Skocz do zawartości
  • Ogłoszenia

    • Jarpen Zigrin

      Zostań naszym fanem. Obserwuj nas w social mediach : )   12/11/2016

      Daj się poznać jako nasz fan oraz miej łatwy i szybki dostęp do najnowszych informacji poprzez swój ulubiony portal społecznościowy.    Obecnie można nas znaleźć m.in tutaj:   Facebook: http://www.facebook.com/pages/Historiaorgp...19230928?ref=ts Twitter: http://twitter.com/historia_org_pl Instagram: https://www.instagram.com/historia.org.pl/
    • Jarpen Zigrin

      Przewodnik użytkownika - jak pisać na forum   12/12/2016

      Przewodnik użytkownika - jak pisać na forum. Krótki przewodnik o tym, jak poprawnie pisać i cytować posty: http://forum.historia.org.pl/topic/14455-przewodnik-uzytkownika-jak-pisac-na-forum/
Albinos

Batalion "Bończa"

Rekomendowane odpowiedzi

Albinos   

Kolejny z oddziałów staromiejskich (choć walczył również na Powiślu i w Śródmieściu Północ). Na Starym Mieście (rozumianym jako obszar działania Grupy "Północ") związany z tą najbardziej charakterystyczną jego częścią, czyli rejonem placu Zamkowego, Rynku Starego Miasta, ulic Świętojańskiej, Brzozowej, a także z archikatedrą św. Jana Chrzciciela. Początki oddziału datowane są już na grudzień 1939 roku, kiedy to w mieszkaniu Tadeusza Zielińskiego "Bohuna" - Marszałkowska 107 - odbyło się zaprzysiężenie pierwszych żołnierzy. Przysięgę odbierał wówczas m.in. por. Edward Sobeski "Bończa", dowódca z okresu Powstania Warszawskiego. Pierwszym dowódcą był niejaki "Paragraf" (NN). W 1942 roku odszedł na inne stanowisko, zastąpił go rtm. Romuald Radziwiłowicz "Zaręba" (później zgrupowanie "Zaręba"-"Piorun"). Na jesieni '42 miał zastąpić go rtm. Czesław Grudziński "Ruczaj". Z nieznanych powdów nie objął w końcu tego stanowiska. Dowodzenie objął por. "Kaszub", który zginął zastrzelony na rogu Celnej i Brzozowej, czyli w miejscu, którego później bronili żołnierzy baonu "Bończa". Kolejny dowódcą został właśnie rtm. Sobeski. Kadra oficerska związana była głównie ze środowiskiem kawaleryjskim, szeregowi żołnierze pochodzili zaś z terenów Woli, Powiśla i Starego Miasta. Na początku roku '44 oddział liczył blisko 500 ludzi, którzy podzieleni byli na cztery kompanie. W dniu 1 sierpnia na zbiórkach stawiło się jednak zaledwie 40% oddziału. Na początku Powstania organizacja baonu była następująca:

Dowódca rotmistrz Edward Sobeski "Bończa".

Z-ca adiutant - kpr. pchor. Alfons Zaprzalski "Verus"

z-ca - sierż. Tadeusz Małecki "Jelita Gustaw"

Oficer broni - ppor. Stanisław Pec "Siwek"

Kompania 101 - chor. Czesław Zalewski "Lubicz"

Z-ca Szef - st. sierż. Franciszek Kaczmarek "Mściwy"

I Pluton - NN "Tomasz Zemster"

II Pluton - plut. pchor. Karol Ropelewski "Karolak"

Kompania 102 - st. wachm. pchor. Zdzisław Meyzel "Mierosławski"

I Pluton - plut. Mieczysław Cichalewski "Cichy II"

II Pluton - NN "Zygmunt"

III Pluton - sierż. Józef Jemieluch "Radiex III"

Kompania 103 - ppor. rez. piech. Jan Sędkowski "Wilk II"

I Pluton - "Narew"

II Pluton - "Siwek"

Kompania 104 - por. Kazimierz Puczyński "Wroński"

trzy plutony - 1128., 1129. i 1130.

Pluton szturmowy - pchor. Witold Cieślak "Litwin", por. Zbigniew Blichewicz "Szczerba", kpr. pchor. Andrzej Rankowski "Ryś"

Pluton pioniersko-saperski - st. sierż. Zygmunt Jaronowski "Zygmunt"

Sanitariat

lekarz - ppor. dr. Józef Kłosowski "Rola"

komendantka - por. Wacława Jeżewska "Monika Ornat"

z-ca - ppor. Teodora Jeżewska "Marta Nałęcz"

szef sanitariatu - sierż. Jadwiga Dakowska "Ciocia"

Służba łączności

kierownik - chor. Seweryn Strzelecki

szefowa łączniczek - Irena Strzelecka

Kwatermistrzostwo - por. Alfred Markowski "Jerzy"

Za:

http://www.pw44.pl/oddzialy.php?OD=7 [dostęp na: 21.03.2011 r.]

Batalion "Bończa". Relacje z walk w Powstaniu Warszawskim na Starówce, Powiślu i Śródmieściu, oprac. A. Rumianek, Gdańsk 2010, s. 15-23.

Kompania 103 (jej miejsce zbiórki to Mariensztat 6 róg Dobrej) przestała w zasadzie istnieć już pierwszego dnia walk, kiedy to w szturmie na Dom Schichta zginęło około 40 ludzi. Uratować miało się jedynie pięciu. Kompania 104, oparta na Związku Syndykalistów Polskich, została wyłączona z baonu w pierwszych dniach Powstania. Kompania 101 w godzinie "W" zbierała się w mieszkaniu przy Freta 49, skąd o 16 wyszła na punkt wyjściowy przy Jezuickiej 6. Z kolei kompania 102 zbierała się w kilku punktach. Część przy Miodowej 7 lub 9, część przy Piwnej (tak garaże Łopackiego jak i kościół św. Marcina).

Z czasem będę starał się przybliżać co ciekawsze postaci (a jest ich trochę, żeby tylko wspomnieć "Malarza", rodzeństwo Rankowskich, "Bończę", "Szczerbę", "Młodzika", "Baśkę Lecę-Pędzę"...), najważniejsze epizody (archikatedra, gmach PKO przy Brzozowej, Poczta Główna, Konserwatorium, obrona poszczególnych uliczek na Starówce...). Na dobry początek podstawowa literatura (przede wszystkim polecam wspomnienia "Szczerby", zbiór relacji żołnierzy baonu, opracowanie poświęcone barykadom w Powstaniu oraz prace Stachiewicza i Kuleszy):

Stachiewicz P., Starówka 1944. Zarys organizacji i działań bojowych Grupy "Północ" w powstaniu warszawskim, Warszawa 1983;

Przygoński A., Powstanie Warszawskie w sierpniu 1944 r. t. 1, Warszawa 1980;

Przygoński A., Powstanie Warszawskie w sierpniu 1944 r. t. 2, Warszawa 1980;

Kulesza J., Starówka. Warszawskie Termopile 1944, Warszawa 1999;

Kulesza J., Powstańcza Starówka, Warszawa 2007;

Podlewski S., Wolność krzyżami się znaczy, Warszawa 1989;

Podlewski S., Przemarsz przez piekło, Warszawa 1957;

Bielecki R., Batalion harcerski "Wigry", Warszawa 1991;

Bielecki R., "Gustaw"-"Harnaś". Dwa powstańcze bataliony, Warszawa 1989;

Blichewicz Z., Powstańczy tryptyk, Gdańsk 2009;

Batalion "Bończa". Relacje z walk w Powstaniu Warszawskim na Starówce, Powiślu i Śródmieściu, oprac. Rumianek A., Gdańsk 2010;

Komornicki S., Na barykadach Warszawy, Warszawa 1968;

Barykady Powstania Warszawskiego 1944, red. Śreniawa-Szypiowski R., Warszawa 1993;

Maliszewska I., Maliszewski S., Śródmieście Północne. Warszawskie Termopile 1944, Warszawa 2000;

Rosłoniec W., Grupa "Krybar" - Powiśle 1944, Warszawa 1989.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   

Aleksander Karol Aksenow "Malarz", jedna z legend batalionu, a także samej Starówki. Mieszkał na niej, i jak pisał Podlewski, był prawdziwym synem staromiejskiej dzielnicy. Podczas okupacji miał handlować bronią. Złapany przez Niemców, trafił w ręce Kripo. Jednak jakimś cudem udało mu się - najprawdopodobniej dzięki staraniom żony - wyjść na wolność. W Powstaniu walczył w batalionie razem ze swoją żoną Marią "Czarną Maryśką", bratem Janem "Cedro" i - najprawdopodobniej - kuzynką Zofią Bernhardt "Świteź" (nazwisko jej męża, Eliota Bernhardta, który latał nad Warszawą ze zrzutami). Oto jak o "Malarzu" pisał Podlewski [Przemarsz przez piekło, Warszawa 1957, s. 301-302]:

Od pierwszych chwil powstania bronił jak szatan ruin Zamku Królewskiego i katedry. Ze swoją grupą wypadową zniszczył czołg w ulicy Świętojańskiej.

Największą jego pasją było polowanie na Niemców. Usadawiał się gdzieś w załomie murów z karabinem i, gdy tylko jakiś Niemiaszek pokazał się na odległość strzału, przykładał szybko karabin do ramienia, mrużył oko, a że był świetnym strzelcem, Niemiec fajtał nogami po ziemi lub wprost szedł do "Lali na piwo".

- Dawniej nasz król Jegomość August III, z dynastii saskiej, strzelał z zamkowych okien do psów spędzanych zewsząd - mówił Malarz szelmowsko uśmiechając się. - Teraz ja sobie strzelam do Herrenvolku - do nadludzi...

Często odwiedzała go na stanowisku bojowym jego małżonka - Czarna Maryśka (Weronika), tęga, ognista brunetka z dużymi kolczykami, któa sprawiała wrażenie Cyganki. Była sanitariuszką w batalionie <<Bończa>>.

Niepokoiła się o swoich trzech synków.

- Cały dzień - skarżyła się - chodzą po barykadach, kręcą się wśród powstańców. Boję się o nich.

Często pytała męża, ile tego dnia zabił lub zafasował szkopów.

Któregoś dnia chłopcy wybuchem śmiechu pokwitowali jej pożegnanie z mężem:

- Jeśli nie przyniesiesz mi naramienników szkopa-oficera, to nie wpuszczę cię do łóżka.

Malarz wiele razy brał udział w zaciętych walkach w salach królewskiego Zamku, lecz zawsze wychodził z nich cało.

Siedemnastego sierpnia był silny napór nieprzyjaciela na gmach Pocztowej Kasy Oszczędności na ulicy Brzozowej. Pocisk zabił sierżanta Malarza i ciężko ranił podchorążego Rysia I.

Po pochowaniu męża Czarna Maryśka zgłasza się do batalionu i powiada, że chce zająć miejsce męża w szeregach i pomścić jego śmierć. oddaje dzieci pod opiekę sąsiadów.

Do końca powstania walczy w szeregach powstańczych. Otrzymuje Krzyż Walecznych.

Sierżant Malarz zostaje pośmiertnie odznaczony orderem Virtuti Militari i Krzyżem Walecznych.

A tutaj wspomnienie jego ostatnich godzin, zapisane przez por. Zbigniewa Blichewicza "Szczerbę" (błędnie pod datą 19 sierpnia):

Gdyśmy schodzili na dół tknęło mnie niedobre przeczucie. Szybkim krokiem dopadłem klatki schodowe gdzie pozostawiłem "Błyskawicę" i innych. Moździerze jednak zrobiły swoje. Pod schodami na prost drzwi leżało kilka równo już poukładanych postaci. "Wojtek" podszedł do mnie.

Granaty moździerzowe - rzekł wskazując oczami na leżących. Za bardzo się wysunęli na zewnątrz, no i nieszczęście...

"Młodzik" klęknął przy pierwszym z brzegu człowieku.

- "Malarz" - szepnął. - "Malarz"!

Spojrzałem na leżącego. Więc to był ów słynny łowca Niemców, plutonowy "Malarz", o którym już legendy krążyły na Starym Mieście. Leżał teraz poszarpany, jęcząc z cicha. Od razu było widać, że niedługo skończy. Skonał w dwie godziny później w lazarecie.

Za: Z. Blichewicz, Powstańczy tryptyk. "Dni krwi i chwały" czy obłędu i nonsensu, Gdańsk 2009, s. 79-80.

A jeszcze dzień czy dwa przed śmiercią miał ostrzeliwać Niemców przechodzących z mostu Kierbedzia do ogrodów zamkowych. Wedle raportu "Roga" wróg stracił wówczas 15 ludzi [J. Kulesza, Powstańcza Starówka. Ludzie i ulice, Warszawa 2007, s. 32].

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   

Najstarszy był Andrzej, "Ryś I". Idąc do Powstania miał 26 lat. Wincenty - "Ryś II", "Wicek" - w dniu rozpoczęcia walk miał 22 lata. Najmłodsza była Barbara - "Basia Grom". Kiedy szła walczyć nie skończyła nawet 21 lat. Urodziny miała mieć dopiero w listopadzie. Mowa o rodzeństwie Rankowskich. Cała trójka walczyła w szeregach batalionu rtm. Sobeskiego. W Warszawie walczyły jeszcze dwie siostry Rankowskie, Bogumiła i Maryla.

Środa 16 sierpnia to dla żołnierzy "Bończy" m.in. ciężkie walki w ruinach Zamku Królewskiego. Wieczorem postrzał w nogę otrzymał Andrzej Rankowski. Przeniesiony na punkt opatrunkowy został opatrzony przez siostrę, która następnie przy pomocy koleżanek pomogła mu przejść na Podwale 19, gdzie zajął się nim już lekarz batalionu, doktor Józef Kłosowski "Rola". Basia wraca na swoje stanowisko, ale najpierw idzie do rodziców, którzy siedzą w jednej z piwnic Starego Miasta (Rynek Starego Miasta róg Jezuickiej). Tam bierze od nich trochę chleba. Na pytanie gdzie będzie spała odpowiada żartując: Położę się mamusiu do pierwszej lepszej trumny.

Po opuszczeniu piwnicy skierowała się w stronę Katedry. Jednak nie doszła tam. Eksplodujący nieopodal niej pocisk zwalił ją z nóg. Trafiły ją odłamki, jakiś podobno uszkodził jej nerki [Batalion "Bończa". Relacje z walk w Powstaniu Warszawskim na Starówce, Powiślu i Śródmieściu, oprac. A. Rumianek, Gdańsk 2010, s. 177; relacja Wiesławy L. Kamper "Sławki"]. Zaniesiono ją do szpitala na Długą. Następnego dnia rano odwiedzili ją koledzy z oddziału. Przyszedł również "Wicek", sam ranny. W dniu 11 sierpnia został trafiony w głowę. Na dodatek leżał w miejscu, które cały czas ostrzeliwali Niemcy. Uratowała go jego dziewczyna, Jadwiga Cholewianka "Giga". Teraz przyszedł do siostry, poznała go. Później na sali pojawia się kolejny żołnierz od "Bończy", Piotr Jaszczuk "Tomaszewski", narzeczony "Baśki". Ślub mieli wziąć w niedzielę 20 sierpnia. Przyszedł z kwiatami. Po jego odejściu miała zapaść decyzja o transfuzji krwi. Szans jednak dużych na przeżycie młodej sanitariuszce nie dawano. Porucznik "Szczerba" został poproszony przez rtm. "Bończę" o przekazanie wiadomości o ciężkim stanie Barbary obu jej braciom. W końcu starszy z nich był w plutonie szturmowym batalionu, tym samym, którym dowodził sam por. Blichewicz zanim dostał dowodzenie nad 101. kompanią:

Wracałem zmartwiony na kwaterę, gdyż prowizoryczny lazaret, w którym leżeli Rankowscy mieścił się w tym samym domu, tylko od ulicy Kilińskiego, pod numerem 1/3.

Okazało się, że chłopcy wiedzieli już o Baśce. "Wicek" wrócił ze szpitala i natychmiast popędził na Podwale do gmachu Ministerstwa Sprawiedliwości, gdzie leżała siostra.

Niezwłocznie udałem się do Andrzeja. Przywitałem chłopca wesoło, nadrabiając miną. W pokoju leżało jeszcze czterech żołnierzy. Była tam już "Ewa" i "Kozaczek oraz pani Jadwiga, przełożona sanitariuszek batalionu.

Mówiłem o wszystkim i o niczym, myśląc jak tu najzręczniej dotknąć istoty rzeczy. Nie składało się jakoś. Nagle, najniespodziewaniej dla mnie, Andrzej wyszeptał:

- Pan wie już chyba, że moja siostra Baśka jest ciężko ranna?

Musiałem mieć bardzo głupią minę, lecz odetchnąłem z ulgą. Skinąłem twierdząco głową.

Chłopcu łzy zaszkliły się w oczach. Po chwili znowu szepnął:

- Próbują ja ratować, ale podobno słaba nadzieja...

Spojrzałem Andrzejowi w oczy i powiedziałem bardzo serdecznie, lecz stanowczo:

- Normalna to rzecz na wojnie - żołnierz patrzy prosto w oczy śmierci. I nam, żołnierzom, nie pozostaje nic innego, jak tylko zebrać w sobie wszystką moc, by uznać to za rzecz normalną w naszych warunkach.

Andrzej spuścił oczy, zagryzł wargi i po chwili dwie łzy spłynęły mu po policzkach. Świadomie czy bezwiednie kiwał głową, jakby aprobował to, co powiedziałem, tylko mocno zagryzione wargi świadczyły, że nie łatwo mu to przychodzi. Spojrzałem po obecnych, po czym ścisnąłem chłopca mocno za ramię i powiedziałem cicho:

- Trzymaj się stary! To jedno, co nam wszystkim pozostaje.

Wysunąłem się z pokoju.

Gdzieś pod wieczór wrócił "Wicek" jak z krzyża zdjęty. Baśka już nie żyła. Przyjęliśmy tę wieść w grobowym milczeniu. Venitas venitatum et omnia vanitas.

Stała mi w oczach jasna główka dziewczyny, która z uśmiechem obiecywała mi robić masaże ręki, skoro tylko zdejmą gips. Kto by przypuszczał wtedy, że śmierć już wyciągała po to młode życie swoje chciwe macki.

O zmroku pochowaliśmy Baśkę Rankowską na podwórzu domu przy Kilińskiego 1.

Zebrał się mój oddziałek, koleżanki, garść znajomych, pani Jadwiga z sanitariatem, rodzice Baśki i podchorąży "Tomaszewski", narzeczony poległej.

Żal mi się szczerze zrobiło chłopca - patrzyłem na jego spokojną, kamienną rozpacz. Gdy już pod łopatami urosła mała mogiłka, postawiono prowizoryczny krzyżyk i co poniektórzy zaczęli się rozchodzić, podszedłem do "Tomaszewskiego" i kładąc mu rękę na ramieniu powiedziałem:

- Jutro rano robię wypad na zamek. Poproszę "Bończę", by panu pozwolił iść ze mną.

Chłopak podniósł na mnie oczy suche, bez łez, ściśnięte bólem i tak wymownie smutne, że wzruszyły mnie do głębi. Po chwili, jakby dopiero teraz zrozumiał o co chodzi, ścinął mi mocno rękę i rzekł z błyskiem w oczach:

- Dziękuję.

Tego wieczoru "Wicek" i "Wojtek" upili się na amen, a i reszta chłopców niewiele im ustępowała.

Za: Z. Blichewicz, Powstańczy tryptyk. "Dni krwi i chwały" czy obłędu i nonsensu, Gdańsk 2009, s. 66-68.

Barbara Rankowska nie doczekała ani ślubu, ani 21 urodzin. Andrzej został niedługo później ciężko ranny. Odłamki pocisku trafiły go w brzuch i krtań. Przeżył dzięki operacji przeprowadzonej przez "Rolę". W Śródmieściu walczył jeszcze w obronie Poczty Głównej. Ze Starówki nie wyszedł natomiast "Tomaszewski". W dniu 26 sierpnia podczas walk w Katedrze św. Jana został ciężko ranny w wyniku eksplozji granatu. Zmarł. Wedle opisu Podlewskiego panowało w oddziale przekonanie, że "Tomaszewski" szukał śmierci, chciał być pochowany u boku "Baśki". Z racji braku miejsca pochowano go na małym dziedzińczyku przy kościele ojców Jezuitów. Później ponoć w to miejsce trafił niemiecki pocisk.

Barbara została odznaczona pośmiertnie, podobnie jak i "Tomaszewski", Krzyżem Walecznych. Wręczył go "Rysiowi" sam "Bończa". Obaj bracia Rankowscy przeżyli Powstanie, trafili do tego samego obozu - Stalag XI B Fallingbostel (numery 140325 i 140841). Młodszy zmarł 5 kwietnia 1950, starszy sześć lat później, dokładnie 6 lutego 1956 roku. Spoczęli na Powązkach Wojskowych, gdzie leżała już ich siostra. Od razu po powrocie do Warszawy jej matka odszukała jej ciało - choć miała z tym problemy - i dzięki pomocy wikariusza katedry królewskiej, księdza Kliszko, znalazła dla niej trumnę.

Wincenty Rankowski i Jadwiga Cholewianka wzięli po wojnie ślub. Drugim mężem "Gigi" był kolejny żołnierz "Bończy", Edward Łopatecki "Młodzik". Ale o nim może następnym razem...

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   

Edward Łopatecki "Młodzik" ostatnie trzy miesiące przed Powstaniem ukrywał się w domu na rogu Mariensztatu i Dobrej. Regularnie przychodził do niego dowódca 103. kompanii baonu "Bończa", Jan Sędkowski "Wilk". W dniu 1 sierpnia kompania miała zdobyć dom Schichta. Jednak zanim przystąpiliby do tego zadania musieli poradzić sobie z działkami szybkostrzelnymi ulokowanymi na Wybrzeżu Kościuszkowskim przy Bednarskiej. Plan był prosty. Załogi działek zostaną wybite przez erkaemy i peemy z domku, którego okna wychodziły na stanowiska Niemców. Kilka dodatkowych granatów miało załatwić sprawę. Po zdobyciu działek jedno miało ubezpieczać Powstańców od strony Karowej, od strony domu Schichta tymczasowo ochronę zapewnić miały erkaemy. Po przestawieniu działek zdobytych przez 103. kompanię oraz dział zdobytych w tym samym czasie przez kompanie 101. i 102. miał się rozpocząć szturm na dom Schichta, którego opanowanie miało stanowić najważniejszy element zdobycia mostu Kierbedzia. Jeszcze dzień przed wybuchem walk "Młodzik", "Wilk" i "Rybak" pojechali na Bródno zdobyć jakąś broń. Udało im się zabrać dwóm granatowym po pistolecie.

Następnego dnia oddział powoli zbierał się w mieszkaniu "Młodzika". W końcu udało się zebrać 47 ludzi. Problem pojawił się, kiedy okazało się, iż jedyna broń, jaką dysponują, to... 40 granatów, 2 vis-y i 1 pistolet 5 mm, należący do "Wilka". Edward Łopatecki zareagował w sposób, który nie powinien wywoływać zdziwienia:

- Z tymi konserwami mamy zdobywać Schichta! Most! Od 1939 roku miałem własną broń. Oddałem ją do magazynu batalionu. Karabin przechowywany od 1939 roku i parebellum odebrane niemieckiemu pilotowi w kwietniu 1943 roku na Hożej w Warszawie. Przywoziłem zrzutową broń do Warszawy - a teraz z tym gównem mam iść na działa i bunkry?! Nie idę do Powstania.

Podporucznik "Wilk" podszedł był do mnie, zatrzymał biegającego i podnieconego, chwycił moją rękę w swoje dłonie i patrząc w oczy, powiedział cichym, łagodnym głosem:

- Edziu (tak zwracał się do mnie zawsze w konspiracji), jesteśmy żołnierzami - składaliśmy przysięgę - rozkaz musi być wykonany. Nie spodziewałem się tego po tobie.

Za: Batalion "Bończa". Relacje z walk w Powstaniu Warszawskim na Starówce, Powiślu i Śródmieściu, oprac. A. Rumianek, Gdańsk 2010, s. 211-212 - relacja E. Łopateckiego "Młodzika".

W końcu "Młodzik" uspokoił się. Na odprawie postanowiono, że Niemców obrzucą granatami, po czym wykonają skok do działek. Podstawą powodzenia planu miało być zaskoczenie. Po rozdzieleniu niewielkiej ilości broni kilku ludzi pozostało z pustymi rękoma. Kolejnym krokiem było przeniesienie się do domku położonego w bezpośrednim sąsiedztwie ze stanowiskami Niemców. Mieszkańców udało się bez problemu przekonać, żeby opuścili dom. Ludzie powoli zajmowali pozycje. Kilkanaście minut przed godziną "W" usłyszeli odgłosy strzelaniny ze strony Żoliborza. W końcu "Wilk" postanowił, że powinni ruszyć wcześniej. Naciskał na to "Młodzik". Kiedy E. Łopatecki wyprowadzał swoich ludzi z domu do ataku nagle stanął oko w oko z Niemcem, który szedł w stronę domku. Zanim zdążył go uciszyć ten już zaalarmował swoich kompanów. Momentalnie rozpętało się piekło, Niemcy rozpoczęli ostrzał domku z działek. Oddział, który wyprowadzał "Wilk" od razu dostał się się na linię ognia. Nikt nie miał szans na przeżycie. Tak samo jak w oddziale "Młodzika", który starał się przeprowadzić swoich ludzi gdzieś bokiem, byle tylko nie zostać trafionym. jednak nie udało się. Cały atak przeżyło jedynie czterech-pięciu ludzi. Po wydostaniu się z pola walki - razem ze zdobycznym MP-40 - skierowali się na Stare Miasto, do 101. kompanii. Porucznik Sędkowski pośmiertnie został odznaczony VM V kl.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   

Pisałem już wcześniej o rodzeństwie Rankowskich. Warto przytoczyć krótką scenkę, którą w swoich wspomnieniach opisał "Szczerba" [Tryptyk powstańczych wspomnień. "Dni krwi i chwały" czy obłędu i nonsensu, Gdańsk 2009, s. 53-54]:

Tuż po obiedzie dostałem od "Bończy" rozkaz zlustrowania rejonu od Świętojańskiej do domu PKO przy Brzozowej 2/4 włącznie. To mi wypełniło czas do godziny 16.00. Ostatni etap - Brzozowa. Na klatce schodowej jakaś młoda, ładna dziewczyna rzuca się "Rysiowi" na szyję.

- Andrzej!! - woła i całuje go w oba policzki.

Obok niej stoi przystojny młody człowiek w randze podchorążego. "Ryś", uwolniwszy się z ramion dziewczyny, zwraca się do mnie:

- Panie poruczniku, jak Boga kocham, to nie żaden flirt, tylko moja rodzona siostra Baśka!

Po czym rzekł do blondynki:

- Mój nowy wódz, porucznik "Szczerba"!

Dziewczyna, bardzo ładna, drobna blondyneczka, przyjrzała mi się ciekawie.

- Pan jest ranny? Jak zdejmą gips, to będę masować panu rękę. Znam się na tym, może mi pan wierzyć, poruczniku.

- Uwierzę chętnie - powiedziałem. - I jeszcze chętniej będę trzymał panią za słowo.

Młody podchorąży, towarzyszący Rankowskiej, wysunąwszy się naprzód i stuknąwszy z lekka obcasami, rzucił krótko:

- Podchorąży "Tomaszewski".

- Bardzo mi przyjemnie - odpowiedziałem, zupełnie jakbyśmy byli w salonie, a nie na pierwszej linii.

Historię tę "Szczerba" umieścił pod datą 13 sierpnia, ale można powątpiewać w to, czy faktycznie wtedy Z. Blichewicz poznał Barbarę Rankowską i jej narzeczonego. Dzień 13 sierpnia to przede wszystkim eksplozja na Kilińskiego. Tę z kolei "Szczerba" opisał pod datą 18 sierpnia, a z opisu wynika, że był na miejscu tragedii. A skoro pomylił datę epizodu na Kilińskiego, to równie dobrze mógł pomylić się w tak drobnej sprawie.

Dla uzupełnienia historii Rankowskich i "Tomaszewskiego" warto jeszcze przytoczyć wspomnienia "Szczerby" na temat śmierci P. Jaszczuka [tamże, s. 127]:

Posunąłem się w stronę nawy, każąc nie spuszczać z oka galerii. Doszedłszy do zwalonego świecznika, spojrzałem w prawo. Na dwóch stopniach podwyższenia przed lewym ołtarzem leżał twarzą do ziemi żołnierz w "panterce". Podszedłem do niego. Był bez hełmu. Ciemne włosy skąpane we krwi, leżał na dwóch karabinach, których pasy przerzucił przez szyję. "Ryszard" obrócił go za ramię twarzą do góry - "Tomaszewski". Dotknąłem reki - była już zimna. Szedł objuczony zdobyczną bronią, zwycięski, aby w zdobytym ponownie kościele znaleźć śmierć przed samym ołtarzem Boga, tylekroć zhańbionego w tej świątyni.

I jeszcze spotkanie z siostrą i wujem "Tomaszewskiego", już po przejściu na Powiśle [tamże, s. 167]:

W kilka chwil potem miałem przykre spotkanie. Przyszła siostra poległego "Tomaszewskiego" ze starszym panem, który był jego wujem. Pytała mnie o szczegóły śmierci brata. Cóż mogłem jej powiedzieć więcej, jak to, że poległ chwalebną śmiercią żołnierza w ciężkim boju o jedną z najważniejszych redut Starego Miasta, i że może być prawdziwie z niego dumną? I że podałem go pośmiertnie do odznaczenia Krzyżem Walecznych... Odeszła cicho, jak przyszła, nawet nie płacząc. Niezwykłe były kobiety w tym dziwnym czasie.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Por. kaw. "Bończa" Edward Sobecki awansowany do stopnia rotmistrza służby stałej przez d-cę AK Bora w dniu 24 sierpnia 44 L.520/I

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   

Hmm... "Bończa" miał w końcu na nazwisko Sobecki czy Sobeski? W starszych opracowaniach spotykałem się z tą pierwszą wersją, w nowszych zaś tą drugą (chociażby Kulesza, wspomnienia "Szczerby" czy zbiór wspomnień zebrany przez A. Rumianka). Pomijam to, że w tomach dokumentów z Powstania (te przygotowane przez P. Matusaka) jego nazwisko to Sobiecki.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Faktycznie u Matusaka jest raz tak a raz tak (inaczej w przypisach i w indeksie. W WIEPW tom 6 - SOBESKI Franciszek Edward ur. 17.05.1912r.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   

Sprawdziłem teraz na stronie MPW, tam w internetowym biogramie (bardzo skąpym niestety) widnieje forma Sobeski. A skoro jeszcze WIEPW "zgadza się" z tym, to można zapewne przystać na tę wersję... Z drugiej strony Sobecki-Sobeski to są tak podobne formy, że jak wymówi się nazwisko niewyraźnie bardzo łatwo pomylić literki.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   

Tak jak PWPW i kompleks kościelno-szpitalny św. Jana Bożego były kluczowymi punktami linii obrony Starego Miasta na odcinku północnym, tak gmach PKO przy Brzozowej stanowił jeden z najważniejszych punktów obrony od wschodu, czyli tam, gdzie ustawiony był batalion "Bończa". Dla lepszego zrozumienia jak istotny był to obiekt mapka: http://www.warszawa1939.pl/plan_foto/bugaj.jpg

Interesujący nas budynek jest prawie że na samym środku mapki, zaznaczony na czerwono. Duże jasne pole po jego lewej stronie to Rynek Starego Miasta, natomiast poniżej tego budynku, na samym dole mapki, znajduje się Katedra, również szalenie istotny element obrony Starego Miasta. Widać tutaj doskonale, jak szalenie ważny był ten gmach PKO. Jego utrata automatycznie umożliwiała Niemcom uderzenie na Rynek, a także stworzenie zagrożenia dla Katedry z nowego kierunku. W końcu po kilku dniach ciężkich walk Niemcy zdobyli ten punkt oporu - był 25 sierpnia.

Porucznik "Szczerba", dowódca 101. kompanii baonu, tak opisywał konsekwencje utraty tej placówki [Z. Blichewicz, Powstańczy tryptyk. Dni "Krwi i chwały" czy obłędu i nonsensu, Gdańsk 2009, s. 103-104]:

Utrata PKO była bardzo poważnym wyłomem w systemie obronnym kompanii. Łączność z częścią moich oddziałów na Brzozowej mogłem mieć teraz tylko przez Rynek i Kamienne Schodki. Dopóki PKO płonie - pół biedy. Ale nie wydawało mi się, bym mógł Niemców uprzedzić w ponownym zajęciu budynku, gdy się przestanie palić.

Zastanawiającą rzecz podał w swoich wspomnieniach jeden z ostatnich obrońców gmachu PKO, sierżant Edward Łopatecki "Młodzik" [Batalion "Bończa". Relacje z walk w Powstaniu Warszawskim na Starówce, Powiślu i Śródmieściu, oprac. A. Rumianek, Gdańsk 2010, s. 223]:

Na temat utraty PKO nie rozmawiano. Porucznik "Szczerba" nikogo o nic nie pytał. Zapanowało milczenie wokół tej sprawy.

Sprawa staje się jeszcze bardziej zastanawiająca, jeśli zobaczymy, co na ten temat pisał "Młodzik" kilka stron wcześniej [tamże, s. 221]:

Skąd się wzięli Niemcy w oficynie na skarpie, co się stało z posterunkami, dlaczego wartownicy nie alarmowali?

W opracowaniach (ot choćby Kulesza, Stachiewicz...) temat zazwyczaj ograniczany jest do tego, że po kilku niemieckich szturmach 25 sierpnia gmach PKO został stracony. Żadnego rozwijania tematu. We wspomnieniach również nie natrafiłem na jakieś wyjaśnienia, jak do tego doszło. No i te wątpliwości "Młodzika". Spotkał się ktoś kiedyś z jakimś szerszym omówieniem tego, jak doszło do utraty tej placówki?

Tutaj trochę zdjęć wspominanego kompleksu:

http://www.warszawa1939.pl/index_arch_main.php?r1=bugaj_3&r3=0

http://www.warszawa1939.pl/index_arch_main.php?r1=brzozowa_2&r3=0

http://www.warszawa1939.pl/index_arch_main.php?r1=bugaj_5&r3=0

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Melduję posłusznie, że znowu jestem!

W Wojskowym Przeglądzie Historycznym prawdopodobnie z 1987 r.(mam tylko ten artykuł, orginał ale bez daty) w dziale Listy do redakcji jest list: W związku z artykułem "Batalion >Bończa< w Powstaniu Warszawskim" napisany przez sierż. Edward Łopatecki ("Młodzik")żołnierz 103 i 101 komp. Batalionu "Bończa" Zgrupowanie "Róg". Część pierwsza : "Przebieg wydarzeń 25.8. między godz. 7 i 8 rano w budynku PKO przy ul. Brzozowej 2/4" obszernie to wyjaśnia.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Jest tam plan gmachu PKO od legendy z książki "Batalion Bończa" str. 224. List jest odpowiedzią na artykuł Romualda Gajewskiego "Batalion >Bończa< w Powstaniu Warszawskim" opublikowany w WPH nr 4/1986r. Posiadam :)

O walkach "Bończy" ciekawe są wspomnienia Lecha Hałko "Kotwica herbem wybranym."

Pozdrawiam

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Z listu "Młodzika" do WPH;

"Po wojnie ilekroć wracałem myślami do spraw związanych z walkami na Starówce, sprawa utraty pozycji w budynku PKO tkwiła mi jak cierń w podświadomości. Cisnęły się zawsze natarczywe pytania: Co zaszło w nocy z 24 na 25.8. nad ranem, iż reduta ta - nie do zdobycia dla Niemców od 1 do 25.8. - została przez nich zajęta (najpierw oficyna na skarpie) bez jednego strzału z ich i naszej strony? Co stało się z wartownikami z trzech posterunków, które były obsadzone przez okrągłe 24 godziny? Nie oddały ani jednego strzału i nie zaalarmowały załogi. Dlaczego w oficynie frontowej na kwaterach było tylko 12 osób w monencie niespodziewanego ataku Niemców z oficyny na skarpie? Gdzie był dowódcza kompanii, szef kompanii, dowódzy plutonów, żołnierze?

Nie mogłem znależć żadnego innego wyjaśnienia tych pytań, jak tylko to, które podaję poniżej.

Jak już wspomniałem w relacji o przebiegu wydarzeń w dniu 25.8.[ zbieżna z relacją w Batalion "Bończa" - uwaga moja] rtm. "Bończa" przegrupował 101 kompanię do gmachu PKO na odpoczynek. Może wydawać się dziwne, iż budynek ostrzeliwany nieustannie przez artylerię z pragi, z kanonierki pływającej po Wiśle, atakowany przez lotnictwo - trzykrotnie trafiony bombami - atakowany prawie codziennie granatnikami z przedpola między Wisłą a skarpą, mógł być miejscem odpoczynku. Na poprzednich pozycjach przewaznie przebywało się pod gołym niebem dzień i noc. Spało się na barykadzie, w sionce kamieniczki nr 13 przy ul. Świętojańskiej, w krużganku na gruzach, lub w wypalonych kamieniczkach kanonii. Dzień i noc wszyscy byli na służbie. W PKO przebywało się pod dachem, spalo na łóżkach, tapczanach (mieszkańcy opuścili budynek), dziewczęta miały do dyspozycji kuchnię i opał - gotowały, było co jeść. Można się było wykąpać w łazience. W oficynie na skarpie, na posterunku pełniło służbę tylko od 4 do 6 ludzi zmienianych co 2, 3 godziny. Kwatery mieściły się w parterowych mieszkaniach frontowej oficyny. Cała oficyna była połączona poprzebijanymi otworami w ścianach, dzielących poszczególne mieszkania; podobnie i ta na skarpie, gdzie były posterunki.

Rzeczywiście, można było odpocząć w potężnych murach tego budynku. Zapanowało duże rozlużnienie dyscypliny, które potęgowała świadomość, że ta forteca jest od wschodu, tj. z przedpola między Wisłą a wysoką skarpą, nie do zdobycia dla Niemców. Z innych kierunków nie było w owym czasie żadnego zagrożenia. Niemcy ruszali przeważnie do ataku w godzinach rannych z przedpola między Wisłą a skarpą, od strony południowo-wschodniej. Raz tylko ok. 5-6 Niemców dotarło od strony północnej ul. Bugaj do skarpy i weszło do podziemi budynku PKO wejściem w skarpie. Zrzucono na nich wiązki granatów. Wszyscy zginęli w tych podziemiach. Od tej pory nigdy nie zbliżali się od strony północnej do skarpy. W północnym skrzydle oficyny był właz bez schodów do podziemi, przykryty metalową płytą. Odkryto go i stał przy nim przez 24 godziny posterunek wyposażony w granaty. Przez ten właz zrzucano na Niemców granaty.

Ataki niemieckie od strony południowo-wschodniej były niegrożne. Niemcy znajdowali się wówczas na otwartej przestrzeni, bez jakiejkolwiek osłony. Obrońcy skryci za potężnymi murami budynku i do tego wysoko w górze. Ataki, których było kilka, były zlikwidowane bez większych trudności w zarodku przez nasz erkaem w południowym skrzydle i kilku strzelców. Jeli Niemcy podchodzili bliżej, tracili zwykle kilku ludzi i atak się załamywał.

Ta świadomość całkowitego bezpieczeństwa powodowała, że wielu żołnierzy - mieszkańców Starówki brało przepustki i szło do rodzin. Niektórzy zabierali ze sobą kolegów z innych dzielnic, często nie wracali na noc. Ci, którzy nie mieli w ciągu dnia służby, też gdzieś znikali. Poczucie bezpieczeństwa było wielkie, że nikt z dowódców nie zwracał uwagi na to naruszenie dyscypliny.

W nocy z 24 na 25.8. nad ranem oficyna na skarpie musiała być kompletnie opuszczona! Dowódcy plutonów nie wystawili posterunków albo też żolnierze mający służbę samowolnie zeszli z posterunków. W momencie niemieckiego ataku z zajętej bez walki oficyny na skarpie na kwaterach w oficynie frontowej było tylko 12 osób wymienionych w relacji. Z 9 żołnierzy obecnych na kwaterach żaden nie miał wyznaczonej służby tej nocy w oficynie na skarpie. W chwili ataku nieobecni byli: dowódca kompanii, szef kompanii, dowódcy plutonów i wszyscy żołnierze z wyjątkiej tych 12 osób.

Niemcy swoim zwyczajem ruszyli prawdopodobnie do ataku z kierunku południowo-wschodniego, zdziwieni na pewno tym, że erkaem i posterunki nie otworzyły do nich ognia. Przypuszczali, że obrońcy chcą ich podpuścić bliżej. Nie mieli chyba chęci się pchac dalej i czekali na nasz ogień, który pozwoliłby im zawrócić, jak to dotychczas czynili. Poganiani jednak przez oficerów, musieli iść do przodu. W czasie obrony kamieniczek na Kanonii byłem świadkiem takiego ataku niechętnych niemieckich żołnierzy zaległych pod skarpą, popędzanych schmeiserem i przekleństwami przez kapitana bezpiecznie ukrytego za wzgórkiem.

Dotarli do skarpy bez żadnych przeszkód i wdrapali się po niej do południowego skrzydła oficyny na parter, gdzie było nie obsadzone tego ranka stanowisko naszego erkaemu. Ustawili tam swój cekaem. Następnie przedostali się przejściami wewnętrznymi do skrzydła północnego przez nikogo nie zauwazeni, ponieważ dwóch pozostałych posterunków także nie było. W skrzydle północnym ustawili drugi cekaem i wówczas rozpoczęli atak. Nie mogąc przebić się dołem przez ganeczek do północnego skrzydła oficyny frontowej, bronionego przez czwórkę naszych zdezorientowanych żołnierzy, podpalili ją miotaczami płomieni, co zmusiło obrońców do opuszczenia północnego skrzydła. W południowym skrzydle oficyny na skarpie dostali się schodami na ostatnie piętro i odkryli galeryjkę, po której przeszli do oficyny frontowej, zmuszając do opuszczenia jej pozostałych obrońcow.

po utracie pozycji w PKO zachodzące lawinowo wydarzenia nie pozwoliły dowódcy batalionu rtm. "Bończy" na wyjaśnienie przyczyn, które doprowadziły do utraty gmachu. Po kapitulacji przebywałem z por. "Szczergą" na wspólnej pryczy w obozie jenieckim w Bergen-Belsen przez kilka miesięcy. Por. "Szczerba" prowadził zapiski dotyczące powstania. Pytał mnie czasami o pewne szczegóły, które notował, ale nigdy nie poruszył sprawy utraty budynku PKO. W pamiętniku, którego fragment zatytuowany >Ostatnie dni Katedry św. Jana< wydany został w Stanach Zjednoczonych w 1954 r. w postaci małej broszurki, znajduje się tekst poświęcony utracie budynku PKO. [tekst pominięto z uwagi na jego powszechną dostępność - uwaga moja]

Autor pomija przebieg wydarzeń, które ryły mu nie znane, ponieważ był nieobecny, a przekazuje to, co zobaczył po swoim przybyciu, tj. płonące północne skrzydło oficyny frontowej i 12 swoich podwładnych, którzy już opuścili zajęty przez Niemców budynek. Informację o konieczności wycofania się z budynku z powodu użycia przez Niemców miotacZy płomieni otrzymał od pchor. "Wojtka", kiedy zatrzymał się na chwilę przy rannym sierż. "Firku".

Dlaczego nie zapytał mnie nigdy o wydarzenia w PKO, mimo wielomiesięcznego pobytu w obozie musi pozostać bez odpowiedzi."

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.