Skocz do zawartości
  • Ogłoszenia

    • Jarpen Zigrin

      Zostań naszym fanem. Obserwuj nas w social mediach : )   12/11/2016

      Daj się poznać jako nasz fan oraz miej łatwy i szybki dostęp do najnowszych informacji poprzez swój ulubiony portal społecznościowy.    Obecnie można nas znaleźć m.in tutaj:   Facebook: http://www.facebook.com/pages/Historiaorgp...19230928?ref=ts Twitter: http://twitter.com/historia_org_pl Instagram: https://www.instagram.com/historia.org.pl/
    • Jarpen Zigrin

      Przewodnik użytkownika - jak pisać na forum   12/12/2016

      Przewodnik użytkownika - jak pisać na forum. Krótki przewodnik o tym, jak poprawnie pisać i cytować posty: http://forum.historia.org.pl/topic/14455-przewodnik-uzytkownika-jak-pisac-na-forum/
Furiusz

Sprawność fizyczna w wojsku

Rekomendowane odpowiedzi

...tylko o zasadach i sposobach przyznawania Woski do roku 1989. Jakie państwo, taka armia.

Tylko, że akurat kwestie tych różnych oznak WOS kombinowanych "na sztukę" i "dla picu" mają niewiele wspólnego z oceną poziomu sprawności fizycznej w armii. Zresztą podobnie jak "odznaki strzeleckie" nie miały wiele wspólnego z poziomem wyszkolenia strzeleckiego. W tym wszystkim chodziło o "odznakę", a nie o wyszkolenie - co zabawniejsze najwięcej tych zdobyczy było tam, gdzie akurat typowo ogólnowojskowe szkolenie stała na poziomie niewielkim. "Podniecali się" nimi najczęściej sztabowcy, a tym którzy mogli je zdobyć bez problemu i bez kombinacji akurat zwykle na nich najmniej zależało...

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
amon   

Tylko, że akurat kwestie tych różnych oznak WOS kombinowanych "na sztukę" i "dla picu" mają niewiele wspólnego z oceną poziomu sprawności fizycznej w armii. Zresztą podobnie jak "odznaki strzeleckie" nie miały wiele wspólnego z poziomem wyszkolenia strzeleckiego. W tym wszystkim chodziło o "odznakę", a nie o wyszkolenie - co zabawniejsze najwięcej tych zdobyczy było tam, gdzie akurat typowo ogólnowojskowe szkolenie stała na poziomie niewielkim. "Podniecali się" nimi najczęściej sztabowcy, a tym którzy mogli je zdobyć bez problemu i bez kombinacji akurat zwykle na nich najmniej zależało...

Zgadzam się w całej rozciągłości. W uzupełnieniu tej dyskusji należałoby wziąć pod uwagę rzeczywisty stan sprawności fizycznej w armii PRL-owskiej. Wątpię czy zachowały się jakieś materiały, dokumenty w jednostkach wojskowych.

To co znam z autopsji to pobór ludzi którzy nigdy w wojsku służyć nie powinni.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

To co znam z autopsji to pobór ludzi którzy nigdy w wojsku służyć nie powinni.

No ale taki to już system armii poborowej - wciela ludzi, którzy kompletnie nie mają motywacji do służby i często żadnych predyspozycji ku temu. W każdej armii i w każdym systemie tak będzie... z niewolnika (a zmuszony do służby niczym innym nie jest - armia poborowa to ograniczenie wolności połączone ze zmuszaniem do robienia czegoś co ma się w 4 literach) nie ma dobrego pracownika - to stara prawda, której trudno nie oddać racji. Służba zasadnicza - jako system była bez sensu. Szkolenie kogoś kto nie ma nawet najmniejszej motywacji do służby to "walka z wiatrakami" - oczywiście można takiego człowieka zmusić do wielu rzeczy (metodą "kija i marchewki"), wymusić osiągnięcie jakiś umiejętności, wymusić wykonanie pewnych nawet upierdliwych czynności itd. - ale przy braku wewnętrznej motywacji do służby to wszystko i tak psu w... pod ogon. Nawet przy dużym wysiłku szkoleniowym efekt mizerny. Owszem dawało się coś osiągnąć w niektórych elementach szkolenia - np. takich, które wykorzystywały to, że facet nigdy nie przestaje być dzieckiem czyli nie było oporu materii przy szkoleniu strzeleckim czy jeśli ciekawie zorganizowało się szkolenie taktyczne, ale SF było generalne odbierane jako upierdliwość, jedyny co nie budziło wielkiego oporu materii to był OSF - jako ciekawostka niespotykana w cywilu...

W uzupełnieniu tej dyskusji należałoby wziąć pod uwagę rzeczywisty stan sprawności fizycznej w armii PRL-owskiej. Wątpię czy zachowały się jakieś materiały, dokumenty w jednostkach wojskowych.

A jeśli się zachowały to są guzik warte - papier przyjmuje wszystko (dotyczy nie tylko armii z czasów PRL). Dokumentacja szkoleniowa to często były "bajki z mchu i paproci" i to bynajmniej nie na skutek złej woli czy leserstwa szkolących... po prostu często wymagano czegoś, czego nie dało się zrobić (bez środków, bez czasu itd.).

Rzeczywisty stan sprawności... jakieś 20 lat i 40 kilo temu (już "za trepa") robiłem OSF w czasie około minuty (choć rekordziści w około 50 sekund), większość moich żołnierzy mieściła się w 1.10-1.20, przebiegałem 3km w pełnym oporządzeniu i z km PK w ręku poniżej 15 minut (to był mój "koronny numer" - brałem od celowniczego PK i "pluton za mną biegiem marsz" - a zawsze w polu miałem oporządzenie "jak szwej") - siłą rzeczy mój pluton mieścił się w tym samym czasie (spróbowali by inaczej). Choć nigdy nie miałem żadnej "odznaki" bo te zabawy w blaszki mnie nigdy nie interesowały (podobnie jak większości ludzi z pododdziałów - czyli tam gdzie się miało na stanie "ludzi i sprzęt", a nie "terminarz i referentkę"), ani nie "podniecały". Podobnie jak nie miałem nijakiej "odznaki strzeleckiej" - choć strzelając na długo przed wojskiem (jeszcze w cywilu w klubie sportowym - zaczynałem w podstawówce) to normy na tą "blaszkę" były dla mnie śmieszne...

Sam stan sprawności fizycznej w PRL-owskim wojsku wcale nie był taki zły. W większości jednostek były utrzymywane w sprawności OSF-y (na których się regularnie ćwiczyło wojsko), podupadały (nieremontowane) dopiero w latach 90-tych, aż do stanu gdy puszczenie tam żołnierzy (około roku 2000) stawało się już po prostu niebezpieczne.

Edytowane przez Razorblade1967

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
ciekawy   

Ja ze swej perspektywy:

- sprawność w momencie pójścia w kamasze: dobra

- sprawność w momencie wyjścia z wojska: gorsza

- zaprawa poranna i ćwiczenie tylko na unitarce.

"... jak wyglądała sprawność fizyczna kadry zawodowej"

Na to nie odpowiem bo mi się zajady robią ze śmiechu.

Mam podobne wspomnienia: ganianie jak szalony na unitarce, później już bunkrowanie się po piwnicach i kanciapach podczas zaprawy porannej. Oczywiście - gdy oficera dyżurnego miał ktoś z naszych "kompanijnych" oficerów trzeba było ze dwa okrążenia zrobić, jednak była to rzadkość. Raz na kilka miesiecy były jakieś ćwiczenia czy zaliczenia, ale nie uczestniczyłem w czymś takim. Była organizowana też taka impreza jak "marsz kwartalny", ale brało się poduszkę do plecaka, i kilkunastokilometrowa droga była lekka :) W efekcie czego po wyjściu z MON-u przybyło parę kilogramów :) Co do kadry: mieli coś w rodzaju W-F-ów, ale patrząc po "gabarytach" niektórych miałem poważne wątpliwości co do długości i intensywności tych zajęć. Osobiście nie widziałem żadnego ćwiczącego zawodowego, ale też się i tym specjalnie nie interesowałem.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
widiowy7   

Na unitarce dwóch kaprali.

Kwiecień o złotym sercu i bardzo porzędny człowiek.

Niestety, okazało się że w cywilu trenował biegi średnie. wyobraźcie sobie zaprawy :)

Gruszka, no ten nie miał kondycji.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Była organizowana też taka impreza jak "marsz kwartalny", ale brało się poduszkę do plecaka, i kilkunastokilometrowa droga była lekka :)

I tutaj bywało różnie... bo ja miałem ten marsz na kilometrów około 30, dowódca plutonu przed wymarszem robił przegląd oporządzenia (szczegółowy)... przechlapane miał ten kto miał coś nie tak. Gdy kiedyś, po takim jednym marszu odbywanym w czasie "paniki", na której pluton wypadł "na 5" i gdy dowódca miał (głównie z tego powodu) dobry humor zapytaliśmy dlaczego marsz nazywa się "kwatalnym", skoro mamy go raz w miesiącu - odpowiedź otrzymaliśmy prostą: "bo raz na kwartał zaliczacie ćwiczenie, a pozostałe dwa razy w kwartale trenujecie do tego zaliczenia". I bynajmniej nie służyłem w "zmechu".

Co do kadry: mieli coś w rodzaju W-F-ów, ale patrząc po "gabarytach" niektórych miałem poważne wątpliwości co do długości i intensywności tych zajęć. Osobiście nie widziałem żadnego ćwiczącego zawodowego, ale też się i tym specjalnie nie interesowałem.

I znowu wiele zależało od typu jednostki - jak to się w wojsku złośliwie mawiało "jedni muszą umieć szybko biegać, a inni umieć szybko myśleć". Inaczej do tych spraw podchodzono we wspomnianym "zmechu", a zupełnie inaczej np. w jednostkach technicznych wojsk lotniczych czy (istniejącego wówczas jeszcze) WOPK (aby pokazać skrajność), gdzie były inne zadania i na inne sprawy zwracali uwagę przełożeni. Pomiędzy podejściem do szkolenia strzelca w drużynie "zmechu", podejściem do wyszkolenia planszecisty była przepaść - z wieloma stanami pośrednimi pomiędzy tymi dwoma skrajnościami oczywiście.

Zresztą bardzo wiele zależało od dowódcy i to często tego niskiego szczebla - na mojej kompanii (gdy dowodziłem plutonem szkolnym) w moim i kolegi plutonie żołnierze zasuwali jak "małe samochodziki", ku uciesze i razem dowódcami plutonów, którzy "byli nawiedzeni", szkolenie bojowe ich bawiło i latali po polu razem ze szwejami, ubrani jak i oni (razem z plecakami i bronią długą - jak "na wojnę"), robiąc kolejne "wojny w mikroskali". A obok w sąsiednim plutonie "szwej" nie robił nic, bo ich dowódca był typowym leserem, który do tego jeszcze miał dwie lewe i jak go zmusili odgórnie do wyjścia "w pole" to najlepiej mu wychodziło zagadnienie "obozowania' czyli rozkładali namioty z pałatek i leżeli do zakończenia zajęć czyli do obiadu (z wystawionymi "czujkami" aby "nie podpadli"). Przy okazji dowódca kompanii był ofiarą losu, którą ktoś przypadkiem zrobił oficerem i nie potrafił ani zmusić nas abyśmy się trochę uspokoili z tymi naszymi "wojnami" (z perspektywy czasu to czasem jednak "przeginaliśmy" w wymyślaniu tych zagadnień "bojowych"), ani tego lesera do tego by zrobił cokolwiek pożytecznego - bo zwyczajnie go olewano... a dowódca szczebla batalionu i tak miał za nic. Jak to kiedyś przy wódce nam rzekł - "z Was to chociaż mam trochę pożytku, bo zawsze mogę w ciemno każdego osła ze sztabu na Wasze szkolenie zaprowadzić i wiem, że nie umoczycie".

Tylko przypadek regulował to czy żołnierz dostał się do "nawiedzonych" czy do "leserów" - a najgłupsze było to, że po pierwszym okresie sarkania i buntu (dlaczego my musimy, a oni nie) większość żołnierzy czuła się lepsza od tych z plutonu lesera, twierdząc, że oni "są żołnierzami", a wy jesteście "sprzątaczkami" (leser najchętniej oddawał pluton do najgłupszych robót - i miał spokój). Bo nawet zganiany jak pies, uwalony błotem jak świnia i obładowany jak wielbłąd żołnierz z.s.w. jakoś wewnętrznie (nawet podświadomie) się czuł lepiej przy wykonywaniu zadania w stylu "natarcie na pozycje nieprzyjaciela w terenie urozmaiconym" niż przy grabieniu trawników, wyręczając cywilnych pracowników (zwykłych, prostych fizycznych nazywanych nie wiedzieć czemu "majstrami", chyba dlatego, że wysługiwali się w robocie całkowicie nieuprawnienie "szwejem") w kopaniu dołów po rury i kable czy sprzątając na okrągło co się dało...

Oblicza wojska były różne... a przekrój ludzi podobny jak w reszcie społeczeństwa, gdzie leserów też nie brakowało i nie brakuje do dzisiaj.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Ja z doświadczenia mogę jedynie powiedzieć, że każdego swego zawodowca mógłbym przeskoczyć, obejść - to już trudniej, i trzy razy prześcignąć na setkę.

Stąd me pytanie: na ile realne i rzetelne były sprawdziany dla zawodowców, jak one wyglądały i jakie były ograniczenia/parametry graniczne?

Co działo się z zawodowcem który nie spełniał kryteriów?

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Stąd me pytanie: na ile realne i rzetelne były sprawdziany dla zawodowców, jak one wyglądały i jakie były ograniczenia/parametry graniczne?

W PRL-u? Tak samo "rzetelnie" jak wszystko w tamtych czasach... a generalnie byli "równi i równiejsi" - rygorystyczność podchodzenia do tych spraw zależała od stopnia i stanowiska (wiadomo chyba w jaką stronę) oraz też oczywiście (jak wszystko w tamtym ustroju) od znajomości czy układów z osobą przeprowadzającą egzamin (bo czasem lepsze dojście miał młody sierżant niż stary major, którego "instruktor WF" mógł po prostu nie lubić).

Co działo się z zawodowcem który nie spełniał kryteriów?

Trudno za całe wojsko odpowiadać - w mojej jednostce kto nie zaliczył egzaminu był pozbawiany miesięcznika na 3 miesiące. Zaliczający na wysokie noty mogli liczyć na podniesienie miesięcznika czy nagrodę (z czasem, ale już po PRL to unormowano i za "piątkę" w WF był dodatek unormowany). Z wojska w PRL za takie coś nikt nie wywalił, w czasach gdy praktycznie wszędzie były wakaty i niedobory kadrowe.

Zresztą sposób podejścia do delikwenta zależał od jego przydatności w jednostce - nikt się specjalnie nie czepiał dobrego mechanika lotniczego, że nie zaliczył biegania czy jakiegoś podciągania na drążku, po prostu w "kwitach" mu się jakoś ta "trójka" pojawiała), ale tacy co im "armia życie uratowała" - to musieli dobrze ten WF zaliczać, bo nie mieli co liczyć na pobłażliwość d-cy jednostki, który tylko czekał by się ich pozbyć i każdy pretekst ku temu był dobry. W jednostkach zmechanizowanych już tak pobłażliwie nie było, szczególnie w stosunku do kadry nietechnicznej.

Z drugiej strony potem jak nastała mania na WF w armii to sytuacja odwróciła się w kierunku podobnej paranoi - robiono spore problemy ludziom, którzy nie zaliczyli WF, zajmując stanowiska polegające na siedzeniu przy ekranie systemów naprowadzania i szybkim myśleniu. W sumie jak to zwykle u nas - z jednej skrajności w drugą... normalnie to nie było nigdy.

PS. Norm nie pamiętam - ale bynajmniej nie były takie niskie, szczególnie w niższych grupach wiekowych (I i II), dla tych wyższych grup już faktycznie bywały dość niewyśrubowane. Inna sprawa, że PRL-owski (i obowiązujący jeszcze sporo po PRL) system był dość złożony i pozwalał na stosowanie zamienników (tylko część zagadnień była obowiązkowa, część była z możliwości wyboru - np. ja zawsze wybierałem test siłowy, a nie zwinnościowy, nawet nie dlatego że bym tego drugiego nie zaliczył, jak człowiek ganiał na okrągło ze "szwejami" bo lubił swoją robotę szkoleniowca to i nawet ćwiczyć nie musiał - ale jakoś bardziej mi leżał ten siłowy, po prostu robiłem go "z uśmiechem na twarzy").

Edytowane przez Razorblade1967

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

"Badaliśmy ludzi przewidzianych wyłącznie na stanowiska bojowe, ze średnią wieku 27 lat, a 51% z nich miało nieprawidłowe ciśnienie tętnicze, 57% - otyłość lub nadwagę (...)

pierwsze symptomy, że jest zaczyna się dziać nie najlepiej, pokazały badania pilotów przeprowadzone przez dr. Krzysztofa Mazurka w 2000 roku. Otyłość lub nadwaga dotyczyła ponad 60% osób, a hipercholesterolemia 72% (...)

badania dr Agaty Gaździńskiej, które opierają się na analizie porównawczej podchorążych pierwszego i drugiego roku z czwartym i piątym rocznikiem.

Okazuje się, że o ile 80% studentów dwóch pierwszych roczników miało prawidłowy stan nasycenia tkanką tłuszczową, o tyle na czwartym i piątym roku wskaźnik ten spadł do 62%".

/za: "Sprawni jak żołnierze?", "Polska Zbrojna" nr 6 (818), czerwiec 2014/

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.