. Nasz bohater nie napada na nikogo (no dobrze, zdarzy mu się, ale dosłownie raz), nie rabuje... za to ma szansę zostać bohaterem Anglików. Tak biednych jak i bogatych. Ridley Scott zapowiadał, że chce pokazać inną, prawdziwą historię Robin Hooda. I faktycznie, historia jest inna. Czy prawdziwa? Na pewno nie, jeśli chodzi o realia historyczne. Szturmowanie zamku przez Ryszarda Lwie Serce na koniu, sceny lądowania na plaży żywcem wyjęte z hitu o pewnym zaginionym szeregowcu armii USA, ewidentnie za dużo "Władcy Pierścieni" i masa efektownych walk (masa to może nie, ale są efektowne). Film jest idealnym wyborem dla kogoś, kto szuka niespecjalnie ambitnego filmu, gdzie jest i śmieszno i straszno a i wzruszyć się można raz czy dwa. Piękne zdjęcia, bardzo dobra muzyka i gra aktorska, akcja też dość sprawnie poprowadzona (można się w paru miejscach przyczepić, ale to już trzeba chcieć). Z czystym sercem mogę polecić. Tylko proszę nie spodziewać się drugiego "Gladiatora", poprzedni film duetu Scott-Crowe był znacznie poważniejszy.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Andreas   

A dziś jestem po obejrzeniu kanadyjskiego filmu ''Passchendaele: trzecia bitwa'' w reżyserii Paula Grossa.

Mamy 1917r. Dramat opowiada o przeżyciach rannego żołnierza Kanadyjskiego, cierpiącego na neurastenię oraz problemach rodzeństwa niemieckiego mieszkającego w Kanadzie. Cała trójka spotka się w końcu niedaleko tytułowego Passchendaele, gdzie w październiku 1917r. rozegrała się jedna z najkrwawszych(i najbardziej bezsensownych) bitew I WŚ, w której niemałą rolę odegrali kanadyjscy żołnierze.

Pierwsze wrażenie: doskonałe. Pierwsze pięć minut filmu zrobiło na mnie bardzo dobre wrażenie: scena walk kanadyjskich żołnierzy w ruinach kościoła z obsługą niemieckiego karabinu maszynowego, doskonale zachowane realia epoki, mające odzwierciedlenie w umundurowaniu, oporządzeniu i uzbrojeniu, aktorzy mówiący w swoich językach(a więc nie ma paskudnego nawyku Zachodniego, w którym wszyscy aktorzy mówią po angielsku), dobra muzyka.

Potem jest już tylko gorzej. Sądziłem, że sceny w Kanadzie będą krótkim przerywnikiem, po którym znów trafimy w błotniste okopy Flandrii. Niestety, melodramatyczny, nudny wątek problemów rodzeństwa Mannów ciągnie się niemiłosiernie, jak ostrzał artyleryjski, przez bitą godzinę. Dowiadujemy się o niechęci miejscowych, o heroizmie tytułowego bohatera(czyli samego reżysera i scenarzysty), sierż. Dunnego, o dwulicowości brytyjskiego oficera. Oczywiście, między Sarah Mann(Caroline Dhavernas), a Dunnem musi wywiązać się romans. Zniesmaczyło mnie to już do końca, bo zamiast porządnego kina wojennego otrzymałem powtórkę, wręcz jeszcze nędzniejszą imitację ''Pearl Harbor''. Jest nuda, nuda i jeszcze raz nuda.

Sama bitwa to ostatnie 20 minut filmu, w deszczu i słońcu. Natarcie Niemców na pozycje 60 Kanadyjczyków przypomina mi jak żywo natarcia Japończyków na Guadalcanal w ''Pacyfiku'' czy natarcia Sowietów podczas II WŚ. Niemcy idą wyprostowani, nie strzelają, wprost na stanowiska Lewisów i Enfieldów. W efekcie ginie kilku Kanadyjczyków, a natarcie Niemców załamuje się przy stracie kilkudziesięciu zabitych. Wygląda to maksymalnie badziewnie(masakra żołnierzy wyłącznie jednej ze stron...) i tanio, że tylko z litości obejrzałem do końca.

I wreszcie - na końcu mamy patos: dzielny Dunne ratuje Davida Manna(Joe Dinicol), niosąc go na krzyżu do własnych pozycji, podczas obserwacji go przez żołnierzy niemieckich i kanadyjskich.

Ogólnie rzecz biorąc - zapowiadało się fajnie, było nawet interesująco. Ale potem Gross zniszczył wszystko. Jestem potwornie zawiedziony, że po raz kolejny zmarnowano dobry temat na porażającego gniota. Zrobiono romans wojenny, mimo, że reżyserzy powinni wbić sobie do głów, że romans i wojna nie idą w parze, i robi się albo jedno, albo drugie. Można zrobić porządne kino wojenne z miłością - jeśli to jest w umiarze - vide ''Ślicznotka z Memphis''. Ale nie można zrobić romansu z filmu wojennego. Ocena: 2/10.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
mch90   

Ostatnio widziałem ciekawy dramat biograficzny "Cadillac Records" w reż. Darnella Martina i z m.in. Adrienem Brodym i Mos Defem w obsadzie. Całość toczy się głównie w realiach murzyńskiej dzielnicy Chicago lat '40-'60 XX wieku, kiedy to młody Leonard Chess (Brody), Żyd polskiego pochodzenia postanawia założyć klub muzyczny z czasem przeradzający się w wytwórnię- kuźnię młodych talentów. I to nie byle jakie talenty- pod skrzydłami Chessa nagrywają swoje hity takie legendy, jak Chuck Berry, Muddy Waters, Etta James a przewijają się nawet przez moment młodzi, nikomu nieznani chłopcy w długich włosach, którzy swoją kapelę nazwali nikomu nic nie mówiącą nazwą The Rolling Stones.

Naprawdę polecam obejrzeć, by zobaczyć "jak to się wszystko zaczęło", a miejski klimat, lata '50 i '60 w połączeniu z rewelacyjną muzyką stanowiącą, powiedziałbym połowę filmu tworzy kapitalny klimat!

Warto moim zdaniem zobaczyć jak toczyły się losy Chess Records i poszczególnych muzyków, którzy tworzyli magię tego miejsca- gdy nagrywali pierwsze hity, popadali w nałogi, problemy, zabawy z kobietami, jak umierali. To kawał historii, moim zdaniem, w bardzo dobrym wykonaniu no i jak już wspomniałem z genialną muzyką tworzącą podkład. :D

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Film do słuchania - miodzio, i oglądania, co nie zawsze idzie w parze.

Jedna drobna uwaga:

film opisuje już lata 40-te... a nie tylko 50-60-te.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   

A ja postanowiłem dzisiaj przejść się na najnowszą część ekranizacji przygód pewnego chłopca, co to lata sobie z blizną na czole, przeżywa wielkie rozterki i wali z patyka do wszystkiego, co postanowi mu zastąpić drogę, przy okazji samemu obrywając. W podstawówce jeszcze chłopięciem będąc zaczynałem czytać pierwszy tom. Z niecierpliwością wyczekiwałem na każdy kolejny, który kupowałem niemalże od razu po premierze. Kolejki pod empikami, nocowanie niemalże przy drzwiach w czarnym spiczastym czymś na głowie nie bawiły mnie i nie imałem się takich praktyk, ale nawet te najgrubsze części potrafiłem przeczytać w jeden weekend. Siódmego tomu do dziś nie zmęczyłem. Sam nie wiem czemu. Na filmy czekałem już z jakby mniejszym zapałem. Tym razem również zwyciężyła raczej chęć poznania wizji reżysera, niż wielkie zamiłowanie do całej filmowej serii. Szedłem bez specjalnych oczekiwań i dzięki temu może nie zawiodłem się. Jest kilka naprawdę dobrych scen, które mogą wcisnąć w fotel. Atmosfera grozy i tajemniczości także została odpowiednio ujęta. Nie mamy w zasadzie scen, po których chciałoby się śmiać. Trafiają się pojedyncze, ale to już wyraźnie nie ten sam Harry Potter, co lata temu. Ale cóż innego oczekiwać, jeśli książka jest taka sama. Gra aktorska bez zarzutów, ale i bez fajerwerków. Na pewno miło jednak się ogląda trójkę głównych bohaterów, którzy dorastali razem z historią. Zaczynali jako małe dzieciaki, a dzisiaj... no, panna Watson bez wątpienia może się podobać. Brakowało mi trochę tutaj Alana Rickmana jako Snape'a i Heleny Bonham Carter w roli Bellatrix, plus Davida Thewlisa, czyli Lupina. Cała trójka potrafi na ekranie zrobić różnicę. Co prawda jeśli chodzi o filmy z Potterem to i tak dla mnie numerem jeden jest Gary Oldman w roli Syriusza (od momentu kiedy przeczytałem, że zginął, kompletnie nie potrafię zrozumieć, jak można było wyeliminować taką postać), ale i ta wspomniana trójka może się podobać. Zdecydowanie najlepiej zrealizowany fragment całości, to opowieść o trzech braciach, przygotowana w formie kreskówki. Film w sporej części niestety przegadany. Inna rzecz, że to co najlepsze zachowane jest na wielki finał części drugiej. Tutaj widz wychodzi z kina z przeświadczeniem, że czegoś zabrakło. Na pewno brakowało dobrego zakończenia, bo faktycznie nie znając historii do końca, można odnieść wrażenie, że jednak zło nie może nie wygrać. Ostatnio ktoś porównał to do zakończenia "Imperium kontratakuje", gdzie też widoki na dalszy rozwój sytuacji są niezbyt obiecujące dla obrońców dobra, miłości i tolerancji. Sam widzę lepsze porównanie z końcówką "Drużyny pierścienia". Ogólnie cały film ma parę motywów, które jak nic przywodzą na myśl ekranizację dzieła Mistrza. Tak czy inaczej, dwie i pół godziny, które spokojnie można poświęcić na przesiedzenie w kinie. Ja w każdym razie będę miło wspominał ten film. Ale fajerwerków proszę nie oczekiwać, te dopiero w przyszłym roku.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Andreas   

Ja również wybrałem się na film o chłopaku, co to sobie lata z patykiem w ręku i blizną na czole.

Nie oczekiwałem rewelacji - wszak podzielenie części na dwa filmy utwierdziło mnie w przekonaniu, że na I część będzie sporo niedopowiedzeń, a sam film będzie bardzo nudny, natomiast to, co najlepsze, wcisną do II części. I każdego, kto mówi, że trzeba było podzielić film na części, nazwę bezwstydnie kłamcą(choćby Zakon Feniksa - książka mająca blisko tysiąc stron - udało się ją streścić w jednym filmie).

Książki zacząłem czytać jeszcze w podstawówce, każdą przeczytałem po kilka-kilkanaście razy, z wyjątkiem dwóch ostatnich, na które bardzo czekałem(do dziś pamiętam piracką wersję, ściąganą z neta i drukowaną, strona po stronie). Jednak ostatnia część mocno mnie rozczarowała, a film tylko to utwierdził.

Przede wszystkim, w filmie odwzorowano to, co było w książce: czyli bezsensowną i chaotyczną bieganinę bohaterów po całej Anglii.

Sama część była bardzo przegadana, nudna wręcz, nie mająca w sobie krztyny akcji, czegoś, co się oczekuje w napięciu. O ile 5 część została zrealizowana wzorowo(i musiałem to przyznać, bo osobiści była to dla mnie najsłabsza część serii), o tyle dwie kolejne części lecą już w dół.

Jedyna rzecz, jaka mi się podobała, to opowieść o Trzech Braciach, utrzymana w stylu chińskiej bajki cieni.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   
I każdego, kto mówi, że trzeba było podzielić film na części, nazwę bezwstydnie kłamcą(choćby Zakon Feniksa - książka mająca blisko tysiąc stron - udało się ją streścić w jednym filmie).

Akurat "Zakon Feniksa" jest uważany za najgorszy film z serii. I tak, uważam że dla dobra filmu trzeba było podzielić go na dwie części. Wolę dwa razy pójść do kina i obejrzeć coś, co zostało nakręcone w zgodności z książką, niż wersję skróconą, w której będzie tyle efektownych scen co i chaosu.

Przede wszystkim, w filmie odwzorowano to, co było w książce: czyli bezsensowną i chaotyczną bieganinę bohaterów po całej Anglii.

A to ja przepraszam bardzo, to miała być ekranizacja książki, czy coś luźno opartego na całej opowieści? Jeśli idę do kina na film, który powstał na bazie książki, to oczekuję, że większość motywów z książki trafi do filmu. To np. irytowało mnie we "Władcy Pierścieni", gdzie reżyser zmieniał sobie historię tak jak mu to pasowało. Zarzut, że film odwzorowuje to co jest w książce, jest dla mnie ciut dziwny.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Wczoraj widzialem "Inwazje".

Uczucia mieszane jak to przy tego typu kinie bywa.Sadzilem,ze bedzie to obraz o wiele bardziej spektakularny.Natomiast ciekawie jest obserwowac jak tego typu historyjki przechodza pewna metamorfoze.Z pewnoscia mniej jest tu nachalnej polit-poprawnosci czy po prostu infantylnej naiwnosci niz w "Dniu Niepodleglosci".Final niby ten sam,bo grupka herosow znajduje piete achillesowa kosmicznych inwazorow,ale wyglada to odrobine realistyczniej.No i wreszcie cala inwazje jest ogladana z punktu widzenia plutonu piechoty,a nie ze szczebla sztabu prezydenta.Sami kosmici tez nie posiadaja tajemniczych pol silowych,ale padaja jak muchy,walcza jak ziemska piechota,a stosowana przez nich technologia jest wprawdzie bardziej zaawansowana,to jednak nie przytlacza niczym w "Wojnie Swiatow" gdzie ludzi deptano jak mrowki.Jednym slowem blizej tu do Stalingradu niz "Gwiezdnych Wojen".

Dobra zabawa,masa strzelaniny,realnie i bez szczegolnego patosu pokazani chlopcy w mundurach.Dla okrasy dwie atrakcyjne panie(ale tez nie biegaja w bikini,czy przytlaczaja watek niepotrzebnym romansem)i kilka ladnych ujec dla milosnikow wspolczesnych militariow.

Edytowane przez Mariusz 70

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Avaritia   

A ja jestem świeżo po seansie "Matki Teresy od kotów". Film dobry, ale nie do końca rozumiem, dlaczego synowie zabili matkę - fakt, warstwa psychologiczna jest nieźle zrobiona, zmusza do refleksji, ale samego motywu zbrodni jakoś nie zauważyłam. Mimo to warto obejrzeć, polecam.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.