Skocz do zawartości

Owca.von.Kozic

Użytkownicy
  • Zawartość

    118
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Posty dodane przez Owca.von.Kozic


  1. Sporą i ważną zmiana było wprowadzenie w lutym 1808 roku nowej organizacji batalionu. Zlikwidowano trzy kompanie fizylierskie, utrzymano obydwie wyborcze, tak więc baon miał teraz sześć kompanii. Zwiększono przy tym nieznacznie etaty pozostałych kompanii (ale tylko szeregowych, nie kadry).

    Ten sam dekret ustanawiał etat 4 batalionów w pułku (w tym jeden zakładowy). Stany bywały nawet większe, w kilku przypadkach w 1812 roku notowane są regimenty mające 5 batalionów w linii!, tak, że tworzono z nich jednopułkowe "brygady".

    Mniej więcej w tym samym okresie piechota liniowa rozrosła się do 130 regimentów a lekka do 34.

    W roku 1813 i 1814 pułki miały stany szczątkowe, ale dzięki uzupełnieniom z Gwardii Narodowej zdołano nawet "dorobić" kilkanaście dalszych pułków (numery 134-156).

    Do tego dochodziła duża liczba regimentów "cudzoziemskich", marszowych, improwizowanych. W 1813 i 14 roku biło się kilka znakomitych pułków marynarzy - formowanych z piechoty morskiej, marynarzy ze zdemobilizowanych okrętów, artylerzystów morskich i nadbrzeżnych.


  2. Oczywiście, kobiety służyły w Wielkiej Armii, jakkolwiek nieoficjalnie.

    Z reguły z resztą zaciągały się jako mężczyźni. Niektóre osiągnęły nawet, jak wieść niesie, niższe stopnie oficerskie. Ogólnie jednak kobiety - żołnierze były nieliczne - ich "sława" wynikała właśnie z niezwykłości takowej kobiety (więcej służyło ich bodaj w czasie rewolucji, ze względu na specyficzny czas i warunki).

    Znacznie liczniejsze od "żołnierek" były "kobiety wojskowe"; wiwandierki, markietanki, nie pełniące faktycznie służby, ale żyjące przy wojsku, z wojskiem i z wojska :wink:

    Trochę na ten temat pisał R. Bielecki w swej "Wielkiej Armii".

    Najsłynniejszą polską kobietą - żołnierzem była przesławna Joanna Żubrowa, żona Macieja Żubra, podoficer, odznaczona VM. Z resztą, jak sama wspominała, pierwotnie podawała się za brata swego męża (co było ponoć łatwe z racji jej fizys), dopiero później wyszła na jaw jej prawdziwa natura :D


  3. Racja, ale to cesarz musiał oddać pole i cofnąć się na Lobau, nie odwrotnie. I to sie tak naprawdę liczyło. Nie to, że Austriacy musieli przerwać natarcie, nie to, że w sumie Francuzi utrzymali większość pozycji, nie to wreszcie, że odwrót wymusiła na Napoleonie natura...

    Liczyło się to, że po raz pierwszy cesarz musiał opuścić pole bitwy - COFAJĄC SIĘ.

    Co by nie powiedzieć, Austria dostała swój mały rewanżyk za te wszystkie dotychczasowe klęski... W efekcie, pod Wagram armia cesarska biła się z naprawdę wielkim jak na nią entuzjazmem.

    Już współcześni wyczuli, że to jest kolejny cios dla nimbu cesarza.

    A arcyks. Karol zyskał sławę tego, który pierwszy "pobił" Napoleona. Sam cesarz miał twierdzić, że arcyks. Karol był najlepszym z walczących przeciw niemu wodzów.


  4. Nie da się ukryć, ze z ważniejszych "frontów napoleońskich" największe zaległości, braki tak w sprzęcie, jak zaopatrzeniu i dyscyplinie - były właśnie w Hiszpanii.

    Nie tylko jednostki tam wysyłane były, w dużej mierze, choć nie wyłącznie, formacjami drugiej kategorii (np. taki 14. liniowy - znakomity pułk, wybity pod Iławą, poszedł do Hiszpanii, był bowiem po 1807 roku kompletnie "zielony"), ale też i zaległości we wszelkich "świadczeniach" były tam największe i najmniej do ich uzupełnienia przykładano wagi.

    W pewnym sensie "poboczny" i na wpół partyzancki charakter tej wojny sprawił, że pewne negatywne aspekty prowadzenia wojny (rozboje, rekwizycje, kontrybucje, wymuszenia) przybrały tam charakter szczególnie ostry. Pewnych rzeczy w Niemczech czy Austrii robić się nie godziło.

    Jeśli dodać do tego ewidentną "niechęć" Cesarza do tematu Hiszpańskiego, rzecz przestaje dziwić. Oficerowie i żołnierze, nie czując ani specjalnej troski o siebie, brak ścisłej kontroli a stojąc wobec konieczności samodzielnego zadbania o siebie - wpierw brali, co było im potrzebne, a potem rzecz sama zaczęła przybierać rozmiary niekontrolowane.

    Ney opisał dość dyplomatycznie to, co faktycznie miało miejsce w Hiszpanii.


  5. Hmmm, tyle tytułów padło a tego jeszcze niet...

    Genialny może nie, ale do najściślejszej czołówki militarno-historycznej należy wszak "Patton" ze wspaniałą kreacją Scotta...

    No i "Bitwa o Anglię" - film niepokonany w kategorii wojny powietrznej. Mimo całej techniki komputerowej nic nie zastąpi prawdziwego pojedynku Me 109 ze Spitfire`m czy Hurricane`m. I jeszcze ten wspaniały motyw "RAF Fighter Command March"...


  6. "Jedynym" obciążeniem Księstwa z tytułu pułków "hiszpańskich" były kontyngenty rekrutów idące na uzupełnienie regimentów. Koszt mundurów, broni i żołdu szedł z kiesy cesarskiej.

    Podobnie Legia Nadwiślańska i Szwoleżerowie - były to w istocie formacje pod względem administracyjnym - francuskie, ale o rekrucie polskim. Innych formacji polskich w Espanii nie było.

    Z innych przykładów - 25 lutego 1812 podpisana została umowa między Księciem Warszawskim a Cesarzem, na mocy której powiększono kompanie jazdy o 20 ludzi każdą. Koszt wystawienia i utrzymania wziął na siebie cesarz.

    Poza tym uproszczeniem i to poważnym jest, jakoby w Księstwie władali rezydenci francuscy. Owszem, głos mieli ważny, w pewnych sprawach decydujący - bo za ich głosem stała decyzja cesarka. Natomiast normalny bieg spraw państwowych kierowany był przez rząd i Księcia Warszawskiego. Wystarczy zapoznać się z prasą ówczesną a za tym ilością i charakterem dekretów i ustaw królewskich.

    Wojska francuskie stacjonowały w Księstwie tylko w latach 1807-1809 i pod koniec 1811 do 1812. Księstwo ponosiło koszt ich utrzymania "bieżącego", zatem furażu, żywności i kwater, żołd i koszty oporządzenia etc. szły z Francji.


  7. Znakomite soundtracki zmontował też Horner, mn. do "Apollo 13".

    Morricone to nade wszystko "Dobry, zły, brzydki"

    Ciekawa, momentami porywająca jest też muzyka do "Das Boot", szczególnie atak na konwój ma energię kawaleryjskiej szarży :wink:

    Wcale niezłe są tez ścieżki do "Piratów...", "Pana i Władcy" (ta ostatnia jednak tylko jeśli ktoś zna film), "Mrocznego Rycerza".

    Ja najdłużej i najuporczywiej szperałem za soundem do filmu, który jedni uważają za klasyka, inni patrzą nań z politowaniem - "Conan Barbarzyńca" ma wspaniałą oprawę muzyczną. Jest może trochę po bizantyjsku słodka, obfita i pompatyczna, ale i niezwykle różnorodna, od motywów "heroicznych" po spokojne, miłosne kawałki.

    Natomiast czego jeszcze nie dorwałem, to muzyka z "Pattona". Kiedyś byłem o krok, ale się nie udało :?


  8. Żałuję, że brak jest zdjęć z samej szarzy, ale wiadomo - w boju nie myśli się o fotografiach, poza tym nasza piechota walczyła z Hiszpanami na stokach, wśród krzewów i skał, tak, że koledzy mówili, że ledwie co z szarży było widać.

    Co do przyjęcia Polaków przez Hiszpanów - pisałem już w innym temacie - że Hiszpanie mają chyba dość zdrowe podejście do zagadnienia. Z tego co słyszałem i czytałem o tych obchodach, dzisiejsi mieszkańcy tych okolic dumni są z tego, że na przełęczy doszło do tak heroicznych wydarzeń. Wygląda na to, że mają świadomość tragizmu sytuacji polskich szwoleżerów, jednocześnie cenią sobie fakt, że ich "dziadowie" spotkali się z tak odważnym przeciwnikiem. Z resztą, sami także pamiętają o swoich bohaterskich kanonierach. Dzięki tym ludziom Somosierra weszła z resztą do historii europejskiej, jakkolwiek z błędami czy niekoniecznie powszechnie, ale jednak.

    No i zgodnie z hasłem "Hiszpanie męstwo cenić umieją" - należy cenić ludzi odważnych, nawet jeśli są przeciwnikami.


  9. Moi koledzy w ciągu tego tygodnia wrócili z rekonstrukcji szarzy. I co ich najbardziej zaskoczyło to to, że prawdziwe owacje wzbudzali... polscy szwoleżerowie i polscy żołnierze w ogóle.

    Wygląda na to, że współcześni Hiszpanie nie mają takich problemów jakie pojawiają się w naszych forumowych dyskusjach - cenią odwagę i wyczyn szwoleżerów, rozumiejąc zarazem tragizm ich sytuacji (z której szwoleżerowie sobie też sprawę zdawali, są wszak ich pamiętniki). I nie była to "pokazówka" w rocznicę - faktycznie, pamięć o szarży i całej bitwie jest w okolicy żywa po dziś dzień. Pamiątki, muzeum i tablice upamiętniające wyczyn polskich kawalerzystów są fundowane, zbierane i pielęgnowane z reguły przez samych Hiszpanów.

    Nie uważam, aby duma płynąca z pamięci o szarzy była czymś złym - o ile pamiętamy o politycznych imponderabiliach. Można dyskutować o intencjach Napoleona, świadomości polskich żołnierzy zachodzących wypadków, ich motywacjach. Faktem nie do podważenia jest odwaga i poświęcenie żołnierzy oraz niezwykłość ich wyczynu.

    Co do ich świadomości znaczenia i ich roli w tej wojnie, a szczególnie szarży - chciałoby się wierzyć, że poszli do szarzy myśląc o Ojczyźnie i wiedząc, że bijący w nich kanonierzy walczą o swoją.

    Rzecz w tym, że jak pokazuje historia, w takich chwilach nie myśli się o "tej co nie zginęła", tylko o tym, że "Naprzód psiakrew, CESARZ PATRZY!", i że "tam cierpią nasi, trzeba cierpieć z nimi". A "nasi" to nawet nie tyle Polacy, co koledzy, towarzysze broni, bracia od szabli i kielicha.


  10. Tydzień temu odbyła się rekonstrukcja szarży szwoleżerów gwardii na przełęczy Somosierra.

    Wydarzenie nie było szczególnie duże, liczbę rekonstruktorów ocenia się między 250 a 500 ludzi, ale z relacji uczestników ( :cry: ja nie mogłem pojechać :cry: ) wynika, że batalia i biwak udały się znakomicie.

    Największym zaskoczeniem było ponoć entuzjastyczne przyjęcie... szwoleżerów i polskich żołnierzy w szczególności przez hiszpańską publiczność!

    Nieco zdjęć z wydarzenia jest mn. na stronie Pułku 3go:

    Somosierra 1808-2008


  11. Armia rosyjska to, moim zdaniem, dość specyficzna kombinacja.

    Żołnierz niezły, odważny i bitny, ale skrajnie niesamodzielny i wymagający ścisłej kontroli i stałego dowodzenia. Bardzo słabe kadry niższe, na plus mające chyba tylko odwagę. Przy tym naprawdę niezła kadra średnia, szczebla brygadowego, dywizyjnego i korpuśnego i wreszcie bardzo słabe dowództwo wyższe, z nielicznymi wyjątkami. Do tego stopień rozpolitykowania, intryganctwa i zawiści kadr wyższych był wręcz absurdalny i niespotykany!

    3/4 klęsk rosyjskich wynikało w dużej mierze właśnie z wpływu politykierstwa i koteryjności na decyzje stricte wojskowe.

    No i ta straszna niesamodzielność szczebli niższych... Z wielu pamiętników i opracowań przebija się obraz zadziwiającej wręcz ciężkości działania i manewrowania, przy jednoczesnej ogromnej wartości tego wojska w boju frontalnym.

    Zasadę ekonomii sił w skali strategicznej stosował już Fryderyk II co najmniej, vide jego kampania jesienno-zimowa 1759 :)

    Wartość WP w kampanii 1812 i 1813 to poniekąd efekt wykruszenia się elementów słabszych przed największymi bojami. Pod Smoleńskiem, Możajskiem czy Lipskiem bili się najwytrwalsi, najbardziej świadomi lub "zawodowcy".

    A co do starego postu sprzed roku (??) o wartości armii francuskiej pod Waterloo - nieliczne regimenty brytyjskie tam będące to w dużej mierze weterani kampanii hiszpańskiej, którzy dużo widzieli, sporo walczyli, ale straty mieli nikłe. Tymczasem armia francuska zdążyła kilkukrotnie przestać istnieć i powstać od nowa z coraz gorszego materiału ludzkiego.

    Brytyjski sposób walki też nie był aż tak nowoczesny, jak się wydaje.

    To raczej dowódcy francuscy nie wykorzystywali dostatecznie istniejących (w regulaminach!!!) możliwości, zwłaszcza walki ogniowej. Mściła się "polityka" promowania nie tyle inteligentnych, co brawurowych i agresywnych oficerów.


  12. Ney był głupi idealnie. Bić się umiał i to znakomicie, ale wszelkie zadania wymagające samodzielnego wysiłku umysłowego przerastały jego skromne możliwości intelektualne. Błyskotliwą inteligencję Neya dobrze oddaje ten cytat z Macdonella:

    "W drugim paragrafie zawarty jest pogląd Neya na życie. Mówi on o tym, jak należy spędzać wieczór po zwycięstwie. Zwycięskie pułki powinny paradować na polu bitwy w pobliżu miejsc, gdzie się odznaczyły, orkiestry powinny grać, generałowie zaś przyjmować parady i składać gratulacje żołnierzom. Potem powiny nastąpić salwy: każdy żołnierz ma strzelić pięć razy, również każde działo ma dać pięć strzałów. Wreszcie okryci sławą zwycięzcy mogą udać się na spoczynek do obozu. To dziwne pojęcie jakiegoś zmilitaryzowanego Te Deum, uwielbienia zwycięstwa i sławy, daje klucz do zrozumienia charakteru Neya."

    To dowodzi raczej nie tyle niskich możliwości intelektualnych, ile raczej pewnego sentymentalizmu, romantyzmu, skłonności do pompy i patosu, uwielbienia chwały i sporej wyobraźni o wyraźnych inklinacjach artystycznych.

    Trzeba też pamiętać, że Ney, w okresie swej świetności, miał świadomość swoich braków i dokształcał się w zakresie teorii wojskowej, a także wydał instrukcję dla lekkiej piechoty. Nawet jeśli on "tylko" patronował, to sama idea tej pracy wyszła od niego, a to już dość dużo, żeby nie nazywać go "głupim idealnie" :wink:


  13. Pierwsze badania stresu bojowego od strony medycznej pojawiły się jeszcze w czasie wojny secesyjnej.

    Ja osobiście jestem zdania, że początek powszechnych kłopotów psychicznych (pod wszelakimi postaciami - zmęczenie,s tres, załamanie nerwowe etc.) to właśnie wojna domowa w Stanach a w Europie I wojna światowa. Moim zdaniem jest to powiązane nie tylko z postępem nauki (tzn. że wreszcie rozpoznano i można było leczyć tego typu zagrożenia), ale też ze zmianami cywilizacyjnymi. Społeczeństwo europejskie początków XX wieku było znacznie bardzie "cywilizowane" i jednocześnie "wydelikacone" niż to samo społeczeństwo początków XIX. Jednocześnie w 1914 roku spotkało się z poziomem okrucieństwa i śmierci dotychczas niespotykanego. Z kolei w przypadku Stanów Zjednoczonych wczesne w stosunku do Europy pojawienie się tego typu problemów wiązałbym z różnicami mentalności społeczeństw europejskiego i amerykańskiego. W Europie wojna i powiązane z nią straty były znacznie bardziej oczywiste, niż w odzwyczajonym od dużych, ciężkich konfliktów (wojna 1848 roku objęła stosunkowo małą grupę ludzi, poza granicami USA), społeczeństwie amerykańskim. Sytuacja ta z pewnością wpływała na morale rekruta.

    Od razu zaznaczam, że nie neguję istnienia wcześniej tego typu zaburzeń - odnoszę jednak wrażenie, że społeczeństwo, a więc i żołnierze w epoce byli bardziej odporni. I nie chodzi tu o brak odpowiednich źródeł medycznych, bowiem symptomy występowania "stresu pola bitwy" są tam, podobno, rozpoznawalne. Raczej o to, że narastanie problemu było wypadkową odzwyczajenia się społeczeństwa od powszechności śmierci przy jednoczesnym skoku możliwości zabijania.

    Co do samobójstw - to zwróćcie uwagę, że nie dotyczą one sytuacji strachu, ucieczki przed walką, a skrajnego wyczerpania psychofizycznego sytuacją pozabojową. Jednostki, które w Egipcie czy Polsce notowały przypadki samobójstw, dawały się potem nieraz wystrzelać w obronie swych orłów.


  14. Cóż, kawaleria jest droższa, ale z różnych dyskusji, które czytałem wynika, że to, co ja jako piechur wydaję na karabin, starcza na siodło plus czaprak (dobre siodło można ponoć dostać już za 400-500 zł, drugie tyle za ogłowie, reszta idzie na czaprak i mentezlak). Szable można, na przykład, wziąć polską, wz. 31, jest bardzo podobna do jednego modelu francuskiego i bodaj pruskiego z epoki, a dostać ją można już za 300-400 zł (ale niskiej jakości).

    Problemem jest istotnie koń.

    Z reguły grupy "robiące" kawalerie mają kontakty ze stadninami, niekiedy są "częścią" stadniny. Kłopot jest z transportem, więc często na bataliach wyjazdowych organizator zapewnia pewną, niewielką liczbę koni, często jednak nieostrzelanych lub "zimnokrwistych" (pociągowych zamiast wierzchowych). Szaser na takiej kobyle to doprawdy pocieszny widok :)

    Polski mundur wielki (galowy) to po prostu mundur pełny, z wszystkimi ozdobami. W wersji "mniejszej" można zdjąć kordony, założyć pokrowiec na rogatywkę, odpiąć rabat (albo zapiąć wyłogi) i wsio. W wersji "małej" zamiast kurtki nosi się lejbik, białą kurtkę roboczą. Ot i wszystko. U Francuzów "zmiana" polegała na założeniu wspomnianych krótkich portek i białych, wysokich getrów i założeniu girland i kit na czako (po 1805/1806 roku).

    Wbrew pozorom, różnice munduru wielkiego o bojowego były niewielkie, chodziło głównie o dodatki, czasem inny rodzaj spodni :)

    Inaczej rzecz się miała w kawalerii, tam różnice, zwłaszcza wśród oficerów, bywały większe, ale to nadal nie jest dramatyczny skok niewygody.

    Co do pasków - Francuzi rozwijali swój stary plecak, jeszcze z XVIII wieku, który w 1801 roku zyskał troczki do płaszcza. Potem była zmiana w 1811 roku (zmniejszenie szerokości przy zachowaniu wysokości tornistra) i wsio. Ten tornister nie miał pasków. Przedstawienia francuskich wojaków z pasem poprzecznym trafiają się, ale rzadko i późno (1813-1815).

    Natomiast Austriacy, Rosjanie czy Prusacy swoje "zwykłe" tornistry wprowadzali w latach 1789-1808/9, i od razu starali się, by były najlepsze. Rosjanie np. w latach 1805-1807 nosili na pewno "tuby" skórzane. W roku 1812 już tornistry "klasyczne" z lakierowanej skóry. Prusacy swoje tornistry wprowadzili ok. 1808 roku. Anglicy mieli wiele różnych modeli, ale większość bez pasków poprzecznych. Najbardziej znane, choćby z Sharpa :lol:, wprowadzono około 1810 roku, miały stelaż drewniany i były ponoć dość niewygodne. Pasków poprzecznych nie miały.

    Poza tym, ostatecznie przyjęte tornistry w armiach koalicji miały paski mocowane osobno, po obu stronach tornistra, gdy u Francuzów rozchodziły się ukośnie ze wspólnego, środkowego miejsca u góry plecaka, co zmniejszało efekt zjeżdżania pasków z ramion, trochę jak dzisiaj (można powiedzieć, ze nowocześniej niż inni, ale nie do końca)

    Polacy, moim zdaniem, do 1809 roku korzystali z czego się dało (na obrazie Orłowskiego nt. Raszyna mają np. malutkie "pakunki" - prawdopodobnie przerobione pruskie tornistry, noszone pierwotnie na pasie przez ramię, jak torba), po 1807 produkowali na wzór francuski, ale tez pewnie bez ujednolicenia. Po 1809 doszły liczne tornistry austriackie (mogli więc skopiować pomysł), w 1813 roku noszono już całkowitą mozaikę, z dominacją modeli francuskich.

    Faktem jest, ze gros przedstawień pokazuje Polaków z paskami (ale ze polskich źródeł z epoki jest mało, trzeba zaliczyć tu i Suchodolskiego, wszak żołnierza i świadka epoki), ale z rzadka trafiają się i bez pasków poprzecznych.

    Jerzmanowski - ciekawe kogo spotkałeś ;)

    Bywa różnie, ale rzeczywiście, jest większy niż w Polsce nacisk i presja środowiskowa na poprawność munduru. Na niektóre bitwy nie wpuszczają grup w mundurach nie z danego roku! Ale pod Jeną widziałem (słowo honoru!) grupkę pseudo-huzarów z działkiem w mundurach z ortalionu czy czegoś w ten deseń!!!

    Moim zdaniem - to dobrze, ze jest taka presja, w końcu jak się bawimy w rekonstrukcję, to jest to jeden z elementów.


  15. Żeby utrzymać się w temacie, powiem, że w epoce nie było, chyba, wiele taniej.

    Nae było problemem wykonać jedną partię mundurów dla regimentu, ale jak pokazywała historia prawie niemożliwe było regularne uzupełnianie braków.

    Według Białkowskiego dobrze umundurowane były tylko pułki warszawskie, w tym słynna 2ka. Pułki stojące na prowincjach miały ponoć otrzymywać mundury już znoszone.

    Trudno powiedzieć, na ile to prawda, na ile rozgoryczenie "dąbrowszczaka" wobec legii Poniatowskiego.

    Co ciekawe, kilku krawców wystarczało, by cały regiment (powiedzmy, 2000 szeregowych) miał dopasowane mundury, które wykonywano w trzech rozmiarach.

    Jeszcze inna ciekawostka z epoki, to tabele terminu używalności - kurtka była bodaj na 2 lata, buty chyba też (lub na rok), ale już pendent do ładownicy na 10 czy 30 lat (teraz pisze z pamięci, więc pewnie źle podaje, ale chodzi o podobny rząd wielkości).

    //Estera. Post zaczynamy od wielkiej litery.


  16. A zaciągniesz się :) ?

    Cóż, koszta wychodzą różnie, zależy od wykonawcy, od tego ile my sami zrobimy (lub damy cioci-krawcowej :lol: ), od ceny materiałów itp.

    Koszt regulaminowego (zatem z zapasowymi spodniami, koszulami, kamaszami etc.), wykonywanego na zamówienie umundurowania i wyposażenia może sięgnąć 3 tys. zł (a nawet przekroczyć). Ale można sporo zaoszczędzić, głownie na elementach płóciennych, które mając wykroje łatwo zrobić samemu.

    Poza tym nie wszystko zbieramy na raz, więc w praktyce nie jest to aż tak kosztowne jak się może wydawać. No i koledzy lubią i potrafią pomóc :lol:

    Z bronią jest różnie. Rozrzut jest od mniej więcej 1800 do 4.500 złotych, zależnie od wykonawcy, jakości, transportu etc. Dochodzą poprawki, zwłaszcza przy tańszych modelach.


  17. Czuję się wywołany do tablicy :lol:

    Idąc od góry:

    Rogatywka którą posiadam ma stosunkowo rzadko w epoce stosowaną konstrukcje tekturową, krytą filcem, wzmacnianą skórą. Z ozdobami to prawdziwy hełm, waży niespełna 1,5 kilograma. Najczęściej w epoce wykonywano takie czapki tłocząc gruby filc (kolega, który wykonuje te czapki nie miał dotychczas dostępu do odpowiedniego filcu i kopyta do wytłoczenia rogatywki), podobno tego typu czaka z ozdobami nie przekraczają kilograma (miałem w ręku czako polskie model z 1828 roku. Niemal piórko, a sztywne). Do noszenia jako takiego jest nie taka zła - mięśnie szyi szybko sie przyzwyczajają, rogatywka ma regulację wewnętrznym "miechem", tak, ze nie siedzi na uszach. Co prawda była robiona na moją głowę, ale np. czaka francuskie miały regulacje paskiem z tyłu, tak, ze pod tym względem jest to dość wygodne nakrycie głowy. Natomiast w służbie potrafi dać w kość, zwłaszcza przy przedzieraniu się przez teren krzaczasty czy zalesiony. Kordony określiłbym mianem "denerwujących", ciągle się majtają, ale na to też są sposoby. Natomiast sprawdza sie jako "pojemnik" czy zapasowa kieszeń - potrafiłem nosić w niej dokumenty, części wyposażenia a nawet pół główki kapusty (niosłem ją wtedy, oczywiście, w ręku). W sumie czako było praktyczniejsze w boju, ale tu z kolei pojawia się kwestia dumy narodowej :lol:

    Kurtka - sukienna, z podszewką płócienną lub lnianą. Niestety, dziś wykonywane są z nie do końca czystego sukna a krawcy z lenistwa a czasem i nieznajomości nie zawsze kroją je zgodnie z epoką. Ogólnie jednak to dość wygodna rzecz, po kilku noszeniach zaczyna dobrze leżeć. Kurtki w epoce były z reguły dość krótkie, jak chciała moda. Są ciepłe, ale nie mordercze w słońcu - dzięki naturalnym materiałom człowiek nie śmierdzi jak w t-shirtach, jest przewiew. W 40 stopniowym słońcu lepiej czułem sie w mojej kurtce niż t-shircie. Dość męczące są guziki - do zapinania rabatu. Wygodniejsze są chyba kurtki z zapiętym na stałe wyłogiem, zapinane na haftki. Co może przeszkadzać najbardziej, to kołnierz - wysoki i dość sztywny, zapinany na haftki, pod który zakładano halsztuk - rodzaj chusty. Ten element potrafi dać się we znaki, ale to też kwestia przyzwyczajenia, dobry halsztuk chroni bowiem od otarć o kołnierz.

    Spodnie - bardzo wygodne, wysokie, nieraz pod pachę. W lecie płócienne, w zimie sukienne, ocieplają rejony nerek (mimowolnie?). Noszone głownie na szelkach, zapinane są na klapę i rozporek na guziki. Całość tak sprytna, ze odpinając dwa guziki klapy można podlać drzewko nie rozpinając rozporka :) Jeśli są dobrze skrojone, to nosi się je nie gorzej od współczesnych (nawet lepiej).

    Prawdziwa mordęga to kamasze/getry, odpowiednik opinaczy. Chronią nogę przed wsypywaniem sie piachu do niskiego trzewika. Ładnie wyglądają i rzeczywiście, dobrze wykonane - pomagają, ale zapinanie po 6 a czasem i po 20 guzików na jedna nogę... bleeee!

    buty - szczęśliwie posiadam takowe. Cóż, są brzydkie, toporne i niskie. Z bardzo grubej, "pancernej" i sztywnej skóry. Podbijane gwoździami (na posadzce obowiązkowy piruecik i bęc!). Toporny język - prosty i dość długi, miał (chyba) wymuszać paradny krok, w przypadku chodzenia swobodnego (jak dzisiaj) potrafił mocno sponiewierać nogę w stawie. Zawsze można jednak odciąć nieco skóry z języka i jest lepiej. Buty szybko się wyrabiają i po kilku przejściach robią się bardzo wygodne z jednym wyjątkiem - łatwo odbić sobie piętę. No i są ciężkie.

    Co ciekawe - nie trzymają pięty - są w tym względzie niemal jak klapki - pięta lata swobodnie, ale dzięki temu nawet w nie do końca dopasowanych butach - nie obcierają. Trzeba się do tego przyzwyczaić, ale w sumie to betka.

    Jeśli chodzi o oporządzenie - to jest ono wbrew pozorom w większej części bardzo zmyślnie i dobrze wykonane. Trzeba oczywiście wyczuć co i jak - jak długi ma być pas do ładownicy, chlebak na czy pod pas do tasaka, jak nosić pas do manierki, jak pasy do tornistra. Jak się to wyczuje, to potem sprzęt nosi się naprawdę wygodnie, choć to nie dzisiejsze trekingi, tylko wyprawiona skóra.

    Jedyne co stosunkowo źle się nosi, to tornistry francuskie, które mają źle zaczepione pasy. W efekcie tornister nierzadko odstaje od pleców, wbijając sie między krzyż a łopatki. Na szczęście i na to są polowe metody, a w WP z reguły noszono dodatkowo pasy poprzeczne, utrzymujące głowne pasy na swoim miejscu.

    W sumie, z wyjątkiem może właśnie rogatywki, uważam, że polski mundur wojskowy z epoki jest, wbrew pozorom, całkiem wygodny, dobrze się nosi, podobnie jak oporządzenie.

    Francuzi w "klasycznym" uniformie mieli problem z długimi getrami do specjalnych, krótkich portek - schodziły się tam bowiem aż dwa a niekiedy i trzy paski - od spodni i getrów, plus ścieśniacz od wysokich skarpet lub długich gatek... i to wszystko tuz pod stawem kolanowym...


  18. :) dobre, ustrzeliłeś mnie :lol:

    No to jeszcze VI (?)Korpus Moutona-Lobau pod Waterloo, jeden lekki pułk na dwie dywizje.

    Oczywiście, ze starano się dodawać lekką piechotę do liniowej, ale ze względów czysto liczebnych było to możliwe, moim zdaniem, na szczeblu korpusu. Tzn. na trzydywizyjny korpus niemal regułą byłyby dwa pułki lekkie, trzy już raczej luksusem i wyjątkiem.

×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.